Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Suknia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Suknia - ebook

Pozycja obowiązkowa dla fanów serialu The Crown!

Historia powstania jednej z najsłynniejszych sukni XX wieku – tej, którą w dniu ślubu miała na sobie królowa Elżbieta II.

Opowieść o sile miłości i wyjątkowej kobiecej przyjaźni rozgrywającej się w szarym powojennym Londynie.

Londyn, 1947

Mieszkańcy miasta, zamiast cieszyć się niedawnym zwycięstwem, trwają pogrążeni w milczącej desperacji. Cierpią z powodu braków żywności i dokuczliwych mrozów podczas najsroższej zimy od lat. W Londynie mieszkają Ann Hughes i Miriam Dassin, przyjaciółki i utalentowane hafciarki pracujące w domu mody Normana Hartnella. Nadzieję na lepszą przyszłość rozbudza w nich możliwość współpracy przy tworzeniu sukni ślubnej dla królowej Elżbiety II. Czy wykorzystają tę życiową szansę?

Toronto, 2016

Ponad pół wieku później Heather Mackenzie dostaje w spadku po babci Ann zestaw haftowanych kwiatów. Jak to możliwe, że tak bardzo przypominają one motywy z TEJ sukni? Co wydarzyło się za czasów jej młodości w Wielkiej Brytanii i dlaczego nigdy o niej nie opowiadała? Heather wyrusza w podróż w przeszłość, stopniowo odkrywając tajemnice życia babci.

Jennifer Robson zabiera nas do pracowni, w której powstała jedna z najsłynniejszych sukien ślubnych w historii. Zdradza zakulisowe szczegóły i przybliża nam portret londyńskiego społeczeństwa lat 40. Spotykamy Elżbietę II w dniu jej ślubu z księciem Filipem, królową matkę i… Christiana Diora! To idealna lektura dla miłośników The Crown, czekających na kolejny sezon serialu, a także dla osób zainteresowanych najważniejszymi pokazami mody.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07281-3
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

10 marca 1947

Ann już nie spała, kiedy o szóstej odezwał się budzik – niemal zawsze otwierała oczy kilka minut przed dzwonkiem. Szybko, zanim zdąży zmienić zdanie, odrzuciła górę koców i usiadła, zwieszając nogi z łóżka. Dopiero wtedy wyciągnęła rękę, żeby uciszyć dzwonienie.

Zorientowała się, że kapcie zostawiła na noc na podłodze – zazwyczaj pamiętała, żeby przed snem schować je pod przykrycie. Wsuwając stopy do środka, wypuściła głośno powietrze, choć i tak najgorsze zimno złagodziły skarpetki. Obłoczki pary unoszące się z ust i nosa dodatkowo osłabiały morale.

Włożyła szlafrok i zeszła na dół, zabierając sprzed drzwi półkwartę mleka pokrytą topniejącym śniegiem. W kuchni stała przed zlewem całą minutę, zanim spróbowała odkręcić kran. Wstrzymała oddech. Nic z tego. Rury znowu zamarzły.

Razem z Milly nauczyły się zostawiać na noc pełny czajnik, bo jedyną rzeczą gorszą od zamarzniętych rur był rano brak herbaty. Postawiła go teraz na gazie, odlawszy nieco wody do miski, żeby umyć twarz i zęby, a potem pobiegła do toalety. Jeszcze w styczniu, gdy rury zamarzły po raz pierwszy, Milly przyniosła staroświecki nocnik ze sklepu, w którym pracowała. „Pan Joliffe hodował w nim paprotkę, ale parę miesięcy temu zmarniała, więc powiedział, że mogę wziąć. Nocnik, nie paprotkę”.

Korzystanie z naczynia nocnego urągało wprawdzie ludzkiej godności, ale wolała to, niż jechać do Londynu z pełnym pęcherzem.

W kuchni umyła ręce resztką wody i zaczęła rozważać kwestię śniadania. Została piętka czerstwego chleba, ale wystarczyłoby jej zaledwie na dwa cienkie tosty; zostawi ją Milly. Zatem owsianka. Podgrzanie resztek zajęło jej raptem dwie minuty – śniadanie było gotowe, zanim woda zaczęła wrzeć. Zebrała jeszcze odrobinę śmietanki z mleka i nawet nie próbując siadać, połknęła wszystko w kilku kęsach.

Zagwizdał czajnik. Zrobiła herbatę z liści, które zaparzała już dwa razy, a potem odrobiną wody zalała rondel i miskę po owsiance. Będą odmakać w zlewie, dopóki nie wróci do domu. Herbata miała kolor beżowawy i raczej nie należało liczyć, że naciągnie. Kapka mleka tylko w niewielkim stopniu poprawiła jej smak, ale napój przynajmniej był ciepły, a kubek nieco ogrzał zmarznięte dłonie.

Wróciła na górę, szukając drogi po omacku, bo Milly nie musiała jeszcze wstawać i byłoby nie fair, gdyby ją obudziła. W sypialni nadal panował okropny ziąb, ubrała się więc szybko, wybrawszy najładniejszą roboczą sukienkę i sweterek. Zwykle w pracowni nosiła biały fartuch, ale teraz leżał w worku razem z rzeczami, które co poniedziałek oddawały do prania pani Cole. Praczka była luksusem, skoro jednak obie pracowały, nie miały wyjścia. Oczywiście drobiazgami Ann zajmowała się sama, jak również rzeczami delikatniejszymi albo cennymi – pani Cole świetnie radziła sobie z solidną odzieżą, ale guzikom i lamówkom zdarzało się polec przy spotkaniu z jej wyżymaczką.

Na ścianie obok kinkietu wisiało lustro, stanęła więc przed nim ze szczotką do włosów. W zeszłym roku popełniła błąd i obcięła grzywkę. Zupełnie nie pasowała do niej taka fryzura, a choć minęło już prawie dziesięć miesięcy, włosy wciąż nie odrosły do końca. Odsunęła je z czoła, upięła z tyłu i upewniwszy się, że wsuwki porządnie trzymają, dotąd szczotkowała resztę, aż stała się gładka i lśniąca.

Cerę miała zbyt bladą – ostatnie piegi, które dość lubiła, zdążyły zblaknąć po lecie. Przy tak jasnej karnacji szarozielone oczy sprawiały niepokojące wrażenie, a kolor włosów nie pomagał. Gdyby były tylko odcień jaśniejsze, można by powiedzieć, że to truskawkowy blond. A tak po prostu były rude. Jej matka zawsze mówiła, że wyglądają jak zaschnięta marmolada.

Kiedy była młodsza, włosy, zbyt jasne oczy, a nawet piegi przysparzały jej wielu zgryzot. Chłopcy w szkole nigdy nie przepuścili okazji, żeby jej dokuczyć, a niektóre dziewczęta zachowywały się jeszcze gorzej. Nawet przyjaciółki radziły, żeby spróbowała kremu wybielającego albo rozjaśniła włosy.

Choć raz znalazł się ktoś, kto uważał, że Ann jest śliczna, i jej o tym powiedział. W to lato tuż przed wojną, niedługo po śmierci matki. Ann chodziła smutna, nie potrafiła sobie znaleźć miejsca i nic jej nie cieszyło. Pewnie lepiej by było, gdyby została w domu, zamiast iść na tańce. Nawet Frank i Milly, świeżo po zaręczynach, nieznośnie szczęśliwi mimo nadciągającej wojny, omijali ją szerokim łukiem. Ale Jimmy nie odstępował jej przez cały wieczór, a podczas ostatniego tańca pochylił się i szepnął do ucha:

– Uważam, że jesteś urocza. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że to mówię.

Sama myśl o tym wystarczyła, żeby Ann uśmiechała się przez wiele miesięcy, ale śmierć Jimmy’ego pod Dunkierką zaprawiła to wspomnienie goryczą. Ledwie go znała – na pewno nie dość, żeby móc należycie opłakiwać – mimo to jego słowa przez lata rozbrzmiewały jej w głowie. Ktoś kiedyś uznał, że jest urocza. Nie ładna, tylko urocza, więc nawet lepiej. Bo głębiej, prawdziwiej – komplement zrodzony ze szczerego przekonania, nie z obowiązku.

Przez krótki czas wydawało jej się, że to początek uczucia. Pisywali do siebie, kiedy się zaciągnął i został wysłany do Francji, ale nigdy nie wyszli poza konwencjonalne wzmianki o pogodzie i jedzeniu. A potem zginął. Gdy podczas uroczystości żałobnej Ann podeszła do jego rodziców, nie mieli pojęcia, kim jest.

Odwróciła wzrok od lustra. Jaki sens miało rozpamiętywanie tego typu spraw? Nigdy nie należała do kobiet, przy których mężczyznom miękły nogi, i ubolewanie nad tym donikąd jej nie zaprowadzi, co najwyżej sprawi, że spóźni się do pracy.

Zatrzymała się przy drzwiach do sypialni Milly i zapukała cicho.

– Obudziłaś się?

– Tak. Prawie – dobiegł ją przytłumiony głos.

– Wstawaj, bo znowu zaśniesz. Nie zapomnij zanieść prania pani Cole.

– Nie zapomnę. Jakiś pomysł na kolację?

– Zostało parę ziemniaków. Zróbmy zapiekankę z resztek potrawki.

– W porządku. Miłego dnia.

– Nawzajem. Ach, zapomniałam ci powiedzieć. Znowu zamarzły rury.

– Cudownie. Aż chce się wstawać.

– Okropnie mi przykro. Na pewno odtają, jak tylko wyjdzie słońce. Dobra, muszę lecieć.

Pospieszyła do drzwi, nawet nie myśląc o tym, żeby zabrać ze sobą obiad – łatwiej i taniej było zjeść coś w stołówce w piwnicy atelier. Zaczęło padać, wyjątkowo nieprzyjemny deszcz ze śniegiem, a ona nie miała parasolki, bo tydzień temu z ostatniej zostały strzępy. Zanim dotarła do stacji, wełniany kapelusik, już i tak znoszony, zdążył przemoknąć i całkiem stracić fason.

Przynajmniej pociągi jeździły i Ann udało się nawet znaleźć miejsce siedzące. Mężczyzna naprzeciwko czytał „Daily Mail”, jego uwagę całkowicie pochłaniały wyniki meczów. Ze swego miejsca Ann widziała pierwszą stronę gazety i nagłówki, wariacje na znajome tematy: utrzymująca się kiepska pogoda, dalsze niedobory żywności, przewidywania straszliwej zapaści gospodarczej, wciąż niespokojna sytuacja w Indiach.

Na stacji Mile End miała przesiadkę, ale udało jej się wcisnąć dopiero do trzeciego pociągu linii centralnej. Zostało tylko dziewięć przystanków, lecz w zatłoczonym wagonie woń wilgotnej wełny i niemytych ciał była nie do zniesienia. Oto, co się dzieje, gdy racje mydła obetnie się niemal do zera.

Wyskoczyła z wagonu, gdy tylko metro zatrzymało się na stacji Bond Street. Wbiegła na górę – schody ruchome wciąż były w naprawie, albo może po prostu chodziło o to, żeby nie marnować energii – i wyszła na ulicę, chowając głowę w ramionach przed zacinającym deszczem. Nogi tak samo pewnie prowadziły ją do atelier jak wieczorem do domu.

Okazałe wejście od Bruton Street było zarezerwowane dla pana Hartnella, klientów i starszego personelu, to znaczy dla osób takich jak mademoiselle Davide. Reszta korzystała z bocznego wejścia; nieprzerwany strumień powitań ciągnął się aż do szatni.

Ann odwiesiła szalik i płaszcz, a nędzną namiastkę kapelusza położyła na kaloryferze, choć nie sądziła, żeby udało się go wysuszyć. Piętro niżej wśród labiryntu korytarzy znajdował się jej drugi dom – główna pracownia hafciarska, w której przez ostatnich jedenaście lat spędzała niemal wszystkie dni poza weekendami. Znała jej każdy cal.

Ciężkie drzwi pożarowe i kilka schodków z rozchwierutaną poręczą. Rzędy krosien hafciarskich – proste drewniane ramy, na których rozpięto płachty materiału. Okna sięgające do sufitu i wiszące nisko lampy elektryczne, splecione przewodami tak, by dawały odpowiednie oświetlenie. Mnóstwo rysunków, próbek i zdjęć przyczepionych do pobielonych ścian, a wśród nich sekcja poświęcona wyłącznie kobietom z rodziny królewskiej i ich kreacjom od Hartnella. Niskie stoliki na obrzeżach zastawione tackami pełnymi koralików i cekinów, pudełkami guzików, motkami jedwabnych nici.

Co pewien czas panna Duley prosiła pomocnice i uczennice, żeby to wszystko posprzątały, ale porządku nie udawało się utrzymać dłużej niż tydzień, góra dwa. Wkrótce trafiało się kolejne ważne zlecenie – uroczysta kolacja, kostiumy do teatru, zamówienie z Ameryki – i pracownia wracała do stanu artystycznego nieładu.

Ann chaos nie przeszkadzał. Zawsze wiedziała, gdzie znaleźć to, czego jej trzeba, a poza tym w gabinecie pana Hartnella też wcale nie panował idealny porządek. Wręcz przeciwnie. Była tam kilka razy, zwykle z próbkami, i jego biurko ginęło pod górą książek, listów i przyborów do rysowania, a jeden koniec w całości zajmowały bele tkanin i koronek tak pięknych i cennych, że jard kosztował więcej niż jej roczne zarobki.

Gromadka młodszych dziewcząt wpadła do pracowni i z tupotem zbiegła po schodkach, ich podekscytowane głosy zmąciły kojącą ciszę.

– Ann, spójrz! Tylko popatrz! – zawołała Ruthie. – Śmiało, Doris, pokaż jej.

– Tak, pokaż, pokaż! – zapiszczała Ethel.

Ann podeszła bliżej, nie rozumiejąc, skąd to podniecenie.

– Nie...

– Nie widzisz? Doris się zaręczyła!

– To cudownie – powiedziała Ann. – Śliczny pierścionek – dodała, choć ledwie zdążyła zerknąć, zanim wokół Doris zrobiło się tłoczno.

– Oświadczył się wczoraj, zaraz po obiedzie u rodziców. Akurat pomagałam mamie zmywać, a on wszedł i przede mną ukląkł. Całe ręce miałam w mydlinach!

– Jakie to romantyczne – rozczuliła się Ruthie. – A co na to mama?

– Oczywiście się rozpłakała. Tato też był zadowolony. Podobało mu się, że Joe najpierw poprosił go o pozwolenie. Rozmawiali o tym, kiedy my z mamą byłyśmy w kuchni.

– Jak myślisz, kiedy ślub? Latem? – zapytała któraś z dziewcząt.

– Chyba tak. Mama Joego jest samotna, więc chce, żebyśmy zamieszkali u niej.

– To znaczy, że odejdziesz? – spytała Ann, mimo że znała odpowiedź.

– Na pewno nie przed ślubem. Joe chce, żebyśmy jak najszybciej założyli rodzinę, więc nie ma sensu tego ciągnąć.

Ann uważała inaczej, ale nie zamierzała się wygłupiać i o tym mówić. Praca miała sens, bo dzięki niej miało się własne pieniądze i robiło ciekawe rzeczy, a poza tym pozwalała zachować pewną dozę niezależności. Kiedy pojawią się dzieci, Doris na lata utknie w domu, dlaczego więc nie miała korzystać z wolności, dopóki mogła? Mimo to powiedziała:

– Pewnie masz rację. Lepiej...

– Dzień dobry, miłe panie! Doprawdy, jestem zaskoczona, że jeszcze nie usiadłyście do pracy.

– Przepraszamy, panno Duley – powiedziała Edith. – Po prostu Doris się zaręczyła i...

– Wspaniałe wieści. Bardzo się cieszę, moja droga. Może dokończymy tę rozmowę podczas przerwy? Mamy moc roboty.

– Tak, panno Duley – odpowiedziały chórem.

W piątek po południu Ann, Doris i Ethel zaczęły pracę nad suknią dla klientki, która wyjeżdżała za granicę – ponoć jej mąż został oddelegowany na jakąś bardzo ważną placówkę dyplomatyczną i potrzebowała stosownej garderoby. Doris i Ethel zajęły się spódnicą, Ann natomiast pracowała nad górą. Obok leżał projekt pana Hartnella i próbka motywu, którą przygotowała własnoręcznie, miała więc pewność, że bez trudu przeniesie jego wizję na jedwab. Gdy skończy, zawijasy z maleńkich złotych koralików, przejrzystych kryształków i matowych miedzianych cekinów będą pokrywały niemal cały stanik – wzór schodził niżej na spódnicę nieregularnymi falami. To była prosta praca i posuwała się stosunkowo szybko, bo Ann mogła używać szydełka de lunéville.

Cieszył ją rytm takiej pracy, nie pozostawiał czasu na nic poza umieszczaniem koralika lub cekinu w odpowiednim miejscu, wyciąganiem igły i tak dalej, raz za razem, z przerwą na sprawdzenie, czy dokładnie kopiuje wzór i próbkę.

Podczas przerwy na poranną herbatę, jak można się było spodziewać, usiadły wszystkie razem w stołówce i zaczęły omawiać ślubne plany Doris.

– Nie chcę marnować kuponów. Myślałam, że mogłabym przerobić sukienkę mamy.

– Kiedy brała ślub? – spytała Ruthie. Miała ledwie siedemnaście lat i oczy jak gwiazdy. Ale dobra pracownica i z czasem się ustatkuje.

– W tysiąc dziewięćset czternastym. Biała bawełna i koronkowe wstawki do ziemi. „Z wysoką stójką”. Coś takiego królowa Maria mogłaby włożyć na piknik.

– Czy twoja mama miałaby żal, gdybyś ją przerobiła? – spytała Ann.

– Powiedziała, że nie. Ale nawet nie wiem, od czego zacząć.

– Nie przejmuj się tym teraz – wtrąciła się Edith. – Lepiej opowiedz jeszcze raz, jak ci się oświadczył. Wiedziałaś, na co się zanosi?

Dalsza część poranka upłynęła równie spokojnie. W pracowni panowała niemal niezmącona cisza, gdy pracowały pochylone nad krosnami. Raz czy dwa promień słońca odbity od czyjegoś naparstka sprawił, że Ann uniosła wzrok znad jedwabiu i przypomniała sobie, że powinna rozprostować plecy, rozetrzeć ręce i nadgarstki, aby przywrócić krążenie, i na długą, odprężającą chwilę zamknąć oczy.

Kiedy o wpół do pierwszej dziewczęta zaczęły zbierać się na obiad, Ann powiedziała, że zaraz je dogoni, i została w pracowni sama. Przerwa trwała tylko pół godziny, w pośpiechu wygrzebała więc kalkę i ołówek i zabrała się do dzieła. Pięć minut później zeszła do jadalni na kanapkę i kubek herbaty.

– Co tam masz? – spytała Ruthie, utkwiwszy wzrok w szkicu, który trzymała Ann.

– Kilka pomysłów na suknię Doris. Nie są...

– Och, pokaż, pokaż, nie każ nam czekać!

Ann położyła rysunek przed Doris, żałując, że nie wybrała mniej ostentacyjnego sposobu, żeby podzielić się swoimi pomysłami.

– Tu, u góry, jest pewnie dość luźno, więc musiałabyś zrobić kilka zaszewek pod biustem, a potem, jeśli się odważysz, mogłabyś wyciąć większy dekolt, o tak.

– W kształcie serca – westchnęła Doris.

– Właśnie. Trzeba by też zebrać ją w talii albo mocno ścisnąć szarfą.

– Wygląda trochę jak projekt pana Hartnella – powiedziała Ruthie, a dziewczęta wokół gwałtownie wypuściły powietrze.

– Ależ skąd – powiedziała Ann ostrzej, niż zamierzała. – Po prostu wykorzystałam jego rysunek jako szablon, żeby naszkicować figurę. Inaczej w życiu nie udałoby mi się uzyskać odpowiednich proporcji.

W szkole nigdy nie była zbyt dobra z plastyki, ale podczas wojny zaczęła nosić ze sobą stary zeszyt i kilka ołówków i nauczyła się rysować. Tak było taniej, niż kupować książki czy pisma, a poza tym oszczędzała wzrok. Chociaż rysowanie twarzy czy rąk zawsze będzie przekraczało jej możliwości, i tak to był miły sposób spędzania czasu, w dodatku pozwalał zapamiętać część wspaniałych dzieł, przy których pracowała.

W zeszłym roku Milly wyszukała w swoim sklepie piękny szkicownik, taki dla prawdziwych artystów, z grubym papierem, w ślicznej bladoniebieskiej oprawie, i podarowała go Ann na Gwiazdkę. Dopiero po tygodniu czy dwóch Ann zebrała się na odwagę, żeby zrobić w nim pierwszy rysunek, i nawet teraz wolała go oszczędzać, zupełnie jak niedzielną sukienkę, na najlepsze pomysły. Przerysuje tam projekt dla Doris, gdy tylko będzie miała czas. Może w niedzielę po południu, gdy upora się z cerowaniem i innymi obowiązkami.

– Idealna – stwierdziła Doris. – Prawda? – spytała pozostałe dziewczęta i wszystkie się z nią zgodziły. Projekt Ann był perfekcyjny, a Doris podczas ślubu będzie wyglądała jak marzenie.

Ann wciąż pławiła się w blasku chwały, gdy wróciła wieczorem do domu, i nawet perspektywa zimna oraz niemal pustej spiżarki nie była w stanie popsuć jej nastroju.

– To ja! – zawołała od drzwi. – Jesteś już?

– Jestem w kuchni – odparła Milly, ale coś w jej głosie sprawiło, że Ann nagle się wystraszyła. Przemknęła przez ciemny salon i znalazła szwagierkę przy stole w kuchni, wciąż w fartuchu, który nosiła w pracy, z nietkniętym kubkiem herbaty obok.

– Co się stało? Coś złego, prawda?

– Dostałam list od braci – powiedziała Milly. – Chcą, żebym przyjechała do Kanady i z nimi zamieszkała.

Dopiero wtedy Ann zauważyła na stole otwartą kopertę. Opadła na krzesło na wprost Milly.

– Nie widziałaś ich całe lata.

– Interes dobrze idzie i... będę miała pracę. Piszą, że w Kanadzie żyje się lepiej. Nie ma kartek ani niedoborów. Piszą...

– Lepiej? A co z zimą? Przecież tam śniegu jest po pas. A ty nienawidzisz zimna.

– Podobno wcale nie jest tak źle. Kiedy już się przywyknie.

– Jak miałabyś się tam dostać? To pewnie kosztuje.

– Przyślą mi bilet.

– Och. Czyli myślisz o tym na serio.

Milly uniosła wzrok i dopiero wtedy Ann zauważyła, że szwagierka płacze.

– Tak, ale sama nie wiem. To by znaczyło, że zostawię dom i swoje życie z Frankiem. I ciebie. Musiałabym zostawić ciebie, najlepszą przyjaciółkę na świecie. Co się z tobą stanie, jeśli pojadę? Jak uda ci się zatrzymać dom?

Ann wiedziała, co musi zrobić.

– Nie możesz podejmować tak ważnej decyzji, oglądając się na mnie. Dam sobie radę. Naprawdę. To miłe miejsce i na pewno bez trudu znajdę lokatorkę.

– A co, jeśli rada się dowie? Jeżeli ktoś się zorientuje, że w domu przeznaczonym dla rodziny mieszkają tylko dwie kobiety, będziesz...

– Milly. – Ann ujęła ręce przyjaciółki i ścisnęła mocno. – Dopóki płacę czynsz na czas, nie sądzę, żeby ich to obchodziło. Zresztą co mogłoby się stać? Najwyżej każą mi się wyprowadzić, a ja znajdę sobie inne miejsce.

– Ale będziesz musiała zostawić swój ogródek. A ty przecież tak go kochasz!

– To prawda, ale kwiaty nie są przywiązane do ziemi, prawda? Gdybym się musiała stąd wynieść, zawsze mogę wziąć część ze sobą.

Milly pokręciła głową.

– To nie w porządku. Nie w porządku.

– Nie bądź głupia. Pozwól, że cię o coś zapytam: czy gdyby nie ja, tobyś pojechała?

– Nie wiem. Chyba tak...

– W takim razie powinnaś jechać. Jasne, że będzie mi ciebie brakowało, ale od czego są listy. Zresztą może uda mi się odłożyć trochę pieniędzy i któregoś dnia cię odwiedzę. Zawsze chciałam zobaczyć Niagarę i... Na pewno jest tam mnóstwo rzeczy do obejrzenia.

– Boję się – szepnęła Milly.

– Wiem. Ale będziesz mogła zacząć od nowa. Naprawdę myślę, że powinnaś jechać.

Siedziały kilka minut, wpatrując się w siebie w milczeniu. Wreszcie Milly pokiwała głową.

– Jak myślisz, kiedy? – spytała Ann.

– Dan i Des piszą, że najlepiej poczekać do lata, bo wtedy to nie będzie taki szok. Wystarczy ci tyle czasu?

– Pewnie. A teraz co powiesz na małą kolacyjkę?

– Jeszcze nic nie zaczęłam szykować. Przepraszam. Otworzyłam list i...

– Nic się nie stało. Siedź sobie i pij herbatę, o ile całkiem nie wystygła, a ja się wszystkim zajmę. Włączysz radio? Będziemy mogły posłuchać wiadomości.

Przez całą kolację i później, gdy siedziały przy kominku, słuchając Light Programme, Ann zachowywała pozory pogody ducha. Co miała robić? Gdyby się rozkleiła, Milly zmieniłaby zdanie i uparła się, żeby zostać. Dlatego utrzymywała lekki ton i niemal zanudziła je obie na śmierć, opowiadając o ślubnych planach Doris. Ani przez moment nie zdradziła się, że jakaś jej cząstka rozpaczliwie szlocha.

Gdy Milly wyjedzie, zostanie sama i nikt na świecie nie dowie się, że jest jej ciężko i źle albo że leży w łóżku chora. Będzie zdana wyłącznie na siebie, na swoją silną wolę. Nieważne, że dziesięciolecie smutku i trudu, głodu i wojny wyczerpało ją niemal do cna.

Da radę. Znajdzie lokatorkę i nadal będzie płaciła czynsz na czas. Da radę, nadejdzie wiosna i w jej ogrodzie znowu zakwitną kwiaty. Da radę, przetrwa.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: