Światło, które rozjaśnia mrok - ebook
Światło, które rozjaśnia mrok - ebook
Dalsze losy Alicji, bohaterki książki Światło, które nigdy nie gaśnie
Alicja próbuje ułożyć swoje życie na nowo. Coraz więcej czasu spędza w rodzinnym domu. Początkowo wydaje się, że jedyną przyjazną jej osobą jest jej siostrzenica Agnieszka, ale z biegiem czasu Alicja nawiązuje nić porozumienia również z siostrą Agatą. Chciałaby znowu się z nią zaprzyjaźnić. Czy więzy krwi okażą się silniejsze od poczucia krzywdy i zdrady?
Niestety na jaw wychodzą kolejne rodzinne tajemnice. Alicja i Agata próbują odkryć, kim jest młoda kobieta, z którą spotyka się ich ojciec. Czy uda się wreszcie poznać całą historię rodziny?
Już pora zapomnieć o przeszłości, wybaczyć krzywdy i zacząć cieszyć się życiem!
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-864-5 |
Rozmiar pliku: | 613 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Leżałam na niewygodnym szpitalnym łóżku i patrzyłam w sufit, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że utknęłam tam na dobre. Kompletnie straciłam poczucie czasu, bo każdy dzień był taki sam. Chwilę przed szóstą budziła mnie krzątanina pielęgniarek i salowych. Z każdym kolejnym porankiem byłam coraz bardziej obolała i niewyspana. Miałam dziwne wrażenie, że leżę na tym samym łóżku, na którym jako dziesięciolatka leżałam po zabiegu wycięcia migdałków. W szpitalu czas jakby się zatrzymał. Nikt przeniesiony z przeszłości nie uwierzyłby, że od momentu, kiedy dwadzieścia lat temu wsiadł do wehikułu, w rzeczywistości minęło aż tyle czasu. Od leżenia na tym niewygodnym łóżku rozbolały mnie plecy, a gdyby moja matka nie przynosiła mi domowego jedzenia, na szpitalnym wikcie z pewnością zeszłabym z głodu. I to wszystko na patologii ciąży, gdzie z założenia kobiety kładzie się po to, aby tę ciążę utrzymać.
Marzyłam tylko o tym, aby położyć się spać w wygodnym łóżku w mieszkaniu odziedziczonym po babci, na Podczelu, ale nie śmiałam wypowiedzieć tych myśli na głos, bo przecież byłam w szpitalu z konkretnego powodu i w konkretnym celu. Musiałam, jak to mówiła pani Halinka, zdecydowanie najsympatyczniejsza z pracujących na oddziale pielęgniarek, zacisnąć nogi i wytrwać z tymi zaciśniętymi nogami co najmniej dziewięć tygodni, do trzydziestego szóstego tygodnia ciąży. Wprawdzie ciąża jest uznawana za donoszoną od trzydziestego siódmego, ale pani Halinka twierdziła, że jak wytrzymam do trzydziestego szóstego, nic złego stać się już nie może.
– Noworodki urodzone między trzydziestym czwartym a trzydziestym szóstym tygodniem to tak zwane późne wcześniaki – tłumaczyła. – Oczywiście najlepiej, żeby dziecko siedziało w brzuchu mamy do czterdziestego tygodnia, ale niektóre zbyt szybko się pchają na świat i nie zawsze można temu zapobiec. Lekarzom udało się nie dopuścić do przedwczesnego porodu, ale na drugi raz proszę nie testować ich umiejętności i zaciskać nogi!
Zaciskanie nóg – cokolwiek miało to znaczyć, od trzech tygodni skupiałam całą swoją uwagę na tej czynności. Z jednej strony ten czas zleciał mi błyskawicznie – zdziwiłam się, odkrywając, że jestem w szpitalu od całych dwudziestu jeden dni – ale z drugiej ciągnął się niemiłosiernie, pozbawiając mnie nadziei na rychłą zmianę. Nie liczyłam na to, że uda mi się wrócić do aktywności sprzed tego feralnego dnia, kiedy wybrałam się do Zielonej Góry, a wieczorem, po powrocie, zaczął się ten cały koszmar, który doprowadził mnie na szpitalne łóżko, ale oddałabym wszystko za to, aby móc po prostu wrócić do domu.
Przez te trzy tygodnie nie było dnia, w którym nie wyrzucałabym sobie, że ryzykowałam wtedy życiem mojej córki. Oczywiście gdyby człowiek wiedział, że się potknie i złamie nogę, nie wychodziłby z domu, ale przecież mogłam przewidzieć, że tak duży wysiłek, przede wszystkim emocjonalny, narazi dziecko na niebezpieczeństwo. Wypominałam sobie, że gdybym chociaż została tamtej nocy w Zielonej Górze, gdybym odpoczęła i wyruszyła w drogę powrotną rano, może to wszystko by się nie wydarzyło.
Rozległo się ciche pukanie. Chwilę później w wąskiej szczelinie między futryną a pomalowanymi, jak wszystko na tym oddziale, na brudną biel drzwiami pojawiła się Sylwia. Moje usta same ułożyły się w uśmiech. Odwiedziny stanowiły jedyny element szpitalnej rzeczywistości, który pozwalał mi zająć myśli czymś innym niż obwinianie się i zamartwianie o dziecko. Prawdę mówiąc, z niecierpliwością czekałam, aż ktoś do mnie zajrzy. Sąsiadka z łóżka obok wydzwaniała do bliskich i koleżanek, uparcie namawiając ich na wizyty, ale ja z natury raczej się ludziom nie narzucałam, po prostu czekałam, aż świat sobie o mnie przypomni.
Dotychczas Sylwia odwiedziła mnie raz, ale akurat wpadła moja matka i nie miałyśmy okazji swobodnie porozmawiać, jeśli rozmowę w warunkach szpitalnych w ogóle można nazwać swobodną. Każde słowo było starannie odnotowywane przez sąsiadkę z łóżka obok. Całe szczęście, że leżałam w dwuosobowej sali. W trzy- czy czteroosobowych publiczność była przecież jeszcze większa.
– Cześć! – Podniosłam się, ale Sylwia od razu się skrzywiła, co odebrałam jako zawoalowaną sugestię: nie wstawaj.
– Hej. – Przyjaciółka pochyliła się nade mną i cmoknęła w policzek. – Jak dobrze cię widzieć w dwupaku. Niezłego stracha nam wszystkim napędziłaś!
