Surogatki. Historie kobiet, które rodzą "po cichu" - ebook
Surogatki. Historie kobiet, które rodzą "po cichu" - ebook
Magda ma 43 lata. Razem ze swoim mężem Gabrielem mieszka w Hiszpanii. Od dawna starają się o dziecko. Surogacja jest ich ostatnią szansą na pełną rodzinę.
Polina ma 27 lat, męża i dwoje dzieci. Na zostanie surogatką zdecydowała się mimo wątpliwości partnera, po to aby utrzymać rodzinę i zapewnić dzieciom edukację.
Malutką Bridgette urodziła matka zastępcza, imigrantka z rejonu Doniecka. Para Amerykanów zrezygnowała z adopcji, gdy dowiedziała się o nieuleczalnej chorobie dziewczynki. Dziecko pozostawiono w szpitalu.
W maju 2020 roku cały świat obiegło zdjęcie sali szpitalnej z ponad stoma noworodkami czekającymi na swoich rodziców. Niemowlęta, urodzone przez surogatki, zostały na kilka miesięcy uwięzione na terenie Ukrainy z powodu lockdownu. Władze kraju i kliniki rozkładały ręce, a tragedia nowo narodzonych dzieci wywołała ogólnoświatową dyskusję na temat surogacji.
Jakub Korus dotarł do surogatek i rodzin adopcyjnych, a także rozmawiał z pośrednikami europejskiego podziemia surogacyjnego, chcąc przełamać tabu i zrozumieć, dlaczego to kontrowersyjne dla wielu osób zjawisko dla milionów ludzi może być ostatnią deską ratunku.
To dziennikarskie śledztwo jest również wyjątkową opowieścią o kobiecym ciele, ukazaną z perspektywy prawdziwych i poruszających historii jego bohaterek.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6373-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy docieram do Marii, jednej z surogatek, które rodziły w Polsce, mieszkającej w przemysłowym Dniepropietrowsku (dziś – krócej – Dnieprze), dziewczyna nie chce ze mną rozmawiać. W liczącym milion mieszkańców mieście sama wychowuje dziewięcioletniego syna Artioma. Gwarantowano jej anonimowość i pełen spokój, zapewniano, że nikt się nie dowie, że nosiła cudze dziecko.
Wiem, że w domu się nie przelewa. Maria skończyła studia wieczorowe z ekonomii i marketingu, ale średnia wypłata w tym ukraińskim mieście to około dziewięciu tysięcy czterystu hrywien (jakieś tysiąc trzysta pięćdziesiąt złotych). Gdyby dziewczyna chciała się usamodzielnić, pokój na obrzeżach miasta pochłonąłby ponad połowę tej sumy. Godzina korepetycji z angielskiego dla Artioma? Dwieście hrywien. Nagła wizyta u dentysty? Czterysta. Piętnaście tysięcy dolarów, które płacą surogatkom pośrednicy, wydaje się w tej sytuacji kwotą z kosmosu. Z rejonów, w które docierają tylko produkowane pod miastem rakiety zakładów kosmicznych Jużmasz.
Czy wie, co się stało z dzieckiem? Czy ją to w ogóle interesuje? Jak bardzo przeżyła to, co się stało, i co nią powodowało? Czy ktokolwiek do niej zadzwonił, odezwał się, zapytał, czy wszystko w porządku? Jak zniosła podróż i powrót? Jak wytłumaczyła Artiomowi, że wyjechała z domu z brzuchem, a wróciła bez niego? Jak traktowano ją za granicą? Jak wspomina mieszkanie, w którym się zatrzymała, i szpital? Jak się do niej tam odnoszono? Ile jej za to wszystko zapłacono? Czy ma kontakt z rodzicami, do których trafiło dziecko?
Tego się niestety od niej nie dowiem. Maria – zapewne odpowiednio poinstruowana – nie odpowiada na moje wiadomości, a ja wszystkie pytania, na które chciałbym poznać odpowiedź, będę zmuszony zadać innym ludziom – surogatkom, rodzicom korzystającym z ich usług, pośrednikom, lekarzom, prawnikom i psychologom. Będzie to ostatecznie podróż o wiele mniej oczywista, niż mi się zdawało.
Na swojej tablicy na rosyjskojęzycznym portalu VKontakte kobieta zamieściła kilka grafik. Na jednej z nich, utrzymanej w pastelowych barwach, kobieta tuli syna. Na drugiej – kobieta w bujanym fotelu trzyma w ramionach dziecko. Na trzeciej – kobieta bawi się z dzieckiem nad morzem. Podpis pod rysunkami? „Mama – jak wiele w jednym słowie”.1.2. O TYM, CZYM JEST MACIERZYŃSTWO ZASTĘPCZE
Gdyby odstawić na chwilę krążące powszechnie negatywne konotacje językowe, którymi przez lata obrosło słowo „surogatka” (wszystkie te targi ludźmi, brzuchy na sprzedaż, wszystkie inkubatory i macice do wynajęcia), surogatka to po prostu zastępczyni. Ktoś, kto wykona za nas pewną pracę, zrobi dla nas coś, czego my zrobić nie możemy lub nie chcemy.
Słowo surogatka pochodzi od łacińskiego _surrogare_, czyli zastąpić, wstawić w miejsce innego, umieścić w miejscu innego. Choć w języku angielskim wyraz _surogate _– jako przymiotnik – pojawił się jeszcze w latach trzydziestych XVII wieku i oznaczał po prostu coś zamiennego, stosowanego w zamian, surogatka to – w interesującym nas znaczeniu – określenie o wiele młodsze. Nazwa surogatka – oznaczająca kobietę w ciąży, noszącą dziecko w zastępstwie innej kobiety – pojawiła się tak naprawdę dopiero w roku 1976, kiedy podpisano pierwsze tego typu kontrakty w USA (o ich akuszerze Noelu Keanie będziemy jeszcze wspominać).
Czym jest więc – mówiąc najprościej – macierzyństwo zastępcze? Otóż sytuacją, w której kobieta (surogatka) podejmuje decyzję o urodzeniu dziecka dla innej osoby (kobiety, mężczyzny, pary). Nim do tego dojdzie, obie strony zazwyczaj podpisują umowy – zgodnie z ich zapisami surogatki zobowiązują się do oddania dziecka przyszłym rodzicom, kiedy tylko maluch pojawi się na świecie. Podsumowując, zadaniem surogatki jest donoszenie ciąży, urodzenie dziecka i oddanie go rodzicom.
Warto w tym momencie wspomnieć, że choć często używa się określeń surogatka oraz matka zastępcza naprzemiennie, kobiety, które podejmują się tej funkcji, zdecydowanie wolą to pierwsze. „To nie moje dziecko, matką jest kto inny, ja jestem tylko surogatką” – słyszałem wielokrotnie podczas pracy nad tą książką.
***
Można wyróżnić dwa rodzaje surogacji.
Pierwszy to surogacja częściowa, zwana też tradycyjną. Polega ona na tym, że surogatka – dziś poprzez sztuczne zapłodnienie, kiedyś na drodze stosunku płciowego – zostaje zapłodniona nasieniem mężczyzny, który będzie ojcem dziecka. Słowem: część materiału genetycznego siłą rzeczy pochodzi tu od matki zastępczej.
Drugi rodzaj to surogacja pełna, zwana też z angielska gestacyjną (ang. _gestational surrogacy_). W tym przypadku para czy też osoba pragnąca mieć dziecko dostarcza matce zastępczej cały materiał genetyczny, czyli powstały w wyniku zapłodnienia embrion. W sytuacji idealnej zarówno nasienie, jak i komórka jajowa pochodzą od rodziców. Jeśli jedna z osób pozostaje trwale bezpłodna, rodzice korzystają – w krajach, w których jest to możliwe – z materiału od dawców. W surogacji pełnej matka zastępcza nosi dziecko przez dziewięć miesięcy, ale nie jest z nim w żaden sposób spokrewniona – dlatego też to właśnie tę metodę współcześnie stosuje się najczęściej.
Jakie są medyczne powody korzystania z usług surogatek? Cóż, choć na surogację często decydują się gwiazdy z pierwszych stron gazet, bo ciąża zdemolowałaby im karierę i wygląd, lektura tej książki powinna przekonać czytelników, że zazwyczaj do tej metody uciekają się osoby, które spróbowały już naprawdę wszystkiego.
Są to ludzie dotknięci albo trwałą bezpłodnością (która jest nieuleczalna), albo różnymi rodzajami niepłodności (w teorii stanem przejściowym, możliwym do wyleczenia), umęczeni kolejnymi próbami zapłodnienia _in vitro_, poronieniami, zniechęceni procedurami adopcyjnymi. Rozpaczliwie chcący mieć dziecko i widzący w surogacji ostatnią szansę.
Warto zresztą wspomnieć, że jeszcze w październiku 2009 roku Światowa Organizacja Zdrowia uznała macierzyństwo zastępcze za jedną z technik wspomaganego rozrodu (obok takich procedur jak dobrze ludziom znane inseminacja, zapłodnienie _in vitro_ czy przenoszenie gamet).
Kto może zdaniem lekarzy zostać surogatką? Wskazania na ten temat też już opracowano. Choć różne kraje definiują to na swój sposób, zgodnie z zaleceniami European Society of Human Reproduction and Embryology (Europejskiego Towarzystwa Rozrodu Człowieka i Embriologii) surogatka powinna być w wieku od dwudziestu jeden do czterdziestu pięciu lat, mieć za sobą co najmniej jedną donoszoną bezproblemową ciążę, nie więcej niż pięć porodów i maksymalnie trzy cięcia cesarskie. W praktyce – jak to zwykle bywa – jest z tym bardzo różnie.
***
Chcąc zrozumieć historie opowiadane przez naszych bohaterów, trzeba pamiętać, że surogacja – zostawiając na moment wątki prawne czy etyczne – jest procedurą skomplikowaną. Gdyby posunąć sytuację do ekstremum, może być w nią zaangażowanych aż siedem osób. Dowód? Choć Rzymianie – co będziemy często przywoływać – uważali, że _mater semper certa est_, czyli matka zawsze jest pewna, w przypadku surogacji możemy mówić aż o czterech matkach i trzech ojcach. Wyłożyła mi to kiedyś mecenas Katarzyna Ciulkin-Sarnocińska z Białegostoku, która w 2020 roku obroniła doktorat o surogacji.
Matka biologiczna – to kobieta, która dziecko urodziła. Matka genetyczna to ta, która jest dawczynią komórki jajowej. Matka prawna to ta, która zostanie wpisana w akcie urodzenia jako matka dziecka. A matka społeczna to ta, która zechce wychować dziecko jako swoje.
Podobnie jest z ojcami (choć tutaj trzeba uważać, bo ojca genetycznego nie ma, zawsze jest biologiczny). I tak ojciec biologiczny to ten, który przekazuje dziecku materiał genetyczny. Ojciec prawny to ten, który zostanie wpisany w akcie urodzenia dziecka jako jego ojciec. Natomiast ojciec społeczny to ten, który zdecyduje się wychować dziecko jako swoje.
Oczywiście w przypadku większości surogacji nie ma mowy o wszystkich tych osobach (a raczej część ojców i matek to po prostu te same osoby). Trzeba jednak pamiętać, że współczesna medycyna stwarza szansę, żeby w całym procesie sztucznego zapłodnienia oraz przysposabiania dziecka wzięli udział – w teorii – wszyscy ci bohaterowie. Mówiąc krótko, możliwa jest sytuacja, w której zupełnie kto inny rodzi, zupełnie kto inny przekazuje materiał genetyczny, zupełnie kto inny zostaje wpisany do aktu urodzenia, a jeszcze ktoś inny podejmuje się wychowania dziecka. Warto o tym pamiętać.
***
Czy każda surogacja jest umową komercyjną? Choć zwykło się tak uważać, w większości przypadków jest wręcz odwrotnie. W zależności od rozwiązań prawnych stosowanych w różnych krajach można mówić zazwyczaj o dwóch rodzajach surogacji.
Pierwsza to surogacja komercyjna. Surogatka otrzymuje za swoją usługę wynagrodzenie, najczęściej również dodatkowe comiesięczne wypłaty przez cały okres ciąży. W przypadku Ukrainy to obecnie około kilkunastu tysięcy dolarów lub euro za samo urodzenie dziecka i równowartość około czterystu dolarów na comiesięczne wydatki. Podobne przepisy obowiązują w Gruzji oraz Rosji.
Druga to tak zwana surogacja altruistyczna, czyli dobrowolna. W tym przypadku surogatka decyduje się nosić cudze dziecko z dobroci serca, a jedyną kwotą, jaką otrzymuje, są rekompensaty – chociażby za pójście na urlop macierzyński, wydatki na lekarzy oraz lekarstwa i tym podobne. W poszczególnych krajach są to różne kwoty, dla przykładu w Grecji to obecnie około dziesięciu tysięcy euro.
Trzeba pamiętać, że w tym przypadku surogatkami często zostają osoby znane parom borykającym się z bezpłodnością – przyjaciółki, znajome czy nawet siostry lub matki. I choć w mediach pisze się zazwyczaj o surogacjach komercyjnych, to w większości państw, które w ogóle dopuszczają surogację, dozwolona jest właśnie ta altruistyczna.
***
Jak dokładnie wygląda to w kraju, który najbardziej nas interesuje, czyli nad Dnieprem? Ukraina ma, obok Gruzji i Rosji, najbardziej liberalne prawo surogacyjne w Europie. Pod pewnymi warunkami (dostępność tylko dla małżeństw heteroseksualnych w odpowiednim wieku, które mogą udowodnić swoją bezpłodność/niepłodność) macierzyństwo zastępcze traktuje się tam na równi z innymi sposobami leczenia niepłodności. W odróżnieniu od reszty Europy surogacja jest nad Dnieprem ogólnie dostępna i nikt za nią nie ściga.
Na zostanie matkami zastępczymi – zdaniem ukraińskiego prawnika Serhija Antonowa – decydują się co roku według oficjalnych danych nawet trzy tysiące Ukrainek. Ich liczba rośnie od przełomu lat 2015 i 2016, kiedy przepisy dotyczące komercyjnej surogacji zaostrzyły Tajlandia, Indie oraz Nepal. Kobiety zarabiają na tym od czternastu do dwudziestu tysięcy dolarów.
Choć zaostrzenie przepisów obiecywał prezydent Wołodymyr Zełenski, a ukraiński rzecznik praw dziecka Mykoła Kuleba nazywa surogację niemoralnym biznesem, państwo po cichu sprzyja prywatnym klinikom. W samym Kijowie działa ich kilkanaście.
Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego arcybiskup Światosław Szewczuk załamywał jakiś czas temu ręce:
– Niestety, kto chce dziś w Europie kupić dziecko, ten przyjeżdża na Ukrainę – ubolewał.
Z Patriarchalnego Soboru Zmartwychwstania Pańskiego, w którym głosił swoje kazanie, do najbliższej kliniki surogacyjnej jedzie się zaledwie piętnaście minut.1.3. O KAWAŁKU MIĘSA
Polina (imię zmienione jak u większości bohaterek tej książki) rozmawia ze mną niechętnie. Zgadza się odpowiedzieć na zaledwie kilka pytań, czuje się zażenowana, że poznałem ją z postów, które potem zostały usunięte. O sobie nie chce powiedzieć nic ponad to, co mogłem wywnioskować z jej internetowego dziennika surogatki, który prowadziła niemal w tym samym czasie, kiedy powstawała ta książka.
Ma dwadzieścia siedem lat, męża i dwójkę dzieci. Od dużego miasta (najpewniej Kijowa) dzieli ją dwieście kilometrów, kilka godzin jazdy pociągiem. Jej wpisy, sposób formułowania myśli i metafory, których używa, wskazują, że jest wykształcona, umie i lubi posługiwać się słowem. Nastrój? Rozgoryczona. Zamknięta. Szalenie nieufna.
18 lutego tego roku zamieszcza dwa posty, od których jeży mi się włos na głowie. W pierwszym zwraca się do dziewczyn z Ukrainy – szuka natychmiast dobrego prawnika lub adwokata. Prosi o pomoc wszystkich, którzy mają kontakty.
Dziewczyny, fizycznie nie mam siły, by opowiedzieć o wszystkim. Napiszę post później. Krótko mówiąc: mam krwiak na łożysku, krwawię od ośmiu dni. Przebywam w szpitalu w miejscu zamieszkania, jestem w szesnastym tygodniu ciąży. Mam wiele pytań, na które potrzebuję odpowiedzi. Potrzebuję pomocy prawnej.
Na zdjęciu towarzyszącym wpisowi jest wnętrze szpitala. Ściany przedzielone olejną farbą na pół – dół brzydko jasnobłękitny, góra biała. W kącie umywalka, małe podłużne lustro, mydło w płynie. Na łóżku z toporną metalową ramą Polina leży pod białym prześcieradłem i zgrzebnym, ciężkim kocem. Za oknem drzewa, w oknach tandetna błękitna firanka.
Dziecko wciąż żyje, serce bije. Ale jest zagrożenie. Nie tylko dla życia dziecka, ale i mojego. Jestem w szpitalu od ośmiu dni, ale leczenie nie pomaga. Jest wiele wydatków. Klinika pokryła koszty leków, ale dwójka moich małych dzieci jest właśnie z nianią i kto odda mi za to pieniądze? Nalegam na odszkodowanie. Moje zdrowie z każdym dniem się pogarsza
– alarmuje jeszcze po południu. Potem usunie obydwa posty.
Ale po kolei.
***
_13 lipca_
Dlaczego zdecydowałam się na ten krok? Nie zaprzeczę, potrzebuję pieniędzy. Nie, nie jestem bezdomna i nie mam niskiego statusu społecznego. Pracuję, mój mąż również. Ale mamy dwoje dzieci i wynajęty dom. A ja naprawdę chcę już mieć własny. Zarabiamy wystarczająco, by żyć. Za zaoszczędzone pieniądze kupiliśmy samochód. Ale na dom trzeba by oszczędzać przez długi, długi czas
– informuje w lipcu 2020 roku w swoim dzienniku Polina.
Znajduję ją w sieci, śledzę każdy jej post, nie zdradzam się z pytaniami. Dziewczyna przyznaje, że o macierzyństwie zastępczym myślała przez bardzo długi czas – najtrudniej było przekonać męża.
„Ale po rozważeniu wszystkich możliwości doszliśmy do porozumienia, że to najlepsza opcja, aby osiągnąć to, czego chcemy. Zarobię na siebie i zrobię dobry uczynek, uszczęśliwiając bezdzietną parę dzieckiem”.
_22 lipca_
Wieści są smutne. Ginekolog znalazł u mnie cystę. Byłam tak bardzo zdenerwowana, że z rąk wyleciały mi wyniki badań. Jutro lekarz powinien mnie zobaczyć jeszcze raz i powiedzieć, czy nadaję się do macierzyństwa zastępczego, czy nie. Naprawdę nie mogę się doczekać, ale wszystko się przeciąga.
_30 lipca_
Dziś pierwsza wizyta w klinice. W recepcji przywitały mnie miłe dziewczyny, przejrzały cały plik dokumentów i zrobiły ich kserokopie. Dalej wizyta u ginekologa oraz USG. Potwierdzili, że jestem dla nich odpowiednia i wezmą mnie do programu. Wysłali mnie do sąsiedniego pokoju, abym oddała krew. Dużo krwi. Przepisano mi też tabletki antylaktacyjne (karmienie skończyłam miesiąc temu, ale mleko nie chce zniknąć) – pół tabletki raz w tygodniu przez cztery tygodnie. Kolejna wizyta miesiąc później, pod koniec kolejnej miesiączki i po zażyciu tabletek. Nawiasem mówiąc, zwrot kosztów podróży wpłynął na moje konto już po kilku godzinach. Poprosili mnie o przyniesienie na kolejną wizytę fotografii oraz zgody notarialnej męża na udział w programie surogacyjnym. Wrażenia? Klinika bardzo piękna, obsługa miła i opiekuńcza. Jak dotąd wszystko idzie bardzo dobrze.
_8 września_
Druga wizyta. Tydzień temu byłam w klinice. Moje wyniki są dobre, mówią, że prawie doskonałe. Podczas drugiej wizyty pobrali mi krew oraz wykonali USG piersi. Jest dobrze. Teraz czekamy na początek cyklu, aby zacząć pić lidinet, dwadzieścia jeden dni. Na kolejną wizytę muszę przygotować mnóstwo dokumentów. Pośród nich: konsultacja terapeuty (formularz 027), fluorografia, zaświadczenia od psychiatry i neurologa, do tego zaświadczenie policyjne oraz konsultacja chirurga naczyniowego. Dali mi też do wypełnienia ankietę na temat matki zastępczej. Wygląda na to, że wszystko napisałam. Czekam na miesiączkę, zbieram dokumenty.
_11 listopada_
Klamka zapadła. W poniedziałek byłam w klinice. Zrobili mi USG, wszystko w porządku. Transfer zarodków* zaplanowano na 16 listopada. Powiedzieć, że się martwię, to nic nie powiedzieć. Z zadań? Lekarstwa: kwas foliowy, metypred, proginova, proginorm. Rezerwuję bilety i nie mogę się doczekać kolejnej wizyty.
_16 listopada_
Transfer zarodków. Przyjechałam do kliniki o 7.45 i wyszłam o 13.30. Najdłużej czeka się na oddziale, sam zabieg jest szybki i bezbolesny. TRANSFER odbywa się na pełnym pęcherzu. Po transferze trzeba było leżeć przez piętnaście minut. Potem wysłali mnie do notariusza. Przeczytałam przed kamerą umowę i ją podpisałam. Następnie zaproponowali, żebym coś zjadła, i dali mi dwa zastrzyki. Przekazali mi paczkę leków i wysłali mnie do domu. Następna wizyta 30 listopada. Przetransferowali mi dwa zarodki, bo rodzice pochodzą z Rumunii. Przygotujcie się, dzieciaki, bardzo na Was czekam!
_19 listopada_
Nie ma żadnych znaków, ale naprawdę chciałabym, aby się udało…
Wszystko jest bardzo ekscytujące, ale w ogóle nie odpoczywam. Chciałabym sama zrobić test, ale czy to ma jakiś sens?
_1 grudnia_
Wczoraj znów byłam w klinice. Przyjechałam pierwsza, ale ponieważ w klinice panował chaos i zupełny bałagan, weszłam prawie ostatnia. Zrobili mi test ciążowy, który natychmiast pokazał dwa jaśniejsze paski. Potem pobrali krew i zaczęła się męka. Na wynik czekałam ponad pięć godzin w przepełnionej ludźmi hali. Dziewczyny, które jako ostatnie oddały krew, otrzymały wynik niemal natychmiast i poszły do domu. A ja czekałam długo i byłam znużona. W takim stanie mnie wezwali. Wynik hCG: 3525 . Po nim słowa pielęgniarki: „USG 16 grudnia, nie jeść i nie pić, ponieważ prawdopodobnie nastąpi redukcja**”. Czekam więc na tego szesnastego i bardzo się martwię. Nie chcę obniżki. Nawiasem mówiąc, nie jest to w żaden sposób rekompensowane…
_12 grudnia_
Siedzę, rycząc ze strachu i rozpaczy. Pojawiła się jasnoczerwona wydzielina, powiedziałabym, że nawet szkarłatna. Zadzwoniłam do kuratora i powiedział, żebym wstrzyknęła sobie dodatkowe dwie ampułki intesty. Dziś mamy dwudziesty szósty dzień po przeniesieniu. USG w środę. Bardzo się martwię. Poczekaj, dzieciaku!
_17 grudnia_
Wczoraj byłam w klinice na USG. Cudzoziemców było wielu, więc czekanie na spotkanie było nieznośnie długie. Aż trzy zarodki się zagnieździły! Redukcja została wyznaczona na 23 grudnia. Powiedzieli, że zostawią jeden. To smutne. Naprawdę nie chciałam. Bardzo przepraszam za te embriony. Terminy są ciągle takie same, tylko ja mam ostrą toksykozę i dodatkowo dali mi tabletki na nudności. Nastrój bardzo obniżony. Nie mam dziś na nic ochoty.
_25 grudnia_
Dwa dni temu nastąpiła redukcja. Ponownie, choć do kliniki przyjechałam o godzinie 8.00, redukcja nastąpiła dopiero po 15.00. Od 22.00 poprzedniego dnia nie mogłam jeść ani pić. Wezwano mnie na salę operacyjną. Zrobili mi znieczulenie i obudziłam się, już na oddziale, z okropnym bólem brzucha. Chociaż inne dziewczyny czegoś takiego nie odczuwały, ja nie mogłam nawet wyprostować nóg z powodu bólu. Na oddziale podpięli mi kroplówkę, kazali leżeć dwie godziny, dali jedzenie i odesłali do domu. Następna wizyta 30 grudnia. Mój stan jest okropny, bardzo boli mnie żołądek. Macie jakieś pytania? Odpowiem…
_4 stycznia_
W sylwestra odbyło się drugie USG. Znowu czekanie mnie wykończyło. Choć przyjechałam do kliniki o godzinie 8.00, badanie odbyło się w godzinach popołudniowych. Zero harmonogramu, zero zrozumienia. Czysty nonsens. Podczas USG niczego mi nie powiedzieli i niczego nie pokazali. Oprócz tego, że z dzieckiem wszystko jest w porządku, a jego serce bije. Wiem jednak, że nie jest moje (i nie udaję, że tak jest). Po drugim pozytywnym USG powinnam dostać pierwszą wypłatę – czterysta euro. Na infolinii powiedziano mi, że wszystkie płatności po 11 stycznia. Nawiasem mówiąc, kolejna wizyta też wtedy.
_28 stycznia_
Miałam dwie wizyty w klinice, ale jakoś nie było nastroju do pisania postów. Leki niemal całkowicie odstawiono. Został tylko proginorm przyjmowany co osiem godzin, trzy razy dziennie. Zalecają regularne kontrole ciśnienia. Z dzieckiem wszystko w porządku. Toksykoza ustępuje nieznacznie, ale mam ciągłe wahania nastroju. Następna wizyta 18 lutego. Wreszcie nie muszę jeździć co tydzień lub dwa, a tylko raz w miesiącu. Zadania? Zarejestrować się w miejscu zamieszkania (w przeciwnym razie grzywna w wysokości pięciu tysięcy hrywien) oraz otworzyć konto walutowe. Ale jest jeszcze czas, nie spieszy mi się. Wszystko pokryte śniegiem, nie da się wyjść z domu…
***
Rozpaczliwe posty z prośbami o pomoc zostają usunięte w ciągu kilkunastu godzin. Zamiast nich 19 lutego pojawia się smutna informacja, której towarzyszy czarne tło.
Przyjechałam do Kijowa. Zrobili USG. Dziecka nie można już uratować, wciąż żyje, ale krwawienie nie ustaje. Konieczne jest przerwanie ciąży. Nie ma powrotu. Rozczarowanie, uraza. Jestem martwa. Moralnie i fizycznie.
Na kolejny wpis Polina decyduje się dopiero ponad tydzień później.
Jestem w domu. Uratowana. Niestety, nie jestem już w ciąży. Dzieciaka już nie ma. Zdarza się. Z kliniką rozstaliśmy się bez pretensji. Dochodzę do siebie. Fizycznie i psychicznie. Zdobywam się, żeby wstać i znowu ruszam do bitwy…
***
Na kontakt z Poliną ja sam decyduję się po kolejnym miesiącu. Przekonuje mnie, że czuje się dobrze.
– Staram się nie pamiętać, co się stało. Chociaż czasami przypominam sobie o wszystkim i wyobrażam sobie, jak wyglądałabym teraz. Jaki byłby mój brzuszek, gdyby wszystko nie potoczyło się tak, jak się potoczyło – mówi.
Fizycznie jeszcze dochodzi do siebie, poronienie to gigantyczny stres dla całego organizmu, nie tylko głowy.
Kto jej wtedy – w połowie lutego – pomógł? Inne matki zastępcze. Tłumaczy, że kiedy dotarła do szpitala, jej leczenie było bardzo kosztowne – z kliniką oraz agencją trzeba się było wykłócać o pomoc.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
* Zazwyczaj w ciągu dwóch do pięciu dni od momentu pobrania komórek jajowych od matki genetycznej dokonuje się transferu jednego lub dwóch zarodków do jamy macicy surogatki.
** Aby ograniczyć ciąże bliźniacze, przeprowadza się tzw. redukcję zarodków, szczególnie że w przypadku IVF już po transferze często dochodzi do ich podziału.