- W empik go
Świecznik - ebook
Świecznik - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 182 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Scena I
Sypialnia.
Joanna, w łóżku. Wchodzi imć Andrzej, w szlafroku.
ANDRZEJ.
Hej! żono! hej! Joasiu! hop, hop! Joasiu! żono! Kaduczny sen! Hu! hu! żono, obudź się, Hop! hop! wstawaj, Joasiu. – Ależ śpi! Hu, hu, hu! hop, hop, hop! żono, żono, żono! to ja, Andrzej, twój mąż, mam z tobą do pomówienia. Hej, hej! pst! pst! pst! hem, brum, brum! pst! Joasiu, czyś umarła? Jeśli się nie obudzisz w tej chwili, wodą cię obleję.
JOANNA.
Co się stało, mężusiu?
ANDRZEJ.
Święci niebiescy! No, nareszcie! Skończysz ty się przeciągać? Ależ masz sen! Słuchaj, mam z tobą do pomówienia.
Wczoraj wieczór Landry, mój dependent…
JOANNA.
Ależ, dobry Boże, toć to jeszcze noc! Czyś ty oszalał, Andrzeju? Budzić mnie tak bez przyczyny! Idźże, proszę cię, do łóżka. Czyś ty chory?
ANDRZEJ.
Anim oszalał, anim chory; jeśli cię budzę, to wiem czemu. Mam z tobą do pomówienia; najpierw wysłuchaj, a potem odpowiesz. Landry, mój dependent, znasz go przecie…
JOANNA.
Któraż to godzina?
ANDRZEJ.
Szósta rano. Uważaj, co mówię; nie ma w tym nic uciesznego i ja też nie mam ochoty do śmiechu. Mój honor, żono, twój honor, może zgoła życie nas obojga zależy od tego wyjaśnienia. Landry, mój dependent, widział tej nocy…
JOANNA.
Ależ, Andrzeju, jeżeli jesteś chory, trzeba mnie było uprzedzić. Czyż nie do mnie należy, mój koteczku, pielęgnować cię, czuwać przy tobie?
ANDRZEJ.
Jestem zdrów, powiadam; czy raczysz mnie wreszcie wysłuchać?
JOANNA.
Och, Boże! przerażasz mnie; czyżby nas okradli?
ANDRZEJ.
Nie, nie okradli. Podnieś się, siądź w łóżku i słuchaj dobrze. Landry, mój dependent, obudził mnie, aby mi oddać pewną pracę, którą miał dokończyć tej nocy. Otóż, gdy siedział w kancelarii…
JOANNA.
Panno Najświętsza! ani chybi posprzeczałeś się z kimś w kawiarni, gdzie zawsze bywasz.
ANDRZEJ.
Nie, nie posprzeczałem się i nic mi się nie stało. Nie zechcesz mnie wysłuchać? Powiadam, że Landry, pisarczyk, widział tej nocy, jak człowiek jakiś wkradał się oknem do twego pokoju.
JOANNA.
Zgaduję ci z twarzy, że musiałeś grubo przegrać.
ANDRZEJ.
Ech, do kaduka, żono, czyś ty ogłuchła? Masz kochanka, słyszysz? Czy to jasne? Oszukujesz mnie. Tej nocy człowiek jakiś drapał się po murze. Co to znaczy?
JOANNA.
Bądź tak uprzejmy, otwórz okiennice.
ANDRZEJ.
Służę ci; już. Wyziewasz się po obiedzie;
Bogu chwała, nie odmawiasz sobie tej przyjemności. Uważaj, Joanno! Jestem człowiek spokojny; obchodziłem się z tobą uczciwie. Byłem przyjacielem twego ojca, jesteś moją córką prawie tyle, co żoną. Postanowiłem wchodząc tu postępować z tobą łagodnie i widzisz, że tak czynię. Otóż, nim cię potępię, chcę cię wysłuchać, dać ci sposobność do obrony.
Jeśli odmówisz, strzeż się. Mamy w mieście załogę i bywa tu, Boże odpuść, sporo huzarów. Milczenie twoje może potwierdzić wątpliwości, które żywię już od dawna.
JOANNA.
Och, Andrzeju, ty mnie już nie kochasz. Darmo kryjesz pod życzliwymi słówkami śmiertelny chłód, który zastąpił tyle miłości. Nie tak byłoby dawniej; nie mówiłeś do mnie tym tonem; wówczas na jedno słówko nie potępiłbyś mnie bez wysłuchania. Dwa lata spokoju, miłości i szczęścia nie byłyby w mgnieniu oka rozwiały się jak cień. Ale cóż! zazdrość tobą powoduje; od dawna już zimna obojętność otwarła jej bramę twego serca. Na co zdałaby się oczywistość?
Niewinność sama nie obroniłaby się w twoich oczach.
Nie kochasz mnie już, skoro mnie oskarżasz.
ANDRZEJ.
Ależ, Joanno, nie o to chodzi. Landry, pisarczyk, widział…
JOANNA.
Ech, Boże! słyszałam. Czy bierzesz mnie za idiotkę, aby mi tak kotłować głowę? Nie podobna znieść tego trajkotu.
ANDRZEJ.
Czemuż tedy nie odpowiadasz?
JOANNA z płaczem.
Boże ty mój, jaka ja nieszczęśliwa, co ja pocznę? Widzę to, poprzysiągłeś moją śmierć, zrobisz ze mną, co ci się spodoba; jesteś mężczyzna, a ja kobieta; siła po twojej stronie. Poddaję się; spodziewałam się tego; chwytasz się lada pozoru, aby usprawiedliwić swą brutalność.
Nie pozostaje mi nic, jak opuścić ten dom; schronię się wraz z córką do klasztoru, na pustynię; zabiorę z sobą, zagrzebię w sercu wspomnienie czasów, które już nie wrócą.
ANDRZEJ.
Żono, żono! na miłość Boga i świętych niebieskich, czy ty kpisz sobie ze mnie?
JOANNA.
Nie! w istocie, Andrzeju, czy ty serio mówisz?
ANDRZEJ.
Czy serio? Do stu kaduków, cierpliwość moja już się kończy; sam nie wiem, co mnie wstrzymuje, abym cię nie zawlókł przed sąd.
JOANNA.
Ty, przed sąd?
ANDRZEJ.
Ja, przed sąd; to możną oszaleć doprawdy z taką mulicą; nigdym nie słyszał, aby ktoś był tak uparty.
JOANNA wyskakując z łóżka.
Widziałeś mężczyznę wchodzącego oknem? Widziałeś, mów: tak czy nie?
ANDRZEJ.
Własnymi oczami nie widziałem.
JOANNA.
Nie widziałeś własnymi oczami i chcesz mnie wlec przed sąd?
ANDRZEJ.
Tak, do kroćset, jeśli nie będziesz odpowiadała.
JOANNA.
Czy wiesz jedną rzecz, "Andrzeju, której moja babka nauczyła się od swojej babki? Kiedy mąż ufa żonie, zachowuje dla siebie głupie plotki; kiedy zaś jest pewien swych oskarżeń, wówczas nie ma co się z nią naradzać. Kto ma wątpliwości, stara się je rozjaśnić; gdy nie ma dowodów, milczy; a kiedy nie może wykazać, że ma słuszność, błaźni się. A teraz, proszę; chodźmy.
ANDRZEJ.
Z tego tonu bierzesz?
JOANNA.
Tak, z tego; idź naprzód, spieszę za tobą.
ANDRZEJ.
Gdzież mam iść o tej porze?
JOANNA.
Do sądu.
ANDRZEJ.
Ależ, Joasiu…
JOANNA.
Chodźmy, chodźmy; kiedy się grozi, nie trzeba grozić na próżno.
ANDRZEJ.
No, no, uspokój się.
JOANNA.
Nie; chcesz mnie wlec przed sąd, dobrze, chodźmy natychmiast.
ANDRZEJ.
Co powiesz tam na swoją obronę? powiedz to samo teraz.
JOANNA.
Nie, tutaj nic nie powiem,
ANDRZEJ.
Czemu?
JOANNA.
Bo chcę iść przed sąd.
ANDRZEJ.
Ty byś mnie potrafiła przywieść do szaleństwa; wydaje mi się, że śnię, Wiekuisty Boże, stworzycielu świata! ja to odchoruję. Jak to? co to? czy to możliwe? Leżałem w łóżku; spałem, biorę te ściany za świadków, żem spał z całej duszy. Landry, pisarczyk, szesnastoletni chłopczyna, który w życiu swoim nie obmówił nikogo, najprostoduszniejszy chłopiec pod słońcem, siedząc noc całą przy kopiowaniu inwentarza, widzi mężczyznę włażącego oknem; mówi mi to, kładę szlafrok, przychodzę do ciebie po dobroci, proszę grzecznie o wytłumaczenie, a ty mnie lżysz! Traktujesz mnie jak furiata, ba, wyskakujesz z łóżka gotowa rzucić mi się do gardła! Nie, to przechodzi wszelkie pojęcie; tydzień nie będę zdolny wykonywać bez błędu najprostszego dodawania, Joasiu, żonciu moja! i to ty mnie tak traktujesz!
JOANNA.
Właśnie! właśnie! biedaczek!
ANDRZEJ.
Ależ, drogie maleństwo, co tobie szkodzi odpowiedzieć?
Czy przypuszczasz, iż mógłbym myśleć, że ty mnie naprawdę oszukujesz? Och, Boże, jedno słówko wystarczy: czemuż go nie powiesz? Może to złodziej zakradł się przez okno; ta dzielnica nie jest zbyt bezpieczna, rozsądniej będzie się stąd wynieść. Wszyscy ci żołnierze bardzo mi się nie podobają, mój aniołeczku, mój klejnociku złoty. Kiedy idziemy na przechadzkę, do teatru, na bal, nawet kiedy siedzimy w domu, te draby nie odstępują nas na krok; nie mogę wprost zbliżyć się do ciebie, aby się nie nadziać na epolety i nie zaplątać się nogami w jakieś krzywe szablisko. Kto wie, czy któremu z zuchwalców nie wpadło do głowy wspinać się do okien? Ty nic nie wiesz, to jasne; nie zachęcasz ich, to pewna; ale ci paskudziarze zdolni są do wszystkiego. No, żoneczko, no, daj rękę; gniewasz się na mnie, Joasiu?
JOANNA.
Oczywiście, że się gniewam. Grozić sądami!
Kiedy mama się o tym dowie, ładnie cię przywita!
ANDRZEJ.
Ej, dziecinko, nie mów jej tego. Po co kogo wtajemniczać w nasze sprzeczki? To lekkie chmurki, które pojawiają się przez chwilę na niebie, aby potem było tym spokojniejsze i czystsze.
JOANNA.
Niech i tak będzie! Daj rękę.
ANDRZEJ.