Świat bez bohaterów - ebook
Świat bez bohaterów - ebook
Jason Walker często marzy, żeby życie stało się odrobinę mniej przewidywalne – aż do dnia, kiedy codzienne obowiązki w zoo sprawiają, że chłopiec przenosi się z basenu hipopotama do dziwnego świata, któremu grozi niebezpieczeństwo.
Lyrian to miejsce pełne niebezpieczeństw i wyzwań – nie przypomina niczego, z czym Jason zetknął się do tej pory. Ludzie żyją tu w strachu przed nikczemnym czarnoksiężnikiem i cesarzem w jednej osobie, Maldorem. Dzielni ludzie, którzy kiedyś przeciwstawiali się Maldorowi, zostali przekupieni lub złamani, zostawiając po sobie królestwo, w którym górę wziął strach i podejrzliwość.
W poszukiwaniu drogi do domu Jason spotyka Rachel, która także została w tajemniczy sposób ściągnięta z naszego świata do Lyrianu. Jason i Rachel wplątują się w misję, mającą na celu złożenie w całość słowa mocy, które może zniszczyć cesarza i dowiadują się, że muszą uratować ten świat pozbawiony bohaterów, jeżeli chcą mieć jakąś szansę powrotu do domu.
Mull, lepiej znany jako autor popularnego cyklu Fablehaven, przedstawia nową przygodę fantasy, w której Jason i Rachel, dwójka amerykańskich dzieciaków, zostaje – osobno – wciągnięta do alternatywnego świata zwanego Lyrian. Chcą wrócić do domu, ale nie wiedzą jak to zrobić. Trzynastoletni Jason podejmuje się misji zdobycia magicznego słowa, potrzebnego do obalenia Maldora, złego cesarza Lyrianu, a pomaga mu w tym Rachel, Ślepy Król i inni sojusznicy. Dwoje nastolatków wyrusza, by odnaleźć pilnie strzeżone sylaby słowa, udaremniając jednocześnie plany przebiegłych i podłych sługusów Maldora. Szaleńcze przygody, z polotem wymyślone stwory i zaskakujące zwroty akcji – wszystko to pojawia się w czasie wędrówki Jasona i Rachel po niebezpiecznym świecie. Zakończenie książki jest nie tyle finałem, ile chwilą wytchnienia przed następną częścią. Czytelnicy, którzy szukają bogatej, wypełnionej przygodami fabuły, powinni spróbować najnowszej powieści Mulla.
"Brandon Mull to czarodziej słów. W Pozaświatowcach wyczarował jedną z najbardziej oryginalnych powieści fantasy, jaką przeczytałem w ciągu ostatnich lat – mieszanka przygody, humoru i magii, której nie sposób się oprzeć."
Rick Riordan, autor serii „Percy Jackson” i „Olympians”
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67023-92-4 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książę zwisał w ciemnościach. Ramiona go bolały, wiekowe kajdany wcinały mu się w nadgarstki, gdy próbował się przespać. Łańcuchy nie pozwalały mu się położyć. Nie był w stanie powiedzieć, czy tak naprawdę było jasno czy ciemno, ponieważ wrogowie ukradli mu wzrok.
W oddali usłyszał krzyk – niepohamowany skowyt człowieka, który próbuje – bezowocnie – uciec od najstraszliwszej agonii. Te przerażające wrzaski dobiegały z wyższych korytarzy, tłumione przez przeszkody po drodze.
Po niezliczonych tygodniach w lochach Felrook książę potrafił odgadnąć, co musi czuć tamten człowiek. Nigdy w życiu nie wyobrażał sobie cierpienia tak różnorodnego i wyrafinowanego, jakiego doświadczył w tym miejscu.
Wyprostował się, zmniejszając nieco obciążenie na nadgarstkach. Był przekonany, że jeśli dłużej potrzymają go tutaj zakutego, odpadną mu ręce. Chociaż wolał obecne kwatery od poprzednich, gdzie podłoga jeżyła się od ostrych, zardzewiałych kolców, a wszelkie próby położenia się lub siedzenia wiązały się z przelaniem własnej krwi.
Niewidoczny, nieszczęsny więzień nadal krzyczał. Książę westchnął. Przez cały czas kiedy go torturowano, niezależnie od tego, jaką truciznę wlano mu przemocą do gardła, niezależnie od tego, jakie pytanie mu zadano, nie wypowiedział nawet jednego słowa. Nie krzyczał także z bólu. Wiedział, że niektóre z mikstur opracowanych przez Maldora albo jego sługusów były zdolne rozwiązać mu język i przyćmić umysł, więc kiedy go pochwycono, stanowczo poprzysiągł sobie nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Oprawcy nękali go naprawdę fachowo. Próbowali go przekupić jedzeniem i wodą. Próbowali przymusić go do mówienia bólem. Niektórzy zjawiali się i przemawiali doń spokojnie i rozsądnie. Inni występowali z kategorycznymi żądaniami. Czasem musiał stawić czoło kilku inkwizytorom z rzędu. A innym razem godziny i dni ciągnęły się w nieskończoność między kolejnymi przesłuchaniami. Nie był w stanie nazwać rozmaitości toksyn, jakie mu podano, ale niezależnie od tego, jak bardzo starano się zmącić mu myśli i osłabić determinację, książę koncentrował się na jednej konieczności: milczeniu.
W końcu przemówi. W głębi ducha czepiał się nadziei, że ostatecznie zostanie zaprowadzony przed oblicze cesarza. I wtedy wypowie jedno słowo.
Stopniowo, jak przez mgłę, do księcia zaczęło docierać, że odzyskuje niezwykłą jak na obecne warunki jasność umysłu. Ból głowy nie ustępował, głód nadal szarpał mu trzewia, ale książę odkrył, że może świadomie kierować myślami – uważał to za rzecz zupełnie naturalną, dopóki nie zaczęto faszerować jego posiłków dodatkami wpływającymi na pracę umysłu. Jeśli pominąć fakt, że nieustannie trzymał się naczelnej zasady zachowania milczenia, to w ciągu ostatnich tygodni jego myśli błądziły zupełnie bezwładnie, a poczucie tożsamości zaczęło się rozmywać.
Drzwi do celi otworzyły się ze skrzypieniem. Zesztywniał, gotując się na wszystko. Zachowaj milczenie, przestrzegł się w myślach. Choćby nie wiadomo co zrobili czy powiedzieli.
– No, proszę, proszę – usłyszał ciepły, znany mu głos. – Z każdym dniem wyglądasz coraz gorzej.
Książę nie odpowiedział. Do celi weszli także inni mężczyźni. Trzech, nie licząc tego, który mówił.
– Skoro masz mieć gościa, to lepiej, żebyśmy cię obmyli – kontynuował przyjazny głos prawie bez chwili przerwy.
