Światło i płomień - ebook
Światło i płomień - ebook
Podważająca mity o upadku Rzeczypospolitej opowieść o bezprecedensowej próbie odwrócenia biegu historii.
Trudno będzie napisać lepsze studium polityki ostatnich sześciu dekad niepodległego państwa polsko-litewskiego — prof. Hamish Scott, Jesus College, Uniwersytet Oxfordzki
Ostatnie dekady dawnej Rzeczypospolitej to epoka, na którą patrzymy przez pryzmat straconych szans i podciętych skrzydeł. Czy Rzeczpospolita naprawdę była państwem upadłym, które samo przegrało swą wielkość i skazało się na zagładę?
Richard Butterwick, brytyjski profesor historii, absolwent Cambridge i studiów doktoranckich na Oxfordzie w swoim najnowszym dziele przekonuje, że zdecydowanie nie. Pozbawiony obciążeń i uprzedzeń kreśli obraz wielkiego potencjału Rzeczypospolitej, który na kilka lat zajaśniał pełnym blaskiem i spłonął – w ogniu rosyjskich dział w wojnie o konstytucję 1792 i powstaniu kościuszkowskim.
Wychodząc ze głębokiego kryzysu, w drugiej połowie XVIII wieku Rzeczpospolita była buzującym kotłem energii społecznej i przeciwstawnych idei. Szok wywołany I rozbiorem i ponownym zacieśnieniem rosyjskiej dominacji uruchomił desperacki wysiłek na rzecz ocalenia państwa – Sejm Wielki, który Butterwick nazywa „polską rewolucją”. Jak wyglądało ścieranie się idei oświecenia ze szlachecką kulturą polityczną i słynna walka „peruki z wąsami”?
Na historycznej szachownicy autor rozstawia zarówno najważniejsze, jak i poboczne figury: tragiczną postać króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, wielkich magnatów, wizjonerskich reformatorów i zwykłych szlachciców. Pamięta jednak o tym, że cała ta partia rozgrywała się w złowrogim cieniu agresywnych monarchii ościennych i pod czujnym okiem ich władców, z Katarzyną II na czele. Angielski historyk w nowatorski sposób wpisuje dzieje Rzeczypospolitej w szeroki kontekst europejski, wyjaśniając dyplomatyczne rozgrywki i strategiczne cele trzech wielkich mocarstw – Rosji, Prus i Austrii. Co ważne, czyni to, korzystając również ze źródeł litewskich oraz najnowszych ustaleń tamtejszych badaczy.
Światło i płomień to opowieść o końcu i początku – zniszczeniu polsko-litewskiego państwa i narodzinach nowoczesnego narodu.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07812-9 |
Rozmiar pliku: | 7,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W niedzielę 6 maja 1787 roku poranek był chłodny i jasny. Silne wiosenne światło słoneczne mąciły przelotne opady. Po wodach ogromnej rzeki Dniepr, zasilanych przez topniejące po długiej zimie śniegi i lody, płynęła na południe flotylla siedmiu pałacowych galer i około osiemdziesięciu mniejszych jednostek. Wielka wyprawa rosyjskiej imperatorowej Katarzyny II była tematem rozmów w całej Europie. Monarchini wizytowała południowe obszary imperium, energicznie zasiedlane przez potężnie zbudowanego mężczyznę, przypominającego antycznego Kolosa, który jednocześnie był faktycznym współwładcą państwa, wieloletnim faworytem carycy i zapewne jej potajemnie zaślubionym mężem – Grigorija Potiomkina. Wojaż imperatorowej stał się okazją do powstania terminu „wsie potiomkinowskie”, wywiedzionego ze złośliwie przejaskrawionych opisów pospiesznie wznoszonych lub powierzchownie i prowizorycznie odnawianych osiedli nadbrzeżnych. Katarzyna, od dawna nazywana Wielką przez wielbicieli i pochlebców, odbywała podróż na Krym. Zanosiło się na wojnę z imperium osmańskim. Gdy około dziesiątej rano flotylla zarzuciła kotwice w pobliżu miasteczka Kaniów, bateria artylerii, ustawiona na wysokim polskim brzegu, uczciła jej przybycie 101 salwami. Armada odpowiedziała dziewięcioma salwami z własnych dział.
Jan Bogumił Plersch, Powitanie Katarzyny II w Kaniowie 6 maja 1787 roku, Narodowa Galeria Sztuki we Lwowie.
Na brzegu oczekiwał pełen niepokoju, dość zażywny pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna o orlim nosie i dużych ciemnych oczach. Był to Stanisław August Poniatowski, elekcyjny król polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki etc. Część jego monarszej tytulatury była już jedynie wspomnieniem utraconych prowincji. Po dwudziestu dziewięciu latach miał ponownie ujrzeć ukochaną niegdyś kobietę, która wyniosła go na królewski tron i nie tylko udaremniła jego wysiłki, zmierzające do zreformowania Rzeczypospolitej, lecz ją sobie podporządkowała i okroiła. Aby doprowadzić do tego spotkania, naraził się na wysiłek i koszt związany z przebyciem zaśnieżonych dwóch trzecich nadal olbrzymiego Królestwa Polskiego z orszakiem liczącym około trzystu pięćdziesięciu ludzi. Podczas próby przeprawy przez Wisłę zniósł nawet zimną kąpiel, kiedy pod jego orszakiem załamał się lód. Po przybyciu do Kaniowa oczekiwał przez sześć tygodni w pospiesznie zaprojektowanej i wzniesionej drewnianej rezydencji. Podczas gdy topniejący śnieg zamieniał się powoli w błoto, w położonym nieco dalej w górę rzeki Kijowie śmietanka polsko-litewskiej arystokracji składała hołdy potężnej imperatorowej. Ona zaś manifestowała swą pobożność w budzących cześć swoim wiekiem świątyniach miasta, a prywatnie skarżyła się na nudę obrzędów religijnych. Dawna stolica Rusi została odebrana przez Moskwę Rzeczypospolitej Obojga Narodów w 1654 roku, a formalnie przyłączona do Moskwy traktatem pokojowym w roku 1686. Była obecnie prowincjonalnym miastem, którego najważniejsi mieszkańcy – jeśli wierzyć oficjalnej kronice królewskiej wyprawy, spisanej przez biskupa Adama Naruszewicza – nadal kultywowali polską mowę, nosili polskie stroje i fryzury.
W dole rzeki leżały słynne porohy, czyli skalne progi, a za nimi opuszczone kozackie stanice, niegdyś nazywane Siczą Zaporoską. Niedaleko było stamtąd do Żółtych Wód i Korsunia, miejsc upokarzających klęsk Rzeczypospolitej podczas wielkiego powstania kozackiego, które wybuchło w 1648 roku i po którym polsko-litewskie państwo nigdy nie odzyskało pełni sił. Nie było dla króla wielką pociechą to, że resztki zaporoskiej autonomii zostały zdławione przez Rosję w 1783 roku. Jeszcze w 1768 roku miejscowi Kozacy i chłopi ponownie powstali przeciw polskiej szlachcie, klerowi katolickiemu i Żydom. Ta wściekła orgia przemocy, napędzana przez spory religijne oraz konflikty społeczne i ekonomiczne, została w równie brutalny sposób stłumiona.
Kościoły katolickie obrządku łacińskiego były w tych stronach nieliczne i rozproszone na wielkim obszarze. Na dalekich, południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej utrzymywały się wyznaniowe konflikty między katolikami obrządku ruskiego (unitami) a wyznawcami prawosławia (pejoratywnie zwanymi dyzunitami). W ciągu swej długiej podróży przez Wołyń i Ukrainę do Kaniowa król robił, co mógł, aby okazać swą sympatię unitom; odwiedzał ich świątynie, szkoły i klasztory, brał udział w ich nabożeństwach, rozmawiał z chłopami i ich dziećmi. W Wielki Czwartek umył nogi dwunastu starym Rusinom, a potem osobiście podał im kolację (był to lokalny wariant corocznego pobożnego rytuału, zainspirowanego aktem pokory Chrystusa, który podczas ostatniej wieczerzy umył nogi swoim apostołom).
Niedaleko od Kaniowa leżała też Śmiła – latyfundium Potiomkina, stające się w szybkim tempie państwem w państwie. Gwałtownie zwiększająca swą liczbę ludność Śmiły, przeważnie prawosławna, uprawiała żyzne ziemie i handlowała z Imperium Rosyjskim, położonym na drugim brzegu Dniepru. Stanisław August zdawał sobie sprawę z politycznych zagrożeń, związanych z coraz większym podporządkowaniem prawosławnego kleru w Rzeczypospolitej petersburskiemu Świętemu Synodowi. Jednym z punktów programu jego podróży była próba nakłonienia biskupa stojącego na czele Kościoła prawosławnego w Polsce i na Litwie do złożenia przysięgi lojalności królowi i Rzeczypospolitej. Inne pomysły, które polski monarcha planował przedstawić rosyjskiej władczyni, obejmowały umowy handlowe, obniżenie rosyjskich ceł i stworzenie podstaw do tego, by polscy eksporterzy mogli z większym dla siebie pożytkiem wykorzystywać supremację Rosji na północnych wybrzeżach Morza Czarnego. Zamierzał też zabiegać o wycofanie z Rzeczypospolitej rosyjskiego pułku, który od lat nękał południowo-wschodnie województwa arbitralnymi rekwizycjami. Jego niczym nieskrępowana działalność rabunkowa obejmowała uprowadzanie dziesiątków tysięcy rzekomo zbiegłych chłopów, którymi zasiedlano ziemie „Noworosji”, zarządzane przez namiestnika południa Potiomkina.
Najważniejszym celem Stanisława Augusta było jednak zawarcie traktatu sojuszniczego z Rosją. Uznał on, że właśnie teraz nadeszła wyjątkowo sprzyjająca okazja. Polskie siły miały walczyć – na koszt Rosji – u boku rosyjskich sprzymierzeńców w nadchodzącej wojnie z imperium osmańskim. Tego rodzaju sojusz wymagałby skonfederowania następnego sejmu, a zatem nadania obradującym posłom i senatorom nadzwyczajnych uprawnień. Konfederacje bywały często tworzone „od dołu”, czyli na prowincji, i wymierzone przeciwko monarsze, ale mogły też powstawać „od góry”, czyli „przy królu”. Taka konstrukcja prawna umożliwiłaby sejmowi w razie konieczności ratyfikację sojuszu i uchwalenie innych ustaw większością głosów, wykluczała bowiem możliwość zastosowania liberum veto. Król potrzebował zgody sejmu na zwiększenie liczebności wojska z 18 tysięcy do 45 tysięcy i na podniesienie niezbędnych do tego podatków. Zgłosił on też chęć wprowadzenia „poprawek” do procedury parlamentarnej i sądownictwa.
Stanisław August uważał, że wspomniany sojusz ochroni pozostałe przy Rzeczypospolitej terytoria przed grabieżczymi poczynaniami sąsiednich państw – Prus i Austrii – a równocześnie wzmocni pozycję polskiego państwa na arenie międzynarodowej. Miał nadzieję, że taki krok naprzód przebudzi narodową dumę, fatalnie nadwątloną przez piętnastolecie upokarzającej bierności pod dokuczliwą rosyjską hegemonią, i nada jego rządom nowy blask. Musiał przekonać Katarzynę, że sojusz z umiarkowanie silną Polską – aczkolwiek bardzo nierówny – leży w interesie obu państw. Problem polegał na tym, że do tej pory prowadziła ona politykę systematycznego osłabiania Rzeczypospolitej. Tylko dwukrotnie – w latach 1764 i 1776 – niezbyt chętnie wyraziła zgodę na ograniczone reformy ustroju sąsiada. Czterokrotnie odrzuciła sugestie zawarcia sojuszu. Jedynym argumentem, jaki mógł ją przekonać, było twierdzenie, że podczas wojny Rosji z imperium osmańskim Rzeczpospolita może pogrążyć się w chaosie. Taki scenariusz realizował się w latach 1768–1772, podczas konfederacji barskiej.
Król dostrzegał również możliwość wykorzystania ewentualnej odmowy w sposób korzystny dla swego państwa. Nawet uprzejme przyjęcie przez imperatorową mogłoby powstrzymać jego oponentów od zerwania najbliższego sejmu. Pozwoliłoby mu to na kontynuację swojej polityki, z konieczności ograniczonej po pierwszym rozbiorze (1772) do stopniowego wprowadzania poprawek w pozornie mniej ważnych sprawach. Nastrój króla zmieniał się w zależności od sygnałów docierających do Kaniowa z Kijowa. Z jednej strony przywódca magnackiej opozycji, hetman wielki koronny Franciszek Ksawery Branicki, snuł intrygi przeciw królowi. Nie wróżyło to dobrze monarsze, gdyż Branicki był żonaty z ulubioną siostrzenicą Potiomkina, kochaną także przez Katarzynę. Z drugiej strony caryca z pogardą traktowała innych opozycyjnych magnatów, a uprzejmie witała rodzinę króla.
Wstawał ranek 6 maja. Carski dwór powoli budził się do życia, a Polacy czekali. Dwaj książęta o kosmopolitycznych zapędach, Charles-Joseph de Ligne i Charles-Henri de Nassau-Siegen, gdy przypłynęli do brzegu, zostali przyjęci przez Stanisława Augusta. Około pierwszej Aleksandr Bezborodko (sekretarz imperatorowej, a de facto minister spraw zagranicznych) dotarł na polski brzeg na pokładzie szalupy napędzanej przez dziewięciu wioślarzy w towarzystwie szambelana carskiego dworu, księcia Fiodora Bariatyńskiego. Zaraz po zejściu na brzeg zaprosił króla na galerę carycy, „Dniepr”. Z powodu silnego prądu i wysepek z piasku podróż trwała około godziny. Król, niewątpliwie przemoczony i trochę zmęczony szkwałami i przelotnymi deszczami, wszedł na pokład w otoczeniu nielicznej świty.
Stanisław August wyraził chęć spotkania się z imperatorową jako hrabia Poniatowski, zarówno z powodów natury prawnej (monarsze nie wolno było opuszczać terytorium Rzeczypospolitej bez zgody sejmu), jak i z chęci oszczędzenia czasu, który pochłonęłaby ceremonia powitania. Nie ulega wątpliwości, że miał też w pamięci 1758 rok, kiedy po raz ostatni widział Katarzynę właśnie jako hrabia Poniatowski. Imperatorowa powitała go jednak z przysługującymi monarsze honorami; zamiast podać mu rękę do pocałowania, podsunęła mu swój przypudrowany policzek. Potiomkin odprowadził króla aż do drzwi prywatnej kajuty carycy. Lecz Stanisław August miał szansę spędzić z Katarzyną sam na sam tylko kilka minut, a ich rozmowa nie została uwieczniona dla potomności. Później drzwi zostały otwarte. Król wprowadził swą siostrzenicę, Urszulę Mniszchową, którą imperatorową uściskała. Potem wyszli.
Po tym krótkim prywatnym spotkaniu i prezentacjach nastąpiła mniej więcej półgodzinna ogólna wymiana zdań, a później całe towarzystwo przesiadło się na inny statek, by spożyć ceremonialny obiad, który upłynął w atmosferze wymuszonej wesołości. Gdy monarchini wróciła na „Dniepr”, Potiomkin zaprosił króla na pokład własnej galery, gdzie przeczytał projekt traktatu i zgodził się na przedłożenie go Katarzynie. Potem usiłował pojednać Stanisława Augusta z Branickim. Król wyraził gotowość wybaczenia i puszczenia w niepamięć dawnych urazów, ale hetman – według monarchy – zaczął perorować z takim zapałem, jakby wygłaszał tyradę na forum sejmu. Po złożeniu kilku wizyt na innych statkach Stanisław August i Potiomkin wrócili do Katarzyny. Król wręczył jej projekt traktatu, a ona – według jego relacji – obiecała go przeczytać i udzielić odpowiedzi. Potem odbył się chrzest Stanisława Pawła Tarnowskiego – syna Rafała i Urszuli. Ceremonii przewodził biskup koadiutor smoleński Adam Naruszewicz, a król i imperatorowa pełnili obowiązki rodziców chrzestnych. Później zebrane towarzystwo spędziło wieczór na rozmowach i grze w karty.
Obecny na pokładzie „Dniepru” brytyjski poseł przy „Królu i Rzeczypospolitej Polskiej”, Charles Whitworth, zanotował, że przez cały dzień król nie miał ani jednej okazji, by porozmawiać z imperatorową o sprawach państwowych. W tym stwierdzeniu nie było wiele przesady. Katarzynie trudno było podtrzymywać lekką rozmowę z przejętym swą misją Stanisławem Augustem. Następnego dnia skarżyła się swemu sekretarzowi, że „Kniaź Potiomkin nie mówił ani słowa, zmuszonam więc była mówić bez przerwy, aż język wysechł. Niemal rozzłościł prośbami o zostanie. Król targował się o dwa, trzy dni lub chociaż do obiadu na drugi dzień”. Około ósmej dała do zrozumienia, że jest zmęczona, i wyraziła żal, że z powodu późnej pory nie może przyjąć zaproszenia Stanisława Augusta na kolację. Nie było szans na to, by wzięła udział w uroczystościach z okazji królewskich imienin, które przypadały 8 maja, w dniu Świętego Stanisława. Nie chciała nawet zostać następnego dnia do kolacji, bo jak powiedziała, nie może się spóźnić na spotkanie ze swym najważniejszym sojusznikiem, monarchą Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Niespokojny z natury Józef II istotnie spieszył na jej spotkanie, ponieważ mieli wspólnie odbyć podróż po Krymie. Stanisław August sposępniał, ale kiedy imperatorowa zapewniła go o swoich „najbardziej przyjaznych intencjach”, pożegnał się i opuścił statek. Katarzyna wydawała się zażenowana; być może czuła, że źle potraktowała drugiego ze swoich kochanków, który niegdyś był tak cennym inspiratorem jej intelektualnego i uczuciowego rozwoju. Odkrywczy jest komentarz, którego udzieliła preferowanemu przez siebie korespondentowi, baronowi Friedrichowi Melchiorowi Grimmowi: „Król Polski spędził wczoraj dziewięć godzin na pokładzie statku; zjedliśmy kolację; nie widziałam go bez mała trzydzieści lat; może Pan sam osądzić, czy się zmieniliśmy”. Liczni dygnitarze wzięli udział w balu i kolacji, które król wydał tego wieczora w Kaniowie, ale nieobecność Katarzyny zapewne ciążyła nad atmosferą.
Imperatorowa zwykle udawała się na spoczynek o dziewiątej, ale być może dotrzymała obietnicy i obejrzała wspaniały pokaz ogni sztucznych, zorganizowany na jej cześć. Najlepiej było go widać z carskiej galery, co może wskazywać na to, że król przewidział jej odmowę wyjścia na brzeg. Kulminacyjnym punktem spektaklu świateł i płomieni była symulacja erupcji Wezuwiusza. Złożył się na nią wybuch tysięcy równocześnie odpalonych rakiet, a płynącą lawę naśladował ogień mnóstwa mniejszych ognisk, ustawionych w specjalnie wykopanych rowach, które sięgały aż do rzeki przypominającej kształt morza. Rolę wulkanu odegrało największe ze schodzących ku brzegowi wzgórz, nazwane – nie mogło być inaczej – Moskiewką. Na jego szczycie stał wielki obelisk z imperatorskim herbem. Inspirowane wulkanami pokazy fajerwerków nie były bynajmniej niczym nowym. Elity końca XVIII wieku czuły się zafascynowane wulkanami, więc nie tylko inspirowana przez króla „Gazette de Leyde”, lecz i inne międzynarodowe gazety, między innymi florencka „Gazetta Universale”, zamieściły entuzjastyczny opis spektaklu. Skala zastosowanej w Kaniowie pirotechniki z pewnością zrobiła wielkie wrażenie na widzach. Był wśród nich miejscowy wieśniak, Omelek Derewianka, którego dziecięce wrażenia („księżyc z gwiazdami, to snopy płomieniste, to kolumny lub krzyże jaśniały nad miastem”) zostały opublikowane w 1854 roku (i zapewne straciły lub zyskały wiele podczas przekładu i redakcji). Następnego ranka flotylla odpłynęła. Stanisław August rozpoczął podróż powrotną.
A potem nic się nie wydarzyło. Imperatorowa nie udzieliła żadnej odpowiedzi aż do września 1787 roku. Zgoda na okrojoną wersję sojuszu została wyrażona dopiero rok później. Książę de Ligne, który wziął udział w wyprawie jako ktoś w rodzaju specjalisty od „public relations”, żartował, że Stanisław August wydał trzy miliony i czekał trzy miesiące po to, żeby spotkać się z carycą na trzy godziny. Niezależnie od potrójnej merytorycznej nieścisłości owego powiedzonka nie doceniało ono wagi tego wydarzenia. Po pierwsze, ekspedycji kaniowskiej nie należało z królewskiego punktu widzenia rozpatrywać w kategoriach sukcesu czy fiaska, tylko traktować ją jako sposób na uniknięcie katastrofy. Po drugie, zarówno oczekiwania, jakie wzbudziła podróż, jak i opóźniona oraz mocno ograniczona zgoda Katarzyny na królewskie propozycje oznaczały, że król nie sprawuje kontroli nad zachodzącą właśnie polityczną transformacją Rzeczypospolitej. On sam skomentował to zjawisko w godny zapamiętania sposób, stwierdzając: „tymczasem wrze coraz bardziej fermentacyja w umysłach, osobliwie między młodzieżą”. Być może wspominał własną młodość, kiedy angielski przyjaciel dostrzegł w nim „coś, co pozwala uchwycić światło i płomień”.
Jan Bogumił Plersch, Fajerwerk na cześć Katarzyny II w Kaniowie 6 maja 1787 roku, Narodowa Galeria Sztuki we Lwowie.
Następny sejm, który rozpoczął obrady i skonfederował się w październiku 1788 roku, położył kres stanowi politycznej bierności, charakteryzującemu okres po pierwszym rozbiorze. Rzeczpospolita rozpoczęła frenetyczną, walkiryjską szarżę w kierunku ostatecznej zagłady. Miała ona przynieść momenty nadziei i rozpaczy, chwały i hańby, dalekowzrocznej polityki i samolubnej krótkowzroczności, a także poprawę wizerunku Rzeczypospolitej. Bez tej metamorfozy narodu polskiego mocarstwa zaborcze zrealizowałyby znacznie łatwiej swój wspólny cel, zdefiniowany w tajnym protokole do trzeciego rozbioru w następujący sposób: „konieczność usunięcia wszystkiego, co mogłoby nieść ze sobą pamięć istnienia Królestwa Polskiego”, „które ma zostać odtąd na zawsze zniesione”.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------