Światła Południa - ebook
Światła Południa - ebook
Bestsellerowa autorka powieści obyczajowych.
Czasami, żeby ruszyć naprzód, najpierw trzeba zmierzyć się z cieniami przeszłości.
Alexa spełnia się w pracy prokuratorki i przygotowuje się do procesu o wysoką stawkę, gdy nagle zaczyna dostawać listy z pogróżkami. Są zaadresowane do jej pięknej córki Savannah, którą Alexa samotnie wychowuje od czasu rozwodu. Alexa jest pewna, że za listami stoi seryjny morderca Luke Quentin — i że są one zbyt niebezpieczne, by je zignorować.
Alexa musi dokonać trudnego wyboru i wysłać córkę do miejsca, do którego przysięgała sobie, że nigdy nie wróci i w którym jej małżeństwo zakończyło się złamanym sercem. Savannah stopniowo zbliża się do ojca, którego prawie nie zna i odnajduje prawdziwy dom w miejscu, z którego jedenaście lat temu uciekła jej matka.
Gdy tajemnice zostaną ujawnione, a stare rany zagojone, matka i córka, po czasie spędzonym w dwóch różnych światach, ponownie się spotkają – wzmocnione wyzwaniami, którym musiały stawić czoła i zmienione przez sekrety, które odkryły.
„Światła Południa” to przejmująca i pełna czułości opowieść o wewnętrznej sile, odwadze i przebaczeniu, które pozwala uzdrowić relacje w rozbitej przed laty rodzinie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9933-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyzna drzemał na podniszczonym fotelu z przetartą tapicerką, a jego podbródek powoli opadał na pierś. Był wysoki i potężnie zbudowany; gdy pochylał głowę, spod koszulki wyzierał mu wytatuowany na karku wąż. W małym ciemnym pokoju jego długie ręce spoczywające na poręczach fotela wydawały się bez życia. Z korytarza dochodził nieprzyjemny zapach gotowanego jedzenia; grał telewizor. W kącie stało wąskie niezasłane łóżko, zakrywające większą część brudnego włochatego dywanu. Szuflady komody były otwarte, a nieliczne ubrania, które mężczyzna ze sobą przyniósł, leżały na podłodze. Miał na sobie bawełniany podkoszulek, ciężkie buty i dżinsy; błoto na podeszwach wyschło i kruszyło się na dywan. Spał spokojnie, ale nagle się przebudził. Poderwał głowę raptownie, z chrapnięciem i szeroko otworzył bladoniebieskie oczy, a włoski na rękach mu się zjeżyły. Miał niezwykle wyostrzony słuch. Znów zamknął oczy i nasłuchiwał, po czym wstał, chwycił kurtkę i jednym susem przemierzył wąski pokój. Gdy uniósł głowę, wytatuowany wąż zniknął pod koszulką.
Luke Quentin prześlizgnął się cicho nad parapetem, zamknął za sobą okno i zbiegł po schodach pożarowych. Przenikliwy ziąb. Styczeń w Nowym Jorku. Quentin był w tym mieście od dwóch tygodni. A przedtem w Alabamie, Missisipi, Pensylwanii, Ohio, Iowa, Illinois i Kentucky. Odwiedził też przyjaciela w Teksasie. Podróżował od miesięcy. Pracował, gdzie się dało. Nie potrzebował wiele, żeby przetrwać. Poruszał się cicho jak pantera i już szedł ulicą w Lower East Side, zanim ludzie, których nadejście usłyszał, znaleźli się w jego pokoju. Nie wiedział, kim są, ale nie był na tyle głupi, żeby ryzykować. Najpewniej to gliniarze. Siedział w więzieniu dwa razy, za oszustwo na karcie kredytowej i rabunek. Dobrze wiedział, że byli więźniowie nigdy nie dostają drugiej szansy. Od nikogo. Kumple z paki nazywali go Q.
Drżąc z zimna, przystanął, żeby kupić gazetę i kanapkę, i poszedł dalej. W innym świecie zostałby uznany za przystojnego – szerokie silne ramiona i wyraziste rysy twarzy. Skończył trzydzieści cztery lata, z czego dziesięć spędził w więzieniu. Oba wyroki odsiedział do końca. Teraz był wolny jak ptak. Od dwóch lat chodził znowu po ulicach i od tamtej pory nie wpakował się w kłopoty. Mimo swojej postury potrafił wtopić się w każdy tłum. Miał jasne rudawozłote włosy o nieokreślonym odcieniu, bladoniebieskie oczy i czasami zapuszczał brodę.
Quentin szedł na północ, a kiedy dotarł do Czterdziestej Drugiej ulicy – skręcił na zachód. Wślizgnął się do kina tuż przy Times Square, usiadł w ciemności i zasnął. Kiedy stamtąd wyszedł, była północ; wskoczył do autobusu i wrócił do śródmieścia. Zakładał, że tych, którzy złożyli mu wizytę, dawno już nie ma. Może ktoś z hotelu dał znać glinom, że jest byłym więźniem. Tatuaże na jego rękach wiele mówiły dobrze zorientowanym. Po prostu nie chciał być w pokoju, kiedy przyjdą, i miał nadzieję, że przestaną się nim interesować, gdy nic nie znajdą. O wpół do pierwszej dotarł z powrotem do ponurego hotelu.
Zawsze chodził schodami. Windy to pułapka – lubił poruszać się swobodnie. Recepcjonista skinął mu głową i Luke ruszył na górę. Był już na podeście tuż pod swoim piętrem, kiedy usłyszał jakiś dźwięk. Nie kroki ani skrzypienie drzwi, lecz kliknięcie. Tylko to. Od razu rozpoznał odgłos odbezpieczanej broni i z prędkością dźwięku po cichu zbiegł z powrotem schodami; zwolnił dopiero przy recepcji. Coś nie grało, i to bardzo. Uświadomił sobie, że są za nim, w połowie schodów. Trzech gości. Luke nie zamierzał czekać, żeby się przekonać, kim są. Przyszło mu do głowy, by spróbować jakoś się z tego wyłgać, ale instynkt mu podpowiadał, że lepiej uciekać. I tak zrobił; biegł jak szalony. Był już daleko na ulicy, kiedy wypadli przez drzwi. Ale Luke’a nikt by nie dogonił. Biegał w pudle, żeby utrzymać formę. Ludzie mówili, że Q jest szybszy niż wiatr. I teraz właśnie tego dowiódł.
Przeskoczył płot za budynkiem, chwycił się krawędzi dachu garażu i przesadził kolejne ogrodzenie. Znalazł się wśród zabudowań; wiedział już, że nie może wrócić do hotelu. Coś było nie tak. Ale dlaczego? Miał obrzyn wepchnięty w spodnie, a nie chciał, by złapano go z bronią, wyrzucił go więc do pojemnika na śmieci i przemknął za budynkiem w stronę alejki. Po prostu biegł dalej, aż dotarł do kolejnego ogrodzenia. Myślał, że ich zgubił, ale nagle jakaś dłoń chwyciła go za kark jak imadło. Wcześniej nikt nigdy nie złapał go tak mocno. Luke cieszył się jak cholera, że wyrzucił broń. Teraz chciał tylko pozbyć się gliniarza. Uderzył go łokciem w żebra, ale tamten tylko chwycił go mocniej za szyję i bardziej ścisnął. Luke’owi natychmiast zakręciło się w głowie i runął na ziemię. Policjant wiedział dokładnie, za co złapać. Kopnął Luke’a w plecy, aż zadudniło, Q jęknął przez zaciśnięte zęby.
– Ty sukinsynu! – zawołał, chwytając mężczyznę za nogi.
Gliniarz upadł i obaj zaczęli się tarzać. Policjant, młodszy, w lepszej formie, przygwoździł Luke’a do ziemi w kilka sekund. Od miesięcy czekał na ten ekscytujący moment, kiedy dorwie Q. Jeździł za nim przez wszystkie stany. Był w jego pokoju już dwa razy w tym tygodniu i raz w poprzednim. Charlie McAvoy znał Luke’a lepiej niż własnego brata. Dostał pozwolenie od międzystanowej jednostki specjalnej, by śledzić Quentina niemal przez rok, i wiedział, że go dopadnie, nawet gdyby miał zginąć. A teraz, kiedy to zrobił, nie zamierzał go wypuścić. Ukląkł i trzasnął Luke’a w twarz, przygniatając ją do ziemi – z nosa trysnęła krew. Luke uniósł wzrok w chwili, kiedy dwaj pozostali detektywi stanęli za Charliem. Wszyscy trzej byli po cywilnemu, ale w każdym calu wyglądali na policjantów.
– Spokojnie, chłopcy, nie za ostro – powiedział Jack Jones, starszy detektyw, podając Charliemu kajdanki. – Nie zakatrupmy go, zanim nie trafi na posterunek.
Charlie miał morderczy wzrok. Jack Jones wiedział, że kumpel chce załatwić Luke’a, i wiedział dlaczego. Charlie powiedział mu to w zaufaniu pewnego wieczoru, kiedy się upił. Następnego ranka Jack obiecał, że nikomu nic nie powie. Teraz jednak widział, co się dzieje z Charliem, który trząsł się z wściekłości. Jack nie lubił, gdy ktoś załatwiał w pracy osobiste porachunki. Gdyby Luke wyrwał się i zaczął uciekać, Charlie pewnie by go zastrzelił. Nie zraniłby go w rękę lub nogę, tylko zabił na miejscu.
Trzeci mężczyzna wezwał przez radiotelefon wóz patrolowy. Ich samochód znajdował się kilka przecznic dalej, a nie zamierzali prowadzić Luke’a taki kawał drogi. Za duże ryzyko.
Krew z nosa pojmanego lała się obficie na podkoszulek, ale żaden z policjantów nie podał mu nic, by zatamował krwotok. Nie mógł liczyć na ich litość. Jack odczytał mu prawa; Luke, mimo rozbitego nosa, patrzył wyzywająco. Gapił się na nich lodowatym spojrzeniem, które nie zdradzało żadnych emocji. Jack pomyślał, że to najzimniejszy typ, jakiego kiedykolwiek spotkał.
– Chyba mam złamany nos. Mógłbym was zaskarżyć, dranie – zagroził.
Charlie rzucił mu zjadliwe spojrzenie. Dwaj pozostali mężczyźni poprowadzili Luke’a do samochodu. Wepchnęli go do auta i powiedzieli policjantom z patrolu, że spotkają się na posterunku.
Idąc do swojego wozu, wszyscy trzej milczeli. Charlie zerknął na Jacka uruchamiającego silnik, po czym blady osunął się na oparcie fotela.
– I jak się z tym czujesz? – spytał go Jack, gdy ruszyli w stronę śródmieścia. – Dopadłeś go.
– Tak – odparł cicho Charlie. – Teraz musimy udowodnić mu winę.
Kiedy dotarli na posterunek, Luke stał się zadziorny. Miał krew na całej twarzy i podkoszulku, ale mimo że był skuty, pokazywał, co potrafi.
– No i co, chłopcy? Szukacie kogoś, żeby go wrobić i oskarżyć o rozbój albo o to, że zwędził torebkę staruszce? – Luke roześmiał się Charliemu w twarz.
– Wsadźcie go – powiedział Charlie do Jacka i odszedł. Wiedział, że to aresztowanie zostanie zapisane na jego konto. Za długo tropił Luke’a. To był właściwie czysty zbieg okoliczności, że Quentin wylądował z powrotem w Nowym Jorku. Zrządzenie losu. Charlie cieszył się, że przygwoździł Luke’a w swoim mieście. Miał tutaj lepsze kontakty i lubił prokuratora okręgowego, z którym pracował – twardego, starszego faceta z Chicago, bardziej skłonnego do wnoszenia oskarżeń niż wszyscy inni. Prokurator Joe McCarthy nie przejmował się tym, jak bardzo przepełnione są więzienia, i nie miał ochoty zwalniać podejrzanych. A gdyby udowodnili Luke’owi Quentinowi wszystko to, na co liczył Charlie, byłby to proces roku. Zastanawiał się, komu McCarthy powierzy tę sprawę. Miał nadzieję, że komuś dobremu w swoim fachu.
– No więc, w co chcecie mnie wrobić? – spytał Luke, śmiejąc się Jackowi w twarz, kiedy młody policjant skuł go kajdankami i zaczął wyprowadzać. – Kradzież w sklepie? Przechodzenie przez jezdnię w niedozwolonym miejscu?
– Niezupełnie, Quentin – odparł chłodno Jack. – Chodzi o gwałt i zabójstwo pierwszego stopnia. Po cztery zarzuty na każdą z tych spraw. Może chcesz nam coś o tym opowiedzieć? – Uniósł brwi, kiedy Luke znów się roześmiał i pokręcił głową.
– Dupki. Wiecie, że to się nie będzie trzymać kupy. Co jest? Macie mnóstwo spraw o morderstwo, których nie potraficie rozwiązać, więc wpadliście na pomysł, że załatwicie to za jednym zamachem i zwalicie wszystko na mnie? – Wydawał się zupełnie nieporuszony i niemal rozbawiony, ale jego oczy błyszczały złowieszczo.
Jack nie dał się nabrać na tę brawurę. Luke to spryciarz. Mieli dowody, że dokonał dwóch zabójstw, i niemal pewność co do dwóch pozostałych. A jeśli domysły Jacka były trafne, Quentin zamordował w ciągu dwóch lat ponad dwanaście kobiet, a może i więcej. Czekali na rozstrzygające wyniki analiz DNA z błota z jego butów, które Charlie zebrał z brudnego dywanu w pokoju hotelowym. Jeśli wyniki okazałyby się pozytywne – na co bardzo liczył – Quentin już nigdy w życiu nie będzie chodził po ulicach.
– Co za cholerne bzdury – wymamrotał Luke, gdy odchodził, powłócząc nogami. – Niczego nie udowodnicie. Próbujecie mnie tylko wybadać. Mam alibi na każdą noc. Przez ostatnie dwa tygodnie prawie nie opuszczałem swojego pokoju w hotelu. Byłem chory.
Tak, bardzo chory, pomyślał Jack. Jak wszyscy psychopaci, którzy bez zmrużenia oka mordują swoje ofiary, porzucają je gdzieś, a potem idą na lunch.
Luke Quentin – przystojny facet – wyglądał na kogoś, kto potrafi oczarowywać. Tacy jak on bez trudu wyszukują naiwną młodą dziewczynę, wabią w odosobnione miejsce, gwałcą, a potem zabijają. Jack widywał już podobnych facetów, ale jeśli historie o Luke’u były prawdziwe, to on wydawał się najgorszy. Przynajmniej z tych, z którymi mieli ostatnio do czynienia. Jack wiedział, że prasa będzie się rozpisywać o tej sprawie i każdy najmniejszy szczegół musi być dopracowany, inaczej proces Quentina pozostanie nierozstrzygnięty z powodu jakiegoś drobiazgu. Charlie też o tym wiedział, właśnie dlatego pozwolił, by Jack zajął się aresztowaniem i sam zatelefonował do prokuratora okręgowego, kiedy Luke’a zabrano na rewizję i na zdjęcia do policyjnej kartoteki.
– Przyskrzyniliśmy go – oznajmił z dumą Jack. – Wszystkie nasze podejrzenia się sprawdziły. I mieliśmy fart. A Charlie McAvoy tak za nim gonił, że omal mu nóg z tyłka nie wyrwało. Gdybym to ja musiał zasuwać uliczkami i przeskakiwać przez ogrodzenia, Quentin byłby w połowie drogi na Brooklyn, zanim przelazłbym przez pierwszy płot.
Jack nie mógł narzekać na formę, ale miał czterdzieści dziewięć lat i razem z prokuratorem w żartach docinali sobie na temat swojej wagi. Byli w tym samym wieku. Prokurator pogratulował Jackowi dobrej roboty i powiedział, że zobaczą się rano. Chciał spotkać się z policjantami, którzy aresztowali podejrzanego. Musiał zdecydować, jak powinni postępować z prasą.
Kiedy pół godziny później Jack opuszczał posterunek, Luke siedział już za kratkami. W pojedynczej celi. Planowano postawienie go w stan oskarżenia następnego dnia po południu i Jack wiedział, że obstąpią ich wtedy dziennikarze. Wiadomość o aresztowaniu człowieka, który zabił prawdopodobnie dwanaście lub więcej kobiet w siedmiu stanach, z pewnością stanie się wydarzeniem. A przy okazji nowojorska policja zaprezentuje się wyjątkowo dobrze dzięki temu, co zrobili. Teraz reszta zależała już od biura prokuratora okręgowego i detektywów.
Tej nocy, po aresztowaniu Quentina, Jack pojechał do domu z Charliem. Obserwowali hotel całe popołudnie; to był męczący dzień. Widzieli Luke’a, kiedy wychodził; Charlie chciał właśnie wtedy przyskrzynić drania, ale Jack kazał poczekać. A ponieważ Luke nie podejrzewał, że go śledzą, wiedzieli, że wróci. Poza tym wokół kręciło się zbyt dużo ludzi, więc Jack bał się, że ktoś przypadkowo mógłby oberwać. W końcu wszystko się dobrze ułożyło. Ale nie tak dobrze dla Luke’a.
Quentin siedział w celi, gapiąc się w ścianę. Dochodziły do niego różne znajome więzienne odgłosy. O dziwo, czuł się trochę tak, jakby wrócił do domu. Ale jeśli przegra, tym razem pozostanie w tym domu na dobre. Jego twarz nie zdradzała nic, gdy patrzył na swoje buty, a potem położył się na pryczy i zamknął oczy. Wydawał się zupełnie spokojny.ROZDZIAŁ 2
Szybko, szybko! – Alexa Hamilton podsunęła swojej córce pudełko z płatkami zbożowymi i mleko w kartonie. – Przepraszam za byle jakie śniadanie, ale już jestem spóźniona do pracy. – Zmusiła się, żeby usiąść i rzucić okiem na gazetę, a nie stać, przytupując nerwowo stopą.
Jej siedemnastoletnia córka, Savannah Beaumont, miała długie jasne włosy, zwykle rozpuszczone, a figurę taką, że mężczyźni gwizdali na jej widok na ulicy, odkąd skończyła czternaście lat. Była oczkiem w głowie matki. Alexa, uśmiechając się, spojrzała znad gazety.
– Pomalowałaś usta szminką. Masz w szkole kogoś na oku?
Savannah kończyła w tym roku prywatny nowojorski college. Ubiegała się o przyjęcie na studia na uniwersytetach Stanforda, Princeton, Browna i Harvardzie. Matka nienawidziła myśli, że jej córka wyjedzie na studia. Savannah zbierała jednak świetne stopnie i była równie inteligentna, jak piękna. Tak jak matka. Alexa miała smukłe ciało i figurę modelki, tyle że wyglądała zdrowiej i ładniej niż wiele modelek. Włosy nosiła ściągnięte ciasno w kok i nigdy nie malowała się do pracy. Nie miała potrzeby ani chęci przyciągania czyjejś uwagi. Była zastępczynią prokuratora okręgowego i w tym roku kończyła czterdziestkę. Dostała stanowisko w prokuraturze zaraz po studiach prawniczych i pracowała tam od siedmiu lat.
– Jem tak szybko, jak mogę. – Savannah uśmiechnęła się, próbując ją uspokoić.
– Tylko się nie udław. Ostatecznie nowojorscy przestępcy mogą trochę poczekać. – Poprzedniego wieczoru Alexa dostała wiadomość od szefa, że chce spotkać się z nią tego ranka, stąd cały pośpiech, ale przecież zawsze może powiedzieć, że metro się spóźniło. – Jak ci poszła wczoraj praca pisemna, którą składasz do Princeton? Miałam przyjść i pomóc, ale zasnęłam. Możesz pokazać mi ją dziś wieczorem.
– Nie mogę. – Savannah uśmiechnęła się do matki szeroko. Była wspaniałą dziewczyną. Grała w siatkówkę w reprezentacji szkoły. – Mam randkę – oznajmiła, zgarniając łyżką resztki płatków.
Matka uniosła brew.
– Coś nowego? Czy może powinnam spytać: ktoś nowy?
– Po prostu przyjaciel. Wychodzimy całą paczką. Na mecz w Riverdale. Nic wielkiego. Dokończę tę pracę w weekend.
– Masz dokładnie dwa tygodnie, żeby skończyć wszystkie – przypomniała Alexa surowo. Mieszkały we dwie od niemal jedenastu lat, mniej więcej od szóstych urodzin Savannah. – Lepiej, żebyś tego nie zawaliła. Nie można przekraczać terminów.
– W takim razie zrobię sobie roczną przerwę w nauce, zanim pójdę na studia – zażartowała Savannah.
Dobrze im się żyło razem, były sobie bardzo bliskie. Savannah bez skrępowania opowiadała znajomym o swojej przyjaźni z mamą, a oni też uważali, że jej matka jest fajna. Co roku Alexa zabierała kilkoro z nich do swojego biura w ramach dni otwartych dla młodych ludzi, którzy szykowali się do wyboru zawodu. Sama Savannah nie chciała jednak iść na prawo. Pragnęła zostać dziennikarką lub psychologiem, choć nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji. Przez pierwsze dwa lata studiów nie musiała określać przedmiotu kierunkowego.
– Jeśli zrobisz sobie roczną przerwę, może i ja wezmę wolne. W ostatnim miesiącu miałam całą serię bzdurnych spraw. W weekendy i święta wychodzi z ludzi to, co najgorsze. Od Święta Dziękczynienia musiałam oskarżać o kradzieże sklepowe chyba wszystkie gospodynie domowe z Park Avenue – narzekała, gdy wychodziły z mieszkania i wsiadały do windy.
Savannah wiedziała, że w październiku matka prowadziła sprawę przeciwko groźnemu gwałcicielowi i na dobre posłała oskarżonego za kratki. Oblał kobiecie twarz kwasem. Ale od tamtej pory w pracy Alexy panował zastój.
– Może wybierzemy się na wycieczkę w czerwcu po szkole? A tak przy okazji, tata zabiera mnie na tydzień do Vermontu na narty – dodała Savannah pogodnie, gdy winda jechała na dół.
Unikała wzroku matki. Nie znosiła wyrazu jej twarzy, który pojawiał się za każdym razem, kiedy była mowa o ojcu. Po tylu latach – blisko jedenastu – uraza i złość odżywały. To jedyne momenty, gdy matka wydawała się zgorzkniała, choć nigdy otwarcie nie nastawiała córki przeciwko byłemu mężowi.
Savannah nie pamiętała wiele z rozwodu, ale wiedziała, że to był dla Alexy trudny okres. Ojciec pochodził z Charlestonu, z Karoliny Południowej, i wszyscy mieszkali tam do czasu rozprawy, a potem Savannah z matką przeprowadziły się z powrotem do Nowego Jorku. Savannah nie była w Charlestonie od tamtej pory i właściwie niewiele stamtąd pamiętała. Dwa lub trzy razy w roku ojciec przyjeżdżał do Nowego Jorku, żeby się z nią zobaczyć, a kiedy miał czas, zabierał ją na wycieczki, choć jego plany często się zmieniały. Uwielbiała się z nim widywać i starała się nie czuć z tego powodu jak zdrajczyni wobec matki. Jej rodzice porozumiewali się wyłącznie za pomocą e-maili; od rozwodu nie rozmawiali ze sobą ani się nie widywali. To było trochę w stylu Aniołków Charliego, ale tak to właśnie wyglądało i Savannah wiedziała, że się nie zmieni. Oznaczało to, że ojciec nie przyjedzie na uroczystość ukończenia szkoły średniej. Wcześniej dziewczyna miała nadzieję, że w czasie czterech lat nauki w college’u uda jej się jakoś wpłynąć na rodziców. Naprawdę chciała, aby oboje tam byli. Ostatecznie jej matka to wspaniała osoba, mimo niechęci, jaką rodzice czuli wobec siebie.
– Wiesz, że on prawdopodobnie odwoła wszystko w ostatniej chwili? – rzuciła zirytowana Alexa. Nie cierpiała, kiedy Tom sprawiał zawód córce, a zdarzało się to bardzo często. Savannah zawsze mu wybaczała, ale Alexa nie potrafiła. Nienawidziła wszystkiego, co robił, i tego, kim był.
– Mamo – upomniała ją Savannah takim głosem, jakby była matką Alexy, a nie jej córką. – Wiesz, że nie lubię, kiedy tak mówisz. On nic nie może na to poradzić, jest zajęty.
Ciekawe czym? – chciała spytać Alexa, ale ugryzła się w język. Chodzeniem na lunch do klubu czy grą w golfa? Odwiedzaniem swojej matki między jej spotkaniami w stowarzyszeniu Cór Konfederacji? Alexa mocno zacisnęła usta, gdy winda zatrzymała się w holu.
– Przepraszam. – Westchnęła i pocałowała córkę.
Teraz, kiedy Savannah miała siedemnaście lat, nie było tak źle, ale dawniej Alexa wpadała w furię, gdy ojciec nie pojawiał się na czas i wielkie niebieskie oczy małej wypełniały się łzami, choć Savannah starała się być dzielna. Wtedy Aleksie serce pękało z bólu. Na szczęście teraz córka potrafiła radzić sobie z tym lepiej. I znajdowała usprawiedliwienie niemal na wszystkie potknięcia ojca.
– Jeśli jego plany się zmienią, zawsze możemy pojechać na weekend do Miami albo na narty. Wymyślimy coś – odparła stanowczo Savannah.
Alexa skinęła głową. Pocałowały się na pożegnanie i jedna pobiegła do autobusu, a druga ruszyła do stacji metra. Na dworze panował przenikliwy ziąb i zanosiło się na śnieg. Savannah nie odczuwała zimna tak dotkliwie jak matka; Alexa była przemarznięta na kość, gdy po przejechaniu metrem z przesiadkami dotarła do pracy.
Idąc do gabinetu Joego McCarthy’ego, zobaczyła detektywa Jacka i jednego z jego młodych asystentów. Zmierzali w tym samym kierunku.
– Wczesna narada? – zagadnął swobodnie Jack. Przez ostatnich siedem lat często pracował z Alexą i bardzo ją lubił. Chętnie zaprosiłby uroczą prawniczkę na randkę, ale wydawała mu się dla niego za młoda. Była rzeczowa i znała się na swojej robocie, a prokurator okręgowy bardzo ją cenił. Jack współpracował z nią trzy miesiące wcześniej w ważnej sprawie gwałtu. Uzyskali wyrok skazujący. Aleksie zawsze się to udawało.
– Tak. Joe przysłał mi wieczorem wiadomość. Pewnie po prostu nadrabia zaległości. Ostatnio mieliśmy mnóstwo drobnicy. Prowadziłam sprawy chyba wszystkich złodziei sklepowych z Nowego Jorku – powiedziała Alexa z uśmiechem.
– To miło. – Roześmiał się i przedstawił jej Charliego, który przywitał się, ale nic poza tym. Wydawał się nieobecny, jak gdyby myślał o czymś innym. – Jak święta? – spytał Jack, kiedy dotarli do gabinetu prokuratora okręgowego, i kazał Charliemu zaczekać na zewnątrz.
– Spokojnie. Wzięłam tydzień wolnego i siedziałam w domu z córką. Zdaje na studia. To jej ostatni rok w domu – dodała ze smutkiem.
Jack się uśmiechnął. Często wspominała o swojej córce. Jack był rozwiedziony, ale nie miał dzieci, a o byłej żonie chętnie by zapomniał. Dwadzieścia lat temu poślubiła policyjnego partnera Jacka, a przedtem przez dwa lata zdradzała męża. Jack nigdy nie chciał ożenić się powtórnie. Zawsze przypuszczał, że Alexa czuje to samo. Nie była zgorzkniała, zajmowała się tylko pracą i nie znał nikogo z wydziału policji, kto by kiedykolwiek się z nią umówił. Pięć lat wcześniej chyba spotykała się z jednym z zastępców prokuratora; lecz przeważnie widywał ją samą i nigdy nie mówiła o swoim życiu osobistym – tylko o córce.
Alexa zauważyła, że policjant, który przyszedł z Jackiem, jest młody i bardzo przejęty. Jego poważny wyraz twarzy skłonił ją do uśmiechu. Młodzi policjanci zawsze wydawali się jej właśnie tacy.
Jack i Alexa weszli do gabinetu McCarthy’ego; Charlie został na zewnątrz. Prokurator okręgowy wydawał się zadowolony, że widzi ich oboje. Był to przystojny mężczyzna pochodzenia irlandzkiego, z gęstą grzywą siwych włosów, zawsze nieco przydługich. Twierdził, że posiwiał już w college’u. Siwizna mu pasowała. Nosił dżinsy, kowbojskie buty, koszulę i wysłużoną tweedową marynarkę. Słynął z tego, że ubiera się w ciuchy jak z westernów nawet na spotkania z burmistrzem.
– Rozmawialiście ze sobą po drodze? – spytał, spoglądając na Jacka; ten pokręcił przecząco głową. Nie chciał ubiegać prokuratora i wiedział, że lepiej tego nie robić.
– Mamy jakąś nową sprawę? – spytała Alexa z zainteresowaniem.
– Tak. Pomyślałem, że nie powiadomimy o tym dziennikarzy jeszcze przez jeden dzień, aż wszystko ostatecznie ustalimy – powiedział, kiedy usiedli. – Pewnie wycieknie to do prasy dziś po południu, a wtedy rozpęta się piekło.
– Co to za historia? – Aleksie pojaśniała twarz. – Oby nie kolejna sklepowa kradzież. Nie znoszę świąt – dodała z odrazą. – Nie wiem, czemu po prostu nie dadzą ludziom tych skradzionych rzeczy i już. Oskarżanie sprawców kosztuje podatników dużo więcej niż to wszystko warte.
– Sądzę, że tym razem dobrze spożytkujemy ich pieniądze. Chodzi o gwałt i morderstwo z premedytacją. Czterokrotne. – Joe McCarthy uśmiechnął się do Jacka.
– Czterokrotne? – Alexa wyglądała na zaintrygowaną.
– Seryjny morderca. Młodych kobiet. Dostaliśmy cynk. Na początku nie wydawało się, że to właściwy trop, a potem zaczęto odnajdywać zwłoki i informacje, jakie mieliśmy, powoli nabierały sensu. Nieduża jednostka specjalna śledziła gościa w różnych stanach przez ostatnich sześć miesięcy, ale nigdy nie przyłapali go na gorącym uczynku. W żaden sposób nie mogliśmy powiązać ofiar z działaniami tego człowieka. Informator dawał nam wskazówki z więzienia, ale ponad rok nie było dowodów, że są prawdziwe. Przypuszczam, że facet wkurzył kogoś, zanim wyszedł z pudła, więc na niego donieśli. To cwany typ. Nie mieliśmy na niego nic konkretnego aż do zeszłego tygodnia, a teraz jest niemal pewne, że popełnił dwa morderstwa, i prawdopodobne, że jeszcze dwa kolejne. Spróbujemy udowodnić mu wszystkie cztery. To wasze zadanie. – Popatrzył na Jacka i Alexę, którzy uważnie go słuchali. A potem wspomniał, że Charlie McAvoy, młody gliniarz czekający na korytarzu, był w jednostce specjalnej, która śledziła drania. Podejrzany przekraczał granice stanów, więc włączyło się FBI, ale to Jack i Charlie aresztowali go zeszłej nocy. – Wszystkie cztery ofiary są z Nowego Jorku, a więc sprawa jest nasza – wyjaśnił.
– Jak się nazywa? – spytała Alexa. – Widzieliśmy go już wcześniej? – Jak dotąd nigdy nie zapominała twarzy ani nazwisk.
– Luke Quentin. Dwa lata temu wyszedł z więzienia w Attice. Dokonał kilku kradzieży na północy stanu. Nigdy nie mieliśmy go w naszym sądzie ani też w żadnej podobnej sprawie. Podobno zwierzył się komuś w Attice, że lubi filmy pornograficzne, na których kobiety umierają podczas uprawiania seksu, i chciałby tego spróbować, kiedy wyjdzie na wolność. Przerażający facet. – Joe uśmiechnął się do Alexy. – Jest twój.
Alexa otworzyła szeroko oczy i odwzajemniła uśmiech. Rozkwitała, kiedy miała trudne przypadki i posyłała do więzienia ludzi, którzy zasłużyli na trwałe odseparowanie od społeczeństwa. Nigdy jednak nie prowadziła tak poważnej sprawy. Cztery zarzuty o gwałt i morderstwo z premedytacją to wielka rzecz.
– Dzięki, Joe.
Wiedziała, że ten przydział to wyraz uznania.
– Zasłużyłaś na to. Jesteś dobra w tym, co robisz. Nigdy mnie nie zawiodłaś. Ta sprawa przyciągnie mnóstwo dziennikarzy. Musimy uważać na każde słowo. Nie możemy dopuścić, żeby proces pozostał nierozstrzygnięty dlatego, że coś schrzanimy. Jednostka specjalna zbiera dane z innych stanów, w których ten facet grasował. Prawdopodobnie popełniał morderstwa od dwóch lat. Zawsze taki sam sposób działania. Pierwsze ofiary znikły bez śladu. Potem znajdowaliśmy zwłoki, ale nie mieliśmy na gościa żadnego dowodu. W zeszłym tygodniu dopisało nam szczęście. McAvoy wszedł do hotelowego pokoju i zebrał z dywanu trochę błota, które spadło z butów tego faceta. Była w nim zaschnięta krew. Teraz czekamy na wyniki badań DNA. To początek. Mamy dwie inne ofiary, zamordowane dokładnie w taki sam sposób. Zostały zgwałcone i uduszone podczas aktu seksualnego. Obie znaleźliśmy w East River, a dwa włosy zebrane z jego dywanu pasują do próbek wziętych ze zwłok. A więc są cztery ofiary. Wygląda na to, że oboje będziecie mieć pełne ręce roboty. Jack pokieruje dochodzeniem, a ty przejmiesz sprawę z ramienia prokuratury. – Joe spojrzał na Alexę. – Oficjalne przedstawienie zarzutów odbędzie się o czwartej.
– No to do dzieła – powiedziała podekscytowana Alexa. Paliła się do tego, żeby wyjść z gabinetu i zacząć czytać akta sprawy. Chciała się upewnić, ile zarzutów mogą postawić podejrzanemu już teraz; później ewentualnie dodadzą kolejne, kiedy uzyskają dalsze informacje, poznają wyniki ekspertyz i odnajdą więcej ofiar, gdy zaczną analizować nierozwiązane dotychczas zbrodnie. Teraz Alexa zamierzała tylko posłać Luke’a Quentina za kratki. Za to dostawała pieniądze podatników. Poza tym uwielbiała swoją pracę.
Prokurator okręgowy życzył im powodzenia. Alexa i Jack opuścili jego gabinet. Jack odesłał Charliego, żeby sprawdził postępy prac w laboratorium. Powiedział, że przyjdzie do niego później. Młody policjant skinął głową i zniknął.
– Małomówny – zauważyła Alexa.
– Ale dobry w swoim fachu – zapewnił Jack. – Potem podzielił się z Alexą poufną informacją: – To dla niego trudna sprawa.
– Dlaczego?
– Jeśli Quentin jest tym, którego szukamy, to rok temu zabił siostrę Charliego w Iowa. Paskudna sprawa. Wtedy Charlie wstąpił do jednostki specjalnej. Musiał się sporo napocić, żeby dostać pozwolenie. Wiedzieli, że to jego prywatna wojna. Ale jest wspaniałym gliniarzem, więc się zgodzili.
– Czasami to nie wychodzi na dobre – odparła Alexa, gdy szli do jej gabinetu. Wyglądała na zaniepokojoną. – Jeśli on ma nam pomóc, musi trzeźwo myśleć. Nie chcę, żeby źle interpretował informacje albo był nadgorliwy, próbując tamtego przygwoździć. To może nam zawalić sprawę.
Nie spodobało jej się to, co właśnie usłyszała. Wszystko, co wiązało się z tą sprawą, musiało być bez zarzutu, aby wyrok skazujący nie mógł zostać podważony. A wiedziała, że uzyska taki werdykt. Była nieustępliwa we wnoszeniu oskarżeń i skrupulatna w swojej pracy. Nauczyła się tego od matki – świetnej prawniczki. Alexa poszła na prawo dopiero po rozwodzie. Wyszła za mąż zaraz po college’u za pierwszego i jedynego człowieka, którego kiedykolwiek pokochała. Zadurzyła się w nim bez pamięci. Tom Beaumont był przystojnym mieszkańcem Południa. Po studiach na Uniwersytecie Wirginijskim pracował, przynajmniej czasami, w banku swojego ojca w Charlestonie, gdzie duch Konfederacji wciąż wydawał się żywy, częściowo dzięki Córom Konfederacji. Matka Toma, wielka dama, pełniła funkcję przewodniczącej miejscowego oddziału tej organizacji. Tom był rozwiedziony i miał dwóch cudownych synów – wtedy siedmio- i ośmiolatka. Alexa natychmiast się w nich zakochała, podobnie jak w Tomie i całym Południu. Tom, sześć lat starszy od Alexy, wydawał się jej najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego znała. Ku ich wielkiej radości Alexa zaszła w ciążę w noc poślubną albo dzień wcześniej. Idylla trwała siedem lat. Alexa była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, a także doskonałą żoną. A potem poprzednia żona Toma, Luisa, wróciła, kiedy facet, dla którego rzuciła męża, zginął w wypadku samochodowym w Dallas. Wojna domowa rozpętała się na nowo i tym razem Północ, czyli Alexa, przegrała, a Luisa odniosła zwycięstwo. Matka Toma okazała się największym sprzymierzeńcem byłej żony syna. Alexa nie miała żadnych szans. Aby przesądzić sprawę, Luisa zaszła w ciążę. Tom wymykał się do niej, znów zauroczony jak wtedy, gdy poznali się w college’u. Matka przypomniała mu o jego obowiązkach, nie tylko wobec Konfederacji, ale i kobiety, która nosi w brzuchu ich dziecko i już jest matką młodych Beaumontów. Tom, rozdarty wewnętrznie, miotał się między dwiema kobietami; pił o wiele za dużo, próbując uporządkować sprawy. W końcu Luisa była matką trojga jego dzieci, natomiast Alexa tylko jednego. Seniorka rodu wciąż przekonywała syna, że tak naprawdę Alexa nigdy do nich nie pasowała.
Wszystko działo się jak w bardzo kiepskim filmie – prawdziwy koszmar. W mieście aż huczało od plotek o romansie Toma z byłą żoną. Tom wyjaśnił Aleksie, że musi się z nią rozwieść i ponownie poślubić Luisę. Przecież nie mógł mieć nieślubnego potomstwa. Obiecał jeszcze przemyśleć sprawę, gdy tylko Luisa urodzi, ale do tego czasu ona już znowu kierowała jego życiem i wydawało się, że wszyscy – łącznie z Tomem – zapomnieli, iż kiedykolwiek miał inną żonę i dziecko. Alexa robiła, co mogła, by przemówić mu do rozsądku i odwieść go od szaleńczych zamiarów, ale nie umiała płynąć pod prąd. Tom był zbyt zdeterminowany i uparcie twierdził, że poślubienie Luisy dla dobra dziecka to jedyne wyjście, jakie widzi.
Kiedy Alexa wyjeżdżała z Charlestonu, czuła się tak, jakby wyrywano jej serce. Luisa przenosiła do domu swoje rzeczy w chwili, gdy poprzedniczka się pakowała. Alexa wróciła z Savannah do Nowego Jorku i przez rok mieszkała u matki. W tym czasie doszło do rozwodu, który odbył się szybko, a Tom nadal nie wiedział, jak jej wyjaśnić tę sytuację, ale stwierdził, że lepiej już zostawić wszystko tak, jak jest. Lepiej dla niego, Luisy i jego matki, a także dla dziewczynki, którą Luisa urodziła. Alexa i Savannah zostały porzucone i jako Jankeski wyjechały z powrotem na Północ.
Luisa zabroniła Tomowi przywozić Savannah do Charlestonu, choćby w odwiedziny. Odzyskała pełną kontrolę. Tom przyjeżdżał do Nowego Jorku kilka razy w roku, żeby zobaczyć się z córką – przeważnie wtedy, gdy sprowadzały go tam interesy. Alexa pisywała przez pewien czas do swoich pasierbów – już czternasto- i piętnastolatka. Martwiła się o nich obu. Wyczuwała jednak w ich słowach, jak bardzo są rozdarci między matką a macochą. Listy przychodziły coraz rzadziej, a po sześciu miesiącach przestały pojawiać się zupełnie i Alexa machnęła na to ręką. Zaczęła studiować i starała się wyrzucić ich wszystkich ze swojego serca. Z wyjątkiem córki. Próbowała nie okazywać złości przy Savannah, ale nawet sześciolatka potrafiła wyczuć, jak bardzo skrzywdzono jej matkę. Ojciec był jak piękny książę, gdy przyjeżdżał albo przysyłał wspaniałe prezenty. Ale po pewnym czasie i Savannah zorientowała się, że nie jest mile widziana w jego życiu. Nie czuła za to do niego urazy, choć czasami ją to przygnębiało. Uwielbiała spędzać czas z ojcem. Wydawał się taki zabawny. Fatalna w skutkach słabość, która spowodowała, że ponownie wpadł w sidła Luisy, nie rzucała się w oczy, gdy odwiedzał córkę w Nowym Jorku. Widać było tylko, jaki jest przystojny, dowcipny, uprzejmy i czarujący. Miał wygląd gwiazdora filmowego i wydawał się uosobieniem dżentelmena z Południa. Kiedyś nabrała się na to Alexa, teraz – Savannah.
– On ma kręgosłup robaka – mawiała Alexa do swojej matki, kiedy córka nie słuchała. – Człowiek bez charakteru. Czy przypadkiem nie było filmu o takim tytule?
Matce kroiło się serce, ale przestrzegała Alexę przed zgorzknieniem. Twierdziła, że nie przyniesie to nikomu nic dobrego i źle podziała na dziecko.
– Ona nie ma ojca! – lamentowała Alexa.
– Tak jak ty – uświadomiła jej matka.
Ojciec Alexy zmarł na atak serca na korcie tenisowym, kiedy miała pięć lat. Powodem okazała się wada wrodzona, o której nikt nie wiedział, nikt nawet niczego nie podejrzewał. Matka Alexy zachowała się wtedy bardzo dzielnie. Poszła na studia prawnicze. Ale to nie zastąpiło jej dobrego małżeństwa. Tymczasem Alexa myślała, że właśnie takie miała i straciła. – I wyrosłaś na porządną osobę – przypominała często matka.
Muriel Hamilton była dumna z córki. Alexa poradziła sobie w tej złej sytuacji możliwie najlepiej, ale cierpiała i matka to widziała. Otoczyła się twardą skorupą, przez którą nie mógł się przedrzeć nikt oprócz Savannah i Muriel. Po rozwodzie umawiała się zaledwie z kilkoma mężczyznami. Raz to był jakiś zastępca prokuratora okręgowego, kiedy indziej śledczy, a potem brat przyjaciółki ze studiów. Ze wszystkimi jednak widywała się krótko. Generalnie nie miała ochoty chodzić na randki i całą uwagę skupiała na Savannah. Reszta mało dla niej znaczyła, z wyjątkiem pracy, którą się pasjonowała.
Opuszczając Charleston, przyrzekła sobie, że już nigdy więcej nikt nie złamie jej serca. Zamknęła je przed wszystkimi oprócz córki. Żaden mężczyzna już się nie zbliży i jej nie zrani. Alexa wzniosła wokół siebie wysoki mur i tylko Savannah miała klucz do jego bram. Nie było tajemnicą, że córka jest światłem życia Alexy. W gabinecie Alexa trzymała mnóstwo fotografii Savannah i spędzała z nią wszystkie weekendy i wolne chwile. Co noc była razem z nią w domu. Najtrudniejsze miało nadejść jesienią, kiedy Savannah planowała wyjazd na studia. Alexa ostrożnie sugerowała córce wybór Uniwersytetu Nowojorskiego lub Barnarda, lecz Savannah chciała studiować gdzieś dalej. A zatem zostało jeszcze dziewięć miesięcy wspólnego życia i cieszenia się sobą nawzajem. Alexa starała się nie myśleć, co zdarzy się potem. Jej życie stanie się puste. Savannah była dla niej wszystkim.
Alexa starannie przejrzała dokumenty, które Jack zebrał w sprawie Luke’a Quentina, akt oskarżenia i listę ofiar. Obserwowali go od miesięcy, aż pewien policjant z Ohio trafił na powiązanie łączące Quentina z jednym z mordów. Wskazane tropy nie rozwiewały wszystkich wątpliwości co do sprawy i nie wystarczały do wydania nakazu aresztowania, ale wydawały się na tyle istotne, by poważnie zająć się sprawą. Quentin po prostu przebywał w danym miejscu w określonym czasie. Morderstwo w Ohio jako pierwsze skłoniło policję do przypuszczeń, że to on jest sprawcą. Nie mieli jednak wystarczających dowodów, żeby go zatrzymać. Raz wzięto Luke’a na przesłuchanie, a potem znów w innej sprawie w Pensylwanii, lecz to nic nie dało. Wyśmiał przesłuchujących. Dopiero w ostatnich dwóch tygodniach Charlie McAvoy nabrał pewności, że to Luke – w Nowym Jorku znaleziono zwłoki dwóch młodych kobiet, a potem wyłowiono z rzeki kolejne dwa ciała. Ofiary były dokładnie w typie Quentina i wszystkie zginęły w taki sam sposób, zgwałcone i uduszone. Nie było żadnych innych śladów maltretowania. Nie ugodził ich nożem ani nie pobił. Zgwałcił je i zabił podczas aktu seksualnego. Jedyne rany, jakie miały, poza krwiakami na szyi od uduszenia, to pośmiertne skaleczenia i zadrapania – napastnik gdzieś je ciągnął. Z tych właśnie obrażeń pochodziła krew, której potrzebowano w laboratorium do zbadania DNA.
Alexa przejrzała akta przysłane z innych stanów od czasu aresztowania Quentina zeszłej nocy. Próbowano powiązać go z dwunastoma innymi ofiarami. Fotografie zabitych przyprawiały o ból serca; dziewczyny wyglądały zupełnie tak jak siostra Charliego. Było tam też i jej zdjęcie. Wszystkie miały od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat, przeważały blondynki. Zdrowe młode „dziewczyny z sąsiedztwa”. Sińce na szyjach świadczyły o tym, że ofiary zostały uduszone w momencie, gdy napastnik je gwałcił. Zgadzało się to z informacją, że Quentin wyraził podobno pragnienie, by odtwarzać na żywo sceny z filmów pornograficznych z aktami zabijania i mordować kobiety podczas uprawiania z nimi seksu. Wszystkie te młode kobiety miały kochających rodziców i przyjaciół, braci, siostry i narzeczonych, których życie nagle zmieniło się na zawsze. Wielu ciał wciąż nie odnaleziono. Niektóre kobiety po prostu zniknęły i nikt nie wiedział na pewno, czy nie żyją, ale komputer zakwalifikował je do grona potencjalnych ofiar, ponieważ wyglądem przypominały zamordowane. W sumie doliczono się dziewiętnastu ofiar. Ciała dwunastu udało się zlokalizować, siedmiu wciąż poszukiwano.
Luke Quentin – jeśli to on mordował – miał upodobanie do pewnego typu kobiet: młodych, jasnowłosych, wyjątkowo ładnych, przeważnie wysokich i szczupłych. Kilka z nich było modelkami lub lokalnymi pięknościami. Kroczyły drogą do sukcesu i szczęśliwego życia, zanim nie spotkały tego człowieka. Nie wybierał pijanych kobiet z barów ani wystrzałowych prostytutek. Krążył po ulicach, wyszukując typowe dorodne Amerykanki. W siedmiu stanach pozostawił załamanych, wstrząśniętych i zrozpaczonych rodziców. Wszyscy – Jack, Charlie, reszta zespołu śledczego i ludzie z jednostki specjalnej – byli przekonani, że to Quentin jest zabójcą. Teraz musieli tego dowieść, a zaschnięta krew i włosy znalezione w hotelowym pokoju na dywanie pozwalały zrobić pierwszy krok w tym kierunku. To był przełom w tej sprawie i policja nie potrzebowała więcej. Mała pomyłka zabójcy, jakiś zapomniany szczegół i cały domek z kart się rozpadał, a policjanci dopadali winnego.
Trudno uwierzyć, że jeden mężczyzna mógł zamordować tak wiele kobiet, ale to się zdarzało. Na świecie nie brakowało szaleńców. Do Jacka należało ich wyszukiwanie, a do Alexy wysyłanie za kratki. Przeglądając zdjęcia ofiar, wiedziała, że wsadzi Quentina do więzienia, jeśli to on jest zabójcą. Nie ustanie, póki go nie skaże.
Niewielka pociecha dla rodzin, które straciły córki. Choć w wielu przypadkach ludzie okazywali się zdumiewająco wielkoduszni, rozmawiali z mordercami, a nawet im przebaczali. Alexa tego nie rozumiała. Gdyby ktoś skrzywdził Savannah, nigdy by nie wybaczyła. Sama myśl o tym przyprawiała ją o dreszcze.
Jack z Alexą przyszli wcześniej, o piętnastej trzydzieści. Alexa przeczytała już wszystkie związane ze sprawą akta i dobrze poznała historię Quentina. Przyglądała się, jak wprowadzają go do sali sądowej w kajdankach i pomarańczowym kombinezonie. Miał na nogach więzienne płócienne buty; jego obuwie zabrano do ekspertyzy jako dowód rzeczowy.
Alexa obserwowała, jak Quentin idzie przez salę. Był wysoki, potężnie zbudowany, ale pełen wdzięku. Poruszał się z nonszalancją. Od razu zwróciła na to uwagę. Niespodziewanie pomyślała nawet, że jest w nim jakiś subtelny erotyzm. Rozumiała, czemu dziewczyny uznawały go za atrakcyjnego i dawały się zwabić w odludne miejsce, żeby z nim porozmawiać. Nie wyglądał groźnie, ale wydawał się dość seksowny, przystojny i pociągający do momentu, aż popatrzyło mu się w oczy – zimne, wyrażające bezwzględność. Pracując jako prokurator, Alexa widywała już takie spojrzenia. Quentin spokojnie gawędził z kobietą – swoim obrońcą z urzędu. Alexa usłyszała, jak Luke się śmieje. Jakby zupełnie nie przejmował się tym, że jest oskarżony o cztery gwałty i zabójstwa pierwszego stopnia – z premedytacją. Alexa zamierzała wnieść o zsumowanie poszczególnych kar. Luke trafiłby do więzienia na co najmniej sto lat. Zapowiadał się długi i skomplikowany proces; trzeba było przekonać ławę przysięgłych, jeżeli Quentin nie przyzna się do winy, a ludzie tacy jak on zwykle się nie przyznawali. Zachowywali się, jak gdyby nic się nie stało, i nie mieli nic do stracenia. Nigdzie im się nie spieszyło i żyli na koszt podatników. Czasami znajdowali przyjemność w uczestniczeniu w szopce medialnej, jaka się wokół nich rozgrywała. Luke Quentin wyglądał tak, jakby zupełnie niczym się nie przejmował, a kiedy czekali na sędziego, odwrócił się powoli na krześle i spojrzał prosto na Alexę. Ręce i nogi miał skute, a obok niego stał policjant. Quentin przenikał wzrokiem Alexę niczym jasnowidz. Zimny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Spoglądanie w takie oczy było przerażające. Po chwili odwróciła wzrok i powiedziała coś do Jacka, który skinął głową. Teraz już nietrudno było uwierzyć w to, że Quentin zamordował dziewiętnaście kobiet, a może nawet więcej. Charlie McAvoy wpatrywał się w Luke’a morderczym wzrokiem. Widział zwłoki swojej siostry i wiedział, co morderca jej zrobił. Teraz pragnął tylko sprawiedliwości. Żadna kara nie wydawała się wystarczająca.
Wreszcie wszedł sędzia. Alexa przemawiała w imieniu mieszkańców stanu Nowy Jork i przedstawiła listę zarzutów. Sędzia skinął głową. Potem głos zabrała pani adwokat. Stwierdziła, że oskarżony nie przyznaje się do żadnej z zarzucanych mu zbrodni – zwyczajowa procedura. To oznaczało, że Luke nie zamierza uznać swojej winy ani iść na ugodę w celu złagodzenia wyroku, choć i tak żadnej ugody mu nie zaproponowano. Było na to za wcześnie. Nie podjęto też prób ubiegania się o zwolnienie z aresztu za kaucją. W sprawie dotyczącej czterech gwałtów i morderstw takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Alexa zapowiedziała, że będą się domagać rozprawy z udziałem wielkiej ławy przysięgłych. Po kilku minutach wyprowadzono Quentina przez drzwi dla więźniów i zabrano z powrotem do aresztu. Tuż przed wyjściem z sali odwrócił się i znów spojrzał na Alexę. Uśmiechnął się dziwnie. Wydawało się, jakby przejrzał ją na wskroś. Była od niego starsza, miała niemal dwa razy więcej lat niż ofiary, ale jego spojrzenie mówiło, że mógłby ją mieć, gdyby tylko chciał. Alexa poczuła, że żadna kobieta nie może czuć się przy nim bezpieczna. Był „zagrożeniem dla społeczeństwa”. Oburzająco pewny siebie drań. Nic nie wskazywało na to, że ma wyrzuty sumienia, odczuwa strach czy choćby niepokój. Sprawiał wrażenie osoby, która całkowicie kontroluje sytuację.
Na odczytaniu zarzutów nie było dziennikarzy, bo nie wydano jeszcze żadnego oświadczenia, ale Alexa wiedziała, że media niemal natychmiast zaczną śledzić tę sprawę. Po wyjściu z sali czuła niepokój. Tak jakby Quentin jej dotknął i miała ochotę go uderzyć. Godzinę później – nadal z tym okropnym uczuciem – wkładała płaszcz w swoim gabinecie, po czym poszła na górę do innej sali rozpraw. Tam sędzia strofowała jakiegoś mężczyznę zalegającego od sześciu miesięcy z płaceniem alimentów. Zagroziła mu więzieniem, więc obiecał spłacić dług w terminie. W sądzie rodzinnym codziennie rozgrywało się kilka takich małych dramatów.
Alexa czekała, aż ogłoszą odroczenie sprawy, i ruszyła za sędzią do gabinetu. Zapukała i otworzyła drzwi, kiedy ta zdejmowała togę. Pod nią miała czarną spódnicę i czerwony sweter; była atrakcyjną kobietą tuż po sześćdziesiątce. Uśmiechnęła się do Alexy i uścisnęła ją na powitanie.
– Cześć, kochanie. Co tutaj robisz?
Alexa po prostu musiała tu przyjść po nerwowym popołudniu i spotkaniu z Quentinem w sądzie.
– Właśnie dostałam ważną sprawę i byłam na odczytaniu zarzutów. Facet jest przerażający; to mnie wkurza.
– Co to za sprawa? – spytała sędzia z zaciekawieniem.
– Seryjny zabójca i gwałciciel. Poluje na młode kobiety w wieku od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat. Mamy dziewiętnaście morderstw, które próbujemy z nim powiązać; a cztery popełnione tutaj, w Nowym Jorku, to niemal na pewno jego robota. Liczę na to, że zdołamy udowodnić mu resztę.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_