Brutalne ręce rozpięły kajdany. Książę był skonsternowany. Nie myto go, odkąd trafił do lochów. Może to była jakaś sztuczka? A może wreszcie stanie przed obliczem cesarza?
Wielkie łapska chwyciły go za ramiona. Pociągnęły go do przodu, a potem pchnęły na kolana. Szorstkie szmaty tarły jego nagie ciało. Niebawem niewidoczne dłonie zaczęły przycinać mu zarost. Kilka minut później prosta brzytwa przesunęła się po policzkach.
Przytrzymywało go dwóch mężczyzn, po jednym z każdego boku, co podsunęło księciu myśl, jak mógłby ich zaatakować. Gdyby posłużył się nogami i uderzył w ich kolana, a potem dorwałby brzytwę, zdołałby dorzucić cztery trupy na swoje konto. Odkąd go uwięziono, zabił już sześciu strażników.
Nie. Nawet gdyby pokonał tych mężczyzn, bez wzroku nigdy nie zdołałby uciec z lochów. Za to mógłby zaprzepaścić audiencję u Maldora. Książę zadrżał. Wielu jego najlepszych ludzi i najbliższych przyjaciół oddało życie, a on – mimo ich ofiary – zawiódł. Jego jedyną szansą na odkupienie było stanąć przed cesarzem.
– Wydajesz się dzisiaj wyjątkowo potulny. Czyżbyś wreszcie postanowił zostać wzorcowym więźniem?
W myślach księcia pojawiły się kąśliwie riposty. Od tak dawna mąciło mu się w głowie, że teraz kusiło go, by odpowiedzieć. Nie, nawet jeśli wydawało mu się, że myśli klarownie, i choćby to pytanie było niewinne, to, jeżeli złamie zasadę milczenia, w końcu oprawcy zmuszą go do zdradzenia tajemnic. Miał do przekazania tylko jedno słowo i wypowie je w obecności Maldora.
– Gotowy na spacer?
Mężczyźni stojący po bokach pomogli księciu wstać, a potem wyprowadzili go z celi. Szedł, powłócząc nogami. Jak zawsze, brakowało mu oczu, ale z całą determinacją badał otoczenie pozostałymi zmysłami, zwracając uwagę na kierunek i temperaturę ciągu powietrza, akustykę korytarza, zapachy zgnilizny i płonących pochodni.
Po pewnym czasie usłyszał, że otwierają się drzwi, i wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Eskorta zmusiła go do uklęknięcia, nakładając mu okowy na kostki i nadgarstki, a potem zamykając ciężki, żelazny kołnierz na szyi. Strażnicy wyszli bez słowa. A przynajmniej część z nich. Jeden lub kilku mogło zostać potajemnie.
Mijały minuty. Godziny. W końcu drzwi celi otworzyły się i znowu zamknęły.
– Nareszcie ponownie się spotykamy – rozległ się znajomy głos.
Dreszcz przebiegł księciu po plecach. Maldor odwiedził Trensicourt wiele lat temu, próbując wynegocjować sojusz. Jako mały chłopiec książę studiował każdy ruch tego człowieka – człowieka, który zdaniem jego ojca był bardzo niebezpieczny.
– Obiecałem, że pewnego dnia uklękniesz przede mną – rzucił oschłym tonem cesarz.
Książę poruszył ramionami – dość, żeby łańcuchy zabrzęczały.
– Owszem, wolałbym, abyś z własnej woli okazał mi szacunek – dodał cesarz. – Może i na to przyjdzie czas. Rozumiem, że zapomniałeś języka w gębie.
Książę się zawahał. Musiał mieć pewność. Poznał to słowo mocy ogromnym kosztem. Cesarz nie miał prawa podejrzewać, że książę znał wszystkie sylaby. W przeciwnym wypadku nigdy nie zjawiłby się osobiście. Tylko czy to nie była jakaś sztuczka? Czy mówca nie podszywał się pod cesarza? Książę wiedział, że będzie miał tylko jedną szansę.
– Nie widziałem potrzeby, by zwracać się do twoich podwładnych – powiedział książę zaskoczony, jak chrapliwie i słabo zabrzmiał jego własny głos.
– Następca tronu Trensicourt mówi! – wykrzyknął Maldor. – Wdychałeś żrącą substancję, więc już zacząłem podejrzewać, że straciłeś zdolność artykułowania. Doprawdy masz żelazny charakter. Gdybym wiedział, że potrzebujesz jedynie mojej obecności, odwiedziłbym cię wcześniej.
Jeśli to był impostor, to naprawdę świetny.
– Co cię sprowadza do lochów?
Cesarz się zawahał.
– Zjawiłem się, żeby świętować koniec moich zmartwień.
– Masz jeszcze wiele królestw do podbicia – zaprotestował książę. – Ja jestem tylko pojedynczym człowiekiem.
– Zwornikiem konstrukcji – mruknął cesarz. – Wystarczy go usunąć, żeby całość się zawaliła.
– Są jeszcze inni – upierał się książę. – Przyjdzie czas, że oni powstaną.
– Mówisz, jakby już było po tobie. – Maldor się zaśmiał. – Przyjacielu, nigdy nie zamierzałem cię zabijać. Chciałem tylko udowodnić, że nie możesz mi się przeciwstawić, a do tego potrzebowałem po prostu cię pokonać. Boli mnie twój widok w tym stanie. Wolałbym odziać cię w strojne szaty i opatrzyć twe rany. Jak zapewne pamiętasz, już kiedyś ofiarowałem ci przyjaźń. Nie dość, że ją odrzuciłeś, to jeszcze podjąłeś walkę przeciwko mnie i podjudzałeś innych, by uczynili to samo.
– Nigdy nie pozyskasz mojej lojalności.
– Żałuję, że nie jesteś rozsądny – ubolewał cesarz. – Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie dorównuje ci żaden z moich sług. Mógłbyś być moim głównym przybocznym. Uczyniłbym cię lordem Trensicourt, a nawet więcej: mógłbyś swobodnie rządzić niczym król pod każdym względem prócz tytułu. Mógłbym zwrócić ci wzrok, przedłużyć życie. Mógłbyś dokonać wiele dobrego.
– A cały Lyrian znalazłby się pod twoim zwierzchnictwem – odparł książę. – Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ty? Straciłem oczy.
– Z pewnością poznajesz mój głos – odparł z rozbawieniem cesarz.
– Wiele lat temu rozmawiałeś ze mną w salonie Trensicourt. Pokazałem ci zabawkę.
– Zaczynamy bawić się w zagadki?
– Pamiętasz tę zabawkę?
– Nakręcana karuzela z wyjmowanymi konikami. Wyjąłeś z karuzeli emaliowanego konika, jak mi się zdaje, w większości niebieskiego, i poprosiłeś, żebym się z tobą pobawił.
Książę skinął głową. Tylko cesarz mógł znać te szczegóły. Kto inny by o nich słyszał. Książę prawie bez chwili pauzy wypowiedział Słowo, które trzymał w tajemnicy od chwili uwięzienia. Poczuł jego moc, gdy opuściło jego usta, prawdziwe edomickie słowo-klucz.
Książę czekał w ciemnościach.
– Cóż za przedziwny okrzyk – zauważył cesarz.
Przerażenie i konsternacja wyprowadziły księcia z równowagi. To słowo powinno być zgubą cesarza! Gorączkowo próbował je sobie przypomnieć, ale wypowiedzenie go na głos sprawiało, że znikało z pamięci.
– Wyglądasz na zatroskanego – rzucił Maldor.
– To słowo powinno było cię zniszczyć – szepnął książę, gdy umarły w nim resztki determinacji, a jego wewnętrzny świat skurczył się do zimnego zakątka, w którym pozostały tylko popioły nadziei.
Cesarz się roześmiał.
– Dajże spokój, mój niezłomny książę, z pewnością nie mogłeś wierzyć, że nie jestem świadom celu twojej misji! W rzeczy samej, rozmawiamy, ale nie bezpośrednio. Korzystam z pośrednika. W końcu bycie czarnoksiężnikiem powinno wiązać się z pewnymi dobrodziejstwami! Mój emisariusz mówi z moją modulacją i z łatwością możemy porozumiewać się na odległość. Ponieważ jednak nie jest mną, owo niebezpieczne słowo nie może wpłynąć na żadnego z nas. A teraz, kiedy straciłeś swą ostatnią broń, czy rozważysz moją propozycję?
– Nigdy – szepnął książę.
Zostało mu tylko to jedno – nigdy nie pozwoli, by cesarz skłonił go do zmiany stron. Przynajmniej tyle był winien wszystkim, którzy w niego wierzyli.
– Jestem pod wielkim wrażeniem faktu, że nauczyłeś się Słowa – kontynuował cesarz. – Ty jesteś pierwszym. Dawno temu obiecałem sobie, że ten, kto nauczy się Słowa, zostanie zaproszony do najściślejszego kręgu moich współpracowników. Nie masz innego wyboru. Nie giń bez powodu. Dalszy opór nic ci nie da. Współpracuj ze mną, a nadal będziesz mógł dokonać wiele dobrego. Tym razem odpowiedz z namysłem, bo nie otrzymasz następnej szansy. W końcu dopiero co próbowałeś mnie zabić. A wstępne zapoznanie się z mymi gościnnymi lochami było łagodne w porównaniu z grozą, która jeszcze cię czeka.
Książę spuścił głowę i przez chwilę milczał. Tyle planów, zręcznych manewrów, śmiałych aliansów, szczęśliwych ucieczek o włos od klęski – a on zawiódł! Wypowiedział Słowo przed przynętą! Nawet przewidział taką możliwość, lecz ostatecznie Maldor go przechytrzył i zniszczył, jak czynił nieodmiennie ze wszystkimi wrogami. Książę szukał w sobie nadziei lub wiary, ale niczego nie znalazł. Być może powinien pogodzić się z tym co nieuniknione. Nie był pewien, jak długo jeszcze zdoła zachować jasność umysłu w tym miejscu.
Uniósł głowę.
– Nigdy nie będę ci służył. Pokonałeś mnie, lecz nigdy mnie nie kupisz.
Był winien te słowa tym, którzy za niego zginęli. Był winien te słowa samemu sobie. Zostać zniszczonym to jedno, a on przynajmniej się nie poddał.
– Dobrze więc. Byłeś najlepszym z moich adwersarzy, to muszę ci przyznać. Wiedz jednak, że tu zostaniesz złamany. Możesz liczyć na mój podziw, ale nie na litość.
Rozległ się dźwięk oddalających się kroków i drzwi zatrzasnęły się z ostatecznością, z jaką opada płyta grobowca.ROZDZIAŁ 2
Depozytariusz wiedzy
Jason przez dłuższą chwilę przedzierał się brawurowo przez listowie, to rzadsze, to gęstsze, i w końcu zatrzymał się, czując zmęczenie w nogach. Przykucnął i zaczął bacznie nasłuchiwać, a w głowie dudniło mu w rytm bicia serca. Albo nikt za nim nie podążał, albo jego prześladowcy poruszali się cicho jak ninja. Na wszelki wypadek przebiegł jeszcze kawałek, aż kolka w boku i brak oddechu zmusiły go w końcu do odpoczynku. Zgiął się wpół, opierając ręce na kolanach, ale nadal nie słyszał niczego, co świadczyłoby o pościgu.
Usiadł na ziemi i oparł plecy o chropowaty pień drzewa, cicho dysząc. W jakim miejscu ludzie wiwatowaliby na widok muzyków spadających ze śmiertelnie niebezpiecznego wodospadu? Czy naprawdę właśnie kogoś zastrzelił z łuku?
Zamknął oczy, schował twarz w dłoniach i spróbował siłą woli zmusić się do przebudzenia. Dopóki miał zamknięte oczy, mógł być wszędzie. Nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Ogłuszony na sztucznej murawie w boksie. Tyle że nadal czuł pień pod plecami i nadal słyszał cykanie owadów.
Perkusista zmierzał ku pewnej śmierci w wodach ogromnego wodospadu. Czy to miało znaczenie, że strzała trafiła go w ramię na kilka sekund przed samobójczym skokiem? Jason zazgrzytał zębami. Nie miał dość wprawy w strzelaniu, więc mierzył za nisko. To jeszcze nie czyniło z niego kryminalisty, prawda? Jedynie beznadziejnego ratownika. W końcu próbował pomóc ludziom, którzy już byli skazani na śmierć. Zgadza się?
Prawdziwym kryminalistą był ten drań, który przeciął linę. Jason nie mógł uwierzyć, że człowiek z ekipy ratowniczej nie zawahał się odciąć tych wszystkich ludzi. Właściwie ich zabił.
Jasonowi zadrżały ręce. Noc było chłodna, a w mokrym kombinezonie bardziej marzł. Spoliczkował się. Uszczypnął się w rękę. Odczucia wydawały się zupełnie prawdziwe.
Mając dość tego, że siedzi i się trzęsie, wstał i odszedł ciężkim krokiem od rzeki. Huk wodospadu powoli przeszedł w cichy syk.
Podłoże się wznosiło. Jason rozglądał się za schronieniem. W półmroku lasu czas wlókł się w nieskończoność. Po godzinie albo dwóch, kiedy kombinezon wydawał się już nieco suchszy, a długi spacer wymęczył Jasona, chłopiec zdecydował się wślizgnąć pod gęsty krzak. Zarośla pachniały trochę jak odświeżacz powietrza w kształcie choinki w samochodzie taty. Jason nie słyszał już wodospadu.
Oparł głowę na zgiętej ręce i zacisnął zęby, żeby przestać nimi szczękać. Odkrył, że kiedy zgarnął wokół siebie liście, zwinął się w kłębek i przestał się wiercić, wreszcie zrobiło mu się trochę cieplej.
Naprawdę mógł przejść do jakiejś innej rzeczywistości? Na tę myśl zadygotał. Jak wróci do domu? Nie widział żadnego śladu drogi powrotnej przy drzewie, z którego wyszedł. Żadnego migoczącego portalu prowadzącego do wymiaru, w którym znajdował się jego dom. Gdzie ma zacząć szukać drogi powrotnej? A jeśli nie ma powrotu? Czy to zdarzyło się już komuś wcześniej?
Jason wyjął telefon komórkowy. Poświata z ekranu rozświetliła ciemny krzew. Najwyraźniej telefon przetrwał kąpiel w basenie hipopotama. Jason nie zdziwił się, widząc, że nie ma zasięgu. Nie zadzwoni do domu. Miał jedną nieodebraną wiadomość. Najpewniej od mamy, która go upominała. Otworzył wiadomość.
„Proszę, odbierz. Nawet jeśli wolisz zlekceważyć moje zdanie, nadal cię kocham”.
Łzy napłynęły mu do oczu. Zupełnie opacznie go zrozumiała! On po prostu chciał, żeby nie próbowała wtrącać się do jego toku nauki.
Wcześniej tego dnia wyrwało mu się nieopatrznie, że czeka go sprawdzian z biologii i musi przygotować pracę z angielskiego. Rodzice niewiele wiedzieli o jego nawykach, jeśli idzie o naukę, głównie dlatego, że regularnie przynosił do domu naprawdę dobre oceny, więc nie musieli specjalnie się martwić. Jednakże od czasu do czasu mama postanawiała pobawić się w rodzica. Powiedziała mu, że nie powinien iść trenować odbić, jeśli ma do odrobienia pracę domową. Próbował wytłumaczyć, że ma to wszystko rozplanowane, ale ona się uparła. Wobec tego po prostu wyszedł i pojechał na rowerze potrenować mimo jej protestów, nie przejmując się karą, jaka może go za to czekać.
Dlaczego był taki uparty? Próbowała dodzwonić się do niego, a on nie odbierał. Tak go właśnie zapamięta? Jako niewdzięcznego, nieposłusznego palanta? Na tę myśl aż mu się zacisnął żołądek. Czy ta krótka wiadomość to jego ostatni kontakt z rodziną?
Poczuł, jak wzbiera w nim frustracja i strach, i odruchowo zacisnął dłonie w pięści. Rozejrzał się wokół po pustym lesie, mając ochotę wrzasnąć, uderzyć w coś. Jak mógł tu ugrzęznąć, w tym zwariowanym miejscu, tak daleko od wszystkich, których znał?
Jason pomyślał o swoim psie, Cieniu, trzyletnim labradorze. Kto go będzie karmił? Wyprowadzał? Kto będzie mu rzucał zniszczoną, starą piłeczkę tenisową? Rodzice nigdy nie chcieli mieć psa. Żeby go dostać, Jason obiecał, że weźmie na siebie wszelkie związane z psem obowiązki. Tresował go, z pieniędzy za koszenie trawników i mycie samochodów zapłacił za sofę, którą Cień pogryzł. Z oddaniem sprzątał po psie, kąpał go, bawił się z nim, wędrował z nim po lasach. Wątpił, czy rodzice wiedzieli, ile Cień je, gdzie lubi być drapany czy choćby, gdzie szukać jego smyczy. Jeśli Jason nigdy nie odnajdzie drogi do domu, Cień może na tym ucierpieć bardziej niż inni!
– Halo! – zawołał, chociaż wiedział, że to nie ma sensu. – Chcę wrócić do domu! Halo! Halo!
Zamrugał, powstrzymując łzy i próbując zapanować nad emocjami. To wszystko nie miało sensu, ale musiał się uspokoić; musiał to wszystko rozgryźć, jeśli miał kiedykolwiek ponownie zobaczyć przyjaciół, rodziców i resztę rodziny.
Wziął głęboki wdech i przejrzał pozostałe wiadomości. Było ich tylko pięć. Cztery to była krótka, durna wymiana zdań z Mattem. Jedna była od Tima, który zapraszał go na trening w boksie. Jason był naprawdę dobry w kasowaniu wiadomości. Teraz żałował, że nie ma niczego więcej do czytania. Bateria rozładowywała się, więc po raz ostatni przeczytał wiadomość od mamy, a potem zamknął telefon.
Zacisnął powieki. Musiał odpocząć. Miał nadzieję, że rano, wypoczęty i z rozjaśnionymi myślami spojrzy na sytuację z lepszej perspektywy.
W domu, kiedy nie mógł zasnąć, leżał w łóżku, czekając, aż na świecącym ekranie zegara cyfrowego pojawią się określone układy cyfry, w tym tak charakterystyczne, jak 11:11, 11:22, 11:24, 12:12, 12:21 i jego ulubione – 12:34 i 12:48. Tu nasłuchiwał nocnych odgłosów: sporadycznego pohukiwania sów, trzepotu skrzydeł lub szelestu liści od czasu do czasu, szmerów i cykania owadów. Przesunął się, próbując znaleźć wygodną pozycję. Kiedy już się martwił, że nigdy nie zaśnie…
…obudził się, gdy światło słoneczne przesączało się przez listowie. Zamrugał i w głowie mu się zakręciło na widok nieznajomej okolicy. Natychmiast powróciły do niego wydarzenia poprzedniego dnia i zaciążyły kamieniem na sercu. W głębi duszy miał nadzieję, że obudzi się w łóżku szpitalnym. Czy człowiek może zasnąć we śnie i obudzić się, gdy sen nadal trwa?
Jason usiadł, zauważając, że kombinezon nadal ma odrobinę wilgotny. W świetle dnia dostrzegł, że niektóre z otaczających drzew były porośnięte gęstym, fioletowym mchem obsypanym maleńkimi, białymi kwiatuszkami. Pobliski krzew miał długie, skręcone jak korkociąg liście. Wskazówki były subtelne, ale Jason wiedział, że z pewnością nie znajduje się w pobliżu miasteczka Vista w stanie Kolorado. Instynkt krzyczał, że znajduje się z dala od domu, z dala od właściwego mu miejsca. Więcej: sądząc po ubraniach, jakie nosili ludzie znad wodospadu, możliwe, że znalazł się nawet z dala od właściwego mu czasu.
Zesztywniałe mięśnie zaprotestowały, gdy Jason wstał. Roztarł bok, w który przez całą noc wbijał mu się kamień. Szczególnie obolałe miał mięśnie pod prawą łopatką. Pomyślał, że to pewnie efekt napinania łuku poprzedniego wieczoru.
Westchnął. Przez drzewa rosnące wokół i zasłaniające widok, nie wiedział, w którym kierunku ma iść. Malutki żółty ptaszek z czarnymi cętkami zaświergotał na gałęzi. Mały wachlarz z piórek zdobił mu tył głowy. Jason zawsze bardziej niż inni ludzie zwracał uwagę na zwierzęta, ale nie rozpoznał tego gatunku ptaka.
Z rękami na biodrach rozważył możliwości. Gdziekolwiek był, śmierć w dziczy pozostawała realnym zagrożeniem, jeśli Jason nie podejmie żadnych działań. Myśląc o ludziach, których widział nad wodospadem, uznał, że gdzieś w okolicy musi znajdować się miasteczko.
Czując coraz większy głód, skręcił w stronę wschodzącego słońca. Wkrótce doszedł do potoku, wystarczająco wąskiego, żeby dało się przez niego przeskoczyć. Pomyślał, że gdyby chciał, mógłby dojść z biegiem potoku do rzeki. Tłum powinien się już rozejść.
Przykucnął w miejscu, gdzie woda spadała z małej skalnej półki. Wyglądała na czystą, ale powstrzymał chęć, żeby się jej napić, bo mógłby się od tego rozchorować.
Postanowił iść wzdłuż strumienia. Wtedy, gdyby zaczął umierać z pragnienia, zawsze mógł zaryzykować zatrucie bakteriami, przy okazji ratując sobie życie. Postanowił jednak pójść najpierw w górę potoku, ponieważ rzekę uznał za pechowe miejsce.
Nie przeszedł wiele, kiedy dotarł do sadzawki, z której brał początek strumień. Rozejrzał się po okolicy i oniemiał, dostrzegając między drzewami wielki budynek zbudowany w całości z cętkowanego granitu. Szczyt budowli okalał fryz przedstawiający walczących mężczyzn – żołnierzy piechoty uzbrojonych we włócznie i tarcze, którzy stawiali czoło uzbrojonym jeźdźcom na rydwanach. Pozbawione okien ściany z idealnie dopasowanych bloków kryły się za rozlicznymi, żłobkowanymi kolumnami. Potężne kamienne posągi stały po obu stronach ciągu szerokich, kamiennych stopni prowadzących do mosiężnych drzwi wbudowanych w zwieńczoną łukiem niszę. Całość przywodziła na myśl wymyślne muzeum. Tyle że ta ogromna konstrukcja stała pośrodku lasu i nie prowadziła do niej żadna dostrzegalna droga czy nawet ścieżka.
Jasonowi ulżyło na widok dowodu istnienia cywilizacji i pośpiesznie wspiął się po schodach. Zawahał się przy drzwiach. Może to był ogromny grobowiec? Ta myśl sprawiła, że nagle zamarł. Czy naprawdę chciał wejść do mauzoleum na pustkowiu?
Złapał mosiężną klamkę, szarpnął ciężkie drzwi i z ulgą odkrył, że nie są zamknięte na zamek – z ulgą, bo kto by zostawił grobowiec otwarty? Pociągnął drzwi i otworzył je szeroko.
Kiedy Jason wszedł do środka, stary mężczyzna w fioletowym kapeluszu o kształcie oklapłego grzyba podniósł wzrok znad wielkiego, drewnianego biurka. Na kościstym nosie opierały mu się wielkie okulary w drucianej oprawce i z dwuogniskowymi soczewkami. Odchylił głowę i spojrzał na Jasona oczami o powiększonych tęczówkach. Skóra pod jego oczami opadała głębokimi żłobieniami.
– Wielka Matko Wiedzy – szepnął.
– Dzień dobry – powiedział Jason z ulgą, że znalazł prawdziwą i nierozgniewaną osobę.
Mężczyzna wstał i obszedł biurko. Jego fioletowe pumpy pasowały do kapelusza i rozdymały się jak balony na wysokości ud. Przy butach połyskiwały błyszczące sprzączki.
– Witam, Poszukiwaczu Wiedzy – wyrecytował z powagą mężczyzna. – Z pewnością przybyłeś z daleka i zniosłeś wiele trudów, by zasłużyć na prawo studiowania w Skarbnicy Wiedzy. Niewielu ma odwagę przybyć tutaj, i dość umiejętności, by odnaleźć ten niezwykły gmach.
– Chyba rzeczywiście jestem z daleka. I zdecydowanie cieszę się, że pana widzę.
Starszy mężczyzna zatarł dłonie.
– W tej dekadzie jesteś pierwszym dzielnym poszukiwaczem przygód, który zwycięsko dotarł do tych świętych korytarzy oświecenia. Doprawdy, musisz być poszukiwaczem, którym kieruje przemożny głód wiedzy. Zbyt długo obywałem się bez nowego towarzystwa. Bądź łaskaw zaszczycić mnie opowieściami z twej podróży.
Jason zamrugał zaskoczony i podrapał się z zakłopotaniem po policzku.
– Nikt pana nie odwiedza? Dopiero co widziałem grupę ludzi przy wodospadzie niedaleko stąd.
Starzec skrzywił się w zadumie.
– Miejscowi zbliżają się do skarbnicy równie rzadko, jak do wodospadu. Musiała nadarzyć się jakaś specjalna okazja.
Jason nie rwał się do opowiadania o wypadku z tratwą.
– Chyba tak. Mówi pan, że chce usłyszeć moją historię? Cóż, połknął mnie hipopotam. Tylko że nie znalazłem się w hipopotamie. Wylądowałem w drzewie. A potem po prostu dotarłem tutaj.
Mężczyzna zmrużył oczy za okularami.
– Wolisz mówić zagadkami. Dobrze więc, zasłużyłeś sobie na to, by pozostać zagadkowym. Jestem Bridonus Keplin Dunscrip Garonicum Dziewiąty, depozytariusz wiedzy. Jestem strażnikiem zgromadzonej tu wiedzy. Czym mogę służyć?
Jason przyjrzał mu się w zamyśleniu.
– Nikt nie zjawił się tutaj od dekady?
– Jesteś pierwszy od dziesięciu lat.
– Co pan porabia całymi dniami?
Starzec przekrzywił głowę.
– Zajmuję się archiwami. Opiekuję się wiedzą. Każdy tom jest skatalogowany w mojej głowie. – Popukał się długim palcem w skroń.
– Czyli jest pan bibliotekarzem.
Starzec spuścił na chwilę wzrok.
– Wolę określenie depozytariusz wiedzy.
– Proszę posłuchać, nazywam się Jason i znalazłem się tutaj przypadkiem, chociaż wygląda na to, że niektórzy robią co w ich mocy, by odnaleźć to miejsce. Rozumiem, czemu im to trochę zajmuje, skoro ta budowla znajduje się pośrodku niczego. Może mi pan powiedzieć, gdzie jestem?
Depozytariusz wiedzy miał taką minę, jakby był w rozterce.
– Jesteś w Skarbnicy Wiedzy – wyjaśnił z wahaniem.
– Nie, pytam bardziej ogólnie. O ten świat. Nazywa się jakoś?
Depozytariusz wiedzy pochylił się, unosząc gwałtownie brwi.
– Świat?
– Słyszał pan kiedyś o Kolorado?
– Nie.
– Ale mówi pan po angielsku.
– Naturalnie. Większość ludzi mówi w języku wspólnym.
– Wie pan, skąd się wziął angielski?
– Oczywiście: ze świata Poza. Zadajesz podejrzane pytania, wędrowcze.
– Czyżby? – Jason się zaśmiał. – Na moim miejscu też by pan je zadawał. Z tego, co wiem, może pan być halucynacją, częścią zwariowanego snu, który nie chce się skończyć.
– Rozumiem – odparł depozytariusz wiedzy. – Jesteś filozofem.
– Nie, w jakiś sposób przedostałem się tu z mojego świata. Wylądowałem w tutejszych lasach. Pochodzę z tego samego miejsca co język angielski.
Depozytariusz wiedzy nagle spojrzał z rezerwą.
– Pozaświatowiec?
– Możliwe, skoro mówi pan, że angielski pochodzi ze świata Poza. Często zjawiają się tutaj ludzie z mojego świata?
– Już nie – odparł sceptycznie depozytariusz wiedzy.
– Wie pan, jak mogę wrócić?
Mężczyzna uśmiechnął się do Jasona.
– Proszę, nie mów już ani słowa. Przebyłeś długą drogę do tego sanktuarium, żeby po prostu ze mnie zakpić? Kto cię do tego namówił? Może mój syn?
– Pan myśli, że żartuję?
Depozytariusz wiedzy oparł pięści na biodrach.
– Chcesz, żebym uwierzył, że pierwszy od wielu dziesięcioleci Pozaświatowiec, który odwiedził Lyrian, zjawił się akurat w Skarbnicy Wiedzy? Może i jestem znany z naiwności, młody wędrowcze, ale i ona ma swoje granice.
Jason złapał się za głowę.
– Nie mogę w to uwierzyć. Wygląda pan jak ktoś, kto mógłby mi pomóc, gdyby mi zaufał.
Depozytariusz wiedzy uśmiechnął się cieplej, jakby świetnie bawił się absurdalnością sytuacji, gdy Jason pozostał w swojej roli, chociaż go zdemaskowano.
– Dość tych bzdur. Z pewnością zjawiłeś się tutaj nie tylko po to, by spłatać mi figla?
– Ten świat nazywa się Lyrian?
Poirytowany depozytariusz wiedzy nie odpowiedział.
– Gdzie znajduje się najbliższe miasto?
Depozytariusz wiedzy zdjął okulary i potarł oczy.
– Jak doskonale wiesz, nie ma żadnych osiedli w tej okolicy. Najbliższe miasto znajduje się dwa dni drogi stąd.
– To dlaczego dziesiątki ludzi oglądały muzyków rzucających się z pobliskiego wodospadu?
– Rzadko kiedy zawracam sobie głowę wydarzeniami rozgrywającymi się poza tymi murami.
Jason pogrzebał w kieszeni i wyjął klucze. Z łańcuszka przy kluczach zwieszał się mały laserowy wskaźnik. Jason przycisnął guzik i na ścianie pojawiła się czerwona kropeczka.
– Widział pan kiedyś laser?
– Cóż za ciekawy przyrząd. – W głosie depozytariusza wiedzy znowu pojawiło się szczere zainteresowanie.
Jason podciągnął niebieskawą nogawkę kombinezonu.
– Proszę spojrzeć na moje buty. Sądząc po tym, jakie stroje zobaczyłem u ludzi nad wodospadem, nigdy nie widział pan podobnych butów.
Depozytariusz wiedzy pochylił się, mrużąc oczy.
– Niezwykłej roboty obuwie.
Jason poklepał się po kieszeniach.
– Większość rzeczy zostawiłem w szatni, ale domyślam się, że mój strój też nie jest typowy.
– Zgadza się.
– Cóż, a ja nigdy nie widziałem kapelusza, który byłby podobny do pańskiego. Mówię panu, to może brzmieć dla pana równie dziwnie, jak wydaje się mnie, ale naprawdę nie jestem stąd.
Depozytariusz wiedzy złożył ręce, prostując palce wskazujące i opierając je o spierzchnięte usta.
– Pojawienie się Pozaświatowca byłoby wielkiej wagi nowiną. Byłbym głupcem, wierząc, że to możliwe. Starym głupcem, który powinien wiedzieć swoje. A jednak sprawiłeś, że się zawahałem.
– Świetnie. Mówi pan, że ma pan książki. Są tu jakieś książki, z których się dowiem, gdzie jestem?
– Oczywiście.
– A książka, która pomoże mi powrócić do mojego świata?
Depozytariusz wiedzy spiorunował Jasona pełnym podejrzliwości spojrzeniem i zniżył głos.
– Nie powinieneś domagać się nierozsądnych informacji. Niezależnie od tego, czy z ciebie żartowniś, czy wariat, obaj wiemy, że cesarz zabrania otwartych dyskusji na takie tematy.
– I tu się pan myli – powiedział Jason, cofając się do wyjścia. – Nie znam tutejszych reguł. Nie próbuję nikogo obrazić, ale najwyraźniej cały czas wchodzę komuś na odcisk. Nic nie wiem o cesarzu. Jeżeli nie chce mi pan pomóc, to pójdę sobie, nie ma sprawy. Przepraszam, że zawracałem głowę.
– Chwileczkę. – Depozytariusz wiedzy przyjrzał się uważnie Jasonowi. – Jak wspomniałem, goście zjawiają się tu coraz rzadziej. Naprawdę tak chętnie odwrócisz się plecami do największego magazynu wiedzy na tych ziemiach? Powiedzmy, że uwierzę w twoje szaleńcze rojenia. Twierdzisz, że nic nie wiesz o tym świecie. Znam pewną księgę, która dostarczy ci solidnych podstaw.
– Pomoże mi wrócić do domu?
Depozytariusz wiedzy podrapał się po brodzie poznaczoną plamami wątrobowymi ręką.
– Nie wiem, czy taką informację można zaleźć w jakiejkolwiek książce. Jeżeli jednak naprawdę jesteś obcy w Lyrianie, ta dostarczy ci fundamentów. Być może przywiodła cię tutaj Ręka Opaczności. Chodź.
Jason wyszedł za depozytariuszem wiedzy z holu wejściowego, mijając żłobkowane kolumny i brodate popiersia w owalnych niszach. Przeszli długimi korytarzami zastawionymi wysokimi regałami z książkami. Na niektórych półkach leżały zwinięte zwoje, na innych ryte tabliczki. Jason zauważył jedną półkę zastawioną książkami oprawionymi w żelazo. Na innej znajdowały się miniatury wielkości naparstków.
Chwilę kluczyli po zastawionym książkami labiryncie, aż depozytariusz wiedzy nakazał Jasonowi gestem usiąść przy szerokim stole z ciemnego cedru. Stękając, zdjął z półki ciężki, niebieski tom, tak wysoki, że prawie sięgał mu do pasa, i ze srebrnymi literami o wyszukanym kształcie wytłoczonymi na froncie okładki. Zataszczył książkę na stół. Nie dość, że była nadzwyczaj wysoka i szeroka, to jeszcze miała wiele cali grubości. Jason przeczytał tytuł.
_Skrócona historia Lyrianu_. Podpisywał się pod nią ktoś określony jako „Autor Nieznany”.
– Żartuje pan – powiedział Jason, dotykając tomiszcza.
– Ta książka może dostarczyć ci podstawowej wiedzy na temat naszego świata – wyjaśnił depozytariusz.
– Jest ogromna. Skrócona historia? To jakiś żart?
Depozytariusz wiedzy pokręcił głową.
– Lyrian to starożytna ziemia o długiej i zawiłej przeszłości. Wiele dawnej wiedzy straciło dziś na ważności, ale mogę wskazać ci kilka trafnych akapitów.
Otworzył tom i przekartkował większość stronic. Książka była w doskonałym stanie – albo była nowa, albo doskonale zakonserwowana.
Po przekartkowaniu po kilka stronic naraz depozytariusz wiedzy wskazał napisany ozdobnymi literami nagłówek.
– Możesz zacząć tutaj. Każda część historii zaczyna się od streszczenia.
– „Schyłek Epoki Czarnoksiężników” – przeczytał Jason. Słowa napisano czarnymi, wykaligrafowanymi literami. – Macie tutaj czarnoksiężników?
– Kiedyś było ich wielu. Teraz został tylko jeden.
– Czarnoksiężników, którzy rzucają czary? – dopytywał się z niedowierzaniem Jason. – Którzy posługują się magią?
– Większość nazywa to magią. Czarnoksiężnicy mówią po edomicku, w języku stworzenia. Słowami zrozumiałymi dla całej materii i intelektu. Zobaczysz, że wspomina się o tym w historii. Przeczytaj streszczenie.
Jason westchnął. Kaligrafia była ozdobna, ale czytelna.
_Trzy główne postaci pod koniec Epoki Czarnoksiężników powszechnie uważa się za jedynych prawdziwych mistrzów języka wysokoedomickiego. Eldrin i Zokar realizowali swoje ambicje stworzenia idealnej rasy, Certius natomiast odsunął się od cywilizowanego świata, zadowalając się zaludnianiem południowych dżungli swoimi dziełami. Eldrin słynął z tego, że pracował samotnie, odmawiając podzielenia się swoimi odkryciami. Zokar sprzymierzył się z innymi wybitnymi czarnoksiężnikami tej epoki, przyjmując na uczniów Arastusa, Orrucka i Maldora._
– Ci goście mają dziwne imiona – narzekał Jason.
– Czytaj dalej – ponaglał depozytariusz wiedzy. – Nie musisz zapamiętać każdego szczegółu.
_Nie ulega wątpliwości, że z czasem biegłość Eldrina w niuansach edomickiego przewyższyła zdolności Zokara. Wkrótce po tym, jak Eldrin stworzył Amar Kabal, Zokar wypowiedział wojnę._
_Zokar poświęcił lata na gromadzenie najbardziej przerażającej armii na ziemi i zawarł przymierza z najpotężniejszymi królestwami tej epoki. Rasy, które stworzył, wiernie mu służyły w kampanii przeciwko Eldrinowi, podobnie jak torivorowie. (Wbrew roszczeniom Zokara, pozostaje wiele wątpliwości, czy rzeczywiście stworzył torivorów. Patrz: podrozdział F, ustępy 7–33.)_
_Obawiając się przymierza między dwoma swoimi największymi rywalami, Zokar najpierw wysłał siły na południe, by wyeliminować Certiusa, mniejsze zagrożenie, i to mu się powiodło. Manewr ten został zapamiętany jako Szaleństwo Zokara, ponieważ alians między Certiusem i Eldrinem był wysoce nieprawdopodobny, a przedsięwzięcie to dało Eldrinowi czas na przygotowania. Oczekując nieuchronnej bitwy, stworzył drinlingów._
_Przed ostateczną bitwą Orruck i Maldor wypadli z łask Zokara – prawdziwa ironia losu, zważywszy, że ostatecznie to Arastus zdradził Zokara w zamian za przywilej zostania pierwszym i jedynym uczniem Eldrina. Ostatecznie, Zokar był zmuszony stawić czoło Eldrinowi osobiście, w legendarnym pojedynku, który powszechnie uznaje się za koniec Epoki Czarnoksiężników._
_Po zwycięstwie z pomocą Arastusa rozgoryczony Eldrin postanowił pozbyć się wszystkich tych, którzy aspirowali do miana czarnoksiężnika, i złupił ogromne zasoby wiedzy, skutecznie kładąc kres studiom nad edomickim. Po dwóch czarnoksiężnikach słuch wszelki zaginął i nigdy już nie stworzyli nowej rasy._
– W tym miejscu kończy się podsumowanie – powiedział Jason, podnosząc wzrok.
– Potem następuje o wiele bardziej szczegółowa relacja streszczonych wydarzeń – wyjaśnił depozytariusz wiedzy. – Poważny student może sięgnąć do rozległych odnośników i komentarzy.
– Nie zrozumiałem wszystkich słów – przyznał Jason. – Zwłaszcza nazw ras. Co to jest drinling? Albo torivor? I co to jest Amar Kabal?
– Na razie to nieistotne dla ciebie szczegóły – zapewnił go depozytariusz wiedzy. – Co zrozumiałeś z tego streszczenia?
– Wynika z niego, że nie powinno być już żadnych czarnoksiężników. Eldrin i Arastus wszystkich zniszczyli, a potem odeszli.
– Zrozumiałeś wystarczająco dużo. – Depozytariusz wiedzy przekartkował książkę dalej, aż doszedł prawie do końca. – Tu jest ustęp opisujący obecne czasy.
– „Zarania rządów Maldora” – przeczytał na głos Jason.
Z zaciśniętymi ustami depozytariusz wiedzy skinął głową.
– Kiedy Eldrin opuścił te ziemie, kilka ras, które stworzył, założyło własne królestwa. Niektóre przemieszały się z rodzajem ludzkim; inne zachowały dystans, jeszcze inne osłabły i wyginęły. Minęły wieki. Nikt nie spodziewał się ponownie ujrzeć czarnoksiężnika. I wtedy wrócił Maldor.
– Jeden z uczniów Zokara.
– Wszyscy, łącznie z Eldrinem, zakładali, że Zokar pozbył się Maldora. Nikt nie zgadł, że przetrwał w ukryciu. Maldor może i był najmniej potężnym z uczniów Zokara, ale nie brakowało mu przebiegłości, a w świecie pozbawionym czarnoksiężników jego zdolności wydały się nagle ogromne. Czytaj.
_Maldor wykazał nadzwyczajną cierpliwość w swoich staraniach o władzę. Nikt nie poznał jego tożsamości, dopóki nie stworzył twierdzy na Felrook, umocniony przymierzami z Castonem i Dimdellem. W ukryciu udało mu się zgromadzić wokół siebie wiele rozproszonych i podupadłych ras Zokara, co ostatecznie pozwoliło mu zebrać i wyposażyć imponujące siły. Największą przewagę bez wątpienia zyskał, kiedy zdobył kontrolę nad torivorami._
_Potem nadeszły dekady genialnych politycznych manewrów. Sprzymierzeńcy stali się poddanymi, a wrogów trzymano na dystans dzięki skomplikowanemu systemowi rozejmów. Maldor okazał się mistrzem w izolowaniu zagrażających mu królestw, pokonywaniu ich w walce, a potem pozyskiwaniu ich zasobów dla swojej sprawy. Zdołał zapobiec zorganizowaniu zjednoczonego oporu do czasu, kiedy taka opozycja nie miała już żadnej szansy na zwycięstwo. Chociaż przetrwały jeszcze pojedyncze wolne królestwa, roszczenia Maldora do tytułu cesarza Lyrianu w rzeczywistości pozostają niepodważone._
– Wasz cesarz jest czarnoksiężnikiem? – zapytał Jason.
– Ostatnim – poinformował go z powagą depozytariusz wiedzy. – Po tym, jak był świadkiem upadku swojego mistrza, sam nie wziął sobie żadnego ucznia. Cesarz doskonale zdaje sobie sprawę, jaką przewagę daje mu fakt, że tylko on zna edomicki, i zabronił studiów nad tym językiem.
– Zakładam, że Maldor nie jest miłym władcą.
Depozytariusz wiedzy uniósł brwi.
– Cesarz to twardy człowiek. Oczywiście, pozostaję jego dłużnikiem, ponieważ pozwala mi trwać na tym posterunku, gdzie czuwam nad zasobami wiedzy.
– Skoro jest czarnoksiężnikiem, myśli pan, że mógłby wiedzieć, jak odesłać mnie do domu?
– Jasonie, jeśli szukasz rady, rozważ moje słowa. Nierozważne jest ściąganie na siebie uwagi Maldora. Większość ludzi bardzo się stara, żeby pozostać z dala od jego myśli. Jeżeli naprawdę jesteś Pozaświatowcem, wolałbyś raczej nie dzielić się tą informacją wszem wobec. Przyczaj się. Ucz się powoli i po cichu. W dzisiejszych czasach przykre konsekwencje dotykają tych, którzy wyróżniają się w tłumie.
Jason pokiwał w zadumie głową.
– Kto spisał historię, którą właśnie czytałem?
Depozytariusz wiedzy odwrócił wzrok.
– Trudno powiedzieć, jak powstają te księgi: autor nieznany i tak dalej. Domyślam się, że tekst ten przekazywano sobie od niegdysiejszych czasów.
– Treść wydaje się dość aktualna. A przecież wspomniał pan, że jestem pierwszym gościem od dziesięciu lat, prawda?
Starzec zacisnął usta.
– Maldor pracował długie dziesięciolecia nad umocnieniem swojej władzy. Mogłem zdobyć tę księgę na wiele różnych sposobów.
– Możliwe, ale założę się, że to pan ją napisał.
Depozytariusz wiedzy poczerwieniał i odwrócił wzrok.
– To niedorzeczne.
– Proszę się nie wstydzić! Ja bym się tym przechwalał. Proszę spojrzeć, jaka jest długa! I jeszcze ręcznie napisana!
Depozytariusz westchnął.
– Nie podoba mi się idea przypisywania pracy piśmiennej konkretnej osobie. Tekst, który pochodzi z nieznanych źródeł, ma w sobie więcej tajemniczości. Trudniej go zignorować.
– Czyli to pan ją napisał.
– Tak.
– Podoba mi się to, że chociaż streszczenia są zwięzłe, nadal opowiadają historię. Napisał pan coś jeszcze?
– Nic, co zamierzam ci ujawnić. Pragnę jedynie, by zapamiętano mnie jako Autora Nieznanego.
– Przyzna się pan kiedyś do czegoś, co pan napisał?
Depozytariusz wiedzy zdjął okulary i potarł oczy.
– Być może. Mój ojciec nakłonił mnie, bym opanował prawa, które rządzą pięknym stylem pisarskim, aż będę w stanie utkać ze słów całe światy. Jeśli kiedykolwiek dokonam tego wyczynu, być może podpiszę własnym imieniem opowieść.
Jason rozejrzał się wokół, po korytarzach pełnych książek. Książek spisanych w innym świecie – historii, spostrzeżeń i filozofii, których przeczytanie wymagałoby wielu żywotów i których nigdy nie pozna. Depozytariusz wiedzy założył z powrotem dwuogniskowe okulary.
– Zgłodniałem – powiedział Jason.
– Nakarmiliśmy umysł – powiedział starszy mężczyzna, klepiąc się po brzuchu – czemu nie zająć się żołądkiem?
***
Depozytariusz wiedzy podał lunch w pokoju, który nazywał Komnatą Kontemplacji. Ogromne maski zdobiły ściany, każda ukazująca ludzką twarz z brązu i każda z jednym zmrużonym okiem. Nieco poplamione i miejscami rozmazane zawiłe malowidło przedstawiające tysiące splecionych rąk pokrywało sufit. Kilkanaście świec osadzonych w żeliwnym żyrandolu i kilka lampek oliwnych rozstawionych w pomieszczeniu dawało światło.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki