Świąteczny romans - ebook
Świąteczny romans - ebook
Właściciel banku Sebastio Rivas dostrzega piękną dziewczynę aranżującą na wystawie sklepowej świąteczne dekoracje. Pragnie ją poznać, dlatego składa jej propozycję udekorowania na Boże Narodzenie jego londyńskiej rezydencji, lecz Edith Munroe odmawia. Sebastio nie rozumie, skąd u niej taka niechęć. Zupełnie jednak nie pamięta, że kilka lat temu już się spotkali w klubie w Edynburgu…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5546-2 |
Rozmiar pliku: | 719 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Jeszcze tylko parę pytań, jeśli można, panie Rivas.
Sebastio zagryzł zęby, ale zmusił się do uśmiechu.
– Oczywiście, bardzo proszę.
Słowa adwokata i głównego doradcy wciąż rozbrzmiewały mu w uszach:
„Wiem, że ci się to nie spodoba, Sebastio, ale po śmierci ojca teraz ty reprezentujesz Bank Rivas i wszyscy cię potrzebują. Musisz choć trochę dopuścić do siebie media… i stać się bardziej dostępny dla innych. Ludzie chcą poznać człowieka, który w pojedynkę przemienił jedną z najbardziej zadłużonych instytucji na świecie w dobrze prosperujący i ceniony bank”.
Uśmiech Sebastia najwyraźniej działał onieśmielająco, ponieważ dziennikarz jednego z najbardziej znanych na świecie czasopism o finansach spoglądał na niego nerwowo. Z kolei Rivas nie czuł się dobrze w garniturze, a krawat go uciskał. Właśnie w takich chwilach najbardziej tęsknił za przeszłością, kiedy to występował w barwach swojego kraju z czternastoma członkami drużyny rugby. Na wielkim stadionie zapadała nabożna cisza, gdy wszyscy czekali z zapartym tchem, aż rzuci piłkę.
Brakowało mu prostoty, z jaką działali wspólnie jako zespół, mając w głowach tylko jeden cel. Wygrać. Dać z siebie wszystko, co najlepsze. Zjednoczyć się w grupę, której nie pokona nikt. Potem już nigdy nie miał do czynienia z tak zdumiewającym poczuciem solidarności.
Sam to zniszczyłem, pomyślał.
Dziennikarz odchrząknął, przywołując go z powrotem do teraźniejszości. Sebastio przyjął to z ulgą, gdyż tego dnia nie miał ochoty na wspomnienia. Rozmówca najwidoczniej jednak nie potrafił czytać w myślach, ponieważ stwierdził:
– Pana życie wygląda teraz zupełnie inaczej niż kiedyś, gdy był pan znanym sportowcem, grającym w narodowej drużynie rugby. Nigdy wcześniej nie okazywał też pan zainteresowania bankowością. Nastąpiło to dopiero przed kilkoma laty, a jednak osiągnął pan wielki sukces, przywracając Bankowi Rivas dawną świetność w ciągu zaledwie kilku miesięcy po śmierci ojca.
Sebastio spojrzał na niego ostrzegawczo, ale młody dziennikarz ani trochę się nie speszył. Może jednak wcale się nie denerwował. Wyglądało na to, że nie da się ominąć tego tematu. Rivas należał do najsłynniejszych sportowców swojego pokolenia. Dowodził drużynie argentyńskiej w meczach z najbardziej znanymi zespołami świata, wygrywając raz za razem i zapoczątkowując złotą erę w tej dziedzinie sportu w swoim kraju.
Miał ochotę skrócić wywiad, ale wiedział, że nie powinien. Zmusił się więc znowu do uśmiechu i odparł chłodno:
– Zawsze interesowałem się bankowością. Moja rodzina była jedną z pierwszych, które otworzyły bank w Ameryce, a więc mamy to we krwi od wielu pokoleń.
– A jednak Bank Rivas podupadł w ostatnich czasach.
– Prawda, ale to już należy do przeszłości.
Nie trzeba było mu przypominać, co przyczyniło się do tego upadku. Dobrze wiedział co i był tego naocznym świadkiem. Przyczyn nazbierało się sporo, a główną z nich okazał się głośny i skandaliczny rozwód jego rodziców, spowodowany niewiernością obu stron. Poza tym życie ponad stan, ujawnione podczas sprawy sądowej, i bezwzględna walka o opiekę nad ośmioletnim wtedy Sebastiem.
Kiedy sytuacja się uspokoiła i ojcu przyznano główne prawo opieki nad synem, zaczął pić i wpadł w nałóg hazardu, trwoniąc to, co pozostało z rodzinnego majątku, oraz zyski z banku. Trzeba przyznać, że Sebastio jako jedyny syn i spadkobierca nie uczynił wiele, by pomóc, kiedy zrezygnował z zajmowania się schedą i zajął się zawodową grą w rugby. W ten sposób wyraził bunt przeciwko rodzinie, jednocześnie podążając za swoim zamiłowaniem do sportu.
Dzięki dobremu pochodzeniu, atrakcyjnemu wyglądowi i sprawności fizycznej, a także niechęci do zobowiązań, zyskał sobie opinię jednego z najbardziej pożądanych kawalerów do wzięcia na świecie. Uważano go za playboya.
Kiedy zrezygnował z gry w rugby, w banku zwołano zebranie kryzysowe, aby namówić go do objęcia stanowiska w zarządzie. A gdy uświadomił sobie, na jaką masę ludzi ma wpływ to, co dzieje się z bankiem z powodu słabości ojca do ruletki, nie miał wyboru i zajął proponowane mu miejsce, by uratować tonący statek.
Miał już dostatecznie dużo na sumieniu i nie chciał dodawać do tego więcej, patrząc, jak tysiące osób popada w ruinę wskutek nałogów ojca. W ostatnich trzech latach brał na siebie coraz więcej obowiązków, kiedy ojciec podupadał na zdrowiu z powodu rozgoryczenia i autodestrukcyjnych zachowań. Hugo Rivas do końca nie potrafił pogodzić się z faktem, że najpiękniejsza kobieta w Argentynie postanowiła się z nim rozwieść.
Ludzie przypisywali wielki sukces Sebastia jego wrodzonej umiejętności rozumienia zawiłości świata finansów, odziedziczonej po przodkach, ale on uważał to jedynie za szczęśliwy traf.
Głos dziennikarza przerwał jego rozmyślania:
– Zrezygnował pan z gry w rugby po tragicznym wypadku samochodowym z udziałem Victora Sancheza i jego żony. W jaki sposób ta katastrofa skłoniła pana do powrotu do rodzinnego biznesu? I czy nadal utrzymuje pan kontakt z Victorem?
Pytania te podziałały tak, jakby ktoś odbezpieczył ukrytą w nim bombę. Sebastio nigdy nie rozmawiał o wypadku, który pozbawił życia dwie osoby, zniszczył trzecią, a jego samego naznaczył na zawsze. I z pewnością nie miał zamiaru poruszać tego tematu teraz. Wstał, zapinając marynarkę.
– Jeśli to wszystko… to przepraszam bardzo, ale mam teraz spotkanie.
Dziennikarz również się podniósł. Uśmiechając się z lekką drwiną, wyciągnął rękę na pożegnanie.
– Mam nadzieję, że nie ma mi pan za złe tych pytań. Redaktor by mi nie wybaczył, gdybym nie próbował spytać o to, czego wszyscy tak bardzo chcieliby się dowiedzieć.
Sebastio uścisnął energicznie dłoń dziennikarza.
– Może pan pytać o wszystko… ale to nie znaczy, że odpowiem.
Odwrócił się i wyszedł, usiłując opanować gniew, jaki go ogarnął po otwarciu przez dziennikarza puszki Pandory, pełnej niepożądanych wspomnień o najgorszej nocy jego życia.
Zgrzytanie metalu o metal i zapach wyciekającej benzyny wciąż były żywe w jego pamięci, przyprawiając go o zimny pot. Podobnie jak widok żony przyjaciela, leżącej na drodze w nienaturalnej pozie i w kałuży krwi zbierającej się wokół głowy.
Zakładając płaszcz i wychodząc z wytwornego hotelu w londyńskiej dzielnicy Knightsbridge, wciąż miał posępną minę. Znajdował się tysiące mil od Buenos Aires, a mimo to przeszłość nie dawała mu spokoju. Ale przecież nie zasługiwał na wytchnienie. Może więc powinien powiedzieć w wywiadzie coś, co by mu o tym przypominało.
Zobaczył swojego szofera wysiadającego z auta, żeby otworzyć drzwi.
– Nie trzeba, Nick – powiedział. – Przejdę się do biura.
– Jak pan sobie życzy. Ładny dzień na spacer.
Kierowca wsiadł z powrotem do samochodu i odjechał, gładko włączając się do ruchu. Dzień istotnie był ładny – zimowy, lecz pogodny i bez opadów. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i wszędzie rozwieszano dekoracje.
Sebastio mijał kobiety w drogich futrach i mężczyzn w szytych na miarę garniturach i ciepłych płaszczach, takich jak jego własne. Postawił kołnierz, chroniąc się przed chłodem i nie zwracając uwagi na pełne podziwu spojrzenia kilku kobiet, stojących przed sklepem. Przeszedł na drugą stronę ulicy, omijając ubraną choinkę, otoczoną przez grupę w stylowych kostiumach, śpiewającą kolędy.
Nie znosił świąt Bożego Narodzenia z wielu powodów i od trzech lat ich unikał, uciekając w inne części świata, gdzie ich nie obchodzono. Jednego roku pojechał do Afryki, drugiego do Indii, a ostatni okres świat spędził w Bangkoku.
Pierwszego roku po wypadku święta zasnuła gęsta mgła żalu, bólu i poczucia winy, tak silnych, że Sebastio nie był nawet pewien, czy kiedykolwiek się z tego otrząśnie. Jakoś mu się jednak udało. A teraz znalazł się w Londynie w samym środku świątecznej obsesji. Prawda była taka, że nie zasłużył na pozwolenie do ucieczki. A ściślej mówiąc, powodem stało się otwarcie europejskiej siedziby Banku Rivas. Poradzono mu, by wykorzystał okres przedświąteczny do zorganizowania serii ważnych przyjęć, które zapewniłyby mu właściwe miejsce w tutejszych kręgach towarzyskich.
Zasugerowano mu nawet, że powinien udekorować stosownie dom, gdzie zamierzał sprosić gości. Jednak wyobrażając sobie choinki z bombkami i błyskające światełka w ogrodzie, poczuł się tak nieswojo, że zignorował tę radę.
Przechodził właśnie obok witryn jednego z najsłynniejszych domów handlowych na świecie i zobaczył w oknie ozdobny napis, zawieszony na tle czerwonych aksamitnych zasłon:
„Otwarcie świątecznych wystaw Marrottsa w tym tygodniu! Wesołych świąt!”
Para rozbawionych dzieci próbowała zajrzeć przez szparę między zasłonami, ale rodzice zaraz przywołali je do porządku. Sebastio poczuł tak mocne ukłucie żalu, że omal nie przystanął na ulicy. Gdyby nie wypadek, córka Victora i Mai miałaby teraz…
Potrząsnął głową, by odgonić myśli, i odruchowo skręcił z głównej ulicy w boczną alejkę. Po raz kolejny przeklął w duchu dziennikarza za uruchomienie tej lawiny wspomnień. Spojrzał w bok i zobaczył, że przechodzi obok kolejnej ze słynnych witryn, w której aksamitne czerwone zasłony były częściowo rozsunięte.
Przystanął na chodniku, gdy pewna sceneria przyciągnęła jego uwagę. Był to bajkowy las, w którym gałęzie drzew przenikały do ukrytego świata, pełnego wróżek i elfów. Widok ten na moment go zauroczył. Przywoływał głęboko ukryte wspomnienia. Przypomniał o tym, że Sebastio nie zawsze czuł niechęć do świąt.
Jego babka była Angielką, a rodzice zostawiali go kiedyś u niej na każde święta Bożego Narodzenia, gdy wyjeżdżali na wakacje. Był to czas pełen magii. Jeździł z babcią na przedstawienia do West Endu. Dekorowali dom, oglądali filmy i bawili się w różne gry. Nigdy nie robił tego z rodzicami, ponieważ nie mieli czasu, zajęci romansami, kłóceniem się ze sobą lub drogimi wycieczkami, na które wyjeżdżali, próbując się pogodzić.
Bał się ich powrotów. Pamiętał nawet, jak pewnego roku z płaczem kurczowo uczepił się babci, a ojciec odciągał go od niej na siłę… Staruszka wkrótce potem zmarła, a oni nie przyjechali nawet na pogrzeb do Anglii. Czasem się zastanawiał, czy sobie tego nie wymyślił. Tak bardzo brakowało mu miłości rodziców, że może wyczarował sobie dobrotliwą babcię…
Z upływem czasu tamten okres coraz bardziej wydawał się fantazją, ponieważ żadne następne święta Bożego Narodzenia nie przypominały już tych sielankowych, jakie pamiętał. A więc stłumił tamte wspomnienia, wmawiając sobie, że nie znosi świąt. Wiedział, że nigdy już nie przeżyje czegoś tak magicznego, i tęsknotę za tym uznał za słabość.
Dostrzegł jakieś poruszenie i zobaczył nagle kobietę stojącą z boku w oknie wystawowym. Trzymała ręce na biodrach i z przechyloną głową spoglądała na młodego mężczyznę, wieszającego połyskującą gwiazdę na gałęzi drzewa. Najwyraźniej wciąż ustawiali dekoracje.
Ubrana w zwyczajne czarne spodnie, płaskie buty i bluzkę z długim rękawem, stała odwrócona tyłem do Sebastia. Zobaczył, jak pokręciła głową, a wtedy jej krótkie kasztanowe włosy zabłysły w świetle lampy. Schyliła się po następną dekorację i podała ją człowiekowi na drabinie. Gdy uniosła rękę, Sebastio zobaczył skrawek płaskiego brzucha i szczupłą talię.
Naraz coś w nim ożyło. Ogarnęło go podniecenie. Na początku tego nie rozpoznał, ponieważ już od dawna czegoś takiego nie doznał. Niemal od czterech lat. Przyjął to z ulgą, jako odtrutkę na gorzkie wspomnienia.
A wtedy kobieta powoli się odwróciła, jakby wyczuła, że ktoś się jej przygląda. Sebastio nie był przygotowany na to, co ujrzy. Była niezwykle piękna. Miała wielkie oczy, łukowate brwi, wydatne kości policzkowe i ponętne usta. Włosy, nieco dłuższe z przodu, w lekkim nieładzie okalały jej twarz, nadając jej nieco chłopięcy wygląd.
Wydała mu się ogromnie pociągająca. Zaskoczyło go to. Sam był wysoki i dobrze zbudowany i zawsze skłaniał się ku kobietom o posągowej urodzie. Ta dziewczyna wyglądała natomiast tak, jakby wiatr mógł ją zdmuchnąć. A jednak wyczuwał w niej jakąś wewnętrzną siłę. Wydało mu się do dziwne. Nie znał jej przecież i oddzielała ich od siebie gruba szyba okna wystawowego.
Kobieta patrzyła na niego nieruchomo. Przez chwilę spojrzeli sobie w oczy. Miała ciemnoniebieskie tęczówki i nawet z daleka widział jej długie rzęsy. Po chwili jak gdyby otrząsnęła się z transu, zrobiła kilka kroków i zaciągnęła zasłony. Sebastio zobaczył teraz w oknie wystawowym jedynie własne odbicie.
Miał dziwne poczucie déjà vu – zdawało mu się, że już gdzieś ją widział. Wrażenie to jednak było zbyt ulotne, by mógł wysnuć jakieś wnioski. Zaskoczenie nadal go nie opuszczało. Od czterech lat żadna kobieta nie wzbudziła w nim takiego zainteresowania i pożądania. Chociaż pewnie nikt by w to nie uwierzył. Sebastio był mistrzem mistyfikacji. Ukrywał osłabione libido pod serią ostentacyjnych randek, które jednak kończyły się jedynie na pocałunku. Krążąca o nim opinia wprawnego kochanka i konesera pięknych pań służyła mu jedynie za zasłonę dymną, z której chętnie korzystał.
Znowu pomyślał o tym, co zobaczył w oknie wystawowym. Znienacka przyciągnęło jego uwagę, chociaż czuł awersję do świąt. Przypomniał sobie o radach, których mu udzielano, i nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł…
Ta kobieta mogłaby przywrócić jego libido do życia, ale przydałaby mu się też z bardziej praktycznych powodów. Zawrócił, skręcił z powrotem w główną ulicę, pełną przechodniów. Dojrzał główne wejście do domu handlowego i energicznym krokiem ruszył w tamtym kierunku.
Edith Munroe stała nieruchomo, patrząc jak zahipnotyzowana na zasunięte zasłony. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek w życiu zobaczy ponownie tego człowieka, a jednak… właśnie przed chwilą go ujrzała. I podziałało to na nią tak mocno jak przed czterema laty, kiedy po raz pierwszy dostrzegła go w zatłoczonym klubie nocnym w Edynburgu.
Niemożliwe, że to on, pomyślała. To nie mógł być Sebastio Rivas. Fakt, że pamiętała jego imię, wprawił ją w niepokój. Może to tylko ktoś do niego podobny. Sebastio był przecież słynnym graczem w rugby. Co, u licha, miałby robić na ulicach Londynu?
Poruszenie, jakie w niej wzbudził, utwierdzało ją jednak w przekonaniu, że to był właśnie on. Żaden mężczyzna od czterech lat tak na nią nie podziałał. Sprawdziła to, umawiając się na randki przez internet i nie tylko. Ale za każdym razem, kiedy jakiś człowiek próbował nawiązać z nią bliższy kontakt, natychmiast się wycofywała. Nie potrafiła zapomnieć o wrażeniu, jakie wywarł na niej kiedyś Sebastio. Poczuła się wtedy pełna życia, energii i nadziei. Podniecona.
Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, co ludzie mają na myśli, mówiąc o nagłym zauroczeniu. Doświadczyła tego na własnej skórze. Był to zupełnie nowy rodzaj pragnienia i czuła instynktownie, że tylko ten człowiek może je zaspokoić. Spostrzeżenie to wydawało się dziwne w odniesieniu do zupełnie obcego mężczyzny, ale było tak głębokie, że wciąż pozostawało aktualne.
Spotkanie z nim przed laty trwało zaledwie parę chwil. Powiedział wtedy, żeby zmykała. Znajdował się poza jej zasięgiem i nie wahał się dać tego do zrozumienia. Kiedy tańczyła na zatłoczonym parkiecie, wciąż dryfowała w jego kierunku, podobnie jak wiele kobiet na sali, które chciały się dostać na orbitę jego pociągającej seksualności. Wciąż jeszcze pamiętała upokorzenie, jakie poczuła, gdy ją odprawił.
Była niemal pewna, że zobaczyła w jego oczach zainteresowanie… jakby porozumiewali się bez słów. Dostrzegła też w jego zachowaniu i spojrzeniu jakąś kruchość, co przyciągnęło ją do niego, ponieważ czuła to samo.
Przeszła właśnie przez mękę – leczenie raka, na którego zachorowała w wieku siedemnastu lat, co w jednej chwili wprowadziło w jej życie wielki zamęt. To była walka o przetrwanie i niekończące się serie toksycznych kuracji w sterylnych salach szpitalnych.
Przez pierwsze osiemnaście miesięcy nie wiedziała, czy przeżyje, a przez część tego okresu czuła się tak chora, że niemal sama życzyła sobie śmierci. Usiadła ciężko, przypominając sobie zatroskane twarze rodziców.
Tamtego dnia dowiedziała się właśnie, że zagrożenie minęło. Wieczorny wypad do klubu był jej pierwszą próbą powrotu do świata. Wszystko odbierała wtedy ze zdwojoną siłą. Miała na sobie sukienkę pożyczoną od przyjaciółki, srebrzystą, krótką i dopasowaną. Zupełnie nie w jej stylu. A cały tamten wieczór był świętowaniem cudu ocalenia życia.
Włosy jeszcze nie do końca jej odrosły i założyła jasnorudą perukę, w której było jej gorąco i niewygodnie. Ale nawet to nie powstrzymało jej przed zbliżeniem się do najbardziej przystojnego mężczyzny na sali.
Nigdy dotąd nie spotkała kogoś, kto tak bardzo się jej spodobał. Miał sporo ponad metr osiemdziesiąt i wspaniale umięśnioną sportową sylwetkę. Ubrany był w ciemny garnitur i emanowała z niego niezwykła siła.
Rozpaczliwie usiłowała sobie teraz wmówić, że człowiek, którego zobaczyła przed chwilą przez okno wystawowe, to ktoś inny. Ale przecież dobrze pamiętała jego twarz. Jakby wykutą w kamieniu. Wyrazistą szczękę i głęboko osadzone oczy pod czarnymi brwiami. Gęste ciemne włosy, niesfornie opadające na czoło i zwijające się przy kołnierzyku koszuli. Miał takie zmysłowe usta, łagodzące srogi wyraz twarzy. Zdziwiła ją własna reakcja na człowieka, który być może nawet nie był tym, za kogo go wzięła.
– Halo, Edith… Ziemia wzywa Edith… Czy mogę już zejść?
Odwróciła się,
– Oczywiście, Jimmy. Wydaje mi się, że ta postać w oknie… to znaczy, na księżycu wygląda na dekoracji lepiej niż gwiazda – odparła, mając nadzieję, że chłopak nie zauważył, jak się zaczerwieniła, zauważając swoje wymowne przejęzyczenie.
– Pewnie i tak nikt tego nie zauważy – burknął młodzieniec, schodząc z drabiny. – Ta witryna znajduje się za rogiem, z dala od głównej ulicy.
– To jedynie znaczy, że możemy być tutaj bardziej kreatywni.
– Racja. Wcale mi się nie podoba, jak wielcy projektanci dekorują teraz główne wystawy. Wydają mi się takie… komercyjne.
– Mnie też – odparła Edith, przyjmując uwagę studenta sztuki z uśmiechem i starając się odegnać myśli o przyszłości. Nigdy nie poszła na studia i pracowała, aż w końcu została dekoratorką wystaw. – Tak to jest teraz, ale te wystawy z pewnością też są ładne.
– Ale nie magiczne.
W duchu się z nim zgadzała. Uwielbiała magię świąt Bożego Narodzenia. Starała się wytworzyć choć trochę takiej atmosfery w witrynie, którą właśnie ozdabiali. Wyciągnęła kolejne pudło z dekoracjami i powiedziała:
– Zróbmy sobie krótką przerwę na herbatę, a potem to zawiesimy. Musimy skończyć dziś wieczorem.
– Zgoda, szefowo. – Jimmy zasalutował dla zabawy.
Uśmiechnęła się i chłopak wyszedł na przerwę. Zerknęła na zegarek i westchnęła. Czuła, że też powinna odpocząć, ale chciała rozpakować jeszcze jedno pudło. Wciąż myślała o człowieku ujrzanym za szybą. Wstała ze stołka i ostrożnie zerknęła przez szparę w zasłonach. Ulica była pusta. Poczuła się dziwnie zawiedziona. Może tylko się jej przywidziało, że go zobaczyła?
Zaciągnęła z powrotem zasłony i odwróciła się, słysząc jakiś dźwięk. Pomyślała, że wrócił jej pomocnik. Nie był to jednak Jimmy. W drzwiach stała kierowniczka, Helen, a za nią… on. Jeszcze wyższy i bardziej onieśmielający niż wtedy, gdy zobaczyła go pierwszy raz.
Helen, rzeczowa blondynka, zamężna matka czwórki dzieci, weszła do środka z lekkim rumieńcem.
– Chciałabym ci kogoś przedstawić – powiedziała.
Edith stała jak wmurowana. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Czyżby ją rozpoznał? – zastanawiała się zaskoczona. To raczej niemożliwe. Tamtego wieczoru prawie ze sobą nie rozmawiali. Poza tym wyglądała wtedy zupełnie inaczej. A teraz znowu poczuła się tak samo przejęta jak wówczas.
– To pan Sebastio Rivas – mówiła dalej Helena – a to Edith Munroe, panie Rivas, jedna z naszych dekoratorek wystaw.
Edith zrobiła krok do przodu, patrząc na niego z przejęciem. Wyglądał dokładnie tak, jak kiedyś. Może tylko wydawał się nieco bardziej zadbany. Włosy nadal miał trochę przydługie, ale już nie tak zmierzwione. Górny guzik od koszuli zapięty, a krawat w nieskazitelnym stanie. Poczuła chęć, by mu go rozluźnić.
Wydało jej się to szalone. Przecież był dla niej obcy. Patrzył na nią z uwagą, ale najwyraźniej jej nie rozpoznał. Nie wiedziała, czy się z tego cieszyć, czy nie.
Wyciągnął rękę. Przypomniała sobie, jak dotknął kiedyś jej nagiego ramienia, żeby ją przytrzymać. Kiedy podeszła do niego w klubie, ktoś wpadł na nią z tyłu i lekko się zachwiała, a wtedy on złapał ją za ramię.
Przyglądał jej się teraz z lekkim zdziwieniem. Kierowniczka odchrząknęła dyskretnie. Edith podała mu dłoń i poczuła to samo poruszenie, co przed czterema laty. Cofnęła rękę, starając się ukryć swoją reakcję.
– Miło mi pana poznać.
– Mnie również miło panią poznać, panno Munroe.
– Pan Rivas ma dla ciebie propozycję, Edith. Chodź z nami, to porozmawiamy.
– Oczywiście. Jimmy zaraz wróci i zajmie się resztą dekoracji.
Kierowniczka kiwnęła głową z aprobatą i ruszyła w stronę drzwi wiodących do wnętrza sklepu. Sebastio przepuścił Edith przodem i wyszli. Świadomość, że idzie za nią, przywołała kolejne wspomnienia z wieczoru sprzed lat. Przytrzymał ją wtedy za ramię, kiedy się zachwiała, i spytał niemal ostro:
– Kim jesteś?
– Nikim – odparła. – Chciałam tylko podejść i porozmawiać. Widziałam, że… mi się przyglądasz i pomyślałam… że może chcesz mi coś powiedzieć…
Obrzucił ją wtedy lekceważącym spojrzeniem. Śmiałość, z jaką do niego podeszła, wyparowała w jednej chwili. Znowu poczuła, że peruka ją uwiera, a sukienka, którą ma na sobie, jest zbyt kusa. Dostrzegła też linę ogradzającą miejsce dla ważnych gości, oddzielającą tego człowieka i jego przyjaciół od wszystkich innych. Widziała krążące wokół niego piękne kobiety, z którymi nie mogłaby się równać. Zgrabne, pełne powabnych krągłości, z gęstymi włosami i pewne siebie. Jedna z nich właśnie do niego podeszła i wsunęła mu rękę pod ramię. Zerknął na nią, a potem powiedział do Edith:
– Nic tu po tobie. Zmykaj.
Stała tam upokorzona, uświadamiając sobie swoją pomyłkę. A on przyciągnął tamtą piękność do siebie i pocałował tak ostentacyjnie, że koledzy z jego paczki zaczęli gwizdać. Po chwili zawstydzona Edith odwróciła się i odeszła, przepychając się przez tłum…
– Przepraszam, zaraz będę z powrotem – usłyszała głos kierowniczki.
Edith dopiero po chwili się zorientowała, że dotarli właśnie do gabinetu szefowej i Helen wyszła na chwilę, bo ktoś z personelu ją zawołał. Drzwi się zamknęły i Edith została w małym pokoju sama z Rivasem.
Dowiedziała się, kim jest, gdy sobie uświadomiła, że wszyscy jego towarzysze to argentyńska drużyna rugby. Po powrocie do domu tamtego wieczoru zajrzała do internetu i przeczytała, że to kapitan tego zespołu. Najlepszy zawodnik i najsłynniejszy na świecie pomocnik środkowego w rugby. A teraz stał przed nią.
– Helen powiedziała, że… ma pan dla mnie jakąś propozycję? – wydukała, otrząsając się z rozmyślań.
– Co to za akcent? – spytał, zamiast odpowiedzieć. – Skąd pani pochodzi?
– Szkocki. Pochodzę z niedużego miasta niedaleko Edynburga.
Przyglądał jej się tak intensywnie, że na chwilę przestała oddychać. Chyba niemożliwe, żeby ją sobie przypomniał.
– Mam dla pani propozycję, panno Munroe. Chciałbym, żeby udekorowała pani mój dom na święta.
Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej to, co powiedział. Otworzyła usta ze zdziwienia, po czym zamknęła je z powrotem.
– Obawiam się, że nie mogę przyjąć tej oferty… Pracuję w sklepie i mamy teraz dużo zajęć.
– Niemniej chciałbym panią zatrudnić.
Powiedział to tonem głosu nieznoszącym sprzeciwu, jakby przywykł do wydawania poleceń. Zjeżyła się. „Nic tu po tobie… Zmykaj” – przypomniała sobie jego słowa. Skrzyżowała ręce na piersi. Jego wzrok padł na to miejsce na moment, a potem Sebastio znowu spojrzał jej w oczy. Z bólem uświadomiła sobie swoje… braki. Miała drobne piersi i szczupłe biodra. A przed czterema laty była jeszcze chudsza.
Od tamtego czasu przybrała nieco na wadze i się zaokrągliła, ale nadal nie mogłaby konkurować z kobietami w jego guście, jeśli wysoka piersiasta blondynka, którą wtedy pocałował, była przykładem jego upodobań. Nic dziwnego, że kazał Edith zmykać. A co z tym dziwnym wrażeniem, że coś przyciąga ich do siebie? Najwyraźniej wszystko to sobie wymyśliła… Dobrze, że jej nie pamiętał.
– Przykro mi, ale to niemożliwe – odparła. – Mam umowę na pracę tutaj.
– Jeśli chodzi o zarobki, dam trzy razy więcej, niż dostaje tu pani w ciągu roku.
Zatkało ją na moment. Nigdy w życiu tyle nie zarabiała. Pokręciła jednak przecząco głową.
– Niestety, panie Rivas, nie mogę tak zwyczajnie stąd odejść, żeby pracować dla pana… Straciłabym pracę tutaj, gdybym odeszła tuż przed świętami. A właściwie dlaczego chce pan akurat mnie zatrudnić? Dużo firm zajmuje się dekorowaniem domów.
Miała dziwną ochotę sprzeciwić mu się za wszelką cenę, nie wiedząc właściwie po co. Może dlatego, że tym razem nie chciała zostać odtrącona?
– Mam duży dom w Richmond, w którym zamierzam urządzić kilka przyjęć w okresie świątecznym. Zobaczyłem pani dzieło w oknie wystawowym i spodobało mi się, że dekoruje pani tak starannie witrynę, którą, prawdę mówiąc, niewiele osób zobaczy.
Zaczerwieniła się lekko, nie spodziewając się takiego komplementu.
– Uczyłam się dekoracji wystaw sklepowych. Nigdy wcześniej nie ozdabiałam całej rezydencji.
– Potrzebne mi dekoracje w pokojach, w których odbędą się przyjęcia, i na zewnątrz budynku. Nie trzeba zajmować się całą posiadłością – odparł niezrażony.
– Ale do świąt jeszcze trzy tygodnie…
– Pierwsze z tych przyjęć chcę urządzić za dwa tygodnie. A więc zależy mi na czasie.
– Ale dlaczego ja?
– A dlaczego nie?