– Sobie chyba największego – przyznałam, próbując ułożyć się na łóżku tak, aby było mi wygodniej. – Byłam przekonana, że… no wiesz, że stracę tę ciążę. – Odwróciłam wzrok, bo samo mówienie o tym, co mogło się wydarzyć, sprawiło mi ból.
– Na szczęście w porę znalazłaś się w szpitalu i lekarze ci pomogli. – Sylwia usiadła na stojącym przy łóżku krześle i delikatnie ścisnęła moją dłoń. – Jak się czujesz?
– Dobrze. Wtłoczyli tu we mnie taką liczbę kroplówek, że nie ma innej opcji.
– Co ci podają?
– Na początku dostawałam sterydy na rozwój płuc u małej, a teraz sama nie wiem, chyba jakieś kroplówki wzmacniające.
– Ale ryzyko minęło? – upewniła się Sylwia.
– Tak, na to wygląda, choć szyjka się bardzo skróciła i pewnie najbliższe miesiące spędzę przykuta do łóżka. Mam nadzieję, że chociaż nie tego. – Wymownie wzniosłam oczy ku sufitowi.
Sylwia wbiła wzrok w materiałową torbę, którą ze sobą przyniosła, a na którą dopiero teraz zwróciłam uwagę.
– Poprosiłam dziewczyny od nas z biblioteki, żeby wybrały dla ciebie kilka książek. Zastrzegłam, że to nie może być nic ciężkiego, smutnego, krwawego, i tak dalej. – Wyciągnęła z torby kilka tomów. – Mam nadzieję, że te powieści pozwolą ci choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
Wzięłam od niej książki i przejrzałam je. Nazwiska autorek nic mi nie mówiły, choć wydawało mi się, że jedno obiło mi się o uszy.
– Dzięki. Mama przyniosła mi parę książek, ale już wszystkie przeczytałam. To moja jedyna rozrywka tutaj – przyznałam. – Do kiedy trzeba je oddać?
– Tym się nie przejmuj, najwyżej je przedłużę w bibliotece.
– Jasne. No nic, jeszcze raz dziękuję.
Ostrożnie położyłam książki na niewielkiej szafce, w której znajdował się mój cały tymczasowy dobytek.
– Lekarze mówili ci, kiedy wyjdziesz?
– Nie. – Skrzywiłam się. – Dostaję już kota, ale wiem, że nie trzymają mnie tutaj bez powodu.
– Masz tu najlepszą opiekę – powiedziała Sylwia i rozejrzała się niepewnie, jak gdyby odgadła moje myśli o kondycji szpitala. – Będzie dobrze, tylko mocno zaciskaj nogi.
– Co wy wszyscy z tym zaciskaniem nóg? Jedna z pielęgniarek cały czas mówi to samo: proszę zaciskać nogi.
– Bo to jedyna rzecz, którą powinnaś teraz robić – roześmiała się Sylwia. – A chociaż dobrze cię tu karmią?
– Nawet nie pytaj! Gdyby nie wałówka, którą podrzuca mi matka, umarłabym z głodu.
Zapadła cisza. Wystarczyło spojrzeć na Sylwię, żeby się zorientować, że chce o coś zapytać, do czegoś nawiązać, ale brakuje jej odwagi. Kątem oka zerknęłam na sąsiadkę z łóżka obok. Wpatrywała się w wyświetlacz telefonu, ale dałabym sobie uciąć rękę, że przysłuchuje się naszej rozmowie.
– A u ciebie wszystko w porządku? – przerwałam przedłużające się milczenie.
– Tak, tak, w porządku.
Moja sąsiadka jakby wyczuła, że jej obecność uniemożliwia nam prowadzenie swobodnej rozmowy, bo głośno westchnęła, wstała z łóżka i mamrocząc coś pod nosem, wyszła z sali. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w drzwi, jakbym obawiała się, że zaraz sobie o czymś przypomni i wróci.
– No, to mów! – zażądałam, kiedy upewniłam się, że tamta rzeczywiście wyszła.
– Ale co?
– Przecież widzę, że coś cię gryzie.
– Nie, nic mnie nie gryzie, po prostu… – Sylwia się zawahała. – Agata mówiła mi, że to Wojtek cię tutaj przywiózł i zastanawiałam się…
– Jak do tego doszło?
– Mhm. Nie zrozum mnie źle. Po prostu zdziwiłam się, kiedy mi o tym powiedziała, bo ostatnio raczej unikaliście swojego towarzystwa, a tu nagle…
– Nie ma w tym żadnego drugiego dna – podkreśliłam. – Zadzwoniłam do rodziców, ale oni nie odebrali, więc w następnej kolejności wybrałam numer Agaty. To był środek nocy, a ja byłam zbyt przerażona, żeby po prostu zadzwonić pod sto dwanaście. Agata odebrała, kazała Wojtkowi po mnie pojechać, i tyle.
Sylwia przez chwilę się nie odzywała, jakby przetwarzała dopiero co zasłyszane informacje.
– Oookej – powiedziała w końcu, przeciągając samogłoskę. – Porozmawialiście z Wojtkiem? No wiesz, o tamtym?
Skłamałam. Oprócz wyrzucania sobie, że znalazłam się w szpitalu na własne życzenie i zamartwiania się, zajmowałam się jeszcze jedną czynnością: wyrzucaniem z pamięci tamtej sceny, która rozegrała się w mieszkaniu na Podczelu tuż przed naszym wyjazdem do szpitala. Próbowałam sobie tłumaczyć, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło – ot, mąż mojej siostry przytulił mnie i zapewnił, że wszystko będzie dobrze, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że to było coś więcej. Coś się wtedy wydarzyło, obydwoje chwyciliśmy się tej namiastki dawnej bliskości. Odnaleźliśmy to, co utracone. To trwało dosłownie chwilę, może kilka sekund, ale wystarczyło, aby uświadomić mi, że ramiona Wojtka nadal są miejscem, w którym jest mi tak po prostu dobrze. Tłumaczyłam to sentymentem, wspomnieniem dobrych chwil, ale i tak czułam się w związku z tym beznadziejnie.
– Nie było na to czasu – odezwałam się, nie patrząc Sylwii w oczy. – Musiałam jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
– A później?
– Później już się z nim nie widziałam.
– Nie odwiedził cię w szpitalu? – zdziwiła się Sylwia.
– A niby dlaczego miałby to zrobić?
– No nie wiem. Pomyślałam, że skoro już…
– Nie szukaj drugiego dna tam, gdzie go nie ma. – Zmusiłam się, aby znów spojrzeć na przyjaciółkę. – Wojtek pojechał ze mną do szpitala, bo Agata go o to poprosiła. Tylko tyle i aż tyle.
Jednocześnie chciałam i nie chciałam, aby to była prawda. Kiedy Wojtek zaparkował przed szpitalem i przez cały czas trzymając mnie za rękę, zaprowadził na izbę przyjęć, byłam przerażona. To on załatwił za mnie wszystkie formalności. Wziął ode mnie dokumenty, wyjaśnił, co się dzieje, i zadbał o to, aby jak najszybciej ktoś się mną zajął. Tych kilka minut, które upłynęły, zanim zszedł do nas ginekolog, spędziłam, łkając w jego ramię i powtarzając, że nie mogę stracić tego dziecka, bo tylko ono mi zostało. Wojtek głaskał mnie po włosach i zapewniał, że go nie stracę, choć przecież nie mógł tego wiedzieć. Ocknęłam się dopiero, kiedy tuż obok pojawiła się pielęgniarka i oznajmiła mi, że lekarz zaprasza mnie do gabinetu.
– Mąż musi tu na panią poczekać – powiedziała, a ja zamarłam.
Mąż? Mój mąż siedział w areszcie śledczym w Zielonej Górze, a Wojtek był mężem mojej siostry. Czy moje życie mogłoby być jeszcze bardziej skomplikowane? Miałam wrażenie kompletnego odrealnienia. Scenarzyści telenoweli lepiej by tego nie wymyślili.
– Wracaj do Agaty i dzieci – zażądałam, zanim weszłam do gabinetu.
– Ale…
– Wracaj do domu. Ja już sobie poradzę.
W głębi tliła się we mnie nadzieja, że kiedy wyjdę z gabinetu po badaniu, Wojtek nadal tam będzie, ale tak się nie stało. Zobaczyłam puste krzesło. Nie powinno mnie to dziwić – w końcu sama tego chciałam, choć nie ja podjęłam tę decyzję ponad dziesięć lat temu – ale kiedy zorientowałam się, że wrócił do domu, zrozumiałam, że nie ma powrotu do tego, co było. W gruncie rzeczy wiedziałam to od dawna, ale dopiero wtedy, na szpitalnym korytarzu, ta świadomość uderzyła we mnie z całą mocą.
Wojtek nie odwiedził mnie w szpitalu. Raz czy dwa wpadła Agata, czym mnie zaskoczyła, bo nie spodziewałam się, że pojawi się z własnej woli. Żadna z nas jednak nie nawiązywała do tamtej nocy, kiedy mój telefon wyrwał ją i jej męża ze snu. Zachowywałyśmy tak, jakby tamto się nie wydarzyło, choć na końcu języka miałam pytanie, co powiedział jej Wojtek po powrocie ze szpitala. Czy przyznał się, że niemal przez całą drogę ściskał moją dłoń, że przytulał mnie i głaskał po włosach, że był tak blisko, jak nie był od dekady? W pewnej chwili nawet poczułam potrzebę, aby uświadomić moją siostrę, co zaszło, ale moja chora satysfakcja nie była warta tego, aby jeszcze bardziej komplikować życie naszej rodzinie. Nie nawiązałam więc do tego, co się wydarzyło, a może do tego, co wydawało mi się, że się wydarzyło, i Agata miała pozostać nieświadoma tego, co zaszło w mieszkaniu przy Lwowskiej i na izbie przyjęć.
– Hej, mówię do ciebie! – Głos Sylwii dotarł do mnie jakby z oddali.
Zamrugałam kilka razy, aby powrócić z krainy wspomnień prosto do łóżka, które przez minione trzy tygodnie stało się moim przekleństwem.
– Przepraszam, zamyśliłam się – bąknęłam. – Możesz powtórzyć?
– Pytałam, czy poinformowałaś swojego męża o tym, co się wydarzyło.
– Nie. Nie rozmawialiśmy od tamtego dnia, kiedy odwiedziłam go w areszcie.
– Co on ci właściwie wtedy powiedział?
Wzruszyłam ramionami.
– A co mógł mi powiedzieć? Stwierdził, że jego adwokat stara się, aby odpowiadał z wolnej stopy, i wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie. Pytał, czy jest dla nas jakaś szansa. No wiesz, żebyśmy nadal tworzyli rodzinę.
– I co mu odpowiedziałaś?
Przygryzłam policzek od wewnątrz. Zrobiłam to całkiem nieświadomie. Dopiero kiedy poczułam ból, uzmysłowiłam sobie, że to robię.
– Nie powiedziałam ani tak, ani nie. Potrzebuję więcej czasu. Nie wiem, co robić. Rozumiem, że dziecko powinno mieć oboje rodziców, ale boję się, że już nigdy nie będę potrafiła zaufać Józefowi. Poza tym ja tego nie widzę. Będziemy żyć na tykającej bombie, czekając na wyrok i jego powrót za kratki?
– Może uda się tego uniknąć i skończy się na zawiasach – podsunęła Sylwia.
– Może tak, może nie. Nikt tego nie wie. Na tę chwilę nie czuję się gotowa, aby zacząć z nim od nowa, ale może za jakiś czas będę potrafiła spojrzeć na całą tę sytuację z dystansu i… – urwałam, bo sama nie wiedziałam, co właściwie się wtedy stanie.
Józef oszukał mnie w najgorszy sposób – sprawił, że całe poczucie bezpieczeństwa, na którym zbudowaliśmy naszą codzienność, prysło. Wpędził mnie w poczucie winy i doprowadził do tego, że zaczęłam się zastanawiać, która z wydanych przeze mnie złotówek pochodziła z przestępstwa, a która z legalnych źródeł. Sama czułam się jak złodziejka, choć przecież o niczym nie miałam pojęcia i święcie wierzyłam w to, że mój mąż po prostu świetnie zna się na prowadzeniu biznesu i potrafi zamienić w złoto wszystko, czego się dotknie. Byłam z niego dumna, chwaliłam się zaradnym i przedsiębiorczym małżonkiem, a on okazał się zwykłym oszustem i wyłudzaczem VAT-u. Doprowadził do tego, że komornik położył łapę na domu, w którym mieliśmy wieść udane życie razem z naszą córką. Wszystkie moje marzenia legły w gruzach. Zostałam sama, bez grosza przy duszy, bez miejsca do życia i z dzieckiem w brzuchu, którego omal nie straciłam. Nie widziałam światełka w tunelu. Tonęłam w ciemności.
– Co zamierzasz, kiedy już wyjdziesz ze szpitala? – zapytała Sylwia, znów sprowadzając mnie na ziemię. – Wrócisz na Podczele?
– A mam inne wyjście?
– Rozmawiałam o tym z twoją mamą – przyznała z zażenowaniem moja przyjaciółka, bo wiedziała, że nie znoszę być przedmiotem dyskusji prowadzonych za moimi plecami. – Spotkałam ją kilka dni temu w sklepie. Ona uważa, że najlepszym wyjściem będzie twój powrót do domu. No wiesz, twierdzi, że w tej sytuacji powinnaś być wśród swoich. Kiedy wyjdziesz ze szpitala, będziesz musiała się oszczędzać. Ktoś musi być przy tobie.
– Nie – powiedziałam spokojnie, choć wewnątrz taka spokojna nie byłam. – Nie wrócę tam. Tych kilka tygodni, które spędziłam w domu, nadwerężyło moją psychikę w takim stopniu, że…
– Wiem, nie musisz mi tego tłumaczyć. Mówię ci tylko to, co usłyszałam od twojej mamy – zapewniła mnie Sylwia.
– Ciekawe dlaczego mnie tego nie powiedziała – mruknęłam pod nosem.
– Chyba obie wiemy. – Sylwia, mimo powagi sytuacji, nie potrafiła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
Jej dobry humor udzielił się również mnie.
– Sugerujesz, że jestem aż tak okropna?
– Nie, sugeruję, że nie znosisz, kiedy próbuje ci się coś narzucać, i głośno wtedy protestujesz.
– No, ale powiedz sama – spróbowałam przeciągnąć Sylwię na swoją stronę – jak by to miało wyglądać? Miałabym zamieszkać na stałe z siostrą, moim byłym facetem i matką, która uważa, że jestem winna całego zła na tym na świecie?
– Twoja matka nie uważa, że jesteś winna…
– Proszę cię – przerwałam przyjaciółce, przewracając oczami. – Zawsze byłam czarną owcą w tej rodzinie i nic się nie zmieniło.
– Bo może nie robisz nic, aby to się zmieniło?
Poruszyłam się niespokojnie. Nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
– Nie czuję potrzeby, aby cokolwiek zmieniać. Nieważne – rzuciłam, bo do sali właśnie wróciła moja sąsiadka.
Sylwia od razu zorientowała się, że nie chcę kontynuować tej osobistej rozmowy przy obcej kobiecie, i przeszła na bardziej neutralny grunt. Poprosiłam ją, by po prostu opowiedziała mi, co dzieje się poza szpitalem, bo moja codzienność nagle skurczyła się do dziesięciu metrów kwadratowych. Zapomniałam już, że poza tą salą toczy się normalne życie.
– Wybrzeże powoli pustoszeje – Sylwia podchwyciła temat. – W Kołobrzegu nie widać tego tak bardzo jak w Ustroniu Morskim. Po piętnastym sierpnia zamknęła się część straganów i punktów gastronomicznych. Ten sezon trwał krótko, bo sierpień był w tym roku rekordowo zimny. Zawsze to w lipcu pogoda płatała figla, szczególnie na początku, a sierpień był pewniakiem. Wiesz, ja się z tego cieszę, bo nigdy nie przepadałam za tłumami, ale właściciele pensjonatów, hoteli czy knajp pewnie nie podzielają mojego entuzjazmu.
– No właśnie, mama coś mi wspominała, że ten rok chyba zakończą z gorszym bilansem niż poprzednie.
– Kołobrzeg się zmienia. Już jakiś czas temu zauważyliśmy z rodzicami, że turyści chętniej wybierają luksusowe hotele niż kwatery prywatne. Ostatnio wspominałyśmy z mamą lata dziewięćdziesiąte i dwutysięczne. Wtedy wszyscy mieliśmy pełne obłożenie – powiedziała Sylwia. – Teraz ludzi stać na więcej. Jeżdżą do czterogwiazdkowych hoteli albo latają do Turcji czy innego Egiptu.
– Coś w tym jest, ale… – zawahałam się, bo nagle uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem, w jakiej kondycji finansowej jest moja rodzina. To by było na tyle w temacie czarnej owcy. – Moi rodzice chyba sobie jakoś radzą?
– Radzą sobie, co mieliby sobie nie radzić. Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy zamiast Egiptu wolą nasze polskie morze. – Sylwia zaczęła zbierać się do wyjścia. – Muszę lecieć, bo dzieciaki zostały z moją mamą, a wiesz, jak jest.
Wiedziałam. Matka Sylwii wciąż borykała się z następstwami udaru, który przeszła wiele lat temu. Nigdy nie wróciła do pełnej sprawności, choć całkiem nieźle sobie radziła ze swoimi ograniczeniami. Wyobrażałam sobie jednak, że opieka nad rezolutnymi i ciekawymi świata dziećmi może być dla niej męcząca. Anna była jedną z tych kobiet, które nigdy nie skarżą się na swój los, ale Sylwia musiała przecież wiedzieć, jak trudno jest jej mamie odnaleźć się w rzeczywistości po chorobie.
– Jasne. Dziękuję, że wpadłaś i za książki.
– Zajrzę do ciebie w najbliższym czasie – obiecała Sylwia – choć mam nadzieję, że następnym razem odwiedzę cię już w mieszkaniu. Chyba wystarczy tego szpitala, co?
– O niczym innym nie marzę, ale na to nie mam żadnego wpływu – powiedziałam, pozwalając sobie na głośne westchnienie.
– Jeśli już nic złego nie będzie się dziać, powinni cię w końcu wypuścić – stwierdziła moja przyjaciółka. – W razie gdybyś skończyła te książki i chciała nowe, zadzwoń, coś ci zorganizuję.
– Będę ci dozgonnie wdzięczna. Pewnie połknę je w kilka dni, bo co tu innego robić?
Sylwia pochyliła się nade mną, aby cmoknąć mnie w policzek.
– Odpoczywaj i…
– Tak, tak, wiem, mam zaciskać nogi – zachichotałam.
Wizyta Sylwii pomogła mi się rozerwać. Z marszu poczułam się lepiej. Wyglądało na to, że potrzeba mi nie leżenia w szpitalu, a właśnie tego – towarzystwa. Byłam wdzięczna Sylwii, że po moim powrocie nie rozpamiętywała tego, że kiedy w złości wyjechałam z Kołobrzegu, odwróciłam się również od niej. Zachowywała się, jakbyśmy ledwie wczoraj się rozstały i po prostu kontynuowała od miejsca, w którym przerwałyśmy. Szkoda, że tego samego nie można było powiedzieć o mojej rodzinie.
* * *
Byłam już na setnej stronie jednej z książek, które przywiozła mi Sylwia. Wyboru lektury dokonałam intuicyjnie – w pierwszej kolejności sięgnęłam po powieść autorki, której nazwisko coś mi mówiło, choć szybko uświadomiłam sobie, że tak nazywała się również moja koleżanka z podstawówki. Książka była dobra, choć nieco schematyczna. Mimo że do końca zostało mi ponad dwieście stron, wiedziałam, jak skończy się ta historia. Zwykle nie sięgałam po takie powieści. Czytałam przede wszystkim kryminały, ale mimo to książka mnie wciągnęła, pozwoliła na chwilę zapomnieć o tym, gdzie jestem i dlaczego. I chyba na dobre odpłynęłabym do wykreowanej na kartach powieści rzeczywistości, gdyby moja sąsiadka nagle nie nabrała ochoty na rozmowę.
Chwilę wcześniej wyszedł od niej jej mąż, niski, mrukliwy mężczyzna, który odzywał się tylko wtedy, kiedy zmuszała go do tego sytuacja, czyli praktycznie nigdy. To jego żona ciągle paplała, a on tylko kiwał głową i co jakiś czas wtrącał coś w stylu „dobrze”, „w porządku”, ewentualnie „mhm”. Przez głowę przemknęła mi myśl, że z jego naturą życie z taką kobietą musi być udręką, ale kiedy dłużej się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że ona idealnie do niego pasuje. Mówiła za niego, zadawała pytania i sama sobie na nie odpowiadała. Mężczyzna sprawiał wrażenie zupełnie biernego, a jego żonę chyba to cieszyło. Mąż z całą pewnością nigdy jej nie przerywał, a ona nade wszystko kochała mówić.
To właśnie z usłyszanych mimowolnie monologów dowiedziałam się, że jest w trzeciej ciąży, a dwoje dzieci czeka na nią w domu. Pobyt w szpitalu z pewnością był dla niej odpoczynkiem, czymś w rodzaju wakacji all inclusive, ale bez basenu i widoku na morze. Wszystkie obowiązki spadły nagle na jej męża, ale nie usłyszałam z jego ust ani słowa skargi, co w sumie nie było dziwne, bo niewiele się odzywał. Sąsiadka sprawiała wrażenie kompletnie nieskrępowanej moją obecnością. Kiedy zaczęła opowiadać mężowi o zaparciach, nakryłam głowę poduszką.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy wyszedł, bo to oznaczało, że w końcu zapadnie cisza. Nie cieszyłam się nią jednak długo, bo kobieta najwyraźniej jeszcze się nie nagadała.
– A pani mąż jest za granicą? – wypaliła nagle, wpędzając mnie w konsternację.
Spojrzałam nad nią znad lektury. Nigdy nie czułam potrzeby, aby ze szczegółami opowiadać obcym ludziom o swoim życiu. Nie rozumiałam kobiet, które w kolejce do mięsnego potrafią streścić problemy wychowawcze ze swoimi dziećmi, stwierdzić, że mąż za dużo pije i jeszcze poplotkować na temat nauczycielki angielskiego, zbyt surowej i za dużo wymagającej. Kto to widział, tyle zadawać do domu, dzieci nie mają przez to czasu być dziećmi, i tak dalej. Może dlatego w życiu miałam tylko jedną przyjaciółkę, a koleżanek praktycznie wcale? W każdym razie moja sąsiadka ze szpitalnej sali z całą pewnością była taką kobietą z kolejki w mięsnym.
– Skąd taki pomysł? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, licząc, że tamta zrozumie aluzję i wyłapie moją niechęć do zwierzeń.
– No, bo do tej pory pani nie odwiedził.
– Może nie mam męża? – zasugerowałam.
– Ma pani – stwierdziła.
Nawet nie poznałam, a może nie odnotowałam jej imienia. Całkiem możliwe, że uznałam, iż ta wiedza do niczego mi się nie przyda. I miałam rację.
– Podsłuchiwała pani? – Zmrużyłam oczy, nie dowierzając, że mogła być aż tak wredna, aby stać pod drzwiami, kiedy rozmawiałam z Sylwią.
– Obrączka. – Sąsiadka spojrzała na mnie wymownie. – Ma pani obrączkę na serdecznym palcu prawej dłoni.
Spojrzałam na cienki złoty krążek. Nosiłam obrączkę od ponad dziewięciu lat, więc siłą rzeczy stała się dla mnie stałym elementem, wrosła w moją dłoń. Nigdy jej nie zdejmowałam. Pamiętałam, że moja matka zawsze ściągała obrączkę latem, tłumacząc, że ręce jej puchną od upału, i wkładała ją z powrotem jesienią, ale ja nie miałam takich problemów. Całkiem możliwe, że jeszcze nie, bo pewne przypadłości przychodzą wraz z wiekiem. Nie zdjęłam też obrączki po tym, jak Józef został aresztowany. W filmach kobiety ze złością ciskają pierścionkami czy obrączkami, kiedy ich ukochani ich zranią, ale ja nie czułam potrzeby ciskania czymkolwiek. Sąsiadka miała więc rację. Na serdecznym palcu prawej dłoni nosiłam obrączkę, co stanowiło dość czytelną informację na temat mojego stanu cywilnego. Zdziwiłam się jednak, że zwróciła uwagę na taki szczegół. Musiałam dla niej stanowić zagadkę, ale nadal nie rozumiałam, dlaczego aż tak bardzo ciekawi ją, gdzie jest mój mąż.
– A nie pomyślała pani, że obrączka jest po to, aby zniechęcić nachalnych adoratorów? – Postanowiłam się z nią podroczyć.
– No co pani?
Głośno westchnęłam.
– Tak, mam męża, i tak, mój mąż mnie nie odwiedza, bo mieszka daleko, ale nie za granicą. Coś jeszcze?
Sąsiadka zaczęła mamrotać pod nosem coś na temat wyniosłości, ale na szczęście nie usłyszałam dokładnie, co mówi, bo do sali wszedł lekarz w asyście dwóch pielęgniarek. Popołudniowy obchód. Zatrzymali się przed moim łóżkiem.
– Dzień dobry, jak się dziś czujemy? – zapytał doktor, który był zdecydowanie najsympatyczniejszy z całej kadry medycznej.
– Dobrze.
– Pewnie chciałaby już pani wrócić do domu, co? – Uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Chciałabym – potwierdziłam nieśmiało.
– No to zbierać się! Na co pani czeka?
– Ale… mogę?
– Mogę, mogę, ale po jutrzejszym porannym obchodzie, dobrze? Jeśli nic się do tego czasu nie wydarzy, wypuścimy panią do domu.
– Naprawdę?
– Ale musi mi pani obiecać, że będzie na siebie uważać. Żadnego noszenia ciężkich zakupów, mycia okien, sprzątania mieszkania, żadnego… no, właściwie to nic nie powinna pani robić, tylko jak najwięcej odpoczywać.
– A spacery? – zapytałam z nadzieją w głosie.
– Zależy, co ma pani na myśli. Bo dla jednych spacer to przechadzka z Kołobrzegu do Dźwirzyna i z powrotem, a dla drugich…
– Do Dźwirzyna nie będę chodzić, obiecuję – bąknęłam, pozwalając sobie na nieśmiały uśmiech.
– Najnowsze ustalenia amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Matczyno-Płodowej rewolucjonizują zalecenia dla ciąży zagrożonej – powiedział lekarz. – Wcześniej uważano, że kobieta powinna leżeć plackiem, ale coraz częściej mówi się o szkodliwym wpływie braku ruchu. Oczywiście, musi się pani oszczędzać, ale spokojne spacery nie zaszkodzą, a wręcz mogą pomóc.
– Da mi pan to na piśmie, żebym mogła pokazać mojej matce?
– Zobaczymy, co się da zrobić. – Lekarz mrugnął do mnie konspiracyjnie.
W innych okolicznościach pomyślałabym, że ze mną flirtuje, ale chyba po prostu miał taki styl bycia. Doktor w towarzystwie pielęgniarek przeniósł się metr dalej i zaczął rozmawiać z moją sąsiadką, ale ja nie zwracałam na nich najmniejszej uwagi. Liczyło się dla mnie tylko to, że już jutro położę się spać we własnym łóżku! Oczywiście, nic jeszcze nie było przesądzone, ale wierzyłam, że tak będzie. W końcu co złego mogłoby się stać, skoro od trzech tygodni nic się nie działo? Położyłam dłoń na brzuchu. Moja córeczka akurat w najlepsze fikała koziołki. Po raz pierwszy od dłuższego czasu pomyślałam, że wszystko będzie dobrze.ROZDZIAŁ 2
------------------------------------------------------------------------
Zagrożenie przedwczesnym porodem i pobyt w szpitalu z pewnością nauczyły mnie jednego – że zawsze może być gorzej. Kiedy więc wróciłam do mieszkania przy Lwowskiej, zaczęłam dostrzegać pozytywne strony mojej sytuacji. W porządku, byłam sama, mój mąż siedział w areszcie, zostaliśmy bankrutami, moja siostra od dziesięciu lat była żoną mężczyzny, który był moją największą miłością, ale za kilka miesięcy na świat miała przyjść moja córka, byłam zdrowa, miałam dwie ręce, dwie nogi i głowę pełną pomysłów. Wstąpił we mnie nieznany mi przez ostatnie tygodnie optymizm. Zaczęłam postrzegać mój powrót do Kołobrzegu nie w kategoriach porażki, a możliwości zmiany swojego życia. Umówmy się – nigdy nie lubiłam pracy w urzędzie miasta. Wykonywałam ją, bo chciałam zarabiać i dokładać się do rodzinnego budżetu. Nie byłam jedną z tych żon, które w papilotach czekają na powrót męża z pracy. To nie był mój świat. Kiedyś miałam marzenia i ochotę, aby je realizować, ale tego dnia, kiedy dowiedziałam się, że Agata wychodzi za Wojtka, tamta dziewczyna umarła, a wraz z nią odeszły jej plany. Z dnia na dzień stałam się inną osobą, całkiem zmieniłam otoczenie i środowisko, odcięłam się od przeszłości i rodziny. Wydawało mi się, że tylko z dala od Kołobrzegu, od tego domu, w którym czułam się bezpieczna, a w którym moja siostra uwiła sobie gniazdko z moim narzeczonym, mogę być szczęśliwa. Mogę zapomnieć. Ale przez cały ten czas nosiłam przeszłość w sobie.
W rzeczywistości nadal byłam tamtą dziewczyną, która wyjechała z nadmorskiego miasteczka do wielkiego Londynu, aby spełniać się, rozwijać i gonić za marzeniami, ale musiałam pokonać daleką drogę, aby to zrozumieć. Wydawało mi się, że tamtej Alicji już nie ma, że do pewnych miejsc i momentów nie ma powrotu, a jedyne, co mi pozostało, to nie oglądać się za siebie. Pamiętam pierwsze dni w Londynie. Byłam przerażona, bo szybko się okazało, iż mimo że znałam język perfekcyjnie, nie potrafiłam się dogadać ze zwykłymi ludźmi – sprzedawcami w sklepie, znajomymi z uczelni czy sąsiadką. W szkole uczono mnie oficjalnego języka, którym nie posługuje się niemal nikt na Wyspach. Miałam ogromne problemy ze zrozumieniem idiomów, związków frazeologicznych. Nagle okazało się, że znajomość czasu Future Perfect Continuous do niczego mi się nie przydaje. W ogóle cały żargon był dla mnie nie do przejścia i dopiero po trzech miesiącach w Anglii zaczęłam swobodnie się porozumiewać.
Bariera językowa nie była jednak najgorszym, co mnie spotkało. Nawet konieczność odnalezienia się w mieście, w którym funkcjonowało jedenaście linii metra i dwieście siedemdziesiąt stacji, nie była tak dotkliwa jak tęsknota. Na początku nie było dnia, żebym nie płakała w poduszkę. W pewnym momencie chciałam zrezygnować i z podkulonym ogonem wrócić do Kołobrzegu, ale mocno zacisnęłam zęby. Tęskniłam za wszystkim – za pełnym zdradliwych dla obcokrajowców szeleszczących głosek językiem, za zimnym morzem, za polskim chlebem, za moim niewielkim pokojem w rodzinnym domu, nawet za parkiem założonym na niemieckich kościach, a najbardziej za rodziną i Wojtkiem. Chyba nawet bardziej za nim niż za rodzicami czy siostrą. Byliśmy dla siebie stworzeni – wszyscy nasi znajomi to powtarzali. Wiem, że tak się mówi, że wiele osób twierdzi, iż rozumie się z partnerem bez słów, ale w naszym przypadku naprawdę tak było. Zanim jedno się odezwało, drugie już wiedziało, co chce powiedzieć. Dla wszystkich wokół było jasne, że po moim powrocie z Londynu i ukończeniu studiów weźmiemy ślub i będziemy nieprzytomni ze szczęścia.
Pamiętam ostatni wieczór w Polsce przed moim wylotem do Anglii. Babcia tradycyjnie już przypomniała sobie, że akurat w ten weekend miała odwiedzić jedną z licznych koleżanek z sanatorium i wyjechała, zostawiwszy nam klucze do mieszkania na Podczelu. Kochaliśmy się namiętnie, ale z jakimś spokojem, przekonaniem, że rozstajemy się tylko na chwilę, że czeka nas długie i szczęśliwe życie. Nie było w tym akcie żadnej rozpaczy, było za to mnóstwo czułości i bliskości. Później leżeliśmy nago w łóżku, trzymając się za ręce. Nagle naszła mnie dziwna myśl. Dziwna, bo wcześniej nawet się nad tym nie zastanawiałam. Odpowiedź na pytanie, które zrodziło się niespodziewanie, była oczywista, a jednak postanowiłam je zadać, upewnić się. Później, kiedy to wszystko już się wydarzyło, często o tym myślałam. Czyżbym już wtedy przeczuwała? A może to zaczęło się wcześniej, a ja po prostu nie dostrzegałam prawdy, którą miałam przed oczami? Próbowałam wyłowić z odmętów pamięci wspomnienie potwierdzające tę tezę, jakiś szczegół, który pozwoliłby mi jednoznacznie rozstrzygnąć, czy byłam oszukiwana jeszcze przed wyjazdem, ale nic takiego nie znalazłam. Wydawało mi się, że Wojtek kompletnie nie był zainteresowany Agatą, nie w tych kategoriach. Postrzegał ją po prostu jako moją młodszą siostrę, nieodłączny element codzienności. A Agata? Czy dawała mu wcześniej jakieś znaki, sygnały? Owszem, chodziła za nami, była moim cieniem, ale młodsze siostry tak już chyba mają. Zresztą wlokła się nie tylko za mną i za Wojtkiem. Należała do naszej paczki, siłą rzeczy miała więc częsty kontakt ze wszystkimi, w tym z moim chłopakiem.
– Będziesz na mnie czekać? – zapytałam wtedy, w podczelskim mieszkaniu, kiedy leżeliśmy nago, oddychając ciężko i patrząc sobie w oczy.
Na twarzy Wojtka najpierw pojawiło się zdumienie, a potem zalążek złości.
– Wątpisz w to? – Zmrużył oczy i odsunął się ode mnie na taką odległość, że nie mogłam go dotknąć.
– Nie wątpię, po prostu pytam. – Wzruszyłam ramionami.
– Myślałem, że to oczywiste.
– Odpowiedz, proszę.
Wojtek sięgnął po paczkę papierosów leżącą na stole. Wtedy obydwoje popalaliśmy. Ja skończyłam z tym po wyjeździe do Anglii z całkiem prozaicznego powodu – nie było mnie stać na to, aby w funtach płacić za papierosy. Wojtek też rzucił, choć nie mam pojęcia kiedy. W każdym razie teraz już nie palił.
Wyjął z paczki jednego papierosa i wsunął go między nabrzmiałe od pocałunków wargi. Pstryknął zapalniczką. Odnotowałam w pamięci, aby porządnie przewietrzyć mieszkanie, zanim wyjdziemy.
– Będę na ciebie czekał – oznajmił uroczyście, a ja poderwałam się z łóżka i uwiesiłam na jego szyi.
Roześmiał się. Później długo miałam ten obraz przed oczami – on, palący papierosa, uśmiechnięty, ze zmierzwionymi po seksie przydługimi włosami, w których lubiłam go najbardziej, i ja, naga, uwieszona na jego ramieniu, zakochana do nieprzytomności miłością, jaką mogą odczuwać tylko młode, nieznające jeszcze goryczy rozczarowania dziewczyny.
– Jesteś zły, że wyjeżdżam?
– Rozmawialiśmy już o tym – przypomniał mi Wojtek.
Sięgnęłam po rzuconą przez niego niedbale paczkę papierosów, jedną ręką wciąż uczepiona jego ramienia. Bez słowa podał mi zapalniczkę. Zaciągnęłam się mocno.
– Wiem, że rozmawialiśmy, ale… – urwałam, bo nie potrafiłam racjonalnie wyjaśnić, skąd wzięły się moje wątpliwości, i to na dzień przed wyjazdem.
A może właśnie wynikały z tego: z podenerwowania zbliżającą się podróżą i niepewnością tego, co zastanę na miejscu?
– Nie jestem zły. Rozumiem, dlaczego chcesz jechać. To dla ciebie szansa.
– Ale?
– Czy zawsze musi być jakieś ale? – Wojtek zgasił papierosa w popielniczce z napisem „Kołobrzeg”.
Tak, miejscowi również kupują te wszystkie pierdółki na straganach z pamiątkami, bo łatwiej pójść na bulwar niż pojechać do porządnego marketu do Koszalina.
– Przecież widzę, że jest.
Wojtek zmarszczył czoło.
– Nie jestem zły – powtórzył – ale jestem smutny. Będzie mi ciebie cholernie brakować.
– Wiem. – Wtuliłam się w niego mocniej, uważając, aby nie przypalić go papierosem. – Mnie ciebie też. – Poczułam, że do oczy napływają mi łzy. – Nie rozmawiajmy o tym, bo zaraz się rozpłaczę.
– Przecież sama zaczęłaś. – Wojtek się uśmiechnął, ale było widać, że jemu też nie jest łatwo.
– Przylecę na święta – kontynuowałam, choć jeszcze przed chwilą prosiłam, abyśmy przestali. – Będziemy do siebie wysyłać e-maile i w miarę możliwości dzwonić. No i przecież nie wyjeżdżam na zawsze.
– Szybko zleci – powiedział Wojtek, a ja nie wiedziałam, kogo bardziej próbuje przekonać: mnie czy siebie. – A ty?
– Co ja?
– No, pytałaś, czy będę na ciebie czekać. A ty się nie rozmyślisz w międzyczasie?
– W życiu! – Oburzyłam się, że w ogóle coś takiego sugeruje.
– Pewnie poznasz nowych ludzi, wpadniesz w wir życia towarzyskiego … Bardziej obawiałbym się tego, że ty zmienisz zdanie.
– Jestem pewna, że tak się nie stanie – oświadczyłam z przekonaniem w głosie.
Dotrzymałam słowa. Owszem, Wojtek miał rację – zawarłam na Wyspach nowe znajomości, spotkałam też wielu mężczyzn, którzy pewnie mieliby ochotę na niezobowiązującą znajomość z Polką, która przyleciała na kilka miesięcy, a potem miała wrócić do domu, ale ja nie brałam tego pod uwagę. Dla mnie liczył się tylko jeden mężczyzna.
Powrót po latach do Kołobrzegu wyzwolił we mnie wspomnienia ukryte w najgłębszych zakamarkach mojego umysłu. Przez ostatnią dekadę wmawiałam sobie, że Wojtek jest mężem mojej siostry i nic tego nie zmieni, wolałam więc nie rozpamiętywać tego, co minęło. Na ziemię sprowadził mnie dopiero dzwoniący telefon. Zdziwiłam się, że to matka próbuje się ze mną skontaktować, bo nie dalej niż przed dwiema godzinami odstawili mnie z ojcem do mieszkania. Po powrocie odkryłam, że lodówka wraz z zamrażarką są pełne. Wyglądało na to, że jedzenia starczy mi co najmniej do Wielkanocy. Całe mieszkanie lśniło czystością. Matka umyła też okna i zmieniła firany. Zrobiła wszystko, aby nawet nie przyszło mi do głowy zabierać się do sprzątania czy wyprawy po zakupy.
– Halo – powiedziałam niepewnie, bo przez głowę przeszła mi myśl, że musiało się coś stać, skoro widziałyśmy się dwie godziny wcześniej, a ona do mnie dzwoni.
– No i co robisz? – Starym zwyczajem natychmiast przeszła do rzeczy. – Leżysz?
– Mamo, proszę cię… Będziesz tak teraz do mnie wydzwaniać po kilka razy dziennie i sprawdzać, czy aby na pewno grzecznie się zachowuję? Jestem dorosła.
– Czy to źle, że się martwię? Posłuchaj, bo tak sobie pomyślałam… – zaczęła nieśmiało, a ja byłam przekonana, że wiem, co za chwilę powie.
– Naprawdę, nie ma potrzeby, żebym się do was przenosiła. Wiesz, że ostatnio to nie zdało egzaminu – uprzedziłam ją.
– Ale o czym ty mówisz? Rozmawiałam z Agnieszką i ona powiedziała, że chciałaby przyjechać do ciebie na weekend. Podobno jesteś super, kozacka i w ogóle sztosowa ciocia, cokolwiek to znaczy – zacytowała opinię mojej siostrzenicy, a ja poczułam ciepło gdzieś w okolicach klatki piersiowej. – Początkowo od razu odrzuciłam ten pomysł, bo przecież ostatnie, czego teraz potrzebujesz, to dziesięciolatka na głowie, ale potem tak sobie pomyślałam, że, no właśnie, Agnieszka ma już dziesięć lat i może mogłaby ci pomóc.
– Zwariowałaś? Nie zamierzam wysługiwać się dzieckiem! Niby co miałaby u mnie robić? Gotować, prać i myć okna?
– Okna ci umyłam, masz spokój na co najmniej dwa miesiące, daj mi skończyć! – zdenerwowała się mama. – Agnieszka mogłaby ci po prostu dotrzymać towarzystwa. Skoro sama o tym wspomniała i sama to zaproponowała… – urwała znacząco.
– A co na to Agata?
– Agata jeszcze nic nie wie, wolałam najpierw porozmawiać z tobą i zapytać cię, czy się zgodzisz.
Zawahałam się. Polubiłam moją siostrzenicę, której, muszę to przyznać ze wstydem, przed moim powrotem do Kołobrzegu praktycznie w ogóle nie znałam. Nie powinnam była postrzegać jej w takich kategoriach, w końcu była tylko dzieckiem i nie prosiła się na świat, ale, no właśnie, była dzieckiem Agaty i Wojtka. Dla mnie tylko to się liczyło. Nie byłam dla Agnieszki i Antka bliską osobą. Nie ingerowałam w ich życie, nie zadałam sobie trudu, aby ich poznać. Patrzyłam na nich przez pryzmat własnych krzywd. Ale kiedy wróciłam do Kołobrzegu, Agnieszka jakoś tak intuicyjnie do mnie przylgnęła. Ta ciekawość była obustronna. Sama nie wiem, kiedy przestałam postrzegać ją jako dziecko, którego pojawienie się zniszczyło mi życie.
– No dobrze – powiedziałam po dłuższej chwili. – Jeśli tylko Agata się na to zgodzi, to ja jestem na tak.
– Naprawdę? – W głosie matki wyłapałam nutkę zdziwienia. Nie przypuszczała, że tak szybko skapituluję.
– Ale niech to będzie po prostu wizyta siostrzenicy, słyszysz? Znam cię i wiem, co jej nabijesz do głowy. Ona ma tylko, a nie już dziesięć lat i jest przede wszystkim dzieckiem, które chce się bawić, a nie opiekować ciotką.
– Jasna sprawa. Powiedziałam przecież, że Agnieszka miałaby ci tylko dotrzymać towarzystwa, nic więcej. Porozmawiasz z Agatą czy ja mam to zrobić?
– Ty – odparłam bez wahania. – W końcu to był twój pomysł.
– No dobrze. Dam ci znać, co ustaliłyśmy – rzuciła matka i tradycyjnie rozłączyła się bez pożegnania.