Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Światełko miłości - ebook

Data wydania:
22 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Światełko miłości - ebook

Odbiór przez Gabi dyplomu z anglistyki nie przeszkadza jej w udziale w plenerze fotograficznym. Nieoczekiwanie zdobywa pierwszą nagrodę i zamiast zająć się pracą tłumacza, trafia do… Rzymu, zostawiając w Polsce Sławka, swoją pierwszą miłość.

W Rzymie czerpie z włoskiego życia pełnymi garściami, nie tylko jako fotograficzka. Podczas spaceru z Flavio zapomina się. Wraca do kraju, a wkrótce na świecie pojawia się córka, Zuzka.

Gdy powtórnie wyjeżdża do Wiecznego Miasta, zajmuje się już tylko fotografią. Odnosi znaczące sukcesy i wiąże się z Grzegorzem. Żyją jak w bajce, mają wspólne plany…

Nagle Gabi ucieka z Włoch i w okresie świąt Bożego Narodzenia zaszywa się z córką w Nakli. Opowiada jej o swojej przeszłości, o Flavio, Grzegorzu, ale także Sławku.

W wigilię rozlega się dzwonek do drzwi…

Co przerwało idyllę z Grzegorzem? Kto zadzwonił w wigilię do drzwi? Czy Gabrieli wreszcie się w życiu poszczęści?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-348-8
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1 / GDAŃSK, 7 LIPCA 2004 ROKU

Roz­dział 1

Gdańsk, 7 lipca 2004 roku

Gabi otwo­rzyła inter­ne­tową skrzynkę pocz­tową. W fol­de­rze Ode­brane, pośród kilku nie­prze­czy­ta­nych mail od zna­jo­mych, był jesz­cze jeden, i ten wła­śnie przy­kuł jej uwagę. W kolum­nie Od: prze­czy­tała ASP¹, a w kolum­nie Temat: Komu­ni­kat jury ple­neru „Lato na Głów­nym Mie­ście”.

Otwo­rzyła mail. Jej wzrok szybko wyła­pał naj­waż­niej­szą jego część, czyli komu­ni­kat jury:

Uprzej­mie infor­mu­jemy, że decy­zją jury ple­neru foto­gra­ficz­nego pod nazwą:

„Lato na Głów­nym Mie­ście”

zor­ga­ni­zo­wa­nego przez Aka­de­mię Sztuk Pięk­nych w Gdań­sku, zgło­szony przez Panią kon­kur­sowy zestaw zdjęć uzy­skał wyróż­nie­nie.

Ogło­sze­nie wyni­ków i wrę­cze­nie nagród odbę­dzie się dnia 13 lipca 2004 roku o godzi­nie 11.00 na Dłu­gim Targu obok fon­tanny Nep­tuna. W przy­padku nie­po­gody wrę­cze­nie nagród odbę­dzie się w pomiesz­cze­niach Dworu Artusa.

Się­gnęła po butelkę z wodą. Wypiła kilka łyków i nie wie­dzieć czemu, wylo­go­wała się z poczty. Pomru­gała przez chwilę i ponow­nie się zalo­go­wała. Mail od jury powo­ła­nego przez wła­dze ASP do oceny wyni­ków prac zgło­szo­nych pod­czas ple­neru dalej tam był. Otwo­rzyła go raz jesz­cze. Wpa­trzyła się uważ­nie w zda­nie poprze­dza­jące komu­ni­kat jury. Napi­sane w nim było jak byk:

Sza­nowna Pani Ger­truda Godeb­ska.

No tak, to ja! Nie znam żad­nej innej Godeb­skiej, a nawet gdyby była, to na pewno nie Ger­truda. Nikt takiego imie­nia dzi­siaj nie nosi! Pokrę­ciła głową. Na chrzcie dostała imię po babci, mamie mamy, która poszła zgło­sić uro­dze­nie wnuczki w urzę­dzie stanu cywil­nego. To był jej pod­stęp! Mama opo­wie­działa jej po wielu latach, że bab­cia wyrę­czyła tatę, ale wcze­śniej, jak mówiła mama, suszyła wszyst­kim głowę, że w jej rodzi­nie zawsze tak było: wnuczka dosta­wała imię po babci. Na szczę­ście bab­cia podała także dru­gie imię, Gabriela, bo takiego aku­rat chcieli rodzice. Tym wła­śnie imie­niem i jego zdrob­nie­niami, co czy­niło bab­cię Ger­trudę nie­po­cie­szoną, nazy­wano ją w domu, przed­szkolu, a potem na wszyst­kich eta­pach nauki. Dla więk­szo­ści więc ist­niała jako Gabi, rza­dziej Gabry­sia, a dla rodzi­ców była Gab­cią albo Gabu­nią. Imię Ger­truda wid­niało tylko na świa­dec­twach i pozo­sta­łych ofi­cjal­nych doku­men­tach.

Potrzą­snęła głową, by powró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Prze­czy­tała raz jesz­cze komu­ni­kat i powtór­nie zda­nie, sta­no­wiące ele­ment powi­ta­nia w mailu. Nie było naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że ta infor­ma­cja doty­czy jej wła­śnie.

Uśmiech­nęła się od ucha do ucha. Jej spoj­rze­nie pofru­nęło ku rega­łowi, na któ­rego półce dum­nie pre­zen­to­wały się jej trzy apa­raty foto­gra­ficzne. Po lewej naj­star­szy, kie­dyś bar­dzo dobrej jako­ści apa­rat Prac­tica, spre­zen­to­wany jej przez rodzi­ców na Pierw­szą Komu­nię Świętą, wciąż sprawny i zadbany, bez któ­rego i teraz nie ruszała się z domu na żaden spa­cer. Pośrodku drugi apa­rat od rodzi­ców, tym razem Canon, otrzy­many od nich w dru­giej kla­sie lice­al­nej, kiedy zaczęła odno­sić suk­cesy w kon­kur­sach na tere­nie Bytowa, gdzie uczęsz­czała do liceum. Na pra­wym skrzy­dle trzeci apa­rat, tym razem Minolta. Był on nagrodą za pierw­sze miej­sce w kon­kur­sie ple­ne­ro­wym dla ama­to­rów, z zam­kiem bytow­skim w roli głów­nej, w któ­rym wystar­to­wała, będąc w kla­sie przed­ma­tu­ral­nej.

Od dziecka lubiła obser­wo­wać i doty­kać apa­rat foto­gra­ficzny taty, a pod­czas spa­ce­rów zawsze go nosiła. Uwiel­biała też oglą­dać zro­bione przez ojca zdję­cia. Cza­sami – czy to na spa­ce­rze, czy w domu, ojciec pozwa­lał jej zro­bić jakieś zdję­cie i to cie­szyło ją bar­dziej niż zabawa lal­kami. Jej uję­cia zawsze były intry­gu­jące, a mani­pu­lu­jąc przy­słoną, cza­sem naświe­tla­nia, a także odle­gło­ścią, czę­sto musiała wyja­śniać rodzi­com, dla­czego takie wła­śnie usta­wie­nia wybrała. Foto­gra­fia była tym, co bez reszty pochła­niało ją od naj­młod­szych lat, dla­tego rodzice, obser­wu­jąc i doce­nia­jąc nad­zwy­czajną pasję córki, kupili jej apa­rat. Wów­czas foto­gra­fo­wa­nie wcią­gnęło ją bez reszty. Od dzie­sią­tego roku życia apa­rat towa­rzy­szył nie­mal każ­demu jej wyj­ściu z domu. W szkole pod­sta­wo­wej w Nakli stała się naj­pierw kla­sową foto­gra­ficzką, a szybko nadworną, szkolną. Jej nie­ga­snące zaan­ga­żo­wa­nie zain­spi­ro­wało rodzi­ców do spre­zen­to­wa­nia jej nie­ba­wem świa­tło­mie­rza, lampy bły­sko­wej i torby foto­gra­ficz­nej. W tym cza­sie zaczęła także prze­mien­nie sto­so­wać kli­sze czarno-białe i kolo­rowe. Kiedy foto­gra­ficznych wyzwań na szkol­nym podwórku było jej zbyt mało, wysy­łała zro­bione przez sie­bie zdję­cia na róż­nego rodzaju kon­kursy, które zawzię­cie wyszu­ki­wała w inter­ne­cie i pra­sie. W trak­cie nauki w bytow­skim liceum uczest­ni­czyła w zaję­ciach kółka foto­gra­ficz­nego zarówno w szkole, jak i w zamku. Wkrótce nade­szły pierw­sze liczące się suk­cesy. W kla­sie przed­ma­tu­ral­nej, pod­czas zor­ga­ni­zo­wa­nego przez miej­skie cen­trum kul­tury kon­kur­so­wego ple­neru dla ama­to­rów, jej zestaw zdjęć zdo­był pierw­sze miej­sce. Była tym bar­dziej dumna, że w ple­ne­rze uczest­ni­czyły także osoby doro­słe. Apa­rat Minolta, który otrzy­mała wtedy jako nagrodę, od kilku lat sta­no­wił obiekt jej skry­tych wes­tchnień. Dzięki niemu mogła wejść na wyż­szy poziom odkry­wa­nia taj­ni­ków foto­gra­fii. W kla­sie matu­ral­nej i pod­czas stu­diów, kiedy nauki było wię­cej, kolek­cjo­no­wała zro­bione zdję­cia w archi­wum domo­wym. W tym cza­sie spo­ra­dycz­nie wysy­łała swoje prace na kon­kursy czy brała udział w ple­ne­rach, lecz dużo czy­tała o foto­gra­fii mono­chro­ma­tycz­nej, dzięki czemu zaczęła sto­so­wać pod­czas zdjęć róż­nego rodzaju fil­try, które potra­fiły wycza­ro­wy­wać nie­osią­galną w inny spo­sób paletę odcieni sza­ro­ści.

Na początku stu­diów rodzice, nie­jako w ślad za nią, prze­nie­śli się do Gdań­ska. Jej ojciec Zenon został dyrek­to­rem dużej gdań­skiej firmy prze­my­sło­wej, a matka Joanna zna­la­zła zatrud­nie­nie w urzę­dzie dziel­ni­co­wym jako księ­gowa. Rodzinny dom w Nakli nie­da­leko Jeziora Gli­now­skiego² zaczął od tego czasu peł­nić rolę let­ni­ska, domu urlo­powo-week­en­do­wego.

Tego dnia, kiedy otrzy­mała dobrą wia­do­mość z ASP, prze­czy­tała ją na głos rodzi­com przy zwy­cza­jo­wej popo­łu­dnio­wej kawie. Skoń­czyw­szy, wpa­trzyła się rado­śnie w ich twa­rze. Naj­pierw mama otwo­rzyła ramiona, potem to samo zro­bił tata. Dała im się wyści­skać, wysłu­chu­jąc gra­tu­la­cji.

– Szkoda, że nie będę mogła pójść z tobą na wrę­cze­nie nagród, Gabu­niu – rzu­ciła mar­kot­nym tonem mama, kiedy córka wró­ciła na swoje miej­sce. – Kole­żanki są na urlo­pie, więc nie mogę się odda­lać z urzędu.

– Gdyby nie to, że potwier­dzi­łem na ten dzień udział w spo­tka­niu w Gdyni, pew­nie bym się urwał – zapew­nił rów­nie mar­kot­nie ojciec.

– Musisz się odpo­wied­nio ubrać, cór­cia – orze­kła po chwili mama.

– Prze­cież jest lato!

– A jeśli będziesz musiała wejść, Gab­ciu, po dyplom czy nagrodę na jakiś podest? No wiesz… pełno ludzi, prasa.

– Tato, to nie są nagrody w biz­ne­sie, które trzeba odbie­rać we fraku.

– Może nie zawsze we fraku, ale ele­gancko.

Żeby dys­ku­sja nie skon­cen­tro­wała się na jej ubio­rze, posta­no­wiła poka­zać zdję­cia, które zgło­siła na kon­kurs, infor­mu­jąc wstęp­nie, że trzy z nich były kolo­rowe, a dwa czarno-białe.

– A dla­czego tak? – spy­tała mama. – Modelki zawsze lepiej pre­zen­tują się w kolo­rach – dodała.

– A ty, tato, co sądzisz? – Gabi prze­nio­sła wzrok na ojca.

– Mama pew­nie ma rację. Piękne kolo­rowe sukienki, i te… – prze­su­nął pal­cami wzdłuż twa­rzy – …maki­jaże – przy­po­mniał sobie i się uśmiech­nął – w które modelki zawsze wkła­dają mnó­stwo pracy, na mono­chro­ma­tycz­nych zdję­ciach nie są pra­wie widoczne.

– Muszę w takim razie opo­wie­dzieć wam tro­chę wię­cej o zasa­dach ple­neru, żeby­ście mieli pełny obraz. W tym naszym wzięło udział osiem­dzie­siąt jeden osób. Podzie­lili nas na dzie­więt­na­ście zespo­łów po cztery osoby, w jed­nym zespole była piątka. Do każ­dego przy­dzie­lono po dwie modelki, a team pię­cio­oso­bowy dostał trzy. Loso­wało się także ulice, na któ­rych zespół robił zdję­cia, spo­śród czte­rech wybra­nych wcze­śniej przez orga­ni­za­to­rów, oraz kolej­ność sesji dla poszcze­gól­nych zespo­łów. Nam przy­pa­dła ulica Świę­tego Ducha w trze­ciej godzi­nie ple­neru.

– Rygory pra­wie jak pod­czas zawo­dów spor­to­wych – ode­zwał się ojciec po wysłu­cha­niu córki.

– Szkoda, że nie przy­pa­dła wam ulica Długa ze Złotą Bramą – rzu­ciła matka, wpa­tru­jąc się w wyświe­tlone aku­rat pierw­sze zdję­cie. – Dziew­czyny na jej tle cie­ka­wiej by się pre­zen­to­wały.

– Czy ulica Świę­tego Ducha w ogóle jest foto­ge­niczna, bo cho­ciaż ją koja­rzę, to nie pamię­tam za dobrze, co tam się znaj­duje? – spy­tał ojciec.

– O wła­śnie! Wresz­cie! I o to w tym ple­ne­rze tak naprawdę cho­dziło! – pochwa­liła go córka. – Zaraz opo­wiem, co wybra­łam na tło moich zdjęć. Ważne, że tego dnia było bar­dzo mocne słońce, a nasz zespół ruszył na trasę, kiedy docho­dziła trzy­na­sta. Słońce stało wła­ści­wie w zeni­cie. I jesz­cze ważne, że tak jak inni mie­li­śmy tylko godzinę na robie­nie zdjęć.

– Czemu tylko godzinę?! – znowu zdzi­wiła się mama.

– Takie były zasady ple­neru.

– No dobrze, Gab­ciu, no i cóż ci się udało uwiecz­nić oprócz mode­lek? – wyra­ził zain­te­re­so­wa­nie ojciec.

– A to jed­nak nie modelki były naj­waż­niej­sze?! – spy­tała mama.

– Otóż to. Oboje macie rację, tylko że tato na plus, a ty, mamuś, na minus – zaśmiała się Gabi.

– Jak na minus, to chyba nie mam racji, tak?

– No wiesz… W logice odwrot­nej przyj­mijmy, że masz.

– Ni­gdy nie chcesz nikomu spra­wić przy­kro­ści. Może czas to zmie­nić?

– Oj, mamo, naprawdę chcia­ła­byś, żebym się zmie­niła? A wiesz, jak bym się ubie­rała, gdy­bym pięć lat temu wybrała ASP?! – Gabi unio­sła brew.

– Dziew­czyny stam­tąd są takie zakrę­cone?!

– Jak wszę­dzie, choć tam spe­cy­ficz­nie. – Mru­gnęła córka. – Aku­rat w moim zespole były dwie dziew­czyny z czwar­tego roku tej uczelni, no i jeden repor­ter z „Dzien­nika Bał­tyc­kiego”. One miały tak jak ja po dwa apa­raty, a on dźwi­gał ich aż pięć. Momen­tami sam chyba nie wie­dział, któ­rym lepiej zro­bić zdję­cie – uśmiech­nęła się.

– Czyli teo­re­tycz­nie był przy­go­to­wany na wszystko! – roze­śmiał się ojciec.

– Każdy z nas mógł zro­bić tylko dzie­sięć zdjęć, i to w ciągu pięt­na­stu minut.

– To ktoś wam liczył czas i zdję­cia?!

– Tak, opie­kun zespołu z ramie­nia jury, ale to była koniecz­ność, bo ina­czej zro­biłby się totalny bała­gan. Ja od razu zgło­si­łam naszej opie­kunce, też stu­dentce ASP, że chcę foto­gra­fo­wać zawsze jako ostat­nia, i prze­ka­za­łam jej kar­teczkę z miej­scami, gdzie zamie­rzam robić swoje uję­cia.

– Spryt­nie! – pochwa­lił ojciec.

– No i pod­czas ple­neru, a wła­ści­wie po powro­cie z sesji zdję­cio­wej na Długi Targ nale­żało speł­nić jesz­cze jeden ważny waru­nek. Każdy uczest­nik musiał w ciągu kwa­dransa prze­ka­zać orga­ni­za­to­rom pięć spo­śród wyko­na­nych przez sie­bie zdjęć. Na eta­pie zgła­sza­nia się do ple­neru mia­łam wąt­pli­wo­ści, czy jest sens brać udział w tego typu wyścigu, ale ponie­waż zawsze potra­fi­łam szybko decy­do­wać się na naci­śnię­cie spu­stu migawki, posta­no­wi­łam spró­bo­wać swo­ich sił. Uzna­łam też, że po przy­go­to­wa­niach i obro­nie pracy magi­ster­skiej będzie to nie­zła odskocz­nia od tam­tego zwa­rio­wa­nego okresu, a przy oka­zji pod­pa­trzę, jak inni radzą sobie w tak dziw­nych oko­licz­no­ściach.

– Nic nam wcze­śniej nie powie­dzia­łaś – zauwa­żył tato.

– Zgło­si­łam się do ple­neru na mie­siąc przed obroną magi­sterki, potem z emo­cji zupeł­nie zapo­mnia­łam, a kiedy się obro­ni­łam, rap­tow­nie mi się przy­po­mniało.

– No tak. My też sta­ra­li­śmy się wtedy scho­dzić ci z drogi – uzu­peł­niła jej słowa mama.

– Powiem wam coś jesz­cze. Otóż dwa dni przed kon­kur­sem wybra­łam się na spa­cer po czte­rech prze­wi­dzia­nych na ple­ner ulicz­kach Głów­nego Mia­sta nie tylko z apa­ra­tami, ale także z note­sem.

– Z note­sem? – powtó­rzyła mama.

– Spryt­nie – znowu pochwa­lił ojciec.

– Lubię stary Gdańsk, ale miesz­kamy tu dopiero od paru lat, więc uzna­łam, że mimo pew­nej jego zna­jo­mo­ści, sko­rzy­stam z oka­zji, by dokład­niej zapo­znać się z wybra­nymi przez jury ulicz­kami. Naj­pierw poczy­ta­łam o nich w inter­ne­cie, a potem chcia­łam tę wie­dzę zwe­ry­fi­ko­wać. Pogodę pod­czas reko­ne­sansu mia­łam taką, jaką naj­bar­dziej lubię w trak­cie foto­gra­fo­wa­nia. Mięk­kie słońce, czę­sto cho­wa­jące się za chmury, więc eks­pe­ry­men­to­wa­łam z róż­nymi uję­ciami. Po powro­cie do domu długo w noc ana­li­zo­wa­łam wyko­nane zdję­cia, wybie­ra­jąc dla każ­dej z ulic po kilka miejsc gwa­ran­tu­ją­cych, moim zda­niem, naj­cie­kaw­sze uję­cia. Wtedy też zde­cy­do­wa­łam, że zro­bię po poło­wie zdjęć kolo­ro­wych i czarno-bia­łych.

– Nie uwie­rzył­bym, że będziesz się do tego ple­neru przy­go­to­wy­wać jak do jakiejś bata­lii.

– No wła­śnie… Dla tych kilku zdjęć?! – uzu­peł­niła słowa ojca matka.

– Mówi­łam wam, że chcia­łam się ode­rwać, zapo­mnieć tro­chę o obro­nie magi­sterki. To mi zajęło głowę… zresztą, co mam lep­szego do roboty pod­czas ostat­nich w życiu waka­cji?!

– Niby tak – zgo­dził się ojciec.

– No, to pokaż wresz­cie następne zdję­cie – popro­siła mama.

– Pocze­kaj jesz­cze chwilę, bo dawno nie mia­łam oka­zji tyle z wami roz­ma­wiać.

– No tak, zapo­mnia­łam.

– Wła­śnie… No więc osta­tecz­nie zro­bi­łam sześć kolo­ro­wych zdjęć apa­ra­tem, który dali­ście mi w dru­giej lice­al­nej. Pamię­tam, jak wam maru­dzi­łam, że ten od Pierw­szej Komu­nii już się zesta­rzał – uśmiech­nęła się. – A resztę zdjęć cyk­nę­łam apa­ra­tem do zdjęć mono­chro­ma­tycz­nych, tym za zwy­cię­stwo w ple­ne­rze na zamku w Byto­wie.

– A nie lepiej było jed­nak zro­bić wszyst­kie zdję­cia kolo­rowe?! – Mama ponow­nie wró­ciła do swo­ich wąt­pli­wo­ści.

– Zer­ka­łam, w jaki spo­sób i czym robią zdję­cia dziew­czyny z grupy i repor­ter. One robiły wszyst­kie zdję­cia kolo­rowe, a on tylko raz czy dwa się­gnął po apa­rat mono­chro­ma­tyczny. Na początku usta­li­li­śmy z opie­kunką zespołu, że zaczniemy sesję przy Kaplicy Kró­lew­skiej, stam­tąd pój­dziemy w kie­runku Motławy i skoń­czymy przy kaplicy.

– To jesz­cze sporo się nacho­dzi­li­ście – zauwa­żył tato. – A jak wytrzy­mały to dziew­czyny… modelki? Miały na nogach szpilki?

– Obie znały zasady i teren ple­neru, więc do let­nich sukie­nek wło­żyły san­dałki, choć widzia­łam, że nie­które modelki para­do­wały w szpil­kach – wyja­śniła Gabi. – San­dałki tutaj ide­al­nie paso­wały. Widzi­cie? – Powięk­szyła zdję­cie na ekra­nie.

– Widzę, że ta ciemna dziew­czyna świet­nie wycho­dzi na zdję­ciach – oce­niła matka, kiedy Gabi zmie­niła na kolejne zdję­cie, też kolo­rowe.

– Nie powie­dzia­łam jesz­cze jed­nego. Mimo że temat ple­neru doty­czył lata na Głów­nym Mie­ście, to orga­ni­za­to­rom cho­dziło nie tylko o modelki, ale także o zabytki, więc…

Gabi prze­łą­czyła na następne zdję­cie, tym razem czarno-białe, i pyta­jąco spoj­rzała na matkę.

– Chyba nie­chcący wcze­śniej mia­łam rację, bo na tej fotce z blon­dynką pra­wie wcale nie widać ani sukienki… w sen­sie kolo­rów, ani maki­jażu.

– Mnie oso­bi­ście to zdję­cie podoba się naj­bar­dziej – powie­działa prze­kor­nie Gabi. – A wie­cie w ogóle co to za obiekt?

– To na pewno jest na ulicy Świę­tego Ducha? – spy­tał ojciec, wpa­tru­jąc się z uwagą w foto­gra­fię.

– Nie koja­rzę miej­sca, bo jakoś dziw­nie sfo­to­gra­fo­wa­łaś, przez co zbyt mało widać. – Wzru­szyła ramio­nami matka.

– To Kaplica Kró­lew­ska – wyja­śniła Gabi. – W tym cza­sie słońce było za nią, a dokład­niej mówiąc, scho­wało się za jej kopułą na szczy­cie. Ona rzu­cała dosyć mocny cień, więc na udane kolo­rowe zdję­cie świa­tła było zbyt mało. Kiedy doszli­śmy do kaplicy, zostały mi jesz­cze do zro­bie­nia, tak jak sobie zapla­no­wa­łam, dwa zdję­cia. Jedno kolo­rowe i jedno mono­chro­ma­tyczne. Mia­łam na ich wyko­na­nie pięć minut. Pozo­stała trójka uczest­ni­ków dzi­wiła się, że tak długo zwle­ka­łam, zresztą modelki także. A ja cze­ka­łam na chmury, na nieco bar­dziej mięk­kie słońce, no, ale tak się nie stało. Jak je oce­nia­cie?!

Prze­łą­czała co kil­ka­na­ście sekund to jedno uję­cie, to dru­gie.

– Zgło­si­łaś dwa pra­wie iden­tyczne zdję­cia?! – zdzi­wiła się mama. – Jakoś nie widzę istot­nej róż­nicy mię­dzy nimi – orze­kła po chwili.

– Osta­tecz­nie wybra­łam jedno z nich.

– Kolo­rowe jest chyba czy­tel­niej­sze, choć może rze­czy­wi­ście zbyt ciemne. Ale tylko na nim koja­rzę obiekt, to zna­czy kaplicę. Ze zdję­cia czarno-bia­łego chy­ba­bym nie odgadł, co to jest – powie­dział po dłuż­szej chwili ojciec.

– Przyj­rzyj­cie się. Nad głową dziew­czyny udało mi się ująć w kadrze kar­tusz z Her­bem Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów. Cie­kawy efekt, moim zda­niem, dają jej blond włosy, które jakby dodat­kowo go oświe­tlają.

– A jak ty w ogóle robi­łaś to zdję­cie, bo nie potra­fię w żaden spo­sób odgad­nąć? – zdzi­wił się ojciec, prze­chy­la­jąc wie­lo­krot­nie zabaw­nie głowę.

– Leża­łam na chod­niku na ple­cach – zachi­cho­tała Gabi, a matka zła­pała się za głowę. – Dobrze, że wło­ży­łam tego dnia dżinsy i szarą koszulkę, ale wła­śnie tak sobie pod­czas reko­ne­sansu wykom­bi­no­wa­łam. Modelka nie była pewna, czy nie zaglą­dam jej obiek­ty­wem pod sukienkę, stąd uśmiech na jej twa­rzy jest nieco dziwny: zacie­ka­wie­nie połą­czone z nie­pew­no­ścią. Wła­śnie ten uśmiech, kawa­łek jej uda, kar­tusz nad głową, poświata, którą dają blond włosy, a także szcze­góły ubioru dziew­czyny i archi­tek­tury kaplicy w wielu odcie­niach sza­ro­ści sta­no­wią plus tej kom­po­zy­cji. Pochwalę się, że aby uzy­skać efekt, jaki oglą­da­cie, dodat­kowo uży­łam poma­rań­czo­wego fil­tru.

– Gdy­bym naj­pierw obej­rzał zdję­cie czarno-białe, w życiu bym nie odgadł, że to kaplica – wró­cił do swo­jej opi­nii ojciec.

– Taki był wła­śnie mój zamiar: wzbu­dzić cie­ka­wość oglą­da­ją­cego! Widzę, że się udało! Leżąc, naj­pierw zro­bi­łam zdję­cie kolo­rowe, popa­trzy­łam chwilę na nie, odro­binę sko­ry­go­wa­łam pozy­cje swoją i modelki i dopiero wów­czas nało­ży­łam na obiek­tyw filtr.

– W takim razie w ogóle nie znam się na foto­gra­fii – orze­kła mama. – Zde­cy­do­wa­nie wybra­ła­bym zdję­cie kolo­rowe. A co do leże­nia na ziemi to już naprawdę prze­sa­dzi­łaś – dodała z dez­apro­batą.

– Potem się otrze­pa­łam, a i dziew­czyny mi pomo­gły – zachi­cho­tała córka. – W foto­gra­fii arty­stycz­nej, mamuś, nie wszystko musi być oczy­wi­ste. Nie zawsze cho­dzi tylko o udo­ku­men­to­wa­nie zda­rze­nia czy uwiecz­nie­nie real­nego obiektu, lecz o prze­ka­za­nie pew­nej tajem­nicy, pobu­dze­nie do myśle­nia, jak powie­dział tato, czy choćby tylko wzbu­dze­nie cie­ka­wo­ści. To, moim zda­niem, jest raczej nie­co­dzienne uję­cie. I wcale nie dla­tego, że aku­rat leża­łam na ziemi. – Spoj­rzała na matkę. – Choć z dru­giej strony myślę, że nikt by na coś takiego nie wpadł – rze­kła z prze­chwałką.

– Masz rację, bo ja na pewno bym się nie poło­żył na tro­tu­arze. – Pokrę­cił głową ojciec. – Ale powiedz jesz­cze, jakie kamie­nice czy obiekty zna­la­zły się na pozo­sta­łych zdję­ciach?

– No, to obej­rzyjmy je wszyst­kie jesz­cze raz od początku. Mówię o tej kon­kur­so­wej piątce. – Gabi wyświe­tliła pierw­sze zdję­cie. – Na tym w tle zna­lazł się dom Edu­arda Frie­dri­cha von Con­ra­diego, który był bur­mi­strzem Gdań­ska w dru­giej poło­wie XVIII wieku.

– To ten, od któ­rego nazwi­ska nosi nazwę gdań­ska szkoła? – dopy­tała mama.

– Bli­sko, ale nie. Szkołę, dzi­siej­sze Con­ra­di­num, ufun­do­wał jego syn Karl Frie­drich, który zmarł bez­po­tom­nie i stać go było w testa­men­cie na taki kaprys. Tego szcze­gółu, to zna­czy, że w histo­rii mia­sta jest i ojciec, i syn, przed reko­ne­san­sem nie zna­łam, ale po powro­cie z niego, w domu, szybko nad­ro­bi­łam braki – zaśmiała się. – Obaj spo­czy­wają w kościele Mariac­kim, zdą­ży­łam jesz­cze tam pójść i obej­rzeć płytę nagrobną. Cie­kawa rodzina, cie­kawe posta­cie.

– W takim razie pój­dziemy tam jesz­cze raz wspól­nie – posta­no­wiła mama, a ojciec potwier­dził ski­nię­ciem głowy. – Tyle już tutaj miesz­kamy i o tym nie wie­dzia­łam. A co masz na kolej­nym zdję­ciu?

– To jest dom Arthura Scho­pen­hau­era³… – Gabi zawie­siła głos i popa­trzyła w twa­rze rodzi­ców.

– Nie wie­dzia­łam – przy­znała matka.

– Jak to dobrze mieć mądrą córkę – pochwa­lił ojciec.

– …zna­czy tak się czę­sto mówi, że to jego dom, tyle że na miej­scu tej kamie­nicy kie­dyś stała inna, i to w tam­tej się uro­dził.

– Bujasz nas?

– Spraw­dza­łam tylko waszą czuj­ność. Po dru­gim roz­bio­rze Pol­ski w tysiąc sie­dem­set dzie­więć­dzie­sią­tym trze­cim roku rodzina Scho­pen­hau­erów wyje­chała z Gdań­ska na zawsze, nie chcąc zostać pod­da­nymi króla Prus, bo wów­czas to mia­sto zostało włą­czone do monar­chii pru­skiej.

– Czyli Scho­pen­hauer wolał być pod­da­nym pol­skiej korony?! No, no, no – zauwa­żył ojciec, po wysłu­cha­niu infor­ma­cji. – Dobrze wie­dzieć, bo kie­dyś może się przy­dać – dodał, co matka potwier­dziła ski­nie­niem głowy.

– Na dru­gim zdję­ciu uwiecz­ni­łam frag­ment Domu Żegla­rzy, który czte­ry­sta lat temu sta­nął na miej­scu wcze­śniej­szej sie­dziby gil­dii szy­prów, czyli kapi­ta­nów nie­wiel­kich przy­brzeż­nych jed­no­stek. Udało mi się ująć frag­ment cie­ka­wego por­talu ze stat­kiem i mor­skimi stwo­rami, posą­gami naj­praw­do­po­dob­niej żegla­rzy, a zwień­cze­niem fasady jest święty Jakub, ich patron. Ponie­waż stan drzwi i por­talu jest taki sobie, zro­bi­łam zdję­cie czarno-białe.

– Tym razem sfo­to­gra­fo­wa­łaś bru­netkę – zauwa­żyła mama.

– Tak jakoś spon­ta­nicz­nie wybra­łam, bo miała sukienkę w geo­me­tryczne wzory i bar­dziej paso­wała mi do por­talu. Dzięki temu na jed­nym ze zdjęć mono­chro­ma­tycz­nych jest blon­dynka, a na dru­gim czar­nula.

– A następne zdję­cia?

– Jesz­cze chwila, mamuś, bo skoro jeste­śmy przy szy­prach, warto wspo­mnieć kapra Paula Beneke, który wcze­śniej na pewno też był szy­prem. Co prawda kapro­wie dowo­dzili więk­szymi jed­nost­kami peł­no­mor­skimi, a do tego roz­bój­ni­czymi, kor­sar­skimi, ale ten kaper zasłu­żył się dla Gdań­ska, i to wyjąt­kowo.

– Cie­kawe czym – rzu­ciła z powąt­pie­wa­niem mama.

– Też nie mam poję­cia – potwier­dził ojciec.

– Uspra­wie­dli­wia was tylko to, że nie jeste­ście… nie jeste­śmy stąd – popra­wiła się.

– No tak, nie jeste­śmy. Więc czym zasłu­żył się ten kaper?

– Paul Beneke jako dowódca „Pio­tra z Gdań­ska”, naj­więk­szego kaper­skiego statku Hanzy, zdo­był ogromny łup u wybrzeży Anglii. Obra­bo­wał galerę flo­rencko-bur­gundzką „San Mat­teo”, przej­mu­jąc ogromny obraz Hansa Mem­linga, a wła­ści­wie tryp­tyk Sąd Osta­teczny⁴. Współ­wła­ści­ciel tego kaper­skiego statku Rein­hold Nie­der­hoff ofia­ro­wał go gdań­skiemu kościo­łowi Mariac­kiemu.

– Ale on nie wisi w Bazy­lice Mariac­kiej, tylko w gdań­skim Muzeum Naro­do­wym! – zauwa­żyła przy­tom­nie mama.

– Zga­dza się. A teraz spójrz­cie na ele­ment przed­proży domu Pod Żół­wiem, który stoi tuż obok Domu Żegla­rzy – rzu­ciła Gabi, prze­łą­cza­jąc na kolejne zdję­cie. – Wybra­łam go wła­śnie ze względu na pła­sko­rzeźby znaj­du­jące się na przed­prożu. Nie bar­dzo mi to jed­nak wyszło kom­po­zy­cyj­nie, pła­sko­rzeźby nie są dobrze widoczne, bo aku­rat zbyt bli­sko zapar­ko­wał samo­chód i musia­łam robić uję­cie z dosyć ostrego kąta. Posta­no­wi­łam więc zro­bić je w kolo­rze, żeby bar­dziej sku­pić się na modelce.

– Blon­dynka wyszła tutaj o niebo lepiej niż na pozo­sta­łych dwóch kon­kur­so­wych zdję­ciach – oce­niła mama – cho­ciaż jej mina…

– Popro­si­łam ją, by opu­ściła dłoń i wolno wodziła pal­cami po pła­sko­rzeź­bie poni­żej balu­strady, na któ­rej przy­sia­dła – weszła jej w słowo córka. – By przy­jęła jak naj­bar­dziej natu­ralną minę, nie jakiś wyszu­kany uśmiech, jakby naprawdę zacie­ka­wiło ją, co takiego odkryły palce. Dobrze się wczuła w rolę i dla­tego podoba mi się jej zamy­ślona, sku­piona twarz, z bar­dzo deli­kat­nym uśmie­chem.

– Cór­cia, nie mia­łem poję­cia, że potra­fisz tak cie­ka­wie opo­wia­dać o foto­gra­fii i aran­żo­wa­niu ujęć – po chwili namy­słu ode­zwał się ojciec. – Zawsze myśla­łem, że to pro­sta sprawa, pra­wie mecha­niczna. Sta­jesz przed obiek­tem czy przed modelką, pro­sisz o uśmiech, a potem cyk… i ewen­tu­al­nie powtórny… cyk. – Przy­ło­żył palce do twa­rzy, jakby trzy­mał w rękach apa­rat i naci­skał spust migawki. – Teraz mam poważne wąt­pli­wo­ści, czy angli­styka była dla cie­bie wła­ści­wym kie­run­kiem.

– Była wła­ści­wym wybo­rem – odparła z prze­ko­na­niem Gabi. – Niech to cię wię­cej nie męczy.

Ojciec ski­nął głową, ale po minie widać było, że odpo­wiedź córki go nie prze­ko­nała.

– A czy ta kamie­nica jest jesz­cze z jakie­goś powodu ważna? – dopy­tała mama, nie bacząc na dyle­maty męża i córki. – Nawet żół­wia na zdję­ciu nie ma.

– Oj! Cze­ka­łam na to pyta­nie. W domu Pod Żół­wiem nale­żą­cym do boga­tych kup­ców Tro­sie­ne­rów uro­dziła się Johanna, ich córka, a matka Arthura Scho­pen­hau­era.

– Aha…

– Kiedy już wyje­chali z Gdań­ska, pisała pamięt­niki, bo była lite­ratką, i z nich wynika, że zarówno rodzice Johanny, ona sama, a także jej mał­żo­nek, byli zwo­len­ni­kami pol­skiej zwierzch­no­ści nad Wol­nym Mia­stem Gdańsk⁵.

– Oj, to naprawdę cie­kawe.

– Tyle że o tych fak­tach prze­czy­ta­łam dopiero po ple­ne­rze, cho­ciaż pew­nie nie mia­łoby to więk­szego zna­cze­nia przy wybo­rze miejsc do zdjęć, o któ­rych wspo­mi­na­łam wcze­śniej.

– Mówisz o tej kartce, którą dałaś dziew­czy­nie, opie­kunce zespołu?

– Tak, wła­śnie o tym. A żeby­ście byli pewni, że to jest fak­tycz­nie dom Pod Żół­wiem, pokażę wam jesz­cze dwa uję­cia zro­bione pod­czas reko­ne­sansu. – Zmie­niła kata­log, a po chwili na ekra­nie uka­zał się budy­nek w całej oka­za­ło­ści, a potem jesz­cze zbli­że­nie żół­wia umiesz­czo­nego na jego szczy­cie.

– Teraz już wszystko jasne – rzekł ojciec, a mama ski­nęła głową.ROZDZIAŁ 2 / 13 LIPCA 2004 ROKU

Roz­dział 2

13 lipca 2004 roku

Gabi roz­pie­rała radość. Idąc od auto­busu przez Węzeł Huci­sko, co kilka kro­ków miała ochotę pod­sko­czyć jak mała dziew­czynka. Tak się wła­śnie dzi­siaj czuła i pew­nie też wyglą­dała na nasto­latkę w zwiew­nej, kolo­ro­wej let­niej sukience i san­dał­kach. Co prawda dzie­sięć dni temu obro­niła dyplom na Uni­wer­sy­te­cie Gdań­skim z angli­styki, została panią magi­ster, więc z boku mogła robić wra­że­nie, jakby zapo­mniała o tym istot­nym w życiu fak­cie. Jed­nakże sześć dni temu jej myślami zawład­nęła rado­sna treść komu­ni­katu będą­cego ele­men­tem ode­bra­nego maila z ASP o wyróż­nie­niu jej pracy pod­czas ple­neru foto­gra­ficz­nego w Gdań­sku. Waż­niej­szy od nagrody był dla niej sam fakt, że wła­śnie w tym momen­cie życia jej kil­ku­na­sto­let­nie hobby zostało doce­nione, a do tego przy tak dużej kon­ku­ren­cji. Prze­pro­wa­dziła potem na ten temat długą roz­mowę z rodzi­cami. Wysłu­chała ich pod­po­wie­dzi w kwe­stii sto­sow­nego ubioru na uro­czy­stość wrę­cze­nia nagród, pra­wie im ule­gła, ale tego ranka uznała, że jest lato, a to jej święto, więc ubie­rze się po swo­jemu. Namysł nad wybo­rem sukienki przed otwartą szafą nie trwał długo. Potem wyko­nała w niej kilka obro­tów przed lustrem, poka­zu­jąc sobie kółeczko z pal­ców. Roz­cze­sała sta­ran­nie włosy, dobrała kolo­ry­stycz­nie opa­skę, po czym tylko nabłysz­czyła usta, uzna­jąc, że jak na godziny przed­po­łu­dniowe i waka­cyjne oko­licz­no­ści taki maki­jaż wystar­czy. Do prze­wie­sza­nej przez ramię wzo­rzy­stej torby scho­wała apa­raty foto­gra­ficzne Canon i Minolta, oba uży­wane pod­czas ple­neru, doku­menty i butelkę wody.

Łagodny wiatr roz­wie­wał jej roz­pusz­czone, choć ujęte opa­ską włosy, odsła­nia­jąc z każ­dym kro­kiem gołe ramiona. Wkrótce dotarła do Zło­tej Bramy, a potem kie­ru­jąc się ulicą Długą, w pobliże fon­tanny Nep­tuna. Nad usta­wioną obok sceną wisiał baner z hasłem ple­neru, z gło­śni­ków zaś roz­brzmie­wała muzyka. W pobliżu zgro­ma­dziła się spora grupa chęt­nych do obej­rze­nia uro­czy­sto­ści ogło­sze­nia wyni­ków i wrę­cze­nia nagród. Roz­po­znała kilka osób bio­rą­cych tak jak ona udział w ple­ne­rze. Pozdro­wiła je pod­nie­sie­niem dłoni, ale człon­ków swo­jego zespołu ni­gdzie nie zauwa­żyła. Prze­cha­dzała się wzdłuż Dłu­giego Targu, bo emo­cje nie pozwa­lały jej ustać w miej­scu. Kiedy ratu­szowy caril­lon o godzi­nie jede­na­stej skoń­czył wygry­wa­nie zapro­gra­mo­wa­nej melo­dii, z gło­śni­ków obok sceny roz­legł się dźwięk fan­far. Na scenę weszło kilka osób nale­żą­cych do jury. Pode­szła bli­żej fon­tanny. Pro­wa­dząca uro­czy­stość młoda kobieta przy­wi­tała publicz­ność i popro­siła o zabra­nie głosu prze­wod­ni­czą­cego jury, pro­fe­sora Anto­niego Zie­liń­skiego, dzie­kana wydziału rzeźby i inter­me­diów ASP. Nie była to długa wypo­wiedź, a do tego bez kartki, co dodat­kowo ucie­szyło Gabi. Ze swadą podzię­ko­wał wszyst­kim przy­by­łym przed Dwór Artusa. Opo­wie­dział pokrótce o zasa­dach uczest­nic­twa i miej­scu ple­neru oraz podał liczbę uczest­ni­czą­cych w nim osób. W trak­cie wystą­pie­nia uwagę Gabi przy­kuł męż­czy­zna sto­jący wśród człon­ków jury nie­pa­su­jący pre­zen­cją do pozo­sta­łych. Nie zdzi­wił jej jego chyba trzy­dniowy zarost i krót­kie szpa­ko­wate włosy, ale ciemna kar­na­cja, jasna mało odpo­wied­nia do dżin­sów mary­narka, jasna koszula bez kra­wata, a także widoczna na twa­rzy zaduma. Przez ramię miał prze­wie­szony apa­rat foto­gra­ficzny, co też mocno go odróż­niało od pozo­sta­łych. Co cie­kawe, kiedy pro­fe­sor Zie­liń­ski prze­szedł do przed­sta­wia­nia składu komi­sji, zaczął wła­śnie od niego. Oka­zało się, że to pro­fe­sor Giu­lio di Lam­pe­dusa z Acca­de­mii di Belle Arti w Rzy­mie, wice­prze­wod­ni­czący jury. Gabi przy­po­mniała sobie, że pod­czas inau­gu­ra­cji ple­neru pro­fe­sor Zie­liń­ski wspo­mniał, że z powodu opóź­nio­nego lądo­wa­nia samo­lotu z Rzymu jeden z człon­ków jury przy­bę­dzie za chwilę. Dodał z zabawną miną, że zapewne wła­śnie teraz foto­gra­fuje Gdańsk z pędzą­cej tak­sówki. W trak­cie jego pre­zen­ta­cji twarz wło­skiego gościa ozdo­bił sto­no­wany uśmiech, po czym na jego obli­cze znowu wró­ciła melan­cho­lia. Wyglą­dało, jakby myślami był daleko od Dłu­giego Targu. Nie dane jej było dokoń­czyć tych roz­wa­żań, bo pro­wa­dząca uro­czy­stość kobieta zaczęła odczy­ty­wać listę wyróż­nio­nych. Każde nazwi­sko poprze­dzał roz­le­ga­jący się z gło­śni­ków dźwięk fan­far. Gabi, mając w pamięci emo­cje towa­rzy­szące jej przy czy­ta­niu w domu maila, na wszelki wypa­dek wycią­gnęła z torby butelkę wody. Padło nazwi­sko lau­re­atki pią­tego miej­sca, stu­dentki dru­giego roku ASP, potem na scenę weszli kolejno lau­re­aci czwar­tego i trze­ciego miej­sca spoza tej uczelni. Cała trójka oprócz dużych toreb z nagro­dami rze­czo­wymi otrzy­mała w nagrodę od ASP moż­li­wość uczest­nic­twa na tej uczelni w bez­płat­nym pół­rocz­nym kur­sie pro­fe­sjo­nal­nej foto­gra­fii arty­stycz­nej. Gabi poczuła, że serce zaczyna jej walić jak mło­tem. A ja?! Gdy po chwili przed­sta­wiono lau­re­ata dru­giej nagrody, któ­rym oka­zał się stu­dent pią­tego roku ASP, szybko odkrę­ciła nakrętkę butelki z wodą i pocią­gnęła solidny łyk. To chyba nie­moż­liwe! Może mail, który do niej dotarł, to była jed­nak pomyłka?! Z gło­śni­ków dał się sły­szeć war­kot wer­bli.

– Zwy­cięż­czy­nią tego­rocz­nego ple­neru foto­gra­ficz­nego pod nazwą Lato na Głów­nym Mie­ście, a jed­no­cze­śnie lau­re­atką głów­nej nagrody została… – recy­tu­jąca pod­nio­słym tonem kobieta zawie­siła głos, wer­ble uci­chły, w ich miej­sce z gło­śni­ków kolejny raz popły­nął dźwięk fan­far – pani… Ger­truda Godeb­ska! – dokoń­czyła dyna­micz­nie zapo­wiedź.

Tłum zgro­ma­dzony na Dłu­gim Targu zaczął bić brawo; do okla­sków przy­łą­czyli się człon­ko­wie jury oraz sto­jący na sce­nie lau­re­aci. Gabi poczuła, że nogi ma jak z oło­wiu, nie potra­fiła zro­bić kroku. Prze­łknęła gło­śno ślinę i resztką świa­do­mo­ści wci­snęła butelkę z wodą do torby.

– Zapra­szam raz jesz­cze panią Ger­trudę Godeb­ską na scenę – roz­legł się ponow­nie głos pro­wa­dzą­cej. – Czy jest pani gdzieś tutaj?!

Lewe ramię Gabi pod­nio­sło się powoli. Mimo onie­śmie­le­nia, zasko­cze­nia i emo­cji, zresztą sama już nie wie­działa, jak zde­fi­nio­wać swój stan, na jej twa­rzy poja­wił się uśmiech. Pro­wa­dząca po chwili wypa­trzyła ją.

– Pani Ger­trudo, zapra­szamy do nas na scenę! – ode­zwała się zachę­ca­jąco.

Czy ona nie mogła powie­dzieć… Gabi albo Gabu­niu?! Wes­tchnęła, ale ruszyła wol­nym kro­kiem w kie­runku pod­wyż­sze­nia. Ludzie, bijąc brawo, odsu­wali się na bok. Na scenę weszła już z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy. Prze­wod­ni­czący jury zachę­cił ją gestem do podej­ścia na śro­dek. Kobieta zza mikro­fonu zaczęła wyli­czać nagrody, które przy­pa­dły jej w udziale. Oprócz zapro­sze­nia do uczest­nic­twa w bez­płat­nym, pół­rocz­nym pro­fe­sjo­nal­nym kur­sie foto­gra­fii arty­stycz­nej w ASP, wymie­niła długą listę upo­min­ków od spon­so­rów ple­neru. Po chwili prze­wod­ni­czący jury skła­dał jej gra­tu­la­cje. Po nim uści­snął jej dłoń oraz powie­dział kilka słów łamaną angielsz­czy­zną pro­fe­sor di Lam­pe­dusa, a następ­nie pozo­stali człon­ko­wie jury. W takiej sytu­acji jesz­cze ni­gdy się nie zna­la­zła. Dzię­ko­wała, kła­niała się, uśmie­chała, ale nie wszystko do niej jesz­cze docie­rało. Wrę­cza­nych przez hostessy nagród i upo­min­ków było tak dużo, że nie dawała rady utrzy­mać ich wszyst­kich w rękach. Usły­szała, że jest wśród nich mię­dzy innymi także apa­rat foto­gra­ficzny, ale nie padła jego marka. Tym­cza­sem do mikro­fonu pod­szedł gość z Włoch.

– W imie­niu mojej uczelni, Acca­de­mii di Belle Arti di Roma – mówił, kale­cząc język angiel­ski – z naj­więk­szą przy­jem­no­ścią infor­muję lau­re­atkę pierw­szej nagrody, że została zapro­szona na mie­sięczny pobyt w Rzy­mie, by mogła poznać uczel­nię i wziąć udział w jed­nym z orga­ni­zo­wa­nych przez nas ple­ne­rów. Pobyt będzie rzecz jasna połą­czony ze zwie­dza­niem Wiecz­nego Mia­sta. Wszystko to odbę­dzie się na koszt uczelni. Gra­tu­luję dosko­na­łej pracy, która nie tylko moim zda­niem jest naj­lep­sza, a także zasłu­żo­nego zwy­cię­stwa. Na odbiór rzym­skiej nagrody ma pani dwa­na­ście mie­sięcy – dodał, raz jesz­cze uści­snął jej dłoń, uśmiech­nął się i znowu na jego twarz wró­ciła zaduma.

Pro­wa­dząca imprezę teraz ją popro­siła do mikro­fonu. Gabi spoj­rzała bez­rad­nie na swoje obwie­szone nagro­dami ręce. Po chwili dwie hostessy prze­jęły od niej część nagród. Pozo­sta­wiła przy sobie tylko oka­zały dyplom w rulo­nie oraz torbę z kar­to­nem kry­ją­cym nie­znany jej jesz­cze apa­rat foto­gra­ficzny, cho­ciaż wydało się jej, że mignęła nazwa Leica. Spoj­rzała na mikro­fon, a ponad nim na spory tłum widzów. Zwró­ciła na moment głowę w stronę prze­wod­ni­czą­cego jury i pro­fe­sora z Włoch.

– Nie spo­dzie­wa­łam się… – zaczęła drżą­cym gło­sem. – Mogę także dodać, że jestem w szoku… i to też jest prawda. Chcę podzię­ko­wać orga­ni­za­to­rom ple­neru i jury, że dostrze­gli moje prace, bo czę­sto zasta­na­wia­łam się, czy ja i moje apa­raty – poru­szyła ramie­niem, na któ­rym prze­wie­szona była torba z apa­ra­tami Canon i Minolta – wła­ści­wie patrzymy na świat. Myślę, że te wszyst­kie nagrody – prze­nio­sła na chwilę spoj­rze­nie na trzy­maną torbę, a potem zer­k­nęła w kie­runku hostess trzy­ma­ją­cych pozo­stałe jej nagrody – doda­dzą mi odwagi w foto­gra­fo­wa­niu i dalej będę zgłę­biała jego taj­niki. Kurs w ASP – spoj­rzała na pro­fe­sora Zie­liń­skiego i lekko ski­nęła głową – Rzym i uczel­nia pana pro­fe­sora – uśmiech­nęła się do jurora z Włoch – to wszystko pew­nie będzie mi się śniło i zupeł­nie nie wiem, jak uda mi się pogo­dzić z moją pracą. Gra­tu­luję kole­żan­kom i kole­gom wyróż­nień, dzię­kuję za współ­za­wod­nic­two – ski­nęła głową w kie­runku pozo­sta­łych lau­re­atów – a pań­stwu na Dłu­gim Targu dzię­kuję za miłe przy­ję­cie.

Skło­niła się w kie­runku widzów. Roz­le­gły się dłu­gie okla­ski, a po nich ode­zwały się fan­fary. Do mikro­fonu pode­szła jurorka pro­wa­dząca imprezę.

– A teraz czas dla foto­gra­fów – doko­nała ostat­niej już zapo­wie­dzi, wska­zu­jąc na scenę wypeł­nioną lau­re­atami i człon­kami jury. Z gło­śni­ków popły­nęła miła dla ucha muzyka.

*

Pod­czas poczę­stunku prze­wi­dzia­nego przez orga­ni­za­to­rów ple­neru w Dwo­rze Artusa Gabi przy­pa­dło miej­sce pomię­dzy pro­fe­so­rami Zie­liń­skim i di Lam­pe­dusą. Pozo­stali lau­re­aci zostali usa­do­wieni mię­dzy innymi człon­kami jury, przed­sta­wi­cie­lami władz mia­sta oraz spon­so­rami. Dostojna sala Dworu Artusa wkrótce wypeł­niła się cichym gwa­rem.

– Którą z pol­skich aka­de­mii sztuk pięk­nych pani ukoń­czyła i jak dawno temu? No i gdzie pani pra­cuje? – spy­tał di Lam­pe­dusa, gdy tylko usie­dli.

– Nie­stety, nie jestem absol­wentką żad­nej z tych uczelni.

– Nie rozu­miem. – Zare­ago­wał potrzą­śnię­ciem głową Włoch, po czym spoj­rzał w stronę pro­fe­sora Zie­liń­skiego, jakby miał o to do niego pre­ten­sje.

– Czy może nam to pani jakoś wyja­śnić? – Pro­fe­sor Zie­liń­ski zagad­nął zwy­cięż­czy­nię ple­neru. – Prze­cież facho­wość pani prac wska­zuje, że jed­nak musiała pani ukoń­czyć któ­rąś z nich, no, chyba że jest pani absol­wentką jakiejś zagra­nicz­nej uczelni.

– Tak się zło­żyło, że dawno temu wybra­łam angli­stykę i nie­całe dwa tygo­dnie temu obro­ni­łam na gdań­skim uni­wer­sy­te­cie pracę magi­ster­ską.

– W takim razie zapewne gdzieś pani ukoń­czyła jakieś pro­fe­sjo­nalne kursy foto­gra­ficzne! – rzu­cił z prze­ko­na­niem pro­fe­sor di Lam­pe­dusa.

– Takich też nie koń­czy­łam, choć mogę zapew­nić, że foto­gra­fia jest moim hobby od dziecka. Tłu­maczką, anglistką, rów­nież chcia­łam zostać już od dawna, cho­ciaż może tro­chę póź­niej, niż wcią­gnęło mnie foto­gra­fo­wa­nie.

– Ale pro­szę mimo wszystko wyja­śnić nam, dla­czego pani nie stu­dio­wała foto­gra­fii, skoro widać, że jest w tym pani zna­ko­mita?!

– Bo w mojej Nakli czy Byto­wie na Kaszu­bach patrzy się na życie prak­tycz­nie. Wybra­łam taki fach, który w przy­szło­ści może mi przy­no­sić stałe dochody, a po pracy… zawsze mogę pójść na spa­cer, by robić zdję­cia – odparła Gabi z roz­bra­ja­jącą szcze­ro­ścią.

– Ale prze­cież pani jest naprawdę pro­fe­sjo­nal­nym i nie bójmy się tego okre­śle­nia wybit­nym foto­gra­fi­kiem! Jestem zszo­ko­wany pani odpo­wie­dziami – zdu­miał się Włoch. – A kto, jeśli można się dowie­dzieć, uczył panią robie­nia zdjęć? To zna­czy całej tej sztuki, bo po pani pra­cach widać, że pre­zen­tują one nad­zwy­czajny artyzm?! – dopy­tał eks­pre­syj­nie.

Na twa­rzy Wło­cha pierw­szy raz poja­wiło się nie­uda­wane zain­te­re­so­wa­nie. Znik­nęła z niej zaduma pomie­szana z melan­cho­lią.

– Już jako dziecko nosi­łam na spa­ce­rach apa­rat foto­gra­ficzny taty, ale on i ja, jeśli mi cza­sami pozwo­lił, robi­li­śmy naj­zwy­czaj­niej­sze zdję­cia. – Dziew­czyna wzru­szyła ramio­nami. – Rodzina w lesie, nad jezio­rem, na ścieżce pomię­dzy łąkami to były główne ich tematy. Co prawda zawsze trzy­ma­łam pod­czas foto­gra­fo­wa­nia apa­rat ina­czej niż ojciec, bo lubi­łam kom­bi­no­wać, a także zmie­nia­łam usta­wie­nia, wtedy jesz­cze nie zawsze zda­jąc sobie sprawę z efek­tów, jakie przy­niosą. To była intu­icja. Tato czę­sto się potem dzi­wił, dla­czego na pierw­szym pla­nie wyro­sła nie­spo­dzie­wa­nie sto­krotka lub pra­wie cał­ko­wi­cie zasło­ni­łam obiek­tyw, wpy­cha­jąc go mię­dzy liście. Pytał, dla­czego znowu bar­dziej zain­te­re­so­wały mnie kwiaty na dru­gim pla­nie niż twa­rze mamy i jego – opo­wia­dała.

Zasłu­chany Giu­lio di Lam­pe­dusa wpa­try­wał się w nią jak urze­czony.

– Kiedy jako dzie­się­cio­latka dosta­łam od rodzi­ców pierw­szy apa­rat foto­gra­ficzny, uczy­łam się wszyst­kiego sama… No, może nie do końca sama, bo pod­czas nauki w bytow­skim liceum nale­ża­łam do kółek foto­gra­ficznych szkol­nego i w miej­skim cen­trum kul­tury.

Obaj pro­fe­so­ro­wie pra­wie jed­no­cze­śnie zapra­gnęli dowie­dzieć się, jakim sprzę­tem Gabi robi zdję­cia. Roze­śmiali się obaj, że tak dziw­nie wyszło. Nie­spe­szona dziew­czyna się­gnęła po torbę i wyjęła z niej oba apa­raty marek Canon i Minolta. Jeden z nich podała pro­fe­so­rowi Zie­liń­skiemu, a drugi pro­fe­so­rowi di Lam­pe­du­sie.

– Pani robi zdję­cia tymi apa­ra­tami?! – spy­tał zdu­miony Zie­liń­ski.

– Swoją naj­bar­dziej udaną pracę wyko­nała pani pod­czas ple­neru tą mono­chromką?! – dodał pyta­jąco di Lam­pe­dusa, wska­zu­jąc na minoltę, jed­no­cze­śnie wymie­nia­jąc się z Zie­liń­skim ponad sto­łem apa­ra­tami dziew­czyny.

– Oba mi w zupeł­no­ści wystar­czają. – Gabi roz­ło­żyła zabaw­nie dło­nie. – Nie mam więk­szych potrzeb, cho­ciaż wiem, że ist­nieją lep­sze apa­raty – dodała szcze­rze.

– Koniecz­nie muszę panią obej­rzeć w akcji! Teraz, zaraz, natych­miast – rzekł nie­cier­pli­wie pro­fe­sor di Lam­pe­dusa. – Mogłaby pani pójść ze mną na spa­cer?

– Ale co? Mam poka­zać, jak robię zdję­cia?! – zdzi­wiła się Gabi.

– Chcę wszystko obej­rzeć. Obiekty, które są w tle na pani zdję­ciach z ple­neru, spo­sób, w jaki pani foto­gra­fuje… Wszystko. Anto­nio, pój­dziesz z nami?!

– Prze­pra­szam cię, Giu­lio, ale o trzy­na­stej mam posie­dze­nie senatu, więc nie dam rady – odparł pro­fe­sor Zie­liń­ski. – Powi­nie­nem zaraz ruszyć na uczel­nię.

– Trudno, ale odpo­wia­da­jąc naszej prze­pięk­nej… jak pani na imię?

– Ger­truda… – wypo­wie­działa ciszej dziew­czyna – ale wolę, jak mówi się do mnie Gabi – uśmiech­nęła się roz­kosz­nie.

– Aha, Gabi. Pięk­nie. Gabi… – powtó­rzył prze­cią­gle di Lam­pe­dusa i uśmiech­nął się nie­spo­dzie­wa­nie sze­roko. – Czyli, jak rozu­miem, skoro pani nie odmó­wiła, to zna­czy, że przy­jęła moją pro­po­zy­cję? – Zaj­rzał jej w twarz.

– Jasne, mogę pójść, tylko co ja zro­bię ze swo­imi… – Gabi zer­k­nęła z zakło­po­ta­niem za sie­bie, gdzie pod jedną ze ścian Dworu Artusa spo­czy­wały w tor­bach jej nagrody.

– Hostessy prze­niosą je do naszej uczelni, prze­cież to nie­da­leko – odparł Zie­liń­ski. – Odbie­rze je pani w dzie­ka­na­cie w odpo­wied­niej dla sie­bie chwili. Zaraz wszystko zała­twimy.

Dzie­kan popro­sił do sie­bie jed­nego z młod­szych człon­ków jury. Zamie­nił z nim kilka zdań i po chwili męż­czy­zna pod­szedł do niej z dwiema hostes­sami.

– Panie dzie­ka­nie, wszystko zała­twione. Dziew­czyny aku­rat wra­cają na uczel­nię, więc nie ma pro­blemu. Speł­nić taką przy­sługę naszej głów­nej lau­re­atce to praw­dziwa przy­jem­ność – powie­dział, spo­glą­da­jąc z uśmie­chem na Gabi.

– A w jakich godzi­nach mogę ode­brać swoje skarby? – zapy­tała.

– Dzie­ka­nat czynny jest codzien­nie od ósmej do osiem­na­stej.

– A więc odbiorę jesz­cze dzi­siaj, bo chcę się pochwa­lić przed rodzi­cami.

– Jasne, taka infor­ma­cja zosta­nie zosta­wiona w dzie­ka­na­cie – ode­zwała się jedna ze stu­den­tek ASP, peł­niąca dzi­siaj funk­cję hostessy.

Dopiero teraz nieco roz­luź­niona Gabi zja­dła kawa­łek cia­sta i napiła się poma­rań­czo­wego soku. Giu­lio di Lam­pe­dusa wpa­try­wał się w sie­dzącą obok dziew­czynę z zadumą, podobną jak pod­czas ocze­ki­wa­nia na ogło­sze­nie wyni­ków ple­neru.

– Giu­lio, wszystko w porządku? – zapy­tał pro­fe­sor Zie­liń­ski.

– Tak, Anto­nio. Cie­szę się na ten spa­cer z… – na chwilę zawie­sił głos, ale szybko przy­po­mniał sobie imię sie­dzą­cej obok dziew­czyny – Gabi.

– Tak jest lepiej, panie pro­fe­so­rze. Pro­szę tak wła­śnie do mnie mówić, nie będę się przez to peszyła. Panią mam zamiar zostać od pierw­szych dni wrze­śnia, bo wów­czas zacznę pra­co­wać.

– Teraz masz waka­cje? – zacie­ka­wił się Włoch.

– Tak obie­ca­łam sobie i rodzi­com. Ostat­nie moje stu­denc­kie waka­cje. Spę­dzimy je na naszych kocha­nych Kaszu­bach zupeł­nie bez trosk zwią­za­nych z nauką.

– To gdzieś daleko stąd?!

– Nie­któ­rzy twier­dzą, że Gdańsk powi­nien być sto­licą tego regionu, ponie­waż jest naj­więk­szym mia­stem na Kaszu­bach, ja jed­nak uwa­żam, że są nimi rów­no­praw­nie Kar­tuzy i Koście­rzyna.

– Dowie­dzia­łem się cze­goś nowego – ucie­szył się di Lam­pe­dusa. – Nie mówi­łeś mi o tym, Anto­nio. – Spoj­rzał na Zie­liń­skiego z uda­wa­nym wyrzu­tem.

– Tyle wciąż się dzieje… – Ten zabaw­nie wzru­szył ramio­nami. – Tak sobie myślę, pani Ger… – dziew­czyna gwał­tow­nie pokrę­ciła głową – Gabi… że po tym pół­rocz­nym kur­sie otrzy­ma­nym od uczelni w nagrodę może by pani jesz­cze coś innego odwa­żyła się u nas stu­dio­wać? Muszę prze­dys­ku­to­wać tę sprawę z kole­gami z uczelni.

– A gdzie będziesz pra­co­wać? – zacie­ka­wił się Włoch.

– Mam do wyboru dwa miej­sca: tutaj, to zna­czy w Gdań­sku, jako tłu­maczka w jed­nej z waż­nych firm, ale to jesz­cze nie jest to, o czym marzę, albo w Byto­wie w biu­rze tłu­ma­czeń. To też nie jest szczyt moich marzeń, choć może spo­koj­niej­sza praca.

– Duża firma daje wię­cej oka­zji do pozna­nia kogoś cie­ka­wego, co może się kie­dyś przy­dać – rzu­cił ze znaw­stwem Zie­liń­ski.

– Ale tam mia­ła­bym jed­nak więk­szy spo­kój. Obmy­ślimy wszystko z rodzi­cami dopiero na let­ni­sku.

Pro­fe­sor Zie­liń­ski zer­k­nął na zega­rek.

– Ja powoli muszę nie­stety zni­kać, choć tak miło się roz­ma­wia. Giu­lio, pamię­tasz, że spo­ty­kamy się o godzi­nie osiem­na­stej?

– Tak, nie nawalę, obie­ca­łem two­jej żonie, więc będę.

– Pani… Gabi – przy­po­mniał sobie pro­fe­sor Zie­liń­ski. – Życzę, żeby wszystko dobrze uło­żyło się z pracą, a waka­cje udały się naj­le­piej, jak tylko można sobie wyobra­zić. Pro­szę odwie­dzić mnie kie­dyś na uczelni. W dzie­ka­na­cie wszyst­kiego się pani dowie – uśmiech­nął się i poże­gnał.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. ASP – Aka­de­mia Sztuk Pięk­nych (tutaj: w Gdań­sku).

2. Jezioro Gli­now­skie – nazwa powszech­nie uży­wana, cho­ciaż w urzę­do­wym spi­sie opra­co­wa­nym przez Komi­sję Nazw Miej­sco­wo­ści i Obiek­tów Fizjo­gra­ficz­nych (KNMiOF) figu­ruje ono jako jezioro Glinno.

3. Arthur Scho­pen­hauer – filo­zof, ur. 1788 r. w Gdań­sku, zm. 1860 r. we Frank­fur­cie n. Menem. Jako filo­zof i myśli­ciel gło­sił pro­gra­mowy ahi­sto­ryzm i pre­zen­to­wał skraj­nie pesy­mi­styczny pogląd na świat. https://visitg­dansk.com/Dom-Scho­pen­hauerow,o,7699

4. Tryp­tyk _Sąd Osta­teczny_ Hansa Mem­linga znaj­do­wał się w kościele Mariac­kim do 1807 r. W erze napo­le­oń­skiej jako łup wojenny tra­fił do Luwru, potem do Ber­lina, a wresz­cie w roku 1817 wró­cił do Gdań­ska. Pod koniec dru­giej wojny świa­to­wej został wywie­ziony do Nie­miec, skąd jako sowiecka zdo­bycz został prze­ka­zany do Ermi­tażu w Lenin­gra­dzie. Od roku 1956 jest eks­po­na­tem Muzeum Naro­do­wego w Gdań­sku, a w Bazy­lice Mariac­kiej znaj­duje się jego kopia.

5. Na pod­sta­wie cytatu z pamięt­nika Johanny Scho­pen­hauer. http://gucia­mal.blog­spot.com/2020/09/gdan­skie-wspo­mnie­nia-modo­sci-johanna.html
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: