Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Suka w szołbiznesie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Suka w szołbiznesie - ebook

Od dawna jestem fanką Dorotki. Dorotka jest aktorką, która może nie ma szczęścia

w zawodzie, ale ma szczęście do pakowania się w dziwne sytuacje, niezwykłe poczucie humoru, dystans do siebie i świata, talent pisarski i... koleżankę, której trudno nie pokochać, mimo iż jest niezłą suką.

Małgorzata Kożuchowska

 

Bardzo zgrabna, figlarna i zaskakująca historia jednej Dorotki,opowiadana przez dwóch narratorów, którym do siebie pozornie daleko, a jednak blisko. Oboje kochają ludzi...Ale ta książka nie jest o tym, w każdym razie nie tylko. Gorąco polecam!

PS. Od jakiegoś czasu patrzę inaczej na swojego psa. Dzięki, Suko.

Kasia Ankudowicz

 

 

Dorotka z bestsellerowej powieści „I dobry Bóg stworzył aktorkę” powraca! I to w towarzystwie pewnej Suki, a do tego w najwyższej życiowej formie. Jeśli myślicie, że w pierwszym tomie o absurdach polskiego tak zwanego szumnie szołbiznesu powiedziano już wszystko, to zdecydowanie jesteście w błędzie. Życie pisze najbardziej nieoczekiwane scenariusze, zwłaszcza dla aktorki i jej przyjaciółki Suki. Możecie być pewni jednego – będzie jeszcze śmieszniej, jeszcze ostrzej i jeszcze bezczelniej. W poszukiwaniu miłości swojego życia Dorotka potknie się i przewróci nie raz, nabije sobie niejednego guza, ale – jak to Dorotka – nie straci rezonu i dobrego humoru, a przynajmniej nie na długo. Natknie się przy tym na paru zupełnie niezwykłych adoratorów, dzięki którym po raz kolejny uzyska potwierdzenie tezy, że mężczyzna może być albo mądry, albo wysoki, albo przystojny, albo dowcipny, albo stabilny emocjonalnie, a napotkanie osobnika posiadającego wszystkie te cechy jednocześnie jest statystycznie niemożliwe. Powracają też dawni znajomi: Słynny Aktor, Janusz Mariański i parę innych gwiazd, znanych Wam z pierwszej książeczki i ze szklanego ekranu. Czy znowu namieszają w Dorotkowej drodze do kariery? „Udało się wyjść poza schemat klasycznej literatury kobiecej”, „To istny wulkan zdrowego, inteligentnego humoru. Lekarze powinni tę książkę przepisywać każdemu ponurakowi!”, „To jest naprawdę genialna książka. Chętnie czytałabym więcej tak dobrze napisanych debiutanckich powieści. Polecam i czekam na kolejne książki tej autorki” -tak pisano o pierwszej części losów Dorotki. Na wyraźne życzenie czytelników bohaterka powraca w najprawdziwszej na świecie historii, znamienitym towarzystwie gwiazd polskiego szołbiznesu i z pytaniem, które nasuwa się samo: czy Suka ją wygryzie?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62405-86-2
Rozmiar pliku: 715 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tej książ­ki chy­ba wła­ści­wie mia­ło nie być.

Pew­ne­go pięk­ne­go dnia po pro­stu znik­nę­ła w ko­smo­sie. Tak, wła­śnie tak. Plik w kom­pu­te­rze ze­psuł się na amen, że po­słu­żę się no­men­kla­tu­rą na­sze­go nar­ra­to­ra, a ko­pia, cóż... oka­za­ło się, że w ogó­le nie ma jej tam, gdzie po­win­na być.

Tym spo­so­bem sta­nę­łam przed dy­le­ma­tem – siąść i pła­kać, pod­dać się i ni­g­dy już nie opu­bli­ko­wać ani sło­wa albo wziąć się w garść i na­pi­sać wszyst­ko od po­cząt­ku.

Wy­bra­łam to pierw­sze. Sia­dłam i pła­ka­łam. Przez dwa ty­go­dnie.

W trze­cim do­szłam do wnio­sku, że ten stan prze­stał mi od­po­wia­dać, po czym za­bra­łam się do ro­bo­ty.

I na­pi­sa­łam „Sukę...” jesz­cze raz.

Nie zro­bi­ła­bym tego, gdy­by nie wspar­cie przy­ja­ciół, zna­jo­mych oraz zu­peł­nie ob­cych mi lu­dzi.

Dzię­ku­ję wszyst­kim za sło­wa otu­chy, za po­moc in­for­ma­tycz­ną, za pod­ję­te pró­by ra­to­wa­nia mo­jej książ­ki, za te­le­fo­ny, mej­le, za wszel­kie pro­po­zy­cje prze­róż­nej po­mo­cy. Za­pew­niam Was, że wszyst­kie pa­mię­tam i do­ce­niam.

Nie mogę wy­mie­nić każ­de­go z Was, bo za­ję­ło­by mi to kil­ka stron. Ale wiedz­cie, że wszy­scy je­ste­ście współ­au­to­ra­mi tej książ­ki.

Wy oraz Scott Bra­dlee’s Post­mo­dern Ju­ke­box, któ­ry przez ten cały czas grał mi do ucha tak po­zy­tyw­nie, że ta hi­sto­ria po pro­stu mu­sia­ła skoń­czyć się do­brze.

Dzię­ku­ję Wam bar­dzo!

Aga­taWiem, że lu­dzie czę­sto się za­sta­na­wia­ją, czy pies my­śli i co.

Obu­rza mnie ta­kie sta­wia­nie spra­wy.

Sta­now­czo, jak tyl­ko te­rier po­tra­fi, sprze­ci­wiam się wąt­pli­wo­ściom w tym wzglę­dzie. Za­mie­rzam po­ni­żej do­wieść, że pies, a wła­ści­wie Suka, my­śli bez wąt­pie­nia.

I to jak.

Skrom­ność nie jest może moją naj­moc­niej­szą stro­ną, więc bez owi­ja­nia w ba­weł­nę już na wstę­pie pra­gnę stwier­dzić, że w mo­jej wła­snej oce­nie my­ślę wię­cej niż nie­któ­rzy lu­dzie, a z całą pew­no­ścią wię­cej niż wszyst­kie koty świa­ta ra­zem wzię­te.

Moje wła­sne zda­nie na każ­dy te­mat jest dla mnie naj­waż­niej­sze, więc po­niż­szy ob­szer­ny do­wód na słusz­ność po­wyż­szej tezy za­miesz­czam wy­łącz­nie po to, by raz na za­wsze roz­wiać wszel­kie wąt­pli­wo­ści w tym wzglę­dzie. I aby wresz­cie za­po­biec py­ta­niom: „Jak my­ślisz, czy ona ro­zu­mie, co do niej mó­wisz?”.

Ale od po­cząt­ku. Wiem, że lu­dzie lu­bią po­rząd­ko­wać spra­wy, naj­le­piej al­fa­be­tycz­nie, chro­no­lo­gicz­nie albo jesz­cze ina­czej. Mnie tam wszyst­ko jed­no, lecz chwi­lo­wo mogę iść na kom­pro­mis i za­cząć po ludz­ku.

Jak już za­pew­ne wie­cie, wła­śnie na­stą­pił prze­łom w mo­jej ka­rie­rze. Za­gra­łam wiel­ką rolę, o któ­rej po­wie­dzia­no już wszyst­ko, przy uży­ciu wie­lu słów i zbęd­nych szcze­gó­łów. Moim zda­niem w tym przy­pad­ku wy­star­czy­ło­by stwier­dze­nie, że za­gra­łam wy­bit­nie. Cała resz­ta jest zbęd­na.

Po­zwól­cie za­tem, że swo­ją hi­sto­rię opo­wiem ja – krót­ko i wę­zło­wa­to, uj­mu­jąc w niej tyl­ko to, co na­praw­dę istot­ne, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem od­czuć naj­waż­niej­szej oso­by na świe­cie. Czy­li mo­ich – jak­by ktoś miał wąt­pli­wo­ści.

Mówi się, że pies upo­dab­nia się do wła­ści­cie­la. Coś w tym jest. Obie z moją Pań­cią je­ste­śmy zgrab­ne i szczu­płe, obie nie gry­ma­si­my przy je­dze­niu, obie mamy po­zy­tyw­ne na­sta­wie­nie do lu­dzi i obu nam le­piej nie za­ła­zić za skó­rę, bo je­ste­śmy bar­dzo pa­mię­tli­we. Obie wią­że­my swo­ją przy­szłość z szoł­biz­ne­sem. Obie też je­ste­śmy we­so­łe.

Róż­ni nas wła­ści­wie tyl­ko to, że ja bar­dzo lu­bię bie­gać za pi­łecz­ką, a moja Pań­cia nie­ko­niecz­nie. Na szczę­ście lubi ją rzu­cać, więc jest z niej ja­kiś po­ży­tek. Spraw­dzi­łam to zresz­tą od razu przy na­szym pierw­szym spo­tka­niu. Jak tyl­ko zja­wi­ła się w domu mo­ich ro­dzi­ców, pod­bie­głam do niej, przy­no­sząc pił­kę. Od razu wie­dzia­ła, co się z nią robi, a że rzut był dość da­le­ki, uzna­łam, iż jest by­stra, wła­ści­wie od­czy­tu­je sy­gna­ły i będą z niej lu­dzie. Pił­ka po­le­cia­ła aż na ko­niec ogród­ka, lą­du­jąc pod siat­ką. To ro­ko­wa­ło do­brze.

Nie­ste­ty, na­szej pierw­szej wspól­nej po­dró­ży nie wspo­mi­nam naj­le­piej. Ni­g­dy wcze­śniej tak dłu­go nie je­cha­łam tym urzą­dze­niem, któ­re się trzę­sie i wy­da­je dziw­ne dźwię­ki. Pań­cia trzy­ma­ła mnie na ko­la­nach i był z nią Dru­gi Czło­wiek, któ­ry krę­cił ta­kim kół­kiem, przy­cze­pio­nym na wy­so­ko­ści mo­jej gło­wy. Może przez to krę­cą­ce się kół­ko, a może przez to, że wo­kół prze­su­wa­ły się róż­ne ob­ra­zy (ja­kieś zwie­rzę­ta, ro­śli­ny, duże budy, czy­li domy), źle się po­czu­łam, za­krę­ci­ło mi się w gło­wie i zwy­mio­to­wa­łam. Na szczę­ście Pań­cia nie wy­glą­da­ła na zde­ner­wo­wa­ną – no i do­brze, to nie był­by do­bry po­czą­tek zna­jo­mo­ści, gdy­by­śmy od razu pierw­sze­go dnia się po­kłó­ci­ły. Cały czas mnie gła­ska­ła i mó­wi­ła do mnie mi­łym to­nem, choć tro­chę zbyt gło­śno, jak na mój gust. Te­raz już wiem, że Pań­cia po pro­stu nie po­tra­fi mó­wić ci­szej, taka już jest. Przy­zwy­cza­iłam się do tego.

Cała ta po­dróż oka­za­ła się peł­na nie­spo­dzia­nek. Nie je­stem spe­cjal­nie od­waż­na, choć tchó­rzem też nie je­stem, co to, to nie, po pro­stu nie lu­bię no­wo­ści i zmian. A ta wy­pra­wa to były same no­wo­ści. Po pierw­sze, z ca­łym sza­cun­kiem, ale Pań­cię i Dru­gie­go Czło­wie­ka wi­dzia­łam pierw­szy raz w ży­ciu. To, że za­pro­po­no­wa­łam jej za­ba­wę pił­ką, nie ozna­cza­ło, że je­ste­śmy przy­ja­ciół­ka­mi i może mnie za­bie­rać, gdzie jej się po­do­ba, bez uprze­dze­nia i bez po­że­gna­nia z ro­dzi­ca­mi. Sły­sza­łam zresz­tą, jak tata szcze­kał, kie­dy od­jeż­dża­li­śmy, ale on zwy­kle dużo szcze­ka, więc moż­li­we, że nie cho­dzi­ło o mnie, tyl­ko o tego kun­dla zza pło­tu.

Tak czy siak, Pań­cia i Dru­gi Czło­wiek za­bra­li mnie gdzieś tym dziw­nym urzą­dze­niem, a po­dróż trwa­ła całe wie­ki. Po tym, jak zwy­mio­to­wa­łam, było mi już wła­ści­wie wszyst­ko jed­no, po­czu­łam się sła­ba i zmę­czo­na. Pań­cia mnie gła­ska­ła i przy­tu­la­ła, więc było mi też cie­pło i przy­jem­nie. Do­pó­ki nie przy­szło jej do gło­wy tego ze­psuć i za­trzy­mać urzą­dze­nie. Przy­pię­ła mi do szyi sznu­rek, któ­re­go nie­na­wi­dzę, i za­czę­ła mnie wy­cią­gać na ze­wnątrz, na co wca­le nie mia­łam ocho­ty. Dru­gi Czło­wiek śmiał się ze mnie, co też nie było przy­jem­ne.

Nie je­stem du­żym psem, więc ła­two mnie wziąć na ręce, co zro­bi­ła Pań­cia, wi­dząc, że nie za­mie­rzam z nią współ­pra­co­wać.

Naj­wy­raź­niej upar­ła się, żeby wyjść z urzą­dze­nia za wszel­ką cenę. Po­sta­wi­ła mnie na zie­mi. Nie mia­łam ocho­ty ni­g­dzie iść, ale nie bar­dzo mam szan­se w star­ciu bez­po­śred­nim z ra­cji swo­ich ga­ba­ry­tów, więc od­pu­ści­łam, tym bar­dziej że czu­łam się zmę­czo­na. Ro­zej­rza­łam się wo­kół sie­bie. Było to miej­sce peł­ne ogrom­nych urzą­dzeń po­ma­lo­wa­nych na róż­ne ko­lo­ry. Nie­któ­re z nich sta­ły nie­ru­cho­mo, a inne prze­miesz­cza­ły się na wiel­kich ko­łach, ry­cząc przy tym dzi­ko.

Była tam też duża buda, do któ­rej po­szedł Dru­gi Czło­wiek, mó­wiąc, że idzie do to­a­le­ty.

Tym­cza­sem Pań­cia za­cią­gnę­ła mnie na ja­kiś li­chy ka­wa­łek traw­ki z tyłu budy i za­czę­ła prze­ma­wiać słod­kim gło­sem (te­raz już wiem, że za­wsze mówi tym to­nem, jak cze­goś chce…), nie wia­do­mo dla­cze­go do­ma­ga­jąc się, że­bym zro­bi­ła siku. Ni­g­dy nie zro­zu­miem lu­dzi. Czy oni si­ka­ją, kie­dy im się nie chce? Prze­cież nie pisz­cza­łam, że chcę siku, nie pi­łam wody od kil­ku go­dzin. Nie będę si­ka­ła na roz­kaz.

Uda­wa­łam, że nie ro­zu­miem, o co cho­dzi, i za­czę­łam wą­chać traw­kę. Le­ża­ło tam tro­chę bar­dzo przy­jem­nie i in­te­re­su­ją­co śmier­dzą­cych śmie­ci, nie­ste­ty sznu­rek był za krót­ki, Pań­cia trzy­ma­ła moc­no i nie mo­głam do nich się­gnąć. Ża­łu­ję – to była je­dy­na rzecz od paru go­dzin na­praw­dę god­na za­in­te­re­so­wa­nia w tej nud­nej po­dró­ży.

Nie­ste­ty, po chwi­li wró­cił Dru­gi Czło­wiek, a Pań­cia od­da­ła mu mnie wraz ze sznur­kiem i po­szła so­bie.

Nie spodo­ba­ło mi się to. Czło­wiek był wpraw­dzie bar­dzo miły i miał ła­god­ne uspo­so­bie­nie, ale już się przy­zwy­cza­iłam do Pań­ci i nie ży­czy­łam so­bie żad­nych zmian, przy­naj­mniej w naj­bliż­szych go­dzi­nach. Pod­sko­czy­łam więc parę razy i pis­nę­łam, co czło­wie­ka naj­wy­raź­niej bar­dzo roz­ba­wi­ło. Po­szedł w kie­run­ku wiel­kiej budy, cią­gnąc mnie za sobą, choć wca­le nie mia­łam na to ocho­ty i roz­glą­da­łam się, czy aby nie wi­dać gdzieś Pań­ci. Czło­wiek nie­ste­ty był sil­niej­szy (wspo­mi­na­łam już, że nie je­stem zbyt wiel­kich roz­mia­rów), poza tym trzy­mał mnie na tym głu­pim sznur­ku, więc nie mia­łam wyj­ścia i mu­sia­łam iść za nim.

– Czy mogę wejść z ma­łym pie­skiem? – za­py­tał.

(Też mi py­ta­nie, po pierw­sze nie je­stem żad­nym yor­kiem, żeby o mnie mó­wić „mały pie­sek”, a po dru­gie, dla­cze­go mia­ła­bym nie móc wejść do wiel­kiej budy? U ro­dzi­ców wcho­dzi­łam do domu właś­ci­cie­la i nikt nie ro­bił z tego afe­ry). Była tam ja­kaś oso­ba po­dob­na tro­chę do Pań­ci, bo też mia­ła dużo sier­ści na gło­wie. Po­wie­dzia­ła, że moż­na. (No, chy­ba ra­czej).

Buda oka­za­ła się cie­kaw­sza, niż za­kła­da­łam, wy­peł­nio­na wie­lo­ma in­te­re­su­ją­cy­mi za­pa­cha­mi, czu­łam kieł­ba­ski i gło­wę daję, że tak­że pach­nia­ło bu­łecz­ka­mi, któ­re uwiel­biam. Za­czę­łam wę­szyć i na­wet na chwi­lę za­po­mnia­łam, że nie ma Pań­ci.

Dru­gi Czło­wiek tym­cza­sem usiadł przy sto­le (wiem, co to stół – w wiel­kiej bu­dzie u ro­dzi­ców był bar­dzo po­dob­ny, lu­dzie przy nim sia­da­li i je­dli, a po­kój wy­peł­niał się wte­dy wspa­nia­ły­mi za­pa­cha­mi). Oso­ba przy­nio­sła mu coś ma­łe­go czar­ne­go w szkla­nym na­czy­niu, co pach­nia­ło bar­dzo in­ten­syw­nie i bar­dzo dziw­nie. W wiel­kiej bu­dzie u ro­dzi­ców po­ja­wiał się po­dob­ny za­pach, ale dużo mniej in­ten­syw­ny.

Czło­wiek po­pi­jał z na­czy­nia, a ja sie­dzia­łam i się nu­dzi­łam. Tro­chę draż­ni­ły mnie za­pa­chy bu­łek i kieł­ba­sek. Po­czu­łam, że zgłod­nia­łam.

Mi­nę­ło tro­chę cza­su i po­ja­wi­ła się Pań­cia. Roz­no­si­ło mnie z ra­do­ści, ska­ka­łam i skam­la­łam, aż Dru­gi Czło­wiek i oso­ba z sier­ścią na gło­wie za­czę­li się śmiać.

– Ależ pie­sek jest do pani przy­wią­za­ny – po­wie­dzia­ła oso­ba.

– To suka. Mam ją od dwóch go­dzin. To chy­ba nie przy­wią­za­nie, tyl­ko ner­wy z po­wo­du po­dró­ży – od­po­wie­dzia­ła Pań­cia.

Też mi teo­ria. Ner­wy z po­wo­du po­dró­ży swo­ją dro­gą, ale już się przy­zwy­cza­iłam do Pań­ci i niech so­bie mówi, co chce, ale wo­la­ła­bym, że­by­śmy zo­sta­ły ra­zem. Osta­tecz­nie nie je­stem za­baw­ką, żeby mnie wo­żo­no ja­ki­miś dziw­ny­mi urzą­dze­nia­mi z miej­sca na miej­sce i od czło­wie­ka do czło­wie­ka.

Szczek­nę­łam parę razy na znak pro­te­stu, ale wy­glą­da­ło na to, że nie zo­sta­łam zro­zu­mia­na, bo wszy­scy lu­dzie się śmia­li, po­wta­rza­jąc, jaka je­stem uro­cza.

Ni­ko­mu oczy­wi­ście nie przy­szło do gło­wy, żeby mi dać bu­łecz­kę albo kieł­ba­skę. Oso­ba z sier­ścią na proś­bę Pań­ci przy­nio­sła co praw­da mi­skę z wodą, ale taka głu­pia nie je­stem, że­bym piła wodę w po­dró­ży.

Po­tem mi się bę­dzie chcia­ło si­kać.

Po po­sto­ju w du­żej bu­dzie jesz­cze dość dłu­go je­cha­li­śmy dziw­nym urzą­dze­niem.

Pań­cia i Dru­gi Czło­wiek wła­ści­wie cały czas roz­ma­wia­li o imie­niu dla mnie. Sły­sza­łam to jak przez mgłę, bo pró­bo­wa­łam się zdrzem­nąć, choć nie jest to ła­twe, bo urzą­dze­nie trzę­sie oraz wy­da­je przy tym roz­ma­ite dźwię­ki i za­pa­chy.

Ta cała roz­mo­wa nie była dla mnie zro­zu­mia­ła, w koń­cu co za róż­ni­ca, ja­kie imię wy­bio­rą. I tak albo będę przy­cho­dzić na wo­ła­nie, albo nie. Za­leż­nie od na­stro­ju. Czy lu­dzie na­praw­dę uwa­ża­ją, że imię ma ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie?

W koń­cu wy­bra­li ja­kieś, uzna­łam, że może być, i za­strzy­głam uchem, co naj­wy­raź­niej bar­dzo ich ucie­szy­ło.

Z gło­wy.

Resz­tę po­dró­ży pa­mię­tam jak przez mgłę. Pań­cia dużo pu­ka­ła pa­znok­ciem w ta­kie małe czar­ne urzą­dze­nie, któ­re wy­ję­ła z to­reb­ki. Po chwi­li urzą­dze­nie wy­da­wa­ło z sie­bie pisk i Pań­cia zno­wu pu­ka­ła, mó­wiąc coś pod no­sem.

Dru­gi Czło­wiek py­tał: „Kto to? Kto to?”, a Pań­cia od­po­wia­da­ła, wy­mie­nia­jąc róż­ne ludz­kie imio­na. Nic z tego nie ro­zu­mia­łam – czło­wiek tak py­tał, jak­by są­dził, że w tym ma­łym pu­deł­ku znaj­du­ją się ja­cyś lu­dzie, a prze­cież to nie­moż­li­we.

Po­tem Pań­cia zno­wu za­pu­ka­ła w to urzą­dze­nie, a na­stęp­nie przy­ło­ży­ła je so­bie do ucha i za­czę­ła do nie­go mó­wić (jesz­cze gło­śniej niż wcze­śniej, co nie­ste­ty oka­za­ło się moż­li­we).

Kie­dy skoń­czy­ła mó­wić do urzą­dze­nia, scho­wa­ła je do to­reb­ki i po­wie­dzia­ła do czło­wie­ka:

– Mama cze­ka z obia­dem.

Cóż. Lu­dzie cza­sem za­cho­wu­ją się w spo­sób, któ­re­go ża­den pies nie zro­zu­mie. Nie wiem, co ma wspól­ne­go to urzą­dze­nie z mamą i obia­dem.

Chcia­łam je ob­wą­chać, w koń­cu obiad to obiad, ale się nie uda­ło.

Po­tem jesz­cze tro­chę je­cha­li­śmy, aż do­je­cha­li­śmy.

By­łam bar­dzo zmę­czo­na. Za­tem fakt, że mo­głam wy­siąść z urzą­dze­nia, przy­ję­łam z dużą sa­tys­fak­cją i ra­do­ścią. Nie­ste­ty, po­mniej­szo­ną o to, że zno­wu przy­cze­pi­li mi okrop­ny sznu­rek.

Wy­sko­czy­łam pro­sto na ja­kie­goś wiel­kie­go psa idą­ce­go z czło­wie­kiem. Zde­ner­wo­wa­łam się i wy­szcze­ka­łam mu, co o nim my­ślę.

Dru­gi Czło­wiek się śmiał, mó­wiąc:

– Taki mały pie­sek, a jaki gło­śny.

Roz­sz­cze­ka­łam się jesz­cze bar­dziej, bo nie­na­wi­dzę, jak ktoś o mnie mówi „mały pie­sek” – prze­cież już wia­do­mo, że nie je­stem yor­kiem!

Jak już się tro­chę uspo­ko­iłam, otrze­pa­łam i wy­pro­sto­wa­łam ko­ści, ro­zej­rza­łam się wo­kół.

Ta­kiej budy jesz­cze w ży­ciu nie wi­dzia­łam.

To była chy­ba naj­więk­sza buda świa­ta. Sza­ra, ogrom­na, mia­ła wie­le wejść i nie­sa­mo­wi­tą ilość okien!

Pań­cia po­cią­gnę­ła mnie za sobą do jed­ne­go z wejść, więc po­szłam za nią – sko­ro ona idzie, to ja też mogę, choć przy­znam szcze­rze, że ta wiel­ka buda wy­glą­da­ła na­praw­dę prze­ra­ża­ją­co.

– Suka jesz­cze ni­g­dy nie wi­dzia­ła ta­kie­go blo­ku – po­wie­dzia­ła Pań­cia ze śmie­chem.

No nie wi­dzia­łam. Nie wiem, co w tym śmiesz­ne­go.

Do­brze, że by­łam wte­dy zmę­czo­na, bo to nie­ste­ty nie był ko­niec atrak­cji i gdy­by nie fakt, że nie mia­łam siły się de­ner­wo­wać, to chy­ba­bym pa­dła na za­wał.

Po wej­ściu do „blo­ku”, jak na­zwa­ła wiel­ką budę Pań­cia, oka­za­ło się, że trze­ba przejść po zim­nej pod­ło­dze, na któ­rej śli­zga­ją się łapy. Ale nie to było naj­gor­sze.

Naj­gor­sze było to, jak Pań­cia wcią­gnę­ła mnie za sobą do ma­łe­go po­miesz­cze­nia, któ­re tro­chę przy­po­mi­na­ło mój ko­jec, ale trzę­sło się nie­po­ko­ją­co i bu­ja­ło na wszyst­kie stro­ny. Pań­cia mi tłu­ma­czy­ła, że to jest win­da, ale nie mia­łam ocho­ty na roz­mo­wy, bo było mi nie­do­brze, a w tej win­dzie po­czu­łam wie­le róż­nych za­pa­chów (tak­że psich, co mi się nie spodo­ba­ło. Czyż­by miesz­ka­ły tu ja­kieś inne psy? Mam na­dzie­ję, że nie).

Przez chwi­lę Pań­cia, Dru­gi Czło­wiek i ja mu­sie­li­śmy stać pra­wie bez ru­chu i cze­kać, aż ta cała win­da się za­trzy­ma. A jak się za­trzy­ma­ła (aż mnie gło­wa roz­bo­la­ła od tego szarp­nię­cia, a może to ze stra­chu?), to ktoś z ze­wnątrz otwo­rzył drzwi i za­czął strasz­nie krzy­czeć:

– Jaka ślicz­na suka! Jaka ślicz­na! Chodź do mnie, chodź, ma­lut­ka!

(Ile razy mam po­wta­rzać, że nie je­stem ma­lut­ka!). I ta­kie tam.

To była oso­ba tro­chę po­dob­na do Pań­ci, tyl­ko więk­sza, ale ład­nie pach­nia­ła (kur­czacz­kiem i mar­chew­ką), więc po­zwo­li­łam się po­gła­skać i po­szłam za nią przez taki dłu­gi wą­ski ko­ry­tarz pro­sto do po­miesz­cze­nia, z któ­re­go wy­do­by­wał się przy­jem­ny za­pach. By­łam bar­dzo głod­na i chcia­ło mi się pić.

Po­zwo­li­łam się po­gła­skać no­wej oso­bie, a po­tem na­stą­pi­ła ja­kaś krót­ka wy­mia­na zdań:

– Dać jej te­raz to je­dze­nie?

– Dasz jej, jak my bę­dzie­my je­dli.

– Ale ona na pew­no jest głod­na.

– My też je­ste­śmy głod­ni, mamo. Dasz jej za chwi­lę, pies po­wi­nien jeść w dru­giej ko­lej­no­ści, czło­wiek w pierw­szej, taka dys­cy­pli­na…

…któ­rej nie­spe­cjal­nie się przy­słu­chi­wa­łam, bo już cał­ko­wi­cie sku­pi­łam się na za­pa­chu kur­cza­ka. My­śla­łam, że zwa­riu­ję, czu­łam wiel­ki głód, a za­pach był obłęd­ny. W ta­kich chwi­lach ża­łu­ję, że nie je­stem wy­żłem albo se­te­rem, albo tosa inu, i że nie się­gam do wy­so­ko­ści ku­chen­ne­go bla­tu. Sta­wa­nie na dwóch ła­pach nic nie daje, na­dal je­stem za ni­ska. Nie się­gam, choć bar­dzo się sta­ram.

Wzbu­dzi­ło to wiel­ką ra­dość, ale ja­koś nikt nie wpadł na to, żeby mi dać cho­ciaż ka­wa­łek kur­czacz­ka, choć wi­dzia­łam, że oso­ba zwa­na Mamą jest tego bli­ska. Mu­szę nad nią po­pra­co­wać, bo wy­da­je mi się, że z nią bę­dzie naj­ła­twiej ne­go­cjo­wać na te­mat je­dze­nia.

Tym­cza­sem spró­bo­wa­łam swo­je­go słyn­ne­go smut­ne­go spoj­rze­nia z na­dzie­ją, że za­dzia­ła.

Za­dzia­ła­ło.

Jak tyl­ko Pań­cia wy­szła do dru­gie­go po­miesz­cze­nia, oso­ba zwa­na Mamą na­gle za­czę­ła mó­wić do mnie bar­dzo ci­chut­ko i spo­glą­da­jąc raz za ra­zem w stro­nę drzwi, dała mi ma­lut­ki ka­wa­łe­czek mię­ska. Ależ było pysz­ne! Daw­no nie ja­dłam mię­ska (u ro­dzi­ców je­dli­śmy głów­nie chrup­ki), a już ta­kie­go do­bre­go to chy­ba ni­g­dy. Po­my­śla­łam, że ta Mama ma bar­dzo do­bre ser­ce i mu­szę się z nią za­przy­jaź­nić. Naj­le­piej za­cząć od razu, więc po­li­za­łam ją po ręce (zwłasz­cza że zo­sta­ło na niej jesz­cze tro­chę ku­rze­go za­pa­chu). W na­gro­dę do­sta­łam ka­wa­łe­czek bar­dzo do­brej mar­che­wecz­ki. Czy­li tak to dzia­ła, mu­szę za­pa­mię­tać.

Mia­łam na­dzie­ję, że to ko­niec atrak­cji tego dnia, ale nie­ste­ty.

Kie­dy już się naja­dłam (do­sta­łam so­lid­ną por­cję kur­czacz­ka z ry­żem i mar­chew­ką, mniam), po­czu­łam bło­gi spo­kój i uło­ży­łam się na ta­kiej wiel­kiej mięk­kiej szmat­ce tuż przy no­gach Pań­ci (na wszel­ki wy­pa­dek, jak­by jej przy­szło do gło­wy wyjść beze mnie), i za­czę­łam za­sy­piać zmę­czo­na wy­da­rze­nia­mi tego dnia, zo­sta­wia­jąc so­bie na ju­tro roz­my­śla­nia o tym, kie­dy wró­cę do ro­dzi­ców; no więc, kie­dy już za­czę­łam za­sy­piać, Pań­cia się po­de­rwa­ła i za­wo­ła­ła mnie tym no­wym imie­niem.

Ze­rwa­łam się ra­zem z nią, nie na dźwięk imie­nia, ale naj­wy­raź­niej ode­bra­ła to ina­czej, bo za­czę­ła wy­krzy­ki­wać:

– Pa­trz­cie, jaki mą­dry pie­sek, już re­agu­je na swo­je imię! Mą­dry pies!

– Mą­dry, mą­dry i ślicz­ny pie­sek! – wy­krzy­ki­wa­li Dru­gi Czło­wiek i Mama Pań­ci.

Po czym Mama Pań­ci po­bie­gła do tego po­miesz­cze­nia, w któ­rym tak ład­nie pach­nia­ło kur­cza­kiem, i przy­nio­sła ka­wa­łek pa­ró­wecz­ki. Wie, jak zdo­być psie ser­ce.

– Mamo, to mały pie­sek, nie może tyle jeść.

– Daj spo­kój, to prze­cież tyl­ko ka­wa­łek pa­ró­wecz­ki.

– Ale to jest na­praw­dę mały pie­sek i wła­śnie zjadł pół kilo kur­cza­ka!

– Ale tak ład­nie re­agu­je na imię, musi do­stać na­gro­dę. Nie prze­sa­dzaj z tym od­chu­dza­niem. To, że ty pra­wie nic nie jesz, nie zna­czy, że bę­dziesz gło­dzić psa.

Ta Mama do­brze mówi. Jak będę się jej trzy­mać, to nie zgi­nę.

Pań­cia wy­glą­da­ła na bar­dzo nie­za­do­wo­lo­ną, ja na­to­miast wręcz prze­ciw­nie, pa­ró­wecz­ka była pri­ma sort. Te­raz to już bym mo­gła tyl­ko spać i śnić o prze­pły­wa­ją­cych po nie­bie chmu­rach w kształ­cie wę­dlin. Ale nie. Pań­cia nie ze­rwa­ła się z miej­sca bez po­wo­du.

– Idzie­my – po­wie­dzia­ła.

O ludz­ka­kość, po­my­śla­łam so­bie, gdzie zno­wu? Do­kąd te­raz po­je­dzie­my tym okrop­nym trzę­są­cym po­jaz­dem? Czy ta kosz­mar­na po­dróż ni­g­dy się nie skoń­czy?

Pań­cia po­że­gna­ła się z Mamą, przy­pię­ła mi ten sznu­rek, któ­re­go nie cier­pię, i ra­zem z Dru­gim Czło­wie­kiem (po­my­śla­łam, że może to tata Pań­ci, ale po­sta­no­wi­łam zba­dać to póź­niej) ru­szy­li­śmy w stro­nę drzwi. Nie­chęt­nie wy­cho­dzi­łam, raz, że by­łam zmę­czo­na i naj­chęt­niej bym po­spa­ła, dwa, że po­miesz­cze­nie za­wie­ra­ją­ce kur­cza­ka i pa­rów­kę wy­da­ło mi się bar­dzo obie­cu­ją­ce. Szko­da po­rzu­cać miej­sce peł­ne ta­kich nie­spo­dzia­nek, poza tym kto wie, co cze­ka za ro­giem.

No tak. Za ro­giem cze­ka­ła win­da. Przy­po­mnia­łam to so­bie na­tych­miast, jak zo­ba­czy­łam te okrop­ne sta­lo­we drzwi.

Pró­bo­wa­łam się wy­co­fać, ale na tym okrop­nym sznur­ku taki ma­newr nie wy­cho­dzi.

Mama Pań­ci, któ­ra wy­szła za nami na ko­ry­tarz, bar­dzo się za­tro­ska­ła.

– Suka boi się win­dy.

– Raz w ży­ciu je­cha­ła, ma pra­wo się bać. Po­boi się i prze­sta­nie – od­po­wie­dzia­ła Pań­cia bez prze­ko­na­nia.

– A ten pies z trze­cie­go pię­tra miesz­ka tu od kil­ku ład­nych lat i da­lej się boi – po­wie­dzia­ła Mama Pań­ci.

Pań­cia na nią dziw­nie spoj­rza­ła, ale w tym mo­men­cie przy­je­cha­ła win­da i trze­ba było do niej wsia­dać.

Wsia­dła Pań­cia, a za nią ja. Tro­chę się trzę­słam ze stra­chu, ale we­szłam.

Po­my­śla­łam, że sko­ro Pań­cia tam idzie, to ja też.

Pań­cia była bar­dzo za­do­wo­lo­na i kil­ka razy po­wtó­rzy­ła „do­bry pies!” – naj­wy­raź­niej uwa­ża, że spra­wia mi przy­jem­ność, jak to mówi. Żeby nie było jej przy­kro, po­ma­cha­łam ogo­nem.

Pod wiel­ką budą, któ­rą lu­dzie na­zy­wa­li blo­kiem, ro­sła bar­dzo faj­nie śmier­dzą­ca traw­ka, na któ­rej, są­dząc po za­pa­chach, było do­tąd wie­le, wie­le psów. Chcia­łam so­bie trosz­kę po­wą­chać, ale na tym sznur­ku… wia­do­mo.

Ani się obej­rza­łam, jak zno­wu by­łam w okrop­nym trzę­są­cym się po­jeź­dzie.

Oszczę­dzę wam opi­sów ko­lej­nej po­dró­ży. Za­trzy­my­wa­li­śmy się dużo czę­ściej i sta­li­śmy, naj­wy­raź­niej na coś cze­ka­jąc. Gdy Pań­cia mó­wi­ła „zie­lo­ne”, Dru­gi Czło­wiek uru­cha­miał po­jazd i je­cha­li­śmy da­lej. Jak Pań­cia raz bar­dzo gło­śno za­wo­ła­ła „żół­te”, Dru­gi Czło­wiek gwał­tow­nie za­trzy­mał po­jazd. Wy­glą­da więc na to, że to ja­kaś gra dla lu­dzi.

Po­dróż nie była zbyt dłu­ga, zwy­mio­to­wa­łam tyl­ko raz. Żal mi było tego kur­cza­ka i pa­ró­wecz­ki, były ta­kie pysz­ne. Chcia­łam je zjeść po­now­nie, ale Pań­cia mi nie po­zwo­li­ła. Lu­dzie są dziw­ni. Żeby mar­no­wać ta­kie do­bre je­dze­nie…

Wresz­cie Dru­gi Czło­wiek za­trzy­mał po­jazd i wy­sia­dły­śmy ra­zem z Pań­cią.

Otrze­pa­łam się i pod­czas gdy Pań­cia że­gna­ła się z Dru­gim Czło­wie­kiem, bar­dzo mu za coś dzię­ku­jąc, ro­zej­rza­łam się wo­kół.

By­ły­śmy w miej­scu peł­nym po­jaz­dów, po­dob­nych do tego, z któ­re­go wła­śnie wy­sia­dły­śmy. Mia­łam na­dzie­ję, że nie wszyst­kie na­le­żą do Pań­ci i nie wszyst­ki­mi bę­dzie­my mu­sia­ły jeź­dzić. Taka jaz­da nie jest przy­jem­na, trzę­sie, jest gło­śno i chce się wy­mio­to­wać. Poza tym ni­g­dy nie wia­do­mo, do­kąd cię za­wio­zą, i to jest chy­ba naj­gor­sze. No, chy­ba że z po­wro­tem do ro­dzi­ców albo do Mamy Pań­ci i jej po­ko­ju z pa­rów­ka­mi.

Poza po­jaz­da­mi wo­kół nas były same budy, nie­co mniej­sze od tej, w któ­rej miesz­ka Mama Pań­ci, ale znacz­nie więk­sze od budy u ro­dzi­ców.

– Chodź – po­wie­dzia­ła Pań­cia. – Idzie­my do domu. Tu te­raz bę­dziesz miesz­kać.

Mój nowy dom tro­chę przy­po­mi­na dom lu­dzi u ro­dzi­ców, na pod­ło­dze leżą po­dob­ne mięk­kie szmat­ki i jest ta­kie samo duże pu­deł­ko, któ­re wy­da­je dźwię­ki i po­ka­zu­je ob­raz­ki.

Na szczę­ście nie ma tu­taj tej okrop­nej win­dy. Jest za to urzą­dze­nie, któ­re Pań­cia na­zwa­ła „scho­da­mi”. Są to ta­kie wiel­kie kloc­ki, uło­żo­ne je­den na dru­gim, po któ­rych wcho­dzi się co­raz wy­żej i wy­żej. Pań­cia szła i szła, a ja za nią. Po­cie­sza­ła mnie przy tym, że to tyl­ko trze­cie pię­tro, i po­wta­rza­ła, że je­stem bar­dzo dziel­na.

Wy­da­je mi się, że te scho­dy to je­dy­ny spo­sób, żeby do­stać się do domu, więc nie bar­dzo mam wyj­ście, mu­szę się do nich przy­zwy­cza­ić. Po dro­dze wy­da­wa­ło mi się, że wy­czu­łam za­pach ja­kiejś suki, ale nie je­stem pew­na, w koń­cu by­łam bar­dzo zmę­czo­na. Wpraw­dzie my, psy, nie mamy po­czu­cia cza­su, ale wiem na pew­no, że dzi­siej­szy dzień był naj­dłuż­szym ze wszyst­kich, któ­re do­tąd prze­ży­łam.

Z dużą ulgą przy­ję­łam więc moż­li­wość po­ło­że­nia się na po­słan­ku, któ­re przy­go­to­wa­ła dla mnie Pań­cia. Była to roz­kosz­nie śmier­dzą­ca sta­ra po­dusz­ka, z ga­tun­ku tych, któ­re uwiel­biam, miej­sca­mi sfla­cza­ła, miej­sca­mi gru­zło­wa­ta, kry­ją­ca w so­bie prze­róż­ne za­pa­chy. Z dużą przy­jem­no­ścią więc uło­ży­łam się na niej, oczy­wi­ście po tym, jak Pań­cia uło­ży­ła się na swo­im po­słan­ku, i za­snę­łam. Jed­nym okiem spa­łam, a dru­gim czu­wa­łam, czy Pań­cia aby ni­g­dzie się nie wy­bie­ra. Wi­dzia­łam, że Pań­cia też czu­wa­ła. Pew­nie my­śla­ła o tym, czy ja się gdzieś nie wy­bio­rę bez niej.

I tak mi­nę­ła nam chwi­la.

Po tej chwi­li Pań­cia się ze­rwa­ła, wo­ła­jąc:

– Spa­ce­rek, spa­ce­rek! Na pew­no chcesz siku!

Po­nie­waż w domu nie było ni­ko­go poza nami, do­szłam do wnio­sku, że mówi do mnie. Bar­dzo mnie ucie­szy­ło, że coś się dzie­je, więc za­mer­da­łam ogo­nem i wy­ko­na­łam kil­ka sko­ków ra­do­ści, któ­re naj­wy­raź­niej bar­dzo spodo­ba­ły się Pań­ci.

Nie­ste­ty, mimo to przy­pię­ła mi okrop­ny sznu­rek i po­szły­śmy po scho­dach, tym ra­zem w dół, po­roz­glą­dać się po no­wym oto­cze­niu.

Tuż przy wej­ściu do na­sze­go blo­ku zro­bi­łam siku, dla za­zna­cze­nia, że to moje te­ry­to­rium.

– Do­bry pies! – po­wie­dzia­ła Pań­cia. – Zro­bił siku!

No to zro­bi­łam jesz­cze raz, sko­ro to Pań­ci spra­wia tyle ra­do­ści (przy oka­zji ozna­czy­łam taki je­den ład­ny krza­czek).

I tak jesz­cze parę razy (traw­ka przy du­żym pla­sti­ko­wym pu­dle, ka­wa­łek pa­ty­ka, drzew­ko, ław­ka), choć wi­dzia­łam, że za każ­dym ra­zem Pań­cia mówi z co­raz mniej­szym en­tu­zja­zmem i co­raz więk­szym zdzi­wie­niem. Cóż, wiem, że zwy­kle to psy za­zna­cza­ją te­ren, ale je­stem zwo­len­nicz­ką rów­no­upraw­nie­nia. Nie po­zwo­lę so­bie ode­brać tego przy­wi­le­ju tyl­ko dla­te­go, że je­stem suką!

Tyle że nie po­tra­fię si­kać, pod­no­sząc jed­ną łapę, dla­te­go pod­no­szę obie jed­no­cze­śnie.

Wi­dzia­łam, że Pań­cia pa­trzy na mój spo­sób za­ła­twia­nia po­trzeb fi­zjo­lo­gicz­nych z du­żym za­sko­cze­niem, ale i po­dzi­wem. Cóż, nic dziw­ne­go, nie znam wie­lu suk, któ­re po­tra­fią si­kać, idąc na dwóch przed­nich ła­pach i uno­sząc jed­no­cze­śnie do góry obie tyl­ne. Szcze­rze mó­wiąc, nie znam żad­nej, któ­ra to po­tra­fi. Pań­cia pew­nie się cie­szy, że wy­bra­ła wła­śnie mnie.

Jak już za­ła­twi­łam swo­je po­trze­by, wró­ci­ły­śmy do domu. Po scho­dach. W su­mie te scho­dy nie są ta­kie złe. Wolę je od win­dy. Moż­na po nich bie­gać, a w win­dzie nie.

Zno­wu po­czu­łam ten za­pach suki. Będę mu­sia­ła to spraw­dzić. Nie bar­dzo mi się uśmie­cha ja­kaś kon­ku­ren­cja.

Po po­wro­cie ze spa­cer­ku do­sta­łam mi­skę peł­ną pysz­nych chru­pek pach­ną­cych ba­ra­nin­ką. Zja­dłam je wszyst­kie bar­dzo szyb­ko, na wy­pa­dek, gdy­by Pań­cia chcia­ła mi je za­brać (za­pa­mię­ta­łam tę wy­mia­nę zdań z Mamą na te­mat od­chu­dza­nia), a po­tem na­pi­łam się wody i po­ło­ży­łam na szmat­ce, któ­ra leży na ca­łej pod­ło­dze.

Pań­cia w tym cza­sie zro­bi­ła je­dze­nie dla sie­bie, też smacz­ne, a szcze­gól­nie moc­no pach­nia­ła bu­łecz­ka, któ­rą roz­kro­iła. Uwiel­biam bu­łecz­ki. Mu­szę zna­leźć ja­kiś spo­sób, by po­in­for­mo­wać o tym Pań­cię, może się kie­dyś ze mną po­dzie­li. Tym­cza­sem zwy­mio­to­wa­łam wszyst­kie ku­lecz­ki.

Pań­cia wpa­dła w pa­ni­kę. Po­bie­gła po to małe pu­de­łecz­ko, w któ­re pu­ka­ła pa­znok­ciem w trak­cie po­dró­ży, i za­czę­ła do nie­go mó­wić, bar­dzo szyb­ko i bar­dzo gło­śno.

– No słu­chaj, suka mi wy­mio­tu­je, zja­dła całą mi­skę kar­my i wszyst­ko zwró­ci­ła. No tak. Wczo­raj. Tak. Przed chwi­lą. No tak. No tak. Ro­zu­miem. Ro­zu­miem. Aha. Czy­li po­win­nam ją prze­sta­wić stop­nio­wo na nowe je­dze­nie? Aha. Ro­zu­miem. Do­brze. Mój błąd. A te­raz co? Aha. Po ma­łej por­cji. Aha. Aha. Ro­zu­miem. Nic jej nie bę­dzie? Do­brze. Ro­zu­miem. Dzię­ki, ko­cha­na. Pa, pa.

I to Pań­cię uspo­ko­iło. Za­sta­na­wiam się, na czym po­le­ga fe­no­men tego pu­deł­ka. Mó­wisz do nie­go i zmie­nia ci się na­strój. Mó­wisz do nie­go i do­wia­du­jesz się róż­nych rze­czy. Cie­ka­we.

Tym­cza­sem Pań­cia trosz­kę mnie po­przy­tu­la­ła i po­gła­ska­ła, co lu­bię i co jest bar­dzo przy­jem­ne, a na­wet wzię­ła mnie na ko­la­na, co rów­nież bar­dzo lu­bię. Je­stem nie­wiel­ka i kształ­tem ide­al­nie do­pa­so­wu­ję się do ko­lan.

Po­tem Pań­cia po­szła do dru­gie­go po­miesz­cze­nia, z któ­re­go po chwi­li przy­nio­sła PI­ŁECZ­KĘ!

Ach, więc była przy­go­to­wa­na na moje przy­by­cie, o czym świad­czy­ła nie tyl­ko śmier­dzą­ca po­dusz­ka, ale i pi­łecz­ka!

Zwłasz­cza pi­łecz­ka!

Przy­zna­ję, że na wi­dok pi­łecz­ki nie po­tra­fię opa­no­wać eks­cy­ta­cji. Za­tem roz­po­czę­łam se­rię sko­ków.

Pań­cia śmia­ła się gło­śno. Po­tem przez chwi­lę się ba­wi­ły­śmy, a na­stęp­nie Pań­cia po­wie­dzia­ła:

– Do­syć tego, rzu­ci­łam ci pił­kę czter­dzie­ści razy, na dzi­siaj wy­star­czy.

To chy­ba ja­kiś żart? Nie wiem, co zna­czy czter­dzie­ści razy, ale wiem jed­no. Na pew­no nie wy­star­czy. Pró­bo­wa­łam na­mó­wić Pań­cię, żeby rzu­ca­ła da­lej, ale nie­ste­ty, była nie­ugię­ta. Nie mia­łam wyj­ścia i po­szłam na swo­je po­słan­ko. Po dro­dze na­szcze­ka­łam na ko­goś, kto był po dru­giej stro­nie drzwi. Nie bę­dzie mi się nikt plą­tał po moim te­re­nie.

Pań­cia tym­cza­sem uru­cho­mi­ła pu­deł­ko, po­dob­ne do tego, któ­re wi­dzia­łam w domu lu­dzi u ro­dzi­ców. Pu­deł­ko wy­da­je dźwię­ki i ma w so­bie róż­ne ob­raz­ki.

Dźwię­ki brzmia­ły in­te­re­su­ją­co, więc przy­szłam zo­ba­czyć, o co cho­dzi.

I bar­dzo się zde­ner­wo­wa­łam.

Był tam ja­kiś ogrom­ny pies, na któ­rym je­chał czło­wiek, a właś­ci­wie wie­le psów z ludź­mi na ple­cach. Zje­ży­łam się cała. To może być nie­bez­piecz­ne. Ta­kie sta­do wiel­kich psów. Bie­gły bar­dzo szyb­ko, wy­da­jąc przy tym dziw­ne dźwię­ki, a lu­dzie, któ­rych mia­ły na ple­cach, bar­dzo gło­śno krzy­cze­li, ma­cha­li rę­ka­mi i po­ka­zy­wa­li so­bie na­wza­jem ja­kieś błysz­czą­ce przed­mio­ty, któ­re trzy­ma­li w dło­niach.

Zde­ner­wo­wa­łam się jesz­cze bar­dziej, ba­łam się, ale pod­bie­głam do pu­deł­ka i na­szcze­ka­łam na te wiel­kie psy, w koń­cu je­stem u sie­bie. Nie moż­na wbie­gać do ko­goś do domu ze sta­dem lu­dzi na ple­cach i tak się za­cho­wy­wać. Naj­gor­sze było to, że te psy w ogó­le mnie nie słu­cha­ły. Pró­bo­wa­łam obiec pu­deł­ko z dru­giej stro­ny, ale nie mo­głam się tam do­stać. Więc szcze­ka­łam i drep­ta­łam w miej­scu, co było bar­dzo fru­stru­ją­ce. My­śla­łam, że Pań­cia mi po­mo­że, ale ona ta­rza­ła się ze śmie­chu na ka­na­pie, wo­ła­jąc:

– Suko, to te­le­wi­zor! Te ko­nie są w te­le­wi­zo­rze. Nie tu­taj.

I tak w kół­ko.

Tak jak­by mi to co­kol­wiek wy­ja­śnia­ło…

A Pań­cia jak­by nie ro­zu­mia­ła, że to może być nie­bez­piecz­ne, jak jej sta­do ja­kichś „koni” bie­ga po miesz­ka­niu…

Z tego wszyst­kie­go po­szłam po­szcze­kać pod drzwia­mi. Mo­gła­bym przy­siąc, że zno­wu ktoś się tam krę­ci.

Zwa­rio­wać moż­na.

Tyle nie­bez­pie­czeństw i je­den nie­wiel­ki pies.

Mia­łam na­dzie­ję, że so­bie ze wszyst­kim po­ra­dzę. Jed­no wie­dzia­łam już na pew­no: mu­szę być czuj­na, dzie­je się tu o wie­le wię­cej niż w domu u ro­dzi­ców.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: