Światełko w mroku. Moje życie z nauką - ebook
Światełko w mroku. Moje życie z nauką - ebook
W roku 2006 po światowym sukcesie Boga urojonego Richard Dawkins stał się ikoną ruchów ateistycznych i sceptycznych. Ten sukces przyćmił nawet jego ważne dokonania naukowe i rolę, jaką w popularyzacji neodarwinizmu –
i szerzej, naukowej wizji świata – odegrały jego poprzednie książki – od Samolubnego genu poprzez Fenotyp rozszerzony i kilkanaście innych, aż po Rzekę genów, Najwspanialsze widowisko świata i Magię rzeczywistości. Dziś nikt, nawet przeciwnicy Dawkinsa (a ma ich wielu), nie kwestionuje jego wyjątkowej pozycji naukowca, intelektualisty i obrońcy rozumu.
Światełko w mroku to drugi tom wspomnień, które profesor Dawkins postanowił przygotować z okazji swoich siedemdziesiątych urodzin (tom pierwszy – Apetyt na cuda – ukazał się w polskim przekładzie w maju 2016).
Spis treści
JUBILEUSZOWE WSPOMNIENIA
RZECZY, KTORE ROBISZ W OKSFORDZIE, BĘDĄC NAUCZYCIELEM AKADEMICKIM
Rekrutacja. Wicedyrektor (Sub-Warden)
ŚWIAT DŻUNGLI
SPOJRZ NA OSY, TY PRÓŻNIAKU! EKONOMIA EWOLUCJI
Badanie ewolucyjnie stabilnych strategii. Obserwuj mądrze. Florydzkie interludium. Błąd concordiański (The Concorde Fallacy)
ŻYCIE KONFERENCYJNE
PBM. Z sensem i bez sensu. Zimna woda, gorąca krew. (Poł)nocny słowik. EWI son et psycho lumiere. Astronauci i teleskopy
WYKŁADY BOŻONARODZENIOWE
WYSPA BŁOGOSŁAWIONYCH
Japonia. Galapagos
KTO ZNALAZŁ WYDAWCĘ, DOBRO ZNALAZŁ
Pierwsze książki. Agenci literaccy. Rzeka, góry, tęcza: podroż pełna dygresji. The Ancestor’s Tale i A Devil’s Chaplain. Modlitwa za mą córkę. Bóg urojony. Poźniejsze książki. Festschrift
TELEWIZJA
Cykl „Horizon”. Break the Science Barrier. Siedem cudow. Lady Miriam. Mniej przyjemne telewizyjne doświadczenia. Znowu Channel Four. Konferencja w Manchesterze
DYSKUSJE, DEBATY I SPOTKANIA
„Seminaria”, czyli wzajemny tutoring. Christopher
SIMONYI PROFESSOR
Charles. Simonyi Lectures
ROZPLATANIE NICI Z NAUKOWEGO KROSNA
Taksowkowa teoria ewolucji. Rozszerzanie fenotypu. Działanie na odległość. Odkrywając organizm na nowo: pasażerowie i gapowicze. Komentarze do Rozszerzonego fenotypu. Przeszkody na drodze ku doskonałości. Darwinowski inżynier w sali wykładowej. „Genetyczna Księga Umarłych” i gatunek jako „uśredniający komputer”. Ewolucja w pikselach. Ewolucja ewoluowalności. Kalejdoskopowe zarodki. Stawomorfy. Kooperacyjny gen. Uniwersalny darwinizm. Memy. Chińskie dżonki i zabawa w głuchy telefon. Modele świata. Argument z osobistej niewiary. Bóg urojony
PEŁNE KOŁO
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61710-64-6 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co ja tu robię? Tu, w wielkim holu New College, szykując się do odczytania własnego wiersza setce gości zgromadzonych na uroczystej kolacji. W głębi duszy wciąż 25-latek, tyle że oszołomiony tym, iż właśnie przyszło mu celebrować zakończenie swojej 70. już podróży wokół Słońca. Widzę przed sobą długi, oświetlony świecami stół, zastawiony srebrem i kryształowo migoczącymi kieliszkami, w których odbijają się błyski świateł i iskra dowcipnych oraz błyskotliwych konwersacji. Otaczają mnie wspomnienia…
Dzieciństwo w kolonialnej Afryce, wśród wielkich, leniwie wygrzewających się w promieniach słońca motyli, ostry smak liści nasturcji, podkradanych z dawno już martwego ogrodu w Lilongwe, smak owoców mango — coś więcej niż słodycz, jakby okraszona szczyptą woni terpentyny i siarki. Potem szkoła z internatem w pachnących sosnami górach Vumba w Zimbabwe i następnie „powrót do domu” — Anglia i strzeliste, sięgające nieba iglice Salisbury i Oundle. Pierwsze lata studiów w Oksfordzie — stare mury, łodzie i dziewczęta, o których nawet nie śmiałem marzyć. Wreszcie narodziny prawdziwego zainteresowania nauką, wzbudzone przez głębokie filozoficzne pytania, na które tylko ona potrafi dać odpowiedź. Pierwsze kroki jako badacza i wykładowcy w Oksfordzie i Berkeley. Powrót do Oksfordu jako pełen entuzjazmu młody wykładowca. Kolejne badania (głównie wspólnie z moją pierwszą żoną Marian, która teraz siedzi też za stołem, niedaleko mnie). Wreszcie pierwsza książka — Samolubny gen. Wszystkie te słodkie wspomnienia wiodą mnie do moich 35. urodzin. Równo połowa tego, co dziś. To tej połowie poświęciłem pierwszy tom moich wspomnień — Apetyt na cuda.
Moje 35. urodziny przypomniał mi ostatnio ładny tekścik satyryka Alana Corena. Coren pisał tam, dworując sobie z czytelnika oczywiście, że właśnie skończył 35 lat i popadł z tego powodu w depresję — wszak osiągnął połowę życia i teraz czeka go już tylko droga w dół. Ja, jak sobie przypominam, zdecydowanie się tak nie czułem. Nadawałem właśnie przecież ostatni szlif mojej pierwszej, raczej młodzieńczej, jak dziś na to patrzę, książce i z niecierpliwością czekałem na jej publikację oraz na to, co będzie dalej.
O jednym z aspektów tego „dalej” zadecydowała nieoczekiwanie dobra sprzedaż mojego dzieła. To jego obecność na listach bestsellerów sprawiła, że znalazłem się w gronie tych, którzy wypytywani są na wszystkie możliwe tematy przez dziennikarzy walczących o wypełnienie wierszówki. Jednym z takich pytań jest: „Kogo najchętniej widziałby pan/pani na swoim przyjęciu urodzinowym?”. W czasach, gdy udzielałem jeszcze na nie odpowiedzi, mówiłem, że oczywiście wybitnych naukowców, ale też pisarzy i wszelkie twórcze osobowości. Każda z takich potencjalnych list na pewno zresztą zawierałaby też nazwiska co najmniej 15 osób, które dziś siedzą na tej sali — pisarzy, dramaturgów, osobowości telewizyjnych, muzyków, artystów komediowych, historyków, wydawców, aktorów i rekinów światowego biznesu.
Teraz, patrząc na te wszystkie miłe twarze przede mną, myślę sobie, że 35 lat temu taka mieszanka artystów i pisarzy na przyjęciu urodzinowym u naukowca byłaby czymś nieprawdopodobnym. Czyżby Zeitgeist tak bardzo się zmienił od czasu, gdy C.P. Snow użalał się nad tym, jak wielka przepaść dzieli świat nauki od świata kultury? Co uległo zmianie przez te trzy i pół dekady, po których błądzą właśnie moje myśli? Cóż — nie mogę w tym momencie nie sięgnąć mniej więcej w środek tego okresu i nie wspomnieć wspaniałego, niezapomnianego Douglasa Adamsa, niestety nieobecnego już wśród nas. W 1996 roku miałem 55 lat. O 10 lat młodszy Douglas był moim rozmówcą w przygotowywanym dla BBC programie Breaking the Science Barrier. Audycja miała pokazać, dlaczego nauka musi jak najszybciej stać się elementem szeroko rozumianej kultury, a rozmowa z Adamsem była jej kluczowym punktem. Oto, co wówczas powiedział (oczywiście to tylko fragment):
Myślę, że rola powieści nieco się zmieniła. W XIX wieku ludzie po powieść właśnie sięgali, by odnaleźć głęboką refleksję nad pytaniami o sens życia. To tego szukali u Tołstoja czy Dostojewskiego. Dzisiaj już wiedzą, że tak naprawdę naukowcy mają na ten temat znacznie więcej do powiedzenia od pisarzy. Sam, jeśli chcę się dowiedzieć czegoś ważnego, sięgam po książki naukowe. Powieści czytam dla odprężenia.
Czy to właśnie jest częścią zmian, o których mówię? Czy pisarze i dziennikarze — ci wszyscy, których C.P. Snow lokował w swojej „pierwszej kulturze” — zaczęli z czasem uczestniczyć też w drugiej? Czy Douglas, gdyby jeszcze żył, mógłby wrócić do lektury powieści i odkryć w nich to coś, po co zwrócił się do nauki? Dziś, 25 lat po tym, gdy Doug studiował anglistykę w Cambridge, są już przecież tacy autorzy jak Ian McEwan i A.S. Byatt i powieściopisarze, którzy kochają naukę i potrafią o niej pisać — choćby Philip Pullman, Martin Amis, William Boyd czy Barbara Kingsolver. Są też — i odnoszą sceniczne sukcesy — naprawdę świetne inspirowane nauką przedstawienia teatralne, jest i grono dramaturgów godnie kontynuujących tradycję Toma Stopparda i Michaela Freyna. Może to zgromadzenie gwiazd na moim przyjęciu (zebrała je tu razem moja żona, Lalla Ward, która sama jest artystką i aktorką świetnie oczytaną w nauce) jest swoistym symbolem tej kulturowej zmiany, a nie tylko rozpoczęcia przeze mnie kolejnego etapu życia? Czyżbyśmy byli właśnie świadkami twórczego zlewania się kultury naukowej i kultury „literacko-artystycznej” w coś, co mój agent literacki John Brockman od lat konsekwentnie i dyskretnie buduje w swoim internetowym „salonie”, w którym skupia oszałamiającą już listę naukowych autorów? A może to takie łączenie kultur, do którego próbowałem aspirować w moim Rozplataniu tęczy, gdzie — pod wpływem Lalli — starałem się sięgać do literatury i zasypywać przepaść między kulturą a nauką? Où sont les C.P. Snow’s d’antan?
Dwie anegdoty chyba dobrze to zilustrują (jeśli ktoś nie lubi dygresji, to raczej czyta nie tę książkę, co trzeba). Jednym z gości na moim jubileuszowym przyjęciu w New College był Redmond O’Hanlon — podróżnik, poszukiwacz, autor przezabawnych i groteskowych książek podróżniczych (między innymi Into the Heart of Borneo i In Trouble Again). Redmond i jego żona Belinda przez wiele lat organizowali u siebie głośne przyjęcia, na których bywał chyba cały literacki Londyn: pisarze i krytycy, dziennikarze i redaktorzy, poeci i wydawcy, agenci literaccy i gwiazdy literatury… Dosłownie wszyscy zjeżdżali się do położonego w odległym zakątku Oxfordshire wiejskiego domu O’Hanlonów, pełnego wypchanych węży, skurczonych głów, oprawionych skór i oprawnych w skórę książek i licznych egzotycznych okazów antropologicznej (i antropofagicznej, jak niektórzy podejrzewali) pasji gospodarza. Jednym słowem towarzystwo było bardzo zacne, a gdy pojawiał się też Salman Rushdie, nawet mocno zróżnicowane, choć jego liczni ochroniarze bawili się raczej we własnym gronie na górze.
Zdarzyło się kiedyś tak, że gdy Redmond organizował u siebie kolejne przyjęcie, my z Lallą mieliśmy u siebie gościa — Nathana Myhrvolda, wówczas jeszcze kluczową postać Microsoftu (Chief Technology Officer) i nadal jednego z najbardziej kreatywnych geeków Doliny Krzemowej. Nathan z wykształcenia jest matematykiem i fizykiem, po doktoracie w Princeton pracował nawet przez rok w Cambridge ze Stephenem Hawkingiem. To był ten okres, gdy Stephen mógł jeszcze mówić, choć już wtedy w sposób zrozumiały tylko dla najbliższych współpracowników, którzy służyli mu za tłumaczy. Nathan należał do tego grona najzdolniejszych fizyków — sekretarzy. Dziś jest jednym z najbardziej innowacyjnych przedstawicieli nowych technologii. W każdym razie gdy Redmond i Belinda zaprosili nas do siebie, odmówiliśmy w pierwszej chwili, wyjaśniając, że sami mamy gościa. Oni, towarzyscy jak zawsze, natychmiast stwierdzili, że mamy wziąć go ze sobą.
Nathan jest człowiekiem bardzo uprzejmym, nigdy się nie narzuca ani tym bardziej nie monopolizuje konwersacji. Któryś z sąsiadów przy stole pewnie spytał, czym się zajmuje, i jakoś po chwili rozmowa zeszła na teorię strun i inne tajemnicze odkrycia współczesnej fizyki… i po krótkiej chwili zgromadzeni wokół stołu humaniści dali się zauroczyć. Wcześniej, jak zwykle, krążyły wśród nich głównie „intelektualne” aforyzmy. Jednak fala, która rozchodziła się od tego końca stołu, przy którym siedział Nathan, porwała wszystkich i literacki wieczór zamienił się w nieformalne seminarium z fizyki współczesnej, a kiedy w seminarium biorą udział ludzie o tak wielkiej inteligencji, jak wielu obecnych tam gości, nie może być ono nudne. Długo jeszcze później pławiliśmy się z Lallą w (odbitej) chwale tych, którzy przyprowadzili ze sobą tak nieoczekiwanego gościa, a wkrótce po tym archetypicznym wręcz „trzeciokulturowym” przyjęciu Redmond zadzwonił i powiedział mojej żonie, że choć od lat organizuje przyjęcia dla intelektualnych elit Londynu, to jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by jego goście słuchali kogoś z takim nabożeństwem.
Moja druga anegdota łączy się z wydarzeniem, które było niemal lustrzanym odbiciem literackiego przyjęcia u O’Hanlonów. W Oxford Payhouse odbywała się premiera sztuki Kopenhaga. To kameralna opowieść o jednej z większych naukowych zagadek drugiej wojny światowej: w 1941 roku w okupowanej przez Niemców Danii tajemniczą wizytę Nielsowi Bohrowi składa Werner Heisenberg. O czym rozmawiali ci dwaj genialni fizycy i jaką rolę podczas wojny odegrał pracujący dla hitlerowców Heisenberg (por. s. 251)? Przedstawienie oglądaliśmy w towarzystwie autora sztuki, dramaturga i powieściopisarza Michaela Freyna i jego żony, bardzo cenionej pisarki Claire Tomalin. Po spektaklu Michael został zaproszony do jednej z sal na górze, gdzie zarzuciła go pytaniami cała grupa oksfordzkich fizyków. Spotkał mnie ten zaszczyt, że mogłem słuchać tej wymiany myśli między prawdziwym arystokratą literatury i filozofii, jakim bez wątpienia jest Freyn, a śmietanką oksfordzkich uczonych (w ich gronie było kilku członków Royal Society). Jeszcze jeden wieczór z prawdziwymi bohaterami trzeciej kultury, wieczór, który 30 lat wcześniej dla C.P. Snowa byłby prawdziwą niespodzianką. Ale na pewno miłą.
Mam wielką nadzieję, że moje książki — poczynając od Samolubnego genu z 1976 roku — w pewnym przynajmniej stopniu przyczyniły się do tej zmiany kulturowego pejzażu, obok, oczywiście, dzieł takich uczonych jak Stephen Hawking, Peter Atkins, Carl Sagan, Edward O. Wilson, Steve Jones, Stephen Jay Gould, Steven Pinker, Richard Fortey, Lawrence Krauss, Daniel Kahneman, Helena Cronin, Daniel Dennett, Brian Greene, obaj M. Ridleyowie (Mark i Matt), obaj Seanowie Carrollsowie (fizyk i biolog), Victor Stenger i wielu innych. Ważna była, jak sądzę, medialna wrzawa, jaką nasze książki wywołały. Nie mówię w tym miejscu o dziennikarzach naukowych, wyjaśniających kwestie naukowe szerokiej publiczności, choć oczywiście to też bardzo ważne. Świadomie ograniczam się jednak do książek pisanych przez ludzi uprawiających naukę zawodowo i skierowanych do takich samych jak oni profesjonalistów z własnej oraz z innych dziedzin, tyle że napisanych w taki sposób i takim językiem, że nawet nieprofesjonalista może zajrzeć piszącemu przez ramię i zrozumieć toczącą się debatę. Lubię myśleć, że jestem jednym z tych, którzy ten „front” trzeciej kultury otworzyli.
W odróżnieniu od Apetytu na cuda drugi tom mojej autobiografii nie jest skomponowany chronologicznie, nie jest też — gdyby ktoś żywił takie obawy — zapisem wspomnieniowych refleksji z mojego urodzinowego przyjęcia w New College. To raczej cała seria różnych wspomnień, poukładanych (nie do końca konsekwentnie) w kilka grup tematycznych i poprzedzielanych dygresjami i anegdotami. A ponieważ nie muszę trzymać się chronologii, porządek tematów też jest do pewnego stopnia arbitralny. Niemniej jakąś dyscyplinę chciałbym zachować — napisałem na przykład w pierwszym tomie, że jeśli mógłbym o czymś powiedzieć, że mnie ukształtowało, to na pierwszym miejscu wymieniłbym Oksford. Na początek wróćmy zatem w jego otoczone poświatą kamienne mury.