Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Studya literackie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Studya literackie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 333 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MA­RYA Z ORZE­CHOW­SKICH KRZY­MU­SKA.

Do tego ży­cia, ja­kie jej Bóg dał, nie przy­wy­kła Mat­ka na­sza nig­dy. Zno­si­ła je bez opo­ru, ale i bez re­zy­gna­cyi, jak wszyst­ko, co te­ro­ry­zo­wa­ło jej wy­kwit­ną, de­li­kat­ną, prze­czu­lo­ną na­tu­rę.

Mia­ła wła­sną at­mos­fe­rę uży­wa­nia du­cho­we­go, któ­rą sama so­bie stwo­rzy­ła: z chci­wo­ścią wiecz­nie mło­dą, wiecz­nie pra­gną­cą, nie­na­sy­co­ną, wchła­nia­ła pięk­no, ja­kie wy­cią­gnąć mo­gła z na­tu­ry, ze sztu­ki, z ży­wych dusz ludz­kich, zbie­ra­ła te pro­mie­nie w ser­cu ko­cha­ją­cem, po­tę­go­wa­ła ich siłę wła­snem unie­sie­niem, trans­po­no­wa­la rze­czy­wi­stość, pod­no­si­ła ją do naj­wyż­szej ska­li, wy­wo­ły­wa­ła na nowo, mocą swej bo­ga­tej, ba­jecz­nie pla­stycz­nej wi­zyi we­wnętrz­nej i w twór­czo­ści ta­kiej bez­i­mien­nej, nie­wcie­lo­nej w żad­ną for­mę, znaj­do­wa­ła wy­raz dla swej du­szy – kon­tem­pla­cyj­nej i ar­ty­stycz­nej.

Wcze­śnie bar­dzo wpro­wa­dzi­ła nas w ten świat swo­ich my­śli i uczuć, w tym świe­cie z nami żyła, nie­zmier­nie bliz­ko, szcze­rze, po­uf­nie. Z na­tu­rą – i z nami, swo­je­mi dzieć­mi. Pod­czas dłu­gich spa­ce­rów w szpa­le­rze bu­dzi­sław­skim i w par­ku ka­li­skim, prze­no­si­ła się do kró­le­stwa swych ma­rzeń tak zu­peł­nie, ta­kie prze­ży­wa­ła sil­ne wra­że­nia we­wnętrz­ne, ta­kie chwi­le wiecz­ne­go pięk­na, że każ­de ze­tknię­cie z re­al­no­ścią co­dzien­nych wy­pad­ków sta­wa­ło się dla niej bo­le­snem prze­bu­dze­niem, jak­by krzyw­dą, jak­by karą nie­za­słu­żo­ną.

Zda­la od wszel­kich cen­trów ru­chu umy­sło­we­go, bra­ła w nim jed­nak tak żywy udział, tak sil­nie od­czu­wa­ła idee, ro­dzą­ce prą­dy nowe, tak go­rą­co przej­mo­wa­ła się ich wal­ką, że wszyst­ko, co wiek XIX-ty przy­niósł, wszyst­ko, co prze­wal­czył i, prze­cier­piał w dzie­dzi­nie du­cha, ona prze­ży­ła z naj­więk­szy­mi umy­sła­mi, z naj­lep­szy­mi ludź­mi swe­go cza­su.

Uro­dzo­na w 1850 roku, dzie­ciń­stwo i mło­dość spę­dzi­ła w tym okre­sie po­ro­man­tycz­nym, któ­ry wte­dy roz­go­rzał ostat­nim pło­mie­niem wiel­kich na­dziei, ocze­ki­wa­niem bliz­kie­go try­um­fu spra­wie­dli­wo­ści i oswo­bo­dze­nia lu­dów. W dzie­ciń­stwie swo­jem – opo­wia­da­ła nam

Mat­ka – nie mia­ła chwi­li we­so­ło­ści swo­bod­nej; cię­żył nad nią ja­kiś lęk dziw­ny, nie­wy­tłu­ma­czo­ny, wy­obraź­nia go­rącz­ko­wa zbyt sil­nie pod­nie­ca­ła wą­tłą i ner­wo­wą na­tu­rę, mimo, że at­mos­fe­ra domu ro­dzin­ne­go tchnę­ła spo­ko­jem, mi­ło­ścią ogrom­ną oboj­ga ro­dzi­ców, szla­chet­no­ścią i szczę­ściem. Dzia­dek Igna­cy Orze­chow­ski był jed­nym z naj­bar­dziej sza­no­wa­nych oby­wa­te­li, bab­ka Ju­lia, nie­po­spo­li­cie pięk­na, czyn­na, ro­zum­na, bez­gra­nicz­nie od­da­na mę­żo­wi i dzie­ciom. Wśród po­sta­ci, któ­rych dro­gie rysy prze­ka­za­ła nam Mat­ka cu­dow­nym da­rem swo­im wskrze­sza­nia prze­szło­ści, wy­ła­nia się słod­ka twarz jej bab­ki, w gar­ni­ro­wa­nym cze­pecz­ku – po­waż­na, mą­dra du­chem Bo­żym i po­god­na – z tych pro­stych ko­biet chrze­ści­jań­skich, któ­rych całe ży­cie było pra­cą i mo­dli­twą: jed­nem bło­go­sła­wień­stwem. A da­lej prze­su­wa­ją się w wspo­mnie­niu Ra­ków, Do­brów, Po­trza­sków, daw­ne dwo­ry i cha­rak­te­ry­stycz­ne rysy po­mar­lych już osób: po­czci­we, do­bro­dusz­ne, we­so­łe ob­li­cze ciot­ki P., kru­cze wło­sy i ogni­ste oczy ciot­ki Z., wy­da­ją­cej roz­ka­zy ze swej ka­nap­ki, wiecz­nie z dłu­gim cy­bu­chem; te pa­nie pa­li­ły na­mięt­nie, pro­wa­dząc w nie­skoń­czo­ność, owe roz­mo­wy przy "ko­min­ko­wym ogniu", try­ska­ją­ce dow­ci­pem, in­te­li­gen­cyą, po­ru­sza­ją­ce ty­sią­ce za­gad­nień psy­cho­lo­gicz­nych na te­ma­ty prze­róż­ne, od naj­bliż­sze­go ma­ry­ażu w oko­li­cy, po przez Ga­ri­bal­die­go – do me­ta­fi­zy­ki. Był to czas en­tu­zy­astek; więc z koła, ota­cza­ją­ce­go Ga­bry­elę, przy­ja­ciół­ki jej prze­no­si­ły na wieś idee, wy­obra­że­nia, – uczu­cia, mi­nu­ją­ce War­sza­wę.

Z ta­kiej at­mos­fe­ry do­sta­ła się Mat­ka na­sza do In­sty­tu­tu Ma­ryj­skie­go, zo­sta­ją­ce­go wte­dy pod kie­row­nic­twem Pa­płoń­skie­go i prze­ło­żo­nej, pani Pasz­ko­wi­czo­wej, oso­by wiel­kie­go umy­słu i ser­ca. W In­sty­tu­cie zra­zu, a po jego re­for­mie na pen­syi pani Pasz­ko­wi­czo­wej, gdzie naj­pięk­niej­sze spę­dzi­ła lata pierw­szej mło­do­ści, uzdol­nio­na nie­po­spo­li­cie, pod wpły­wem wy­bit­nych pro­fe­so­rów jak Bo­czy­liń­ski, Ple­bań­ski, Bar­to­sze­wicz, roz­wi­ja­ła się tą przed­wcze­sną buj­no­ścią na­tur wy­jąt­ko­wych, o któ­rych szczę­ście drżą bliz­cy, tak, jak o cór­ki los drża­ła bab­ka Orze­chow­ska, in­tu­icyą czu­jąc ile bólu, ile szar­pa­nia nie­sie z sobą w ży­cie taka du­sza de­li­kat­na, a wrzą­ca pra­gnie­niem nie­po­spo­li­to­ści. Te nie­okre­ślo­ne jesz­cze nie­skry­sta­li­zo­wa­ne ma­rze­nia o ży­ciu w pięk­nie, o mi­ło­ści, o sła­wie, ob­ja­wia­ły się zra­zu ode­rwa­niem od spraw co­dzien­nych i świa­to­we­go oto­cze­nia, na któ­re spo­glą­da­ła "z prze­ba­cze­nia aniel­ską po­gar­dą".

I wła­śnie w tej chwi­li prze­ło­mo­wej, u pro­gu do ży­cia stra­ci­ła mat­kę. Cios ten znisz­czył na za­wsze szczę­ście jej ojca, a umysł jej skłon­ny do me­lan­cho­lii, po­grą­żył na lat kil­ka w zu­peł­nej ato­nii, za­bił roz­wi­ja­ją­ce się ży­cie we­wnętrz­ne, pra­gnie­nia i am­bi­cye, przy­tło­czył wszyst­ko at­mos­fe­rą smut­ku i zwąt­pie­nia.

Po­wo­li, gdy czas od­był swą pra­cę ni­we­la­cyj­ną, obu­dzi­ła się już do ży­cia re­al­ne­go, któ­re przy­szło zwy­kłą ko­le­ją rze­czy, przy­no­sząc cały sze­reg zda­rzeń ma­łej i wiel­kiej wagi: epo­kę by­wa­nia w świe­cie, za­męż­cie, ma­cie­rzyń­stwo, ra­do­ści i tro­ski, chwi­le do­bre wśród prze­ciw­no­ści i kło­po­tów, mnó­stwo za­dań, obo­wiąz­ków, spraw, in­te­re­sów, co gdy raz wplo­tą w swe koło zę­ba­te, nie­prze­rwa­nym już bie­giem to­wa­rzy­szą aż do gro­bu. Ży­jąc na wsi, bar­dzo od­osob­nio­nej, w sku­pie­niu, za­mknię­ta w so­bie – prze­cho­dzi­ła fer­men­to­wa­nie my­śli, bun­ty we­wnętrz­ne, sta­pia­ją­ce w je­den bo­le­sny pro­test smut­ki oso­bi­ste i nie­szczę­ścia ogól­ne. Pro­blem wia­ry i wie­dzy, tar­ga­ją­cy du­sze współ­cze­snych, zmę­czo­ne wąt­pie­niem, spra­gnio­ne do­gma­tu, wstrzą­sał nią tra­gicz­nie, do­mi­nu­jąc po­nad wszyst­kiem jed­nem py­ta­niem bez od­po­wie­dzi – nie­pew­no­ścią Wiel­kie­go Ju­tra. Wśród szar­pa­nia i męki, z na­tę­że­niem władz wszyst­kich, z zu­peł­nem od­da­niem, od­by­wa­ła się ta pra­ca we­wnętrz­na, to mo­co­wa­nie z za­gad­ka­mi bytu; umysł nie­zmier­nie ja­sny, syn­te­tycz­ny do­cho­dził do ostat­nich kon­sen­kwen­cyi my­śli, ale za­ra­zem do ta­kiej mocy w cier­pie­niu, że co­fa­ła się z trwo­gą, bo nie była to du­sza chci­wa bólu, mi­stycz­nie w nim za – ko­cha­na. Była to du­sza grec­ka, stwo­rzo­na do ja­sno­ści, do har­mo­nii: ko­cha­ła mu­zy­kę, słoń­ce, wio­snę, pięk­ne stro­je, pięk­ne kształ­ty, wszyst­ko, co bije szczę­ściem dla ra­do­ści oczu. Stąd każ­dy nie­do­sta­tek od­czu­wa­ła bó­lem nie­mal fi­zycz­nym; nie umie­jąc ani zdo­by­wać, ani przyj­mo­wać z re­zy­gna­cyą, roz­bi­ja­ła się o wa­run­ki ży­cia i o wła­sne wy­ma­ga­nia i o ko­niecz­no­ści, któ­rych zro­zu­mieć i uznać nie mo­gła, nie chcia­ła: ko­niecz­ność cier­pie­nia, ko­niecz­ność roz­sta­wa­nia się z uko­cha­ny­mi, ko­niecz­ność śmier­ci.

