Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Światło o poranku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Światło o poranku - ebook

Powieść, która sprawi, że znowu się zakochasz.

Kalina wstaje o poranku, szykuje drożdżowe ciasto i zapala woskowe świece. Chce zadbać o wszystkich, których kocha. Ma pełne ręce roboty, bo życie nie rozpieszcza jej bliskich.

Magda będzie spotykać w pracy byłego ukochanego i jego nową narzeczoną, która jednocześnie jest jej szefową. Antek poszuka nowego zajęcia, Bianka wróci do dawnego życia w Warszawie. Michał i Bartek znajdą się nagle po dwóch stronach barykady, a Dorota postanowi zawalczyć o siebie w małżeństwie.

Czy odnajdą swoje miejsce wśród niewygodnych faktów i silnych emocji? Czy szczęście można znaleźć tam, dokąd nie wiodą oczywiste i dobrze znane ścieżki?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-488-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Każda nie­szczę­śliwa miłość jest inna. A jed­nak ludzie, któ­rzy doświad­czyli tego uczu­cia, dobrze się nawza­jem rozu­mieją. Opo­wie­ści są różne, ale ból ten sam.

Wszy­scy wokół mówią, że dobrze się stało, należy się cie­szyć, że teraz, a nie po ślu­bie, on nie był cie­bie wart, znaj­dzie się lep­szy. Czło­wiek w zasa­dzie się z tym zga­dza. Ale jego serce cierpi. Na nic się zdają roz­sądne, nawet słuszne argu­menty.

Każ­dego dnia wra­cają wspo­mnie­nia naj­lep­szych chwil. Tych, kiedy było dobrze. Czu­ło­ści, uśmie­chów, śmiało snu­tych pla­nów. Całe ciało rwie się do powrotu. Mimo wszystko. Nawet jeśli dosko­nale pamięta się wyrzą­dzoną krzywdę. Rozum podąża jedną drogą, a serce cią­gnie w prze­ciw­nym kie­runku.

Magda Łaniew­ska codzien­nie rano, albo wie­czo­rem tuż przed zaśnię­ciem, miała takie momenty, kiedy czuła, że jest gotowa wszystko zapo­mnieć, prze­ba­czyć, puścić w nie­pa­mięć i dać Kon­stan­temu, swo­jemu wia­ro­łom­nemu narze­czo­nemu, jesz­cze jedną szansę.

Ow­szem zosta­wił ją w wyjąt­kowo nie­de­li­katny spo­sób. W wigi­lijny wie­czór i pod cho­inką. Zawiódł, mimo że była gotowa dla niego tak wiele poświę­cić. Ale choć wciąż sobie o tym przy­po­mi­nała i czuła z tego powodu praw­dziwą wście­kłość, to jed­nak rów­nie czę­sto dopa­dała ją nie­moż­liwa do uga­sze­nia tęsk­nota.

Nikomu się nie przy­zna­wała do tych pra­gnień. Przede wszyst­kim obu bra­ciom, z któ­rymi wspól­nie miesz­kała po śmierci rodzi­ców. Michał i Bar­tek prze­ży­wali mocno wszyst­kie jej związki, a zwłasz­cza każde roz­sta­nie. Od początku nie ufali Kon­stan­temu i – jak się szybko oka­zało – mieli rację. To nie był po pro­stu nie­od­po­wie­dzialny męż­czy­zna, lecz drań w pełni zasłu­gu­jący na to surowe okre­śle­nie.

Wło­żyła ostatni talerz do zmy­warki i z ulgą włą­czyła urzą­dze­nie. Nie prze­pa­dała za kuchen­nymi zaję­ciami. Ni­gdy nie nauczyła się goto­wać. Mylił jej się roz­ma­ryn z tymian­kiem, a z ziół na skle­po­wej półce roz­po­zna­wała tylko bazy­lię. Nie udało jej się upiec nawet pro­stego ser­nika, a w kwe­stiach obia­do­wych dzie­łem jej życia był maka­ron w sosie pomi­do­ro­wym. Bar­dzo dobry, choć z puszki. Poza tym umiała nasta­wić wodę na her­batę.

Ale zawzięła się. Chciała się nauczyć. Dla Kon­stan­tego i jego miłu­ją­cej tra­dy­cję rodziny.

Spoj­rzała na stół w jadalni. Nie było już na nim śladu po wspa­nia­łej kola­cji wigi­lij­nej, którą przy­go­to­wała z pomocą ludzką, boską, inter­ne­tową i sąsiedzką. Zro­biła to dla uko­cha­nego męż­czy­zny, żeby mógł przy­pro­wa­dzić swo­ich rodzi­ców i być dumny. Kie­ro­wała nią miłość.

Wło­żyła naj­lep­szą sukienkę, tuszu­jącą nie­wiel­kie fałdki w talii, i cien­kie raj­stopy, w któ­rych było jej cały czas zimno, ale za to pięk­nie się pre­zen­to­wały. Ucze­sała nie­sforne włosy. Ale czy mogła w tym wszyst­kim kon­ku­ro­wać ze swoją per­fek­cyjną, zamożną, dosko­nałą sze­fową?

Nie mogła.

Prze­łknęła nie­chcianą łzę.

Wró­ciło wspo­mnie­nie zim­nego barsz­czu, w kółko pod­grze­wa­nej ryby, która osta­tecz­nie cał­kiem się roz­pa­dła, oraz tego okrop­nego momentu, kiedy dostała krót­kiego ese­mesa i oka­zało się, że Kon­stanty wybrał taki tchórz­liwy, słaby, nędzny spo­sób, by ją poin­for­mo­wać, że jed­nak nie przy­je­dzie.

Zosta­wić dziew­czynę bez słowa wyja­śnie­nia w wie­czór wigi­lijny, kiedy cze­kała na niego przy obfi­cie i sta­ran­nie zasta­wio­nym stole, to spo­sób na zerwa­nie pla­su­jący się wysoko na liście naj­gor­szych metod.

Magda miała świa­do­mość wszyst­kich okrop­nych cech tego męż­czy­zny, ale i tak, kiedy była sama w pokoju, zwi­jała się w kłę­bek na kana­pie, przy­my­kała oczy, a pod powie­kami natych­miast widziała tam­ten cie­pły uśmiech, który ją tak pocią­gał. Pełen rado­ści życia, ener­gii, miło­ści. Bar­dzo za nim tęsk­niła.

Czuła na ple­cach dotyk dłoni Kon­stan­tego. Kiedy dobrze zaci­snęła powieki, to wyobra­że­nie było tak realne, że robiło jej się cie­pło, jakby naprawdę ją przy­tu­lał. Ale zawsze nad­cho­dził moment, gdy trzeba było otwo­rzyć oczy. Sza­rość wokół biła wtedy ze zdwo­joną siłą.

Magda poło­żyła na sto­liczku obok łóżka pier­ścio­nek od Kon­stan­tego. Nie chciała go już nosić, ale zer­kała codzien­nie po obu­dze­niu. Był sym­bo­lem naj­pięk­niej­szego dnia w jej życiu, kiedy wyda­wało się, że wszystko wresz­cie się uło­żyło. Po wielu trud­nych latach nastał czas na szczę­ście. Każdy ele­ment ukła­danki dosko­nale do sie­bie paso­wał. Kon­stanty miał to, czego Magda naj­bar­dziej pra­gnęła. Pogodę ducha, opty­mizm, życiową ener­gię i żywił wobec niej praw­dziwe, szczere uczu­cie.

Tylko że wszystko oka­zało się fik­cją.

Zmy­warka szu­miała cicho i Magda pró­bo­wała się uspo­koić, wsłu­chu­jąc się w ten mia­rowy odgłos. Za oknem koły­sały się pozba­wione liści gałę­zie drzew. Wszy­scy tęsk­nili już za zie­le­nią i cie­płem. Pró­bo­wała sobie wyobra­zić wio­senny dzień. Sie­bie budu­jącą życie na nowo, nawet jeśli nie szczę­śliwą, to cho­ciaż pogodną.

Mimo że Kon­stanty tak mocno ją zawiódł.

A może to ona po pro­stu nie oka­zała się dla niego dość dobra?

