- promocja
Świat Machulskich. Biografia rodzinna - ebook
Świat Machulskich. Biografia rodzinna - ebook
Mówi się, że za każdą karierą mężczyzny stoi kobieta. Potwierdził to Jan Machulski, deklarując: „Bez Haliny nigdy bym tyle nie osiągnął”. Jego żona wywarła też oczywiście wpływ na ich syna, Juliusza – na kształtowanie jego talentu, wyobraźni i zdolności osiągania celów. Przypięła skrzydła bardzo wielu znanym dziś wychowankom Ogniska Teatralnego przy Teatrze Ochoty, które prowadziła, gdy dyrektorem teatru był Jan. Wspólnie stworzyli miejsce przyjazne, otwarte, barwne, dające do myślenia.
Teatr Ochoty zrodził się z ochoty i pasji robienia teatru, a Ognisko ogniskowało wiele funkcji i potrzeb różnych ludzi – uczenie się i uczenie innych, artystyczna swoboda i rozwój wyobraźni z nienachalnym rygorem niezbędnym do utrzymania w ryzach młodych ludzi w najbardziej buntowniczym okresie. Ognisko ogniskowało również pracę i życie rodziny Machulskich. Gdy spojrzeć na nich z tej perspektywy, widać, kto był ideą, kto energią, kto przekorą, a czasem sarkazmem. I kto kochał namiętnie...
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-922-6 |
Rozmiar pliku: | 9,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Każdy omylić się może, a musi się omylić tym bardziej, im bardziej o czymś rozmyśla”.¹ Jaroslav Hašek, _Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej_
Gdy ogląda się dziś film Tadeusza Konwickiego i Jana Laskowskiego _Ostatni dzień lata_, uderzają dwie rzeczy. Przede wszystkim nowatorski wówczas minimalizm: jedna nadmorska sceneria, zaledwie dwie postacie, oszczędność środków wyrazu również w grze aktorów. Można też odnieść wrażenie, że arcydzieło sprzed lat odtwarzane jest przez współczesne urządzenia w przyspieszonym tempie. A to głównie z powodu młodziutkiego Jana Machulskiego, który kręci się wokół ekranowej partnerki, Ireny Laskowskiej, w tempie znamionującym ADHD. Biega po plaży, zataczając koła, skacze z wydm, gwałtownie rusza i raptownie przysiada, robi fikołki i gwiazdę na rękach jak rozbrykany, podekscytowany szczeniak. Po części uzasadnia to rola. Ale dalsze obserwacje życia Machulskiego sugerują, że to naturalne tempo wpisane w jego DNA.
„Cześć, cześć, cześć” – wyrzucał jak z karabinu maszynowego i już pędził dalej. Wydawał się niezwykle zaaferowany. Kiedy indziej mówił i mówił na przykład w windzie. Od parteru po jedenaste piętro bloku przy ulicy Korotyńskiego, gdzie wtedy mieszkała rodzina, opowiadał sąsiadom coś z przejęciem, nie dając nikomu dojść do głosu. Albo wybiegał z budynku i pośpiesznie, niedokładnie, byle czym odśnieżał samochód. Potem następowała porażka, gdy kluczyk nie pasował do zamka samochodowych drzwi. Wtedy aktor energicznie odśnieżał tablicę rejestracyjną, a następnie unosił rękę z palcem wskazującym w geście triumfu naukowca odkrywcy i obwieszczał światu: „Aha! Nie mój!”.
Naprawdę potrafił się zagalopować. „Dłuższych zębów życzę” – powinszował z rozpędu jednemu z gości na pożegnanie. To absolutnie nie była złośliwość, lecz skrót myślowy. Towarzystwo, wcześniej rozmawiając przy stole o wszystkim i o niczym, poruszyło wątek usług i problemów stomatologicznych. Wtedy jeden z gości wyznał, że wprawdzie ma zęby wszystkie swoje, ale dość starte i krótkie. Gdy przyszło do uścisku dłoni na do widzenia, aktor pożyczył temu panu precyzyjnie tego, czego mu brakowało. Z rozpędu, powodowany absolutnie czystą serdecznością i potrzebą pożegnania się w sposób przyjacielski i osobisty. Jak dzisiaj mówią niektórzy: dedykowany.
Może rozpoczynanie opowieści o rodzinie filmowej na miarę Douglasów czy Fondów od scenki humorystycznej, w której ktoś się otarł o faux pas, byłoby nie na miejscu, gdyby nie fakt, że ich nazwisko kojarzy się z komedią, a zwłaszcza z pogodnym, zupełnie nienadętym, serdecznym nastawieniem do ludzi i świata. To się rzucało w oczy szczególnie w ponurym PRL-u, gdzie żyło sporo ludzi ponurych. Nie garnęli się do siebie, a gdy natrafiali jeden na drugiego, często ich relacje były szorstkie jak papier ścierny i chłodne jak stal. Dominowała nieufność. Niewielu stać było na walor tak deficytowy jak uśmiech czy życzliwość. Więc jeśli ktoś, jak Machulscy, mówił na zakończenie rozmowy: „Wszystkiego dobrego”, w pierwszym odruchu zaskoczenia człowiek myślał w popłochu, że przeoczył jakieś święto. Dopiero po chwili czuł się otulony ciepłem tych słów, bo brzmiały jak błogosławieństwo z lepszego świata.
Trudno być widocznym w towarzystwie takiej postaci jak pan Jan. Żona aktora, Halina, nie musiała tego przebijać. Skupiona na swojej działalności i świadoma jej wagi, bez oporów pozornie wtapiała się w tłum. A gdy syn im wyrósł na potęgę, nosił koronę króla komedii bez cienia bufonady. Wyniósł z domu to, co najlepsze: poczucie humoru i ciepły stosunek do ludzi. Potrafił zachować kamienną twarz Bustera Keatona, gdy w Łęczycy, gdzie kręcili zdjęcia przed więzieniem, miejscowe kobiety pouczyły go, że powinien kręcić filmy o tym, że brakuje mięsa w sklepach, a nie o jakichś wydumanych przedwojennych sprawkach.
Halina, Jan i Juliusz tworzyli świetne trio. Po prostu fajni ludzie z misją niesienia innym tego, co wartościowe i najpogodniejsze. Chyba nikt nigdy nie mógł poczuć się przy nich nieważny. A wielu wychowanków – od Katarzyny Figury do Zofii Wichłacz – zawdzięcza im prawie wszystko.PRZERWANY LOT, CZYLI HALINA SPOTYKA JANA
Można by zacząć patetycznie: byli akuszerami tak wielu zaistnień, że nawet Churchill – gdyby wiedział – wyjąłby cygaro z ust, by przytoczyć sentencję o zawdzięczaniu nielicznym.
Można by pobłogosławić los, skoro pewien hitlerowiec uwierzył, że Jan Machulski jest idiotą, na długo przed tym, gdy ten jako reżyser wystawił _Idiotę_ na scenie.
Można by postawić filozoficzne pytanie: co by było, gdyby w pewnej zupie wiśniowej zabrakło pestek, których obecność pozwoliła Janowi przekonać Halinę, że potrafi pokochać i ją, i pokonywanie przeszkód?
Można spróbować „miękkim ruchem zawodowca” wtargnąć w temat w tempie kina akcji: „Ej, posłuchaj, jaka historia: chcieli porwać albo nawet porwali samolot! Nie w filmie, prawdziwy, z lotniska. I ona brała w tym udział. Co to za kobieta była!”.
Albo wyjść od Adama i Ewy, czyli w tym wypadku od Osterwy i Korczaka…
Ewentualnie zajątrzyć, choć pod uczoną przykrywką, w duchu: nawet w takiej rodzinie mogą znienacka nastąpić przetasowania, których psychologicznie nie uniósłby sam Bert Hellinger, twórca słynnych ustawień rodzinnych, które notabene mają sporo z dramy.
A można też zacząć zwyczajnie, choć przecież historia od samego początku zwyczajna nie jest:
Halina Machulska nie obnosiła się ze swoją przeszłością, ale jak już ktoś z młodych o niej wiedział, wyrażał szczery szacunek. Syn Juliusz powiedział w jednym z wywiadów z typową dla siebie przewrotnością, że „mama po swoich przejściach młodzieńczych wszystko traktuje jak karnawał w Rio”. Bo po latach, zwłaszcza udanego życia, lekko się wspomina. Zresztą kto wie, czy motyw ucieczki samolotem do Szwajcarii, która okazała się Zegrzem w _Vabanku II_, nie był w jakimś stopniu inspirowany przeżyciami Haliny Machulskiej, wówczas Brzezińskiej. W każdym razie w tamtym momencie postawiła wszystko na jedną kartę. Zagrała va banque. Tyle że nie wyszła z tego komedia.
Był rok 1950, terror i stalinizm w rozkwicie. Halina, wówczas dwudziestojednoletnia, studiowała polonistykę. Miała narzeczonego, Andrzeja Mazura, studenta prawa. On już trafił po wojnie na kilka miesięcy do komunistycznego więzienia i miał dość. Kiedy w marcu dowiedział się, że organizowana jest ucieczka do Szwecji, zaraz zgłosił udział w niej swój i Haliny. W tamtych okolicznościach liczył się refleks, nie refleksja. Byli młodzi, wszystko działo się bardzo szybko. Szczęśliwy lot miał się odbyć już zaraz, 5 kwietnia. Ludzie uciekali wtedy z Polski na różne sposoby. Im trafili się „poważni organizatorzy”. Jeden, Witold Grochowski, był pracownikiem Orbisu, drugi – to znany łódzki dentysta Aleksander Wakalopulus, o pseudonimie Grek i takim pochodzeniu. W rzeczywistości obaj współpracowali z bezpieką.
Plan mieli taki, że montują grupę uciekinierów do samolotu rejsowego na linii krajowej Gdańsk–Łódź–Kraków. Do tego grona na pozostałych miejscach usadzają tak zwany balast, czyli osoby niezamierzające uciec, lecz wtajemniczone w plan uprowadzenia samolotu, żeby nikt nie histeryzował w decydującym momencie, gdy znajdą się już w powietrzu. Wyglądało na to, że wszystko zostało starannie przemyślane. Mazur wziął na siebie dostarczenie do samolotu broni i ewentualne posłużenie się nią w celu sterroryzowania załogi. Żeby nie wzbudzać podejrzeń, każdy miał dojechać na lotnisko oddzielnie.
Jan Machulski i Teresa Szmigielówna w _Igraszkach trafu i miłości_ Pierre’a de Marivaux, Teatr im. Juliusza Osterwy, Lublin, 1959. Fot. Edward Hartwig/Biblioteka Narodowa/Polona F.10727/III
Trudno sobie wyobrazić, jakie towarzyszyły im emocje. Niepewność i lęk przed nieznanym? Ekscytacja, bo oto wolność jest na wyciągnięcie ręki? Czy wielki smutek, że zostawiają bliskich, zapewne na zawsze, bo zza żelaznej kurtyny nie było powrotu? A może rozpacz emigrantów dopadłaby ich za jakiś czas, a na razie, w drodze do gdańskiego portu lotniczego, z całych sił koncentrowali umysły na tym, co nastąpi za godzinę, za pół, za kwadrans? Żeby nie zrobić fałszywego kroku, nie zawalić, żeby się udało.
Cała akcja okazała się prowokacją. Przemytnicy chcieli zarobić na niej doskonałe pieniądze (tysiąc dolarów). W pewnym momencie do udziału w ucieczce zgłosił się sam marszałek Michał Rola-Żymierski. Wtedy organy bezpieczeństwa publicznego kompletnie oszalały, inwigilowano wszystkich pasażerów tego rejsu, dzień w dzień śledzono listy nazwisk. Operacji obserwacyjnej nadano kryptonim „Włóczęga”, a dowiedział się o niej nawet Mołotow. Informacje do pewnego szczebla przeciekały także w drugą stronę; Rola-Żymierski w porę się wycofał, bo o wszystkim się dowiedział. Pozostali niestety nie.
Wielkanoc mieli spędzić w innym świecie. W środę na lotnisku w Gdańsku wpadli w pułapkę. Samolot, zamiast przenieść ich do wolności, stał się tym, czym puszka po konserwach dla niechcianych insektów. Z biletami w rękach zostali aresztowani i więziennym pociągiem przetransportowani do Łodzi. Zaraz zaczęły się brutalne przesłuchania.
Sytuacja była naprawdę bardzo poważna. Za próbę ucieczki z socjalistycznej ojczyzny groziły wtedy wysokie wyroki. Zresztą o jakich wyrokach i sądach można było mówić w tamtej rzeczywistości? Dwa dni po feralnej środzie, 7 kwietnia, najlepszy polski as myśliwski z czasów wojny, Stanisław Skalski, został skazany na karę śmierci w tak zwanym procesie kiblowym, bez prawa do obrony, czyli praktycznie w sądowym mordzie.
Halinę Brzezińską Wojskowy Sąd Rejonowy w Łodzi skazał na pięć lat więzienia. W wyniku skarg rewizyjnych (okoliczność łagodzącą stanowił fakt, że agenci bezpieki, zamiast wyłapywać próby emigracji, sami do niej nakłaniali dla zarobku) Najwyższy Sąd Wojskowy zbadał sprawę ponownie i złagodził wyroki. Halina dostała rok.
Nie wróciła na polonistykę, zaczęła studiować pedagogikę. Była na wskroś przesiąknięta wartościami sprzed wojny, ideami, za które harcerze Szarych Szeregów i Janusz Korczak oddali życie. Wiedziała już, że nie da się ich nieść na sztandarach. Tam powiewały inne hasła. Dlatego wpajanie dawnych reguł i prawd będzie chciała sprowadzić do pracy u podstaw, do wychowywania i kształtowania dzieci i młodzieży. Jakby czuła się zobowiązana ocalić filary tamtych czasów. Temu najpełniej służyć będzie Ognisko Teatralne przy Teatrze Ochoty, gdzie powstanie świat alternatywny wobec szarej ponurej rzeczywistości PRL-u. Dla młodzieży to szansa wesołej ucieczki w wyobraźnię i wrażliwość własną. Dla twórczyni tego azylu – może forma emigracji wewnętrznej?
– Halina nie robiła tajemnicy ze swojej przeszłości, widać też było, że tamta historia jakoś jej ciążyła – mówi Maciej Wojtyszko, reżyser, pedagog, współpracownik Haliny Machulskiej i Ogniska. – Nie mam wątpliwości, że w Ognisku, oprócz jego wszystkich wartości, istniał również duch patriotyczny, w dawnym, szlachetnym rozumieniu tego słowa.
Andrzej Mazur, narzeczony, który namówił Halinę do opuszczenia kraju, miał przed sobą długie lata odsiadki. Ona odzyskała wolność, ale pod wieloma względami zaczynała od nowa. Upłynął kolejny rok. Pojawił się Janek, świat pojaśniał. Zakochali się w sobie, a co ważniejsze, zaprzyjaźnili. Jan mógłby przecież usłyszeć głos złośliwego rozsądku: przeszłość tej dziewczyny kiedyś ci zaszkodzi w karierze. Ale nie. Oni sobie siebie powierzyli.
Początki były romantyczne. Halinka jadła zupę owocową z wiśni, a Janek, nawet na nią nie patrząc, podał talerzyk na pestki, które wypluwała. Wyfiletowałby dla niej winogrono, a nawet poziomkę. Gdy pojawiła się w stołówce szkoły, zaraz zobaczył te oczy – piękne, ale i mądre, wiedzące, patrzące przenikliwie. Miała nie tylko świetny wygląd, ale też wyraziste poglądy. Była inna od jego koleżanek nastawionych na karierę aktorską. A tym bardziej – od dziewczyn, dla których szczytowym osiągnięciem miało być dobre zamążpójście.
Patrzyła na niego rozbawiona, bo pięknie czarował. Przystojny, pełen wdzięku – amant, lecz z poczuciem humoru i dystansem do siebie. Czego chcieć więcej? Czego się bardziej obawiać?
Zdawała sobie sprawę, że życie z przystojnym mężczyzną, w dodatku aktorem, oznacza związek wysokiego ryzyka. Czy jednak z tego powodu miałaby się wycofać? Ona? Za bardzo gotowa była brać się z losem za bary, nawet gdy przyszło potem zapłacić wysoką cenę. A może właśnie dlatego, że raz już jej związek i plany poniosły fiasko w sposób, który musiał położyć się cieniem na oglądzie świata, taki chłopak entuzjastycznie traktujący życie niczym jedną wielką okazję był dla niej lekarstwem, ratunkiem?
Pojawił się jak podmuch nadziei wraz z odwilżą polityczną w czasach komuny. Oboje – przedstawiciele pokolenia wojennego – mieli mocne przeżycia. Jan również zaznał głodu i strachu o więzionego ojca, a potem o siebie, gdy hitlerowiec przyłożył mu rewolwer do skroni. Uratował się, udając ułomnego psychicznie. A po latach, bo po latach lekko się wspomina, stwierdził, że może moment ten był przełomowy, gdyż… właśnie w tamtej chwili ujawnił się jego talent aktorski.
Halina musiała widzieć, że łączy ich zaskakująco wiele: błyskotliwe poczucie humoru, chęć czerpania radości przez dawanie z siebie, potrzeba bycia z ludźmi i dla ludzi. A konkretnie ogromna pasja społecznikowska i szalona pracowitość. To mało? Zgadzali się mentalnie, uzupełniali pomysłami, inspirowali nawzajem. Więc jak? Jak nie chcieć pójść przez życie z kimś tak bratniodusznym?
Można też odwrócić pytanie: czy zrobiliby tyle dobrego oddzielnie? Czy gdyby się nie spotkali, Halina zostałaby aktorką i reżyserem? Czy zawiesiłaby pasję pedagogiczną na rusztowaniu teatralnym? A Jan, czy miałby pomysł dzielenia się kunsztem i wiedzą ze studentami i młodzieżą? Czy „ustawiłby” tylu utalentowanych i znanych dziś ludzi zawodowo, a nieraz też życiowo?
„Bez Haliny nigdy bym tyle nie zrobił”² – sam powiedział w książce _Benefis_.
Machulscy poprzeszczepiali na siebie nawzajem swoje pomysły i dążenia, zanim zostali małżeństwem, uzupełniali się jak puzzle.
„W okresie narzeczeństwa wykorzystywaliśmy każdą okazję, żeby grać – opowiadał Jan Machulski. – W towarzystwie, gdzie nas nikt nie znał, udawaliśmy obcych sobie ludzi. Na oczach nowo poznanych osób uwodziłem Halinę, a towarzystwo było zaskoczone i zastanawiało się, jak to możliwe, że w jeden wieczór tak do końca udało mi się ją zdobyć. Nikt nie przypuszczał, że się znamy i po prostu bawimy w aktorstwo”.³
Zabawa w uwodzenie przyniosła owoce.
Gdy w 1954 roku Jan ukończył studia, wzięli ślub. Nie było wesela, które przeszłoby do historii jak trzydniowa feta Elżbiety Chwalibóg i Zbigniewa Cybulskiego. Skromna ceremonia odbyła się w Olsztynie, gdzie aktor dostał angaż w Teatrze im. Stefana Jaracza. Państwo Machulscy zamieszkali w służbowym mieszkaniu przypisanym pracownikom teatru. Halina uczyła w tamtejszym liceum (wśród jej wychowanków znalazł się późniejszy aktor Zygmunt Malanowicz) i studiowała. Tam też 10 marca 1955 roku urodził się Juliusz Machulski, późniejszy reżyser filmowy. Halina zajęła się wychowaniem syna. Ledwie podrósł, zdała eksternistyczny egzamin aktorski i dołączyła zawodowo do męża. Ten zaś niedługo potem zagrał w filmie, który przeszedł do historii polskiego kina, choć nic nie zapowiadało takiego sukcesu.
„Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być”⁴ – napisał Charles Bukowski. Machulscy wychodzili losowi naprzeciw, stawali w progu, by z życzliwością i pogodą witać nowe sytuacje. Nawet trudne i nieoczekiwane. A wszystko dla uciechy i potrzeby robienia tego, co się lubi, czuje, ma we krwi.DAWNO TEMU W HOLLYŁÓDŹ
„Rezolutny” – powiedział o Juliuszku Tadeusz Konwicki. Chłopiec przyjechał z mamą na plan _Ostatniego dnia lata_, gdzie grał jego tata, Jan Machulski. Chociaż miał zaledwie trzy latka (Julek, nie Jan) i sam reżyserem został dopiero za ćwierć wieku, już wtedy dał wyraz swojej odrębności. Nie podobało mu się, że jego ojciec gania po plaży za inną panią niż mama. To musiało zyskać przychylność Konwickiego, gdyż on sam wolałby dogonić tę panią. I między innymi z tego pragnienia zrodził się cały ów – jak byśmy dziś powiedzieli – projekt.
Nawet latem nad Bałtykiem bywa naprawdę zimno. W rezultacie i operator, i reżyser wylądowali w łóżkach z gorączką. Na planie również panowała gorąca atmosfera, z wielu powodów. Film powstawał na wariackich papierach.
„Pomysł _Ostatniego dnia lata_ wziął się z mojego własnego instynktu. A także z chytrości: przecież ja wybrałem warunki, które mogły wywołać najmniej kłopotów. Wybrałem plener, który nie wymagał żadnych inwestycji; wybrałem dwoje ludzi, żeby było taniej i prościej”⁵ – powiedział Tadeusz Konwicki, który tym filmem debiutował w roli reżysera.
Chytrością wykazał się także Zespół Filmowy „Kadr”, który udostępnił przestarzały sprzęt, kamerę plus statyw, sześć tysięcy metrów czarno-białej taśmy ORWO – i przeznaczył dziesięć tysięcy złotych. Został ustanowiony rekord nie do pobicia: do dziś _Ostatni dzień lata_ jest najtańszym filmem polskiej kinematografii. Lecz – jak stwierdził klasyk kolejnych pokoleń – „pieniądze to nie wszystko”. Z takiego założenia wyszli aktorzy, Irena Laskowska i Jan Machulski (co krew, to krew), rezygnując z honorariów. Opłaciło się. Z czasem uznano film za arcydzieło i przykład Nowej Fali w kinematografii.
„Kręcąc , nie wiedziałem, że zapoczątkuję Nową Falę, także i krytyka nie wiedziała, że to jest jeden z pierwszych sygnałów tego prądu. Nie ma więc kogokolwiek obwiniać, taka była sytuacja. Film został przyjęty przez fachowców filmowych z pewnym rodzajem oburzenia: że to jest skandal, że jakimś ludziom spoza branży daje się możliwości robienia filmu i oni kręcą coś, co jest dziwaczne, bezsensowne i bezfabularne”⁶ – powiedział nieco prześmiewczo Tadeusz Konwicki w rozmowie z Tadeuszem Lubelskim pod tytułem _Zacząć na nowo_, która znalazła się w książce _Debiuty polskiego kina_.
_Ostatni dzień lata_ otrzymał główną nagrodę w kategorii filmów krótkometrażowych na festiwalu w Wenecji w 1958 roku. W tym samym roku przyznano mu także nagrodę główną na EXPO w Brukseli. Jest dziś obrazem kultowym. Maria Dąbrowska po seansie zanotowała w swoim dzienniku 23 września 1958 roku: „Film jest wydarzeniem w skali światowej . Jednodniowy romans, wątły dialog – a tyle w nim powiedziane! W życiu mi się żaden film tak nie podobał jak ten”, A pod adresem aktorów dodała: „Oboje, a zwłaszcza Machulski, grali tak, że nie czuło się w nich aktorstwa. Dla mnie taka gra jest najlepsza, tak jak najlepszy jest w powieści styl, którego się nie zauważa”.⁷
Pięcioosobowa ekipa wyruszyła nad morze. Zacumowali na odludziu, w leśniczówce między Łebą a Białogórą, w Szklanej Hucie. Co rano taszczyli bezcenny sprzęt przez wydmy, po piachu. Do ekwipunku przywiezionego z Warszawy dołączyły własnoręcznie zrobione blendy i znaleziona na miejscu drabina. Oparta w pozycji leżącej na okrągłym pniaku, działała – na zasadzie prostej huśtawki – jak podnośnik dla stanowiska kamery. Na jednym krańcu była kamera prowadzona przez operatora, na drugim siedział lub stał, w zależności od potrzeby, reżyser. Tadeusz Konwicki osobiście też wywoływał deszcz przy użyciu konewki, a scenografię dawała natura: wydmy, trawy, piasek, morze, niebo, z którego rozlegał się czasem ryk silników samolotu.
Ten dźwięk w roku 1958 ciągle przypominał o wojnie. Plaża wciąż była co wieczór bronowana, by ewentualny szpieg wynurzający się z morza zostawił czytelny ślad na piasku, co przypominało o zimnej wojnie. Film zaś opowiada o tym, jak głęboki ślad emocjonalny zostawił czas pożogi w poszczególnych ludziach, jak ich to straumatyzowało i zatomizowało. Spotykają się kobieta i mężczyzna i mógłby to być dobry początek tego, co przed nimi. Lecz okazuje się, że stanowczo za dużo jest za nimi. Nie mogą… nie potrafią… już nie.
Kino psychologiczne wymagające od aktorów bardzo dużo subtelności. Pada niewiele słów, są gesty i ruch ciała, chwilami jak z pantomimy. Główną rolę odgrywają niedopowiedzenia, przemilczenia. Oszczędność środków po części wymusiła oszczędność środków wyrazu. A ponieważ zostało to przetransponowane z wyczuciem i kunsztem, stało się sztuką, nowatorską sztuką minimalizmu.
Irena Laskowska, tak w kostiumie kąpielowym, jak i w pełni ubrana, potrafiła rozpalać wyobraźnię mężczyzn. Ponoć na planie Konwicki i Machulski rywalizowali o jej względy.
„Byłam dosyć zdemoralizowana, bo wiedziałam, że działam na mężczyzn. Kiedyś Tadzio zaprosił mnie na wino. Wypiliśmy sporo i on w pewnym momencie mówi: «Jesteś nędzna, nikczemna, ohydna». Ja słuchałam w milczeniu. Wyszliśmy. Gdzieś obok pomnika Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu stanęłam, zdjęłam mu okulary i buch-buch-buch w twarz. Po czym założyłam mu okulary i szłam dalej. Tadzio był tym tak zachwycony, że w _Ostatnim dniu lata_ kazał mi tak samo spoliczkować Machulskiego”⁸ – opowiadała aktorka przy okazji pokazu wersji cyfrowej filmu w 2010 roku.
Konwicki od początku wiedział, że chce w swoim filmie obsadzić Laskowską, i tak samo był zdecydowany na Machulskiego, chociaż mógł mieć Adama Hanuszkiewicza. „Machulski znalazł się wspaniale, to przecież było dla niego prawdziwe ryzyko – grać w czymś takim, a on zgodził się chętnie zagrać za darmo, z ewentualnością otrzymania w przyszłości honorarium. Bardzo mi odpowiadał w tym filmie jako osobowość. Zabrał z sobą rodzinę, to znaczy żonę i trzyletniego synka imieniem Julek, który dziś jest panem Juliuszem Machulskim”⁹ – zdradził Konwicki.
Jan Machulski natomiast przyznał w ostatnim wywiadzie, udzielonym Łukaszowi Maciejewskiemu: „Film został znakomicie przyjęty we Francji. Ukazały się wtedy recenzje, w których pisano, że pisarz z Polski i wyjątkowo uzdolniony operator pojechali nad morze i za pomocą ukrytej kamery podglądali plażowiczów, fabularyzując ich autentyczne rozmowy. Dla nas, którzy zagraliśmy w tym filmie, zupełnie nie spodziewając się, że cokolwiek z tego wyniknie, nie mogło być większego komplementu”.¹⁰
Na planie nie mogło jednak zabraknąć artystycznych spięć. Laskowska nie była zadowolona z wieku swojej postaci. Konwicki uważał jednak, że inaczej film nie zadziała. Ponieważ jest niemal pozbawiony akcji, punkt wyjścia musiał być wystarczająco dramatyczny. Nie podbił tym serca Laskowskiej, zresztą ona skłaniała się raczej ku swemu ekranowemu partnerowi.
Machulski mógł triumfować, choć potem głównie był zatroskany reakcją syna. Ten bowiem dopiero po premierze filmu – 4 sierpnia 1958 roku w sopockim kinie Bałtyk – naprawdę pokazał, co o tym wszystkim myśli. Mały Mr Foch, gdy zobaczył na ekranie, jak tatuś tamtą panią nie tylko goni, ale nawet całuje… wcale nie chciał go znać!
_Ostatni dzień lata_ był pierwszym spotkaniem Juliusza Machulskiego z kinem dla dorosłych. Niebiosa zadbały o to, że nie ostatnim.
Dla Jana Machulskiego, który wcześniej wystąpił w trzech filmach, był to moment przełomowy. Aktor nie krył, że godziny na planie i rola w _Ostatnim dniu_ to jego uniwersytety, jeśli chodzi o aktorstwo. Od tej pory każdy film czy serial z jego udziałem będzie zyskiwał na prawdzie. A jako dziekan wydziału aktorskiego Filmówki, wywiesi na wydziale plakat z jakże modnym dziś mottem: „Mniej – znaczy więcej”. Prekursor.
Irena Laskowska i Jan Machulski w filmie _Ostatni dzień lata_ Tadeusza Konwickiego i Jana Laskowskiego, 1958. Fot. East News/Polfilm
Ciekawe, jak po zagraniu w takim dziele potoczyłyby się losy aktora, gdyby nie żelazna kurtyna. Tadeusz Konwicki w książce _Pamiętam, że było gorąco_ opowiedział Katarzynie Bielas i Jackowi Szczerbie: „Kiedy _Ostatni dzień lata_ zaczął chodzić po festiwalach i przeglądach, jakiś Niemiec napisał do mnie mniej więcej taki list: Proszę pana, mój zamożny tatuś kupił mi wytwórnię filmową, bo ja lubię film. Chciałbym uruchomić produkcję filmów. Marzę o tym, żeby pan przyjechał i był kierownikiem całego interesu. Co ja mogłem zrobić z tym listem? Szybciutko go spaliłem, żeby nie wpadł w niepowołane ręce”.¹¹
Przepadło.
Osiem lat później Machulski dostał inną główną rolę i tym razem jego aktorska lapidarność została zmierzona co do sekundy. A skoro on nie pojechał do Hollywood, Hollywood wysłało delegata do niego.
Rok 1966. Otwierają się wrota studia filmowego wytwórni w Łodzi i w progu hali przy ulicy Łąkowej staje Kirk Douglas. A tam trwają właśnie zdjęcia do debiutu fabularnego Janusza Majewskiego _Sublokator_ z Machulskim w roli głównej.
– Wprawdzie wiedzieliśmy, że Kirk Douglas przebywa w mieście i jest gościem Filmówki, a nawet dostaliśmy wcześniej telefon, że odwiedzi nas ważna delegacja, jednak spodziewałem się raczej dygnitarzy partyjnych – wspomina Janusz Majewski. – Douglas wszedł, rozejrzał się z zadowoleniem i pochwalił naszą scenografię, faktycznie mieliśmy kopię wnętrza autentycznej przedwojennej willi mieszczącej się w Konstancinie, fantastycznie wykonane detale: schody, drzwi, poręcze. Wtedy jeszcze wytwórnia miała świetnych rzemieślników. Potem nasz gość popatrzył na kamery, sprzęt oświetleniowy, i stwierdził, że mamy tak jak w Hollywood, o ile nie lepiej. Przyglądał się też, w jaki sposób pracujemy. Kręciliśmy akurat scenę, w której Janek jako naukowiec pisze coś, siedząc przy biurku, gdy dochodzą go odgłosy z podwórka. W pewnym momencie, zaciekawiony, co się tam dzieje, wstaje i podchodzi do okna. Patrzy chwilę i wraca do pracy. Nakręciliśmy tę scenę raz i potem jeszcze dubel. Wtedy Douglas zapytał, czy może spróbować. Naturalnie! Zdjął marynarkę, podszedł do biurka, przełożył książkę, usiadł gotowy. Powiedziałem: Akcja. Kirk chwilę pracował, podniósł głowę, spojrzał w przestrzeń, pomyślał, pochylił głowę, wrócił do pracy. Usłyszał odgłosy, zdziwił się bardzo, potem mniej, wrócił do swojego zajęcia. Kolejny odgłos poderwał go z krzesła, wstając, strącił książkę, schylił się, podniósł, położył, podszedł do okna, patrzył z namysłem, wrócił do biurka. Policzyliśmy: trwało to czterdzieści sekund, natomiast Janek zamknął się w piętnastu, a potem nawet trzynastu sekundach. Douglas zagrał, można powiedzieć: wszystkie didaskalia, a my w naszym slangu określaliśmy to graniem kubłami. No ale dzieliło nas pokolenie.
Jan Machulski i Mariusz Dmochowski w filmie _Lalka_ Wojciecha Jerzego Hasa, 1968. Fot. East News/Polfilm.
Na pierwszym planie: Krzysztof Litwin, Bogusław Sochnacki, Jan Machulski i Irena Karel w filmie _Rzeczpospolita babska_, 1969. Fot. East News/Polfilm
Jan Machulski w filmie _Rękopis znaleziony w Saragossie_ Wojciecha Jerzego Hasa, 1965. Fot. East News/Polfilm
Gdy goście poszli, jeden nasz starszy kolega, a mój asystent, Kuba Goldberg, polegując na kanapie za dekoracjami, orzekł: „Paganini to on nie jest”. Jednak ja miałem dwa powody do zadowolenia. Przez chwilę trzymałem niebywale miękką, kaszmirową marynarkę Douglasa, co dla mnie, snoba, było powodem uniesienia. A drugi i stokroć ważniejszy – że miałem Janka. Już wcześniej zrobiliśmy razem kilka rzeczy krótkometrażowych i _Sublokatora_ właściwie pisałem pod niego. Był nie tylko doskonałym aktorem, ale i fajnym, dowcipnym człowiekiem, który potrafił rozładować żartem każde spięcie, co na planie filmowym jest bezcenne. Marzenie każdego reżysera. Żal natomiast, że nie zabezpieczyliśmy taśmy z Douglasem, byłaby fajną pamiątką, a przepadła gdzieś w przepastnych magazynach wytwórni.
Przyjazd Douglasa uwiecznił w swojej etiudzie filmowej Marek Piwowski. Ówczesny rektor Jerzy Toeplitz załatwił, że Filmówkę odwiedził też między innymi Michelangelo Antonioni. To były złote czasy tej szkoły, a o jej absolwentach z tamtych lat dziś kręcą filmy w Ameryce – jak zrobił to à propos zdarzeń z życia Polańskiego Tarantino w _Pewnego razu w Hollywood_.
Tymczasem dawno temu w Polsce nasz ówczesny Brad Pitt obraca się w doskonałym towarzystwie. Machulski gra w _Rękopisie znalezionym w Saragossie_ Wojciecha Jerzego Hasa, nie główną rolę, lecz w doborowej obsadzie z Cybulskim, Holoubkiem, Igą Cembrzyńską, Elżbietą Czyżewską, Bogumiłem Kobielą, Leonem Niemczykiem, Zdzisławem Maklakiewiczem, Franciszkiem Pieczką… Potem w _Rzeczpospolitej babskiej_, również w kapitalnym składzie. I także jako Julian Ochocki w _Lalce_ również Hasa, filmie zrobionym z takim przepychem, że dziś uznalibyśmy go za superprodukcję.
Ale kino jakby przestaje pana Janka rozpieszczać. A też on sam ma chyba przesyt wizerunku amancika elegancika. Częściej będzie się pojawiał w serialach telewizyjnych: _Daleko od szosy_ (jako ojciec Ani) czy _Polskich drogach_ (w roli mecenasa Kozakiewicza). Na co dzień coraz mocniej postawi na teatr.TEATR, W KTÓRYM LICZY SIĘ PRAWDA
Jan Machulski miał dwie pasje: scenę i boisko piłkarskie. Doskonale łączył jedno z drugim – można powiedzieć, że w ostatecznym wyborze zawodu dopomógł mu sprytny drybling. Skwapliwie skorzystał z nieobecności rodziców w mieście (wyjechali za pracą ojca), by postawić na swoim i zamiast wybrać coś na kształt politechniki (skoro tam go nie chciano), za pierwszym podejściem wskoczył w szeregi adeptów aktorstwa.
Nie został studentem słynnej Filmówki. Po latach będzie jej wykładowcą i dziekanem. Ale wtedy szkoła nie nazywała się jeszcze PWSFTviT. Wprawdzie jesienią 1948 roku zainaugurowano rok akademicki w dawnym pałacyku fabrykanta Oskara Kona, tym budynku z obszernym holem i legendarnymi zakręcającymi schodami, przy ulicy Targowej 61/63, ale uczelnię nazywano wówczas Wyższą Szkołą Filmową. Jej współtwórcą i szefem był Jerzy Toeplitz. Dwa lata później powstała w Łodzi Państwowa Wyższa Szkoła Aktorska pod wodzą Kazimierza Dejmka, a pierwszymi jej absolwentami byli Jadwiga Barańska i Jan Machulski. Dopiero w 1958 roku obie te uczelnie połączyły się, tworząc Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną.
Jednak od lat pięćdziesiątych, a zwłaszcza od odwilży Łódź stawała się miastem wolnej myśli twórczej. Rosła legenda o ojcowskim stosunku profesorów do uczniów, o twórczym fermencie i dyskusjach tyleż rozwijających, ile niepoprawnych politycznie w rozumieniu PZPR. Nauczyciele, wychowani przecież przed wojną, szukali na przyszłych twórców nie partyjnych prymusów, lecz osobowości o niezaprzeczalnym talencie i zdolności indywidualnego myślenia. W powojennej Łodzi, w której pomimo wojennego spustoszenia wciąż czuło się wielokulturowość, mieszały się jak w tyglu rozmaite wpływy. Dawało to zaskakujące efekty. Trochę jak na Manhattanie czy innych ośrodkach spod znaku multikulti.
W takim miejscu młody człowiek szybko dorasta, a społeczność okazuje się obfitować w osobowości. Trzeba mieć pasję i się jej oddawać. Trzeba być kimś, i to w sposób widoczny. Należy mieć prezencję albo styl podkreślający indywidualność. Udziela się entuzjazm i energia. Tempo życia jest szybkie, czas szczelnie wypełniony, rozmowy mądre i treściwe do białego rana. Nic dziwnego, że tu narodziła się szkoła polska, a miasto uchodziło za oazę wolnej sztuki. Tak to trwało do marca 1968, kiedy wyrzucono profesora Toeplitza i innych wykładowców żydowskiego pochodzenia. Miastu i światu opadły ręce.
Ale wracając do epoki nie-lodowcowej…
Jan Machulski od początku był aktywny i widoczny na swoim wydziale. Wraz z kolegami zainicjował nieformalne spotkania dokształcające, podczas których studenci trenowali techniki warsztatowe, ale też rozprawiali o idei teatru. To nie przypadek sprawił, że aktor wypadł tak prawdziwie na ekranie w _Ostatnim dniu lata_; znacznie wcześniej był zafascynowany koncepcją Stanisławskiego i teatrem Juliusza Osterwy.
Konstantin Stanisławski stworzył pierwszy na świecie system warsztatu pracy aktorskiej. Stał się rzecznikiem prawdy na scenie, na przekór wcześniej panującej sztuczności. Tej prawdy wymagał od aktora, który współodczuwa, posługuje się emocjonalnym odwołaniem do sytuacji granego bohatera, a następnie utrwala ten stan w swej pamięci intelektualnej, duchowej, a nawet cielesno-odruchowej, by odtwarzać go w kolejnych spektaklach.
Jan Machulski (z lewej, w kapeluszu) w _Zaklinaczu deszczu_ Richarda Nasha, Teatr im. Juliusza Osterwy, Lublin, 1958. Fot. Edward Hartwig/Biblioteka Narodowa/Polona F.1308/III
Koncepcje i działania Stanisławskiego na scenie MChAT-u w Moskwie szybko powędrowały w świat. Korzysta z nich do dziś między innymi nowojorski Lee Strasberg Theatre and Film Institute, a wcześniej Actors Studio, które wśród wychowanków mają takie postacie jak Marilyn Monroe, Marlon Brando, Paul Newman, Robert De Niro, Al Pacino, Harvey Keitel, Jane Fonda, Dustin Hoffman, Steve McQueen, Angelina Jolie, Sienna Miller, Dennis Hooper, Mickey Rourke, Uma Thurman, Scarlett Johansson…
Stanisław Niwiński, Władysław Kowalski i Jan Machulski podczas meczu Aktorzy – Dziennikarze na stadionie Polonii Warszawa, listopad 1971. Fot. Tadeusz Kowalski/East News
Jan Machulski, Jan Englert, Roman Kłosowski, Jerzy Ofierski, Tadeusz Łomnicki i Bohdan Łazuka podczas meczu Aktorzy – Dziennikarze na stadionie Polonii Warszawa, listopad 1971. Fot. PAP/CAF/Ireneusz Radkiewicz
Jeszcze nie było na świecie żadnej z tych gwiazd, a sam Lee Strasberg, urodzony w Budzanowie (wówczas w Galicji w Austro-Węgrzech, później w województwie stanisławowskim II Rzeczpospolitej, obecnie w Ukrainie), dopiero odkrywał aktorstwo, gdy w naszej ledwie raczkującej Polsce idee Stanisławskiego skłoniły Juliusza Osterwę i Mieczysława Limanowskiego do założenia Reduty, pierwszego w Polsce teatru eksperymentalnego.
Mała sala, widownia złożona z trzynastu rzędów krzeseł. Wystrój sali utrzymany w jednakowej białej kolorystyce. Scena umieszczona na jednym poziomie z widownią, co miało umożliwić bezpośredni kontakt aktorów z widzami. Taki był w latach 1919–1939 pierwszy w Polsce teatr-laboratorium, zakładający poszukiwanie nowych metod pracy aktorskiej.
W Teatrze Ochoty kilkadziesiąt lat później znów widz usiądzie na poziomie aktora w bardzo kameralnej sali. Wtedy zresztą powstanie więcej teatrów i zespołów teatralnych nastawionych na poszukiwanie metod pracy aktorskiej, jak Laboratorium Grotowskiego, Gardzienice, Cricot 2 Tadeusza Kantora. Jednak na tym tle Teatr Ochoty, który spełni warunki teatru offowego, będzie się wyróżniał. Tu nacisk położony zostanie na angażowanie zarówno aktora, jak widza. I nie w tak wymagającym trybie jak w Reducie, gdzie członkowie zespołu mieli nieustająco dążyć do samodoskonałości, oddając się bez reszty sztuce. Prawie jak mnisi.
Nie będzie też w TO rządów absurdalnie arbitralnych, jak w niektórych powojennych teatrach, które jakby dały przyzwolenie generacji demiurgów. I nikt nie napisze w programie, że spektakl ma charakter komemoratywny (od ang. _commemorate_ – uczcić), skoro można napisać: upamiętniający, i tym samym skrócić, a nie wydłużyć drogę do widza. Wychodzenie publice naprzeciw nie spodoba się recenzentom, bo w czasach komuny będą chcieli widzieć w teatrze ostoję mądrości, świątynię intelektu, najwyższego, czyli elitarnego, hermetycznego, przekornie niedostępnego ludowi pracującemu z jego niezbyt szerokimi horyzontami.
Dyrektor Machulski tymczasem przed spektaklem będzie w drzwiach witał osobiście każdego widza-gościa uściskiem dłoni. Otworzy scenę dla wszystkich. Również dla amatorów. I postawi na szukanie prawdy emocjonalnej, a nie znaczeniowe kalambury. Bo choć zaraz po przybyciu do Warszawy pójdzie, razem z żoną Haliną, na studia z reżyserii teatralnej, w głębi duszy pozostanie również aktorem szukającym, jak dawniej Osterwa, przede wszystkim prawdy na scenie, psychologicznej wiarygodności postaci, która przekona i uwiedzie widza. Z czasem zrobi nawet jeszcze większy ukłon w stronę publiczności: napisze sztukę, w której zostawi puste miejsce na zakończenie. Przed ostatnim aktem widzowie będą mogli zaprojektować finał według swojego uznania czy raczej przeczucia co do wyborów bohatera lub bohaterów. A potem aktorzy zagrają to demokratycznie wybrane zakończenie. Taka zabawa? Taka zabawa w prawdę, może nie psychologiczną, ale życiową.
Józefa Hennelowa w książce _Juliusz Osterwa_ napisanej z Jerzym Szaniawskim notowała: „Każdy z wielkich bohaterów dramatycznych w interpretacji Osterwy stawał się przede wszystkim bardzo naturalny i prosty, żywy i ludzki. Ksiądz Piotr utracił swój monumentalizm, Kordian odsłonił skomplikowaną psychikę młodego nerwowca, Konrad nabrał siły intelektualnej”.¹² Nie przypomina to słów Marii Dąbrowskiej po premierze _Ostatniego dnia lata_? Coś jeszcze łączyło Machulskiego z Osterwą – obaj pochodzili z pozornie prostych domów (Osterwa naprawdę miał na nazwisko Maluszek). Może dlatego między innymi każda teatralna maniera była dla nich nieznośna.
W Reducie Osterwa na inaugurację działalności wystawił Żeromskiego _Ponad śnieg bielszym się stanę_ i od Żeromskiego rozpoczął działalność teatr Machulskich. Przedstawienie _Uciekła mi przepióreczka_ wystawiono nawet jeszcze nie w docelowej siedzibie, lecz w szkole podstawowej przy ulicy Spiskiej 22 w październiku 1970 roku.
Co ma przepióreczka i żeromszczyzna do teatru offowego? – zapyta ktoś.
Tylko na początku termin „off” łączono ściśle z Manhattanem jako off-Broadway i odnoszono do małych teatrów poza kwartałem Broadway Box (między 40. i 54. Ulicą oraz 6. i 8. Aleją, wraz z Times Square i Zachodnią 42. Ulicą). Ale ponieważ właśnie na tych bocznych scenach wydarzyło się wiele ważnych i głośnych inicjatyw, płynących pod prąd komercjalizacji Broadwayu, jak choćby musical _Hair_ – przeniesiony potem z honorami na większe sceny – pojęcie teatru offowego od lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku zmieniło znaczenie.
Offowy znaczy tyle co alternatywny, eksperymentalny, poszukujący, otwarty… na nowe rozwiązania w sferze gry aktorskiej, układów scenicznych, realizacji teatralnej i relacji aktorów z widzami.
W Ochocie po spektaklach odbywały się dyskusje Jana Machulskiego i aktorów z widzami na temat poruszany w przedstawieniu. Taki był punkt wyjścia, a potem rozmowy szły w rozmaitych kierunkach. Laboratoryjny charakter tego miejsca wypełniało również Ognisko, oczko w głowie pani Haliny, miejsce, które wychowało rzeszę, jeśli nie aktorów, to bardzo świadomych, wrażliwych i inteligentnych odbiorców sztuki.
Jak pisze Grażyna Krokowska-Zaczek: „To, że z Ogniska Teatralnego przy Teatrze Ochoty wyrośli Kasia Figura, Małgosia Bogdańska, Piotr Adamczyk, to wszyscy wiedzą, ale stąd w zawód aktora «poszli» też między innymi Mirek Zbrojewicz, Mariusz Czajka, Edyta Jungowska, Agnieszka Dygant, Kasia Kwiatkowska, Magdalena Stużyńska, Tomasz Budyta, Jowita Budnik, Rafał Wieczyński (reżyser filmu _Popiełuszko. Wolność jest w nas_), Sylwester Biraga (aktor, reżyser i dyrektor Teatru Druga Strefa)”.¹³ Jeszcze dłuższa jest lista osób znanych z innych form działalności: Krzysztof Ibisz, Marcin Tyszka, Małgorzata Zawadka, Anna Nowak, Jan Mikruta. Reżyserzy, prezenterzy, dziennikarze, korespondenci czołowych mediów, wydawcy książek, działacze społeczni. Wielu poszybowało naprawdę daleko i szeroko. Można też powiedzieć, że w pewnym momencie absolwenci Ogniska, a potem także Szkoły Aktorskiej Machulskich byli w polskiej kulturze wszędzie.
„W Teatrze Ochoty aktorskie umiejętności szlifowali i kariery zaczynali między innymi Cezary Pazura, Krzysztof Kiersznowski, Mieczysław Hryniewicz, Tadeusz Chudecki. Aktorski trzon zespołu tworzyli między innymi Małgorzata Bogdańska, Ewa Decówna, Halina Chrobak, Joanna Keller, Bożena Stryjkówna, Ernestyna Winnicka, Wojciech Alaborski, Tadeusz Bogucki, Zygmunt Kęstowicz, Krzysztof Kiersznowski, Janusz Leśniewski, Tomasz Mędrzak, Cezary Pazura, Andrzej Siedlecki, Piotr Siejka, Zdzisław Wardejn. Swój dyplom reżyserski przygotował tutaj Wojciech Kępczyński, dyrektor Teatru Muzycznego «Roma». Pierwsze swoje spektakle wyreżyserowali Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego (_Norę_ Ibsena), i Zatorski, reżyser kultowych polskich komedii romantycznych (_Adama i Ewę_). Stąd w świat seriali wkroczyła Ilona Łepkowska. Czesław Niemen, Marek Biliński, Zygmunt Konieczny i Marek Grechuta pisali muzykę do spektakli plenerowych w Zamościu. Plakaty do ochockich spektakli projektował Andrzej Pągowski. Dokumentowali wydarzenia artystyczne i towarzyskie wielcy świata fotografii, Erazm Ciołek i Zygmunt Rytka”.¹⁴
Jan Machulski, reżyser Paul Harman i Halina Machulska podczas próby sztuki _Widok z mostu_ Arthura Millera, Teatr Ochoty, 1982. Fot. CAF/stw PAP/CAF/Zbigniew Matuszewski
Teatr Ochoty, a nie Ochota! – podkreślał zawsze Jan Machulski i dodawał: Dzielnica to jedno, ale takie miejsce wzięło się z ochoty na teatr.
Ta chęć rosła od studiów. W latach 1954–1955 późniejszy dyrektor TO debiutował w Teatrze Jaracza w Olsztynie. W Teatrze Ziemi Opolskiej w Opolu (1955–1957) grał między innymi w sztukach reżyserowanych przez Szymona Szurmieja, który obsadził go w roli i Merkucja, i samego Romea w słynnym dramacie Szekspira. Jan Machulski opracował też wtedy (1956 rok) układ pojedynków do _Romea i Julii_. I na tej samej scenie wystąpił jako asystent reżysera w _Cyruliku sewilskim_. W Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie (1957–1963) znów ułoży pojedynki do _Romea i Julii_ i zagra też Romea, niejednokrotnie będzie asystentem reżysera, na przykład przy spektaklu _Uciekła mi przepióreczka_. Z chwilą powstania sceny Reduta 61 (oczywiste nawiązanie do tradycji Osterwy), w czym weźmie aktywny udział, wystawi _Spotkanie w ciemnościach_, a w 1963 roku oficjalnie wyreżyseruje _Wielkiego Bobby’ego_ i sam go też zagra. W Teatrze Nowym w Łodzi (1963–1966) wyreżyseruje _Anioła na dworcu_ Abramowa-Newerlego. Po drodze zagra wiele ważnych ról, w tym Mefista w _Fauście_ Goethego. W Warszawskim Teatrze Polskim (1966–1970), niezależnie od wielu odtwarzanych postaci, między innymi w przedstawieniach reżyserowanych przez Jerzego Kreczmara, będzie też asystował w reżyserii Władysławowi Hańczy przy spektaklu _Martwe dusze_ Mikołaja Gogola.
Zanim Machulski stanie się czołowym inscenizatorem Teatru Ochoty, wyreżyseruje dwa spektakle w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego: ulubioną _Przepióreczkę_ oraz _Śluby panieńskie_ Fredry. Nawet w Teatrze Narodowym 27 stycznia 1973 roku będzie miał premierę sztuki we własnej reżyserii i ze swym udziałem – _Zabawę w koty_ Istvána Örkényego.
Jeszcze wpadnie na gościnne występy do Współczesnego, gdy Kreczmar wystawi _Cocktail Party_, a potem zacznie się rozwijać TO – Ośrodek Kultury Teatralnej.
Pod „własnym” adresem Jan będzie polegał na żonie. Nawet Juliusz Machulski, który teatr rodziców raczej omijał, a do Ogniska nie przystąpił, też coś ma z tego oddania starej, skrzypiącej scenie: imię po Osterwie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Jaroslav Hašek, _Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej_, przeł. Paweł Halka-Laskowski, Wydawnictwo Vis-à-vis Etiuda, Kraków 2022, s. 22.
2.
Jan Machulski i Marek Pająk, _Benefis_, Papier-Service, Łódź 2003, s. 19.
3.
Jan Machulski, _Chłopak z Hollyłódź_, Nowe Wydawnictwo Polskie Ypsylon, Warszawa 1999, s. 21.
4.
Charles Bukowski, _Kłopoty to męska specjalność_, przeł. Marek Fedyszak, Noir sur Blanc, Warszawa 2022, audiobook.
5.
Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba, _Pamiętam, że było gorąco. Rozmowa z Tadeuszem Konwickim_, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, s. 39.
6.
_Debiuty polskiego kina_, t. 1, red. Marek Hendrykowski, „Przegląd Koniński”, Konin 1998, s. 81.
7.
Maria Dąbrowska, _Dzienniki powojenne 1945–1965_, t. 5, Czytelnik, Warszawa 1996, s. 45.
8.
Wypowiedź publiczna Ireny Laskowskiej podczas premiery odnowionej cyfrowo wersji _Ostatniego dnia lata_, 2010.
9.
_Debiuty polskiego kina_, op.cit., s. 85.
10.
_Machul to jest Machul_, wywiad Łukasza Maciejewskiego, https://www.filmweb.pl/article/Przeczytaj+ostatni+wywiad+z+Janem+Machulskim-47823.
11.
Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba, op.cit., s. 104.
12.
Józefa Hennelowa i Jerzy Szaniawski, _Juliusz Osterwa_, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1956, s. 74.
13.
Grażyna Krokowska-Zaczek, _Reja 9 – TO Teatr Ochoty_, Informator Ochoty i Włoch, https://iochota.pl/artykul/reja-9–to-teatr-ochoty/882625.
14.
Ibidem.