Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Światło głębin - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Światło głębin - ebook

Uważaj na sekrety, które kryją się pod falami...

Bogowie Miriad nie żyją. Kilkadziesiąt lat temu zaczęli walczyć między sobą. Nikt nie wie dlaczego. Ale czy tak naprawdę odeszli na zawsze?

Kiedy piętnastoletni Hark znajduje bijące serce przerażającego bóstwa, ryzykuje wszystko, by uchronić je przed przemytnikami, naukowcami i fanatykami. Chce użyć serca, aby uratować życie swojego najlepszego przyjaciela, Jelta.

Jednak z sercem Jelt stopniowo i niesamowicie się zmienia. Jak długo Hark pozostanie lojalny wobec przyjaciela, który staje się potworem? Co chłopak jest skłonny poświęcić, aby go uratować?

Elektryzująca opowieść o przyjaźni równie mrocznej i niebezpiecznej jak ocean oraz podróży równie zdradliwej jak sami bogowie.

Nowa powieść Hardinge to zawsze wydarzenie.

„Sunday Times”

Niewielu autorów potrafi stworzyć równie olśniewającą współczesną baśń.

„The Guardian”

Hardinge tworzy własny świat i wypełnia go cudami. Czysta magia.

M.R. Carey, autor The Girl With All The Gifts

Frances Hardinge pierwsze opowieści pisała już we wczesnej młodości. Studiowała na uniwersytecie w Oksfordzie, a później podjęła pracę w firmie informatycznej. Po kilku latach zadebiutowała powieścią Fly By Night, która została doceniona przez krytyków i zdobyła nagrodę Branford Boase. Jej pozostałe książki również przyniosły jej wiele nominacji i nagród m.in. prestiżową nagrodę Costa za powieść Drzewo kłamstw. W Polsce ukazały się także dwie inne jej książki: Śpiew kukułki i Czara cieni. W 2018 roku Hardinge została członkinią the Royal Society of Literature.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-619-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Ludzie opo­wia­dają, że archi­pe­lag Miriad roz­ciąga się na obsza­rze tysiąca kilo­me­trów, od lodo­wa­tych wysp na pół­nocy do zie­lo­nych, tro­pi­kal­nych wysp na połu­dniu. Mówi się, że wyspia­rze przy­po­mi­nają czer­wone kraby bie­ga­jące po pla­żach – są twar­dzi i nie­prze­wi­dy­walni, a w wodzie czują się rów­nie dobrze jak na lądzie.

Podobno ocean ota­cza­jący Miriady jest sza­lony. Żegla­rze opo­wia­dają o ogrom­nych wirach wcią­ga­ją­cych statki, o stru­mie­niach lodo­wa­tej wody biją­cych z głę­bin i spra­wia­ją­cych, że zamie­rają serca nur­ków. Na bez­chmur­nym nie­bie nagle poja­wiają się ciemne obłoki.

Mówi się, że pod nor­mal­nym morzem leży mroczna kra­ina kosz­ma­rów. Kiedy Morze Grozy się burzy, morze leżące nad nim wpada w furię.

Podobno Morze Grozy było nie­gdyś miesz­ka­niem bogów.

Ludzie opo­wia­dają wiele rze­czy o Miria­dach i wszyst­kie są prawdą.

Bogo­wie byli rów­nie realni jak wybrzeża i prądy, rów­nie bez­li­to­śni jak wia­try i wiry. Szklany Kar­dy­nał opla­tał gale­ony prze­zro­czy­stymi mac­kami. Czer­wona Roz­pacz uno­siła się w wodzie niczym obłok krwi. Kal­ma­dosz wył przez ostre jak brzy­twa sza­ble w pysku. Dolor bie­gał po dnie na dzie­siąt­kach ludz­kich nóg. W głę­bi­nach cza­iła się Pani Tajem­nic, oto­czona wiją­cymi się wło­sami. Od czasu do czasu jeden z bogów wynu­rzał się z Morza Grozy i poja­wiał w bla­dym świe­tle dnia – poże­rał żaglowce, dru­zgo­tał porty, prze­ni­kał do ludz­kich kosz­ma­rów. Nie­które bóstwa śpie­wały.

Bogo­wie rzą­dzili Miria­dami przez stu­le­cia, budzili prze­ra­że­nie i fascy­na­cję. Skła­dano ofiary z ludzi, by ich prze­bła­gać; na bur­tach stat­ków malo­wano oczy pro­szące o litość. Czczono ich i podzi­wiano.

Póź­niej, nagle, zaczęli wal­czyć mię­dzy sobą.

W ciągu zale­d­wie tygo­dnia roz­szar­pali się nawza­jem – w tym cza­sie ogromne fale tsu­nami znisz­czyły wiele wysp. Zgi­nęły setki miesz­kań­ców Miriad. Na końcu nie został ani jeden żywy bóg, tylko ogromne trupy mio­tane prą­dami w głę­bi­nach. Nawet po upły­wie trzy­dzie­stu lat od Kata­kli­zmu nikt nie wie, dla­czego do niego doszło. Bogo­wie w dal­szym ciągu mają swoje sekrety, choć budzą coraz mniej­szy lęk.

Mówi się, że maleńki kawa­łek ciała mar­twego boga jest wart for­tunę, jeśli posiada rzad­kie, cenne wła­ści­wo­ści i jeśli ktoś jest na tyle odważny, by go wydo­być z dna morza.

To rów­nież prawda.ROZ­DZIAŁ 1

– Jesteś pewien, że to bez­pieczne? – spy­tał kupiec przy­były z innej wyspy, wspi­na­jąc się po dra­bi­nie na roz­kle­ko­taną drew­nianą wieżę wido­kową. – Myśla­łem, że zała­twisz miej­sce w jed­nej z łodzi!

– Wszyst­kie łodzie są wypeł­nione – odparł gładko Hark, podą­ża­jąc za męż­czy­zną. – Guber­na­tor i jego przy­ja­ciele, boga­cze, któ­rzy sfi­nan­so­wali eks­pe­dy­cję, ich rodziny. Nie ma żad­nych wol­nych miejsc! – Mogło to nawet być prawdą, choć Hark wcze­śniej tego nie spraw­dził. – Poza tym miej­sca w łodziach są kosz­mar­nie dro­gie. To kosz­tuje zale­d­wie jedną dzie­siątą, a widok jest znacz­nie lep­szy!

Kiedy dotarli na szczyt wieży, kupiec był zdy­szany i ocie­rał twarz chu­s­teczką. Wła­ści­ciel byle jak skle­co­nej kon­struk­cji zapro­wa­dził ich do dwóch wąskich, nie­bez­piecz­nych ławek, po czym kupiec zapła­cił za sie­bie i za Harka. Chłodny wiatr spra­wiał, że drew­niana wieża koły­sała się i skrzy­piała. Kupiec się skrzy­wił i wci­snął głę­biej kape­lusz. Nie zauwa­żył, że wła­ści­ciel wieży dys­kret­nie mru­gnął do Harka i wrę­czył mu pro­wi­zję.

Trzy­me­trowe wieże wido­kowe na kołach wyta­czano w oko­lice portu tylko w święta i dni tar­gowe. W grun­cie rze­czy nie były szcze­gól­nie bez­pieczne, a Hark wie­dział, że staną się jesz­cze mniej bez­pieczne, gdy obsiądą je widzo­wie kupu­jący tań­sze miej­sca. Uwa­żał jed­nak, że nie warto o tym wspo­mi­nać.

– Widok jest nie­zły – przy­znał nie­chęt­nie kupiec.

Ze szczytu wieży spo­glą­dali nad gło­wami tłu­mów ludzi oku­pu­ją­cych nabrzeża i mola. Port wypeł­nił się już o świ­cie; widzo­wie stali nawet na szczy­tach kli­fów i na wyso­kich wie­żach obser­wa­cyj­nych. Każdy chciał widzieć wielką, wydłu­żoną zatokę w dole.

W tej chwili w por­cie nie działo się nic zasłu­gu­ją­cego na uwagę. Było to typowe, głę­bo­kie, spo­kojne kotwi­co­wi­sko, ide­alne miej­sce do cumo­wa­nia łodzi pod­wod­nych i baty­ska­fów. Pła­skie żela­zne żół­wie ze śru­bami z tyłu stały obok smu­kłych bar­ra­kud z czar­nymi meta­lo­wymi płe­twami. Widać było dzwony nur­kowe lśniące stalą i szkłem, a w pobliżu sta­ro­świec­kie płyt­ko­wodne łodzie pod­wodne z drewna i skóry.

Dziś jed­nak wszyst­kie cumo­wały na obrze­żach portu. Wkrótce miała powró­cić znacz­nie więk­sza łódź pod­wodna i nale­żało zro­bić dla niej miej­sce. Kiedy się pojawi, ludzie będą patrzeć, co przy­wio­zła – i kogo.

– Wygląda na to, że wszy­scy miesz­kańcy wyspy wyle­gli na brzeg! – zawo­łał kupiec.

– Pani Tajem­nic była naszą bogi­nią – zauwa­żył Hark. – Nasza wyspa, Tęsk­nota Pani, nosi jej imię. Można nawet powie­dzieć, że… wraca do domu.

W grun­cie rze­czy Pani Tajem­nic wła­dała kil­koma wyspami, nie jedną, ale Hark pozwo­lił sobie na poetycką meta­forę. Czy miało to jakieś zna­cze­nie? Pani Tajem­nic żyła dawno temu, przed naro­dzi­nami Harka. Bogo­wie nale­żeli teraz do świata baśni, a te można dowol­nie zmie­niać.

Jak dotych­czas dzień był pogodny, lecz dale­kie wyspy na wid­no­kręgu spo­wiła już mgiełka zwia­stu­jąca nad­cho­dzący deszcz. Hark czuł zapach kra­bów pie­czo­nych na kok­sow­ni­kach na nabrzeżu i nagle zro­zu­miał, że kocha wyspę, na któ­rej się uro­dził. Spę­dził czter­na­ście lat na urwi­stych brze­gach Tęsk­noty Pani; życie nauczyło go wszyst­kiego, czego potrze­bo­wał. Prę­dzej czy póź­niej jego wyspę odwie­dzi każdy miesz­ka­niec archi­pe­lagu. Ludzie bywają zała­mani albo zagu­bieni, ale nie ma to żad­nego zna­cze­nia. Kochał róż­no­rodne akcenty miesz­kań­ców Tęsk­noty Pani, wiel­kie żaglowce, które zawi­jały do portu i wycho­dziły w morze, pota­jemny han­del pra­wie wszyst­kim, co miało jakąś war­tość. Kochał spryt i chci­wość wyspia­rzy.

„Powi­nien to zoba­czyć Jelt”. Ta myśl zasko­czyła Harka i zaczął się mar­twić. „Gdzie, do licha, jest Jelt?!”

Jelt pro­sił Harka, by spo­tkał się z nim rano koło mie­chowni; mieli poroz­ma­wiać o „robo­cie”, którą ktoś chciał zle­cić. Hark cze­kał na przy­ja­ciela dwie godziny, po czym zre­zy­gno­wał. Wła­śnie taki był Jelt. Cza­sami potra­fił pomóc w trud­nych chwi­lach, ale naj­czę­ściej poja­wiał się i zni­kał jak kot. Niczego nie wyja­śniał ani nie prze­pra­szał.

Hark rozu­miał, że Jel­towi musiało coś prze­szko­dzić. Mimo to czuł w żołądku nie­przy­jemny cię­żar. Mijały godziny, a on nie miał żad­nej wia­do­mo­ści od naj­bliż­szego przy­ja­ciela. Wielu ludzi nie lubiło Jelta i cza­sami dopa­dały go grze­chy z prze­szło­ści.

– Po czym poznamy „Dzie­cię Otchłani”? – Kupiec spo­glą­dał na port przez lunetę.

– Och, nie da się go z niczym pomy­lić! – Podob­nie jak więk­szość miesz­kań­ców Tęsk­noty Pani, Hark był dumny z „Dzie­cię­cia Otchłani”. – Jest dłu­gie jak szku­ner: ide­alna łódź pod­wodna do bada­nia Morza Grozy. Trzy­dzie­ści wio­seł, kadłub z czar­nej har­to­wa­nej stali, dzie­sięć chwy­ta­ków i trzy śruby z tyłu. Naj­lep­sza i naj­więk­sza łódź pod­wodna w archi­pe­lagu! Ludzie osza­leją, gdy ją zoba­czą!

Zwy­kle do czę­ści portu zare­zer­wo­wa­nej dla łodzi pod­wod­nych nie pozwa­lano wpły­wać żad­nym stat­kom z wyjąt­kiem nie­licz­nych łodzi straży cel­nej, sza­lup nur­ków i frach­tow­ców. Tego dnia jed­nak przy nabrzeżu cumo­wały trzy luk­su­sowe barki, by człon­ko­wie elity wyspy mogli obej­rzeć powrót „Dzie­cię­cia Otchłani”.

– To sta­tek guber­na­tora! – Hark wska­zał pro­stą biało-zie­loną flagę na poje­dyn­czym masz­cie. – Wła­śnie tam są inwe­sto­rzy, boga­cze, któ­rzy sfi­nan­so­wali wyprawę. – Wyobra­żał sobie, jak popi­jają dro­gie wina i obser­wują z nadzieją morze niczym hazar­dzi­ści liczący na wielką wygraną. – Dziś zdo­będą for­tuny albo będą zruj­no­wani – dodał.

– Zruj­no­wani? – spy­tał kupiec. – Czę­sto się to zda­rza?

– Cza­sami. – Hark wyczuł nie­zdrową cie­ka­wość męż­czy­zny i posta­no­wił szybko ją zaspo­koić. – Naszą wielką łódź pod­wodną „Pra­gnie­nie Nico­ści” zaata­ko­wał w głę­bi­nach gigan­tyczny kal­mar i wró­ciła do portu z niczym. Kiedy się wynu­rzyła i wszy­scy zoba­czyli puste sieci, połowa inwe­sto­rów sko­czyła z roz­pa­czy do wody. Więk­szość wyło­wili gwar­dzi­ści guber­na­tora, ale nie­któ­rzy inwe­sto­rzy nosili pod ubra­niami cięż­kie złote łań­cu­chy i kol­czugi. – Hark poka­zał dło­nią, jak bły­ska­wicz­nie tonęli, i pokrę­cił głową, uda­jąc żal.

Kupiec odzy­skał dobry humor. Zawsze miło wyobra­zić sobie nie­przy­zwo­icie boga­tych ludzi, jak topią się w morzu, bo spo­tkało ich nie­szczę­ście. Oczy­wi­ście z punktu widze­nia Harka kupiec rów­nież był bar­dzo bogaty. Hark miał nadzieję zdo­być w życiu podobny mają­tek.

– Ogromny kal­mar? – spy­tał cicho męż­czy­zna. W jego gło­sie brzmiała fascy­na­cja. – Więc w tych wodach cią­gle żyją potwory?

– Och, w głę­bi­nach czai się mnó­stwo nie­bez­pie­czeństw! – zapew­nił go entu­zja­stycz­nie Hark. – Ryby o zębach ostrych jak brzy­twa, bia­łych oczach i dłu­gich ogo­nach ze świe­cą­cymi czub­kami! Gej­zery lodo­wa­tej wody! Wiry! Prądy wcią­ga­jące w Morze Grozy! Ostre czarne iglice skalne i wiel­kie szcze­liny pełne bar­ra­kud! Jeżowce z kol­cami dłu­gimi jak ludz­kie ramiona! Prądy nio­sące żółte meduzy tak tru­jące, że jedno dotknię­cie zabija wie­lo­ryba!

Histo­rie te były praw­dziwe, a przy­naj­mniej na tyle praw­dziwe, by speł­nić swoje zada­nie. Hark rozu­miał lepiej niż inni, że opo­wie­ści to coś w rodzaju waluty. Czy nie można tro­chę kolo­ry­zo­wać? Kiedy kupiec wróci na zachodni kon­ty­nent, będzie się żywił tymi opo­wie­ściami przez całe lata.

Męż­czy­zna zady­go­tał. Praw­do­po­dob­nie uwa­żał wszyst­kie istoty żyjące pod wodą za obce i tajem­ni­cze. Ludzie z kon­ty­nentu byli dziwni. Wyda­wali się uwa­żać, że ląd koń­czy się na brzegu, a wyspy to po pro­stu tra­twy uno­szące się na sza­rym, kapry­śnym morzu. Miesz­kańcy archi­pe­lagu tacy jak Hark spę­dzali dosta­tecz­nie dużo czasu pod wodą, by rozu­mieć, że wyspy to po pro­stu szczyty zato­pio­nych gór. Pod powierzch­nią ląd opa­dał coraz niżej, two­rzył ostre grzbiety, głę­bo­kie wąwozy, prze­pa­ście i tajem­ni­cze pła­sko­wyże. Każde miej­sce miało swo­ich miesz­kań­ców, punkty orien­ta­cyjne, skarby i nie­spo­dzianki.

– Jest! – zawo­łał Hark. Zauwa­żył przy wej­ściu do portu krąg wzbu­rzo­nej wody, pod którą posu­wał się nie­wi­dzialny kształt. Mewy sie­dzące na powierzchni morza wzbiły się w powie­trze i zaczęły krą­żyć wiel­kimi sta­dami na nie­bie, skrze­cząc i pisz­cząc. – Tam! Widzi pan ślad na wodzie?! Wysu­nęła pery­skop!

Inni ludzie rów­nież wycią­gali ręce i krzy­czeli. Po kilku sekun­dach roz­legł się strzał nie­wiel­kiej armaty, który odbił się echem w por­cie. Na nie­bie poja­wił się obłok bia­łego dymu i powoli się roz­pły­nął.

Widzów ogar­nął entu­zjazm. Krzy­czeli na całe gar­dło. Kiedy łódź pod­wodna przy­wo­ziła na wyspę szczątki boga, zawsze trak­to­wano to jako wiel­kie święto. W dzie­ciń­stwie Hark nie mógł się docze­kać takich chwil, obser­wo­wał roz­sze­rzo­nymi oczami każdy szcze­gół. Przez chwilę czuł dawne pod­nie­ce­nie i fascy­na­cję.

Póź­niej na powierzchni wody poja­wił się długi czarny kadłub łodzi pod­wod­nej. Z niskiego kio­sku i czar­nych płetw spły­wała piana, a mosiężne bulaje lśniły w słońcu. Białe, bła­galne oczy nama­lo­wane na dzio­bie ocie­kały wodą, jakby pła­kały.

– Stra­ciła wio­sła – mruk­nął Hark, ale jego słowa zagłu­szył ryk tłumu. Osiem wio­seł było zła­ma­nych u nasady. Kiedy „Dzie­cię Otchłani” się wynu­rzyło, Hark spo­strzegł, że łódź stra­ciła nie tylko część wio­seł. Znik­nęła jedna ze śrub, a w tyl­nej czę­ści kadłuba znaj­do­wała się poszar­pana dziura, przez którą wyle­wała się z sykiem woda mor­ska. Przed­nia część „Dzie­cięcia” praw­do­po­dob­nie cią­gle była her­me­tyczna, gdyż ktoś ste­ro­wał łodzią, ale ludzie prze­by­wa­jący na rufie na pewno zgi­nęli.

Kupiec pochy­lał się do przodu z lunetą przy­ło­żoną do oka. Chciał w przy­szło­ści opo­wie­dzieć o wszyst­kim przy­ja­cio­łom, więc tra­ge­dia była rów­nie dobra jak triumf. Może nawet lep­sza? Opo­wie­ści to bez­li­to­sne istoty, cza­sem żywiące się krwią.

– Gdzie jest ładu­nek? – spy­tał. – Dla­czego ludzie bie­gają po nabrzeżu? Co się dzieje?

– Kiosk się otwo­rzył! – wyja­śnił Hark. – Ktoś wspiął się na górę… Trwa roz­mowa… Wygląda na to, że guber­na­tor wysłał sza­lupy z nur­kami. Coś jest przy­mo­co­wane do dna łodzi pod­wod­nej!

Gwar­dzi­ści guber­na­tora sto­jący na nabrzeżu przy­go­to­wali wia­trówki wystrze­li­wu­jące har­puny, by do „Dzie­cię­cia” mogły się zbli­żyć tylko sza­lupy z nur­kami. Wszy­scy inni pły­wacy, nur­ko­wie i żegla­rze zmie­rza­jący w tym kie­runku mogli się spo­dzie­wać śmier­cio­no­śnej salwy.

Słońce lśniło na mosięż­nych heł­mach nur­ków, któ­rzy weszli do wody i znik­nęli pod powierzch­nią. Po kilku minu­tach woda lekko się wzbu­rzyła. Coś uno­siło się obok wiel­kiej łodzi pod­wod­nej, coś dłu­giego i smu­kłego, owi­nię­tego meta­lową sie­cią o drob­nych oczkach i pokry­tego pianą…

– To jest ogromne! – wykrzyk­nął kupiec. – Ni­gdy cze­goś takiego nie widzia­łem!

Obiekty znaj­du­jące się w sieci – dwa, a nie jeden – były rów­nie dłu­gie jak „Dzie­cię Otchłani”, lecz nie grub­sze od torsu męż­czy­zny. Zgięły się w poło­wie dłu­go­ści i Hark myślał przez chwilę, że zła­mały się w cza­sie rejsu. Jed­nak kiedy spły­nęła z nich piana, zoba­czył, że to dłu­gie nogi połą­czone sta­wami. Widział biało nakra­piany czer­wony pan­cerz pokryty czar­nymi wodo­ro­stami i mał­żami. Z sieci wysta­wał smu­kły szary szpon.

Nagle nie­sły­cha­nie dłu­gie nogi powoli się poru­szyły i zgięły…

Hark poczuł przy­pływ lęku i fascy­na­cji. Przez chwilę znowu był małym chłop­cem. Pra­wie wyobra­ził sobie, że Pani Tajem­nic wyska­kuje z wody, uwal­nia się z sieci, roz­bija klify w pył, a jej wijące się włosy zasła­niają niebo…

Po chwili się uspo­koił. Odzy­skał roz­są­dek. Wie­dział, że dziwne ruchy nóg zostały wywo­łane przez fale i mani­pu­la­cje nur­ków, nic wię­cej.

– To ona? – spy­tał kupiec, pocią­ga­jąc Harka za rękaw. – Pani Tajem­nic?

– Nie – odparł Hark. – To zna­czy… tak. Kawa­łek Pani Tajem­nic. Dwie nogi. – Kra­bie nogi dłu­go­ści żaglowca. Była to wspa­niała zdo­bycz, ale poczuł w sercu roz­cza­ro­wa­nie. Na co miał nadzieję?

– Myśla­łem, że Pani Tajem­nic była podobna do kobiety – zauwa­żył kupiec.

– To prawda – odparł Hark.

Teraz stała się szcząt­kami mar­twego boga, co ozna­cza oka­zje. Inwe­sto­rzy będą zazdro­śnie strzec ładunku, który zosta­nie wydo­byty dźwi­gami i prze­trans­por­to­wany do cze­ka­ją­cego maga­zynu. Nie uspo­koją się, dopóki ostat­nia uncja nie będzie pocięta, zwa­żona, oskro­bana, sprze­dana albo wygo­to­wana na klej. Tym­cza­sem setki ludzi będzie cza­to­wało na oka­zje. Odła­mek pan­ce­rza, odro­bina ichoru, łyżeczka gala­rety mogą przy­nieść zyski więk­sze od mie­sięcz­nych zarob­ków. Kiedy Hark był młod­szy, stał w cia­sno stło­czo­nym tłu­mie, mając nadzieję pochwy­cić upusz­czony kawa­łek…

Teraz był star­szy i mądrzej­szy; wie­dział, że ist­nieją spo­soby, by zaro­bić na Pani Tajem­nic, nie nara­ża­jąc się na har­puny. Obrzu­cił kupca krót­kim, tak­su­ją­cym spoj­rze­niem; męż­czy­zna cią­gle patrzył jak zahip­no­ty­zo­wany przez lunetę.

– Ludzie, któ­rzy czysz­czą i napra­wiają wiel­kie sieci, to praw­dziwi szczę­ścia­rze – skła­mał gładko. – To trudna praca, bo kable są grube. Zaj­muje się tym jeden z moich przy­ja­ciół. Mówi, że zawsze znaj­duje w sieci kilka kawał­ków ciała boga. Może je zatrzy­mać jako zapłatę.

– Naprawdę? – Kupiec opu­ścił lunetę i popa­trzył na Harka. Wyda­wał się łatwo­wierny, ale nie prze­sad­nie łatwo­wierny. Hark doko­nał dobrego wyboru.

– Nie jest to wcale taki dobry inte­res. – Hark wzru­szył ramio­nami ze smutną miną. – Musi sprze­da­wać ciało boga na aukcji, co ozna­cza, że guber­na­tor pobiera spory poda­tek.

Odwró­cił wzrok, jakby stra­cił zain­te­re­so­wa­nie tema­tem. Zarzu­cił przy­nętę. „Och, skub­nij haczyk, gruba rybo…”

– Sprze­daje wszystko na aukcji? – Kupiec się zawa­hał i odchrząk­nął. – A może twój przy­ja­ciel cza­sem sprze­daje kawałki boga… pry­wat­nie?

Hark zro­bił zdzi­wioną minę, a potem się zamy­ślił. Rozej­rzał się ukrad­kiem i pochy­lił w stronę kupca.

– Cóż, zgod­nie z pra­wem ciała bogów wolno sprze­da­wać tylko na aukcji. Gdyby ktoś się dowie­dział o pry­wat­nej trans­ak­cji, byłyby kło­poty. Ale… może chciałby pan poroz­ma­wiać z moim przy­ja­cie­lem?

– Gdyby nie miał nic prze­ciwko temu… – odparł kupiec. Roz­bły­sły mu oczy.

„Mam cię!”

Hark znał ludzi potra­fią­cych wyko­nać to, czego potrze­bo­wał. Kawa­łek pan­ce­rza homara pokryty szkli­wem, żeby wyglą­dał dziw­nie, z przy­kle­jo­nymi kil­koma poczer­nia­łymi cza­szoł­kami. Kupiec zacznie podej­rze­wać, że pamiątka nie jest praw­dzi­wym cia­łem boga, gdy znaj­dzie się daleko od Tajem­nicy Pani. Czy nawet wtedy nie będzie chciał dalej wie­rzyć, że pan­cerz jest auten­tyczny? Dla­czego rezy­gno­wać ze świet­nej histo­rii, którą można opo­wia­dać przy­ja­cio­łom? „Widzi­cie? To cząstka Pani Tajem­nic. Byłem w por­cie, kiedy wycią­gali ją z morza”. Po co wąt­pić?

– Hark!

Okrzyk, który roz­legł się u pod­stawy wieży, spra­wił, że Hark się wzdry­gnął. Dosko­nale znał ten głos i poczuł ulgę. Jelta nie spo­tkało nic złego. Oczy­wi­ście.

Po chwili ulga minęła i zro­biło mu się ciężko na sercu. Ogar­nęła go dziwna pokusa, by jesz­cze przez chwilę uda­wać, że nie sły­szy.

– Hej, Hark! – Wieża się zatrzę­sła, gdy ktoś dwa razy wal­nął w nią pię­ścią.

Obró­cił się i spoj­rzał w dół.

Zoba­czył Jelta sto­ją­cego na nabrzeżu. Dziw­nie było patrzeć na niego z góry. Jelt, dwa lata star­szy od Harka, zawsze był od niego wyż­szy, ale w ciągu ostat­nich trzech lat dosłow­nie wystrze­lił do góry. Stał się chudy, żyla­sty i gnie­wał się z tego powodu. Nawet gdy stał w cał­ko­wi­tym bez­ru­chu, wyczu­wało się ema­nu­jącą z niego złość. Jak zwy­kle miał roz­tar­gniony, lecz napięty wyraz twa­rzy, jakby słu­chał dener­wu­ją­cych szep­tów roz­le­ga­ją­cych się w pobliżu. Hark zawsze miał w jego obec­no­ści wra­że­nie, że poja­wiły się jakieś kło­poty; na razie nic mu nie grozi, ale jeśli nie będzie ostrożny, sytu­acja może się zmie­nić.

Jelt uniósł rękę i szybko, gniew­nie ski­nął w stronę Harka, który zawa­hał się na chwilę, nie wie­dząc, co robić, po czym uśmiech­nął się nie­śmiało do kupca i poma­chał do przy­ja­ciela.

– Miło cię widzieć! – zawo­łał. – Poroz­ma­wiam z tobą póź­niej, dobrze? – Zer­k­nął zna­cząco na kupca. „Nie teraz, Jelt. Mam inte­res do zro­bie­nia”.

Jelt pokrę­cił głową.

– Musisz zejść natych­miast.

– Żar­tu­jesz! – syk­nął Hark.

– Chodź! – Jelt znowu ude­rzył pię­ścią w drew­nianą wieżę. – Trzeba się śpie­szyć!

Inni widzo­wie sie­dzący na wieży zaczęli gło­śno pro­te­sto­wać. Hark zaci­snął zęby i prze­pro­sił cudzo­ziemca. Obie­cał, że odnaj­dzie go póź­niej, po czym zszedł po dra­bi­nie. Po chwili prze­py­chał się przez tłum za przy­ja­cie­lem. Hark zawsze brał udział w eska­pa­dach Jelta. Zacho­wy­wał się, jakby przy­siągł mu posłu­szeń­stwo.

– Mia­łem na haczyku tego kupca z kon­ty­nentu! – zapro­te­sto­wał, gdy obaj śpiesz­nie wspi­nali się dawną ścieżką kapła­nów na klif, gdzie znaj­do­wały się latar­nie mor­skie. – Nie mogłeś zacze­kać, aż pode­rwę wędkę?!

Jelt prych­nął z roz­ba­wie­niem.

– Wście­kasz się, że odcią­gną­łem cię od przy­ja­ciółki? – spy­tał. Od dawna żar­to­wał, że Hark pod­ko­chuje się w Pani Tajem­nic. – To takie roman­tyczne… Och, nie dąsaj się. Mówi­łem ci, że mamy dziś inną robotę!

– Gdzie byłeś dziś rano? – spy­tał ostro Hark. – Cze­ka­łem całymi godzi­nami!

– Uni­ka­łem kogoś – odparł krótko Jelt.

Jelt stał się nie­dawno bar­dzo popu­larny. Poszu­ki­wali go ludzie o chłod­nych oczach – i nie po to, by uści­snąć mu rękę. Cza­sami byli to ludzie guber­na­tora, cza­sami inni, któ­rzy się nie przed­sta­wiali. Powta­rzało się to od pamięt­nej nocy na bagnach, o któ­rej Hark i Jelt ni­gdy nie roz­ma­wiali. Hark wyczu­wał, że w tej chwili Jelt go pro­wo­kuje, by coś powie­dział. Zlek­ce­wa­żył przy­nętę.

– Zgu­bi­łeś ich? – spy­tał.

– Tak – odparł Jelt, który nagle stra­cił dobry humor. – Pośpiesz się, dobrze?

Hark miał wra­że­nie, że pochwy­cił go prąd mor­ski. Uwa­żał, że nie należy wal­czyć z prą­dami. Można je wyko­rzy­sty­wać, bawić się nimi, pozwa­lać się nieść; ma to jakiś sens, ow­szem. Ale bez­po­śred­nia walka to idio­tyzm. Jelt był prą­dem, który pory­wał go czę­ściej niż inne. Hark nie potra­fił się wyśli­zgnąć ani dać się nieść, stwa­rza­jąc pozory, że robi to, czego chce Jelt, choć uda­wało mu się to z innymi ludźmi.

„A zresztą nie chcę tego robić – powta­rzał sobie. – Jelt to mój brat”. Jed­nak rozu­miał, że nie powi­nien wie­rzyć w to, co sobie wma­wia.

W pobliżu szczytu wzgó­rza, w cie­niu jed­nej z wież obser­wa­cyj­nych, cze­kały cztery osoby. Har­kowi mocno zabiło serce, gdy roz­po­znał przy­wód­czy­nię, kobietę zbli­ża­jącą się do czter­dziestki. Miała mądrą twarz i usta pełne gory­czy, jej twarz i ramiona pokry­wały liczne piegi; widać je było nawet na skó­rze krótko ostrzy­żo­nej głowy. Bra­wu­rowe, śmier­tel­nie nie­bez­pieczne wyprawy prze­myt­ni­cze Dotty Rigg budziły dziwną dumę w miesz­kań­cach Tęsk­noty Pani. Jej pię­cioro dzieci mogło pić za darmo w każ­dej tawer­nie na wyspie, nawet młod­sze, i tylko czę­ściowo z powodu stra­chu wzbu­dza­nego przez gang.

Hark sły­szał star­szych ludzi mówią­cych o Rigg z lękiem i pogardą; zdu­mie­wały ich jej suk­cesy. „Źle skoń­czy, za bar­dzo ryzy­kuje, nikogo nie słu­cha. Kto, do licha, chce być sławną prze­myt­niczką?!”

– Witaj, Rigg! – powie­dział Hark. Miał nadzieję, że mówi pew­nie, ale z sza­cun­kiem. Jelt wpa­ko­wał ich w jakieś sza­leń­stwo, ale Hark powi­nien uda­wać, że potra­fił dać sobie z tym radę.

Zauwa­żył, że kilku towa­rzy­szy Rigg dum­nie nosi w uszach sta­lowe i kościane kol­czyki wska­zu­jące, że zostali uca­ło­wani przez morze. Ludzie zaj­mu­jący się nur­ko­wa­niem albo pły­wa­jący łodziami pod­wod­nymi czę­sto tra­cili słuch, przy­naj­mniej czę­ściowo. Głu­chota wywo­łana uca­ło­waniem przez morze świad­czyła o tym, że ktoś jest wete­ra­nem pod­mor­skich eska­pad, i budziła powszechny sza­cu­nek.

– Migamy? – spy­tał szybko Hark w języku migo­wym Miriad i zoba­czył, że Rigg kiwa głową. Wielu ludzi uca­ło­wa­nych przez morze potra­fiło czy­tać z warg lub zacho­wało część słu­chu, więc zawsze nale­żało grzecz­nie spy­tać, czy wolą nor­malną roz­mowę czy język migowy.

– Chcia­łaś się z nami spo­tkać? – mignął Hark do Rigg. Ponie­waż wielu miesz­kań­ców archi­pe­lagu zostało uca­ło­wa­nych przez morze, pra­wie wszy­scy wyspia­rze znali jakąś formę języka migo­wego, choć róż­niły się one nieco na poszcze­gól­nych wyspach. Hark znał pod­sta­wowe znaki uży­wane na Tęsk­no­cie Pani, ale migał tro­chę nie­zgrab­nie w porów­na­niu z ludźmi, któ­rzy mieli więk­szą wprawę.

– Tak, choć ten pomysł coraz mniej mi się podoba – ostro odpo­wie­działa Rigg, robiąc gniewną minę. – Cze­ka­li­śmy pra­wie godzinę! Lepiej nie spóź­nij­cie się dziś wie­czo­rem! – Ski­nęła w stronę Harka i Jelta, by się zbli­żyli. Sześć osób sta­nęło bli­sko sie­bie, by ich znaki nie były czy­telne z daleka.

„Dziś wie­czo­rem?” Wyda­rze­nia toczyły się szyb­ciej, niż Hark się spo­dzie­wał.

– Nie spóź­nimy się – mignął Jelt. Żad­nych wymó­wek, żad­nych prze­pro­sin, po pro­stu nie­winne spoj­rze­nie błę­kit­nych oczu.

Rigg wska­zała kciu­kiem latar­nię mor­ską na sąsied­nim przy­lądku.

– Ta latar­nia i następna – mignęła, spo­glą­da­jąc na Harka i Jelta tak­su­ją­cym wzro­kiem. – Musi­cie zga­sić latar­nie na wie­żach godzinę po strzale z armaty. Do następ­nej wieży bie­gnie ścieżka pod skra­jem klifu… Widzi­cie skalną półkę pod czer­wo­nym nawi­sem? Jeden z was musi się nią prze­czoł­gać. Nie wolno iść po kli­fie, bo ktoś was zauważy.

Hark szybko zro­zu­miał, o co cho­dzi, i coraz bar­dziej żało­wał, że się w to wplą­tał. Zaschło mu w ustach i w mil­cze­niu ski­nął głową. Był nie­złym akto­rem, ale wie­dział, że uca­ło­wani przez morze dobrze rozu­mieją język ciała. Miał tylko nadzieję, że nie zauwa­żyli ogar­nia­ją­cej go paniki. Zasta­na­wiał się, czy Jelt spe­cjal­nie przy­pro­wa­dził go z opóź­nie­niem, by nie mógł zapro­te­sto­wać i się wyco­fać. Spo­tkał się z czwor­giem nie­bez­piecz­nych ludzi i nie miał odwagi im powie­dzieć, że mar­no­wali czas.

– Musimy to zro­bić dziś wie­czo­rem? – spy­tał, melan­cho­lij­nie myśląc o łatwo­wier­nym kupcu, któ­rego zosta­wił samego.

– Oczy­wi­ście – odpo­wie­działa z iry­ta­cją Rigg. – Ludzie guber­na­tora są zajęci, prawda?

Hark zro­zu­miał, że Rigg ma rację. Więk­szość gwar­dzi­stów będzie praw­do­po­dob­nie pil­no­wać w por­cie „Dzie­cię­cia Otchłani”, strzec maga­zynu z cen­nym ładun­kiem i powstrzy­my­wać ludzi od nur­ko­wa­nia w zatoce po zagu­bione cząstki Pani Tajem­nic. Klify i zatoki będą patro­lo­wane przez mniej­szą liczbę ludzi.

– Jestem pewna, że jutro sprze­da­dzą na aukcji ciało boga z „Dzie­cię­cia Otchłani” – cią­gnęła Rigg. – Póź­niej znowu poja­wią się nor­malne patrole. Trzeba to zro­bić dziś w nocy.

– Nie ma pro­blemu – odparł Jelt.

– Nie uprze­dzi­łeś mnie – powie­dział z gory­czą Hark. Na nie­bie zapa­dał zmrok, jakby wpa­dło w kwa­śny humor. – Ni­gdy mnie nie uprze­dzasz, Jelt.

– Nie było czasu, prawda? Trzeba korzy­stać z oka­zji, jeśli się nada­rza. Spóź­ni­li­śmy się, bo godzi­nami szu­ka­łem cię w tłu­mie!

– Mia­łeś czas, żeby mnie uprze­dzić! – zaczął Hark, ale już wie­dział, że nie ma sensu się sprze­czać. Kłót­nie z przy­ja­cie­lem nie dopro­wa­dzą do niczego dobrego.

– Posłu­chaj – cią­gnął Jelt. – Zro­bimy to tak. Ukry­jemy się na wzgó­rzu, aż zapad­nie ciem­ność, a potem ja wdra­pię się do pierw­szej latarni, a ty pój­dziesz półką skalną do dru­giej. Szybko zga­sisz latar­nię, a póź­niej ja zga­szę moją.

– Nie rozu­miem, dla­czego to ja mam iść półką – mruk­nął Hark.

– Żar­tu­jesz?! – Jelt zatrzy­mał się nagle i popa­trzył na Harka roz­sze­rzo­nymi, gniew­nymi oczami. – Pró­buję udo­wod­nić Rigg, jakie masz zdol­no­ści, Hark! Myślisz, że nie zna­la­zł­bym kogoś innego do tej roboty?! Wcią­gną­łem cię, bo jeste­śmy przy­ja­ciółmi! Potra­fisz dobrze się wspi­nać, a po dzi­siej­szym wie­czo­rze będzie o tym wie­dział cały gang prze­myt­ni­ków!

Cho­ciaż Hark był ziry­to­wany, kom­ple­ment tro­chę go uła­go­dził.

– Półka jest wąska – dodał Jelt. – Jesteś niż­szy ode mnie i będziesz się posu­wał szyb­ciej. Ten, kto ukryje się w pobliżu pierw­szej latarni, musi ją roz­bić, nie­za­leż­nie od tego, co się sta­nie. Co byś zro­bił, gdyby poja­wili się ludzie guber­na­tora? Uśmiech­nął­byś się do nich? Opo­wie­dział ładną histo­ryjkę?

– A ty? – odpa­ro­wał Hark. – Zrzu­cił­byś ich z klifu?

Jelt lekko wzru­szył ramio­nami i uśmiech­nął się groź­nie. Jego uśmiech mówił: „Zro­bił­bym to, gdy­bym chciał”. Zawsze tak się zacho­wy­wał, jeśli mogło dojść do walki. Bra­wura z dodat­kiem groźby. Żar­to­wał, a jed­nak nie żar­to­wał. Nie dawało się okre­ślić, co jest prawdą.

– Dla­czego chcą zga­sić te latar­nie? – spy­tał cicho Hark.

Latar­nie mor­skie były kie­dyś sygna­łem dla bogów – prośbą. „Bła­gamy, żeby­ście pozwo­lili naszym stat­kom prze­pły­nąć. Nie wynu­rzaj­cie się w swoim strasz­li­wym maje­sta­cie. Uła­go­dzimy was, nakar­mimy…” Wiele wysp archi­pe­lagu Miriad usu­nęło latar­nie mor­skie jako sym­bol minio­nej, god­nej poża­ło­wa­nia epoki, ale guber­na­tor Tęsk­noty Pani był czło­wie­kiem prak­tycz­nym. Nie znisz­czył wież, prze­bu­do­wał je i wypo­sa­żył latar­nie w wiel­kie soczewki, tak że rzu­cały sze­ro­kie snopy świa­tła na zatoczki, z któ­rych w mroku nocy lubili korzy­stać prze­myt­nicy.

– Chcą zro­bić coś, co ma pozo­stać tajem­nicą – powoli, cier­pli­wie odparł Jelt, choć w jego gło­sie brzmiała nuta nie­cier­pli­wo­ści. – Może dowiemy się, o co cho­dzi, jeśli udo­wod­nimy, ile jeste­śmy warci.

Hark wahał się kilka sekund za długo i Jelt jak zwy­kle wpadł w złość.

– Och, zacho­wuj się jak doro­sły, Hark, nim zacznę żało­wać, że cię do tego wcią­gną­łem! To oka­zja zro­bie­nia kariery! Masz inne plany zawo­dowe, co? Zamie­rzasz spę­dzić życie, zbie­ra­jąc odpadki w por­cie i wyłu­dza­jąc gro­siki jak mały dzie­ciak, aż sta­niesz się stary i znie­do­łęż­niały, więc zaczniesz gło­do­wać?!

Hark przy­gryzł wargę, wie­dząc, że Jelt mówi prawdę. W głębi duszy Hark miał nadzieję, że czeka go lep­szy los; wyobra­żał sobie jasną, nie­zwy­kłą przy­szłość. Cho­ciaż czuł głę­boką, instynk­towną miłość do Tęsk­noty Pani, cza­sem marzył o prze­nie­sie­niu się na Syrenę albo Mal­pizę – więk­szą, wesel­szą wyspę, gdzie było wię­cej moż­li­wo­ści. Codzien­nie widy­wał ludzi, któ­rzy praw­do­po­dob­nie mieli kie­dyś podobne marze­nia, ale ni­gdy nie opu­ścili Tęsk­noty Pani i niczego nie osią­gnęli. Sta­rych męż­czyzn i stare kobiety w wil­got­nych łach­ma­nach, zbie­ra­ją­cych małże albo pro­szą­cych o drobne datki. W ich oczach malo­wało się znu­że­nie i roz­cza­ro­wa­nie. Patrząc na nich, czuł dreszcz lęku.

Hark już zro­bił coś w rodzaju kariery, prawda? Prze­stał krą­żyć wokół przy­tułku dla bez­dom­nych sie­rot, żebrząc o jedze­nie albo miej­sce do spa­nia. Miesz­kał wraz z innymi bez­dom­nymi nasto­lat­kami w szo­pie za fabryką kleju, nad linią przy­pływu; ścianę ogrze­wały pale­ni­ska fabryki. Współ­lo­ka­to­rzy praw­do­po­dob­nie prę­dzej czy póź­niej go wyrzucą, gdy doj­dzie do zmiany soju­szy; takie rze­czy po pro­stu się zda­rzają. Ludzie prze­stają cię lubić, więc szu­kasz innych przy­ja­ciół, żeby prze­trwać. Na nikim nie można na zawsze pole­gać.

Na nikim z wyjąt­kiem Jelta.

Hark i Jelt stra­cili rodzi­ców tej samej okrut­nej zimy, co w jakiś spo­sób ich połą­czyło. Cza­sami Hark miał wra­że­nie, że są czymś wię­cej niż tylko przy­ja­ciółmi – a może mniej niż przy­ja­ciółmi? – że ich losy są wbrew ich woli zwią­zane. Na Tęsk­no­cie Pani żyło wiele sie­rot; w dzie­ciń­stwie oka­zy­wano im szorstką dobroć. Miesz­kały w przy­tułku i dosta­wały jeden posi­łek dzien­nie. Żegla­rze rzu­cali im cza­sem odpadki i przy­my­kali oko, gdy dzie­ciaki spały w sza­lu­pach. Nawet gangi zbie­ra­czy, mające na wybrzeżu wła­sne tery­to­ria, od czasu do czasu pozwa­lały naj­młod­szym grze­bać w jezior­kach wśród skał w poszu­ki­wa­niu jeżow­ców i małży. Ale kiedy miały sie­dem lub osiem lat, ich czas się koń­czył. Mogły zadbać o sie­bie bez niczy­jej pomocy i prze­pę­dzano je z tery­to­riów gan­gów. Harka spo­tkało to dopiero w wieku dzie­wię­ciu lat: wcze­sna lek­cja na temat zalet dzie­cię­cego, nie­szko­dli­wego wyglądu.

Było to rów­nież nie­bez­pieczne. Spra­wiało, że Hark wyda­wał się poten­cjalną ofiarą, łatwym celem. Prze­trwał, bo roze­szły się plotki o jego zwa­rio­wa­nym przy­ja­cielu, który potrafi wal­czyć z doro­słymi męż­czy­znami i wybija im zęby kamie­niami.

Jelt ura­to­wał Har­kowi życie. Łatwo tra­cił nad sobą pano­wa­nie i potra­fił natych­miast zapo­mnieć o stra­chu. Miał ambitne plany i wiel­kie mnie­ma­nie o sobie.

– Musimy piąć się w górę albo ni­gdzie nie dotrzemy – mawiał. – Świat trzeba chwy­cić za gar­dło albo zgi­nąć.

Kilka godzin póź­niej obaj ukryli się na stoku wzgó­rza, patrząc na ciem­nie­jące niebo. Nocne wyprawy nie dener­wo­wały Jelta. Harka ow­szem, cho­ciaż wie­dział, że nie powi­nien się do tego przy­zna­wać.

Radził sobie, opo­wia­da­jąc w myślach histo­rie. Wyobra­żał sobie, że wyko­nał zada­nie, prze­żył, a póź­niej rela­cjo­nuje swoje przy­gody zachwy­co­nym słu­cha­czom w tawer­nie. Uspo­ka­jało go to i wol­niej biło mu serce. Stał się boha­te­rem, wszystko dobrze się skoń­czyło. Nie ma się czym przej­mo­wać. Toczące się wyda­rze­nia nie były naprawdę nie­bez­pieczne, przy­po­mi­nały przed­sta­wie­nie teatralne.

„Cze­ka­li­śmy przez dwie godziny w niszy skal­nej – opo­wia­dał zacie­ka­wio­nym, wyima­gi­no­wa­nym słu­cha­czom. – Sły­sze­li­śmy wie­czorny strzał z armaty, a potem patrzy­li­śmy na ciem­nie­jące niebo. Nad Pokorą i Kadłu­bem zbie­rały się chmury burzowe…”

Niebo stało się żół­tawe; na inne ska­li­ste wyspy spa­dały ulewy. Sły­szał ude­rze­nia kro­pli desz­czu, widział na ska­łach ciemne, wil­gotne, lśniące kro­ple wody.

Kry­jówka znaj­do­wała się w poło­wie wyso­ko­ści klifu na przy­lądku. Jelt spo­glą­dał na morze z miłym, eks­ta­tycz­nym wyra­zem twa­rzy, jaki zawsze się na niej poja­wiał, nim zro­bił coś głu­piego i nie­bez­piecz­nego. Tylko jego kwa­dra­towe palce nie­spo­koj­nie się poru­szały. Był opa­no­wany, ale czujny, chło­nął każdą mija­jącą chwilę, ważył jej zna­cze­nie.

– Chodź – powie­dział nagle. Nad­szedł wycze­ki­wany moment. Jelt miał zwie­rzęcy instynkt do takich spraw.

Po wyj­ściu z kry­jówki Hark poczuł na twa­rzy i rękach kro­ple lodo­wa­tego desz­czu – bole­sne ukłu­cia zimy.

„Musie­li­śmy się wspiąć na przy­lą­dek po kli­fie, żeby nas nie zauwa­żono – wyja­śnił swoim przy­szłym, wyima­gi­no­wa­nym admi­ra­to­rom. – Było to trudne, deszcz zale­wał nam oczy, a skały sta­wały się coraz bar­dziej śli­skie…”

Ciemne zbo­cze na górze pokry­wały nakra­piane sza­ro­białe głazy, które nie­kiedy sta­czały się w dół. Rosły mię­dzy nimi kar­ło­wate drzewa przy­po­mi­na­jące maleń­kie znaki zapy­ta­nia; kępy igieł poru­szane wil­got­nym wia­trem przy­po­mi­nały zaci­śnięte pię­ści. W ciem­no­ści widać było szare miko­łajki. Mięk­kie pur­chawki wyglą­dały jak kamie­nie, ale pękały pod naci­skiem dłoni. Można było się chwy­cić wrze­cio­now­ców, lecz parzyły dło­nie i palce.

Hark wspi­nał się na klif. Zdrę­twiały mu dło­nie i szczę­kał zębami.

„Zasta­na­wia­łem się, dla­czego wła­ści­wie to robię, ale nie mogłem wysta­wić Jelta do wia­tru, prawda? Zgi­nąłby beze mnie”.

Wszy­scy miesz­kańcy Tęsk­noty Pani uczyli się wspi­nać już w dzie­ciń­stwie. Wdra­py­wali się do gniazd mor­skich pta­ków na kli­fach we wschod­niej czę­ści wyspy. Przy­lądki i śli­skie skały w zato­kach pozwa­lały się spraw­dzić i usta­lić swoje miej­sce w hie­rar­chii. Hark ska­kał ze Skały Lamen­tów i spa­dał przez długą sekundę, po czym wypły­wał zdy­szany na powierzch­nię. Dopóki potra­fił się wspi­nać, mógł uni­kać nie­bez­pie­czeństw, kło­po­tów i ludzi chcą­cych odzy­skać swoje mie­nie.

Zer­k­nął w bok i zoba­czył, że Jelt podąża do przodu z wykrzy­wioną twa­rzą, na któ­rej malo­wało się napię­cie. Hark był zręcz­niej­szy i lżej­szy, a Jelt sil­niej­szy i bar­dziej skłonny do bra­wury. Hark przez całe życie sta­rał się naśla­do­wać przy­ja­ciela.

„…i oczy­wi­ście zaczęło się ściem­niać, więc ledwo widzie­li­śmy wła­sne ręce…”

Wspi­nali się szcze­liną bie­gnącą zyg­za­kiem w górę, ponie­waż łatwo było tam o opar­cie dla stóp i nie dosię­gało ich świa­tło latarni, która bar­wiła na liliowo pobli­skie skały. Zacie­nione miej­sca miały ciem­no­po­ma­rań­czową barwę.

Kiedy szcze­lina stała się zbyt wąska, by wspi­nali się obok sie­bie, Jelt ruszył przo­dem. Wybie­ra­jąc trasę, nie spo­dzie­wali się desz­czu. Szcze­liną spły­wała woda i Hark czuł na rękach lodo­wate stru­myki oraz sły­szał grze­chot nie­wiel­kich kamy­ków wyrwa­nych z wil­got­nej ziemi.

Jelt usta­wił się bokiem w szcze­li­nie, zapie­ra­jąc się ple­cami o skałę. W oczy Harka ude­rzyło liliowe świa­tło. Z prze­ra­że­niem zdał sobie sprawę, że znaj­dują się bli­sko szczytu. Osło­nił twarz, by nie stra­cić zdol­no­ści widze­nia w mroku. Błysk świa­tła spra­wił, że tań­czyły mu przed oczami kolo­rowe kręgi; przy­po­mi­nały poma­rań­czowe ryby pły­wa­jące w ciem­nym morzu.

Jelt wybrał to miej­sce na kry­jówkę. Trą­cił Harka i wska­zał zbo­cze. Spo­glą­da­jąc przez deszcz, Hark widział trasę, którą powi­nien prze­być – nawis skalny i nie­wielką półkę znaj­du­jącą się pod nim. Jelt szybko klep­nął go po ramie­niu: mil­czący gest kole­żeń­stwa.

Ośle­piony Hark ruszył samot­nie śli­ską półką, by dotrzeć do następ­nej wieży. Z daleka nie zauwa­żył, jak cia­sna i wąska jest szcze­lina w skale, ale nie miał odwrotu.

„Wyobraź­cie sobie, jak leża­łem na wąskiej półce o sze­ro­ko­ści połowy dłoni i czoł­ga­łem się do przodu. Cza­sami musia­łem zgi­nać się wpół, bo półka zmie­niała kie­ru­nek. Po lewej stro­nie ziała prze­paść…”

– Głupi, zwa­rio­wany plan – szep­nął. Oczy zale­wała mu zamu­lona woda, czuł pod sto­pami śli­skie kamie­nie.

Wyda­wało się, że minął wiek, nim zna­lazł się za białą żyłą bie­gnącą w skale i zdał sobie sprawę, że poko­nał zale­d­wie jedną trze­cią trasy. Zro­zu­miał, że idzie zbyt wolno, i poczuł mdło­ści. Im dłu­żej zwleka, tym więk­sze ryzyko, że ktoś zauważy Jelta. Wal­cząc z instynk­tem, zaczął poru­szać się szyb­ciej, nie robiąc przerw, by spraw­dzać każde miej­sce, gdzie sta­wia stopy. Da sobie radę. On…

Nie wie­dział, kiedy popeł­nił błąd. Może przy­czyną był oblu­zo­wany kamień albo śli­ska skała? Nagle zaczął spa­dać. Podra­pał nogę i bio­dro, posi­nia­czył dło­nie, na próżno usi­łu­jąc się cze­goś chwy­cić. W ostat­niej chwili zła­pał ręką młode drzewko, a drugą wsu­nął w szcze­linę w skale. Wisiał nad prze­pa­ścią, bez­rad­nie wierz­ga­jąc nogami.

Drzewko było za słabe, by go utrzy­mać. Widział, jak się wygina; kora pękała, białe włókna coraz bar­dziej się roz­cią­gały.

Pęk­nie, a on runie w dół. Za kilka sekund zacznie się zupeł­nie inna histo­ria, ale Hark już ni­gdy nikomu jej nie opo­wie.

„Sły­sze­li­ście o tym małym, Harku?”

„Nie. Który to?”

„Chudy, kłam­liwy pokurcz. No cóż, zeszłej nocy spadł z klifu. Roz­trza­skał sobie głowę. Zna­leźli go, ale naj­pierw przez cały dzień jadły go ryby”.

Ktoś cmok­nie, prych­nie, a może par­sk­nie śmie­chem. To wszystko. Koniec opo­wie­ści.

„Nie! – pomy­ślał. – Jestem boha­te­rem, do jasnej cia­snej!”

Wyjął rękę ze szcze­liny i wycią­gnął procę zatkniętą za pasek. Wisiał teraz tylko na jed­nej ręce. Sły­szał skrzy­pie­nie drewna i czuł, że jego dłoń ześli­zguje się po pniu.

Despe­racko zamach­nął się procą, która zacze­piła się na grub­szym drzewku rosną­cym nieco wyżej. Ryzy­ku­jąc upa­dek, puścił pierw­sze drzewo i zła­pał ręką drugi koniec procy. Chwy­cił go – i utrzy­mał się. Pod­cią­gnął się i zdo­łał objąć ramie­niem pień dru­giego drzewa, po czym powoli, mozol­nie wspiął się z powro­tem na półkę.

Przy­ci­snął podra­pany poli­czek do mokrej skały i stra­cił kilka cen­nych sekund. Dygo­tał, usi­łu­jąc zapa­no­wać nad mdło­ściami.

– Boha­ter… – szep­nął iro­nicz­nie. Pie­kły go oczy. Kiedy ostroż­nie uniósł głowę, zdał sobie sprawę, że ni­gdzie nie widzi procy. Nie miał czasu jej szu­kać; pra­wie na pewno spa­dła na skały u pod­nóża klifu. Poczoł­gał się pośpiesz­nie do przodu; jego posi­nia­czone ręce i ramiona drżały.

Kiedy półka się skoń­czyła i zoba­czył nad głową gwiazdy, pra­wie nie mógł uwie­rzyć we wła­sne szczę­ście. Wgra­mo­lił się wąską rynną i ujrzał słabo oświe­tlony przy­lą­dek, fioł­kowy jak żyły mar­twego czło­wieka. Zoba­czył wieżę, kamienny postu­ment zwień­czony meta­lową klatką. Na szczy­cie znaj­do­wała się meta­lowa obu­dowa latarni z przy­mo­co­waną soczewką. Z ulgą spo­strzegł, że wokół nie ma żywej duszy.

Pobiegł do przodu, śli­zga­jąc się na mokrej tra­wie. Chwy­cił kamień i rzu­cił go w stronę szczytu wieży. Pole­ciał łukiem we wła­ści­wym kie­runku, ale tra­fił za nisko i sto­czył się z grze­cho­tem na zie­mię. Nie zdoła roz­bić latarni bez procy.

Zer­k­nął w stronę dru­giego przy­lądka. Jeśli nie zgasi latarni, Jelt będzie sie­dział w kry­jówce w pobliżu dru­giej wieży. Prę­dzej czy póź­niej pojawi się patrol i coś się przy­da­rzy… Jel­towi albo komuś innemu.

„I wtedy – powie­dział swoim wyima­gi­no­wa­nym słu­cha­czom – zro­zu­mia­łem, że mogę zro­bić tylko jedno…”

Zmę­czony i drżący Hark pod­biegł do wieży i zaczął się wspi­nać.

Kamienna pod­stawa oka­zała się łatwa. Cement zwie­trzał i popę­kał, więc znaj­do­wał opar­cie dla stóp. Ale kiedy dotarł do czę­ści wyko­na­nej z metalu, wspi­naczka stała się trud­niej­sza. Opla­tał rękami i nogami mokre meta­lowe wspor­niki i powoli peł­znął do góry; pod­cią­gał się na zardze­wia­łych poprzecz­kach, gdy pozwa­lały moc­niej się chwy­cić. Gwar­dzi­ści guber­na­tora wspi­nali się po dra­bi­nach, by zapa­lać latar­nie, po czym zabie­rali dra­biny, by nikt inny nie wdra­pał się na wieże.

Kiedy dotarł do szczytu, otwo­rzył meta­lową obu­dowę, wyjął latar­nię i cisnął na zie­mię. Roz­biła się dzie­sięć metrów niżej. Oliwa ochla­pała kamienną pod­stawę; przez chwilę tań­czyły na niej małe fioł­kowe pło­myki, które w końcu zga­sły. Po dzie­się­ciu sekun­dach latar­nia na dru­gim przy­lądku roz­bły­sła, a potem rów­nież zga­sła. Jelt strze­lił do niej z procy.

„Więc cią­gle żyje. Teraz może uciec, a ja…”

Scho­dząc z wieży, zauwa­żył zbli­ża­jące się poma­rań­czowe latar­nie.

Gwar­dzi­ści guber­na­tora dotarli do pod­stawy wieży i oto­czyli ją, gdy Hark w dal­szym ciągu tkwił na meta­lo­wej kon­struk­cji, ści­ska­jąc dłońmi kra­tow­nicę. Wisiał na niej, łapiąc oddech, pora­niony i posi­nia­czony; czuł lodo­waty chłód.

Mimo wszystko będzie musiał opo­wie­dzieć jakąś prze­ko­nu­jącą histo­rię. Nie w tawer­nie wśród przy­ja­ciół, ale tu i teraz, w desz­czu, ośle­piony przez latar­nie.

I musi to być naprawdę dobra opo­wieść. Przede wszyst­kim nie powi­nien poja­wić się w niej Jelt.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: