- W empik go
Studya literackie - ebook
Studya literackie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 333 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do tego życia, jakie jej Bóg dał, nie przywykła Matka nasza nigdy. Znosiła je bez oporu, ale i bez rezygnacyi, jak wszystko, co teroryzowało jej wykwitną, delikatną, przeczuloną naturę.
Miała własną atmosferę używania duchowego, którą sama sobie stworzyła: z chciwością wiecznie młodą, wiecznie pragnącą, nienasyconą, wchłaniała piękno, jakie wyciągnąć mogła z natury, ze sztuki, z żywych dusz ludzkich, zbierała te promienie w sercu kochającem, potęgowała ich siłę własnem uniesieniem, transponowala rzeczywistość, podnosiła ją do najwyższej skali, wywoływała na nowo, mocą swej bogatej, bajecznie plastycznej wizyi wewnętrznej i w twórczości takiej bezimiennej, niewcielonej w żadną formę, znajdowała wyraz dla swej duszy – kontemplacyjnej i artystycznej.
Wcześnie bardzo wprowadziła nas w ten świat swoich myśli i uczuć, w tym świecie z nami żyła, niezmiernie blizko, szczerze, poufnie. Z naturą – i z nami, swojemi dziećmi. Podczas długich spacerów w szpalerze budzisławskim i w parku kaliskim, przenosiła się do królestwa swych marzeń tak zupełnie, takie przeżywała silne wrażenia wewnętrzne, takie chwile wiecznego piękna, że każde zetknięcie z realnością codziennych wypadków stawało się dla niej bolesnem przebudzeniem, jakby krzywdą, jakby karą niezasłużoną.
Zdala od wszelkich centrów ruchu umysłowego, brała w nim jednak tak żywy udział, tak silnie odczuwała idee, rodzące prądy nowe, tak gorąco przejmowała się ich walką, że wszystko, co wiek XIX-ty przyniósł, wszystko, co przewalczył i, przecierpiał w dziedzinie ducha, ona przeżyła z największymi umysłami, z najlepszymi ludźmi swego czasu.
Urodzona w 1850 roku, dzieciństwo i młodość spędziła w tym okresie poromantycznym, który wtedy rozgorzał ostatnim płomieniem wielkich nadziei, oczekiwaniem blizkiego tryumfu sprawiedliwości i oswobodzenia ludów. W dzieciństwie swojem – opowiadała nam
Matka – nie miała chwili wesołości swobodnej; ciężył nad nią jakiś lęk dziwny, niewytłumaczony, wyobraźnia gorączkowa zbyt silnie podniecała wątłą i nerwową naturę, mimo, że atmosfera domu rodzinnego tchnęła spokojem, miłością ogromną obojga rodziców, szlachetnością i szczęściem. Dziadek Ignacy Orzechowski był jednym z najbardziej szanowanych obywateli, babka Julia, niepospolicie piękna, czynna, rozumna, bezgranicznie oddana mężowi i dzieciom. Wśród postaci, których drogie rysy przekazała nam Matka cudownym darem swoim wskrzeszania przeszłości, wyłania się słodka twarz jej babki, w garnirowanym czepeczku – poważna, mądra duchem Bożym i pogodna – z tych prostych kobiet chrześcijańskich, których całe życie było pracą i modlitwą: jednem błogosławieństwem. A dalej przesuwają się w wspomnieniu Raków, Dobrów, Potrzasków, dawne dwory i charakterystyczne rysy pomarlych już osób: poczciwe, dobroduszne, wesołe oblicze ciotki P., krucze włosy i ogniste oczy ciotki Z., wydającej rozkazy ze swej kanapki, wiecznie z długim cybuchem; te panie paliły namiętnie, prowadząc w nieskończoność, owe rozmowy przy "kominkowym ogniu", tryskające dowcipem, inteligencyą, poruszające tysiące zagadnień psychologicznych na tematy przeróżne, od najbliższego maryażu w okolicy, po przez Garibaldiego – do metafizyki. Był to czas entuzyastek; więc z koła, otaczającego Gabryelę, przyjaciółki jej przenosiły na wieś idee, wyobrażenia, – uczucia, minujące Warszawę.
Z takiej atmosfery dostała się Matka nasza do Instytutu Maryjskiego, zostającego wtedy pod kierownictwem Papłońskiego i przełożonej, pani Paszkowiczowej, osoby wielkiego umysłu i serca. W Instytucie zrazu, a po jego reformie na pensyi pani Paszkowiczowej, gdzie najpiękniejsze spędziła lata pierwszej młodości, uzdolniona niepospolicie, pod wpływem wybitnych profesorów jak Boczyliński, Plebański, Bartoszewicz, rozwijała się tą przedwczesną bujnością natur wyjątkowych, o których szczęście drżą blizcy, tak, jak o córki los drżała babka Orzechowska, intuicyą czując ile bólu, ile szarpania niesie z sobą w życie taka dusza delikatna, a wrząca pragnieniem niepospolitości. Te nieokreślone jeszcze nieskrystalizowane marzenia o życiu w pięknie, o miłości, o sławie, objawiały się zrazu oderwaniem od spraw codziennych i światowego otoczenia, na które spoglądała "z przebaczenia anielską pogardą".
I właśnie w tej chwili przełomowej, u progu do życia straciła matkę. Cios ten zniszczył na zawsze szczęście jej ojca, a umysł jej skłonny do melancholii, pogrążył na lat kilka w zupełnej atonii, zabił rozwijające się życie wewnętrzne, pragnienia i ambicye, przytłoczył wszystko atmosferą smutku i zwątpienia.
Powoli, gdy czas odbył swą pracę niwelacyjną, obudziła się już do życia realnego, które przyszło zwykłą koleją rzeczy, przynosząc cały szereg zdarzeń małej i wielkiej wagi: epokę bywania w świecie, zamężcie, macierzyństwo, radości i troski, chwile dobre wśród przeciwności i kłopotów, mnóstwo zadań, obowiązków, spraw, interesów, co gdy raz wplotą w swe koło zębate, nieprzerwanym już biegiem towarzyszą aż do grobu. Żyjąc na wsi, bardzo odosobnionej, w skupieniu, zamknięta w sobie – przechodziła fermentowanie myśli, bunty wewnętrzne, stapiające w jeden bolesny protest smutki osobiste i nieszczęścia ogólne. Problem wiary i wiedzy, targający dusze współczesnych, zmęczone wątpieniem, spragnione dogmatu, wstrząsał nią tragicznie, dominując ponad wszystkiem jednem pytaniem bez odpowiedzi – niepewnością Wielkiego Jutra. Wśród szarpania i męki, z natężeniem władz wszystkich, z zupełnem oddaniem, odbywała się ta praca wewnętrzna, to mocowanie z zagadkami bytu; umysł niezmiernie jasny, syntetyczny dochodził do ostatnich konsenkwencyi myśli, ale zarazem do takiej mocy w cierpieniu, że cofała się z trwogą, bo nie była to dusza chciwa bólu, mistycznie w nim za – kochana. Była to dusza grecka, stworzona do jasności, do harmonii: kochała muzykę, słońce, wiosnę, piękne stroje, piękne kształty, wszystko, co bije szczęściem dla radości oczu. Stąd każdy niedostatek odczuwała bólem niemal fizycznym; nie umiejąc ani zdobywać, ani przyjmować z rezygnacyą, rozbijała się o warunki życia i o własne wymagania i o konieczności, których zrozumieć i uznać nie mogła, nie chciała: konieczność cierpienia, konieczność rozstawania się z ukochanymi, konieczność śmierci.
Wykwintna w upodobaniach, przepełniona kultem piękna, pogodzić się nie mogła z duchem czasu, który podruzgotał wszystkie ideały romantyczne, wszystkie marzenia o panowaniu geniuszów, a niósł niwelacyę demokratyczną, podporządkowanie jednostek użyteczności społecznej, cześć dla ścisłych badań naukowych i praktyczności życiowej. Dusiła się wprost w tej atmosferze; ostatnie wyniki pozytywizmu: zwycięstwo mocniejszego, walka o byt, jako cel istnienia, wydawały się jej tak rozpaczliwe i bezlitosne, że nie znajdowała pociechy nawet w obietnicach zdobycia prawdy drogą długich, pracowitych wysiłków na polu wiedzy. "Życie moje wtedy" – pisała później w jednym z listów – "było błądzeniem bez wyjścia w owym strasznym, ciemnym lesie, o którym mówi Dante".
Ukojenie przyszło przez wpływ pobożności ludowej wiejskiego kościoła, przez ukorzenie się w prostocie, przez wiarę, przez ukochanie chrześcijańskiego ideału odradzania się i doskonalenia – przez wielką miłość dla dzieci i gorący udział w ich młodem życiu.
Z reakcya indywidualizmu, z budzącym się kultem dla Sztuki, z wywyższeniem Artyzmu, cała jej istotota odżyła, cała jej natura zaczęła się w tym żywiole rozwijać – bo to jej własne było, blizkie, pokrewne, przeczute zdawna, ukochane.
Wtedy, przed kilku laty, na prośby nasze zaczęła pisać: dawała to swoje życie wewnętrzne, osnute koło idei, ludzi i książek – książek, ludzi, idei kochanych. O innych pisać nie mogła. Na tło rzuciła własną duszę zwierciadlaną i w niej ukazała szereg postaci, jak się tam odbiły w pięknie, w pełnem świetle, w tej atmosferze zrozumienia i sympatyi, jakiej artysta potrzebuje, aby dać z siebie wszystko, co dać może: dotknięcie delikatne kobiecej ręki, czułość macierzyńska i młody, przecudowny entuzyazm.
Jest w tych studyach coś z nieprzebranej słodyczy jej głębokiego spojrzenia, coś z drżenia wzruszonych warg, coś z pańskości całej postaci, tej godności, która przedewszystkiem szuka i znajduje piękno i dobro: jej żywe tchnienie przejmuje wszystko, ogarnia miłością i przetapia na jedną całość duchową.
Umarła 12 grudnia 1901 roku.
Łącząc się z naszym ukochanym ojcem w uczuciu miłości i czci dla Zmarłej, wydajemy tę książkę, która tak wiele o Niej mówi.
Dzieci.
Wrzesień 1902 r.STANISŁAW PRZYBYSZEWSKI, JEGO POEZYA I FILOZOFIA.
Poznaliśmy dekadentyzm we Francyi i w Belgii, jako przeciwstawienie do krańcowego naturalizmu, jako bunt przeciw wyłącznemu panowaniu materyi, przeciw fizyologii w sztuce. Złożyły się na niego różnorodne czynniki, tak dodatnie, jak tęsknota za pierwiastkiem duchowym, za światem nadprzyrodzonym (Au dela), jak ujemne: przeżycie, zmęczenie, rozpusta, przerafinowanie użyciem umysłowem po wielu wiekach kultury. Rodzi on tak różnorodne owoce, jak "Sagesse" Verlaine'a, jeden hymn miłości mistycznej i skruchy duszy prostej, oraz zmysłowe "Parallelement" tegoż samego poety, albo nienaturalne i przewrotne "Au rebours" Huysmansa, mieszczą się w nim. rzeczy na pozór sprzeczne; strach śmierci, adoracya św. Franciszka, cześć dla ascetyzmu i wyrafinowana lubieżność, pożądanie niezdrowe, zamiłowanie rzeczy sztucznych a jednocześnie pragnienie.
czystości, świeżości, odrodzenia. Stąd możliwem jest, że bohater Huysmansa, sławny Des Essaintes, przemienia się w Durtala, który wstąpiwszy «po drodze do piekieł» z satanistami, uderza czołem o stopy Krzyża i wchodzi do Kościoła, ze skruchą szczerą.
Wypływający na widownię dekadentyzm niemiecki tyle tylko z francuskim ma wspólnego, że tu i tam adepci jego pochylają głowę pod ciężarem cywilizacyi, są zmęczeni, przerafinowani, utrzymują, że na nich kończy się świat stary, a po nich przyjdzie świat nowy, na innych zbudowany posadach. Tylko, gdy Francuzi odnosili tę erę wyłącznie do s/tuki, byli szkołą artystyczno-literacką, Niemcy ogarniają myślą wszystkie objawy życia: są rewolucyonistami równie socyalnymi, jak filozoficznymi. Pochodzi to stąd, że dekadentyzm francuski począł się z Baudelaire'a, niemiecki z Nietzschego. Pierwszy, t… j… dekadentyzm francuski, pragnie wysubtelizować człowieka, szczególniej artystę, wytrybować go sztucznie i zamknąć w mistycznej wieży z kości słoniowej, drugi, niemiecki, «uważa sam siebie za rózgę, której przeznaczeniem jest zamieść nasz świat i zniszczyć go przez ogień, aby położyć podwaliny pod nową przyszłość». Jeżeli jest coś chorego, anemicznego w dekadentyzmie francuskim, to coś wściekłego jest w niemieckim.
Słowa «Zarathustry» odbijają się wciąż w umysłach młodzieży współczesnej donośnem echem, a pojęte jednostronnie sprawiają w duszach spustoszenie. Zdawaćby się mogło, że to jakiś orkan, jakieś sirocco południowe przeszło po sercach i tak już zniechęconych pesymistyczną filozofią Schopenhauera i Hartmanna. Egoistyczna doktryna Nietzschego, zaprzeczająca wolnej woli i odpowiedzialności człowieka, a przytem dzieląca ludzi na półbogów i trzodę ludzką, odebrała im tę jedyną podnietę i dźwignię do dobrego, jaką jest – miłość ludzkości, odebrała odwagę i męstwo życiowe. Co więcej, potwornie wygórowaną pychę podniosła do godności prawa wyższych Duchów, głos sumienia nazwała atawistycznym narowem, skutkiem całych wieków przesądu, wszelką wiarę – dziecinnym zabobonem, a wykonywanie obowiązków – słabością filisterską. Trudno bez zawrotu głowy spojrzeć w duszę, spaloną taką filozofią. Tworzy ona szatanów i karykatury. Umysły wyjątkowo zdolne ogarnia pod jej wpływem szał wielkości własnej, graniczący z zupełną demencyą; w mniej zdolnych rodzą się nieuzasadnione pretensye, tragikomiczne aspiracye, żal i nienawiść do całego świata.
Historykiem i psychologiem tej choroby wieku stał się Stanisław Przybyszewski, najzdolniejszy z pisarzy, jacy w ostatnim dziesiątku lat, pod nazwą "Młodych Niemiec" zasłynęli.
Psycholog ten jest zarazem patologiem, kładzie rękę na sercu anormalnie bijącem i z pewnością dyagnostyka liczy puls anormalnie bijący. Wszystkie moralne gorączki naszych czasów, wszystkie newrozy znalazły w nim swego badacza i swego poetę.
Dekadentem właściwie on nie jest, o ile do tej nazwy przywiązujemy znaczenie przeżycia, osłabienia, schyłkowości, jednakże działalność jego ściśle jest związana z dziejami owego dekadentyzmu czy modernizmu niemieckiego z lat ostatnich.
Przejął mianowicie od tego kierunku wstręt do zajmowania się człowiekiem normalnym, poszedł jednakże dalej jeszcze: postawił sobie jako zasadę, że wybujałość, granicząca ze zboczeniem umysłu nie jest chorobą, ale wyższym stanem psychologicznym, wyższym etapem, który ludzkość przebywa obecnie w swym pochodzie ku ciągłemu rozwojowi. Anormalność taka jest chaotyczną poczwarką, kryjącą w swem wnętrzu człowieka – duszę, mającego się dopiero z obecnego patologicznego okresu wyłonić.
W teoryę tę wlał Przybyszewski cały ogień i siłę nadzwyczajną swej niespokojnej duszy, i ta potęga żywiołowa nadaje jego talentowi taką odrębną, oryginalną cechę. Czytając go, odnosimy wrażenie dziwne: czujemy równocześnie obecność czegoś, co się kończy, co zamiera i czegoś, co ma się począć .
"Confiteor" Przybyszewskiego, jego wyznanie wiary artystycznej, złożone po przyjeździe do kraju w "Źyciu" krakowskiem, skrystalizowało tylko w krótkie słowa jasno, bezwzględnie i stanowczo to wszystko, co od początku jego twórczości przenikało wszystkie jego dzieła, jako ich zasada, podstawa, motor, wyodrębniało je od wszelkich innych i przelewało się jako idea tak przez typy i akcye jego powieści, jak przez falistą dźwięczność jego poematów prozą, co zresztą wszechstronniej i obszerniej wypowiedział już w swych rozprawach filozoficzno-estetycznych: Zur Psychologie des Indhnduwns i Auf den Wegen der Seele.
Pisarz ten, pogardzający wiązaniem myśli podług stosunku i zależności skutków od przyczyn, czujący wstręt do «logiki biednego mózgu», odwracający się umyślnie od wszelkich objawów i zjawisk życia realnego, aby wyłącznie zwrócić się ku wnętrzu duszy własnej i śledzić jej niezgłębione tajnie, jest przez dziwny niewytłómaczony fenomen psychiczny, jednym z najświetniejszych realistów w powieści współczesnej i twórcą systemu filozoficznego, konsekwentnego w swem założeniu i wnioskach, choć z odmiennego punktu widzenia pozbawionego wszelkiej podstawy. Odrzucając logikę wszelką, zwykłą, tworzy własną i w tej swojej dziedzinie jest sam wobec siebie najściślej logiczny. Przytem poezya jego, przez równie szczególny kontrast celów i środków, poezya, będąca wyrazem tęsknoty do wyzwolenia "nagiej duszy" z pęt narzuconych przez rozum, jest najbardziej cerebralną, jaka istnieje, a zarazem najwięcej metafizyczną i spekulatywną. Dąży ona do uświadomienia tych objawów duszy, których nie możemy ująć, określić rozumem, chwyta monady myśli, utrwala mgławice powstające momentalnie, jakby odruchowe drgnienia jaźni i za pomocą tego śledzenia swego wnętrza dojść chce do syntezy, do ogarnięcia duszy wszechświata. Dusza ludzka jest nieśmiertelną w tem znaczeniu, że "kroczy od jednej wieczności do drugiej; raz poraź nieznaną potęgą zmuszona idzie na ziemię, wraca z powrotem na łono wieczności i znowu się ucieleśnia, bogatsza, silniejsza, więcej uświadomiona, niż za pierwszym razem i tak bez końca, aż dochodzi do świadomości całej swej potęgi, staje się geniuszem".
Indyjskie prastare wierzenia i wielkie wizye Słowackiego o "Królu-Duchu" odrodziły się w tej poezyi. Dalej, człowiek istnieje tylko jako istota, w której motywach i uczuciach, we wszystkiem, co robi, objawia się zaledwie część absolutnej, doskonałej świadomości, którego świadome "Ja" jest tylko "pianą raz poraź wyrzucaną przez ocean".
Niema więc wolnej woli, ani odpowiedzialności za czyny własne, jak również niema logiki, przyczyn i skutków, jest tylko, poza tak zwaną logiczną asocyacyą wrażeń koniecznych, aby się przystosować i zastosować do zewnętrznych warunków życia, olbrzymie, transcendentalne uświadomienie wszystkich stanów, jakie dusza dotychczas przeżyła, wszystkich światów, w których łonie śniła przez wieki, poczucie i zrozumienie wszechżycia, wszechpotęgi i tajemnic przyrody.
Artysta-twórca w chwilach ekstazy dostrzega błyski zagadkowego bytu duszy, zakrytego zwykle przed naszemi oczyma, wnika w nieskończoność, zdobywa dla myśli nowe światy, udoskonala przez to, powiększa w sobie człowieka, a tem samem udoskonala ludzkość, dążącą do stworzenia wyższego typu człowieczeństwa.
W takiem pojęciu sztuka staje się "jedynem objaśnieniem duszy, absolutem, bo jest odbiciem absolutu", stoi ponad życiem, nie zna praw, ani granic, zna tylko jedną odwieczną ciągłość i potęgę bytu duszy, kojarzy duszę człowieka z duszą wszechświata, wszechnatury, a duszę jednostki uważa za objaw tamtej.
To też artysta, kapłan tej najwyższej religii, jest osobisty tylko wewnętrzną potęgą, z jaką stany duszy odtwarza, poza tem jest "kosmiczną, metafizyczną siłą, przez jaką wieczność się przejawia".
Dusza w swych wcieleniach zrasta się z szatą swą doczesną tak silnie, że jej «przejawów» nie możemy oddzielić i odróżnić od instynktów ciała; prawa natury okrutne, a niezwalczone ciężą na niej z druzgocącą tyranią i w tej zależności od nich, w tej niewoli, a w jednoczesnem, ciągłem dążeniu do oswobodzenia się duszy, tkwi głęboki jej tragizm.
Oprócz tego naturalnego konfliktu istnieje równolegle drugi, stworzony "sztucznie" przez wzniesienie całego gmachu zasad społecznych, religijnych i moralnych, stąd pojęcia Zła i Dobra, a co zatem idzie, poczucie sumienia, to nowe źródło męczarni człowieka.
Od najpierwszych zawiązków cywilizacyi do naszych czasów, przechodząc prawem atawizmu z pokolenia na pokolenie, są wyrzuty sumienia wyrafinowaną torturą, którą sobie człowiek mimowolnie sam zadaje, karząc się za winy, spełnione w nim przez ślepe, despotyczne moce. Poeta wierzy, że przyjdą czasy, gdy człowiek urośnie tak dalece, że potrafi się wyzwolić od ciążącej na nim przypadkowości i stanie się "nadczłowiekiem".
Stąd nerwy jego są w stanie ciągłego naprężenia, graniczącego często z obłędem, stan ten nie jest jednak dowodem upadku, przeciwnie, chorobliwość ta prawie jednoznaczna z jasnowidzeniem, z ekstazą, z genialnością jest szczeblem do wysubtelnienia zmysłów i uświadomienia się duszy w jej nieśmiertelnej nagości.
We wszystkiem, co Przybyszewski napisał czy to po niemiecku, czy po polsku można odnaleźć, jako podstawę, albo całokształt powyższej filozoficznej doktryny, albo jej pojedyńcze postulaty. Nie możemy śledzić ewolucyi tych idei, ani kształcenia się "młodego talentu", i talent i przekonania objawiają się odrazu w całej pełni z pewnością, śmiałością i bezwględnością, posuniętą do ostatnich granic. Wiemy tylko, jakie wpływy odcisnęły swe piętno na mózgu poety, nim zaczął tworzyć.
Naprzód Nietzsche ze swą tęsknotą do udoskonalenia człowieka, przez stworzenie wyższego typu ludzkości, ze swą pogardą dla tłumu, Schopenhauer z krańcowym pesymizmem, a jednocześnie Ibsen z indywidualizmem i ukochaniem symbolu i inni młodsi Skandynawcy; wszyscy oni pochłonięci byli przez tę wyobraźnię, która, zapłodniwszy się ich ideami, przetwarzała je na swój własny sposób i w każdym kierunku poszła dalej, bezwzględniej…
Odrazu młody pisarz zaczął chodzić drogami duszy, po niezbadanych szlakach, podpierając te wycieczki swoje w krainę nieznanego podkładem gruntownej wiedzy filozoficznej, przyrodniczej, medycznej, kładąc wedle wy – rażenia Słowackiego granity pod swoje tęcze", odrazu wyniósł sztukę ponad wszystkie inne czynniki życia społecznego i psychicznego, ponad życie samo i stał się jakby natchnionym i przekonanym prorokiem własnej wiary.
Walczyć zaczął namiętnie z jednej strony z mieszczaństwem i filisterstwem, z drugiej z materyalizmem w życiu, a naturalizmem w sztuce; w walce tej były mu bronią: dowcip ostry i subtelny, którego ciosy, pewne, jak uderzenia sztyletu włoskiego, padały szybko i zdradziecko, oraz nadzwyczajna giętkość i lotność dyalektyki, za którą trudno przeciwnikowi podążyć. O prądy społeczne, socyalne otarł się, ale nie przejął nimi, wszelka idea pracy i posiadłości kolektywnej musiała być wstrętną tej bujnej, indywidualnej naturze. Zresztą pesymizm jego jest tak głęboki i beznadziejny, że wyłącza wszelką możność poprawienia stosunków ludzkich. Wszystkie dążenia w tym kierunku wydają mu się kręceniem w kółko, manieniem siebie i drugich, wszystkie zmiany w nastroju społecznym sprowadzić mogą stan inny od obecnego, ale nie lepszy, będą zmianą jednego cierpienia na inne.
Krzywdy społeczne, walki o byt warstw i stanów wydają mu się fenomenem drugorzędnym, wobec kolosalnej Krzywdy, jaką jest życie samo dla jednostki i dla Duszy wszechświata, uwięzionej w materyi i przedzierającej się ku oswobodzeniu w wiecznej rozterce z zmysłami.
"Na początku był Rodzaj" – mówi we Mszy żałobnej (Todtenmesse) – i ten punkt wyjścia zabarwia mu tragicznym erotyzmem wszystkie stosunki świata i każe patrzeć ciągle przez gazę czerwoną. Jak dla wszystkich poetów – modernistów naszych czasów istnieją dla niego przedewszystkiem w życiu dwie tajemnice: Miłość i Śmierć.
Ziemia jest doliną łez, ludzkość przeznaczoną na cierpienia bez końca, cierpienia te rodzą się nietylko ze stosunków zewnętrznych, ale również i przedewszystkiem pochodzą z niedostępnego źródła, jakiem są niezbadane tajniki duszy. Zło silniejsze jest niż Dobro, Nienawiść silniejsza niż Miłość, dusza mieści W sobie więcej pierwiastków Ciemności niż Światła. Symbolem i poetyczną personifikacyą tego panowania i królestwa Złego na ziemi jest Szatan, potężny Lucyper, pan dumnych, przeczących i zbuntowanych, od którego pochodzi wszelki "tytaniczny, hardy polot, wszystkie prawa i normy niweczący nieokiełznaną swą pychą".
Wspólniczką Szataua jest Kobieta, siła kosmiczna, jako uosobienie miłości zmysłowej. Jako wieczna Astarte, panuje ona od wieków do dnia dzisiejszego nad światem, a stopy jej wginają w ziemię karki spodlonych niewolników. "Ona jest prapoczątkiem mężczyzny, jego celem i upadkiem, a zarazem jego straszną niewypowiedzianą tęsknotą. Bo pragnie on ją mieć "chramem czystości i cichym beztęsknym mrokiem wieczornych modlitw i najtajniejszą głębią swej własnej duszy" i jest ona tem wszystkiem na chwilę, gdy jako czysta dziewica oddaje się ukochanemu, który w niej "stwarza kobietę".
Ale zjednoczenie to jest tylko złudzeniem i nie da się osiągnąć za pomocą zmysłów, szczęście miłości trwa krótko, topnieje jak śnieg na wiosnę, zabija je niewiara w kobietę, przesyt, pokusy życiowe i hardość indywidualizmu męskiego, pragnącego się zlać z drugą, różną od siebie istotą, a jednocześnie buntującego się przeciw tej niewoli.
Zaspokojenie wiecznej tęsknoty do spłynięcia dwu dusz ludzkich w jedną, może nastąpić dopiero w sferach transcendentalnych, w myśli, w duchu, ponad doczesnością, w świecie tym, gdzie nie będzie różnic płci, "gdzie nie będzie męża i żony", gdzie kobieta się przetworzy i powstanie jako Ona-On-Androgyne.
Jedynie marzenia o stanie takim, przeczuwanym w bezkresie wieczności łagodzą bezgraniczny ten i ostateczny pesymizm; poza niemi w świecie rzeczywistym jest tylko szarpiący ból bez końca, płacz i zgrzytanie zębów.