Wy­kwint­na w upodo­ba­niach, prze­peł­nio­na kul­tem pięk­na, po­go­dzić się nie mo­gła z du­chem cza­su, któ­ry po­dru­zgo­tał wszyst­kie ide­ały ro­man­tycz­ne, wszyst­kie ma­rze­nia o pa­no­wa­niu ge­niu­szów, a niósł ni­we­la­cyę de­mo­kra­tycz­ną, pod­po­rząd­ko­wa­nie jed­no­stek uży­tecz­no­ści spo­łecz­nej, cześć dla ści­słych ba­dań na­uko­wych i prak­tycz­no­ści ży­cio­wej. Du­si­ła się wprost w tej at­mos­fe­rze; ostat­nie wy­ni­ki po­zy­ty­wi­zmu: zwy­cię­stwo moc­niej­sze­go, wal­ka o byt, jako cel ist­nie­nia, wy­da­wa­ły się jej tak roz­pacz­li­we i bez­li­to­sne, że nie znaj­do­wa­ła po­cie­chy na­wet w obiet­ni­cach zdo­by­cia praw­dy dro­gą dłu­gich, pra­co­wi­tych wy­sił­ków na polu wie­dzy. "Ży­cie moje wte­dy" – pi­sa­ła póź­niej w jed­nym z li­stów – "było błą­dze­niem bez wyj­ścia w owym strasz­nym, ciem­nym le­sie, o któ­rym mówi Dan­te".

Uko­je­nie przy­szło przez wpływ po­boż­no­ści lu­do­wej wiej­skie­go ko­ścio­ła, przez uko­rze­nie się w pro­sto­cie, przez wia­rę, przez uko­cha­nie chrze­ści­jań­skie­go ide­ału od­ra­dza­nia się i do­sko­na­le­nia – przez wiel­ką mi­łość dla dzie­ci i go­rą­cy udział w ich mło­dem ży­ciu.

Z re­ak­cya in­dy­wi­du­ali­zmu, z bu­dzą­cym się kul­tem dla Sztu­ki, z wy­wyż­sze­niem Ar­ty­zmu, cała jej isto­to­ta od­ży­ła, cała jej na­tu­ra za­czę­ła się w tym ży­wio­le roz­wi­jać – bo to jej wła­sne było, bliz­kie, po­krew­ne, prze­czu­te zdaw­na, uko­cha­ne.

Wte­dy, przed kil­ku laty, na proś­by na­sze za­czę­ła pi­sać: da­wa­ła to swo­je ży­cie we­wnętrz­ne, osnu­te koło idei, lu­dzi i ksią­żek – ksią­żek, lu­dzi, idei ko­cha­nych. O in­nych pi­sać nie mo­gła. Na tło rzu­ci­ła wła­sną du­szę zwier­cia­dla­ną i w niej uka­za­ła sze­reg po­sta­ci, jak się tam od­bi­ły w pięk­nie, w peł­nem świe­tle, w tej at­mos­fe­rze zro­zu­mie­nia i sym­pa­tyi, ja­kiej ar­ty­sta po­trze­bu­je, aby dać z sie­bie wszyst­ko, co dać może: do­tknię­cie de­li­kat­ne ko­bie­cej ręki, czu­łość ma­cie­rzyń­ska i mło­dy, prze­cu­dow­ny en­tu­zy­azm.

Jest w tych stu­dy­ach coś z nie­prze­bra­nej sło­dy­czy jej głę­bo­kie­go spoj­rze­nia, coś z drże­nia wzru­szo­nych warg, coś z pań­sko­ści ca­łej po­sta­ci, tej god­no­ści, któ­ra przedew­szyst­kiem szu­ka i znaj­du­je pięk­no i do­bro: jej żywe tchnie­nie przej­mu­je wszyst­ko, ogar­nia mi­ło­ścią i prze­ta­pia na jed­ną ca­łość du­cho­wą.

Umar­ła 12 grud­nia 1901 roku.

Łą­cząc się z na­szym uko­cha­nym oj­cem w uczu­ciu mi­ło­ści i czci dla Zmar­łej, wy­da­je­my tę książ­kę, któ­ra tak wie­le o Niej mówi.

Dzie­ci.

Wrze­sień 1902 r.STA­NI­SŁAW PRZY­BY­SZEW­SKI, JEGO PO­EZYA I FI­LO­ZO­FIA.

Po­zna­li­śmy de­ka­den­tyzm we Fran­cyi i w Bel­gii, jako prze­ciw­sta­wie­nie do krań­co­we­go na­tu­ra­li­zmu, jako bunt prze­ciw wy­łącz­ne­mu pa­no­wa­niu ma­te­ryi, prze­ciw fi­zy­olo­gii w sztu­ce. Zło­ży­ły się na nie­go róż­no­rod­ne czyn­ni­ki, tak do­dat­nie, jak tę­sk­no­ta za pier­wiast­kiem du­cho­wym, za świa­tem nad­przy­ro­dzo­nym (Au dela), jak ujem­ne: prze­ży­cie, zmę­cze­nie, roz­pu­sta, prze­ra­fi­no­wa­nie uży­ciem umy­sło­wem po wie­lu wie­kach kul­tu­ry. Ro­dzi on tak róż­no­rod­ne owo­ce, jak "Sa­ges­se" Ver­la­ine'a, je­den hymn mi­ło­ści mi­stycz­nej i skru­chy du­szy pro­stej, oraz zmy­sło­we "Pa­ral­le­le­ment" te­goż sa­me­go po­ety, albo nie­na­tu­ral­ne i prze­wrot­ne "Au re­bo­urs" Huy­sman­sa, miesz­czą się w nim. rze­czy na po­zór sprzecz­ne; strach śmier­ci, ad­o­ra­cya św. Fran­cisz­ka, cześć dla asce­ty­zmu i wy­ra­fi­no­wa­na lu­bież­ność, po­żą­da­nie nie­zdro­we, za­mi­ło­wa­nie rze­czy sztucz­nych a jed­no­cze­śnie pra­gnie­nie.

czy­sto­ści, świe­żo­ści, od­ro­dze­nia. Stąd moż­li­wem jest, że bo­ha­ter Huy­sman­sa, sław­ny Des Es­sa­in­tes, prze­mie­nia się w Dur­ta­la, któ­ry wstą­piw­szy «po dro­dze do pie­kieł» z sa­ta­ni­sta­mi, ude­rza czo­łem o sto­py Krzy­ża i wcho­dzi do Ko­ścio­ła, ze skru­chą szcze­rą.

Wy­pły­wa­ją­cy na wi­dow­nię de­ka­den­tyzm nie­miec­ki tyle tyl­ko z fran­cu­skim ma wspól­ne­go, że tu i tam adep­ci jego po­chy­la­ją gło­wę pod cię­ża­rem cy­wi­li­za­cyi, są zmę­cze­ni, prze­ra­fi­no­wa­ni, utrzy­mu­ją, że na nich koń­czy się świat sta­ry, a po nich przyj­dzie świat nowy, na in­nych zbu­do­wa­ny po­sa­dach. Tyl­ko, gdy Fran­cu­zi od­no­si­li tę erę wy­łącz­nie do s/tuki, byli szko­łą ar­ty­stycz­no-li­te­rac­ką, Niem­cy ogar­nia­ją my­ślą wszyst­kie ob­ja­wy ży­cia: są re­wo­lu­cy­oni­sta­mi rów­nie so­cy­al­ny­mi, jak fi­lo­zo­ficz­ny­mi. Po­cho­dzi to stąd, że de­ka­den­tyzm fran­cu­ski po­czął się z Bau­de­la­ire'a, nie­miec­ki z Nie­tz­sche­go. Pierw­szy, t… j… de­ka­den­tyzm fran­cu­ski, pra­gnie wy­sub­te­li­zo­wać czło­wie­ka, szcze­gól­niej ar­ty­stę, wy­try­bo­wać go sztucz­nie i za­mknąć w mi­stycz­nej wie­ży z ko­ści sło­nio­wej, dru­gi, nie­miec­ki, «uwa­ża sam sie­bie za ró­zgę, któ­rej prze­zna­cze­niem jest za­mieść nasz świat i znisz­czyć go przez ogień, aby po­ło­żyć pod­wa­li­ny pod nową przy­szłość». Je­że­li jest coś cho­re­go, ane­micz­ne­go w de­ka­den­ty­zmie fran­cu­skim, to coś wście­kłe­go jest w nie­miec­kim.

Sło­wa «Za­ra­thu­stry» od­bi­ja­ją się wciąż w umy­słach mło­dzie­ży współ­cze­snej do­no­śnem echem, a po­ję­te jed­no­stron­nie spra­wia­ją w du­szach spu­sto­sze­nie. Zda­wać­by się mo­gło, że to ja­kiś or­kan, ja­kieś si­roc­co po­łu­dnio­we prze­szło po ser­cach i tak już znie­chę­co­nych pe­sy­mi­stycz­ną fi­lo­zo­fią Scho­pen­hau­era i Hart­man­na. Ego­istycz­na dok­try­na Nie­tz­sche­go, za­prze­cza­ją­ca wol­nej woli i od­po­wie­dzial­no­ści czło­wie­ka, a przy­tem dzie­lą­ca lu­dzi na pół­bo­gów i trzo­dę ludz­ką, ode­bra­ła im tę je­dy­ną pod­nie­tę i dźwi­gnię do do­bre­go, jaką jest – mi­łość ludz­ko­ści, ode­bra­ła od­wa­gę i mę­stwo ży­cio­we. Co wię­cej, po­twor­nie wy­gó­ro­wa­ną py­chę pod­nio­sła do god­no­ści pra­wa wyż­szych Du­chów, głos su­mie­nia na­zwa­ła ata­wi­stycz­nym na­ro­wem, skut­kiem ca­łych wie­ków prze­są­du, wszel­ką wia­rę – dzie­cin­nym za­bo­bo­nem, a wy­ko­ny­wa­nie obo­wiąz­ków – sła­bo­ścią fi­li­ster­ską. Trud­no bez za­wro­tu gło­wy spoj­rzeć w du­szę, spa­lo­ną taką fi­lo­zo­fią. Two­rzy ona sza­ta­nów i ka­ry­ka­tu­ry. Umy­sły wy­jąt­ko­wo zdol­ne ogar­nia pod jej wpły­wem szał wiel­ko­ści wła­snej, gra­ni­czą­cy z zu­peł­ną de­men­cyą; w mniej zdol­nych ro­dzą się nie­uza­sad­nio­ne pre­ten­sye, tra­gi­ko­micz­ne aspi­ra­cye, żal i nie­na­wiść do ca­łe­go świa­ta.

Hi­sto­ry­kiem i psy­cho­lo­giem tej cho­ro­by wie­ku stał się Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski, naj­zdol­niej­szy z pi­sa­rzy, jacy w ostat­nim dzie­siąt­ku lat, pod na­zwą "Mło­dych Nie­miec" za­sły­nę­li.

Psy­cho­log ten jest za­ra­zem pa­to­lo­giem, kła­dzie rękę na ser­cu anor­mal­nie bi­ją­cem i z pew­no­ścią dy­agno­sty­ka li­czy puls anor­mal­nie bi­ją­cy. Wszyst­kie mo­ral­ne go­rącz­ki na­szych cza­sów, wszyst­kie new­ro­zy zna­la­zły w nim swe­go ba­da­cza i swe­go po­etę.

De­ka­den­tem wła­ści­wie on nie jest, o ile do tej na­zwy przy­wią­zu­je­my zna­cze­nie prze­ży­cia, osła­bie­nia, schył­ko­wo­ści, jed­nak­że dzia­łal­ność jego ści­śle jest zwią­za­na z dzie­ja­mi owe­go de­ka­den­ty­zmu czy mo­der­ni­zmu nie­miec­kie­go z lat ostat­nich.

Prze­jął mia­no­wi­cie od tego kie­run­ku wstręt do zaj­mo­wa­nia się czło­wie­kiem nor­mal­nym, po­szedł jed­nak­że da­lej jesz­cze: po­sta­wił so­bie jako za­sa­dę, że wy­bu­ja­łość, gra­ni­czą­ca ze zbo­cze­niem umy­słu nie jest cho­ro­bą, ale wyż­szym sta­nem psy­cho­lo­gicz­nym, wyż­szym eta­pem, któ­ry ludz­kość prze­by­wa obec­nie w swym po­cho­dzie ku cią­głe­mu roz­wo­jo­wi. Anor­mal­ność taka jest cha­otycz­ną po­czwar­ką, kry­ją­cą w swem wnę­trzu czło­wie­ka – du­szę, ma­ją­ce­go się do­pie­ro z obec­ne­go pa­to­lo­gicz­ne­go okre­su wy­ło­nić.

W teo­ryę tę wlał Przy­by­szew­ski cały ogień i siłę nad­zwy­czaj­ną swej nie­spo­koj­nej du­szy, i ta po­tę­ga ży­wio­ło­wa na­da­je jego ta­len­to­wi taką od­ręb­ną, ory­gi­nal­ną ce­chę. Czy­ta­jąc go, od­no­si­my wra­że­nie dziw­ne: czu­je­my rów­no­cze­śnie obec­ność cze­goś, co się koń­czy, co za­mie­ra i cze­goś, co ma się po­cząć .

"Con­fi­te­or" Przy­by­szew­skie­go, jego wy­zna­nie wia­ry ar­ty­stycz­nej, zło­żo­ne po przy­jeź­dzie do kra­ju w "Źy­ciu" kra­kow­skiem, skry­sta­li­zo­wa­ło tyl­ko w krót­kie sło­wa ja­sno, bez­względ­nie i sta­now­czo to wszyst­ko, co od po­cząt­ku jego twór­czo­ści prze­ni­ka­ło wszyst­kie jego dzie­ła, jako ich za­sa­da, pod­sta­wa, mo­tor, wy­od­ręb­nia­ło je od wszel­kich in­nych i prze­le­wa­ło się jako idea tak przez typy i ak­cye jego po­wie­ści, jak przez fa­li­stą dźwięcz­ność jego po­ema­tów pro­zą, co zresz­tą wszech­stron­niej i ob­szer­niej wy­po­wie­dział już w swych roz­pra­wach fi­lo­zo­ficz­no-es­te­tycz­nych: Zur Psy­cho­lo­gie des In­dhn­duwns i Auf den We­gen der Se­ele.

Pi­sarz ten, po­gar­dza­ją­cy wią­za­niem my­śli po­dług sto­sun­ku i za­leż­no­ści skut­ków od przy­czyn, czu­ją­cy wstręt do «lo­gi­ki bied­ne­go mó­zgu», od­wra­ca­ją­cy się umyśl­nie od wszel­kich ob­ja­wów i zja­wisk ży­cia re­al­ne­go, aby wy­łącz­nie zwró­cić się ku wnę­trzu du­szy wła­snej i śle­dzić jej nie­zgłę­bio­ne taj­nie, jest przez dziw­ny nie­wy­tłó­ma­czo­ny fe­no­men psy­chicz­ny, jed­nym z naj­świet­niej­szych re­ali­stów w po­wie­ści współ­cze­snej i twór­cą sys­te­mu fi­lo­zo­ficz­ne­go, kon­se­kwent­ne­go w swem za­ło­że­niu i wnio­skach, choć z od­mien­ne­go punk­tu wi­dze­nia po­zba­wio­ne­go wszel­kiej pod­sta­wy. Od­rzu­ca­jąc lo­gi­kę wszel­ką, zwy­kłą, two­rzy wła­sną i w tej swo­jej dzie­dzi­nie jest sam wo­bec sie­bie naj­ści­ślej lo­gicz­ny. Przy­tem po­ezya jego, przez rów­nie szcze­gól­ny kon­trast ce­lów i środ­ków, po­ezya, bę­dą­ca wy­ra­zem tę­sk­no­ty do wy­zwo­le­nia "na­giej du­szy" z pęt na­rzu­co­nych przez ro­zum, jest naj­bar­dziej ce­re­bral­ną, jaka ist­nie­je, a za­ra­zem naj­wię­cej me­ta­fi­zycz­ną i spe­ku­la­tyw­ną. Dąży ona do uświa­do­mie­nia tych ob­ja­wów du­szy, któ­rych nie mo­że­my ująć, okre­ślić ro­zu­mem, chwy­ta mo­na­dy my­śli, utrwa­la mgła­wi­ce po­wsta­ją­ce mo­men­tal­nie, jak­by od­ru­cho­we drgnie­nia jaź­ni i za po­mo­cą tego śle­dze­nia swe­go wnę­trza dojść chce do syn­te­zy, do ogar­nię­cia du­szy wszech­świa­ta. Du­sza ludz­ka jest nie­śmier­tel­ną w tem zna­cze­niu, że "kro­czy od jed­nej wiecz­no­ści do dru­giej; raz po­raź nie­zna­ną po­tę­gą zmu­szo­na idzie na zie­mię, wra­ca z po­wro­tem na łono wiecz­no­ści i zno­wu się ucie­le­śnia, bo­gat­sza, sil­niej­sza, wię­cej uświa­do­mio­na, niż za pierw­szym ra­zem i tak bez koń­ca, aż do­cho­dzi do świa­do­mo­ści ca­łej swej po­tę­gi, sta­je się ge­niu­szem".

In­dyj­skie pra­sta­re wie­rze­nia i wiel­kie wi­zye Sło­wac­kie­go o "Kró­lu-Du­chu" od­ro­dzi­ły się w tej po­ezyi. Da­lej, czło­wiek ist­nie­je tyl­ko jako isto­ta, w któ­rej mo­ty­wach i uczu­ciach, we wszyst­kiem, co robi, ob­ja­wia się za­le­d­wie część ab­so­lut­nej, do­sko­na­łej świa­do­mo­ści, któ­re­go świa­do­me "Ja" jest tyl­ko "pia­ną raz po­raź wy­rzu­ca­ną przez oce­an".

Nie­ma więc wol­nej woli, ani od­po­wie­dzial­no­ści za czy­ny wła­sne, jak rów­nież nie­ma lo­gi­ki, przy­czyn i skut­ków, jest tyl­ko, poza tak zwa­ną lo­gicz­ną aso­cy­acyą wra­żeń ko­niecz­nych, aby się przy­sto­so­wać i za­sto­so­wać do ze­wnętrz­nych wa­run­ków ży­cia, ol­brzy­mie, trans­cen­den­tal­ne uświa­do­mie­nie wszyst­kich sta­nów, ja­kie du­sza do­tych­czas prze­ży­ła, wszyst­kich świa­tów, w któ­rych ło­nie śni­ła przez wie­ki, po­czu­cie i zro­zu­mie­nie wszech­ży­cia, wszech­po­tę­gi i ta­jem­nic przy­ro­dy.

Ar­ty­sta-twór­ca w chwi­lach eks­ta­zy do­strze­ga bły­ski za­gad­ko­we­go bytu du­szy, za­kry­te­go zwy­kle przed na­sze­mi oczy­ma, wni­ka w nie­skoń­czo­ność, zdo­by­wa dla my­śli nowe świa­ty, udo­sko­na­la przez to, po­więk­sza w so­bie czło­wie­ka, a tem sa­mem udo­sko­na­la ludz­kość, dą­żą­cą do stwo­rze­nia wyż­sze­go typu czło­wie­czeń­stwa.

W ta­kiem po­ję­ciu sztu­ka sta­je się "je­dy­nem ob­ja­śnie­niem du­szy, ab­so­lu­tem, bo jest od­bi­ciem ab­so­lu­tu", stoi po­nad ży­ciem, nie zna praw, ani gra­nic, zna tyl­ko jed­ną od­wiecz­ną cią­głość i po­tę­gę bytu du­szy, ko­ja­rzy du­szę czło­wie­ka z du­szą wszech­świa­ta, wszech­na­tu­ry, a du­szę jed­nost­ki uwa­ża za ob­jaw tam­tej.

To też ar­ty­sta, ka­płan tej naj­wyż­szej re­li­gii, jest oso­bi­sty tyl­ko we­wnętrz­ną po­tę­gą, z jaką sta­ny du­szy od­twa­rza, poza tem jest "ko­smicz­ną, me­ta­fi­zycz­ną siłą, przez jaką wiecz­ność się prze­ja­wia".

Du­sza w swych wcie­le­niach zra­sta się z sza­tą swą do­cze­sną tak sil­nie, że jej «prze­ja­wów» nie mo­że­my od­dzie­lić i od­róż­nić od in­stynk­tów cia­ła; pra­wa na­tu­ry okrut­ne, a nie­zwal­czo­ne cię­żą na niej z dru­zgo­cą­cą ty­ra­nią i w tej za­leż­no­ści od nich, w tej nie­wo­li, a w jed­no­cze­snem, cią­głem dą­że­niu do oswo­bo­dze­nia się du­szy, tkwi głę­bo­ki jej tra­gizm.

Oprócz tego na­tu­ral­ne­go kon­flik­tu ist­nie­je rów­no­le­gle dru­gi, stwo­rzo­ny "sztucz­nie" przez wznie­sie­nie ca­łe­go gma­chu za­sad spo­łecz­nych, re­li­gij­nych i mo­ral­nych, stąd po­ję­cia Zła i Do­bra, a co za­tem idzie, po­czu­cie su­mie­nia, to nowe źró­dło mę­czar­ni czło­wie­ka.

Od naj­pierw­szych za­wiąz­ków cy­wi­li­za­cyi do na­szych cza­sów, prze­cho­dząc pra­wem ata­wi­zmu z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, są wy­rzu­ty su­mie­nia wy­ra­fi­no­wa­ną tor­tu­rą, któ­rą so­bie czło­wiek mi­mo­wol­nie sam za­da­je, ka­rząc się za winy, speł­nio­ne w nim przez śle­pe, de­spo­tycz­ne moce. Po­eta wie­rzy, że przyj­dą cza­sy, gdy czło­wiek uro­śnie tak da­le­ce, że po­tra­fi się wy­zwo­lić od cią­żą­cej na nim przy­pad­ko­wo­ści i sta­nie się "nad­czło­wie­kiem".

Stąd ner­wy jego są w sta­nie cią­głe­go na­prę­że­nia, gra­ni­czą­ce­go czę­sto z obłę­dem, stan ten nie jest jed­nak do­wo­dem upad­ku, prze­ciw­nie, cho­ro­bli­wość ta pra­wie jed­no­znacz­na z ja­sno­wi­dze­niem, z eks­ta­zą, z ge­nial­no­ścią jest szcze­blem do wy­sub­tel­nie­nia zmy­słów i uświa­do­mie­nia się du­szy w jej nie­śmier­tel­nej na­go­ści.

We wszyst­kiem, co Przy­by­szew­ski na­pi­sał czy to po nie­miec­ku, czy po pol­sku moż­na od­na­leźć, jako pod­sta­wę, albo ca­ło­kształt po­wyż­szej fi­lo­zo­ficz­nej dok­try­ny, albo jej po­je­dyń­cze po­stu­la­ty. Nie mo­że­my śle­dzić ewo­lu­cyi tych idei, ani kształ­ce­nia się "mło­de­go ta­len­tu", i ta­lent i prze­ko­na­nia ob­ja­wia­ją się od­ra­zu w ca­łej peł­ni z pew­no­ścią, śmia­ło­ścią i bez­wględ­no­ścią, po­su­nię­tą do ostat­nich gra­nic. Wie­my tyl­ko, ja­kie wpły­wy od­ci­snę­ły swe pięt­no na mó­zgu po­ety, nim za­czął two­rzyć.

Na­przód Nie­tz­sche ze swą tę­sk­no­tą do udo­sko­na­le­nia czło­wie­ka, przez stwo­rze­nie wyż­sze­go typu ludz­ko­ści, ze swą po­gar­dą dla tłu­mu, Scho­pen­hau­er z krań­co­wym pe­sy­mi­zmem, a jed­no­cze­śnie Ib­sen z in­dy­wi­du­ali­zmem i uko­cha­niem sym­bo­lu i inni młod­si Skan­dy­naw­cy; wszy­scy oni po­chło­nię­ci byli przez tę wy­obraź­nię, któ­ra, za­płod­niw­szy się ich ide­ami, prze­twa­rza­ła je na swój wła­sny spo­sób i w każ­dym kie­run­ku po­szła da­lej, bez­względ­niej…

Od­ra­zu mło­dy pi­sarz za­czął cho­dzić dro­ga­mi du­szy, po nie­zba­da­nych szla­kach, pod­pie­ra­jąc te wy­ciecz­ki swo­je w kra­inę nie­zna­ne­go pod­kła­dem grun­tow­nej wie­dzy fi­lo­zo­ficz­nej, przy­rod­ni­czej, me­dycz­nej, kła­dąc we­dle wy – ra­że­nia Sło­wac­kie­go gra­ni­ty pod swo­je tę­cze", od­ra­zu wy­niósł sztu­kę po­nad wszyst­kie inne czyn­ni­ki ży­cia spo­łecz­ne­go i psy­chicz­ne­go, po­nad ży­cie samo i stał się jak­by na­tchnio­nym i prze­ko­na­nym pro­ro­kiem wła­snej wia­ry.

Wal­czyć za­czął na­mięt­nie z jed­nej stro­ny z miesz­czań­stwem i fi­li­ster­stwem, z dru­giej z ma­te­ry­ali­zmem w ży­ciu, a na­tu­ra­li­zmem w sztu­ce; w wal­ce tej były mu bro­nią: dow­cip ostry i sub­tel­ny, któ­re­go cio­sy, pew­ne, jak ude­rze­nia szty­le­tu wło­skie­go, pa­da­ły szyb­ko i zdra­dziec­ko, oraz nad­zwy­czaj­na gięt­kość i lot­ność dy­alek­ty­ki, za któ­rą trud­no prze­ciw­ni­ko­wi po­dą­żyć. O prą­dy spo­łecz­ne, so­cy­al­ne otarł się, ale nie prze­jął nimi, wszel­ka idea pra­cy i po­sia­dło­ści ko­lek­tyw­nej mu­sia­ła być wstręt­ną tej buj­nej, in­dy­wi­du­al­nej na­tu­rze. Zresz­tą pe­sy­mizm jego jest tak głę­bo­ki i bez­na­dziej­ny, że wy­łą­cza wszel­ką moż­ność po­pra­wie­nia sto­sun­ków ludz­kich. Wszyst­kie dą­że­nia w tym kie­run­ku wy­da­ją mu się krę­ce­niem w kół­ko, ma­nie­niem sie­bie i dru­gich, wszyst­kie zmia­ny w na­stro­ju spo­łecz­nym spro­wa­dzić mogą stan inny od obec­ne­go, ale nie lep­szy, będą zmia­ną jed­ne­go cier­pie­nia na inne.

Krzyw­dy spo­łecz­ne, wal­ki o byt warstw i sta­nów wy­da­ją mu się fe­no­me­nem dru­go­rzęd­nym, wo­bec ko­lo­sal­nej Krzyw­dy, jaką jest ży­cie samo dla jed­nost­ki i dla Du­szy wszech­świa­ta, uwię­zio­nej w ma­te­ryi i prze­dzie­ra­ją­cej się ku oswo­bo­dze­niu w wiecz­nej roz­ter­ce z zmy­sła­mi.

"Na po­cząt­ku był Ro­dzaj" – mówi we Mszy ża­łob­nej (Tod­ten­mes­se) – i ten punkt wyj­ścia za­bar­wia mu tra­gicz­nym ero­ty­zmem wszyst­kie sto­sun­ki świa­ta i każe pa­trzeć cią­gle przez gazę czer­wo­ną. Jak dla wszyst­kich po­etów – mo­der­ni­stów na­szych cza­sów ist­nie­ją dla nie­go przedew­szyst­kiem w ży­ciu dwie ta­jem­ni­ce: Mi­łość i Śmierć.

Zie­mia jest do­li­ną łez, ludz­kość prze­zna­czo­ną na cier­pie­nia bez koń­ca, cier­pie­nia te ro­dzą się nie­tyl­ko ze sto­sun­ków ze­wnętrz­nych, ale rów­nież i przedew­szyst­kiem po­cho­dzą z nie­do­stęp­ne­go źró­dła, ja­kiem są nie­zba­da­ne taj­ni­ki du­szy. Zło sil­niej­sze jest niż Do­bro, Nie­na­wiść sil­niej­sza niż Mi­łość, du­sza mie­ści W so­bie wię­cej pier­wiast­ków Ciem­no­ści niż Świa­tła. Sym­bo­lem i po­etycz­ną per­so­ni­fi­ka­cyą tego pa­no­wa­nia i kró­le­stwa Złe­go na zie­mi jest Sza­tan, po­tęż­ny Lu­cy­per, pan dum­nych, prze­czą­cych i zbun­to­wa­nych, od któ­re­go po­cho­dzi wszel­ki "ty­ta­nicz­ny, har­dy po­lot, wszyst­kie pra­wa i nor­my ni­we­czą­cy nie­okieł­zna­ną swą py­chą".

Wspól­nicz­ką Sza­taua jest Ko­bie­ta, siła ko­smicz­na, jako uoso­bie­nie mi­ło­ści zmy­sło­wej. Jako wiecz­na Astar­te, pa­nu­je ona od wie­ków do dnia dzi­siej­sze­go nad świa­tem, a sto­py jej wgi­na­ją w zie­mię kar­ki spodlo­nych nie­wol­ni­ków. "Ona jest pra­po­cząt­kiem męż­czy­zny, jego ce­lem i upad­kiem, a za­ra­zem jego strasz­ną nie­wy­po­wie­dzia­ną tę­sk­no­tą. Bo pra­gnie on ją mieć "chra­mem czy­sto­ści i ci­chym bez­tę­sk­nym mro­kiem wie­czor­nych mo­dlitw i naj­taj­niej­szą głę­bią swej wła­snej du­szy" i jest ona tem wszyst­kiem na chwi­lę, gdy jako czy­sta dzie­wi­ca od­da­je się uko­cha­ne­mu, któ­ry w niej "stwa­rza ko­bie­tę".

Ale zjed­no­cze­nie to jest tyl­ko złu­dze­niem i nie da się osią­gnąć za po­mo­cą zmy­słów, szczę­ście mi­ło­ści trwa krót­ko, top­nie­je jak śnieg na wio­snę, za­bi­ja je nie­wia­ra w ko­bie­tę, prze­syt, po­ku­sy ży­cio­we i har­dość in­dy­wi­du­ali­zmu mę­skie­go, pra­gną­ce­go się zlać z dru­gą, róż­ną od sie­bie isto­tą, a jed­no­cze­śnie bun­tu­ją­ce­go się prze­ciw tej nie­wo­li.

Za­spo­ko­je­nie wiecz­nej tę­sk­no­ty do spły­nię­cia dwu dusz ludz­kich w jed­ną, może na­stą­pić do­pie­ro w sfe­rach trans­cen­den­tal­nych, w my­śli, w du­chu, po­nad do­cze­sno­ścią, w świe­cie tym, gdzie nie bę­dzie róż­nic płci, "gdzie nie bę­dzie męża i żony", gdzie ko­bie­ta się prze­two­rzy i po­wsta­nie jako Ona-On-An­dro­gy­ne.

Je­dy­nie ma­rze­nia o sta­nie ta­kim, prze­czu­wa­nym w bez­kre­sie wiecz­no­ści ła­go­dzą bez­gra­nicz­ny ten i osta­tecz­ny pe­sy­mizm; poza nie­mi w świe­cie rze­czy­wi­stym jest tyl­ko szar­pią­cy ból bez koń­ca, płacz i zgrzy­ta­nie zę­bów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: