- W empik go
Świat według Amelki - ebook
Świat według Amelki - ebook
Kiedy ludzie myślą o porodzie, zastanawiają się tylko nad tym, czy kobietę bardzo bolało i czy długo się męczyła – a czy ktokolwiek bierze pod uwagę uczucia dzieci? Nie wydaje mi się. A muszę Wam powiedzieć, że jest to dla nas (z pewnością mówię w imieniu wszystkich bobasów) wielka sprawa.
Mam na imię Amelka i już w chwili, gdy przyszłam na świat, wiedziałam, że czeka mnie tutaj wiele wyzwań. Bardzo kocham swoich rodziców i nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej niż w moim ciepłym, przytulnym domku. Moi rodzice zawsze dbają, żeby niczego mi nie brakowało: spędzają ze mną czas na wspaniałych zabawach, rysowaniu i rozwiązywaniu zadań z książeczek. Czasem też odwiedzam dziadków, jeżdżę w różne ciekawe miejsca, bawię się z innymi dziećmi i ciągle uczę się nowych rzeczy. Ostatnio urodził się mój brat Tymuś, który tylko leży i wiecznie płacze. W ogóle go nie rozumiem. Nie wiem, czy się polubimy.
Zresztą za długo by opowiadać – lepiej otwórzcie tę książeczkę i przekonajcie się sami, co u mnie słychać.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-414-9 |
Rozmiar pliku: | 940 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy ludzie myślą o porodzie, zastanawiają się tylko nad tym, czy kobietę bardzo bolało i czy długo się męczyła – a czy ktokolwiek bierze pod uwagę uczucia dzieci? Nie wydaje mi się. A muszę Wam powiedzieć, że jest to dla nas (z pewnością mówię w imieniu wszystkich bobasów) wielka sprawa.
Do tej pory wynajmowałam ciepłe lokum, gdzie miałam wszystko, czego było mi trzeba. Zimno i chłód mi nie doskwierały, chociaż muszę przyznać, że wraz z upływem czasu robiło się coraz bardziej ciasno. Aż tu nagle, pewnego pięknego wieczora, coś zaczęło się dziać i niekoniecznie było to coś, co miało mi się spodobać. Mama, bo tak nazywałam właścicielkę mojego małego mieszkanka, zrobiła się nagle jakaś niespokojna i strasznie się wierciła, jakby jej mieszkanko nie było tak wygodne, jak moje. A potem to dopiero zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Raz mama leżała, to znowu chodziła lub kucała. Te zmiany pozycji nie były zbyt komfortowe. Wreszcie skończyło się na tym, że mama zaczęła strasznie krzyczeć, a i ja poczułam, że coś zaczyna mnie ciągnąć. Próbowałam stawiać opór napastnikowi, ale był ode mnie o wiele silniejszy, i tak minuta po minucie coraz bardziej oddalałam się od mojego mieszkanka, aż usłyszałam jakieś głosy:
– Jeszcze raz i będzie po wszystkim, dasz radę – powiedział napastnik, którym potem okazała się pani położna, jak fachowo ją nazywano.
– Słyszałaś, Magda? Jeszcze raz.
Ten głos od razu poznałam. Mama nazywała go Dawidem (naprawdę dziwna nazwa), ale gdy zwracał się do mnie, przedstawiał się jako tata – i to słowo o wiele bardziej przypadło mi do gustu.
– Ale ja już naprawdę nie mam siły. Nie dam rady.
– Musisz, to już prawie koniec.
I wtedy się stało. To był moment, w którym raz na zawsze opuściłam moje piękne, czyste i bezpieczne mieszkanko i znalazłam się w jakimś jasnym i bardzo głośnym miejscu. Zaczęłam płakać z całych sił, żeby pozwolili mi wrócić do siebie, do mojego domku, ale szybko zorientowałam się, że nie mają takiego zamiaru. Pani położna owinęła mnie w pieluchę i położyła na czymś ciepłym i wygodnym. Był to brzuszek mojej mamy. Nagle zrobiło mi się tak dobrze, że zapragnęłam jedynie zasnąć. Aż tu nagle ktoś bez mojego wyraźnego pozwolenia zabrał mnie od mamy. Co gorsza: zaczął mnie dotykać jakimś zimnym przyrządem, a potem położył na ogromnej, zimnej rynnie, po czym położna zakomunikowała tacie:
– Waga: trzy tysiące dwieście trzydzieści, wzrost: pięćdziesiąt trzy centymetry, dziesięć punktów w skali Apgar.
Tata chyba nie wiedział, co powiedzieć, bo tylko skinął głową i się uśmiechnął. Bardzo się cieszę, że tata mnie pilnował i nie spuszczał ze mnie wzroku, bo jeszcze by mnie gdzieś wywieźli albo położyli znowu na czymś niewygodnym. Gdy położna wszystko już sprawdziła, zanieśli mnie z powrotem do mamy. Tam czekała na mnie prawdziwa niespodzianka. Mama dała mi coś pysznego. Smakowało wyśmienicie i z taką łatwością wpadało do mojej buzi, chociaż muszę przyznać, że troszkę musiałam się napracować nad tak łatwym dostępem do mojego źródła pożywienia. Po kilkunastu minutach jedzonka znowu mnie gdzieś zabrano, a i mama znikła mi z pola widzenia. Moją pierwszą noc na tym świecie miałam spędzić z innymi dzidziusiami. Więcej opowiem Wam jutro, bo teraz już naprawdę muszę się zdrzemnąć.ROZDZIAŁ 2. Pobyt w szpitalu
Rano obudził mnie okropny hałas. Myślałam, że od tego natężenia dźwięku pęknie moja mała główka. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego niektóre bobasy tak strasznie płaczą. Zastanawiając się nad tym dłuższą chwilę, poczułam mocny skręt w żołądku, coś zaczęło w nim bulgotać, a potem wydarłam się na całe gardło. Tak strasznie byłam głodna i teraz już wiedziałam, skąd ten hałas od samego rana. No przecież powiedzcie sami: chyba każdy człowiek powinien zacząć dzień od porządnego, zdrowego śniadania. O ile wiem, należę do gatunku homo sapiens, więc może mi ktoś wyjaśnić, gdzie jest moje śniadanie?
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaa, aaaaaaaaaaaaaaaaa, aaaaaaaaaaaaa!
Wtedy po raz pierwszy przekonałam się, że w grupie tkwi siła, a płacz bez łez to niezła karta przetargowa. Wszystkie dzidziusie dostały sporą butelkę wypełnioną białym płynem. Był całkiem znośny, nie tak dobry jak od mamy, ale że byłam głodna, a mamy nigdzie nie było, zjadłam to, co dali, przecież nie będę marudzić. Gdy opróżniłam butelkę, poczułam się zmęczona i zapadłam w długi sen. Po przebudzeniu pierwsze, co zobaczyłam, to uśmiechnięta twarz mojej mamy. Bardzo się ucieszyłam, że znowu ją widzę. Wykorzystując ten czas, od razu zażądałam mojego jedzonka, bo czy to wiadomo, czy mama znowu gdzieś nie zniknie? Chcąc wypróbować swój nowy sposób dostawania tego, czego chcę, zaczęłam płakać.
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa, aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Mama chyba na początku troszkę się przestraszyła. Wyjęła mnie delikatnie z wózeczka i wzięła w ramiona – i już miałam to, czego chciałam.
Gdy już się najadłam, postanowiłam rozejrzeć się po okolicy, żeby rozeznać teren. W pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, była mama, ja, a po drugiej stronie leżała jakaś pani, a obok niej stał wózeczek z całkiem sporym i zdecydowanie łysym dzidziusiem. Nie chcąc być nieuprzejmą, odezwałam się do dzidzi:
– Hej, długo tu już jesteś?
– Od wczoraj, ale średnio mi się tu podoba. Zastanawiałam się nad ucieczką, ale strasznie tu wszystkich pilnują. Tak przy okazji: jestem Julka, a ty jak masz na imię?
– Imię? Eeee, a co to takiego?
– Tak do końca to sama nie wiem, ale wszyscy, co tu przychodzą, tak do mnie mówią.
– U mnie jeszcze nikogo nie było, to może dlatego jeszcze nie mam tego czegoś. Muszę bardziej uważać, to może się dowiem.
Porozmawiałam jeszcze chwilkę z Julką, a potem zaczęłam patrzeć na drzwi i czekać, aż ktoś do mnie przyjdzie, bo tak strasznie nie mogłam doczekać się poznania mojego imienia. Czekałam i czekałam, aż w końcu zasnęłam.
Śniło mi się, że do sali wszedł tata. Przywitał się z mamą, a potem zaczęli na mnie patrzeć i mówić, jaka to ja jestem śliczna, słodka i w ogóle.
– Przyniosłem aparat, zrobię Amelce parę zdjęć.
– Dobry pomysł, to może zrób też moim telefonem, to powysyłam znajomym MMS-y.
– Amelka jest po prostu śliczna i tak smacznie sobie śpi – powiedział tata.
– Ciekawe, kiedy będziemy mogły wyjść do domu. Mam nadzieję, że jak najszybciej. Zobacz, chyba się budzi.
Mamę dobrze już znałam, teraz mogłam przyjrzeć się z bliska tacie. Był bardzo duży, miał dużą głowę i uśmiechał się do mnie. Był całkiem fajny i muszę powiedzieć, że chyba go polubiłam.
W końcu pojawili się jacyś ludzie i podeszli do mojego wózeczka. No, nareszcie, teraz dowiem się, jak mam na imię.
– Ojejku, jaka ona jest piękna.
– Śliczna dziewczynka.
– Jaka malutka główka i rączki.
Oni chyba naprawdę powariowali. Dzidziusia nigdy nie widzieli czy co? Gdyby się przyjrzeli Julce, to też zauważyliby, że ma małą główkę i rączki. A imienia jak nie było, tak nie ma. „Śliczna” to chyba nie jest imię. Zaczynałam naprawdę się denerwować.
– Aaaaaaaaaaa, aaaaaaaaaaa, aaaaaaaaaaaaa! – Miałam zamiar tak płakać, aż poznam swoje imię.
Pomysł okazał się trafiony w dziesiątkę. Gdy tylko się rozpłakałam, wszyscy zaczęli mnie uspokajać, powtarzając co chwilę słowo „Amelka” – i coś mi mówi, że to jest właśnie moje długo wyczekiwane imię.
W ciągu mojego pobytu w szpitalu poznałam jeszcze Maćka, Olę i Oliwię. Najczęściej spotykaliśmy się w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Zazwyczaj kłuli nas strzykawkami i wtedy mój płacz był najprawdziwszy na świecie. Zdążyłam nawet przyzwyczaić się do tego szpitalnego życia, ale mama ciągle powtarzała, że chciałaby już wrócić do domu, więc i ja zaczęłam być ciekawa, jak ten dom wygląda. Niestety, okazało się, że mam żółtaczkę, czerwonkę czy jeszcze inne kolorowe coś, więc musiałam zostać dłużej w szpitalu. Zabrali mnie do łóżeczka, założyli na oczka okulary i zaczęli świecić jakimiś lampami. Teraz już wiem, co czują ludzie chodzący do solarium, i naprawdę nie rozumiem, dlaczego oni tam chodzą. Wkrótce fototerapia dobiegła końca i razem z mamą i tatą mogliśmy wrócić do domu.