- W empik go
Suka w szołbiznesie - ebook
Suka w szołbiznesie - ebook
Od dawna jestem fanką Dorotki. Dorotka jest aktorką, która może nie ma szczęścia
w zawodzie, ale ma szczęście do pakowania się w dziwne sytuacje, niezwykłe poczucie humoru, dystans do siebie i świata, talent pisarski i... koleżankę, której trudno nie pokochać, mimo iż jest niezłą suką.
Małgorzata Kożuchowska
Bardzo zgrabna, figlarna i zaskakująca historia jednej Dorotki,opowiadana przez dwóch narratorów, którym do siebie pozornie daleko, a jednak blisko. Oboje kochają ludzi...Ale ta książka nie jest o tym, w każdym razie nie tylko. Gorąco polecam!
PS. Od jakiegoś czasu patrzę inaczej na swojego psa. Dzięki, Suko.
Kasia Ankudowicz
Dorotka z bestsellerowej powieści „I dobry Bóg stworzył aktorkę” powraca! I to w towarzystwie pewnej Suki, a do tego w najwyższej życiowej formie. Jeśli myślicie, że w pierwszym tomie o absurdach polskiego tak zwanego szumnie szołbiznesu powiedziano już wszystko, to zdecydowanie jesteście w błędzie. Życie pisze najbardziej nieoczekiwane scenariusze, zwłaszcza dla aktorki i jej przyjaciółki Suki. Możecie być pewni jednego – będzie jeszcze śmieszniej, jeszcze ostrzej i jeszcze bezczelniej. W poszukiwaniu miłości swojego życia Dorotka potknie się i przewróci nie raz, nabije sobie niejednego guza, ale – jak to Dorotka – nie straci rezonu i dobrego humoru, a przynajmniej nie na długo. Natknie się przy tym na paru zupełnie niezwykłych adoratorów, dzięki którym po raz kolejny uzyska potwierdzenie tezy, że mężczyzna może być albo mądry, albo wysoki, albo przystojny, albo dowcipny, albo stabilny emocjonalnie, a napotkanie osobnika posiadającego wszystkie te cechy jednocześnie jest statystycznie niemożliwe. Powracają też dawni znajomi: Słynny Aktor, Janusz Mariański i parę innych gwiazd, znanych Wam z pierwszej książeczki i ze szklanego ekranu. Czy znowu namieszają w Dorotkowej drodze do kariery? „Udało się wyjść poza schemat klasycznej literatury kobiecej”, „To istny wulkan zdrowego, inteligentnego humoru. Lekarze powinni tę książkę przepisywać każdemu ponurakowi!”, „To jest naprawdę genialna książka. Chętnie czytałabym więcej tak dobrze napisanych debiutanckich powieści. Polecam i czekam na kolejne książki tej autorki” -tak pisano o pierwszej części losów Dorotki. Na wyraźne życzenie czytelników bohaterka powraca w najprawdziwszej na świecie historii, znamienitym towarzystwie gwiazd polskiego szołbiznesu i z pytaniem, które nasuwa się samo: czy Suka ją wygryzie?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62405-86-2 |
Rozmiar pliku: | 715 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego pięknego dnia po prostu zniknęła w kosmosie. Tak, właśnie tak. Plik w komputerze zepsuł się na amen, że posłużę się nomenklaturą naszego narratora, a kopia, cóż... okazało się, że w ogóle nie ma jej tam, gdzie powinna być.
Tym sposobem stanęłam przed dylematem – siąść i płakać, poddać się i nigdy już nie opublikować ani słowa albo wziąć się w garść i napisać wszystko od początku.
Wybrałam to pierwsze. Siadłam i płakałam. Przez dwa tygodnie.
W trzecim doszłam do wniosku, że ten stan przestał mi odpowiadać, po czym zabrałam się do roboty.
I napisałam „Sukę...” jeszcze raz.
Nie zrobiłabym tego, gdyby nie wsparcie przyjaciół, znajomych oraz zupełnie obcych mi ludzi.
Dziękuję wszystkim za słowa otuchy, za pomoc informatyczną, za podjęte próby ratowania mojej książki, za telefony, mejle, za wszelkie propozycje przeróżnej pomocy. Zapewniam Was, że wszystkie pamiętam i doceniam.
Nie mogę wymienić każdego z Was, bo zajęłoby mi to kilka stron. Ale wiedzcie, że wszyscy jesteście współautorami tej książki.
Wy oraz Scott Bradlee’s Postmodern Jukebox, który przez ten cały czas grał mi do ucha tak pozytywnie, że ta historia po prostu musiała skończyć się dobrze.
Dziękuję Wam bardzo!
AgataWiem, że ludzie często się zastanawiają, czy pies myśli i co.
Oburza mnie takie stawianie sprawy.
Stanowczo, jak tylko terier potrafi, sprzeciwiam się wątpliwościom w tym względzie. Zamierzam poniżej dowieść, że pies, a właściwie Suka, myśli bez wątpienia.
I to jak.
Skromność nie jest może moją najmocniejszą stroną, więc bez owijania w bawełnę już na wstępie pragnę stwierdzić, że w mojej własnej ocenie myślę więcej niż niektórzy ludzie, a z całą pewnością więcej niż wszystkie koty świata razem wzięte.
Moje własne zdanie na każdy temat jest dla mnie najważniejsze, więc poniższy obszerny dowód na słuszność powyższej tezy zamieszczam wyłącznie po to, by raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości w tym względzie. I aby wreszcie zapobiec pytaniom: „Jak myślisz, czy ona rozumie, co do niej mówisz?”.
Ale od początku. Wiem, że ludzie lubią porządkować sprawy, najlepiej alfabetycznie, chronologicznie albo jeszcze inaczej. Mnie tam wszystko jedno, lecz chwilowo mogę iść na kompromis i zacząć po ludzku.
Jak już zapewne wiecie, właśnie nastąpił przełom w mojej karierze. Zagrałam wielką rolę, o której powiedziano już wszystko, przy użyciu wielu słów i zbędnych szczegółów. Moim zdaniem w tym przypadku wystarczyłoby stwierdzenie, że zagrałam wybitnie. Cała reszta jest zbędna.
Pozwólcie zatem, że swoją historię opowiem ja – krótko i węzłowato, ujmując w niej tylko to, co naprawdę istotne, ze szczególnym uwzględnieniem odczuć najważniejszej osoby na świecie. Czyli moich – jakby ktoś miał wątpliwości.
Mówi się, że pies upodabnia się do właściciela. Coś w tym jest. Obie z moją Pańcią jesteśmy zgrabne i szczupłe, obie nie grymasimy przy jedzeniu, obie mamy pozytywne nastawienie do ludzi i obu nam lepiej nie załazić za skórę, bo jesteśmy bardzo pamiętliwe. Obie wiążemy swoją przyszłość z szołbiznesem. Obie też jesteśmy wesołe.
Różni nas właściwie tylko to, że ja bardzo lubię biegać za piłeczką, a moja Pańcia niekoniecznie. Na szczęście lubi ją rzucać, więc jest z niej jakiś pożytek. Sprawdziłam to zresztą od razu przy naszym pierwszym spotkaniu. Jak tylko zjawiła się w domu moich rodziców, podbiegłam do niej, przynosząc piłkę. Od razu wiedziała, co się z nią robi, a że rzut był dość daleki, uznałam, iż jest bystra, właściwie odczytuje sygnały i będą z niej ludzie. Piłka poleciała aż na koniec ogródka, lądując pod siatką. To rokowało dobrze.
Niestety, naszej pierwszej wspólnej podróży nie wspominam najlepiej. Nigdy wcześniej tak długo nie jechałam tym urządzeniem, które się trzęsie i wydaje dziwne dźwięki. Pańcia trzymała mnie na kolanach i był z nią Drugi Człowiek, który kręcił takim kółkiem, przyczepionym na wysokości mojej głowy. Może przez to kręcące się kółko, a może przez to, że wokół przesuwały się różne obrazy (jakieś zwierzęta, rośliny, duże budy, czyli domy), źle się poczułam, zakręciło mi się w głowie i zwymiotowałam. Na szczęście Pańcia nie wyglądała na zdenerwowaną – no i dobrze, to nie byłby dobry początek znajomości, gdybyśmy od razu pierwszego dnia się pokłóciły. Cały czas mnie głaskała i mówiła do mnie miłym tonem, choć trochę zbyt głośno, jak na mój gust. Teraz już wiem, że Pańcia po prostu nie potrafi mówić ciszej, taka już jest. Przyzwyczaiłam się do tego.
Cała ta podróż okazała się pełna niespodzianek. Nie jestem specjalnie odważna, choć tchórzem też nie jestem, co to, to nie, po prostu nie lubię nowości i zmian. A ta wyprawa to były same nowości. Po pierwsze, z całym szacunkiem, ale Pańcię i Drugiego Człowieka widziałam pierwszy raz w życiu. To, że zaproponowałam jej zabawę piłką, nie oznaczało, że jesteśmy przyjaciółkami i może mnie zabierać, gdzie jej się podoba, bez uprzedzenia i bez pożegnania z rodzicami. Słyszałam zresztą, jak tata szczekał, kiedy odjeżdżaliśmy, ale on zwykle dużo szczeka, więc możliwe, że nie chodziło o mnie, tylko o tego kundla zza płotu.
Tak czy siak, Pańcia i Drugi Człowiek zabrali mnie gdzieś tym dziwnym urządzeniem, a podróż trwała całe wieki. Po tym, jak zwymiotowałam, było mi już właściwie wszystko jedno, poczułam się słaba i zmęczona. Pańcia mnie głaskała i przytulała, więc było mi też ciepło i przyjemnie. Dopóki nie przyszło jej do głowy tego zepsuć i zatrzymać urządzenie. Przypięła mi do szyi sznurek, którego nienawidzę, i zaczęła mnie wyciągać na zewnątrz, na co wcale nie miałam ochoty. Drugi Człowiek śmiał się ze mnie, co też nie było przyjemne.
Nie jestem dużym psem, więc łatwo mnie wziąć na ręce, co zrobiła Pańcia, widząc, że nie zamierzam z nią współpracować.
Najwyraźniej uparła się, żeby wyjść z urządzenia za wszelką cenę. Postawiła mnie na ziemi. Nie miałam ochoty nigdzie iść, ale nie bardzo mam szanse w starciu bezpośrednim z racji swoich gabarytów, więc odpuściłam, tym bardziej że czułam się zmęczona. Rozejrzałam się wokół siebie. Było to miejsce pełne ogromnych urządzeń pomalowanych na różne kolory. Niektóre z nich stały nieruchomo, a inne przemieszczały się na wielkich kołach, rycząc przy tym dziko.
Była tam też duża buda, do której poszedł Drugi Człowiek, mówiąc, że idzie do toalety.
Tymczasem Pańcia zaciągnęła mnie na jakiś lichy kawałek trawki z tyłu budy i zaczęła przemawiać słodkim głosem (teraz już wiem, że zawsze mówi tym tonem, jak czegoś chce…), nie wiadomo dlaczego domagając się, żebym zrobiła siku. Nigdy nie zrozumiem ludzi. Czy oni sikają, kiedy im się nie chce? Przecież nie piszczałam, że chcę siku, nie piłam wody od kilku godzin. Nie będę sikała na rozkaz.
Udawałam, że nie rozumiem, o co chodzi, i zaczęłam wąchać trawkę. Leżało tam trochę bardzo przyjemnie i interesująco śmierdzących śmieci, niestety sznurek był za krótki, Pańcia trzymała mocno i nie mogłam do nich sięgnąć. Żałuję – to była jedyna rzecz od paru godzin naprawdę godna zainteresowania w tej nudnej podróży.
Niestety, po chwili wrócił Drugi Człowiek, a Pańcia oddała mu mnie wraz ze sznurkiem i poszła sobie.
Nie spodobało mi się to. Człowiek był wprawdzie bardzo miły i miał łagodne usposobienie, ale już się przyzwyczaiłam do Pańci i nie życzyłam sobie żadnych zmian, przynajmniej w najbliższych godzinach. Podskoczyłam więc parę razy i pisnęłam, co człowieka najwyraźniej bardzo rozbawiło. Poszedł w kierunku wielkiej budy, ciągnąc mnie za sobą, choć wcale nie miałam na to ochoty i rozglądałam się, czy aby nie widać gdzieś Pańci. Człowiek niestety był silniejszy (wspominałam już, że nie jestem zbyt wielkich rozmiarów), poza tym trzymał mnie na tym głupim sznurku, więc nie miałam wyjścia i musiałam iść za nim.
– Czy mogę wejść z małym pieskiem? – zapytał.
(Też mi pytanie, po pierwsze nie jestem żadnym yorkiem, żeby o mnie mówić „mały piesek”, a po drugie, dlaczego miałabym nie móc wejść do wielkiej budy? U rodziców wchodziłam do domu właściciela i nikt nie robił z tego afery). Była tam jakaś osoba podobna trochę do Pańci, bo też miała dużo sierści na głowie. Powiedziała, że można. (No, chyba raczej).
Buda okazała się ciekawsza, niż zakładałam, wypełniona wieloma interesującymi zapachami, czułam kiełbaski i głowę daję, że także pachniało bułeczkami, które uwielbiam. Zaczęłam węszyć i nawet na chwilę zapomniałam, że nie ma Pańci.
Drugi Człowiek tymczasem usiadł przy stole (wiem, co to stół – w wielkiej budzie u rodziców był bardzo podobny, ludzie przy nim siadali i jedli, a pokój wypełniał się wtedy wspaniałymi zapachami). Osoba przyniosła mu coś małego czarnego w szklanym naczyniu, co pachniało bardzo intensywnie i bardzo dziwnie. W wielkiej budzie u rodziców pojawiał się podobny zapach, ale dużo mniej intensywny.
Człowiek popijał z naczynia, a ja siedziałam i się nudziłam. Trochę drażniły mnie zapachy bułek i kiełbasek. Poczułam, że zgłodniałam.
Minęło trochę czasu i pojawiła się Pańcia. Roznosiło mnie z radości, skakałam i skamlałam, aż Drugi Człowiek i osoba z sierścią na głowie zaczęli się śmiać.
– Ależ piesek jest do pani przywiązany – powiedziała osoba.
– To suka. Mam ją od dwóch godzin. To chyba nie przywiązanie, tylko nerwy z powodu podróży – odpowiedziała Pańcia.
Też mi teoria. Nerwy z powodu podróży swoją drogą, ale już się przyzwyczaiłam do Pańci i niech sobie mówi, co chce, ale wolałabym, żebyśmy zostały razem. Ostatecznie nie jestem zabawką, żeby mnie wożono jakimiś dziwnymi urządzeniami z miejsca na miejsce i od człowieka do człowieka.
Szczeknęłam parę razy na znak protestu, ale wyglądało na to, że nie zostałam zrozumiana, bo wszyscy ludzie się śmiali, powtarzając, jaka jestem urocza.
Nikomu oczywiście nie przyszło do głowy, żeby mi dać bułeczkę albo kiełbaskę. Osoba z sierścią na prośbę Pańci przyniosła co prawda miskę z wodą, ale taka głupia nie jestem, żebym piła wodę w podróży.
Potem mi się będzie chciało sikać.
Po postoju w dużej budzie jeszcze dość długo jechaliśmy dziwnym urządzeniem.
Pańcia i Drugi Człowiek właściwie cały czas rozmawiali o imieniu dla mnie. Słyszałam to jak przez mgłę, bo próbowałam się zdrzemnąć, choć nie jest to łatwe, bo urządzenie trzęsie oraz wydaje przy tym rozmaite dźwięki i zapachy.
Ta cała rozmowa nie była dla mnie zrozumiała, w końcu co za różnica, jakie imię wybiorą. I tak albo będę przychodzić na wołanie, albo nie. Zależnie od nastroju. Czy ludzie naprawdę uważają, że imię ma jakiekolwiek znaczenie?
W końcu wybrali jakieś, uznałam, że może być, i zastrzygłam uchem, co najwyraźniej bardzo ich ucieszyło.
Z głowy.
Resztę podróży pamiętam jak przez mgłę. Pańcia dużo pukała paznokciem w takie małe czarne urządzenie, które wyjęła z torebki. Po chwili urządzenie wydawało z siebie pisk i Pańcia znowu pukała, mówiąc coś pod nosem.
Drugi Człowiek pytał: „Kto to? Kto to?”, a Pańcia odpowiadała, wymieniając różne ludzkie imiona. Nic z tego nie rozumiałam – człowiek tak pytał, jakby sądził, że w tym małym pudełku znajdują się jacyś ludzie, a przecież to niemożliwe.
Potem Pańcia znowu zapukała w to urządzenie, a następnie przyłożyła je sobie do ucha i zaczęła do niego mówić (jeszcze głośniej niż wcześniej, co niestety okazało się możliwe).
Kiedy skończyła mówić do urządzenia, schowała je do torebki i powiedziała do człowieka:
– Mama czeka z obiadem.
Cóż. Ludzie czasem zachowują się w sposób, którego żaden pies nie zrozumie. Nie wiem, co ma wspólnego to urządzenie z mamą i obiadem.
Chciałam je obwąchać, w końcu obiad to obiad, ale się nie udało.
Potem jeszcze trochę jechaliśmy, aż dojechaliśmy.
Byłam bardzo zmęczona. Zatem fakt, że mogłam wysiąść z urządzenia, przyjęłam z dużą satysfakcją i radością. Niestety, pomniejszoną o to, że znowu przyczepili mi okropny sznurek.
Wyskoczyłam prosto na jakiegoś wielkiego psa idącego z człowiekiem. Zdenerwowałam się i wyszczekałam mu, co o nim myślę.
Drugi Człowiek się śmiał, mówiąc:
– Taki mały piesek, a jaki głośny.
Rozszczekałam się jeszcze bardziej, bo nienawidzę, jak ktoś o mnie mówi „mały piesek” – przecież już wiadomo, że nie jestem yorkiem!
Jak już się trochę uspokoiłam, otrzepałam i wyprostowałam kości, rozejrzałam się wokół.
Takiej budy jeszcze w życiu nie widziałam.
To była chyba największa buda świata. Szara, ogromna, miała wiele wejść i niesamowitą ilość okien!
Pańcia pociągnęła mnie za sobą do jednego z wejść, więc poszłam za nią – skoro ona idzie, to ja też mogę, choć przyznam szczerze, że ta wielka buda wyglądała naprawdę przerażająco.
– Suka jeszcze nigdy nie widziała takiego bloku – powiedziała Pańcia ze śmiechem.
No nie widziałam. Nie wiem, co w tym śmiesznego.
Dobrze, że byłam wtedy zmęczona, bo to niestety nie był koniec atrakcji i gdyby nie fakt, że nie miałam siły się denerwować, to chybabym padła na zawał.
Po wejściu do „bloku”, jak nazwała wielką budę Pańcia, okazało się, że trzeba przejść po zimnej podłodze, na której ślizgają się łapy. Ale nie to było najgorsze.
Najgorsze było to, jak Pańcia wciągnęła mnie za sobą do małego pomieszczenia, które trochę przypominało mój kojec, ale trzęsło się niepokojąco i bujało na wszystkie strony. Pańcia mi tłumaczyła, że to jest winda, ale nie miałam ochoty na rozmowy, bo było mi niedobrze, a w tej windzie poczułam wiele różnych zapachów (także psich, co mi się nie spodobało. Czyżby mieszkały tu jakieś inne psy? Mam nadzieję, że nie).
Przez chwilę Pańcia, Drugi Człowiek i ja musieliśmy stać prawie bez ruchu i czekać, aż ta cała winda się zatrzyma. A jak się zatrzymała (aż mnie głowa rozbolała od tego szarpnięcia, a może to ze strachu?), to ktoś z zewnątrz otworzył drzwi i zaczął strasznie krzyczeć:
– Jaka śliczna suka! Jaka śliczna! Chodź do mnie, chodź, malutka!
(Ile razy mam powtarzać, że nie jestem malutka!). I takie tam.
To była osoba trochę podobna do Pańci, tylko większa, ale ładnie pachniała (kurczaczkiem i marchewką), więc pozwoliłam się pogłaskać i poszłam za nią przez taki długi wąski korytarz prosto do pomieszczenia, z którego wydobywał się przyjemny zapach. Byłam bardzo głodna i chciało mi się pić.
Pozwoliłam się pogłaskać nowej osobie, a potem nastąpiła jakaś krótka wymiana zdań:
– Dać jej teraz to jedzenie?
– Dasz jej, jak my będziemy jedli.
– Ale ona na pewno jest głodna.
– My też jesteśmy głodni, mamo. Dasz jej za chwilę, pies powinien jeść w drugiej kolejności, człowiek w pierwszej, taka dyscyplina…
…której niespecjalnie się przysłuchiwałam, bo już całkowicie skupiłam się na zapachu kurczaka. Myślałam, że zwariuję, czułam wielki głód, a zapach był obłędny. W takich chwilach żałuję, że nie jestem wyżłem albo seterem, albo tosa inu, i że nie sięgam do wysokości kuchennego blatu. Stawanie na dwóch łapach nic nie daje, nadal jestem za niska. Nie sięgam, choć bardzo się staram.
Wzbudziło to wielką radość, ale jakoś nikt nie wpadł na to, żeby mi dać chociaż kawałek kurczaczka, choć widziałam, że osoba zwana Mamą jest tego bliska. Muszę nad nią popracować, bo wydaje mi się, że z nią będzie najłatwiej negocjować na temat jedzenia.
Tymczasem spróbowałam swojego słynnego smutnego spojrzenia z nadzieją, że zadziała.
Zadziałało.
Jak tylko Pańcia wyszła do drugiego pomieszczenia, osoba zwana Mamą nagle zaczęła mówić do mnie bardzo cichutko i spoglądając raz za razem w stronę drzwi, dała mi malutki kawałeczek mięska. Ależ było pyszne! Dawno nie jadłam mięska (u rodziców jedliśmy głównie chrupki), a już takiego dobrego to chyba nigdy. Pomyślałam, że ta Mama ma bardzo dobre serce i muszę się z nią zaprzyjaźnić. Najlepiej zacząć od razu, więc polizałam ją po ręce (zwłaszcza że zostało na niej jeszcze trochę kurzego zapachu). W nagrodę dostałam kawałeczek bardzo dobrej marcheweczki. Czyli tak to działa, muszę zapamiętać.
Miałam nadzieję, że to koniec atrakcji tego dnia, ale niestety.
Kiedy już się najadłam (dostałam solidną porcję kurczaczka z ryżem i marchewką, mniam), poczułam błogi spokój i ułożyłam się na takiej wielkiej miękkiej szmatce tuż przy nogach Pańci (na wszelki wypadek, jakby jej przyszło do głowy wyjść beze mnie), i zaczęłam zasypiać zmęczona wydarzeniami tego dnia, zostawiając sobie na jutro rozmyślania o tym, kiedy wrócę do rodziców; no więc, kiedy już zaczęłam zasypiać, Pańcia się poderwała i zawołała mnie tym nowym imieniem.
Zerwałam się razem z nią, nie na dźwięk imienia, ale najwyraźniej odebrała to inaczej, bo zaczęła wykrzykiwać:
– Patrzcie, jaki mądry piesek, już reaguje na swoje imię! Mądry pies!
– Mądry, mądry i śliczny piesek! – wykrzykiwali Drugi Człowiek i Mama Pańci.
Po czym Mama Pańci pobiegła do tego pomieszczenia, w którym tak ładnie pachniało kurczakiem, i przyniosła kawałek paróweczki. Wie, jak zdobyć psie serce.
– Mamo, to mały piesek, nie może tyle jeść.
– Daj spokój, to przecież tylko kawałek paróweczki.
– Ale to jest naprawdę mały piesek i właśnie zjadł pół kilo kurczaka!
– Ale tak ładnie reaguje na imię, musi dostać nagrodę. Nie przesadzaj z tym odchudzaniem. To, że ty prawie nic nie jesz, nie znaczy, że będziesz głodzić psa.
Ta Mama dobrze mówi. Jak będę się jej trzymać, to nie zginę.
Pańcia wyglądała na bardzo niezadowoloną, ja natomiast wręcz przeciwnie, paróweczka była prima sort. Teraz to już bym mogła tylko spać i śnić o przepływających po niebie chmurach w kształcie wędlin. Ale nie. Pańcia nie zerwała się z miejsca bez powodu.
– Idziemy – powiedziała.
O ludzkakość, pomyślałam sobie, gdzie znowu? Dokąd teraz pojedziemy tym okropnym trzęsącym pojazdem? Czy ta koszmarna podróż nigdy się nie skończy?
Pańcia pożegnała się z Mamą, przypięła mi ten sznurek, którego nie cierpię, i razem z Drugim Człowiekiem (pomyślałam, że może to tata Pańci, ale postanowiłam zbadać to później) ruszyliśmy w stronę drzwi. Niechętnie wychodziłam, raz, że byłam zmęczona i najchętniej bym pospała, dwa, że pomieszczenie zawierające kurczaka i parówkę wydało mi się bardzo obiecujące. Szkoda porzucać miejsce pełne takich niespodzianek, poza tym kto wie, co czeka za rogiem.
No tak. Za rogiem czekała winda. Przypomniałam to sobie natychmiast, jak zobaczyłam te okropne stalowe drzwi.
Próbowałam się wycofać, ale na tym okropnym sznurku taki manewr nie wychodzi.
Mama Pańci, która wyszła za nami na korytarz, bardzo się zatroskała.
– Suka boi się windy.
– Raz w życiu jechała, ma prawo się bać. Poboi się i przestanie – odpowiedziała Pańcia bez przekonania.
– A ten pies z trzeciego piętra mieszka tu od kilku ładnych lat i dalej się boi – powiedziała Mama Pańci.
Pańcia na nią dziwnie spojrzała, ale w tym momencie przyjechała winda i trzeba było do niej wsiadać.
Wsiadła Pańcia, a za nią ja. Trochę się trzęsłam ze strachu, ale weszłam.
Pomyślałam, że skoro Pańcia tam idzie, to ja też.
Pańcia była bardzo zadowolona i kilka razy powtórzyła „dobry pies!” – najwyraźniej uważa, że sprawia mi przyjemność, jak to mówi. Żeby nie było jej przykro, pomachałam ogonem.
Pod wielką budą, którą ludzie nazywali blokiem, rosła bardzo fajnie śmierdząca trawka, na której, sądząc po zapachach, było dotąd wiele, wiele psów. Chciałam sobie troszkę powąchać, ale na tym sznurku… wiadomo.
Ani się obejrzałam, jak znowu byłam w okropnym trzęsącym się pojeździe.
Oszczędzę wam opisów kolejnej podróży. Zatrzymywaliśmy się dużo częściej i staliśmy, najwyraźniej na coś czekając. Gdy Pańcia mówiła „zielone”, Drugi Człowiek uruchamiał pojazd i jechaliśmy dalej. Jak Pańcia raz bardzo głośno zawołała „żółte”, Drugi Człowiek gwałtownie zatrzymał pojazd. Wygląda więc na to, że to jakaś gra dla ludzi.
Podróż nie była zbyt długa, zwymiotowałam tylko raz. Żal mi było tego kurczaka i paróweczki, były takie pyszne. Chciałam je zjeść ponownie, ale Pańcia mi nie pozwoliła. Ludzie są dziwni. Żeby marnować takie dobre jedzenie…
Wreszcie Drugi Człowiek zatrzymał pojazd i wysiadłyśmy razem z Pańcią.
Otrzepałam się i podczas gdy Pańcia żegnała się z Drugim Człowiekiem, bardzo mu za coś dziękując, rozejrzałam się wokół.
Byłyśmy w miejscu pełnym pojazdów, podobnych do tego, z którego właśnie wysiadłyśmy. Miałam nadzieję, że nie wszystkie należą do Pańci i nie wszystkimi będziemy musiały jeździć. Taka jazda nie jest przyjemna, trzęsie, jest głośno i chce się wymiotować. Poza tym nigdy nie wiadomo, dokąd cię zawiozą, i to jest chyba najgorsze. No, chyba że z powrotem do rodziców albo do Mamy Pańci i jej pokoju z parówkami.
Poza pojazdami wokół nas były same budy, nieco mniejsze od tej, w której mieszka Mama Pańci, ale znacznie większe od budy u rodziców.
– Chodź – powiedziała Pańcia. – Idziemy do domu. Tu teraz będziesz mieszkać.
Mój nowy dom trochę przypomina dom ludzi u rodziców, na podłodze leżą podobne miękkie szmatki i jest takie samo duże pudełko, które wydaje dźwięki i pokazuje obrazki.
Na szczęście nie ma tutaj tej okropnej windy. Jest za to urządzenie, które Pańcia nazwała „schodami”. Są to takie wielkie klocki, ułożone jeden na drugim, po których wchodzi się coraz wyżej i wyżej. Pańcia szła i szła, a ja za nią. Pocieszała mnie przy tym, że to tylko trzecie piętro, i powtarzała, że jestem bardzo dzielna.
Wydaje mi się, że te schody to jedyny sposób, żeby dostać się do domu, więc nie bardzo mam wyjście, muszę się do nich przyzwyczaić. Po drodze wydawało mi się, że wyczułam zapach jakiejś suki, ale nie jestem pewna, w końcu byłam bardzo zmęczona. Wprawdzie my, psy, nie mamy poczucia czasu, ale wiem na pewno, że dzisiejszy dzień był najdłuższym ze wszystkich, które dotąd przeżyłam.
Z dużą ulgą przyjęłam więc możliwość położenia się na posłanku, które przygotowała dla mnie Pańcia. Była to rozkosznie śmierdząca stara poduszka, z gatunku tych, które uwielbiam, miejscami sflaczała, miejscami gruzłowata, kryjąca w sobie przeróżne zapachy. Z dużą przyjemnością więc ułożyłam się na niej, oczywiście po tym, jak Pańcia ułożyła się na swoim posłanku, i zasnęłam. Jednym okiem spałam, a drugim czuwałam, czy Pańcia aby nigdzie się nie wybiera. Widziałam, że Pańcia też czuwała. Pewnie myślała o tym, czy ja się gdzieś nie wybiorę bez niej.
I tak minęła nam chwila.
Po tej chwili Pańcia się zerwała, wołając:
– Spacerek, spacerek! Na pewno chcesz siku!
Ponieważ w domu nie było nikogo poza nami, doszłam do wniosku, że mówi do mnie. Bardzo mnie ucieszyło, że coś się dzieje, więc zamerdałam ogonem i wykonałam kilka skoków radości, które najwyraźniej bardzo spodobały się Pańci.
Niestety, mimo to przypięła mi okropny sznurek i poszłyśmy po schodach, tym razem w dół, porozglądać się po nowym otoczeniu.
Tuż przy wejściu do naszego bloku zrobiłam siku, dla zaznaczenia, że to moje terytorium.
– Dobry pies! – powiedziała Pańcia. – Zrobił siku!
No to zrobiłam jeszcze raz, skoro to Pańci sprawia tyle radości (przy okazji oznaczyłam taki jeden ładny krzaczek).
I tak jeszcze parę razy (trawka przy dużym plastikowym pudle, kawałek patyka, drzewko, ławka), choć widziałam, że za każdym razem Pańcia mówi z coraz mniejszym entuzjazmem i coraz większym zdziwieniem. Cóż, wiem, że zwykle to psy zaznaczają teren, ale jestem zwolenniczką równouprawnienia. Nie pozwolę sobie odebrać tego przywileju tylko dlatego, że jestem suką!
Tyle że nie potrafię sikać, podnosząc jedną łapę, dlatego podnoszę obie jednocześnie.
Widziałam, że Pańcia patrzy na mój sposób załatwiania potrzeb fizjologicznych z dużym zaskoczeniem, ale i podziwem. Cóż, nic dziwnego, nie znam wielu suk, które potrafią sikać, idąc na dwóch przednich łapach i unosząc jednocześnie do góry obie tylne. Szczerze mówiąc, nie znam żadnej, która to potrafi. Pańcia pewnie się cieszy, że wybrała właśnie mnie.
Jak już załatwiłam swoje potrzeby, wróciłyśmy do domu. Po schodach. W sumie te schody nie są takie złe. Wolę je od windy. Można po nich biegać, a w windzie nie.
Znowu poczułam ten zapach suki. Będę musiała to sprawdzić. Nie bardzo mi się uśmiecha jakaś konkurencja.
Po powrocie ze spacerku dostałam miskę pełną pysznych chrupek pachnących baraninką. Zjadłam je wszystkie bardzo szybko, na wypadek, gdyby Pańcia chciała mi je zabrać (zapamiętałam tę wymianę zdań z Mamą na temat odchudzania), a potem napiłam się wody i położyłam na szmatce, która leży na całej podłodze.
Pańcia w tym czasie zrobiła jedzenie dla siebie, też smaczne, a szczególnie mocno pachniała bułeczka, którą rozkroiła. Uwielbiam bułeczki. Muszę znaleźć jakiś sposób, by poinformować o tym Pańcię, może się kiedyś ze mną podzieli. Tymczasem zwymiotowałam wszystkie kuleczki.
Pańcia wpadła w panikę. Pobiegła po to małe pudełeczko, w które pukała paznokciem w trakcie podróży, i zaczęła do niego mówić, bardzo szybko i bardzo głośno.
– No słuchaj, suka mi wymiotuje, zjadła całą miskę karmy i wszystko zwróciła. No tak. Wczoraj. Tak. Przed chwilą. No tak. No tak. Rozumiem. Rozumiem. Aha. Czyli powinnam ją przestawić stopniowo na nowe jedzenie? Aha. Rozumiem. Dobrze. Mój błąd. A teraz co? Aha. Po małej porcji. Aha. Aha. Rozumiem. Nic jej nie będzie? Dobrze. Rozumiem. Dzięki, kochana. Pa, pa.
I to Pańcię uspokoiło. Zastanawiam się, na czym polega fenomen tego pudełka. Mówisz do niego i zmienia ci się nastrój. Mówisz do niego i dowiadujesz się różnych rzeczy. Ciekawe.
Tymczasem Pańcia troszkę mnie poprzytulała i pogłaskała, co lubię i co jest bardzo przyjemne, a nawet wzięła mnie na kolana, co również bardzo lubię. Jestem niewielka i kształtem idealnie dopasowuję się do kolan.
Potem Pańcia poszła do drugiego pomieszczenia, z którego po chwili przyniosła PIŁECZKĘ!
Ach, więc była przygotowana na moje przybycie, o czym świadczyła nie tylko śmierdząca poduszka, ale i piłeczka!
Zwłaszcza piłeczka!
Przyznaję, że na widok piłeczki nie potrafię opanować ekscytacji. Zatem rozpoczęłam serię skoków.
Pańcia śmiała się głośno. Potem przez chwilę się bawiłyśmy, a następnie Pańcia powiedziała:
– Dosyć tego, rzuciłam ci piłkę czterdzieści razy, na dzisiaj wystarczy.
To chyba jakiś żart? Nie wiem, co znaczy czterdzieści razy, ale wiem jedno. Na pewno nie wystarczy. Próbowałam namówić Pańcię, żeby rzucała dalej, ale niestety, była nieugięta. Nie miałam wyjścia i poszłam na swoje posłanko. Po drodze naszczekałam na kogoś, kto był po drugiej stronie drzwi. Nie będzie mi się nikt plątał po moim terenie.
Pańcia tymczasem uruchomiła pudełko, podobne do tego, które widziałam w domu ludzi u rodziców. Pudełko wydaje dźwięki i ma w sobie różne obrazki.
Dźwięki brzmiały interesująco, więc przyszłam zobaczyć, o co chodzi.
I bardzo się zdenerwowałam.
Był tam jakiś ogromny pies, na którym jechał człowiek, a właściwie wiele psów z ludźmi na plecach. Zjeżyłam się cała. To może być niebezpieczne. Takie stado wielkich psów. Biegły bardzo szybko, wydając przy tym dziwne dźwięki, a ludzie, których miały na plecach, bardzo głośno krzyczeli, machali rękami i pokazywali sobie nawzajem jakieś błyszczące przedmioty, które trzymali w dłoniach.
Zdenerwowałam się jeszcze bardziej, bałam się, ale podbiegłam do pudełka i naszczekałam na te wielkie psy, w końcu jestem u siebie. Nie można wbiegać do kogoś do domu ze stadem ludzi na plecach i tak się zachowywać. Najgorsze było to, że te psy w ogóle mnie nie słuchały. Próbowałam obiec pudełko z drugiej strony, ale nie mogłam się tam dostać. Więc szczekałam i dreptałam w miejscu, co było bardzo frustrujące. Myślałam, że Pańcia mi pomoże, ale ona tarzała się ze śmiechu na kanapie, wołając:
– Suko, to telewizor! Te konie są w telewizorze. Nie tutaj.
I tak w kółko.
Tak jakby mi to cokolwiek wyjaśniało…
A Pańcia jakby nie rozumiała, że to może być niebezpieczne, jak jej stado jakichś „koni” biega po mieszkaniu…
Z tego wszystkiego poszłam poszczekać pod drzwiami. Mogłabym przysiąc, że znowu ktoś się tam kręci.
Zwariować można.
Tyle niebezpieczeństw i jeden niewielki pies.
Miałam nadzieję, że sobie ze wszystkim poradzę. Jedno wiedziałam już na pewno: muszę być czujna, dzieje się tu o wiele więcej niż w domu u rodziców.