- promocja
- W empik go
Stypendium pentagramu. Mistic. Tom 1 - ebook
Stypendium pentagramu. Mistic. Tom 1 - ebook
Mistic właśnie straciła siostrę, ale decyduje się przyjąć stypendium ze szkoły, w której ta się uczyła. Ma wiele pytań związanych z Caroline i chciałaby znaleźć na nie odpowiedzi.
Dirvenly High jest bardzo tajemnicze i odcięte od świata. W tej szkole sztuki walki są jednym z obowiązkowych zajęć, a o przyjęciu do niej decydują predyspozycje do ich nauki. Mistic od początku wie, że nie znalazła się w zwykłej szkole, ale nie ma pojęcia, jak bardzo to miejsce i odmieni jej życie. Nie będąc pewna, komu może tu zaufać, skupia się na morderczym treningu, żeby dostać się do Shenshuken, międzyszkolnych mistrzostw sztuk walki. Tymczasem zaczynają jej się przytrafiać trudne do wyjaśnienia incydenty…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8319-135-5 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najstarsza z dynastii Eshell powróci do progów przeszłości, lecz w Podziemnym Kręgu Gwiazdy zastanie popioły włości.
Ród Łowców prastary, który strzeże sekretu, wyrzecze się skutków haniebnego portretu.
Razem z pęknięciem na dobre rozbrzmieją dzwony, swą śmiertelną pieśń grając na wszystkie świata strony.
A sam Pan Ciemności opuści swą ziemię i bezpieczeństwo, by przez nieznajomą pokochać człowieczeństwo.
Fragment przepowiedni z DirvenlyPROLOG
Gdyby ktoś zapytał mnie o najgorsze chwile w moim życiu, to bez wątpienia wskazałabym czas oczekiwania na wieści o mojej siostrze. Może zabrzmi to banalnie, ale uwierzcie: jeśli spędziliście z kimś prawie całe swoje życie – co prawda, nie było ono zbyt długie, ale właśnie dlatego każdy jego fragment był ważny – dorastaliście z tą osobą i zawsze mogliście na nią liczyć, każda zła informacja o niej jest jak brutalny cios bez ostrzeżenia. Ja czułam się tak, jakby wbito mi w żołądek nóż, i każda myśl o tym, jak zły jest stan mojej siostry, sprawiała, że czyjaś niewidzialna ręka obracała jego ostrze w moim brzuchu, a ja nie potrafiłam się od tego bólu uwolnić.
Pamiętam dokładnie, jak siedziałam w wynajętym przez rodziców hotelowym pokoju w zupełnie obcym mieście. Bez słuchawek, z telefonem pod ręką, włączonym tylko po to, aby w każdej chwili móc odebrać połączenie. Pamiętam gadający cicho telewizor, jeden z tych starych, przypominających pudło modeli. To niesamowicie irytujące tykanie naściennego zegara, szum wiatru za oknem, zapach płynu do prania tapicerek i moje powyciągane z nerwów rękawy ulubionego swetra.
Pamiętam dźwięk otwieranych drzwi i to, jak rzuciłam się do przedpokoju, licząc na jakiekolwiek nowiny.
W wejściu stał ojciec, cały przemoknięty, z siwymi włosami przyklejonymi do czoła i w ociekającym wodą płaszczu. A ja po prostu tkwiłam sztywno naprzeciw niego i czekałam, aż się odezwie.
Dopiero później zorientowałam się, że patrzę w jego zaczerwienione oczy i że na policzkach ojca błyszczą nie tylko krople deszczu, ale również łzy. Pierwszy raz w życiu widziałam wtedy, jak płacze. I wtedy też dotarło do mnie to, czego on sam pewnie nie byłby w stanie mi powiedzieć.
– Nie – wydusiłam z siebie cicho, czując, jak strach ściska mi gardło.
– Mistic – wyszeptał ojciec równie nikłym głosem. Tak obcym i tak pełnym rozpaczy.
Wyciągnął w moim kierunku rękę, ale ja zakryłam usta jedną dłonią, a drugą wyciągnęłam przed siebie w obronnym geście, dając mu znak, żeby się nie zbliżał.
Ścisnęło mnie w żołądku tak mocno, że zgięłam się wpół, a kiedy z mojego gardła wydobył się szloch, tak bardzo przypominający krzyk, padłam na podłogę. Uderzyłam o nią kolanami, jakby ktoś mnie podciął.
Nie obchodził mnie ból. Nie obchodziło mnie, jak żałośnie wyglądam, dławiąc się własnymi łzami i krzycząc do własnych dłoni.
Carol nie żyła i nagle wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
*
Następnych dwóch miesięcy po tym zdarzeniu i po powrocie do Madison nie można nazwać życiem – to była wegetacja. Przynajmniej dla mnie. Rodzice musieli w końcu wrócić do pracy, nawet jeśli przypominali żywe trupy, ale ja praktycznie nie wychodziłam ze swojego pokoju. Prawie nie jadłam, prawie nie spałam i często niemal zapominałam o oddychaniu.
