- W empik go
Sukienka z wody - ebook
Sukienka z wody - ebook
Alina przyjeżdża do Szczecinka, żeby odwiedzić przyjaciółkę Edytę, która podczas rejsu żaglówką wpadła do wody i teraz leży pogrążona w śpiączce. Kiedy wydarzył się feralny wypadek, Edyta pracowała nad książką, przełomową dla swojej kariery. Alina, namówiona przez męża Edyty i wspólną znajomą, postanawia dokończyć powieść, by przyjaciółka nie straciła życiowej szansy na bestseller. Książka musi być oddana wydawcy już niedługo, niewiele zostało do napisania, ale akcja jest tak błyskotliwa, skomplikowana, a jednocześnie wciągająca, że zakończenia nie może dopisać nikt przypadkowy. To, że Alina zawodowo jest profilerką, pomoże jej rozszyfrować fakty, zorientować się, kto w rzeczywistości jest pierwowzorem powieściowych bohaterów, i stworzyć zakończenie zgodne z zamierzeniami Edyty. Pracując nad książką, Alina odnowi przyjaźnie sprzed lat, doceni życie rodzinne i towarzyskie, a także spotka kogoś, dla kogo jej serce zabije mocniej. Jednak odkryje także tajemnice, które mieszkańcy malowniczego miasteczka leżącego nad jeziorem woleliby zachować dla siebie…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9771-1 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cholerne drżenie rąk. Pierwszy raz w życiu była tak przerażona. I tak zdziwiona własną niemocą. W panice skupiła wzrok na czymś nieważnym za szybą, na zewnątrz. Przełknęła ślinę, poczuła, jak jej gardło zaciska się sucho, boleśnie. Zamrugała gwałtownie, żeby powstrzymać łzy. Wiatr się wzmaga, może będzie burza – zmuszała się do myślenia o czymkolwiek, byle wyprzeć nieoczekiwane wzruszenie. Ale nie mogła udawać długo. Nie przyszła tu dla widoku gałęzi poruszających się za półotwartym oknem. Powoli przeniosła wzrok na ustawione pośrodku pokoju łóżko.
Edyta leżała na wznak. Wyprostowana, z rękami równo ułożonymi wzdłuż ciała. Miała zamknięte oczy, włosy zebrane w kok upięty z boku szyi. Zgrabny, wąski nos wydał się Alinie jeszcze smuklejszy. Zdziwiły ją usta pomalowane jasnoróżowym błyszczykiem. A może to tylko krem? Zawsze zazdrościła Edycie tych pięknie wykrojonych ust lalki. I szczupłych dłoni, które teraz leżały nieruchomo na kocu. Pierścionki tu nie pasują – przebiegło jej przez myśl. Potarła skronie, zaciągnęła się dusznym zapachem lilii stojących w wazonie. Powoli się uspokajała. Podeszła bliżej, powinna się jakoś przywitać.
– Cześć – powiedziała, siląc się na opanowanie. – Przyjemne popołudnie. Dni robią się dłuższe. Jest po siódmej i wciąż jasno. Przyjechałam godzinę temu. Ładnie wyglądasz – usłyszała swoje sztuczne, abstrakcyjnie brzmiące słowa.
Co ma do tego wszystkiego pogoda? Wyprostowała się, spojrzała w nieruchomą twarz. Wiodąc palcem po skraju posłania, powoli obeszła łóżko. Zatrzymała wzrok na materiale cienkiej kołdry wywiniętej równym białym pasem na koc. Był idealnie gładki, płaski jak tafla zamarzniętego jeziora. Normalnie nikt w ten sposób nie śpi – pomyślała. Ułożenie pościeli komunikowało brak ruchu. Pod kocem szczupłe nogi rysowały się długim, regularnym kształtem, niczym dwa ramiona lekko rozstawionego cyrkla. Kukła, manekin. – Alina odpędziła natrętne skojarzenie.
– Czy mogę wejść? – usłyszała od progu i odwróciła się zaskoczona. Drobna kobieta w białej płóciennej sukni zaglądała przez niedomknięte drzwi. Uśmiechnęła się przepraszająco. – Tylko włączę muzykę; zapomniałam.
– Oczywiście, proszę sobie nie przeszkadzać. Za chwilę wychodzę.
– Niech pani zostanie, ja na minutkę. Przed pani przyjściem padało, był szum, bo okno otwarte. To dobrze, że szumiało, a nawet bębniło o parapet. A teraz cisza na zewnątrz, więc trzeba włączyć, o… – Przycisnęła guzik w odtwarzaczu. W sportowych butach na miękkiej podeszwie poruszała się sprawnie i bezszelestnie. – Pani pierwszy raz u nas?
– Tak, dawno się nie widziałyśmy. To znaczy ja nie widziałam jej – zmitygowała się i dorzuciła szybko, żeby zatrzeć wrażenie niestosowności. – Ależ intensywnie pachną te lilie.
– Tak, aż w nosie kręci, prawda? Ale tak musi być. Zapachy, dźwięki, smaki. Codziennie zmieniam kwiaty, w ogrodzie sadzimy tylko te, które mocno pachną. Zaraz zakwitnie jaśmin, teraz są hiacynty. Bodźce zapachowe, rozumie pani? Muzyka, ptaki, auta na parkingu.
– Tak. Jutro przyniosę kilka płyt. Vivaldi, Chopin, no i Bruce Springsteen, David Bowie. Ach, oczywiście Michael Bublé. – Rzuciła przepraszające spojrzenie na nieruchomą twarz. – Zapomniałabym, wiesz, że jestem gapa. Mam kilka dni urlopu, zostanę w mieście na trochę. Zajrzę jutro, zgoda? Zdobędę dla ciebie karmelki. Ona przepada za smakiem karmelu. – Odwróciła się do pielęgniarki obserwującej ją dyskretnie znad bukietu świeżych róż.
– Kiedy chce się podać cukierek, trzeba go lekko zwilżyć i przyłożyć do warg.
– Dobrze. Tak zrobię. Pójdę już. Nie jest jej za chłodno? – Alina spojrzała w stronę otwartego okna.
– Nie. Kołdra, do tego ciepły pled. A świeże powietrze dobrze robi. Ruch powietrza. Powinno pracować na twarzy.
– Kolejny bodziec? Widzę, że pani jest dobrze przygotowana do swojej pracy.
– Uwielbiam ją.
– Bardziej niż… szycie?
– Szycie? Skąd pani wie, że jestem krawcową? – Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Powiedzmy, że zgadłam. – Alina uśmiechnęła się blado.
Na pożegnanie pielęgniarka obrzuciła ją zaintrygowanym spojrzeniem i wycofała się na korytarz. Nie domknęła drzwi, Alina widziała, że jeszcze przez chwilę się jej przygląda.
– Do zobaczenia, Edyto. Muszę iść, mam spotkanie. – Położyła dłoń na chłodnej dłoni przyjaciółki. Potem pochyliła się nad jej twarzą. – Przyniosę ci twoje perfumy, pachniesz obcymi, nie są w twoim stylu, pewnie ci się nie podobają. Pamiętasz naszą ostatnią wyprawę do Francji? Grasse, pola lawendy, sklepik przy manufakturze? Tak się cieszyłaś, że jesteś w perfumeryjnym królestwie… Kupiłyśmy tam po dwa flakoniki, jeden mi został. Pamiętasz? – powtórzyła głośniej. Coraz mocniej zaciskała palce na krawędzi łóżka. – Pamiętasz, do jasnej cholery?! Czy ty mnie w ogóle słyszysz?! Edyta! Kojarzysz, że to ja?! Mogłabyś powiedzieć choć słowo! Odezwij się! – Zamierzała chwycić ją za ramiona, ale w tej chwili poczuła przeszywający ból w skroniach. Wciągnęła w nozdrza haust powietrza, zacisnęła powieki. Starała się wyrównać oddech i rozluźnić mięśnie. – Przepraszam, przepraszam cię, Edi. Odbija mi. To wszystko stało się tak nagle.
Chwilę później energicznie przemierzała hol pogrążony w wieczornym półmroku. Czysty i wysoki. Jej kroki słały rytmiczne echo w zagadkową przestrzeń mniejszych korytarzy po obu stronach. Nie chciało jej się analizować, dokąd prowadzą. Była zmęczona i zła. Zmęczona podróżą w mało komfortowym pociągu, nużącą wymianą zdań z przypadkowymi ludźmi na temat pogody i polityki. Potrzebowała odpoczynku, ostatnie miesiące w pracy były trudne. Kilka spraw jednocześnie, naciski nowego szefa, który żądał „szybszych i jeszcze bardziej zadowalających” efektów. Do tego spotkania autorskie, za którymi nie przepadała. W pakiecie z zazdrością naczelnika, który wolał, żeby „pracowała, a nie robiła za gwiazdę”. Za dużo. A teraz ten wybuch złości. Niepotrzebnie zareagowała tak gwałtownie. Nie skontrolowała się. Przecież potrafi panować nad emocjami, jest z tego znana. Nie tym razem. Źle, fatalnie – karciła się w duchu, zbiegając ze schodów niewielkiej wejściowej werandy. Dobrze, że nikogo nie spotkała. Czuła, że jej gniew jest widoczny. Za szybko szła, zbyt ciężko oddychała. Musi się opanować. Tylko jak? Szczupłe, idealnie ułożone palce Edyty wyglądały tak nienaturalnie…
Drogę do miasta taksówka pokonała w pięć minut. Kierowca był irytująco gadatliwy, popisywał się słabymi żartami i czuć go było tytoniem. Nie znosiła tego, z ulgą wysiadła w pobliżu pomostu przy małej przystani. Dobrze znała to miejsce, park i aleję wzdłuż brzegu jeziora. Czy tutaj będzie mogła odpocząć? Dotknęła kieszeni dżinsów, w której schowała klucz do hotelowego pokoju. Zameldowała się zaraz po przyjeździe, przed wizytą w Liliowej Zatoce i spotkaniem, na które ściągnięto ją w tak zagadkowym, nagłym trybie. Wcześniej musiała zobaczyć Edytę. Zerknęła na zegarek. Trzy minuty. Skręciła w przecznicę prostopadle przylegającą do nadbrzeżnej promenady. Wciąż idąc szybkim krokiem, sięgnęła do torebki po szminkę i puder. Zwolniła nieco, by poprawić włosy. Idiotyczne, że przy tak jasnej skórze nosi na głowie afro – uśmiechnęła się do siebie. Pierwszy raz od wielu godzin poczuła coś innego niż smutek. Kiedyś nie lubiła swojej fryzury, miała za złe, że geny egzotycznego ojca okazały się tak silne. Teraz była z tego zadowolona. Miała ciemne, kręcone włosy, o jakich marzyło wiele jej koleżanek. Dotknęła loków, zebrała kosmyki w supeł na karku. Powietrze pachniało lepkimi pąkami kasztanów. Znała ten zapach. Kojarzył jej się ze szkołą, z kasztanowcami rosnącymi wzdłuż murów liceum. Od starej szkoły dzieliło ją tylko kilkadziesiąt metrów, ale nie miała już czasu, żeby – jak zwykle podczas wizyt w rodzinnym mieście – stanąć w cieniu rozłożystego gmachu i zastanowić się: wejść do środka czy nie? Nigdy nie weszła.
Zauważyła ich, gdy tylko przekroczyła próg kawiarni. Miron zawsze odcinał się od reszty – bez względu na okoliczności w świetnie skrojonej marynarce, nienagannej fryzurze. Lekko zdystansowany, małomówny. Rena przeciwnie – swobodna, gadatliwa, uśmiechnięta w grymasie, który uwidoczniał dołki w jej policzkach. Teraz rozmawiali o czymś w skupieniu. Nie wyglądali jak para, choć łącząca ich relacja była widoczna na pierwszy rzut oka. Bliscy sobie ludzie.
Dostrzegli ją i podnieśli się jednocześnie. Rena, obciągając bluzkę na ładnym biuście, podbiegła do Aliny i bez słowa rzuciła się w jej objęcia. Przylgnęła do niej mocno. Nie płakała głośno, ale Alina czuła, jak materiał jej sukienki nasiąka ciepłą wilgocią łez.
– To okropne, prawda? – Rena odchyliła się, zaglądając jej w twarz.
– Byłam u niej, wracam stamtąd. Okropne. Ale nie płacz, będzie dobrze.
– Tak myślisz? Ty zawsze masz rację. Naprawdę tak myślisz?
– Naprawdę. Ale teraz muszę napić się kawy. I dowiedzieć się, o co chodzi. Dlaczego mnie tu ściągnęliście? Przyjechałabym i tak, bez tego alarmu. To dziwne zaproszenie, podteksty. Nie rozumiem.
– Miron wszystko ci opowie. Wiem, że wcześniej czy później przyjechałabyś, ale tu chodzi o wcześniej. Chodź, zamówię ci kawę i coś do jedzenia. Miron, zajmijmy się nią, jest zmęczona.
– Może zbyt zmęczona na trudną rozmowę? – Mąż Edyty podniósł się z krzesła i rozłożył ramiona w powitalnym geście. Przygarnął Alinę i przez długą chwilę nie zwalniał uścisku. Szepnął jej do ucha: – Dobrze, że jesteś.
– Jechałam pociągiem sześć godzin. Mam zepsute auto, a wolałam nie czekać, mechanik uprzedził, że to minimum dwa dni. W czym rzecz? Dlaczego oboje jesteście tacy tajemniczy? Rozumiem, że był wypadek, że…
– Płynęliśmy jachtem na wyspę. – Miron gestem zachęcił, żeby obie usiadły, i bez wstępów przeszedł do opowiadania. – Znaliśmy to miejsce. Ty też je znasz, nieraz tam pływaliśmy, pamiętasz tę głębię na środku jeziora? To był moment. Edyta przechyliła się przez burtę, chciała dotknąć wody. Podeszwa jej buta pośliznęła się, Edyta straciła równowagę, wpadła do jeziora. Nie wypływała, przestraszyłem się i wskoczyłem za nią. Woda była zimna, to mogło ją sparaliżować. Zapaść, zatrzymanie akcji serca, trudno ustalić. O nic nie uderzyła, do dna było daleko, dookoła żadnych przeszkód. Po prostu przestała się ruszać, oddychać. Przestała żyć na kilka minut. – Potarł nerwowo czoło, zaczerpnął powietrza. – Przyjechała motorówka ratowników, przejęli ode mnie reanimację, ale nic to nie dało. W szpitalu zdiagnozowano niedotlenienie mózgu. Ale żyła. Rozumiesz?
– Tak. Wpadła w śpiączkę?
– To trwa już tydzień. Przeniosłem ją ze szpitala do Liliowej Zatoki. To prywatny mały ośrodek, świetni lekarze. Myślałem o klinice w Olsztynie…
– Budzik dla dorosłych, wiem. Dlaczego jej tam nie zawiozłeś?
– Trzeba czekać na miejsce. A w Zatoce pracuje neurolog światowej sławy, pochodzi stąd, otworzył klinikę dwa lata temu, leży w niej jego ojciec, to chyba z jego powodu.
– Jak ocenia szanse na wybudzenie?
– Nie odbiera nadziei, ale nie jest hurraoptymistą. To pragmatyk, dużo widział. Twierdzi, że każdy przypadek jest inny.
– Ona jest silna. Zawsze była, wszyscy to wiemy – weszła mu w słowo Rena. Nerwowo szarpała brzeg papierowej serwetki. – Pamiętacie, jak niemal odcięła sobie palec nożem i sama pojechała na pogotowie? Albo jak weszła zimą na Nosal, bez raków? Da radę, powiedzcie, da?
– Wierzymy w to wszyscy, Reno. – Miron spojrzał na nią niemal karcąco, jakby irytowało go jej zwątpienie. – Jest pod najlepszą opieką.
– Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie ci chodziło o załatwienie jej miejsca w jakimś dobrym szpitalu w Warszawie, że w tym mogłabym pomóc. – Alina upiła łyk kawy i spojrzała na niego wyczekująco.
– Nie, chodzi o coś innego. – Miron poprawił okulary w czarnej oprawce i się wyprostował. – To będzie bardzo nietypowa prośba, Alu.
– Zamieniam się w słuch.
– Widzisz… Edyta była w trakcie pisania książki.
– Tak, wiem. Rozmawiałyśmy o tym często. Znakomite wydawnictwo, lepsze niż wszystkie wcześniejsze. Doskonałe warunki, honorarium. Była bardzo zadowolona. I z tego, co wiem, pisanie szło jej świetnie.
– Ta książka to przełom w jej karierze, tak to rozumiała. Podobnie uważają ludzie z wydawnictwa. Sami zaprosili ją do współpracy, przeczytali konspekt i nie wahali się zainwestować w jej nazwisko.
– Cóż, nie byle jakie. Edyta wydała już, poczekaj… na pewno ponad dziesięć powieści.
– Wszystkie były bestsellerami, ale ta zanosiła się, przepraszam, zanosi, na coś wyjątkowego. Wydawnictwo ma już wstępną umowę z zagranicznym producentem na ekranizację.
– Czyli wszyscy na nią liczą.
– Właśnie. I zbliża się termin oddania tekstu. Wydawca się dopytuje.
– Jak oni zareagowali na wiadomość o wypadku?
– Nie zareagowali. Nie wiedzą o niczym.
– Jak to? Nie powiedziałeś im?!
– Nie.
– Nie rozumiem.
– Skup się. Ta książka to ogromna szansa dla Edyty. Dzięki niej może stać się flagową autorką najlepszego wydawnictwa w tym kraju. Poza tym jej nazwisko zaistnieje w branży filmowej, to otwiera niewiarygodne możliwości.
– Co do tego nie mam wątpliwości. Edycie to się należy. Ale dlaczego…
– Dlatego że informacja o wypadku zatrzasnęłaby drzwi, za którymi jest spełnienie jej marzeń. Wiesz, jak chciała zostać pisarką. Świetną pisarką.
– Znam ją dłużej niż ty, nie musisz mi tego tłumaczyć. Ale dalej nie rozumiem, czemu ma służyć to kłamstwo.
– Nie kłamstwo, tylko niepowiedzenie prawdy… – wtrąciła cicho Rena.
– A to jakaś różnica?
– Tak. – Miron ściągnął brwi, między którymi utworzyła się głęboka bruzda. – Oni nie muszą niczego wiedzieć. Na razie udaje mi się trzymać tę informację w tajemnicy. Sam w imieniu Edyty odpisuję na rzadkie maile. Telefonów nie odbieram, na sekretarce jest wiadomość z prośbą o przysłanie esemesa i wyjaśnieniem, że Edyta jest zajęta pracą. Autentyczna, sama ją kiedyś nagrała.
– Ale po co to wszystko? Przecież ona może się nie wybudzić na tyle szybko, żeby dokończyć książkę. A nawet jeśli się obudzi, przez jakiś czas może nie być w stanie normalnie funkcjonować, myśleć, pracować. Kto wie, ile to wszystko potrwa.
– To prawda, nie wiemy. Ale nie możemy wykluczyć, że Edyta obudzi się za dwa dni i wróci do formy szybko. Rena ma rację: jest silna. Badania wykazują, że jej organizm walczy i pozostaje w dobrej kondycji. Może się zdarzyć wszystko.
– Poczekaj, jeśli dobrze rozumiem, zakładasz, że skoro istnieje szansa, że Edyta zdąży dokończyć książkę, nie warto informować wydawcy o jej chorobie? Ale przecież może być zupełnie inaczej.
– Prawdopodobieństwo wynosi pół na pół, tak możemy założyć. Jeżeli Edyta wyzdrowieje i znów będzie mogła pracować, nawet po dłuższym czasie, warto utrzymać fikcję, że jest w pełni sił, pisze.
– Ale przecież to oznacza niedotrzymanie terminu, przesunięcie go na nie wiadomo kiedy.
– A może nawet zerwanie najlepszej umowy, jaką dotychczas podpisała. Plus kary od producenta filmowego i inne konsekwencje. Do tego nie chcemy dopuścić. – Miron ściszył głos i spojrzał porozumiewawczo na Renę.
– Zaraz. Idąc trybem twojego… waszego rozumowania, musiałoby się stać tak, że wydawca dostaje skończoną książkę na czas. Mimo wszystko.
– Otóż to! Książka musi zostać dokończona. Jeśli nie przez Edytę, to… przez kogoś innego.
– Kogoś, kto zrobi to za nią, tak? O czym wy myślicie?
– Jest tylko jedno rozwiązanie. Tylko jedna osoba, która może to zrobić.
– Czyli?
– Ty.
– Oszalałeś?! To kompletnie niedorzeczne! – Alina energicznie odstawiła filiżankę na spodek. Srebrna łyżeczka upadła na podłogę. – To niemożliwe. Bzdura. Jak mogliście w ogóle wpaść na coś takiego?!
– Poczekaj – przerwała jej Rena. – Nie irytuj się. Przegadajmy to.
– Nie ma o czym rozmawiać. To nonsens!
– Niezupełnie. Przeczą temu trzy rzeczy. Po pierwsze: też jesteś pisarką. – Rena uśmiechnęła się ciepło i przykryła jej dłoń swoją.
– Ale przecież to zupełnie inna dziedzina! Edyta pisze powieści obyczajowe, ja zajmuję się kryminalistyką. Moje książki to nie literatura. Nie widzicie różnicy?
– Czytaliśmy i twoje książki, i recenzje – wtrącił Miron. – Wszyscy znający się na rzeczy piszą o twoim unikatowym stylu, który ma niewiele wspólnego z suchą narracją. Jesteś fachowcem, ale masz także świetne pióro. Przypuszczam, że właśnie za to dostałaś tyle nagród.
– Po drugie… – Rena pochyliła się nad stolikiem. – Jesteś przyjaciółką Edyty od dwudziestu pięciu lat.
– Podobnie jak ty.
– Tak, ale ja nie potrafię pisać. Pamiętasz, miałam z polskiego marną tróję. Poza tym Edyta zawsze ci ufała, zwierzała ci się. Twierdziła, że rozumiesz ją lepiej niż ja, bo ja wciąż żartuję albo ją krytykuję. A ty ją „czujesz”, mówiła tak, przyznaj, nieraz byłam o to zazdrosna. Myślę, że gdybyś przeczytała to, co napisała do tej pory, wiedziałabyś, o co jej chodzi, do jakiego finału chce doprowadzić książkę.
– No i jest jeszcze jedno – wszedł jej w słowo Miron. – Twoja specjalizacja. Jesteś profilerką, potrafisz wywnioskować wiele z poszlak, podpowiedzi. Widzisz to, co przegapiają albo bagatelizują inni. Umiesz czytać ludzi, ktoś tak o tobie napisał, pamiętasz? To ważne. Masz predyspozycje, które pomogłyby ci wniknąć w głowy bohaterów Edyty. Zrozumieć ich motywacje, decyzje, zachowania.
– Mówisz tak, jakby to było wybitnie trudne. Czytałeś to, co dotąd napisała?
– Oboje czytaliśmy sporą część, Rena także. To genialna fabuła, niezwykle wciągająca, skomplikowana. Naprawdę nie można się od tego oderwać. Nic nie jest oczywiste, przewidywalne. Dlatego tak trudno byłoby dopisać ciąg dalszy komuś, kto nie zna Edyty i nie ma twoich umiejętności.
– A nawet daru – przytaknęła Rena.
– Przesadzacie. Nie czytam w myślach i nie jestem jasnowidzką. Poza tym, czy to moralne? Pomyślcie: czy Edyta chciałaby, żeby ktoś grzebał w jej pomysłach? Jakim prawem miałby się pod nią podszyć inny autor?
– Prawem przyjaźni, proste. Ratowania jej w dramatycznej sytuacji. – Rena wzruszyła ramionami.
– Nie, to nie jest proste. To byłoby oszustwo. Manipulacja.
– Ale w słusznej sprawie. – Rena ściszyła głos do szeptu. – A ja nawet jestem pewna, że Edyta chciałaby, żebyś to zrobiła. Ona na pewno zrobiłaby to dla ciebie.
– A to jest już szantaż. – Alina uśmiechnęła się pierwszy raz od rozpoczęcia rozmowy. – Stawiacie mnie w bardzo niekomfortowej, wręcz idiotycznej sytuacji.
– Powiedzmy inaczej: w trudnej. – Miron uniósł kącik ust w półuśmiechu. – To by było wyzwanie, przyznaję. Ale ty lubisz wyzwania. Łatwe rzeczy cię nie kręcą, to też słowa Edyty.
– Bierzesz mnie pod włos?
– Nazwij to, jak chcesz. – Spojrzał jej głęboko w oczy, zauważyła, że jego palce zaciśnięte na brzegu stolika stają się coraz bielsze. – Użyję każdego sposobu, żeby cię do tego przekonać.
– Bo?
– Bo kocham Edytę i zrobię wszystko, żeby zabezpieczyć jej przyszłość, na wypadek gdyby ta przyszłość miała wyglądać lepiej niż dziś. Rozumiesz? Jeśli Edyta się obudzi, wciąż musi mieć swoją szansę. Ale potrzebuję pomocy. Twojej.
– Kochasz ją? Argument nie do zbicia. Czyli poniżej pasa.
– No wiesz… – westchnęła Rena.
– Żartuję. Lepszej karty przetargowej nie ma. Co mam powiedzieć, skoro wyciągasz asa z rękawa?
– Czyli… Zgadzasz się?! – Oczy Mirona zabłyszczały, ale Alina pokręciła głową.
– Tego nie powiedziałam. Wciąż myślę, że wasz pomysł to szaleństwo. Ale mogę obiecać, że się nad nim zastanowię. Na teraz odpowiedź brzmi: nie. Jestem zmęczona, za dużo się dzisiaj wydarzyło. Pojadę do hotelu, wyśpię się, spotkajmy się gdzieś na późnym śniadaniu. Możecie?
– Jasne – zgodził się Miron.
– O dziewiątej kończę papierkową robotę, potem wpadnę na chwilę do salonu i jestem wolna – rzuciła Rena. – Więc może o dziesiątej u mnie? Zrobię wam jajka po wiedeńsku i truskawki z kruszonką.
– Są już truskawki? – zdziwiła się Alina.
– Waldek przywiózł z Niemiec, ale smakują jak nasze. Miał tam zlecenie, szuka przodków pewnego człowieka z Arizony. Ciekawa historia, pewnie będzie miał okazję wam opowiedzieć. Jeśli chcesz, któryś z bliźniaków przyjedzie po ciebie do hotelu.
– Dobrze. Potem pojadę do Zatoki, obiecałam Edycie, że przywiozę trochę jej ulubionych płyt.
– Właśnie. Ty wiesz, co ona lubi. Sama widzisz, jesteś jej bratnią duszą. – Miron poprawił spinki przy mankietach koszuli.
– Nie zaczynaj. Na dzisiaj dość. Marzę o prysznicu i wygodnym łóżku.
– Poczekaj. Powiedziałaś: obiecałam jej? – Ton Reny zabrzmiał zaskakująco poważnie.
Oboje spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
– Tak. Powiedziałam, że przywiozę Springsteena i Vivaldiego. I perfumy, przypomniałam jej wizytę w Grasse.
– Mówiłaś do niej? Tak po prostu? Podziwiam cię. Ja nie mogę się na to zdobyć od tygodnia. Coś mnie blokuje. To głupie, wiem. Trzeba do niej mówić. Ale nie potrafię. Nie mogę się przełamać. Jakby to była inna osoba, nie nasza Edi.
– Nie martw się. To normalne. Ja jestem policjantką, gliną, wiele widziałam. Łatwiej mi. Chcesz, pojedziemy tam jutro razem? Weźmiemy ze sobą truskawki. Nie płacz. Reno, słyszysz? Ona z tego wyjdzie.