- promocja
Świat ci nie wybaczy - ebook
Świat ci nie wybaczy - ebook
Jedyna w Polsce seria kryminałów autorstwa prawdziwego prokuratora!
Kiedy do szpitala trafia nieprzytomny Klaudiusz Lewandowski, Kroon doskonale wie, że sprawa pozornie zwyczajnego wypadku samochodowego ma drugie dno. Komu mogło zależeć na śmierci uwikłanego w krajową politykę oraz lokalny biznes mężczyzny?
Pierwsze tropy prowadzą do „Nazareta” – jednego z najbardziej wpływowych i niebezpiecznych trójmiejskich gangsterów. Podejrzenia padają również na opętanego żądzą bogactwa Oskara Wójcickiego, najlepszego przyjaciela pokrzywdzonego. Bo przecież nic tak nie dzieli ludzi jak miłość do pieniędzy.
A może wszystkiemu winna jest Beata, żona Klaudiusza i córka wpływowego senatora konserwatywnej partii? Na ślubnym kobiercu przysięgła mężowi, że nie opuści go aż do śmierci. I w końcu musiała uwolnić się od tej niewygodnej obietnicy.
Za podejrzewanymi o zemstę na Lewandowskim sunie jak cień tajemniczy Propheta. Ten, który uporządkuje świat według Bożego Słowa. Ten, który sprowadza na Gdańsk plagi. Ten, który zaprowadzi krwawą sprawiedliwość.
Czy w plątaninie fałszywych tropów, w gęstniejącej z godziny na godzinę atmosferze napięcia Kroonowi uda się odnaleźć sprawcę?
Wystarczy, że popełni jeden błąd…
a świat mu nie wybaczy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9457-8 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROPHETA
Skąpany w srebrzystej poświacie księżyca mężczyzna przypominał bardziej upiora niż rzeczywistą osobę. Stojąc na skraju lasu, obserwował, jak czarny volkswagen z ogromnym impetem wbija się w barierkę, okręca wokół własnej osi i z przeraźliwym hukiem ląduje w rowie.
Dokonało się.
– _Liberati autem a peccato, servi facti estis iustitiae_ – zaintonował nieznajomy. „A uwolnieni od grzechu, oddaliście się w niewolę sprawiedliwości”1.
Świat zatrzymał się na chwilę w miejscu. Propheta żył poza czasem; jego myśli, percepcja i jaźń sięgały dalej niż początek i koniec. „Doznał zachwycenia w dzień Pański, posłyszał za sobą potężny głos jakby trąby mówiącej: «Co widzisz, napisz w księdze i poślij siedmiu Kościołom: do Efezu, Smyrny, Pergamonu, Tiatyry, Sardów, Filadelfii i Laodycei»”2.
Nieznajomy wsparł się o konar stuletniego dębu. Spoglądał na drogę, obserwował samochód rozpięty na cienkiej linii łączącej widzialne i niewidzialne. Boski plan stworzenia objawiony samotnemu wędrowcowi. Propheta. Posłany, by świadczyć o prawdzie. Posłany, by wymierzać sprawiedliwość.
Ktoś zadzwonił po karetkę. Szybki telefon na numer alarmowy, wyzwanie rzucone śmierci. Może jeszcze nie jest za późno? Może choć raz uda się oszukać los?
Wszystko zostało już zapisane. Propheta, czyli prorok. Ten, który przemawia w imieniu Boga. Który poznał jego plan.
– _Quicumque enim sine lege peccaverunt, sine lege peribunt_ – osądził mężczyzna. „Bo ci, którzy bez Prawa zgrzeszyli, bez Prawa też poginą”3.
Smukła sylwetka odzianego w jasne liturgiczne szaty Prophety kontrastowała z ciemną ścianą lasu. Przekrwione oczy nie miały tęczówek ani źrenic; martwy wzrok, zmęczony widokiem grzechu.
Mężczyzna widział znacznie więcej niż inni.
Świat przystanął na chwilę, by westchnąć nad kolejną zbrodnią. Spojrzał na Prophetę, tkwiącego samotnie pośród wrzeszczańskiego lasu.
Nieznajomy opadł z sił. Jego oczy wróciły do normalnej postaci, ciałem wstrząsnęły dreszcze. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Każda kolejna wizja kosztowała go coraz więcej energii.
– _Pater, si vis, transfer calicem istum a me; verumtamen non mea voluntas, sed tua fiat._ – Zapłakał, przerażony tym, co jeszcze musi uczynić. „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!”4.
Świat przyglądał się z zainteresowaniem umęczonej postaci Prophety, który z wolna dreptał w stronę pobliskiego sanktuarium. W oddali słychać już było odgłos karetki. Świat dostrzegł kilka pozornie nieistotnych szczegółów, paru przypadkowych bohaterów, kolory i kształty, garść niknących pośród zapachu babiego lata wskazówek. Zaśmiał się pod nosem i ruszył przed siebie. Bo przecież cokolwiek by się stało, świat i tak zawsze pójdzie swoją drogą. Ale nigdy ci nie wybaczy.Rozdział 2 | WRZESIEŃ
KLAUDIUSZ
Ekipa dochodzeniowo-śledcza przyjechała na miejsce wypadku chwilę przed wschodem słońca. Ulica Słowackiego stanowiła jedną z ważniejszych przelotówek; główną drogę prowadzącą z centrum Wrzeszcza na gdańskie lotnisko.
– O proszę, ładnie się wyłożył – ocenił z miną znawcy sierżant Marek Łopiejko, funkcjonariusz Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego III Komisariatu Policji w Gdańsku.
– Za szybko. Dokąd oni się tak spieszą? – dodał technik kryminalistyki, wyciągając ze srebrnego fiata ducato urządzenie do pomiaru odległości.
Strażacy zablokowali całą jezdnię. Ruch w obie strony skierowano drugą nitką; z napięciem oczekiwano startu codziennej rutyny, która tysiącom kierowców nakazywała tkwić w korku w drodze do miasta, w drodze za miasto, w drodze na skraj marzeń, szans i rozczarowań. Do pracy, szkoły, lekarza, żony, kochanki, banku, apteki, marketu. Wielkie Wędrówki Ludów. Telefon przy uchu, zmęczony dzieciak na tylnym siedzeniu. „Mówiłem ci, żebyś wcześniej poszedł spać! I zostaw ten tablet!”
– Zaczyna się robić gorąco – stwierdził policjant z drogówki, spoglądając na nieco zdenerwowanego kierowcę próbującego pospieszyć innego uczestnika ruchu.
Lubimy oglądać wypadki komunikacyjne z sąsiedniego pasa; Poradnik Niezawodnego Gapia poleca wyłączyć na chwilę silnik, odpalić nachosy i wspomóc duchowo funkcjonariuszy w wykonywaniu czynności służbowych. Nic to, że blokujemy drogę. Nic to, że tworzy się korek. My tworzymy historię. Tu i teraz.
– Ładnie się wyłożył – powtórzył sierżant Łopiejko, spoglądając na wrak pojazdu.
Na ziemi sporo potłuczonego szkła, jasnobrunatne grudki sorbentu. Znakomicie pochłania ciecze, zapobiega wyciekom i skażeniu substancjami chemicznymi. Strażacy uwielbiają sypać sorbent.
– Będzie biegły? – spytał policjant z drogówki.
Łopiejko pokręcił głową.
– Dyżurny nie mógł go wydzwonić. Zresztą, banalna sprawa. Noga prosta w kolanie, za duża prędkość…
– No i dobrze. Sprawniej pójdzie. Cykajcie szybciej te foty, bo zaraz zjedzie laweta. Musimy odblokować jezdnię.
Technik czuł presję czasu. Teoretycznie policja mogła zajmować drogę tak długo, jak było trzeba. Z drugiej strony czasem jakiś wnerwiony polityk, któremu uciekł samolot, dzwonił do komendanta, ten do naczelnika… Bez zbędnej zwłoki. Nie dało rady tego zrobić szybciej?
– Jechali jacyś pasażerowie? – spytał Łopiejko.
Policjant zaprzeczył.
– Tylko kierowca. Niejaki Klaudiusz Lewandowski. Karetka zabrała go do szpitala. Koleś jest w śpiączce, ale może przeżyje.
Do funkcjonariuszy zbliżył się strażak. Młody chłopak, dopiero zaczynał swoją przygodę ze służbą.
– Czekamy na prokuratora?
Łopiejko splunął na ziemię. Spisywał właśnie protokół, długopis przestał działać, musiał poślinić wkład. Serio tak się robi? Czy to coś daje? Nie daje.
– Prokuratorzy jeżdżą tylko do wypadków śmiertelnych – wyjaśnił dochodzeniowiec. – No i do zbrodni. A tu przecież nikt nikogo nie zamordował…
MAJA
Pół roku pracy w patrolu i w końcu _bang!_ Zapraszamy do nas, pani Maju. Pion kryminalny. _Crème de la crème_ policyjnej służby. Zawsze pod bronią, żadnego munduru, praca na ulicy. Nie trzeba dużo pisać, można pobiegać po mieście, postraszyć, pokrzyczeć, pomachać blachą.
Maja Gan, rocznik dziewięćdziesiąty dziewiąty. Absolwentka studiów inżynierskich na Politechnice Gdańskiej, świeżo upieczona wychowanka Szkoły Policyjnej w Słupsku. Wysportowana, średniego wzrostu, kolana nieznacznie zrotowane do środka. Na policzkach lekkie piegi, delikatny makijaż, zaczesane do góry, dość grube brwi. Jasnobrązowe włosy spięte w koński ogon. Dziewczyna z sąsiedztwa. Fajna laska.
– Stary, masz przewalone. Trafiłeś na Kroona – mruknął kierujący samochodem policjant. Coś koło pięćdziesiątki, doświadczony, odliczał dni do emerytury.
Jechali nieoznakowanym radiowozem w stronę jednej z gdańskich prokuratur. Maja Gan, starszy aspirant Jacek Domański, no i on. Piotr Walczak, podejrzany.
– Niby czemu? – dopytała Maja. Coś niecoś obiło jej się o uszy, ale lubiła wiedzieć. Majka od zawsze lubiła wiedzieć.
– No, to jest największy skurwiel w całym Wrzeszczu. Trochę popracujesz, to się przekonasz – rzucił zdawkowo Domański.
– Przecież kryminalni nie współpracują bezpośrednio z prokuratorami.
– Nie współpracują – przyznał jej rację policjant. – Ale jak Kroon się w coś wkręci, to ci nie odpuści. Zamęczy naczelnika dochodzeniówki, a ten w końcu da numer bezpośrednio na twoją komórkę. Miałem kiedyś taką sprawę. Niby prosty włam, koleś zajumał coś z Biedry, właściwie to umiłował sobie dyskonty. Dostał od nas trzydzieści zarzutów, dochodzeniowcy go obrobili, numerek trzaśnięty. I nagle telefon, nieznany numer. „Dzień dobry, prokurator Kroon”. I leci wiązanka. Że nie było żadnych dowodów, że jak on ma oskarżyć na notatce itede, itepe.
– Przecież my się nie zajmujemy protokołami – zdziwiła się Majka. – To robią dochodzeniowcy.
Domański odkaszlnął. Mógł tyle nie palić.
– No nie zajmujemy… Ale Kroon zrobił taką borutę, że tydzień biegałem po mieście i szukałem świadków. „Pan byłeś taki mądry, żeby walić zarzuty, to teraz sobie popracujesz”.
– Ale jak to, po prostu wydał polecenie służbowe?
– Po prostu, Majka… Z Kroonem się nie dyskutuje. I tyle w temacie.
KONRAD KROON
Konrad Kroon nie przypominał typowej postaci z książek Arthura Conana Doyle’a. Miał genialny umysł, to fakt. Umiał oddzielać rzeczy istotne od błahych, rzadko kiedy zdarzało mu się coś spartolić. Brał do ręki akta i wiedział, co należy zrobić. Mógłby być jednym z lepszych śledczych w Polsce. Ale wybrał inną drogę.
Wiele lat temu Konrad przysiągł nigdy nie awansować. Nie poświęcił się pracy, nie założył rodziny ani nie stworzył normalnego związku. Świadomie zdecydował się wieść przeciętne życie, wypełnione w znacznej mierze pustką. Praca pozwalała mu zabijać czas. Kroon bronił się jednak, by nie dać się jej uwieść. By nie usłyszeć tego cichutkiego głosu z tyłu głowy, który nakazałby mu się zatracić w świecie zbrodni. Widział papiery, metry dokumentów, stosy makulatury. Widział rozwiązanie problemu, czynności do wykonania, dowody do przeprowadzenia. Nie chciał widzieć niczego ponad to.
Zeszłej jesieni na krótką chwilę udało się go wybudzić z tego snu. Na kilka dni Konrad Kroon odzyskał sens życia, pozwolił, by jego cudowny szósty zmysł prowadził go przez świat pełen zagadek i tajemnic. Ten krótki zryw zakończył się równie niespodziewanie, jak się pojawił. Kroon wrócił do zwyczajowej roli zmęczonego życiem aroganta. Ale świat nie planował mu tego wybaczyć.
*
O doprowadzeniu poinformowali go z samego rana. Kryminalni od kilku dni namierzali dziuplę z samochodami, dwa dni temu zrobili najazd na fikcyjny warsztat samochodowy. Przesłuchali kilku pracowników, zatrzymali głównego pasera. Czterdzieści osiem ziaren piasku przesypujących się przez klepsydrę sprawiedliwości. Czterdzieści osiem. Czterdzieści osiem godzin.
– Co tak długo? – spytał Walczak, siedząc pod drzwiami gabinetu. Kajdanki spięte z tyłu; policjanci chcieli nauczyć go pokory.
Piotrek przysiągł sobie, że nie sypnie. Zamierzał grać twardziela. Pierwsze rozczarowanie pojawiło się już w momencie zatrzymania, kiedy przez przypadek zlał się w gacie. Zapukali do niego z samego rana, miał jeszcze pełen pęcherz. Kryminalni pokazali mu kilka sztuczek z krav magi, leżał na zimnej podłodze w samych bokserkach, później jeszcze trochę przepychanek. Popuścił.
Radiowóz wyłożono specjalną folią, nie chcieli, żeby im wszystko zasikał. Kazali trzymać, aż dojadą na komisariat. Poranki były chłodne, a on w samych gaciach i flanelowej koszuli. Nie wolno tak traktować osób zatrzymanych, ale z drugiej strony samochodów też nie można kraść. Miał farta, że nie zwinęli go w styczniu.
Trzymał gębę na kłódkę; gęba została nieco obita. Piotrek nie był chłopakiem z siłowni, miał dwadzieścia kilka lat, dopiero zaczynał swoją przygodę z paserką. Pamiętał, że nigdy nie wolno się do niczego przyznawać, bo skończy się jak Jakimowicz. Pamiętał, by nie gadać z psami, bo pewnie nie mają dowodów, gówno mu zrobią, a poza tym honor gangstera, nie chciał być tym szczurem, o którym mówi słynny artykuł sześćdziesiąty. _Po prostu zamknij ryj i nic nie mów_.
Dość szybko zaczął gadać. Oczywiście się nie przyznał, nikogo nie wsypał, ale opowiedział im dużo. Sporo kłamał, starał się zaprzyjaźnić. Łatwo zgrywać kozaka, podrywając w ciepłą letnią noc laski na Ulicy Elektryków. Przyjemnie zgrywać twardziela, stawiając nieznajomym dziewczynom aperolki, wymachując zielonymi euro; w kieszeni pliki zagranicznych banknotów zwinięte w rulonik, związane gumką. Trudniej odgrywać swoją rolę na premierze spektaklu w Teatrze Wielkim.
Jego pierwszy dołek. III Komisariat Policji w Gdańsku, ulica Biała. Za milicji obiliby mu twarz do koloru dojrzałego buraka. Za demokracji jedynie go poszturchali.
– Ładny z ciebie chłopak. Buźka taka amerykańska – pochwalił kryminalny. – Jesteś trochę bi?
Osobiste pytanie.
– Nie, ja tylko laski – odpowiedział.
– No, ale w dupę na pewno kiedyś brałeś.
– Nie. – Speszył się.
Policjant zarechotał.
– Nawet palca w dupę? Zalewasz. Serio, żadna laska nie wsadziła ci nigdy palca w dupę?
Piotrek czuł się zażenowany. Cenił żarty z seksu, ale w innych okolicznościach.
– No nie – bąknął.
Kryminalni spojrzeli na siebie wymownie.
– Słuchaj, każdy facet lubi palec w dupę. W tym nie ma niczego gejowskiego.
– Ale ja naprawdę nie…
– No to, kurwa, szkoda! – ryknął policjant. – Bo jak cię na Kurkową zwieziemy, to ci wyćwiczą odbyt tak, że będziesz sobie mógł w nim telefon trzymać. Kumasz, leszczu?
Płaski na twarz. Dziurkacz w małżowinę uszną. Cholerny ból.
– Mój kolega grzecznie o coś spytał! Głuchy jesteś?
– Co?
Znowu fanga w policzek.
– Nie mówi się „co”, tylko „słucham”! Mama cię nie nauczyła?! Kim jest, kurwa, Fergus?! Co o nim wiesz?!
– Fer… – powtórzył chwilę przed tym, zanim poczuł na ustach spoconą dłoń umięśnionego funkcjonariusza. Wsadził mu do ust wszystkie pięć palców, chwycił za język i zaczął ciągnąć.
– Długo mam tak się prosić?!
Chciał odpowiedzieć, ale z dłonią w ustach nie mógł wydobyć ani słowa.
– Nie umiesz mówić? A może przeszkadza ci moja ręka?
– Lepiej się przyzwyczaj – rzucił inny funkcjonariusz. – Niedługo będziesz miał pałę na dobre przyspawaną do mordy.
Tak mogłoby wyglądać przesłuchanie na komisariacie, gdyby policjanci byli nieco bardziej porywczy. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło. Bo przecież nie tak dziś wyglądają zatrzymania. Piotr Walczak również nie zeznał, by stała mu się jakakolwiek krzywda. Spisano protokół, wręczono mu druk pouczenia. Pełen profesjonalizm.
– Pan Walczak? – spytał Kroon po wyjściu na korytarz. Funkcjonariusz przekazał prokuratorowi dowód osobisty podejrzanego. – Proszę, rozkujcie pana.
*
Konrad posiadał wrodzoną zdolność odróżniania blefu od prawdy. Ze złodziejami aut sprawa była tym prostsza, że zawsze kłamali. Kroon wiedział, że Walczak wiedział, że Kroon wiedział, że Walczak… proste.
– Dzień dobry. Nazywam się Konrad Kroon, jestem prokuratorem w tutejszej jednostce, dostałem do prowadzenia pańską sprawę. – Nieoczekiwane powitanie. Grzeczne, kulturalne, prawdziwa witruozeria.
Walczak spodziewał się najgorszego; policjanci na dołku od dwóch dni straszyli go prokuratorem. Śledczy okazał się przystojnym brunetem po czterdziestce. Lekki zarost, elegancki garnitur, drogi zegarek.
– Dzień dobry – odpowiedział Piotrek.
– Pan sobie tu usiądzie. – Kroon zmierzył go wzrokiem. Błyskawiczna analiza, dokładny skan ciała. Buty pozbawione sznurówek, spodnie adidasa, bluza z kapturem, lekko zapuchnięta głowa. Ładny chłopak, wyglądał, jakby ktoś go właśnie wyciągnął z kilkudniowego melanżu. Szczupły, wysoki, niezbyt umięśniony.
Rentgen zakończył pracę. Prokurator wiedział już wystarczająco dużo, teraz potrzebował zajrzeć w głąb jego duszy. Zaprosić do rozmowy, posłuchać łamiącego się głosu, przyjrzeć mimowolnym drżeniom policzków.
– Tutaj? – spytał Walczak, wskazując na krzesło biurowe.
– Tak, proszę. – Znów krótka obserwacja. – Czy coś się panu stało?
Piotrek odruchowo złapał się za twarz. Wciąż lekko piekła.
– A stało się?
– Ma pan zasinione oko. Czy chciałby mi pan o czymś powiedzieć? Czy dobrze się pan czuje?
„Po kiego o to pytał?”, zastanawiał się Piotrek. Przecież musiał wiedzieć, że go obili. Miał powiedzieć prawdę? Nie, nie, nie. Nigdy nie otwieraj pyska. Ani przed psem, ani przed prokuratorem. Chcesz być złodziejem, to żyj jak złodziej. Ciosy bierzemy na klatę, trzymamy fason aż do końca. Honor gangstera.
– Uderzyłem się w domu o szafkę – odparł z lekkim uśmiechem.
A więc postanowił grać w tę grę. Kroon był gotów odebrać szczegółowe wyjaśnienia odnośnie do ewentualnego naruszenia procedur przez funkcjonariuszy. Żyjemy, do cholery, w państwie prawa, to nie Dziki Zachód.
Z drugiej strony Kroon szanował cudze wybory. Przynależność do gangsterskiego półświatka wiązała się z przestrzeganiem pewnego niepisanego kodeksu. Podejrzany nie był przestępcą z przypadku; kiedy na jego twarzy pojawił się ten charakterystyczny uśmieszek, Kroon wiedział, że znaczy on dokładnie tyle, co wywieszona na maszcie statku piracka bandera. Nie jestem szczurem, kręci mnie grypsera, zobacz, jaki jestem twardy.
– Rozumiem. Gdyby zmienił pan zdanie, jestem gotów posłuchać. – Szybkie spojrzenie na Walczaka. Odgrywanie roli gangstera przychodziło mu z pewnym trudem, to były jego pierwsze sanki; wiedział, co musi zrobić, ale miał lekkiego pietra. – Odbiorę teraz od pana dane osobowe.
Imię, nazwisko, imiona rodziców, data i miejsce urodzenia, PESEL, adres zamieszkania/zameldowania, obywatelstwo, wykształcenie, zawód, zajęcie, stan cywilny, osoby na utrzymaniu, uprzednia karalność…
– Niekarany – odpowiedział Walczak.
– Pouczam pana o prawie do składania wyjaśnień, odmowy składania wyjaśnień, prawie do odpowiedzi na poszczególne pytania. – Urzędowa formułka. – Czy zrozumiał pan treść pouczenia?
– Zrozumiałem.
– Dobrze. Odczytam panu teraz zarzuty.
To samo usłyszał już na policji. Artykuł 291 § 1 w związku z artykułami 294 § 1 i 91 § 1 Kodeksu karnego. Przestępstwa paserstwa popełnione w stosunku do mienia znacznej wartości. Kilka samochodów, których wartość przekroczyła dwieście tysięcy złotych. Zagrożenie karne: pozbawienie wolności od roku do piętnastu lat.
– Czy zrozumiał pan treść zarzutu?
– Zrozumiałem – odparł z lekką chrypką Piotr Walczak.
– Czy przyznaje się pan do popełnienia przestępstw?
– Nie przyznaję się.
– Czy będzie pan korzystał z prawa do składania wyjaśnień czy odmawia pan składania wyjaśnień?
– Odmawiam.
Prosta deklaracja wiary. W Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Nie wiem, nie znam się, nie przyznaję się. To nie ja.
Starzy złodzieje wypowiadają te zdania z większą pewnością w głosie. Walczak dopiero się uczył.
– Rozumiem – odparł Kroon, wychylając się zza biurka. – Z uwagi na wartość mienia, obawę matactwa i zagrożenie karne będę musiał złożyć do sądu wniosek o pański areszt.
Piotrek poczuł lekkie ukłucie w sercu. Spodziewał się tego ciosu, ale i tak zabolało.
– Nie dałoby rady na jakiś dozór? Jestem niekarany.
A więc jednak zaczynał się łamać.
– Dałoby radę. Ale musiałby pan zacząć mówić. Na dobry początek: skąd wzięły się u pana te wszystkie auta.
– Klienci je przywieźli, do naprawy.
– Ja chciałbym wiedzieć, jacy klienci. – Kroon wyczuł swoją szansę.
Walczak się wahał. Miał dopiero dwadzieścia kilka lat, w pierdlu nie było różowo. Sekunda zwątpienia. Tarcza uniesiona zbyt nisko, odsłonięty tors aż prosił się o sztych.
– No, różni tacy, nie pamiętam nazwisk. Ja nie wiedziałem, że te auta są kradzione.
– Miały przebite numery VIN. Jako mechanik powinien pan to zauważyć.
– Przypadek. Nie miałem z tym nic wspólnego. Po prostu takie samochody do mnie przywieźli.
I weź mu tu udowodnij, że wiedział, że auta pochodzą z kradzieży.
– Panie Walczak, ale… wszystkie auta naraz? Naprawdę mam uwierzyć, że miał pan takiego niebywałego pecha, by obsługiwać jedynie przygodnych złodziei? Nie jedno auto, nie dwa, ale wszystkie zabezpieczone auta?
Szlag! A mówili mu, żeby nie otwierał pyska. Jak zwykle zwalił sprawę.
– Tak wyszło…
Kroon ponowił atak.
– Czy mówi coś panu nazwisko Orłowski? Bartłomiej Orłowski, pseudonim Fergus?
Naczelnik kryminalnych poinformował prokuratora, że pracują nad dojściem do głównego sprawcy. Fergusowi deptali po piętach od wielu lat, ten za każdym razem się im wywijał. A miał sporo na sumieniu. Nigdy nie wybaczał swoim wrogom. I zawsze wiedział, kiedy posłać ich do piachu.
Fergus. Piotrek poczuł, jak oblewa go zimny pot. To, co groziło mu za paserkę, było niczym w porównaniu z tym, co zrobiłby Orłowski, gdyby dowiedział się, że Walczak sypie.
– Chyba nie chcę nic więcej mówić. Przecież odmówiłem składania wyjaśnień.
– Sam pan zaczął gadać. Ja byłem gotów zakończyć protokół – zauważył celnie Kroon. Mówił ciepłym, niskim głosem. Starannie dobierał słowa, zręcznie punktował przeciwnika.
– Nie zapisał pan chyba tego?
– Zapisałem wszystko, co pan powiedział. Przecież pouczyłem pana o prawie do odmowy składania wyjaśnień.
– Ja nic nie powiedziałem na Fergusa! – wykrzyknął Walczak, nie wiedząc, czy przez przypadek nie zdradził jakiegoś szczegółu. Kręciło mu się w głowie.
– W tym właśnie sęk, że pan nie powiedział. Przynajmniej nie słownie.
Kroon był ekspertem od mowy ciała. Niestety, procedura wymagała od niego zapisania wszystkiego w protokole. Jedynie słowa posiadały w sobie moc zdolną posłać kogoś za kraty.
– Jak to nie słownie? – Piotr się przestraszył.
– Panie Walczak… Ja wiem swoje, pan wie swoje. Odmawia pan składania wyjaśnień, szacuneczek. Zobaczymy, kto na tym lepiej wyjdzie. Proszę pamiętać, że nie wszyscy gangsterzy są tak honorowi jak pan.
BEATA
Siedziały we dwójkę w kuchni. Takie rozmowy zawsze prowadzi się w kuchni. Zawsze te same smutne twarze, zawsze ta sama nagle zbyt pusta kuchnia, za oknem zawsze ten sam deszcz.
– Nie poradzisz sobie z tym w pojedynkę – rzekła senatorowa Nawrocka. Starsza, dystyngowana kobieta. – Rozmawiałam z papą. Ma zadzwonić do mecenasa Wykopkowskiego.
– Za szybko go grzebiecie. Klaudiusz jeszcze nie umarł – odparła chłodno Beata Lewandowska. Nie lubiły się z matką.
Pani senatorowa ostentacyjnie ściągnęła usta.
– Problemy trzeba rozwiązywać zawczasu. Policja, prokuratura… Nasza rodzina nie może pozwolić sobie na żadne komplikacje. Przyjęłaś jego nazwisko, ale nadal wszyscy postrzegają cię jako jedną z Nawrockich. Tych Nawrockich.
Beata prychnęła. Zapędzone w kozi róg zwierzę jest zdolne do najgorszego, a ona już dawno czuła, że nie ma dokąd uciec. Klaudiusz Lewandowski. Nienawidziła tego skurwiela. Zmarnował jej życie, zostawił z dziećmi, a teraz na dodatek nie chciał jeszcze umrzeć.
A przecież wszystko zmierzało we właściwym kierunku! Był naćpany, jechał za szybko, prosta recepta na zasłużoną śmierć. „Niestety, kierowca nie przestrzegał reguł bezpieczeństwa w ruchu lądowym, sam jest sobie winny, musieliśmy to umorzyć. Nie będziemy drążyć głębiej. Moje kondolencje”. Mikstura przyrządzona zgodnie ze wskazaniem na ulotce. Żadnego śladu po truciźnie.
– Nie potrzebuję adwokata. Niczego ode mnie nie chcą – rzuciła sucho Beata. Już dawno nauczyła się nie okazywać emocji, teraz też była zimna jak lód.
– Jeszcze nie chcą… Ale w końcu coś na ciebie znajdą. Wygrzebią to, puszczą do gazet tuż przed wyborami, będziemy umoczeni.
Spojrzała na matkę. Starsza kobieta przypominała mumię; zasuszona jak egipska królowa, bezwzględna, jadowita, oziębła. Beata z każdym rokiem stawała się coraz bardziej do niej podobna. Kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam.
– Nie będzie żadnych problemów. Już nigdy nie będzie żadnych problemów.
Przysięgła to sobie wraz z końcem lata. Zbyt długo odgrywała rolę ofiary: przykładnej żony, idealnej matki. Gotowej do poświęceń, tłumaczeń, wyrzeczeń. Już nigdy więcej nie da się skrzywdzić.
– Byłaś w szpitalu? – spytała senatorowa.
– Jeszcze nie.
Matka pokręciła mimowolnie głową.
– Musisz tam pojechać czym prędzej. Przywieźć mu piżamę, zabrać dokumenty i rzeczy osobiste. Lepiej niech nikt nie grzebie w jego papierach.
– Tak zrobię – odparła Beata.
Rodzina pogrążona w głębokim smutku. Nie udzielamy komentarza.
– Waruj przy tym łóżku. Niech cię zobaczą. Że ci zależy, że dalej go kochasz, że się interesujesz.
Pani senatorowa nieustannie poruszała się po scenie. Beatę mierził ten fałsz; kiedy poznała Klaudiusza, chciała żyć zupełnie inaczej. Teraz wiedziała, że nie ma wyboru. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
– Dobrze – odparła, zawierzając jej całkowicie.
– Mecenas Wykopkowski wyciągał ludzi z gorszych problemów niż ten. Nie martw się, córko. Przyszłaś na świat jako Beata Nawrocka. A Nawrockim nigdy nie dzieje się żadna krzywda.