Nie rozstawałam się ze słuchawkami, ale nawet muzyka mi nie pomagała. Nic nie mogło zagłuszyć moich myśli – coś, z czym dawniej nie miałam większego problemu.
Nie powinno mnie to aż tak ruszyć.
To znaczy, oczywiście, że mnie to bolało i tak dalej, chodziło przecież o moją siostrę! Ale na dobrą sprawę straciłam ją o wiele wcześniej, prawda? Straciłam ją, kiedy wyjechała. A pomimo tego nie byłam w stanie odsunąć od siebie dobijającego uczucia, że coś jest mocno nie tak. Jakby ktoś zaraz miał wpaść do mojego pokoju, śmiejąc się, że zrobił mi żart życia. Wszystko brzmiało jak żart od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Carol jest w szpitalu. No bo proszę: wylew? Jakim cudem? Lekarze nie potrafili tego wytłumaczyć. Usłyszałam trzy różne wersje, z których jedna zakładała nawet przyczynę zewnętrzną, jakiś uraz, ale finalnie się z niej wycofano. Nic z tego zresztą nie brzmiało wiarygodnie. I właśnie to w dużej mierze nie dawało mi spokoju. Caroline umarła. Ale jakim cudem do tego doszło? Tak naprawdę?
Nie miałam odwagi zapytać o to rodziców, zresztą podejrzewałam, że wiedzą tylko tyle, ile powiedzieli im lekarze. Tym bardziej że oni przyjęli do wiadomości śmierć córki i chcieli się z nią oswoić, a nie wnikać w jej przyczyny, zatem ja nie miałam prawa ich w to wciągać. Nawet mnie moje spekulacje wydawały się absurdalne. Tylko że za nic nie potrafiłam się ich pozbyć ze swojej głowy.
Z rodzicami zresztą niewiele rozmawiałam.
Niektóre rodziny w obliczu śmierci stają się sobie bliższe, w innych dzieje się na odwrót. My należeliśmy do tej drugiej kategorii, prawdę mówiąc nigdy nie byliśmy specjalnie blisko, nic więc dziwnego, że oddaliliśmy się od siebie jeszcze bardziej. Kilka miesięcy wcześniej w wypadku zginęli moja ciocia i wujek, a moja matka musiała pochować własnego brata. I to już było spore wyzwanie. Każdy radził sobie ze swoim bólem sam. Mnie na pewno było tak łatwiej. I co ważniejsze, nikt niczego ode mnie nie wymagał. Rzecz jasna, było to na granicy zaniedbania, bo gdybym się chciała zagłodzić, nikt by tego pewnie nie zauważył, ale na szczęście nie miałam takich problemów. Przynajmniej wtedy.
Dlatego tak duże było moje zdziwienie, kiedy pewnego dnia rodzice zaczęli dobijać się do moich drzwi. No dobra, „dobijać się” to złe określenie, po prostu zapukali, ale i tak o mało nie spadłam z parapetu. Swoją drogą, spędzałam na nim czas w lepsze dni; w te gorsze przesiadywałam w łóżku, do którego w tamtym czasie niemalże przyrosłam.
Odłożyłam słuchawki, w których muzyka rozbrzmiewała jeszcze cicho za mną, kiedy podeszłam do drzwi i złapałam za klamkę.
– Co się stało? – zapytałam od razu, kiedy stanęłam twarzą w twarz z rodzicami.
Wyglądali normalnie. W każdym razie nie wydawali się tak umęczeni, jak jeszcze jakiś czas temu. Tata był uczesany i miał na sobie wyprasowaną koszulę, mama się umalowała i starannie upięła jasne włosy w schludny koczek. Sprawiali tylko wrażenie nieco zmęczonych – oboje mieli cienie pod oczami, których nie zamaskował nawet makijaż mamy – ale to się pewnie miało jeszcze jakiś czas nie zmieniać.
Ja dla zasady od zawsze unikałam luster.
– Dzwonił dyrektor Dirvenly – oznajmiła po krótkim wahaniu mama, a ja z zaskoczenia aż cofnęłam się w głąb pokoju, tym samym robiąc im przejście.
– Pan Darcen? W jakiej sprawie?
Ojciec spojrzał na mnie i słowo daję, że przez jego usta przemknął cień uśmiechu. Mama spojrzała na niego, jakby upewniając się, czy to na pewno dobry moment, aby mi o tym mówić.
No pewnie, przyszli, zaczęli temat i teraz mają wątpliwości, czy przejść do sedna. Czułam coraz większą ciekawość, w której delikatnie zakwitły też niecierpliwość i irytacja.
– Otóż – podjęła mama i westchnęła cicho, zanim swoimi błękitnymi oczyma spojrzała prosto w moje. – Dostałaś propozycję przyjęcia do Dirvenly. Chcą przekazać ci stypendium Caroline.
Zakręciło mi się w głowie. Dosłownie. Potrzebowałam chwili, żeby wziąć oddech i nie zadławić się przy tym powietrzem.
– Że co? – odparowałam. – Ale jak? Dlaczego? Mnie? To jest legalne?
– Spokojnie – odparła mama i wyciągnęła przed siebie rękę, co zapewne miało być niewinnym gestem, ale mnie skojarzyło się ruchem nakazującym warowanie. – Byłaś z Caroline na przesłuchaniach, pamiętasz?
– No tak.
Trudno byłoby o tym zapomnieć, bo czułam się tam jak intruz, ale Carol jakimś cudem udało się mnie zagonić do ćwiczeń z nią. I z resztą grupy. To była jedna z tych sytuacji, które pamiętałam, chociaż wspomnienia nie wydawały się zbyt realne.
– Więc okazało się, że ty również zrobiłaś na nich bardzo dobre wrażenie. Twoja średnia… No, sama wiesz, że trudno o lepsze stopnie. Dyrektor powiedział, że chcieli przydzielić ci osobne stypendium, ale ich polityka uznaje przekazywanie funduszy w celu całkowitego pokrycia kosztów tylko osobom, które brały udział w rekrutacji na konkretny rok, więc… – Westchnęła i posłała mi wymuszony uśmiech. Tak sztuczny i tak smutny, że aż mnie skręciło w żołądku. – Ty nie aplikowałaś w zeszłym roku, ale wygląda na to, że z Carol zaprezentowałaś się wystarczająco, a teraz… sprawy mają się trochę inaczej.
Pokręciłam głową.
Więc mało tego, że pozwolono mi ćwiczyć na przesłuchaniach, to jeszcze mnie punktowano? Gdybym wiedziała o tym wtedy, za nic w świecie bym się tam nie pokazała.
– Ale nawet gdybym miała iść do tej szkoły, do drugiej klasy, to przecież Carol… – przełknęłam ślinę – …była starsza. Nadal będzie mi brakowało roku.
Tym razem odezwał się ojciec.
– Powiedziano nam, że mamy się tym nie martwić.
– Już to rozwiązali – dodała mama. – To ich polityka i ich pieniądze. Najwidoczniej w twojej sprawie są gotowi iść na ustępstwa.
Usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na mnie z cichą prośbą w oczach. Niepewnie zajęłam miejsce obok niej i starałam się nie odsunąć, kiedy złapała moje dłonie.
– Wygląda na to, że naprawdę im zależy na twoim przyjeździe do akademii, Mistic. Wiem, że to… bardzo niesprzyjający moment i same okoliczności… ale Dirvenly to szkoła z mnóstwem możliwości. Nie chcemy, żebyś stąd wyjeżdżała, ale równocześnie sądzę, że powinnaś przynajmniej przemyśleć tę propozycję.
Zamrugałam kilkakrotnie, próbując zdecydować, czy naprawdę usłyszałam to, co właśnie powiedziała. To znaczy rozumiałam, że świetna renoma szkoły mówi sama za siebie i tak dalej, a przy tym rodzice naprawdę przekonali się na nowo do Dirvenly, kiedy Caroline się tam dostała, ale przecież… w tym mieście, do którego dyrekcja szkoły proponuje mi przyjazd, niespełna dwa miesiące temu zmarła ich córka. A oni chcą mnie przekonać do tego pomysłu? Chyba nigdy nie będzie mi dane zrozumieć motywacji tych ludzi.
Z drugiej strony jednak Dirvenly było tym miejscem, w którym moja siostra spędziła ostatnie dwa lata swojego życia.
Być może mury szkoły powiedzą mi więcej o tym, co się tam działo. Nawet jeśli Carol, wbrew temu, co wrzeszczała moja intuicja, zmarła z przyczyn całkowicie naturalnych, miałam szansę zobaczyć, jak wyglądało jej życie w akademii. Dlaczego przez ostatni rok prawie jej nie widywałam.
– Zgoda – oznajmiłam, zanim na dobre zastanowiłam się, co chcę powiedzieć.
Mama się wyprostowała.
– Świetnie, do ostatniego tygodnia sierpnia mamy czas, żeby ich poinformować…
– Nie, nie mówię, że się zastanowię. Zgadzam się, żeby iść do Dirvenly High. – Przeniosłam wzrok na ojca. Serce dudniło mi w piersi. – Przyjmę to stypendium.1. MISTIC
Ze mną i z Caroline od zawsze bywało różnie. Był między nami zaledwie rok różnicy, ale wszystko inne bardzo wyraźnie nas dzieliło.
Ona przyjaźniła się z połową szkoły, podczas gdy ja stanowiłam najlepszy przykład tego, jak skutecznie odseparować się od niemal wszystkich ludzi z otoczenia. Ona była śliczna od dnia narodzin i pieczołowicie dbała o swoje atuty, a ja… cóż, może też miałam jakieś swoje walory, ale jak dotąd nie udawało mi się żadnego z nich podkreślić ani nawet wydobyć na wierzch. Moją wizytówkę stanowiła pozwalająca mi się schować czerń. Złotowłosa Caroline z kolei eksponowała się tak mocno, jak tylko umiała. Wszyscy ją uwielbiali, miała świetne oceny – choć nie tak dobre jak ja, ale o tym za chwilę – otaczali ją sami cudowni, przynajmniej jej zdaniem, ludzie, a przy tym nie brakowało dziedzin, w których mogła się popisać jakimiś umiejętnościami. Nieważne, czy artystycznymi, czy związanymi ze sportem. Miała charyzmę i urodę, a to otwierało jej praktycznie wszystkie drzwi. Podsumowując: nastolatka, która wygrała życie.
Mimo tego, jak bardzo się różniłyśmy, byłyśmy naprawdę blisko. Przekomarzałyśmy się ze sobą – to był nasz język. Chodziłyśmy na swoje występy: ja na jej teatralne, ona na moje muzyczne, i razem przygotowywałyśmy ciasta na szkolne imprezy. Ona dlatego, że chciała się udzielać, ja dla punktów do zachowania, ale zawsze miałyśmy przy tym ubaw. Nocami oglądałyśmy zbyt dorosłe dla nas filmy. Nawet swojego pierwszego i jak dla mnie ostatniego papierosa zapaliłyśmy na parapecie jej pokoju.
Ale to było w życiu pozaszkolnym. W szkole pewnie większość osób nigdy by nas ze sobą nie powiązała, gdyby Carol tak ostentacyjnie nie witała się ze mną, drąc się na pół korytarza, czym przyprawiała mnie o gorączkę z zażenowania. A w związku z pozycją Caroline w szkole, że tak to ujmę, wszyscy byli zaskoczeni, iż w pewnym momencie zaczęła naciskać na pójście do prywatnej placówki. I to właśnie ta decyzja zmieniła kolosalnie dużo w naszym życiu. To znaczy, jasne, tam też mogła osiągnąć towarzyski szczyt i tak dalej, pewnie miałaby szansę na świetne świadectwo i łatwiejszy wstęp na wymarzone studia, ale sam pomysł na początku brzmiał po prostu absurdalnie. I sztucznie. Przynajmniej dla mnie, a to dlatego, że choć potrafiłyśmy gadać ze sobą o wszystkim, to dowiedziałam się o jej planach przeraźliwie późno.
Pewnego dnia ostatniej klasy gimnazjum Carol oświadczyła, że już podjęła decyzję, do jakiej szkoły chce iść w kolejnym roku. Koniec, kropka. Gdy się na coś uparła, nie było argumentu, którego nie umiałaby zbić.
Chodziło oczywiście o Dirvenly High, znajdujące się w niewielkim miasteczku w stanie Oregon. Miejsce, gdzie uczyli się kiedyś nasi rodzice, co przez lata trzymali przed nami w tajemnicy, aż temat zaczęła drążyć moja siostra. Dirvenly Hill było mieściną, o której nigdzie nie można było znaleźć choćby wzmianki. To znaczy mam tu na myśli internet, ale to chyba mówi samo za siebie, bo szkoła nie posiadała nawet strony internetowej, a miasteczko nie figurowało w żadnych spisach. Carol dowiedziała się o akademii, kiedy znalazła zdjęcia rodziców z lat szkolnych. Jak doszła do całej reszty, nadal pozostawało dla mnie tajemnicą. Może razem z fotografiami znalazła namiary na Dirvenly? Wtedy nie przyszło mi do głowy o to pytać. Właściwie nie byłam w stanie zadać innego pytania poza najbanalniejszym: co? A rodzice, choć sami byli absolwentami tej szkoły, na początku nie chcieli słyszeć o pomyśle Carol.
Argumentowali swoje stanowisko odległością i – co się z tym wiąże – utrudnionym kontaktem, no i przede wszystkim poruszyli kwestię pieniędzy. Szkoła nie należała do tanich. Tylko że… no właśnie, w końcu dyskutowali z Caroline, która, dokładnie tak jak podejrzewałam, miała już gotowe rozwiązanie tego problemu – stypendium. Być może rodzice nie sądzili, że naprawdę je dostanie, i dlatego zgodzili się, żeby spróbowała.
A Caroline dostała je bez problemu, jako jedna z trzech osób z całego kraju.
Dziecko-cud, a nie mówiłam?
I wyjechała.
To chyba zabolało mnie bardziej, niż chciałabym przyznać. Cieszyłam się, że jej się udało, oczywiście, że tak. Byłam z nią na przesłuchaniach wstępnych do szkoły i nakręciłam się prawie tak jak ona, ale chyba nie przewidziałam, jak to wszystko będzie wyglądać, kiedy Carol wyjedzie. Że zostanę sama i bez kontaktu.
No właśnie, bez kontaktu. Dirvenly to bardzo specyficzna szkoła, która ogranicza, cytuję, „rozpraszanie młodzieży kontaktami zewnętrznymi”. Ograniczenia w kwestii telefonów, których uczniowie nie mogą mieć, listów czy choćby cholernych maili, jeśli w ogóle miały tam być, w co aktualnie bardzo wątpiłam. A powrót do domu tylko na święta. Carol wróciła raz, w pierwszej klasie, i później na wakacje przed początkiem drugiej. Na drugim roku już praktycznie nie zamieniłyśmy słowa. Jedynie rodzicom dała znać, że ma mnóstwo nauki i nie da rady zjawić się w Madison w grudniu, a w lutym streściła tylko, jak jej idą przygotowania do testów.
W czerwcu nagle dostaliśmy informację, że z niejasnych przyczyn dostała ataku, a niedługo po przetransportowaniu jej do szpitala, kiedy ja z rodzicami lecieliśmy na miejsce, dostała wylewu. Trzy dni potem, kiedy nastąpiła śmierć mózgu, odłączono ją od aparatury, a świat mój i rodziców runął.
A jednak siedziałam teraz w wynajętym przez nich samochodzie, który sunął szosą przez środek stanu w kierunku mojej nowej szkoły. Tata włączył radio, w którym nadawano jakieś stare hity, ale nie poprawiło to dołującej atmosfery. Nikt się nie odzywał, a ja, gdyby nie narastający stres, najchętniej poszłabym spać.
Przez cały czas jednak zadawałam sobie pytanie, czym się tak denerwuję. Nową szkołą? Ludźmi? Dobre sobie. Nie powinni mnie obchodzić, nie jechałam tam, żeby szukać przyjaźni. Przez ostatnie lata moje życie towarzyskie ograniczało się do kontaktów z Elly, z którą wspólnie separowałyśmy się od reszty świata, a zanim ona pojawiła się w Madison, świetnie radziłam sobie sama. Teraz też byłam gotowa dać sobie radę. Z drugiej strony naprawdę niepokoiła mnie perspektywa braku kontaktu z Elly. Być może ta rozłąka niewiele zmieni w nas samych, ale co, jeśli – wbrew jej zapewnieniom – swoim wyjazdem właśnie skreśliłam naszą przyjaźń?
Pokręciłam głową, żeby odepchnąć od siebie te myśli, i wyjrzałam za okno. Skup się.
Nie muszę martwić się o naukę. Nieważne, jak wysokie mają tam wymagania i ile materiału ominęło mnie na pierwszym roku, jestem w stanie nadrobić to w kilka wieczorów. Dar fotograficznej pamięci. Nie absolutnej na całe szczęście, ale na tyle dobrej, żeby nie musieć się uczyć. Wystarczy czytać.
Nie, martwiło mnie coś z kompletnie innej sfery: drugiej specjalizacji szkoły, o której na razie bałam się nawet myśleć.
– Prawie jesteśmy – oznajmił w pewnym momencie tata, odnajdując mój wzrok we wstecznym lusterku, a ja postanowiłam wytrzymać jego spojrzenie i nie dać po sobie poznać, jak bardzo mi niedobrze. Naprawdę. Czasem mogłabym tyle nie myśleć.
Mama odwróciła się do mnie na przednim siedzeniu. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby otaksować mnie wzrokiem.
– Na miłość boską – wymamrotała i cmoknęła z dezaprobatą. – Kiedy wychodziliśmy z samolotu, twoja fryzura jeszcze nie przypominała siana. Jak ty to zrobiłaś?
Oho, czyli pora wrócić do rutyny.
Machinalnie, bo w końcu wiedziałam, jak to wygląda, sięgnęłam ręką do końcówek włosów, które zawijały się poniżej ramion, aby sprawdzić, jak bardzo jest źle. Sucho, szorstko. Nic nowego.
– Uczeszę się – westchnęłam, a mama ze spokojniejszą miną wróciła do obserwowania drogi.
Wygrzebałam składaną szczotkę ze swojej torby we wzór moro i z masą przypinek zespołów, po czym zaczęłam tę jakże bezcelową walkę z włosami. Alternatywą było jeszcze ich zgolenie, co czasami poważnie rozważałam, ale pomimo tworzących się kołtunów nie było z nimi tak źle, żeby się ich całkiem pozbywać, no i dopóki sięgały za ramiona, zawsze mogłam je spiąć.
– Wiesz, zapakowałam ci odżywki – zaczęła znowu mama, ponownie na mnie zerkając. – Mogłabyś ich czasem użyć dla odmiany.
Zauważyła szczotkę zapchaną czarnymi włosami, które przed chwilą straciłam, i znowu się skrzywiła, po czym odwróciła wzrok.
– Naprawdę – dodała jeszcze dla podkreślenia, jak bardzo jest mną zażenowana, a ja stłumiłam westchnienie irytacji.
Może jednak ogolenie się na łyso to jedyny sensowny pomysł. Ciekawe, jaka byłaby reakcja mamy. Z drugiej strony po tylu latach zajmowania się zawodowo urodą i wyglądem innych osób niektórych nawyków zwyczajnie nie była w stanie się pozbyć.
Ja natomiast, pomimo starań jej i Caroline, które raczej odniosły odwrotny skutek, nie miałam tych nawyków za grosz. Nie wyobrażałam sobie malować się ze świadomością, że mam przed sobą kilka godzin jazdy samochodem. Zwłaszcza że po wczorajszym locie z Madison i nocy w niezbyt wygodnym łóżku hotelowym ledwo wstałam na czas. Ludzie uparli się, że pierwsze wrażenie jest superważne (o tym też się nasłuchałam tego dnia), ale dlaczego miałam się stroić na przyjazd do szkoły, skoro przez następne dni w niej będę pewnie wyglądać jak wypluta? No wiecie, nauka, treningi, wszystkie inne wymagania szkolne… Naprawdę były według mnie ważniejsze rzeczy, na które mogłabym przeznaczyć czas zamiast na strojenie się.
Kiedy samochód skręcił w jakąś boczną drogę z poboczem jeszcze gęściej porośniętym drzewami, zmusiłam się do kilku głębszych oddechów, które powtórzyłam jeszcze kilka razy, kiedy minęliśmy potężną bramę.
*
Główny plac szkoły łączył się bezpośrednio z ciągnącą się bez końca drogą wjazdową i wyglądał jak ogromne brukowane koło ze sporą, ale prostą fontanną pośrodku. To właśnie przy niej zaparkował tata. Wyszłam z auta pierwsza i z ulgą nabrałam w płuca świeżego powietrza. Chłodny zapach lasu i poranka. Jako że przyjechaliśmy naprawdę wcześnie, nie zdziwiły mnie spokój i cisza tego miejsca, ale zauważyłam coś, czego nie pamiętałam z ostatniej wizyty – nie było słychać ptaków. Tylko szum drzew, pluskanie wody, odległe głosy uczniów, za to żadnego ptasiego śpiewu.
Nie zdążyłam się nad tym dłużej zastanowić, bo dotarł do mnie trzask otwieranego bagażnika i rumor wyciąganej walizki. Była ogromna, ciężka i pełna ważnych rzeczy, więc od razu znalazłam się przy tacie, żeby przejąć nad nią pieczę. W tym czasie z budynku głównego wyszła jakaś postać.
Gmach główny akademii, czyli budynek szkolny, był potężną budowlą wzniesioną z gładkich czerwonych cegieł, ale bynajmniej nie przypominał surowej bryły. Pomimo niewielu detali pomiędzy każdym z trzech pięter zaznaczonych wysokimi oknami znajdowały się ozdobne listwy, które przy krawędziach budynku pionowo ciągnęły się aż do szarych dachówek. Za nimi zauważyłam czuby wieżyczek, wybudowanych na dalszej części dachu. Do wielkich drewnianych drzwi prowadziły niewysokie schody, wykonane z tego samego materiału co ściany, przechodzące w coś w rodzaju podłużnego ganku. To właśnie tam ujrzeliśmy krępego siwego mężczyznę z zakolami, który energicznie ruszył w naszym kierunku. Moi rodzice również wyszli dyrektorowi naprzeciw. Dziwnie wyglądali razem – rodzice w swobodnym, nieprofesjonalnym wydaniu i dyrektor w dobrze skrojonym garniturze, surowy i dystyngowany, choć wzrostem niedorównujący nawet mojej mamie. Z drugiej strony – ta kobieta nie rozstawała się ze szpilkami, więc porównywanie jej wzrostu do czyjegokolwiek mogło być mylące.
Dorośli wymienili między sobą uprzejmości, ani słowem nie wspominając o Caroline – przyznam, że spodziewałam się przynajmniej kondolencji – po czym swoją uwagę skierowali na mnie.
– Mistic – zwróciła się do mnie mama, a jej spojrzenie mówiło: „zachowuj się”. Z trudem powstrzymałam się od ponownego przewrócenia oczami, bo nie powinno jej dziwić, że tym razem naprawdę zamierzałam się zachowywać. – To pan Darcen, dyrektor szkoły.
– Mieliśmy już przyjemność na przesłuchaniach, nie mylę się? – odezwał się mężczyzna, zanim zdążyłam mu o tym przypomnieć, i uścisnął mi dłoń.
– Racja – przytaknęłam.
W końcu to z powodu przesłuchań znalazłam się w Dirvenly, ale miło ze strony mamy, że chciała się zaangażować. Jak zwykle. Zagadnęła o coś dyrektora i zaczęli rozmawiać, ale ja nie chciałam tego słuchać. Zamiast tego jeszcze raz rozejrzałam się po otoczeniu, choć nie zrobiłam tego ani trochę dokładniej niż wcześniej, bo moją uwagę niemal od razu zwróciła grupka uczniów, którzy przechodzili ścieżką poza placem głównym w stronę znajdującej się niedaleko stołówki i biblioteki.
Właściwie zainteresowała mnie nie tyle cała grupa, ile jedna konkretna osoba: chłopak, którego uwaga zdawała się całkowicie skupiona na mnie. Miał na sobie typowy szkolny mundurek: czarne lakierki, czarne spodnie, białą koszulę z bordowym krawatem i granatową marynarkę z herbem szkoły na lewej klapie. Z tej odległości nie mogłam dokładnie widzieć emblematu, ale wiedziałam, że tam jest. Chłopak przyglądał mi się spod burzy brązowych włosów. Tego też nie mogłam być pewna, ale dałabym sobie rękę uciąć, że ma niebieskie oczy. Kiedy zaskoczona odwzajemniłam jego spojrzenie, uśmiechnął się i wyciągnął rękę z kieszeni spodni, żeby mi pomachać.
W pierwszym odruchu zmarszczyłam brwi i zerknęłam przez ramię, żeby sprawdzić, czy przypadkiem ktoś za mną nie stoi, ale kiedy upewniłam się, że gest był skierowany do mnie, niepewnie go odwzajemniłam.
– Mistic – zwróciła się do mnie mama. Chłopak zniknął we wnętrzu sąsiedniego budynku.
– Tak? – Oderwałam wzrok od drzwi, które zamknęły się za chłopakiem, i odwróciłam się do niej.
– Musimy już jechać, żeby zdążyć na samolot. Dasz sobie radę?
Rzuciłam spojrzenie dyrektorowi, który posłał mi pokrzepiający uśmiech spod rzadkiego wąsa, po czym odparłam:
– Chyba nie mam wyjścia, prawda?
Mama wyglądała, jakby kamień spadł jej z serca po mojej odpowiedzi. Jakby naprawdę się spodziewała, że stchórzę i zażądam powrotu do domu. Nie zdążyłam się jednak na nią zirytować, bo znienacka mocno mnie przytuliła.
– Trzymaj się i pamiętaj, żeby do nas pisać – powiedziała, ściskając dłońmi moje ramiona, i przy ostatnich słowach rzuciła dyrektorowi spojrzenie, które miało chyba wymusić na nim zgodę na częstszą korespondencję, niż przewidywał regulamin szkoły. Pan Darcen przemilczał tę aluzję.
Uścisk taty był krótszy, konkretniejszy i zwieńczony zwięzłym zaleceniem.
– Pamiętaj, żeby zdrowo jeść.
Normalnie zaśmiałabym się, słysząc podobną wskazówkę, zwłaszcza w chwili takiej jak ta, ale chyba zaczęło do mnie docierać, że naprawdę żegnam się z nimi na dość długi czas, i ta próba rozluźnienia atmosfery okazała się nieco niewystarczająca.
Samochód rodziców ruszył, a ja przyciągnęłam walizkę bliżej siebie i upewniłam się, że przewieszona przez ramię torba jest na swoim miejscu. Odprowadzałam auto wzrokiem, aż zniknęło za przysłaniającymi widok drzewami.
*
– Bardzo się cieszę, że przyjęłaś ofertę szkoły, Mistic – powiedział dyrektor, kiedy już oboje siedzieliśmy w jego gabinecie. Ja na jednym z dwóch krzeseł naprzeciw potężnego dębowego biurka, on po jego drugiej stronie w skórzanym fotelu z kółkami. – Wiem, że z powodu tego, co spotkało twoją siostrę, ta decyzja musiała być bardzo trudna, ale dołożymy wszelkich starań, abyś czuła się u nas dobrze i mogła w spokoju pobierać nauki. Na razie jednak przyjmij, proszę, moje szczere kondolencje.
Aha, więc to do mnie miały być skierowane. Podziękowałam skinieniem głowy i z ulgą przyjęłam zmianę tematu. Omówiliśmy sprawy organizacyjne, dowiedziałam się też, że następnego dnia miało się odbyć rozpoczęcie roku szkolnego. Podpisałam jakieś papiery, których wcześniej nie dostaliśmy pocztą, po czym dostałam wydruk statutu, plan kampusu oraz klucze do pokoju i szafek. Dyrektor poruszył kwestię treningów i powiedział, że na razie nie będę ćwiczyć ze swoją grupą, tylko dostanę prywatnego korepetytora, żeby nadgonić materiał.
Powinnam teraz wyjaśnić, co właściwie nie dawało mi spokoju od momentu, gdy dowiedziałam się o propozycji przekazania mi stypendium. Bo widzicie, są szkoły baletowe, wojskowe, muzyczne… Dirvenly natomiast, akademia w miasteczku zagubionym gdzieś pośród lasów Oregonu, taki sam nacisk jak na realizację zwykłej podstawy programowej kładzie na doskonalenie umiejętności sztuk walki. Walka o stypendium dotyczyła więc głównie sfery sportowej, wiedzę można było bardzo łatwo zweryfikować.
Przesłuchania, w których – jak wtedy sądziłam – niezobowiązująco brałam udział z Carol, składały się z typowej rozmowy kwalifikacyjnej, choć przy niej akurat mnie nie było, oraz z części pokazowej. Po krótkiej rozgrzewce każdy miał za zadanie powtórzyć zestaw ruchów za prowadzącym, a następnie dobrać się w pary i zademonstrować kilka chwytów. Liczba kandydatów była nieparzysta, więc pozwolono mi ćwiczyć z Caroline. I najwidoczniej właśnie wtedy stwierdzono, że radzę sobie niewiele gorzej od niej.
Tylko że to nie miało sensu. Carol trenowała od kilku lat – ja nie. Nie miałam nic wspólnego z kung-fu, taekwondo czy judo, w przeciwieństwie do mojej siostry oraz kuzynki. Obie wkręciły się w treningi jeszcze w dzieciństwie, kiedy odwiedzałyśmy babcię w Japonii, która dosłownie mieszkała w dojo. No dobra, nad dojo, ale rozumiecie. Mnie to nie interesowało.
Dopiero później, kilka dni przed przyjazdem do szkoły, przypomniałam sobie, że na przesłuchaniach oceniano raczej predyspozycje kandydatów niż ich faktyczne umiejętności. Ta świadomość by mnie uspokoiła, gdybym szła teraz do pierwszej klasy. Ja jednak miałam zacząć naukę od klasy drugiej i wiedziałam, że na pewno mam duże zaległości. Bałam się, co może z tego wyniknąć.
Zanim jednak zdążyłam się przerazić wizją indywidualnych lekcji i nauczyciela, który będzie mnie oceniał, dyrektor już zmienił temat i paplał teraz coś o jakichś zawodach, co kompletnie mnie nie interesowało. Nagle rozległo się pukanie do drzwi gabinetu i w progu stanęła szczupła dziewczyna, wyglądająca na moją rówieśniczkę. Dyrektor zareagował na jej przybycie ożywieniem.
– Dzień dobry – przywitała się delikatnym głosem. Jej ciemnoniebieskie oczy na początku wydały się zagubione, po chwili jednak niepewną minę zastąpił uśmiech, który pojawił się na jasnoróżowych, pociągniętych błyszczykiem ustach, i uniósł ozdobione drobnymi piegami policzki.
Dyrektor odchrząknął i wstał, więc i ja się podniosłam.
– Mistic, to jest Alice – przedstawił dziewczynę w mundurku, która wciąż uśmiechała się przyjaźnie. – Alice, poznaj, proszę, Mistic. Zamieszkacie razem w pokoju, więc pomyślałem, że dobrze będzie, jeśli to właśnie Alice oprowadzi cię po kampusie. Z mojej strony to na razie wszystko, ale gdybyś miała jakieś wątpliwości albo pytania, mój gabinet zawsze jest otwarty.
Skinęłam głową, mamrocząc niewyraźnie „dziękuję”, i ruszyłam do wyjścia. No dobrze, miałam go zapytać o to, dlaczego właściwie przekazano mi stypendium i tak dalej, ale kiedy usiadłam naprzeciw niego, nie wiedziałam, jak sformułować pytanie, żeby nie dostać znowu tej samej odpowiedzi. Inna sprawa, że praktycznie nie dopuścił mnie do głosu.
Wyszłam na korytarz z Alice, która, słowo daję, miała iście niewspółczesną urodę. Jej jasnobrązowe kręcone włosy za ramiona przywodziły mi na myśl wszystkie te stare fotografie z lekcji historii. Gładką jasną cerę zdobiły rozsypane po policzkach delikatne piegi i nawet przecięty dołeczkiem podbródek dodawał jej nieco starodawnego uroku. Kiedy przeniosła na mnie swoje uważne spojrzenie, zdałam sobie sprawę, że zarówno niebieskie oczy, jak i usta czy brwi ma podkreślone subtelnym makijażem, i dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy się dogadamy. Czy ona w ogóle chce się ze mną dogadywać?
Właśnie wtedy uśmiechnęła się jeszcze raz, tym razem szeroko i – jak mi się wydało – szczerze, wyciągając w moim kierunku rękę.
– Witamy w Dirvenly High – powiedziała tylko, a mnie z jakiegoś powodu naprawdę ulżyło.