Zabo­lało. Docho­dziła do tej kon­klu­zji za każ­dym razem, gdy o tym myślała, czyli bar­dzo czę­sto. Ten wnio­sek nasu­wał jej się z regu­lar­no­ścią biją­cego serca i sto razy na dzień roz­gnia­tał na mia­zgę resztki jej dobrego zda­nia o sobie samej i wątłej pew­no­ści sie­bie.

Uznała, że nie spraw­dziła się jako kobieta.

Łza spły­nęła szybko po policzku i wsią­kła w sza­lik, któ­rym Magda szczel­nie się otu­lała przed wyj­ściem z domu. Wło­żyła jesz­cze kurtkę, zapięła sta­ran­nie i wyszła. Nie było sensu dłu­żej się ocią­gać, spóź­nie­nie mogło ozna­czać tylko kolejne kło­poty. Droga do pracy wiele ją kosz­to­wała. Musiała mocno się sku­pić, by prze­ci­snąć się przez uliczne korki i zatło­czone ronda. Ode­tchnęła z ulgą, kiedy zapar­ko­wała w garażu pod­ziem­nym kra­kow­skiej gale­rii han­dlo­wej, bo jazda samo­cho­dem ze wzro­kiem zamglo­nym łzami to nie jest bez­pieczne zaję­cie. Wyłą­czyła sil­nik i jesz­cze chwilę sie­działa w samo­cho­dzie. Drżała z emo­cji i chłodu.

Wciąż było zimno. Sty­czeń to jeden z trud­niej­szych mie­sięcy w roku. Świąt już nie ma w per­spek­ty­wie i pełne napię­cia ocze­ki­wa­nie dawno się zakoń­czyło. Emo­cje opa­dły, po makowcu oraz pier­nicz­kach nie zostały już nawet okru­chy, za to chłodne dni cią­gną się w nie­skoń­czo­ność wraz z rachun­kami do zapła­ce­nia, odśnie­ża­niem, a także codzien­nym skro­ba­niem szyb samo­chodu.

Może kiedy ktoś jest szczę­śliwy, łatwiej mu dostrzec w sza­rej rze­czy­wi­sto­ści ukryte piękno? Zapewne ono gdzieś tam jest, ale Magda nie miała poję­cia gdzie. Na krótką chwilę doświad­czyła tego uczu­cia cie­pła i jasno­ści, jakie w życie wnosi miłość, ale szybko ją z tej kra­iny wyko­pano jed­nym moc­nym ude­rze­niem i znów zna­la­zła się w stre­fie zim­nej i peł­nej sprzecz­nych pra­gnień.

A być może dzi­siaj sytu­acja się jesz­cze bar­dziej skom­pli­kuje.ROZDZIAŁ 2

Żaden pora­nek, nawet naj­bar­dziej szary, nie miał szans w star­ciu z bab­cią Kaliną. Kiedy tylko wstała o świ­cie, odsu­nęła jed­nym moc­nym szarp­nię­ciem zasłonę i zoba­czyła za oknem bury świat, z jakąś nędzną prze­świ­tu­jącą bło­tem powłoką śniegu, zim­nym wia­trem i nagimi, pozba­wio­nymi liści gałę­ziami, wypo­wie­działa tylko jedno słowo:

– Spa­daj!

Świat za oknem wpraw­dzie wcale się tym nie prze­jął, wciąż pano­wała w naj­lep­sze zimowa pogoda, ale do domu szare kolory, chłód i ponury nastrój nie miały wstępu. Kalina zaczęła od tego, że wymio­tła popiół z kominka i roz­pa­liła nowy ogień. Kalo­ry­fery mają swoje zalety i są bar­dzo prak­tyczne, ale kiedy czło­wiek wcze­śnie rano może wypić poranne kakao przy bla­sku praw­dzi­wego ognia, dzień zaczyna się dla niego zupeł­nie ina­czej. Takie cie­pło ogrzewa nie tylko ciało, lecz także duszę. Zaraz potem z tego samego powodu zapa­liła woskowe świece. Na para­pe­cie, stole i szafce.

Wró­ciła szybko do łazienki, umyła się i zaczęła kopać w prze­past­nej sza­fie. Wło­żyła czer­woną sukienkę z sze­ro­kim dołem, zupeł­nie nie­od­po­wied­nią do domo­wych czyn­no­ści, jakby powie­działa jej mama. Ale Kalina była w tym wieku, kiedy czło­wiek nie przej­muje się już zda­niem innych. Bar­dziej ceni sobie życie i jego drobne przy­jem­no­ści.

Weszła do kuchni i zaczęła się po niej szybko krzą­tać. Zapa­rzyła kakao i przy­go­to­wała kromki chleba na grzanki. Włą­czyła małe lampki, dające cie­płe świa­tło, i dolała kwia­tom wody. Rozej­rzała się wokół i po chwili przy­nio­sła jesz­cze świeży obrus na stół w kolo­rze soczy­stej poma­rań­czy. Wypa­trzyła go ostat­nio na targu, kosz­to­wał gro­sze, a był naprawdę piękny.

– Nie masz szans – wyszep­tała jesz­cze w stronę sza­ro­ści za oknem i z ulgą usia­dła. Mogła teraz spo­koj­nie i w dobrym nastroju wypić kakao i cze­kać na wnuki. Bianka była ran­nym ptasz­kiem, za to Antek lubił pospać. Cza­sem budzili się nawza­jem i długo roz­ma­wiali, sie­dząc na łóżku w piża­mach. Ni­gdy nie umiała prze­wi­dzieć, kiedy zejdą na śnia­da­nie. Zupeł­nie jej to jed­nak nie prze­szka­dzało.

Spo­kojna otwar­tość na to, co przy­nie­sie kolejny dzień, bez zbyt­niego pla­no­wa­nia, a przede wszyst­kim per­fek­cyj­nej napinki, była następ­nym darem, jaki przy­niósł jej wiek.

***

Bianka Milew­ska rze­czy­wi­ście lubiła wcze­śnie wsta­wać i zry­wała się z łóżka skoro świt nawet w week­endy. Tym bar­dziej teraz żal jej było każ­dej prze­le­ża­nej w łóżku minuty. Po wielu latach odna­la­zła brata i chciała z nim spę­dzać jak naj­wię­cej czasu. Antek wpraw­dzie kochał spać, jed­nak dla niej robił wyją­tek i chęt­nie spę­dzał z nią poranki, a nawet świty. Tym razem też, kiedy tylko cicho zapu­kała, od razu zawo­łał, żeby weszła. Sie­dział już w fotelu, widocz­nie te wcze­sne pobudki zaczęły mu wcho­dzić w nawyk, i wpa­try­wał się w tele­fon. Bianka usia­dła na jego łóżku. Pod­ło­żyła sobie poduszkę pod plecy i oparła się o ścianę. Na nogi nacią­gnęła koc. Mil­czała i cze­kała, aż brat skoń­czy. Ale trwało to dość długo.

– Co robisz? – Nie wytrzy­mała w końcu. Była dość nie­śmiała i zwy­kle nie zaczy­nała roz­mów, tylko w obec­no­ści brata czuła się cał­ko­wi­cie swo­bod­nie.

– Powi­nie­nem zadzwo­nić. – Antek wycią­gnął dłu­gie nogi na śro­dek pokoju. W kon­kur­sie na naj­bar­dziej owło­sione łydki mógłby star­to­wać bez żad­nych kom­plek­sów.

– Do mamy pew­nie – domy­śliła się od razu.

– Tak – przy­znał i zarzu­cił na plecy swe­ter. Spał w jakimś nie­mi­ło­sier­nie roz­cią­gnię­tym pod­ko­szulku, który z pew­no­ścią nie dawał ani grama cie­pła. – Już od kilku dni cho­dzę koło tele­fonu – powie­dział. – To jed­nak nie pomaga. Wręcz prze­ciw­nie, jest coraz gorzej, bo im dłu­żej cze­kam, tym bar­dziej nie wiem, co mam jej powie­dzieć.

– A ona cały czas mil­czy? – Bianka spoj­rzała na niego. W jej oczach malo­wała się pełna akcep­ta­cja, sym­pa­tia i goto­wość pomocy. Antek miękł przy niej, tra­cił zwy­kłe opory i gotów był o wszyst­kim jej opo­wie­dzieć.

– Oczy­wi­ście! – zawo­łał, po czym wstał i zaczął ner­wowo cho­dzić po cia­snym pokoju. – Moja mama to kul­tu­ralna kobieta, nie będzie się nikomu narzu­cać, tak zawsze mówi. Ale ocze­kuje, że sam się każdy domy­śli, co ma zro­bić, i mnie się to zwy­kle dobrze uda­wało. Teraz jed­nak tyle się wyda­rzyło. Nie da się tego prze­ka­zać w jed­nej krót­kiej roz­mo­wie.

– Rozu­miem cię. Nie chcesz się ze wszyst­kiego tłu­ma­czyć, ale w sumie zawsze byli­ście bli­sko. Była zorien­to­wana w two­ich spra­wach i teraz nie wiesz, co z tym zro­bić.

Antek się zatrzy­mał. To nie do końca była prawda, choć tak z zewnątrz mogło wyglą­dać. Rze­czy­wi­ście mama wycho­wy­wała go sama i spę­dzała z nim dużo czasu. Ale wbrew pozo­rom nie do końca go rozu­miała. Mimo wszystko żyli zgod­nie i zda­wał sobie sprawę, że jest dla niej bar­dzo ważny. Nie mógł tak po pro­stu zosta­wić jej bez słowa. Nie miał jed­nak poję­cia, jak jej to wszystko wytłu­ma­czyć. Poszu­ki­wa­nia prawdy o rodzi­nie pro­wa­dziły go do dość nie­wy­god­nych wnio­sków. Nie wszystko zda­wało się takie, jak mama mu zawsze opo­wia­dała. Tro­chę to zachwiało jego zaufa­niem i poczu­ciem, że wie, kim są naprawdę jego naj­bliżsi. Jesz­cze nie odkrył wszyst­kiego, wciąż bra­ko­wało mu wielu ele­men­tów ukła­danki. To też spra­wiało, że trud­niej było mu zadzwo­nić. Prze­ka­zać swoje myśli dosta­tecz­nie tak­tow­nie i odpo­wied­nio.

– Moja mama jest zupeł­nie inna – powie­działa Bianka, jakby czy­tała w jego myślach. – Nie ma takich skru­pu­łów. Wczo­raj, a wła­ści­wie dzi­siaj, bo było już po dru­giej w nocy, zadzwo­niła do mnie, bo nie wie­działa, gdzie jest wybie­lacz, a popla­miła kawą ulu­bioną bluzkę. Odzywa się zawsze, kiedy tego potrze­buje, o wszystko potrafi zapy­tać i nie ukrywa, jaki ma dla mnie plan na życie. Nie jest ide­alną matką, ale lubię ją, choć nie­raz jest mi bar­dzo ciężko.

Wes­tchnęła. To wyzna­nie przy­nio­sło jej ulgę. Po raz pierw­szy przy­znała się do swo­ich kło­po­tów z mamą.

Antek z tru­dem roz­ma­wiał o Patry­cji, matce przy­rod­niej sio­stry. Nie­na­wi­dził tej kobiety przez całe dzie­ciń­stwo. Roz­biła jego rodzinę i ode­brała mu ojca. Skrzyw­dziła mamę. Wiele się na ten temat nasłu­chał jako chło­piec. Patry­cja była pustą, choć kie­dyś bar­dzo atrak­cyjną, pla­sti­kową lalą pozba­wioną wszel­kich zaha­mo­wań. Ale Bianka patrzyła na nią zupeł­nie ina­czej, jak na matkę, żywiła wobec niej wiele cie­płych uczuć. Antek nie widział powodu, by mieć dla tej kobiety jakie­kol­wiek względy, jedy­nie ze względu na sio­strę sta­rał się ukry­wać swoje praw­dziwe emo­cje.

– Co ty?! Naprawdę zadzwo­niła w nocy z tak bła­hego powodu? – zapy­tał szybko. – U nas by to nie prze­szło. Mama po dwu­dzie­stej słu­chawki nie pod­nie­sie. Ni­gdy cię o nic wprost nie zapyta, bo jest zbyt tak­towna, żeby się wtrą­cać. Tylko że jak jej cze­goś sam nie powiesz, albo się nie domy­ślisz, obraża się na całe tygo­dnie i mil­czy.

– Cóż… – Bianka ziew­nęła, zakry­wa­jąc usta obiema dłońmi. Słabo spała tej nocy, nie tylko z powodu długo cią­gną­cej się roz­mowy, lecz także innych zmar­twień. – Powiem ci, że cisza nie jest taka zła. Moja mama gada cały czas. O co ma pre­ten­sje, dla­czego ja źle podej­muję decy­zje, co powin­nam zro­bić, ile ona dla mnie poświę­ciła. Słu­cham tego od tylu lat, a temat ani tro­chę nie zamie­rza się wyczer­pać.

– Współ­czuję. – W tych sło­wach było wię­cej tre­ści, niż Bianka mogła odczy­tać. Ant­kowi naprawdę było szcze­rze żal dziew­czyny. Miesz­kać całe życie z taką matką. Wie­dział, że pani Patry­cja mar­twi się głów­nie o stan swo­ich paznokci, nie pra­cuje, w domu też nie­spe­cjal­nie się udziela i ocze­kuje od córki wspar­cia na każ­dym kroku. Nie zno­sił tej kobiety. Goto­wało się w nim zawsze, gdy o niej myślał. Ale ze względu na sio­strę znów powstrzy­mał cisnące się na usta słowa.

Dla Bianki był gotów nawet na to.

– Ojciec to miał cie­kawe i jed­no­cze­śnie dziwne życie – wes­tchnęła dziew­czyna. – Naj­pierw ele­gancka żona i wzor­cowa rodzina. Był sza­no­wa­nym leka­rzem, bar­dzo dobrym spe­cja­li­stą w swoim fachu i nie­źle zara­biał. Wiesz, to taki czło­wiek, któ­remu każdy się kła­nia na ulicy. A zaraz potem spo­wo­do­wał skan­dal oby­cza­jowy, wyty­kano go pal­cami, zaczął żyć na kocią łapę z kobietą, która pocho­dziła z zupeł­nie innego świata. Ja nie wiem, o czym oni roz­ma­wiali, choć wycho­wa­łam się z nimi pod jed­nym dachem.

– Może wcale nie roz­ma­wiali – wyce­dził Antek przez zaci­śnięte zęby. Wciąż ciężko było mu o tym mówić bez emo­cji. – Nie­któ­rzy tak mają. Poro­zu­mie­wają się innymi orga­nami.

Bianka się zaru­mie­niła, zro­biło jej się przy­kro.

– Prze­pra­szam. – Antek rzu­cił wresz­cie tele­fo­nem, jed­nym susem poko­nał sze­ro­kość pokoju i objął sio­strę. Było mu strasz­nie głu­pio. Tak bar­dzo ją lubił, a doku­czył jej z powodu głu­piej matki, któ­rej prze­cież sama sobie nie wybrała. Nie była też odpo­wie­dzialna za jej czyny.

– Nie przej­muj się – powie­działa Bianka. – Przy­wy­kłam. Nikt nie prze­pada za moją mamą.

– Tylko ty – domy­ślił się.

– Ja ją po pro­stu naj­le­piej znam. I mam takie prze­czu­cie, że ona w głębi serca wcale taka nie jest, jak wy wszy­scy myśli­cie.

Zimna, wyra­cho­wana, pla­sti­kowa i pusta? – chciał zapy­tać Antek, ale ugryzł się w język, aż zabo­lało.

– Cze­kasz, że coś się zmieni? – zapy­tał, wzdy­cha­jąc ciężko. Jego zda­niem sprawa była bez­na­dziejna. Wie­dział to każdy.

Bianka kiw­nęła głową.

Nie ode­zwał się. Cza­sem nadzieja, nawet jeśli jest zupeł­nie bez­pod­stawna, pomaga jakoś pogo­dzić się z czymś bar­dzo cięż­kim w życiu. Prze­trwać kolejne dni, mie­siące, cza­sem lata. Wie­dział, że Bianka nie może zosta­wić mamy samej, ale w głębi serca uwa­żał, że to byłoby naj­lep­sze roz­wią­za­nie.

– Wiesz – ode­zwała się sio­stra. – Myślę, że ona za mną tęskni.

– Naprawdę? – Wło­żył wiele wysiłku, by odfil­tro­wać to pyta­nie ze wszyst­kich nut sar­ka­zmu.

– Tak – odparła z entu­zja­zmem Bianka. – Coraz czę­ściej dzwoni, pyta o mój powrót.

Pew­nie jej nie ma kto pra­nia wsta­wić albo bułek ze sklepu przy­nieść – pomy­ślał Antek ze zło­ścią. Wie­dział, jak to wygląda w prak­tyce. Bianka robiła w domu wszystko. Pra­co­wała, żeby zapła­cić rachunki, nosiła zakupy, przy­go­to­wy­wała posiłki, sprzą­tała. Gdyby jej mama była scho­ro­waną sta­ruszką, można by to zro­zu­mieć, ale pani Patry­cja miała około pięć­dzie­się­ciu lat i wciąż pozo­sta­wała w świet­nej for­mie. Nic dziw­nego, zwa­żyw­szy na to, że ni­gdy w życiu nie ska­lała się żad­nym eta­tem.

– Jest mię­dzy nami szcze­gólna więź – mówiła dalej Bianka.

Antek mil­czał. Dobrze, że pora­nek był senny i można było uda­wać, że to z tego powodu żaden komen­tarz się nie poja­wia. Co miał powie­dzieć? Dobrze to rozu­miał. Czło­wiek jest doro­sły, ale za rodzi­cami tęskni jak dziecko. Chciałby czuć, że jest dla nich kimś waż­nym. Szuka więc w zacho­wa­niu mamy czy taty wszyst­kich szcze­gó­łów, które mogłyby o tym świad­czyć, do nie­któ­rych przy­wią­zuje nad­mierną wagę. Cóż! Wszy­scy potrze­bu­jemy odro­biny złu­dzeń, żeby prze­trwać ciężką grę, jaką jest życie.

Antek nie zamie­rzał pozba­wiać sio­stry tego deli­kat­nego znie­czu­le­nia.

– Może jakieś śnia­da­nie zro­bimy? – zapy­tał, żeby zmie­nić temat. – Bab­cia codzien­nie coś przy­go­to­wuje, to dzi­siaj my mogli­by­śmy.

– Plan szla­chetny. – Bianka się uśmiech­nęła. – Ale założę się z tobą, o co chcesz, że nie zdą­żymy. Ona już jest w kuchni i nawet w kominku zdą­żyła napa­lić.

– Nie mów. O tej porze?

– Bab­cia jest szybka jak Hołow­czyc.

Miała rację. Kiedy zeszli na dół, w przy­tul­nej jasnej kuchni pach­niało cze­ko­ladą, cyna­mo­nem i świe­żym szczy­pior­kiem. To chyba nie było naj­lep­sze połą­cze­nie, ale Antek od razu poczuł, że to będzie dobry dzień. A dzi­siaj taka pew­ność była na wagę złota. Wybie­rał się na roz­mowę o pracę.ROZDZIAŁ 3

War­szawa to mia­sto o wielu obli­czach. Przy­gar­nia pod swoje skrzy­dła przy­by­szów z róż­nych stron, a oni wno­szą ze sobą nowe poglądy, spoj­rze­nia na świat, style życia i ubie­ra­nia. To mia­sto poli­ty­ków, cele­bry­tów, barw­nych postaci i skan­da­li­stów. Nie tak łatwo się wyróż­nić i nawet sławne osoby muszą się nie­źle posta­rać, cza­sem zapła­cić dro­giemu sty­li­ście, by się choć tro­chę dać zauwa­żyć.

Patry­cja Nowak osią­gała ten efekt bez naj­mniej­szego pro­blemu.

Szła wła­śnie chod­ni­kiem i nie było czło­wieka, który by się za nią nie obej­rzał.

Rzu­ciła nie­życz­liwe spoj­rze­nie gro­madce prze­cho­dzą­cych obok niej nasto­la­tek. Miała świa­do­mość, jak wygląda. Sty­li­zo­wała się w ten spo­sób od lat. Jej ubra­nie, maki­jaż i zacho­wa­nie wywo­ły­wały fale kry­tyki, ale nie zamie­rzała się tym przej­mo­wać. Krót­kie obci­słe, błysz­czące spód­nice, blu­zeczki jak z młod­szej sio­stry, wyso­kie lakie­ro­wane kozaki noszone cza­sem nawet w lecie, włosy far­bo­wane na pla­ty­nowy blond i mocny maki­jaż to były jej znaki roz­po­znaw­cze. O ile jesz­cze, kiedy była młod­sza, ten styl eks­po­no­wał jej wyjąt­kowo zgrabną figurę i piękną twarz, któ­rej nie była w sta­nie znisz­czyć nawet gruba war­stwa kosme­ty­ków, o tyle teraz, mocno po czter­dzie­stce, osią­gała w ten spo­sób jedy­nie dość żało­sny efekt.

Miała tego świa­do­mość, ale było jej wszystko jedno. Od lat. Posłała dziew­czy­nom wyzy­wa­jące spoj­rze­nie i wypięła do przodu kształtny biust. Cie­kawe, ile z nich będzie się mogło takim pochwa­lić w takim wieku i po ciąży?

No wła­śnie – wes­tchnęła, a w twar­dej sko­ru­pie, którą była trwale oto­czona, by chro­nić się przed świa­tem i wszel­kim jego złem, poja­wiło się maleń­kie okienko. Weszło przez nie natych­miast cier­pie­nie. Serce Patry­cji ści­snęło się bole­śnie z tęsk­noty za córką.

Weszła szybko do bloku i trza­snęła solid­nymi meta­lo­wymi drzwiami, osten­ta­cyj­nie igno­ru­jąc tym samym powie­szoną na tablicy ogło­szeń prośbę miesz­kań­ców par­teru o prawo do spo­koju. Wzru­szyła tylko ramio­nami. Sto­sunki z sąsia­dami miała tak złe, że nic nie mogło ich jesz­cze bar­dziej pogor­szyć. Nikt jej tutaj nie sza­no­wał ani nie lubił.

Tole­ro­wali ją jakoś, cza­sem nawet się odzy­wali uprzej­mie, bywało, że udzie­lali pomocy, ale wszystko to wyłącz­nie ze względu na Biankę. Ją wszy­scy tutaj lubili i wspie­rali na każ­dym kroku.

Patry­cja sta­nęła pod drzwiami miesz­ka­nia i wes­tchnęła po raz kolejny. Znów dotarła do źró­dła swo­jego zmar­twie­nia. Tęsk­niła za córką, a nie miała odwagi powie­dzieć tego wprost. Nie była tak głu­pia, jak wszy­scy tutaj sądzili. Wie­działa, że jako matka zawio­dła i nie ma prawa żądać, by dziecko natych­miast do niej wra­cało. A jed­nak każda kolejna wieść, że Bianka znów prze­dłuża pobyt w Kra­ko­wie, ści­skała jej gar­dło stra­chem, że już ni­gdy córki nie zoba­czy. Bab­cia Kalina zabie­rze ją na dobre.

Z gór­nego pię­tra zbie­gał wła­śnie sąsiad. Nie ukło­nił się nawet, pomny na zakaz żony, ale Patry­cja była gotowa przy­siąc, że gapił się na jej łydki. Powoli prze­krę­ciła klucz w zamku. Nie żało­wała sąsia­dowi tej gar­ści poran­nej roz­rywki. Jej i tak było wszystko jedno, nie dbała o opi­nię, romansu też nie szu­kała. Nato­miast było prawdą obiek­tywną, że jej łydki mogły dostar­czać przy­jem­nych doznań, co się miały mar­no­wać, niech sobie chło­pina cho­ciaż popa­trzy.

Ona sama nie liczyła już na nic.

No wła­śnie. To zda­nie powta­rzane jak zaklę­cie towa­rzy­szyło jej przez całe doro­słe życie. Swego czasu zawio­dła się na przy­jaźni, miło­ści, szcze­ro­ści i tak zwa­nych zasa­dach. Od tej pory żyła więc z upodo­ba­niem wbrew nim, draż­niąc wraż­liwe spo­łe­czeń­stwo. Kobiety jej nie zno­siły, a męż­czyźni fascy­no­wali się nią mimo wszystko. Jaw­nie lub w ukry­ciu. Widziała ich spoj­rze­nia. Nie mieli dla niej tajem­nic. Czy­tała z nich jak z książki kuchar­skiej dla nasto­lat­ków. Instruk­cja obsługi napi­sana była dużymi lite­rami, tłu­stym dru­kiem i w kilku pro­stych komen­dach. Wystar­czyło opa­no­wać parę ruchów i był spo­sób na każ­dego.

Tylko że to także jej już nie inte­re­so­wało. Swego czasu czer­pała ze swo­jej urody gar­ściami, ale teraz chciała już wyłącz­nie spo­koju. I tęsk­niła za córką, choć nie miała odwagi przy­znać się do tego.

Weszła do miesz­ka­nia i od progu ude­rzył ją panu­jący tam nie­ład. Odkąd Bianka wyje­chała do tej okrop­nej, a jed­no­cze­śnie ze wszech miar wspa­nia­łej, babci Kaliny, Patry­cji nie chciało się nawet poza­mia­tać. Nie ozna­cza to, że przy­kła­dała się spe­cjal­nie do tych spraw, kiedy córka z nią miesz­kała, ale teraz odpu­ściła na całego. Sprzą­tała wyłącz­nie łazienkę, bo lubiła w god­nych warun­kach dbać o urodę i spraw­dzała, czy jest jesz­cze choć jeden kubek, w któ­rym można by zapa­rzyć mocną, smo­li­stą kawę. Jej jedy­nego wier­nego przy­ja­ciela, zawsze goto­wego do wspar­cia.

Wię­cej nie potrze­bo­wała.

Tak to sobie tłu­ma­czyła przez ostat­nie lata. Wyda­wało jej się, że nie­źle to wszystko poukła­dała. Ochro­niła się przed cier­pie­niem, wyco­fu­jąc się z życia. Ale tęsk­nota za córką rosła, a wraz z nią wyrzuty sumie­nia.

Patry­cja nie była sen­ty­men­talna. Zda­rzało jej się soczy­ście zakląć. Powie­dzieć komuś prawdę w oczy w kilku szcze­rych do bólu sło­wach. Trzeba też uczci­wie powie­dzieć, że miała na sumie­niu nie­jedno ludz­kie nie­szczę­ście. Nie zawsze nie­chcący. Świa­do­mie stała się twarda i szła przez życie niczym taran.

Ale teraz objęła się ramio­nami, weszła do pokoju córki i łzy sta­nęły jej w oczach. Nie miała skłon­no­ści do uży­wa­nia gór­no­lot­nych słów ani wyzna­wa­nia uczuć, ale pomy­ślała, że Bianka jest świa­tłem jej życia. Jedy­nym jasnym punk­tem.

Jasnym dosłow­nie, bo piękne, po sło­wiań­sku psze­niczne, włosy córki od dziecka wzbu­dzały podziw.

Ta dziew­czyna mogłaby zro­bić karierę – wes­tchnęła matka i wło­żyła do szafy spo­rych roz­mia­rów cie­pły swe­ter, który jej córka nosiła na zaję­cia, zamiast jakiejś sukienki czy bluzki bar­dziej pod­kre­śla­ją­cej figurę.

Bianka róż­niła się od niej. Mar­no­wała natu­ralne dary. Nie można było prze­wi­dzieć, jakimi dro­gami będą cho­dzić jej myśli. Co posta­nowi. Wiele razy zaska­ki­wała matkę swo­imi decy­zjami. Jak tą ostat­nią, by święta spę­dzić w Kra­ko­wie. W praw­dzi­wym gnieź­dzie żmij. Ze swoim przy­rod­nim bra­tem, zapewne peł­nym zadaw­nio­nego żalu, bab­cią Kaliną, która ni­gdy nie wyba­czyła Patry­cji roz­bi­tego mał­żeń­stwa syna, i w pew­nej odle­gło­ści od cier­pią­cej, posą­go­wej, ide­al­nej, wspa­nia­łej porzu­co­nej żony ojca Bianki.

Jak można było w takim towa­rzy­stwie chcieć dobro­wol­nie spę­dzać święta? A jed­nak jej córka chciała. Co wię­cej, naj­wy­raź­niej nie mogła stam­tąd wyje­chać. Prze­kła­dała powrót już kil­ka­krot­nie.

Co będzie, jeśli oni mi ją zabiorą? – Serce Patry­cji skryte pod cienką błysz­czącą tka­niną mocno się ści­snęło. – Zauro­czą swo­imi pod­stęp­nymi cza­rami. Cia­stem, ogro­dem, jakąś znaną jej z opo­wie­ści spe­cjalną her­batą, domo­wym cie­płem i innymi okrop­nymi meto­dami, jakie bab­cia Kalina miała opa­no­wane do per­fek­cji?

Jakże można było z nią kon­ku­ro­wać?

Patry­cja pod­dała się już na wstę­pie, dawno temu. Chciała się odróż­nić, poka­zać, że miłość to coś wię­cej niż pich­ce­nie, puco­wa­nie i te wszyst­kie nie­by­wale nudne powta­rzalne czyn­no­ści domowe. Ona się do nich cał­ko­wi­cie zdy­stan­so­wała i wyda­wało jej się, że udo­wod­niła światu, że są zbędne. Udało jej się nawet bez tego jakimś cudem wycho­wać zdrowe dziecko.

Może tro­chę smutne? – przy­szło jej teraz do głowy.

Usia­dła na kana­pie córki i zawi­nęła się w jej koc. Pach­niał Bianką. Zamknęła oczy. Bolało. Ale nie umiała z tego powodu zdo­być się na kon­kretne sta­ra­nia. Zadzwo­nić. Posprzą­tać. Zro­bić jakieś zakupy. Może coś wyja­śnić? Czuła się z góry prze­grana i to odbie­rało jej chęć do dzia­ła­nia. Wręcz para­li­żo­wało.

Gdyby nie Bianka, pew­nie pod­da­łaby się tym myślom. Miała jed­nak swoje świa­tełko i to spra­wiło, że gdzieś w głębi jej serca zaczęła się rodzić zmiana.ROZDZIAŁ 4

Magda Łaniew­ska szła wła­śnie do banku. Do cen­tral­nego oddziału, o któ­rym marzyła jesz­cze jako stu­dentka Uni­wer­sy­tetu Eko­no­micz­nego. Rze­czy­wi­stość nieco ją zasko­czyła, po naiw­nych mło­dzień­czych złu­dze­niach wiele nie zostało, ale i tak lubiła swoją pracę, a przede wszyst­kim klien­tów.

Dzi­siaj był jej pierw­szy dzień po dłu­gim urlo­pie. Wzięła na żąda­nie wszyst­kie zale­głe dni z zeszłego roku. Sze­fowa dała na to zgodę bez mru­gnię­cia okiem i jed­nego choćby komen­ta­rza. Naj­wy­raź­niej było jej to na rękę. Wszy­scy w banku wie­dzieli, jaka jest praw­dziwa przy­czyna tej decy­zji. Histo­ria biu­ro­wej miło­ści Magdy i Kon­stan­tego była wszyst­kim znana. Wraz z jej nie­cie­ka­wym fina­łem.

Magda szła, by zająć miej­sce za swoim biur­kiem z obawą i prze­ję­ciem, jakby robiła to po raz pierw­szy. Usta­le­nia doty­czące urlopu odbyły się bowiem za pomocą kore­spon­den­cji mailo­wej, więc nie musiała patrzeć na pełną satys­fak­cji minę Luizy Jarzą­bek. A zapewne było co podzi­wiać.

Sze­fowa z pew­no­ścią nie zmar­no­wała szansy, by zro­bić efek­towne przed­sta­wie­nie.

Teraz bez wąt­pie­nia osten­ta­cyj­nie obnosi się po całym biu­rze, kory­ta­rzach i kasach ban­ko­wych ze swoim zwy­cię­stwem, żeby przy­pad­kiem gdzieś, w jakimś zapo­mnia­nym pomiesz­cze­niu służ­bo­wym, nie ucho­wał się ani jeden pra­cow­nik, który nie zostałby poin­for­mo­wany, że oto ona, Luiza Jarzą­bek, wła­śnie w te święta, pod cho­inką, w spo­sób w pełni zgodny z naj­bar­dziej roman­tycz­nymi wyobra­że­niami stwo­rzo­nymi przez naj­słod­sze kome­die roman­tyczne świata, zarę­czyła się z Kon­stan­tym, sze­fem działu kre­dy­tów, odbie­ra­jąc w spo­sób spek­ta­ku­larny ten przy­stojny, zamożny, łakomy kawa­ler­ski kąsek swo­jej rywalce. Mag­dzie Łaniew­skiej sze­re­go­wej kasjerce i pra­cow­nicy z nie­wiel­kim sta­żem, która tym samym powró­ciła, gdzie, zda­niem sze­fo­wej, od początku było jej miej­sce. Za szybę służ­bo­wego okienka, do zadłu­żo­nych klien­tów, bla­dych sta­rusz­ków wypła­ca­ją­cych ostat­nie sto zło­tych ze zbyt niskiej eme­ry­tury i non­sza­lanc­kich biz­nes­me­nów pra­gną­cych kolej­nych samo­cho­dów w try­bie leasin­go­wym.

Magda nieco zwol­niła kroku. Nie spie­szyła się do kon­fron­ta­cji. Odpo­częła na urlo­pie, pró­bo­wała się zdy­stan­so­wać, ale wszyst­kie uczu­cia wciąż były w niej żywe. I wbrew roz­sąd­kowi czuła się winna.

Antek Milew­ski, wnuk sąsiadki, który pomógł jej przejść przez ten trudny czas, wciąż powta­rzał, że nie wolno tak myśleć. Fakt, że tra­fiła na czło­wieka, który odrzu­cił jej szczere uczu­cie, nie zna­czy, że coś jest z nią nie w porządku. To Kon­stanty zacho­wał się nie­od­po­wie­dzial­nie i źle.

Kiwała głową, kiedy to mówił. Ale w głębi serca czuła ina­czej. Że prze­grała.

Cze­kał ją dzi­siaj trudny dzień. Wie­działa, czego się może spo­dzie­wać. Ledwo prze­kro­czy próg banku, wszy­scy odwrócą głowę w jej stronę. Będą cie­kawi. Jej miłość do Kon­stan­tego rodziła się na ich oczach. Wymie­niali się spoj­rze­niami w cza­sie pracy, wycho­dzili razem na prze­rwę. Wielu im kibi­co­wało, bo było coś nie­zwy­kłego w tym uczu­ciu. Dawało innym wiarę, że takie wspa­niałe histo­rie są moż­liwe. Pięk­nie razem wyglą­dali.

Luizy Jarzą­bek, która peł­niła funk­cję sze­fo­wej w spo­sób despo­tyczny, nie lubiano powszech­nie, choć była kobietą atrak­cyjną, zadbaną i miała mnó­stwo obser­wu­ją­cych na Insta­gra­mie. Jej wize­ru­nek pozo­sta­wał bez zarzutu. A jed­nak czuło się w niej jakiś fałsz. Smart­fon Luizy spra­wiał wra­że­nie trwale przy­ro­śnię­tego do dłoni. Wła­ści­wie ni­gdzie się bez niego nie ruszała. Wciąż zamiesz­czała nowe zdję­cia i dzie­liła się wie­loma spra­wami. Nie mogła służ­bo­wymi, więc sku­piała się na pry­wat­nych. Magda nie zaglą­dała na jej pro­fil, ale była pewna, że teraz pełno tam fotek doku­men­tu­ją­cych nową pło­mienną miłość.

Jak to się stało, że Kon­stanty wybrał Luizę? Dla­czego to zro­bił? Na doda­tek tak bły­ska­wicz­nie. Zarę­czył się z nią godzinę po zerwa­niu z Magdą. To było nie­wia­ry­godne i nie­zwy­kle cyniczne. Nikt nie potra­fił zna­leźć wyja­śnie­nia tej sytu­acji.

Sze­fowa dała się poznać jako kobieta oschła, surowa, wciąż knu­jąca pod­stępne plany.

W każ­dej bajce byłaby bez szans. Prze­gra­łaby już w trze­cim akcie z miłą, skromną i pra­co­witą dziew­czyną.

W praw­dzi­wym życiu jed­nak bez trudu zwy­cię­żyła. I to spra­wiało, że nie tylko Magda ciężko wzdy­chała, prze­kra­cza­jąc tego dnia próg biura. Jej kole­żanki także czuły, jakby im ode­brano wiarę w spra­wie­dli­wość na tym świe­cie.

Antek mówił, że nowa narze­czona jest dla Kon­stan­tego naj­więk­szą karą za to, co zro­bił. Że jeśli się z nią ożeni, będzie pła­cił rachu­nek za ten błąd przez całe życie. Trudno się nie zgo­dzić z tym twier­dze­niem. Szef działu kre­dy­tów był weso­łym męż­czy­zną, obda­rzo­nym wro­dzo­nym wdzię­kiem. Luiza miała zawsze poważną minę, zwra­cała uwagę na pozory i opi­nię innych. Była też pedan­tyczna i punk­tu­alna do bólu. Ciężko sobie było wyobra­zić swo­bodne zacho­wa­nie w jej obec­no­ści. Kon­stanty jako syn zamoż­nych rodzi­ców miał zapew­nioną przy­szłość. Ale bar­dzo mocno pozo­sta­wał pod wpły­wem apo­dyk­tycz­nego ojca, w żad­nej spra­wie nie miał wła­snego zda­nia, nie można było pole­gać na jego sło­wie. Zapewne po ślu­bie z Luizą doj­dzie mu jesz­cze jeden straż­nik pró­bu­jący pil­no­wać każ­dego jego kroku i wpły­wać na decy­zje.

Młody Mir­ski nie był wyma­rzo­nym kan­dy­da­tem ani na part­nera, ani na męża. Wciąż nie umiał zdo­być się na samo­dziel­ność, choć jego PESEL poka­zy­wał wiek jak naj­bar­dziej ku temu odpo­wiedni.

A jed­nak, kiedy Magda weszła do służ­bo­wego pokoju na zaple­czu, by zdjąć kurtkę i popra­wić fir­mową apaszkę pod szyją, gar­dło jej się ści­snęło, a oczy zaszły łzami. Bo jed­no­cze­śnie Kon­stanty był dla niej wyma­rzo­nym męż­czy­zną. Wie­działa, że ma wady, ale prze­cież mógł się zmie­nić dla miło­ści. Od nowa zbu­do­wać swoje życie. Ona to zro­biła. On naj­wy­raź­niej nie chciał.

Magda wes­tchnęła i szybko opa­no­wała emo­cje. Musiała się uspo­koić i sku­pić na obo­wiąz­kach. Wolała nie robić wokół sie­bie nad­mier­nego szumu. Bała się, że miłość w pracy może nie tylko zła­mać jej serce, lecz także pozba­wić etatu. Weszła sze­fo­wej w drogę wyłącz­nie na grun­cie pry­wat­nym, ale z pew­no­ścią prze­łoży się to na sferę zawo­dową. Na począ­tek posta­no­wiła jak naj­mniej rzu­cać się w oczy.

Pech chciał, że tra­fiła na moment naj­więk­szego zatło­cze­nia. Spe­cjal­nie przy­szła w ostat­niej chwili, żeby tego unik­nąć, ale chyba wię­cej osób miało dzi­siaj kło­poty z punk­tu­al­no­ścią. W tym także zawsze uło­żony i dobrze zor­ga­ni­zo­wany Kon­stanty.

Wpa­dli na sie­bie w cia­sno­cie małego metrażu i spoj­rzeli sobie w oczy. Pra­cow­nicy obok nich zamarli na chwilę. Zapo­mnieli, że jest późno i każda dodat­kowa zmar­no­wana minuta może skut­ko­wać poważ­nymi kon­se­kwen­cjami. Patrzyli tylko na tych dwoje. W wielu oczach malo­wała się nadzieja, że bajka zwy­cięży. Szef działu kre­dy­tów się opa­mięta, pad­nie spon­ta­nicz­nie na kolana i poprosi Magdę o wyba­cze­nie na oczach wście­kłej Luizy, która czuj­nie stała w progu.

Nic takiego jed­nak się nie stało. Kon­stanty powie­dział uprzejme, ale chłodne „dzień dobry” i szybko prze­ci­snął się w stronę swo­jej służ­bo­wej szafki. Magda stała na­dal w tym samym miej­scu, bez ruchu. Po chwili zorien­to­wała się, że wstrzy­muje oddech. Zaczerp­nęła powie­trza i na mięk­kich nogach przy­go­to­wała się do pracy. Ręce jej się trzę­sły, a myśli galo­po­wały w przy­spie­szo­nym tem­pie.

Wiele razy wyobra­żała sobie moment tego pierw­szego spo­tka­nia. Snuła różne sce­na­riu­sze, lecz takiej cał­ko­wi­tej obo­jęt­no­ści się nie spo­dzie­wała. Zabo­lało.

Wokół niej zro­bił się gwał­towny ruch, po czym wszy­scy pozni­kali, kie­ru­jąc się szybko na miej­sca. Zaczy­nał się kolejny pra­co­wity dzień. Sty­czeń w banku to mie­siąc, w któ­rym klienci uświa­da­miają sobie przy­krą prawdę, że świą­teczne pożyczki trzeba spła­cać, nie będzie już żad­nych pre­zen­tów, konto jest puste, a do następ­nej wypłaty dłu­gie trzy­dzie­ści jeden dni. Atmos­fery nie pod­kręca już nastrój zbli­ża­ją­cych się świąt. Ludzie robią się ner­wowi i jesz­cze gorzej niż zwy­kle zno­szą sta­nie w kolej­kach czy ocze­ki­wa­nie na kon­sul­tanta.

Magda zaci­snęła usta i opa­no­wała chęć pła­czu. Takiej satys­fak­cji nie zamie­rzała dać ani swo­jej sze­fo­wej, ani nędz­nemu w swej zmien­no­ści Kon­stan­temu.

Jesteś silną, mądrą dziew­czyną – przy­po­mniała sobie słowa babci Kaliny, która, choć nie była z nią zwią­zana pokre­wień­stwem, po sąsiedzku zastę­po­wała jej rodzi­ców. – Masz swoją god­ność. – Ostat­nie słowo zda­wało się pocho­dzić z innej epoki, ale wciąż dobrze się spraw­dzało. God­ność teraz była dla Magdy wyjąt­kowo ważna.

Zacho­wam ją. – To posta­no­wie­nie dodała w myślach, po czym usia­dła na swoim zwy­kłym miej­scu, pod­nio­sła głowę znad kla­wia­tury i śmiało spoj­rzała w oczy miłej star­szej pani w zie­lo­nym płasz­czu, która przy­szła spraw­dzić stan konta. Spła­cała kre­dyt we fran­kach szwaj­car­skich i każ­dego mie­siąca miała inną wyso­kość raty w zależ­no­ści od kursu waluty. Nie były to duże róż­nice, ale dla niej te kwoty widocz­nie miały ogromne zna­cze­nie. Kobieta ucie­szyła się, że noto­wa­nia spa­dły i jej budżet będzie łatwiej­szy do dopię­cia. Magda uśmiech­nęła się do niej ser­decz­nie i w zamian dostała życze­nia dobrego dnia. Wypo­wie­dziane były one szcze­rze i dziew­czyna nagle poczuła, że chce, żeby się speł­niły.

Niech to będzie dobry dzień – pod­krę­ciła w myślach siłę życzeń, dokła­da­jąc wła­sną prośbę. Uśmiech­nęła się do kolej­nego klienta jesz­cze pro­mien­niej, a sze­fowa, która wciąż czuj­nie ją obser­wo­wała, pokrę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem. Chyba uznała, że Magda zwa­rio­wała. A ona spo­koj­nie i spraw­nie obsłu­gi­wała następne osoby. Przez jej ręce prze­pły­wała wpła­cana i wypła­cana gotówka. Brała do ręki bank­noty jak zwy­kłe kar­te­luszki papieru. W ciągu dłu­gich mie­sięcy pracy w banku prze­stała się zasta­na­wiać nad ich war­to­ścią. Liczyła się tylko suma, która musiała się zgo­dzić. Rachu­nek mate­ma­tyczny. Ni­gdy sobie nie wyobra­żała, ile jest w kasie i co za to można by kupić.

Pod­nio­sła wzrok znad liczo­nego sta­ran­nie pliku bank­no­tów i nie­spo­dzia­nie spo­tkała się ze spoj­rze­niem Kon­stan­tego. Wciąż sie­dzieli naprze­ciwko sie­bie, a on daw­nym zwy­cza­jem nie zamy­kał drzwi swo­jego gabi­netu. Kie­dyś nawet spe­cjal­nie prze­sta­wił biurko, by móc zer­kać w jej stronę pod­czas pracy. Stało na­dal w tym samym miej­scu.

Spo­kojny nastrój Magdy prysł momen­tal­nie. Serce zaczęło jej bić moc­niej i wszyst­kie cyfry gwał­tow­nie poprze­sta­wiały się jej w gło­wie, choć ni­gdy wcze­śniej nie miała kło­po­tów z licze­niem. Czuła się, jakby cof­nięto czas. Widziała tam­tego męż­czy­znę sprzed kilku tygo­dni, który cie­płym spoj­rze­niem obie­cy­wał jej dobrą przy­szłość. Odwró­ciła się szybko i wysta­wiła tabliczkę z napi­sem „prze­rwa tech­niczna”, choć wszystko dzia­łało bez zarzutu. Kolejka przy­jęła jej gest z wyraź­nym nie­za­do­wo­le­niem. Ale prze­pro­siła i wyszła do łazienki.

Nie spo­dzie­wała się, że pierw­szy dzień w pracy będzie taki ciężki, choć wie­działa, że stoi przed nią trudne zada­nie.

Do jakiego jed­nak stop­nia może być ciężko, dotarło do niej dopiero teraz. Umyła dło­nie w chłod­nej wodzie, żeby nieco oprzy­tom­nieć. Wytarła je i wzięła głę­boki wdech. Czas skoń­czyć z tymi emo­cjami. Poka­zano jej jasno, że wszystko, na co liczyła, było złu­dze­niem. Mogła zaak­cep­to­wać warunki, zno­sić na każ­dym kroku obec­ność zako­cha­nej i obno­szą­cej się ze swoim uczu­ciem pary albo odejść z pracy.

Pew­nie tak byłoby łatwiej. Zło­żyć wypo­wie­dze­nie, uciec na jakieś cho­ro­bowe. Ale nie chciała tego robić. Nie tylko dla­tego, że byłoby to wyjąt­kowo tchórz­liwe roz­wią­za­nie. Nie miała ochoty zaczy­nać od zera. Lubiła to miej­sce, nawet jeśli wią­zało się z koniecz­no­ścią patrze­nia na Kon­stan­tego.

Sku­piła się mocno i wyrów­nała oddech. Wie­działa, że jeśli nad sobą nie zapa­nuje, już zawsze będzie nie­wol­ni­kiem chwiej­nych nastro­jów. Będzie błą­dzić od jed­nego impulsu do dru­giego. Sta­nie się czło­wie­kiem, który nie ogar­nia wła­snych reak­cji.

W tym trud­nym momen­cie sta­nęła jej przed oczami twarz Antka Milew­skiego. Nie wie­działa, co o nim sądzić. Po zawo­dzie, jaki prze­żyła, zro­biła się prze­sad­nie ostrożna. Jed­nego była pewna. Antek stał się jej przy­ja­cie­lem. Praw­dzi­wym i bar­dzo życz­li­wym. Jego obec­ność doda­wała jej sił.

Pochy­liła się nad umy­walką i zła­pała mocno obiema rękami za zimny blat. Uspo­ko­iła do tego stop­nia, by zyskać jasność myśle­nia i spo­kój dzia­ła­nia. Wie­działa, że to nie jest trwały stan. Cią­gle będzie musiała się pil­no­wać, wkła­dać wysi­łek w utrzy­ma­nie spo­koju. Ale miała dość rozumu, by wie­dzieć, że to konieczne.

Bab­cia Kalina byłaby ze mnie dumna – pomy­ślała, wycho­dząc z łazienki. Wyglą­dała teraz ina­czej. Na jej twarz wró­ciło tro­chę kolo­rów i nie było już tak wyraź­nie widać oznak smutku. Szybko wró­ciła na miej­sce. Uśmiech­nęła się do następ­nej osoby i spraw­nie zaczęła obsłu­gi­wać.

Kon­stanty nie miał racji, skre­śla­jąc ją jed­nym ruchem. Drze­mała w niej o wiele więk­sza siła, niż się spo­dzie­wał. Magda sama też nie była jej dotąd świa­doma. Teraz już jed­nak wie­działa, że może nad sobą zapa­no­wać i jesz­cze kie­dyś znaj­dzie, a potem ochroni praw­dziwe szczę­ście. Obda­rzy kogoś miło­ścią.

Ale Kon­stanty już nie dosta­nie szansy, by się prze­ko­nać, jak faj­nie jest być z Magdą. Nie wcho­dzi się dwa razy do tej samej rzeki. Zwłasz­cza jeśli oka­zała się brudna i mętna.

***

Bab­cia Kalina sie­działa na kana­pie tuż obok swo­jej mło­dziut­kiej pięk­nej wnuczki. Była dumna z buj­nych, natu­ral­nie jasnych wło­sów dziew­czyny, jej miłej twa­rzy i zgrab­nej figury. Nie widziała od lat jej matki. Nie miała więc świa­do­mo­ści, jak bar­dzo córka jest do niej podobna. Kalina ni­gdy nie zapro­siła do sie­bie nowej part­nerki syna. Nie zamie­niła z nią ani słowa. Podob­nie jak wnuk całą winą za roz­pad szczę­śli­wej rodziny obar­czała obda­rzoną wiel­kim biu­stem i małym sumie­niem Patry­cję Nowak.

Nie wyba­czyła jej tego, co zro­biła Arka­diu­szowi. Jed­nym ruchem znisz­czyła mu życie tak bar­dzo, że ni­gdy już wła­ści­wie się nie pod­niósł. To było dla niej oczy­wi­ste, że drzwi tego domu pozo­staną dla tej kobiety na zawsze zamknięte. Ale oczy­wi­ście ten zakaz nie doty­czył dzieci.

Kalina naj­bar­dziej cie­szyła się, że Bianka, choć zapewne zewnętrz­nie podobna do mamy, z cha­rak­teru była zupeł­nie inna. Pra­co­wita, uprzejma, miła.

Jak takiej pustej lalce udało się wycho­wać tak wspa­niałą dziew­czynę, to miało dla wszyst­kich pozo­stać tajem­nicą. Kalina była prze­ko­nana, że z pew­no­ścią dobre geny jej rodziny prze­wa­żyły w tej kwe­stii.

Teraz obie sie­działy na kana­pie niczym komi­sja w waż­nej insty­tu­cji, a przed nimi Antek roz­kła­dał koszule i kra­waty. Wybrał się wczo­raj na zakupy i teraz pró­bo­wał róż­nych połą­czeń przed waż­nym spo­tka­niem.

– To bez­na­dziejne! – wołała Kalina. – W tym wyglą­dasz jak wła­sny wujek albo jakiś pod­rzędny kel­ner w nędz­nej restau­ra­cji. Tu znów za ostry kolor.

Antek prze­bie­rał się, szybko tra­cąc cier­pli­wość, a one jed­nym cel­nym komen­ta­rzem skre­ślały każdą jego pro­po­zy­cję. Bianka tylko patrzyła, deli­kat­nie krę­ciła głową i wresz­cie się uśmiech­nęła.

– Kla­syka – wes­tchnął Antek. – Gra­na­towa mary­narka, błę­kitna koszula i nieco moc­niej­szy kra­wat. Podobno dzięki temu zesta­wie­niu Kwa­śniew­ski lata temu wygrał wybory. Może mnie też przy­nie­sie szczę­ście? Choć nie prze­pa­dam za taką biu­rową nudą.

– Po co zmie­niać, jeśli coś jest dosko­nałe? – powie­działa Bianka. – Jesteś bar­dzo przy­stojny, przyjmą cię.

– Gdy­byś ty była pre­ze­sem, pew­nie tak by się stało. – Antek ucie­szył się z kom­ple­mentu. – Ale tam będą sami faceci i, mam nadzieję, nikt nie będzie prze­sad­nie patrzył na mój wygląd.

Kalina modliła się w duchu, żeby tym razem się udało. To nie była pierw­sza roz­mowa Antka. Z żad­nej z poprzed­nich jesz­cze nie dostał odpo­wie­dzi. Od momentu, kiedy stra­cił swoją pracę w War­sza­wie, nie mógł zna­leźć sobie miej­sca. Ale kobieta bło­go­sła­wiła los, który spro­wa­dził chło­paka pod jej dach, a przede wszyst­kim pomógł pod­jąć decy­zję o pozo­sta­niu na stałe w Kra­ko­wie.

Stara willa pod kasz­ta­nem potrze­bo­wała rodziny. Śmie­chu mło­dych ludzi, ich peł­nych ener­gii rąk i nowego życia.

A bab­cia Kalina bar­dzo pra­gnęła kogoś bli­skiego obok.

– Idź – powie­działa Bianka. – Ubierz się szybko, bo czas goni. Kopnę cię w progu na szczę­ście. O nic się nie martw. Dobrze to zro­bię. Naprawdę się przy­łożę.

– Nie wiem, czy to konieczne. – Antek się wystra­szył. – Nie idę prze­cież zda­wać matury.

– Ja się nie znam na prze­są­dach – odparła Bianka. – Ale uwa­żam, że trzeba zadbać o wszystko.

Solidny kop­niak kola­nem Antek czuł przez całą drogę do swo­jego nowego biura. Bianka speł­niła obiet­nicę, naj­le­piej jak umiała. Śmiał się w duchu na samą myśl. Przy­da­wały się teraz takie miłe zda­rze­nia, nawet jeśli lekko bole­sne, na któ­rych mógł się sku­pić.

Wciąż nie zadzwo­nił do mamy. Nawet jej nie powie­dział, że szuka tutaj pracy i ma zamiar zostać na dłu­żej. Nie wie­dział, dla­czego czuje taki opór przed tą roz­mową. Mama nie mogła mu prze­cież prze­szko­dzić. Nie sądził nawet, by chciała to zro­bić, ponie­waż ni­gdy prze­sad­nie nie wtrą­cała się do jego doro­słych decy­zji. A jed­nak od wielu dni nie mógł się zdo­być na tak pro­stą czyn­ność, jak wybra­nie numeru w tele­fo­nie.

Odkła­dał, choć zawsze był czło­wie­kiem czynu i nie zno­sił zwle­ka­nia.

Za to cią­gle myślał o Mag­dzie. O tym, że bar­dzo chciałby, żeby była z niego dumna. Oraz o tym, że w znacz­nym stop­niu wła­śnie dla niej chciał zostać w Kra­ko­wie.

Doje­chał tram­wa­jem pod budy­nek biu­rowca. Prze­szklony wie­żo­wiec wyglą­dał solid­nie i dość repre­zen­ta­cyj­nie. Młoda roz­wi­ja­jąca się firma naj­wy­raź­niej już zdą­żyła zła­pać nieco wia­tru w żagle, skoro stać ją było na czynsz w takim miej­scu.

Antek nie pozwo­lił, by opa­no­wała go trema. Dys­kret­nie poma­so­wał dół ple­ców, gdzie kop­nęła go Bianka. Już tego nie czuł, ale liczył, że teraz przy­nie­sie mu szczę­ście.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: