- W empik go
Świąteczne nieporozumienie - ebook
Świąteczne nieporozumienie - ebook
W Londynie roi się od choinek i bożonarodzeniowych dekoracji. Jednak Harper nie czuje magii świąt. Skupia się na pracy, bo to zawsze wychodzi jej najlepiej. Lekceważąc świąteczny klimat, przygotowuje się do wyjazdu z kraju i obiecanego awansu. Jednak w wyniku nieporozumienia Harper ląduje w jednym mieszkaniu z wrednym i – niech to szlag – pociągającym Amerykaninem. W dodatku w firmie zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Czy ten rok skończy się dla niej tak, jak to sobie zaplanowała?
Holden przyjeżdża do Londynu w interesach. Ma tu zostać przez miesiąc, a później wrócić do spokojnego życia w Nowym Jorku, gdzie spędzi święta z rodziną. Wszystko jednak nieco się komplikuje, gdy na jego drodze staje pyskata Brytyjka, która uznaje go za włamywacza i wymierza mu cios parasolem. Między tą dwójką rodzi się niechęć, która szybko zmienia się w pożądanie.
Czy wzajemna fascynacja ma jakikolwiek sens? Teraz przez przypadek dzielą jedno mieszkanie, jednak za miesiąc każde z nich będzie na innym kontynencie. Ale… czy w magicznym przedświątecznym czasie można wierzyć w przypadki?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66718-09-8 |
Rozmiar pliku: | 935 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tydzień wcześniej
Nic nie wyprowadza mnie z równowagi tak szybko, jak widok choinki w listopadzie. Może niektórzy rzeczywiście czują magię świąt z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, ale mnie to nie dotyczy. Niestety dotyczy mojej przyjaciółki Ruby, z którą w dodatku dzielę biuro. Już niedługo. Zbliża się mój awans, na który tak morderczo pracowałam. Czasem myślę sobie, że łatwej byłoby odzyskać Erebor, niż zostać kierownikiem nowego oddziału naszej firmy w Paryżu. Kiedy przypominam sobie, jakie wyzwania stawiał przede mną szef, od razu czuję się zmęczona. Słynę jednak z tego, że łatwo się nie poddaję. No dobra, spójrzmy prawdzie w oczy, jestem uparta jak stado osłów. Dlatego to właśnie ja będę kierować nową placówką. Piękny Paryż i romantyczni Francuzi to tylko taki dodatek do pensji, premia świąteczna. A skoro o świętach mowa…
– Czyż nie wygląda cudownie? – pyta Ruby, wieszając na czubku choinki coś, co przypominałoby aniołka, gdyby miało twarz. Bardziej kojarzy mi się z postacią z horroru, ale nie będę jej psuła zabawy.
– Wiesz, co myślę o ubieraniu choinki półtora miesiąca przed Wigilią. – Rzucam jej spojrzenie matki niezadowolonej z oceny za pracę domową.
– Harper, błagam cię, wyjmij kij z tyłka i daj się ponieść magii świąt!
A nie mówiłam, że ona już to czuje? Dla mnie to jak przedwczesny wytrysk. Nie jest to coś, z czym warto się obnosić. Jedno i drugie powinno się leczyć.
– Nie uważasz, że to drzewo jest trochę za duże? – pytam, wskazując ręką przestrzeń, w której ledwo mieszczą się nasze biurka i krzesła, a co dopiero półtorametrowy kłujący świerk.
– Skoro się zmieściło, to znaczy, że jest idealne – mówi Ruby, wzruszając ramionami i schylając się do pudełka, które nie wiadomo skąd wyciągnęła, żeby chwycić długi błyszczący łańcuch.
– Jeśli coś się mieści, to nie znaczy, że jest idealne – informuję ją. – Pomyśl o malutkim fiucie tego gościa, z którym spotykałaś się na wiosnę. Mieścił się, ale nie znaczy, że był idealny. Narzekałaś na niego, dopóki nie spotkałaś Chrisa z wielką maczugą. – Widzę, jak spuszcza wzrok i się czerwieni. – Fiut Chrisa ledwo się w tobie mieści, ale wydaje się idealny. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Rozpieram się w fotelu i wymownie unoszę brwi. Ruby otwiera usta i zaraz je zamyka. Po chwili znów je otwiera. Wygląda jak ryba. Kiedy już wydaje mi się, że mi odpyskuje, obie podskakujemy na dźwięk otwieranych z impetem drzwi. Staje w nich nasz szef we własnej osobie. Spogląda na choinkę i w jego oczach widzę uznanie. No nie, on też?! Potem przenosi wzrok na mnie i mówi:
– Harper, w paryskim oddziale guzdrają się z remontem. W związku z tym kazałem przesunąć twój wyjazd o cztery tygodnie. Pojedziesz tam tydzień przed świętami. Lot przebukowany. – Wyciąga przed siebie dłoń i prostuje kciuk, pokazując mi, że wszystko jest w porządku. Rzuca szybki uśmiech i wychodzi. Przez chwilę trawię jego słowa.
– Jestem bezdomna – mówię cicho.
– Przecież wynajmujesz śliczne mieszkanie – oznajmia Ruby, marszcząc brwi. Nie rozumie, o co mi chodzi.
– Owszem, jest śliczne. Ale umowa najmu kończy mi się w przyszłym tygodniu. Przez miesiąc nie będę miała gdzie mieszkać. – W mojej głowie uruchamiają się wszystkie trybiki. Mogłabym poprosić szefa o wcześniejszy lot, lecz co miałabym robić w Paryżu przez miesiąc? Tutaj mam przynajmniej biuro i komputer, gdzie mogę przygotowywać materiały potrzebne podczas szkolenia nowych pracowników. Może uda mi się przedłużyć wynajem mieszkania, które stało się moim domem przez ostatnie dwa lata? Chwytam telefon i wybieram numer.
Tłumaczę starszej kobiecie, jak wygląda sytuacja i że nie spodziewałam się zmiany terminu wyjazdu. W zasadzie jestem już spakowana. Za tydzień miałam siedzieć w samolocie i planować swoje nowe życie we Francji. Nie żeby w Londynie było mi źle. Kocham to miasto, mam tu przyjaciół i pracę, którą uwielbiam. Jednak możliwość awansu, nowe wyzwania, rozwój zawodowy to coś, czemu nie potrafię się oprzeć.
– Bardzo chętnie przedłużyłabym umowę o miesiąc, ale za półtora tygodnia wprowadzają się nowi lokatorzy. Przykro mi – tłumaczy właścicielka mieszkania. Wzdycham i dziękuję jej za rozmowę. Odkładam słuchawkę i włączam stronę z lokalami do wynajęcia.
– Poczekaj – mówi Ruby, chwytając mnie za nadgarstek. – Moja siostra była tu z mężem i dziećmi w czasie wakacji. Wynajmowali jakieś niedrogie mieszkanie blisko centrum. Zadzwonię do niej, pewnie ma namiary na właściciela. – Siada za biurkiem i grzebie w torebce. – Może uda się coś znaleźć przed świętami.
Cholera! Święta! Przecież ludzie będą odwiedzać Londyn, żeby podziwiać zabytki i wystawy bożonarodzeniowe. Wszystkie porządne kwatery na krótki czas są już pewnie dawno zarezerwowane. Nie mogłam trafić na gorszy okres z szukaniem mieszkania.
– Dzięki – rzuca Ruby do telefonu. Nawet nie zauważyłam, że z kimś rozmawiała. – Masz tu numer do tej babki, od której wynajmowali mieszkanie. Było czyste i blisko stacji metra. Może akurat jeszcze nikt nie zajął go na okres przedświąteczny.
Dziękuję jej i chwytam karteczkę z adresem i telefonem. Wybieram numer, ale po dwóch sygnałach połączenie zostaje odrzucone.
– Co jest, kurwa? – mówię sama do siebie. Telefon w mojej dłoni odzywa się, zwiastując nadejście wiadomości tekstowej: „Jestem na spotkaniu. Proszę o SMS”. No dobra. Wystukuję wiadomość: „Mam numer od znajomej. Czy mieszkanie na wynajem jest wolne przez miesiąc od przyszłego tygodnia? Pozdrawiam, H. Buckley”.
– To ci poprawi humor – mówi Ruby, stawiając przede mną kubek z gorącą herbatą. Czuję zapach piernika i przewracam oczami. – Przygarnęłabym cię do siebie, ale Chris wprowadził się kilka tygodni temu i nie mam już miejsca.
– Chris i jego sprzęt na pewno zajmują cały pokój. – Śmieję się, chowając twarz w kubku. Ruby trąca mnie łokciem, w efekcie czego prawie wylewam wrzątek na swoją nową bluzkę. W tym momencie obie się śmiejemy. Naszą radość przerywa dźwięk wiadomości.
Z szybkością błyskawicy chwytam telefon i odczytuję SMS: „Jak wspominałam, mieszkanie jest wolne. Wyślę numer konta i kwotę. Jeśli dostanę przelew, prześlę kody do domofonu i drzwi wejściowych”. Nie wiem, komu wspominała, ale nie byłam to ja. Zresztą nieważne. Z głębokim westchnieniem opadam na oparcie fotela. Mam gdzie się podziać.Rozdział 2
Czasami mam wrażenie, że ubrania zwiększają swoją objętość, gdy tylko próbuję pomieścić je w walizce. W dodatku wydaje mi się, że robią się cięższe, gdy tylko kończę zamykać torbę. W efekcie, gdy docieram pod wskazany adres, jestem spocona i wykończona dźwiganiem swojej błękitnej walizki. Wiem, że ma kółka, ale to nie znaczy, że sama wskoczy do metra lub wniesie się po schodach dzielących chodnik od drzwi wejściowych do budynku. Dobrze, że pozostałe rzeczy wysłałam kurierem do firmy. Szef wspaniałomyślnie zaoferował mi kantorek, w którym mogę trzymać swój dobytek do dnia, gdy nadam wszystkie pudła w długą drogę do stolicy Francji.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk windy. Drzwi rozsuwają się, a ja wciągam swoją wielką walizkę do środka i naciskam przycisk. Kilka sekund później jestem na trzecim piętrze i rozglądam się za drzwiami, za którymi przez najbliższy miesiąc będzie toczyło się moje życie. Wbijam kod, który dostałam kilka dni temu, a następnie wchodzę do środka. Dzięki dużym oknom nie panują tutaj egipskie ciemności, więc z łatwością odnajduję włącznik. Światło rozbłyskuje, ukazując mi duży salon z granatową kanapą i fotelami, a także kuchnię oddzieloną od salonu sporych rozmiarów wyspą z błyszczącym czarnym blatem.
– Podoba mi się – przyznaję, uśmiechając się do siebie. Ściągam buty i ruszam w stronę drzwi do sypialni, ciągnąc za sobą swój wielki bagaż. Robię zaledwie trzy kroki, kiedy słyszę ruch za drzwiami wejściowymi. Mieszkanie znajduje się na końcu korytarza, więc nikt nie powinien go mijać, idąc do siebie.
Zostawiam walizkę i przysuwam się bliżej, przykładając ucho do drzwi. Słyszę dźwięk zamka, jakby ktoś otwierał torbę, a następnie odzywa się ciche pikanie. Ktoś ewidentnie wbija kod i chce tu wejść. Żołądek ściska mi się w ciasny supeł. Czytałam o kradzieży kodów do bankomatu, więc chyba można ukraść kilka cyfr i wejść do cudzego mieszkania. Szybko opieram się plecami o ścianę, żeby drzwi zasłoniły mnie, jeśli komuś rzeczywiście uda się je otworzyć. Dwie sekundy później już wiem, że się udało.
Wstrzymuję oddech. Kurwa! Mogłam zgasić światło. Wtedy miałabym większe szanse obezwładnić napastnika. Teraz już za późno. Rozglądam się za czymś, czego mogłabym użyć jako broni. Parasol! Dzięki ci, Londynie, za twoją kapryśną pogodę. Unoszę swoją broń, żeby zdzielić nią tego, kto wyłoni się zza otwartych drzwi.
Widzę nogę. Jakie ładne buty. Włamywacz ewidentnie ma dobry gust. Teraz pojawia się ramię w czarnym płaszczu. Kto idzie na włamanie w eleganckich butach i długim płaszczu? Nie powinno się zakładać dresu i kominiarki? Kiedy moim oczom ukazuje się nieco rozczochrana czupryna, staję na palcach i wymierzam cios parasolem. Słyszę syknięcie i włamywacz chwyta się za głowę. Chyba trafiłam po części w ramię, ale to nie moja wina, że jest taki wysoki. Wyciągam broń przed siebie, kierując ostry szpikulec w stronę mężczyzny, który odwraca się do mnie z mordem w oczach.
– Co tu robisz? – pytam, próbując powstrzymać drżenie głosu.
– A jak, kurwa, myślisz? Mieszkam – odpowiada, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. Rozmasowuje miejsce nad uchem, gdzie musiałam zadać cios. – Kim jesteś?
– Mieszkam tu – mówię, zaciskając mocniej palce na parasolu. Nieznajomy marszczy brwi, jakby nie zrozumiał moich słów. Rozgląda się i zauważa moją walizkę. Robi głęboki wdech i podchodzi do drzwi. Ku mojemu przerażeniu zamyka je z głośnym trzaśnięciem.
– Chyba pomyliłaś adres, bo to ja od dziś wynajmuję to mieszkanie.
– Miałam kod, geniuszu, więc nic mi się nie pomyliło.
– Ja też mam kod, a nie godziłem się na współlokatorkę. No chyba że jesteś tu, żeby umilić mi czas, a twoje usługi są w cenie – mówi, a kącik jego ust lekko drży.
Że co? Ja ci zaraz pokażę moje usługi! Puszczam parasol jedną ręką, żeby móc wymierzyć włamywaczowi siarczysty policzek. Plask! Patrzy na mnie z otwartymi ustami. Jaki, kurwa, zdziwiony.
– Jeszcze raz nazwij mnie dziwką, a włożę ci ten parasol w dupę i tam rozłożę – syczę przez zaciśnięte zęby. Staram się wyglądać groźnie, lecz muszę zadzierać głowę, żeby na niego spojrzeć. Jakbym wiedziała, że spotkam takiego wysokiego i bezczelnego faceta, nie ściągałabym obcasów.
– Widzę, że masz bardzo wybujałą wyobraźnię – zauważa, po czym wyciąga telefon z kieszeni i bez słowa wybiera numer. – Dobry wieczór. Przepraszam za telefon o tej porze, ale właśnie wszedłem do mieszkania, które od pani wynająłem, i zastałem w nim kobietę, która podobno tu mieszka. Nie wiem, o co chodzi.
Sama jestem ciekawa, o co chodzi, więc przyglądam się, gdy włamywacz słucha uważnie gadania po drugiej stronie słuchawki. Podaje właścicielowi adres, kod do drzwi i domofonu, a także czas wynajmu. Wszystko zgadza się z informacjami, które sama dostałam.
– Tak, to moje nazwisko – mówi nieco wkurzonym głosem. – I nie zauważyła pani tego od razu? – Poziom złości wyraźnie wzrasta. – Porozmawiam z nią. – Podnosi na mnie wzrok. – Oddzwonię, jak coś ustalimy.
Rozłącza się i przez chwilę patrzy na ekran telefonu. Przygryza wargę. Chyba się nad czymś zastanawia, bo niemal słyszę, jak w jego mózgu pracuje maszyneria. Wzdycha, dotyka miejsca, gdzie walnęłam go parasolem, i krzywi się z bólu. Następnie ściąga płaszcz i umieszcza go na wieszaku. Ma na sobie granatową koszulę i eleganckie czarne spodnie. To zdecydowanie nie jest strój na włamanie.
– Zaszło nieporozumienie – mówi, kładąc ręce na biodrach. – Właścicielka myślała, że jesteśmy jedną i tą samą osobą. Jak zgaduję, kontaktowałaś się z nią tylko esemesowo?
Potakuję. Nic z tego nie rozumiem. Jak można pomylić dwie osoby? Włamywacz zamyka na chwilę oczy i kręci głową, jakby nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Potem wyciąga w moją stronę rękę.
– Holden Buckley.
Ja pierdolę! Otwieram szeroko oczy, ale otrząsam się szybko i lekko ściskam jego dużą dłoń.
– Harper Buckley.
Nie musi nic dodawać. Zapewne, tak jak ja, nie podpisywał się pełnym imieniem.
– Nie zauważyła, że dostała dwa przelewy, a podwójne SMS-y zrzuciła na niecierpliwość klienta – tłumaczy. – Co nie zmienia faktu, że musimy to jakoś rozwiązać. Masz się gdzie zatrzymać?
No chyba żartuje! Próbuje wyrzucić mnie z mieszkania, za które zapłaciłam? Jestem kobietą. Chyba ma w sobie chociaż odrobinę z dżentelmena?
– Tak – odpowiadam, kiwając głową. Z ulgą wypuszcza powietrze. – Na dworcu. Stacja jest kilka ulic dalej. Masz może pożyczyć jakiś karton?
Skupia na mnie spojrzenie, z którego wyziera złość.
– Słuchaj, nie mam ochoty na kłótnię. Mam za sobą jedenastogodzinną podróż, a na miejscu zostałem zaatakowany parasolem i spoliczkowany. Marzę tylko o tym, żeby się położyć.
– Kanapa jest do twojej dyspozycji – rzucam, ruszając w stronę swojej walizki. Jeśli szybko zamknę się w sypialni, to nie będzie mógł mnie wyrzucić.
– Masz zamiar tu zostać? – pyta wielce zdziwiony, zastępując mi drogę.
Wspominałam już, jak bardzo jestem uparta?
– Tak. Zapłaciłam za to mieszkanie, mam stąd dobre połączenie do pracy i przytachałam tutaj tę kurewsko ciężką walizkę. Nie zamierzam się stąd ruszać.
– No to mamy problem, bo ja też nigdzie się nie wybieram – oznajmia, zakładając ręce na piersi. Jestem niemal pewna, że urósł kilka centymetrów, od kiedy tu wszedł.
– Czy możemy odłożyć tę przemiłą rozmowę do rana? Dochodzi północ, a ja muszę wcześnie wstać. Z tego, co słyszałam, też chcesz iść spać. Jestem kobietą, więc zakładam, że nie będziesz się kłócił o łóżko.
I tutaj się pomyliłam. Na jego twarzy maluje się diabelski uśmiech. Powoli wyciąga w moją stronę zaciśniętą pięść.
– Zagramy w marynarza – oznajmia.
– Chyba żartujesz.
– Nie mam ochoty na żarty. Boli mnie głowa, bo ktoś próbował złamać na niej parasol.
Zagryzam wargę.
Dobra, niech ma. Zagramy, a jutro zadzwonię do właścicielki, żeby jakoś się go pozbyć.
– Wygrany bierze sypialnię – mówię i wysuwam do przodu swoją małą piąstkę. Wykonujemy trzy szybkie ruchy, a następnie jego kamień tępi moje nożyce. Wzdrygam się ze złości. Rozglądam się, podchodzę do sypialni i wkładam głowę do środka, po czym oznajmiam:
– Jest tylko jedna łazienka. Mogę skorzystać pierwsza czy też chcesz w coś zagrać? Może masz w walizce warcaby?
– Panie przodem. – Uśmiecha się szeroko i gestem zaprasza mnie do łazienki. Zrzucam z siebie kurtkę i wieszam obok jego płaszcza. Szybko odnajduję w walizce przybory toaletowe i piżamę, po czym czmycham pod prysznic.
Gorąca woda pozwala mi się rozluźnić. Po chwili jednak spinam się, bo uświadamiam sobie, w co się wpakowałam. Spędzę noc w jednym mieszkaniu z obcym facetem. A co, jeśli zechce mnie skrzywdzić? Może teraz grzebie w moich rzeczach? Przyspieszam ruchy i dwie minuty później osuszam ciało ręcznikiem. Mam nadzieję, że nie będzie z niego korzystał, jeśli zostawię go na grzejniku w łazience. Wkładam piżamę w motylki i zbieram wszystkie kosmetyki do kosmetyczki. Zostawiam ją na półce. Niech nie myśli, że nie czuję się swobodnie. Szybko wracam do salonu.
– Chcesz herbaty? – pyta Holden, odwracając się w moją stronę. Stoi przy kuchennym blacie i taksuje mnie spojrzeniem od stóp po czubek głowy. Moja pewność siebie zostaje lekko zachwiana, ale przytakuję i siadam przy wyspie kuchennej. On nalewa wrzątek do dwóch kubków i stawia jeden przede mną. – Dzwoniła właścicielka. Zaproponowała, że jeśli jakoś się dogadamy i zostaniemy współlokatorami, odda nam po trzy czwarte kwoty, którą zapłaciliśmy.
Unoszę brwi. Brzmi interesująco. Za te pieniądze mogłabym poszaleć na zakupach. Wystarczyłoby na kilka sukienek i całkiem niezłe buty. W dodatku kupiłabym Ruby wypasiony prezent pod choinkę.
– Nie lubię cię – mówię, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. – Ale nie ukrywam, że propozycja jest interesująca. Co ty o tym sądzisz?
– Mnie pasuje – odpowiada, zanurzając usta w kubku. – Przez większość czasu i tak będę w pracy, więc jeśli przestaniesz mnie bić, gdy tylko przekroczę próg, to jestem gotów zaryzykować.
Udaję, że się zastanawiam. Ja też spędzam większość dnia poza domem, więc może wytrzymam miesiąc z takim wkurzającym współlokatorem.
– Okej. Wchodzę w to. I przepraszam za parasol. Myślałam, że jesteś włamywaczem.
Patrzy na mnie rozbawiony, prostuje się i mówi:
– Przekażę jej jutro, że się dogadaliśmy. Dobranoc.
Zabiera kubek i rusza do sypialni. Zanim zamknie za sobą drzwi, odwraca się w moją stronę:
– Jakbyś chciała skorzystać w nocy z łazienki, to śmiało. Śpię jak zabity, więc nie usłyszę pukania.
– Dziękuję – mówię, nie odrywając się od kubka. Holden kiwa głową i znika za drzwiami swojego pokoju. Rozglądam się po salonie, który jest bardzo ładny, co stanowi pocieszenie w sytuacji, w jakiej się znalazłam. Przygotowuję sobie posłanie z małej poduszki i grubego koca. Wypijam herbatę i układam się do snu. Jestem tak zmęczona, że zasypiam w kilka sekund.