Świadek wolności. Artykuły, wykłady i przemówienia z lat 1946-1958 - ebook
Świadek wolności. Artykuły, wykłady i przemówienia z lat 1946-1958 - ebook
Przemoc zarzuciła nam pętlę na szyję i zaczynamy się dusić. W ponurym, odartym z nadziei i wykraczającym poza granice narodów wszechświecie, wytworzonym przez brak zaufania, urazy, chciwość i pogoń za siłą, człowiek zmuszony jest do życia teraźniejszością, ponieważ samo słowo „przyszłość” budzi w nim lęk. I tak właśnie żyjemy: karmieni abstrakcyjnymi wartościami, osłabieni i ogłupieni rosnącym tempem takiego życia, zapominając o prawach natury, nie umiejąc spędzać mądrze czasu wolnego od pracy, nie wiedząc już, czym jest zwykłe szczęście.
Albert Camus, Kryzys człowieka
Zaiste, ten genialny pisarz, autor wspaniałych esejów i wybitnych sztuk teatralnych to bystry obserwator Europy. W swym przesłaniu do czytelników był prostolinijny, choć drogi, którymi podążał, były kręte. Piszę te słowa z lękiem, bo Camus to jeden z najważniejszych pisarzy dla kręgu moich przyjaciół poszukujących sposobu na życie w świecie dyktatury, którego nie znosili.
Adam Michnik, z Posłowia do książki
Albert Camus - Urodzony w Algierii 7 listopada 1913 r. w rodzinie francuskiego robotnika budowlanego. Pisarz, dramaturg, eseista i reżyser teatralny. W latach 1942-1944 działał we francuskim ruchu oporu. Autor m.in.: Człowieka zbuntowanego, Kaliguli, Nieporozumienia, Stanu oblężenia i Dżumy. Jeden z najwybitniejszych europejskich intelektualistów i humanistów II połowy XX wieku. Laureat Nagrody Nobla w 1957 r. Zginął w wypadku samochodowym w styczniu 1960 r.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-838-0150-6 |
Rozmiar pliku: | 648 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pomysł tej książki zrodził się dziesięć lat temu podczas wizyty w Warszawie wybitnego znawcy twórczości Camusa, profesora Jeanyves’a Guérina. To on ułożył listę artykułów, które w większości znalazły się w niniejszym tomie, ale od pomysłu do jego realizacji droga była wówczas daleka. Byli inni tłumacze gotowi podjąć wyzwanie, inaczej wyglądały plany niektórych wydawnictw... Po kilku latach okazało się, że na pomyśle się skończyło. I wtedy, zasięgnąwszy informacji tam, gdzie należało, czyli u zarządzających prawami do dzieł Camusa, i upewniwszy się, że nikt się nie starał o prawa do wspomnianych tekstów, postanowiłem doń powrócić, proponując Adamowi Michnikowi oraz Wydawnictwu Agora wydanie zbioru esejów, felietonów oraz wykładów Camusa, w których porusza on temat zagrożeń dla demokracji w świecie powojennym, ze szczególnym uwzględnieniem krajów Europy Środkowej. Tym razem droga od pomysłu do realizacji okazała się dużo krótsza, za co wdzięczny jestem zarówno Wydawnictwu, jak i dyrekcji Collège international des traducteurs littéraires w Arles, gdzie mogłem w doskonałych warunkach pracować nad przekładem Świadka wolności.
UWAGI O POLITYCE MIĘDZYNARODOWEJ
Prawdą jest, że specjalistą w dziedzinie spraw międzynarodowych nie zostaje się z dnia na dzień. Do tego potrzeba czasu – lub raczej tradycji – a także zamiłowania – lub raczej powołania. Zarazem jednak nie jest to dyscyplina (jeśli mogę tak powiedzieć), którą uprawiać może wyłącznie kilkoro wtajemniczonych. Z jednej strony, to nie wtajemniczeni ginęli lub cierpieli w wyniku tej wojny. Dlatego ci, którzy ocaleli, mają prawo zaspokajać swoją ciekawość. Z drugiej zaś strony, zawsze myślałem, że nie jest tak, by jakiejkolwiek sytuacji z udziałem człowieka nie można było jako tako wyjaśnić za pomocą kilku logicznych reguł i zwykłego zdrowego rozsądku.
Jeśli Francja chce dokonać trzeźwej oceny polityki międzynarodowej, musi zdać sobie jasno sprawę ze swego położenia w świecie. Nie jesteśmy wielkim mocarstwem. A tymczasem zachowujemy się tak, jak byśmy nim byli: nasze ambicje i wymagania są wielkomocarstwowe.
Francja jest częścią Europy, która w krajach Wielkiej Trójki nie ma dobrej prasy. Rosja Europie nie ufa (daliśmy jej ku temu niejeden powód). Z kolei Ameryka z lekka nią gardzi, uznawszy, że Europa ma skłonności do autodestrukcji. Obie te młode cywilizacje przyglądają się niecierpliwie konwulsjom, które miotają naszą starą kulturą. I prawdę mówiąc, za owe konwulsje przyszło im zapłacić zbyt wysoką cenę.
Z tego punktu widzenia nie skłamię, powtarzając za wybitnym szwajcarskim dziennikarzem, że pod względem powierzchni, realnej siły, wielkości, swoich okrutnych lub bizantyjskich systemów metafizycznych Europa jest dziś dla świata tym, czym długo Bałkany były dla Europy. I jeśli nie uda nam się jej oczyścić własnymi siłami, interwencja wielkich mocarstw przybierze postać dużo bardziej radykalną. Zarówno słabości, jak i bogactwa Europy sprawiają, że może być ona dzisiaj smacznym kąskiem dla imperializmu.
Większość Europejczyków nie dostrzega, w jak kruchym położeniu znajduje się nasz kontynent, nadal bowiem jest głęboko przekonana o wyższości naszej kultury. I na przykład wciąż traktujemy zwłaszcza Amerykanów, ale także Rosjan jak dzieci, które należy pouczać. Te dzieci jednak już podrosły, podczas gdy nasza kultura się zestarzała. Są to obecnie wielkie cywilizacje, które rozwijają się dużo szybciej niż nasza, a ich kultura wywiera na nas coraz większy wpływ. Kraje te myślą i działają na skalę światową. Żyją teraźniejszością, podczas gdy my utknęliśmy w wieku XIX. Wypada więc, byśmy zachowali umiar...
Bez względu na to, co robi i czego pragnie, Francja jest solidarna z Europą. Była z nią w cierpieniu, jest z nią związana gospodarczo, będzie z nią w przyszłości. Francja nie odbuduje się bez Europy. Europa przestanie istnieć, jeśli nie odzyska na nowo równowagi, podobnie jak Francja, która będzie musiała porzucić wszelkie nadzieje, jeśli nie stworzy nowego ładu. Tworząc nowy porządek, będzie miała udział w budowie nowej równowagi. Francja musi podjąć to europejskie wyzwanie, ponieważ jest najbardziej reprezentatywnym narodem europejskim.
Należy jednak pamiętać, że problem europejski nie jest jedynym problemem, który należy rozwiązać, by zapewnić pokój na świecie. Jeśli zakładamy, że najważniejszym celem naszej polityki zagranicznej jest solidny i trwały pokój, to Francja musi mieć jasną wizję tego, czego chce, i równie jasno zdawać sobie sprawę z własnej pozycji w świecie.
Jeśli wierzyć propozycjom zmian do ustaleń z Dumbarton Oaks, Francja chce gwarancji bezpieczeństwa, deklarując w zamian gotowość do ustępstw w sprawie własnej suwerenności. Pozycję Francji w świecie określają przede wszystkim odbyte już konferencje, a następnie stan ducha wielkich narodów, które odniosły zwycięstwo. Postronny obserwator nie może nie dostrzegać, że daleko jeszcze do pełnego porozumienia pomiędzy zjednoczonymi narodami. Wojna lat trzydziestych pozostawiła w sercach więcej sceptycyzmu niż złudzeń. Państwa tak krwiożercze jak Rosja wolą natychmiastowe gwarancje, choćby prowizoryczne, od dalekosiężnych planów zapewnienia trwałego bezpieczeństwa. Ameryka nie poradziła sobie jeszcze ze swoim izolacjonizmem. A co do Anglii, gotowej najwyraźniej do większych poświęceń, to wie ona dobrze, że samodzielnie nie zapewni zbiorowego bezpieczeństwa. W rezultacie mamy do czynienia z przedziwnie niejasną i pełną sprzeczności polityką międzynarodową. Próbuje ona pogodzić cele krótkoterminowe z przyszłością i zbiorowe bezpieczeństwo z partykularnymi interesami. Jednocześnie prowadzona jest polityka sojuszy i polityka wsparcia dla wszystkich państw, polityka paktów bilateralnych i Karty atlantyckiej. Do projektu bezpieczeństwa zbiorowego wprowadzono nawet prawo weta, na którego wady wielokrotnie już wskazywano. To pośród tych sprzeczności, będących zarazem jej własnymi sprzecznościami, Francja musi sobie torować drogę.
Czy są to jednak niespodziewane sprzeczności? Z pewnością nie. Żadnego z ludzkich przedsięwzięć, zwłaszcza o takim znaczeniu, nie da się zrealizować wedle reguł doskonałej logiki. Polityka polega w istocie na godzeniu ideału z zyskiem. Jest nade wszystko próbą równoważenia tych dwóch elementów. Dlatego, stojąc w obliczu owych sprzeczności, Francja nie może sobie pozwolić na niszczenie lub odrzucanie któregokolwiek z nich. To wszystko jest poza naszym zasięgiem. Jedyne, co możemy zrobić, to próbować godzić te sprzeczności.
Dlatego też Francja mogłaby wyznaczyć sobie dwa cele:
a) Zrobić wszystko, aby ocalić to, co już uzyskała. Konferencje międzynarodowe, a zwłaszcza Jałta, nie doprowadziły wprawdzie do w pełni zadowalających rezultatów, ale mimo wszystko są pewnym postępem. Powinniśmy się z tego cieszyć i nie robić nic, co mogłoby zakłócić sojusz aliantów. Nie ma co liczyć na to, że uda się naraz uzyskać zgodę wszystkich we wszystkim. Ale można doprowadzić do zgody kilku państw, co w końcu okaże się ważniejsze niż inne porozumienia. Umowy dwustronne, a zwłaszcza pakt francusko-sowiecki, już funkcjonują i w danej sytuacji historycznej są korzystne. Ideałem byłoby stopniowe włączanie w system zbiorowego bezpieczeństwa umów dodatkowych, wśród których najpilniejsza jest umowa pomiędzy Francją a Wielką Brytanią.
b) Z całą energią potwierdzić, że etapy te winny prowadzić do zapewnienia globalnego bezpieczeństwa, do absolutnej równości państw wobec demokratycznego prawa międzynarodowego oraz do utworzenia społeczności narodów bardziej suwerennych niż same państwa. Drogę do tego znajdziemy, tworząc fundamenty międzynarodowej i wreszcie zrównoważonej gospodarki. Powinniśmy podkreślać, że tak jak poszerzenie paktów dwustronnych może się przyczynić do ustalenia na pewien czas porządku międzynarodowego, tak kontynuacją procesu umiędzynarodowienia gospodarki niemieckiej może być europejska federacja gospodarcza jako podstawa przyszłej federacji politycznej. Federacja taka, gdyby połączyć ją geograficznie i duchowo z federalistycznym systemem rosyjskim i amerykańskim, przyczyniłaby się do umocnienia idei federacji światowej, która winna być ostatecznym celem pokojowej polityki zagranicznej.
W każdym razie wydaje się, że taka polityka w zasadniczych założeniach uwzględnia zarówno realia, jak i potrzebę sprawiedliwości, której nie da się tak łatwo wyrzucić z ludzkich serc. Jest to polityka na tyle pesymistyczna, by zapomnieć o nazbyt niebezpiecznych marzeniach, na tyle zaś optymistyczna, by karmić się dwoma lub trzema złudzeniami, bez których wszelkie działanie nie jest możliwe. Rzecz jasna, polityka ta ma jedną szansę na sto, aby odnieść rzeczywisty sukces, ale to ona podtrzymuje naszą wiarę w prawdę, a poza tym rzeczywiste działanie nie potrzebuje zbyt wielu szans, by być działaniem uzasadnionym.
Na koniec wypada mi być może przeprosić za to, że o tych kwestiach wypowiadam się w tonie, który kontrastuje z optymizmem oficjalnych deklaracji i artykułów prasowych. Usprawiedliwia mnie wiara, że stare kultury mogą przetrwać jedynie dzięki skrajnej przenikliwości. Podobnie jak wszyscy chciałbym, aby kultura europejska ocalała i nadal rodziła owoce. Uważam, że nie wolno jej porzucać, że wypada o nią walczyć i wraz z nią ginąć. Nikt jednak nie zabrania, aby miłość była wymagająca, a namiętność – przewidująca. Kultury, podobnie jak ludzie, władza i siła, nie są wieczne. Pewnego dnia przemijają, zmieniając się. Jesteśmy dokładnie w jednym z takich punktów zwrotnych w dziejach i trzeba dostrzegać wszystkie perspektywy. W tej transformacji nie pomogą Francuzi, którzy myślą w skali lokalnej lub regionalnej. Swoim brakiem wyobraźni i wrażliwości odbiorą naszemu krajowi jedyną szansę na przetrwanie.
Przyznaję, że wiele zależy od spełnienia określonych warunków. W tym, co proponuję, nie ma jednak żadnej przesady. I wydaje mi się, że gdyby Francuzi wykazali się niezbędną dozą pokory i determinacji, mogliby bez trudu porozumieć się w sprawie takiej polityki. A co do reszty, powiem jedno, nawet jeśli zabrzmi to utopijnie: patrzmy jasno, a potem walczmy ze wszystkich sił. I jeśli po walce przyjdzie nam zniknąć, to przynajmniej będziemy wiedzieli, dlaczego do tego doszło.
KRYZYS CZŁOWIEKA
Ludzie w moim wieku, tak we Francji, jak i w Europie, urodzili się tuż przed pierwszą wielką wojną lub w czasie jej trwania, byli nastolatkami w momencie wybuchu światowego kryzysu gospodarczego, a w roku, w którym władzę obejmował Hitler, mieli po dwadzieścia lat. Uzupełnieniem ich edukacji była wojna w Hiszpanii, Monachium, wojna 1939 roku, klęska oraz cztery lata okupacji i walki w podziemiu. Wydaje mi się zatem, że jest to pokolenie, które możemy śmiało nazywać ciekawym. I że będzie lepiej, jeśli wypowiadać się będę przed wami nie w imieniu własnym, lecz w imieniu pewnej liczby Francuzów, którzy mają dzisiaj trzydzieści lat, a swoje umysły i serca formowali w tych strasznych latach, kiedy – podobnie jak ich kraj – karmili się hańbą i żyli buntem.
Zaprawdę, ciekawe to pokolenie. Po pierwsze dlatego, że w obliczu absurdalnego świata, jaki zgotowali mu starsi, nie wierzyło w nic i się buntowało.
Literatura jego czasów, zwłaszcza surrealizm, buntowała się przeciwko jasności, narracji i samemu zdaniu. Malarstwo było abstrakcyjne, to znaczy buntowało się przeciwko przedmiotowi i realności. Muzyka odrzucała melodię. Filozofia uczyła, że nie ma prawdy, ale jedynie fenomeny, że owszem, pan Smith, pan Durand czy Herr Vogel mogą sobie istnieć, ale i tak nic nie łączy tych trzech osobnych zjawisk. A co do postawy moralnej, to była ona jeszcze bardziej kategoryczna: nacjonalizm był dla naszego pokolenia prawdą przestarzałą, religia ucieczką, dwadzieścia pięć lat polityki międzynarodowej nauczyło nas wątpić w jakąkolwiek czystość i wiedzieliśmy już, że każdy może się mylić i każdy może mieć rację. Natomiast tradycyjna moralność naszego społeczeństwa wydawała się nam tym, czy zawsze była, czyli monstrualną hipokryzją.
Żyliśmy więc w negacji. I nie było to, rzecz jasna, nic nowego. W innych okresach Historii doświadczały tego inne pokolenia i inne kraje. Nowe było to, że ci sami ludzie, którzy odrzucali wszelkie wartości, musieli zająć określone stanowisko najpierw wobec wojny, a potem wobec zabijania i grozy. I właśnie wtedy doszli zapewne do wniosku, że skoro przyszło im żyć w tak bolesnej sprzeczności, to mamy zapewne do czynienia z Kryzysem Człowieka. Wkroczyli bowiem w wojnę tak, jak się wchodzi do Piekła, o ile prawdą jest, że Piekło to wyparcie się wszystkiego. Nie lubili ani wojny, ani przemocy; musieli zaakceptować wojnę i stosować przemoc. Nienawidzili tylko jednego: nienawiści. A tymczasem przyszło im uczyć się tej trudnej sztuki.
A potem musieli pomyśleć o grozie lub na odwrót – groza pomyślała o nich. I znaleźli się w sytuacji, której nie chciałbym opisywać w sposób ogólny, zilustruję ją zatem czterema krótkimi historiami z czasów, które nadal tkwią w naszych sercach jak cierń, choć świat zaczyna o nich zapominać.
Historia pierwsza: kamienica zajmowana przez Gestapo w jednej ze stolic europejskich; w jednym z pokojów – dwóch związanych więźniów wciąż krwawiących po całonocnym przesłuchaniu; wchodzi dozorczyni, aby posprzątać pokój, jest w dobrym humorze, zapewne przed chwilą zjadła śniadanie. Na gorzką uwagę jednego z torturowanych odpowiada z oburzeniem: „Nie obchodzi mnie, co robią moi lokatorzy”.
Historia druga: Lyon; jeden z moich znajomych zostaje wyciągnięty z celi na trzecie przesłuchanie. Podczas drugiego naderwano mu uszy, głowę ma więc obwiązaną bandażem. Prowadzi go niemiecki oficer, ten sam, który brał udział w dwóch poprzednich przesłuchaniach, a teraz, jak gdyby nigdy nic, pyta z nutką współczucia i troski: „Jak tam pańskie uszy?”.
Historia trzecia: Grecja; po jednej z akcji partyzantów niemiecki oficer postanawia rozstrzelać w odwecie trzech braci, których wziął jako zakładników. Stara matka błaga go na kolanach, aby ich oszczędził, oficer zgadza się oszczędzić tylko jednego, i to pod warunkiem, że sama mu go wskaże. Stara nie może się zdecydować, za chwilę padnie komenda. Wybiera najstarszego, tego, który ma żonę i dzieci, i tym samym skazuje na śmierć dwóch pozostałych, dokładnie tak, jak tego chciał niemiecki oficer.
Historia czwarta: grupa deportowanych kobiet, wśród których znajduje się jedna z moich znajomych, wraca do Francji przez Szwajcarię. Tuż po przekroczeniu granicy szwajcarskiej widzą cywilny pogrzeb. Repatriowane kobiety wybuchają histerycznym śmiechem. „Tak się tutaj traktuje zmarłych” – mówią.
Wybrałem te historie nie po to, aby epatować sensacją, wiem bowiem, że trzeba uszanować wrażliwość świata, który najczęściej woli przymknąć oczy i niczego nie widzieć. Wybrałem je dlatego, że dzięki nim nie muszę odpowiadać konwencjonalnym „tak” na pytanie: „Czy mamy do czynienia z Kryzysem Człowieka?”. Dzięki nim mogę odpowiedzieć tak samo, jak odpowiadali wszyscy ludzie, o których mówiłem: „Tak, mamy do czynienia z Kryzysem Człowieka, ponieważ na śmierć i torturowanie bliźniego można w dzisiejszym świecie patrzeć z obojętnością, z życzliwą troską, z naukowym zainteresowaniem lub po prostu biernie się im przypatrywać”.
Tak, mamy Kryzys Człowieka, ponieważ skazywanie na śmierć bliźniego nie jest już postrzegane tak, jak być powinno, czyli jako przerażający skandal; ponieważ ludzkie cierpienie uznajemy za dopuszczalne na tej samej zasadzie jak kartki na żywność czy nudny przymus stania w kolejce po kilka gramów masła.
Zbyt łatwo jest obwiniać o to Hitlera i mówić, że martwy pies nie kąsa. Dobrze wiemy, że jad nie znika i nadal zatruwa nasze serca, co widać po resztkach gniewu, z jakim spoglądają na siebie narody, partie i pojedynczy ludzie. Zawsze myślałem, że naród odpowiada zarówno za swoich zdrajców, jak i za bohaterów. Podobnie jak cywilizacja. Zwłaszcza cywilizacja zachodnia jest odpowiedzialna za to, co robiła źle, i za to, co jej się udało. Z tego punktu widzenia wszyscy odpowiadamy za hitleryzm i powinniśmy szukać głębszych przyczyn straszliwego zła, które zaczęło zżerać Europę.
Powszechny kryzys to dobry temat dla mędrców wygłaszających mowy podnoszące na duchu. Ale pokolenie, o którym mówię, dobrze wie, że nie chodzi tu o nic więcej, jak tylko o rosnący strach w obliczu wypaczenia wartości w taki sposób, że miarą oceny człowieka nie była jego godność, ale jedynie sukces i skuteczność. Dzisiejszy kryzys polega wyłącznie na tym, że mieszkaniec Zachodu nie jest pewny najbliższej przyszłości i żyje pełen mniej lub bardziej uzasadnionych obaw o to, że w taki czy inny sposób zostanie zmiażdżony przez Historię. Jeśli chcemy, aby ten nieszczęśnik, ten współczesny Hiob, wydobył się z kupy gnoju i wylizał z ran, musimy zrobić wszystko, aby nie obciążała go już hipoteka strachu i lęku, aby odzyskał duchową wolność, bez której nie rozwiąże żadnego z problemów, przed którymi stoi współczesność.
Oto, co zrozumieli ludzie mego pokolenia, i oto kryzys, przed którym stanęli i nadal stoją. Usiłowaliśmy rozwiązywać go za pomocą dostępnych nam wartości, czyli nie dysponując niczym poza świadomością absurdu, w którym żyliśmy. I tak właśnie wkraczaliśmy w wojnę – bez pocieszenia i pewności. Wiedzieliśmy jedynie, że nie możemy ulec bestiom podnoszącym łeb w każdym z zakątków Europy. Mimo że nie mieliśmy pojęcia, jak uzasadnić nasz opór. Nawet najbardziej świadomi spośród nas zdawali sobie sprawę, że nie znają żadnej zasady, w imię której mogliby sprzeciwić się terrorowi i odrzucić mord.
Jeśli bowiem nie wierzy się w nic i nic nie ma sensu, a my nie umiemy podpisać się pod żadną z wartości, wówczas wszystko wolno i nic nie jest ważne. Nie ma dobra i zła, a Hitler może się zarówno mylić, jak i mieć rację. Równie dobrze można posyłać do gazu miliony niewinnych, jak i poświęcić się opiece nad trędowatymi. Można jedną ręką wyrywać uszy, a drugą je głaskać. Myć podłogę, nie zwracając uwagi na torturowanych. Oddawać honory zmarłym i wyrzucać ich zwłoki na śmietnik. Można tak i można tak. I kiedy uznaliśmy, że to bez znaczenia, to nieuchronnie nasuwał się wniosek, że rację ma ten, kto odnosi sukces, i będzie ją miał dopóty, dopóki nie powinie mu się noga. I nawet dzisiaj nie brakuje ludzi inteligentnych i sceptycznych zarazem, którzy twierdzą, że gdyby Hitler wygrał wojnę, Historia przyznałaby mu rację i uczciła ów odrażający piedestał, na którym sam się postawił. I doprawdy nie ulega wątpliwości, że tak pojmowana Historia nie pobłogosławiłaby Hitlera i nie usprawiedliwiałaby terroru i mordu, gdybyśmy sami, ośmielając się myśleć, że nic nie ma sensu, nie pobłogosławili go, tym samym znajdując usprawiedliwienie dla terroru i mordowania.
Owszem, niektórzy z nas uznali, że skoro nie istnieje żadna wyższa wartość, to może przynajmniej Historia ma jakiś sens. W każdym razie zachowywali się często tak, jakby w to wierzyli. Mówili, że ta wojna jest konieczna, ponieważ kładzie kres nacjonalizmom i przygotowuje grunt pod erę imperiów, po której, bez walki lub na drodze konfliktów, nastanie Raj na ziemi.
Myśląc w ten sposób, dochodzili do tych samych wniosków co my, dla których nic nie miało znaczenia. Jeśli bowiem Historia ma sens, to albo w pełni, albo nie ma go wcale. Ludzie ci myśleli i postępowali tak, jakby Historia podlegała niezależnej dialektyce, jakbyśmy wszyscy razem zmierzali ku ostatecznemu celowi. Myśleli i postępowali zgodnie z odrażającą zasadą Hegla: „To człowiek jest stworzony dla Historii, a nie Historia dla człowieka”. Zwolennicy realizmu politycznego i moralnego, decydujący dziś o losach świata, czerpią, często nieświadomie, z filozofii dziejów rozumianej na niemiecką modłę, według której cała ludzkość podąża racjonalną drogą ku ostatecznemu wszechświatowi. Nihilizm zastąpiono absolutnym racjonalizmem i w obu przypadkach efekty są podobne. Jeśli bowiem prawdą jest, że Historia podlega nadrzędnej i nieodwołalnej logice, i rzeczywiście – jak głosi niemiecka filozofia dziejów – anarchia ustępuje miejsca feudalizmowi, feudalizm narodom, narody imperiom, a te – społeczności powszechnej, wówczas wszystko, co służy temu koniecznemu rozwojowi, jest dobre, a osiągnięcia Historii mają wymiar prawdy ostatecznej.
A że do tych osiągnięć przyczyniają się najczęściej wojny, spiski, zabijanie w skali indywidualnej i masowej, ludzkie czyny oceniamy nie miarą dobra i zła, ale skuteczności.
Tak oto ludzie mojego pokolenia wystawiani byli przez lata na podwójną pokusę: myślenia, że nic nie jest prawdą, lub myślenia, że prawdziwe jest tylko poddanie się historycznej konieczności. I wielu z nich uległo jednej albo drugiej. W ten sposób dzisiejszy świat dał się zwieść woli mocy, a w konsekwencji – terrorowi strachu.
Jeśli bowiem nic nie jest prawdziwe ani fałszywe, nic nie jest dobre ani złe, a jedyną wartością jest skuteczność, to z reguły liczy się wyłącznie ten, kto okaże się skuteczny, czyli najsilniejszy. Świat nie dzieli się już wtedy na ludzi sprawiedliwych i niesprawiedliwych, lecz na panów i niewolników. I rację ma ten, kto zniewala. Rację ma dozorczyni sprzątająca pokój, a nie torturowani. Jedyni rozsądni ludzie w tym nowym świecie to niemiecki oficer, który torturuje lub wykonuje egzekucję, esesmani zamienieni w grabarzy. Rozejrzyjcie się dookoła i sprawdźcie, czy się mylę. Przemoc zarzuciła nam pętlę na szyję i zaczynamy się dusić. W ponurym, odartym z nadziei i wykraczającym poza granice narodów wszechświecie, wytworzonym przez brak zaufania, urazy, chciwość i pogoń za siłą, człowiek zmuszony jest do życia teraźniejszością, ponieważ samo słowo „przyszłość” budzi w nim lęk. I tak właśnie żyjemy: karmieni abstrakcyjnymi wartościami, osłabieni i ogłupieni rosnącym tempem takiego życia, zapominając o prawach natury, nie umiejąc spędzać mądrze czasu wolnego od pracy, nie wiedząc już, czym jest zwykłe szczęście. Być może tu, w tej szczęśliwej wciąż Ameryce, nie dostrzegacie tego lub też nie widzicie tego tak wyraźnie. Ale ludzie, o których mówię, widzą to od lat, odczuwają to na własnej skórze, wyczytują to z twarzy tych, których kochają, a w głębi ich schorowanego serca rodzi się straszny bunt, który zmiecie wszystko.
Ludzie ci wiedzą, że łatwo nie będzie, ponieważ nadal dręczą ich koszmary. Nazbyt głęboko odczuli jednak grozę tamtych lat, aby teraz zrezygnować. I tu zaczyna się dla nich prawdziwy problem.
Nie wystarczy rozpoznanie choroby. Trzeba ją jeszcze wyleczyć. Ale jak? Jakie leki zastosować, aby szybko wyzdrowieć?
Zacznijmy od objawów. Oto one – przy założeniu, że nasza diagnoza jest poprawna:
1. wola mocy,
2. wielki strach,
3. zastąpienie człowieka rzeczywistego człowiekiem politycznym i historycznym,
4. panowanie abstrakcji i nieuchronności; ludzi zabijają dzisiaj nie tylko przemysłowcy, ale także idee,
5. samotność bez przyszłości.
Musimy zlikwidować te objawy, jeśli chcemy rozwiązać ten kryzys. I nasze pokolenie stanęło wobec tego wielkiego problemu z bagażem negacji na plecach. Negacji, z której musiało czerpać siłę do walki. Na próżno namawiano nas, abyśmy uwierzyli w Boga, Platona lub Marksa, ponieważ tego rodzaju wiara była nam obca. Chodziło jedynie o to, czy zaakceptujemy świat, w którym istnieją już tylko ofiary i kaci. A jeśli nie, to jakie racje mu przeciwstawimy.
Dlatego szukaliśmy tych racji w naszym buncie.
Dlatego szukaliśmy ich w naszym buncie. I zrozumieliśmy, że nie walczymy o samych siebie, lecz o coś, co było wspólne wszystkim ludziom. Zrozumieliśmy, że w świecie pozbawionym sensu jedynie człowiek jako taki zachował sens, i nie umieliśmy odtąd pogodzić się z torturowaniem, z wyrywaniem uszu, z rozstrzeliwaniem synów na oczach matek. Zrozumieliśmy, że ci spośród nas, którzy zgodzili się umierać za coś, co łączy ludzi i umożliwia im porozumiewanie się między sobą, odnaleźli wartość większą niż ich własne życie, a tym samym – jeśli nie prawdę, to przynajmniej regułę postępowania. Tak, właśnie to wzajemne porozumiewanie się w ramach ludzkiej wspólnoty musieliśmy przeciwstawić światu mordowania. Musieliśmy utrzymać tę wspólnotę, aby móc stawić opór. Z niesprawiedliwością, ze zniewoleniem i strachem musieliśmy walczyć również dlatego, że te trzy plagi każą ludziom milczeć, wznoszą bariery między nimi, pogrążają ich w mroku, przeszkadzają w odnalezieniu jedynej wartości, jaka może ich ocalić w tym beznadziejnym świecie, czyli niezłomnego braterstwa ludzi walczących ze swoim przeznaczeniem. I wtedy wiedzieliśmy już, co należy zrobić, aby poradzić sobie z kryzysem.
Należy:
1. Nazywać rzeczy po imieniu i być świadomym, że za każdym razem, gdy dopuszczamy do siebie niektóre myśli, zabijamy miliony ludzi. Nie myślimy źle dlatego, że zabijamy. Zabijamy dlatego, że nasze myśli są złe. W ten sposób można być mordercą, nigdy nikogo nie zabiwszy. I w tym znaczeniu wszyscy, w większym lub mniejszym stopniu, jesteśmy mordercami. Pierwszą zatem rzeczą, którą należy zrobić, to odrzucić – tak w myśli, jak i w działaniu – wszelki realizm i fatalizm. To zadanie dla nas wszystkich.
2. Druga rzecz, którą należy zrobić, to uwolnić świat od wielkiego strachu, bo on mąci myśli.
Ponieważ dowiedziałem się, że w tych dniach odbywa się w Nowym Jorku ważna sesja Organizacji Narodów Zjednoczonych, moglibyśmy zasugerować tej światowej organizacji, aby w swoim pierwszym oficjalnym dokumencie uroczyście proklamowała zniesienie kary śmierci w skali całego globu. To zadanie dla rządów.
3. Trzecią rzeczą, którą należy robić zawsze, gdy to możliwe, jest przywracanie polityce jej właściwego, czyli drugorzędnego, miejsca. Nie chodzi bowiem o to, aby dyktować temu światu ewangelię czy też katechizm polityczny lub moralny. Wielkim nieszczęściem naszych czasów jest polityka, która uzurpuje sobie prawo do jednoczesnego wyposażania nas w katechizm, spójną filozofię, a bywa, że i w podręcznik sztuki kochania. Otóż rolą polityki jest zaprowadzanie porządku, a nie regulowanie naszego prywatnego życia. Ja sam nie wiem na przykład, czy istnieje coś, co zwykło się określać jako absolut. Wiem natomiast, że absolut nie ma nic wspólnego z polityką. I że nie jest to sprawa dotycząca nas wszystkich, tylko każdego z nas z osobna. Nasze wzajemne stosunki powinniśmy regulować w taki sposób, aby każdy mógł sam decydować o tym, czy chce zadawać sobie pytania o absolut. Nie do nas z całą pewnością należy nasze życie i jest rzeczą słuszną, jeśli poświęcamy je dla innych. Ale nasza śmierć należy wyłącznie do nas. I taka jest moja definicja Wolności. To zadanie dla prawodawców i twórców konstytucji.
4. Czwarta rzecz do zrobienia to poszukiwanie i tworzenie na fundamencie negacji takich wartości pozytywnych, które umożliwią pogodzenie myśli pesymistycznej z optymistycznym działaniem. To praca dla filozofów.
5. Po piąte, musimy zrozumieć, że chodzi tu o budowanie wspólnoty wszystkich ludzi dobrej woli. To zadanie dla nas wszystkich.
Oto, do czego doszliśmy. Niewykluczone, że mogliśmy dochodzić do podobnych wniosków dużo szybciej, ale historia ludzi to historia ich błędów, a nie ich prawd. Podobnie jak szczęście prawda jest zwyczajna i nie ma historii.
PRZYPISY
„Renaissance”, nr 10, maj 1945. Por. Albert Camus, Œuvres complètes , t. 2, Gallimard, Bibliothèque de la Pléiade, Paryż 2006, s. 649-655. Dwa miesiące wcześniej Albert Camus brał udział w spotkaniu federalistów europejskich zorganizowanym przez Francuski Komitet na rzecz Federacji Europejskiej. Jednym z uczestników tego spotkania był również czołowy zwolennik federalnej koncepcji zjednoczenia Europy Alberto Spinelli (1907-1986), nazywany ojcem Unii Europejskiej.
Wszystkie przypisy – o ile nie zaznaczono inaczej – na podstawie krytycznego, czterotomowego wydania Œuvres complètes Alberta Camusa, Gallimard, Paryż 2006-2008.
Od 21 sierpnia do 7 października 1944 roku w pałacu Dumbarton Oaks w Waszyngtonie odbyły się dwie konferencje z udziałem tzw. wielkiej czwórki, czyli głównych aliantów z czasów II wojny światowej: Stanów Zjednoczonych, ZSRR, Wielkiej Brytanii oraz Chin. Ich celem było opracowanie koncepcji światowej organizacji bezpieczeństwa. W marcu 1945 roku Francja zgłosiła gotowość do zaangażowania się w „projekt z Dumbarton Oaks”. W zamian za gwarancje bezpieczeństwa godziła się na ustępstwa w sprawie własnej suwerenności (por. „Le Monde”, 24 marca 1944).
Zdaniem Camusa preludium do II wojny światowej była wojna domowa w Hiszpanii, która rozpoczęła się w 1936 roku.
Por. OC, t. 2, s. 737-748. Oryginalny tekst wykładu wygłoszonego przez Alberta Camusa 28 marca 1946 roku na Columbia University w Nowym Jorku. Por. Albert Camus, OC II, s. 737-748 oraz noty, tamże, s. 1364-1368. Pobyt Camusa w Stanach Zjednoczonych wiosną 1946 roku zorganizowało francuskie MSZ. Camus wygłosił wówczas serię wykładów w Nowym Jorku oraz w Filadelfii. Dla młodego, ale znanego już we Francji pisarza były to pierwsze wystąpienia publiczne na arenie międzynarodowej.
Samantha Novello, wydawczyni korespondencji Camusa z Nicolą Chiaromontem, pisze w jednym z przypisów: „Wiosną 1946 w Nowym Jorku Albert Camus, Nicola Chiaromonte i Dwight Macdonald wymyślili polityczny projekt walki z totalitarnymi i dehumanizującymi tendencjami współczesnej cywilizacji przemysłowej poprzez stworzenie swobodnej, transatlantyckiej sieci społecznej. Powstałe wiosną 1948 Europe-America Groups (EAG), inspirując się z jednej strony pojęciami towarzyskości i życzliwości wziętymi od Caffiego, a z drugiej strony ideami sformułowanymi przez Camusa w wykładzie wygłoszonym na Columbia University (...), odpowiadały na inercję rządów obu bloków w latach powojennych pacyfistycznym wezwaniem do międzynarodowego braterstwa” (Albert Camus, Nicola Chiaromonte, Korespondencja 1945-1959, przeł. Maryna Ochab, Fundacja Terytoria Książki, Biblioteka Mnemosyne, Gdańsk 2020, s. 195) – przyp. tłum.