Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Świekra i inne nowelle - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świekra i inne nowelle - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 265 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Moja Aniel­ciu ko­cha­na – od pro­gu jesz­cze drżą­cym i zdy­sza­nym gło­sem ode­zwa­ła się świe­kra, – kacz­ki ta­kie dziś dro­gie…

– Co, co? Mat­ka pew­no zno­wu zmie­ni­ła moje dys­po­zy­cye? – krzyk­nę­ła pani Ka­ro­lo­wa, rzu­ca­jąc się do po­sta­wio­ne­go na stoł­ku przez ku­char­kę ko­szy­ka, a nie doj­rzaw­szy w nim na wierz­chu upra­gnio­nych ka­czek, wo­ła­ła: – a co? nie po­wie­dzia­łam?! I jak Ja­no­wa śmia­ła?…

– A cóż ja win­na, pro­szę pani, kie­dy star­sza pani… – za­czę­ła swo­ją obro­nę ku­char­ka.

– Co Ja­no­wej star­sza pani? Czy to Ja­no­wa nie wie, kogo słu­chać? Czy Ja­no­wa u star­szej pani słu­ży? Czy star­sza pani Ja­no­wej pła­ci? Cóż, u li­cha! Że­bym też ja za swo­je pie­nią­dze na­wet po­słu­chu nie mia­ła!

Czy to ja w domu u sie­bie nie go­spo­dy­ni je­stem, czy co?…

– Ależ, moja Aniel­ciu – roz­po­czę­ła znów bła­gal­nie świe­kra, – kie­dyż bo po ru­blu sztu­ka, a ja­błek do­brych to na­wet…

Jed­no­cze­śnie ku­char­ka bur­cza­ła opry­skli­wie:

– Cze­go pani ode mnie chce? Albo to u mnie pie­nią­dze były? Ja ta mó­wi­łam star­szej pani, że będą bre­we­rye, a jak star­sza pani po­wia­da…

– A to świet­ne! To zna­czy: ja już mat­ce na­wet pie­nię­dzy za­ufać nie mogę!… Od dziś pie­nią­dze na targ będą za­wsze u Ja­no­wej – to­nem roz­ka­zu za­koń­czy­ła pani Ka­ro­lo­wa, zno­wu po­chy­la­jąc się do ko­szy­ka.

– Ko­tle­ty cie­lę­ce! – krzyk­nę­ła na­gle to­nem nie­zmier­nej roz­pa­czy, chwy­ta­jąc się za gło­wę.

– Ależ z grosz­kiem bę­dzie wca­le…

– I praw­da – wtrą­ci­ła Ja­no­wa: – a bo to cie­lak gor­szy od kacz­ki, a gro­szek od ja­błek?…. a jesz­cze przyń­dzie ryba…

– I co so­bie ten pan Ro­mu­ald o nas po­my­śli? Tacy przy­zwo­ici lu­dzie!… On nas z pew­no­ścią świet­ną ko­la­cyą z do­brem wi­nem po­dej­mo­wać dziś bę­dzie na tej ma­jów­ce, a my go… ko­tle­ta­mi! A, nie!…. to już chy­ba sa­mej trze­ba było mieć cie­lę­cą gło­wę…

Ja­no­wa za­bie­ra­ła się tym­cza­sem do roz­pa­le­nia na kuch­ni, mru­cząc tyl­ko so­bie pod no­sem coś za­rów­no mało po­chleb­ne­go jak dla star­szej, tak i dla młod­szej pani, – świe­kra zaś krzą­ta­ła się, niby psz­czo­ła w ulu bez kró­lo­wej, bio­rąc do ręki to ja­kąś pusz­kę, to nóż, to szczot­kę – po to tyl­ko, aby na­tych­miast po­ło­żyć.

Wtem pani Ka­ro­lo­wa otwo­rzy­ła drzwi do ja­dal­ni i wrza­snę­ła na cały głos:

– Ka­rol! Ka­rol!

Na ten gwał­tow­ny ruch i krzyk ręce świe­kry tak się za­trzę­sły, że sło­ik, któ­ry w tej chwi­li bez­myśl­nie ob­cie­ra­ła, wy­śli­znął się i padł z brzę­kiem na pod­ło­gę, tłu­kąc się na drob­ne ka­wał­ki.

Sy­no­wa szyb­ko zwró­ci­ła się do niej.

– Na kacz­kę to szko­da było 15 kop., ale tłuc sło­iki to moż­na! – ode­zwa­ła się ja­do­wi­cie. – O, ma mat­ka ra­cyę prze­chwa­lać się, że jest taką do­sko­na­łą go­spo­dy­nią, tyl­ko nie wiem, do ja­kie­go go­spo­dar­stwa, chy­ba stró­żow­skie­go – do­da­ła pręd­ko, jak gdy­by na­glo­na zbli­ża­ją­cy­mi się cięż­ki­mi kro­ka­mi męża, któ­re­mu też mo­gła­by się nie po­do­bać al­lu­zya do rze­ko­me­go po­cho­dze­nia jego mat­ki ze stró­żow­skie­go rodu. – Mój Ka­ro­lu, po­wiedz co, pro­szę cię, swo­jej mat­ce, bo na­resz­cie to jest nie do wy­trzy­ma­nia!

Świe­kra sta­ła z za­ła­ma­ne­mi rę­ko­ma nad stłu­czo­nym sło­jem, o parę kro­ków ode drzwi, w któ­rych uka­zał się wła­śnie wy­so­ki, peł­ny, czter­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna, tro­chę ły­sa­wy, z wą­sa­mi w po­sta­ci dwóch kę­pek, za­sła­nia­ją­ce­mi całe usta. Rzu­ciw­szy okiem na wpa­tru­ją­cą się weń wzro­kiem prze­śla­do­wa­ne­go zwie­rzę­cia mat­kę, rzekł czu­le do żony:

– Anioł­ku, to pew­no nie­chcą­cy…

– Jesz­cze­by też ktoś umyśl­nie szkło tłukł! Ale czyż­bym cię dla ta­kie­go głup­stwa wo­ła­ła? Ot, po­słu­chaj i osądź sam!

– Ależ, Aniel­ciu – prze­rwa­ła jej, si­ląc się na uśmiech, de­li­kwent­ka, – czyż to war­to?…

– Już niech mat­ka mnie o tem są­dzić po­zwo­li, czy war­to, czy nie! Może we­dług mat­ki przed mę­żem wszyst­ko ukry­wać na­le­ży, ale ja nie umiem… zresz­tą nie mam nic do ukry­wa­nia. Co ja wiem, niech i on wie… Jed­na du­sza, jed­no cia­ło…

– Ależ taka bła­host­ka…

– Niech już mat­ka mnie po­zwo­li są­dzić, czy bła­host­ka, czy nie, i niech już mat­ka ci­cho bę­dzie na­ko­niec i nie prze­szka­dza. Otóż, wy­obraź so­bie – cią­gnę­ła da­lej, zwra­ca­jąc się ku mę­żo­wi, – mamy dziś go­ścia na obie­dzie i do tego czło­wie­ka z naj­lep­sze­go to­wa­rzy­stwa, któ­ry dziś jesz­cze na nas może z ja­kie kil­ka­dzie­siąt ru­bli wyda, czyż więc nie wy­pa­da­ło­by i nam chód jako tako wy­stą­pić?

– No, za­pew­ne – brzmia­ła chwiej­na od­po­wiedź.

– Otóż chcia­łam, żeby na pie­czy­ste były kacz­ki z jabł­ka­mi, a mat­ka tym­cza­sem, jak zwy­kle, swo­im ro­zu­mem roz­po­rzą­dzi­ła się i ku­pi­ła… ko­tle­ty cie­lę­ce!!! Ro­zu­miesz – wo­ła­ła, trzę­sąc ręką i po­chy­la­jąc się w jego stro­nę, – ko­tle­ty cie­lę­ce! Czyż to nie wy­glą­da, jak gdy­by ko­tle­ty cie­lę­ce były dla nas uro­czy­sto­ścią, jak gdy­by­śmy cały ty­dzień kar­to­fle nie­okra­szo­ne ja­da­li?

– No, za­pew­ne – ce­dził Ka­rol, na któ­re­go czo­ło aż pot wy­stą­pił od wy­sił­ku my­śli, a pod­nie­sio­ne z dziw­nem na­tę­że­niem brwi zdra­dza­ły wiel­ki nie­po­kój i mę­czą­cą nie­pew­ność.

– Wresz­cie, co ja tu zna­czę? Od cze­go ja tu je­stem? – prze­cho­dzi­ła już w ton płacz­li­wy pani Ka­ro­lo­wa. – Czy­żem ja so­bie na­wet na to nie za­słu­ży­ła, żeby u męża go­spo­dy­nią być? Czy­żem ja na­wet ru­bla nie war­ta? Po­có­żeś ty mnie wziął? Żeby mną po­nie­wie­ra­no? Że­bym na­wet obia­du ob­sta­lo­wać nie mo­gła? Że­bym… że­bym…

Tu po­tok słów prze­rwa­ły po­to­ki łez. Wy­buch­nę­ła spa­zma­tycz­nym pła­czem, wy­bie­gła z kuch­ni, prze­ci­snąw­szy się po­mię­dzy mę­żem a fu­try­ną, i wpadł­szy przez przed­po­kój do sy­pial­ni, za­trza­snę­ła z ca­łej siły za sobą drzwi, z za któ­rych do­le­cia­ło do po­zo­sta­łych sza­lo­ne łka­nie.

– Je­zus, Ma­rya! Jó­ze­fie świę­ty! – pół­gło­sem za­wo­ła­ła mat­ka i zno­wu za­mar­ła, a syn… chwy­cił się za gło­wę ru­chem roz­pacz­li­wym. Na jed­ną Ja­no­we cała ta sce­na nie zro­bi­ła wi­docz­nie żad­ne­go wra­że­nia.

– Że też to mama za­wsze… – za­czął pan Ka­rol.

– Ależ, Ka­rol­ku, po ru­blu sztu­ka…

– A nie­chby i po dwa! Czy to war­to… ot tego!

Tu wska­zał w stro­nę, skąd do­cho­dzi­ły łka­nia.

– Ależ bo obiad taki kosz­to­wał­by prze­szło dwa ru­ble od oso­by…

– A nie­chby i po trzy! Prze­cież mama wie, że ona jest taka… ner­wo­wa… Ju­żem tyle razy pro­sił.

– Czy­żem się ja spo­dzie­wa­ła?

– A po­cóż się mama mia­ła spo­dzie­wać – już z roz­draż­nie­niem w gło­sie, ge­sty­ku­lu­jąc, za­wo­łał pan Ka­rol: – Czy to pierw­szy raz?

Jak ona chce, nie­chby tak było… E, bo to mama za­wsze na­ro­bi mi…

I mach­nąw­szy ręką, po­szedł do żony, po­zo­sta­wia­jąc mat­kę w po­zie ska­zań­ca, któ­re­mu prze­czy­ta­no wła­śnie wy­rok śmier­ci.

Po chwi­li osłu­pie­nia sta­rusz­ka za­czę­ła zbie­rać szkło po­tłu­czo­ne, ob­cie­ra­jąc od cza­su do cza­su, ukrad­kiem od Ja­no­wej, oczy i szep­cąc: "na­wet­by się nie upie­kły na dwu­na­stą…

Tym­cza­sem pan Ka­rol za­stał żonę roz­spa­zmo­wa­ną, a nie śmie­jąc oto­czyć roz­ża­lo­nej ra­mie­niem, za­czął tyl­ko gła­skać piesz­czo­tli­wie jej wło­sy.

– Ależ, mój Anioł­ku naj­droż­szy, naj­ślicz­niej­szy!… I cze­góż pła­czesz? Czy tam ja­kieś kacz­ki war­te two­ich łez? Mama już wię­cej nie bę­dzie… obie­ca­ła mi.

– O, ja nie­szczę­śli­wa! ty mnie wca­le nie ko­chasz! – wy­łka­ła pani Anie­la.

– Ja cie­bie, Anioł­ku, nie ko­cham? Co też ty wy­ga­du­jesz! Toż ja­bym dla cie­bie… nie wiem co…

– Tak, tak, wy wszy­scy męż­czyź­ni w sło­wach… to wie­le po­tra­fi­cie, ale jak co do cze­go przyj­dzie… to nie­ma nic!

– Ależ po­wiedz tyl­ko, cze­go chcesz, to choć­bym miał… nie wiem co… to da­li­bóg…

– Tak, tak, za­kli­naj się – nie prze­sta­wa­ła łkać pani Anie­la.

– Anioł­ku, zli­tuj się, nie męcz!

– Ach, to jesz­cze ja cie­bie mę­czę? No, wiesz, na to trze­ba być tyl­ko męż­czy­zną…

I nowe spa­zmy.

– Ależ, Anioł­ku!…

– Dla cie­bie tyl­ko mat­ka ist­nie­je – wy­tknąw­szy na­gle twarz, czer­wo­ną od łez i du­sze­nia w po­dusz­ce, za­czę­ła prze­ry­wa­nym od pła­czu gło­sem pani Anie­la. – Nie mogę po­jąć, na co ci była żona? Chy­ba na to, żeby ją mat­ce swo­jej od­dać w po­nie­wier­kę? My­ślisz, że ja nie wiem, jak two­ja mat­ka mnie ko­cha, co mó­wi­ła o mat­ce mo­jej i o mnie jesz­cze przed ślu­bem? Ko­kiet­ka, stroj­ni­sia, nic do­bre­go!… O, ja wiem wszyst­ko. I cze­muż, cze­mu in­try­gom jej nie uda­ło się ze­rwać na­sze­go związ­ku! – za­koń­czy­ła pa­te­tycz­nie.

– To zna­czy, że już nie ko­chasz mnie, kie­dy ża­łu­jesz? – z prze­ra­że­niem w gło­sie za­py­tał pan Ka­rol.

– By­ła­bym umar­ła z mi­ło­ści dla cie­bie w ja­kie parę mie­się­cy… i wszyst­ko­by się raz skoń­czy­ło… i nie mu­sia­ła­bym się tak mę­czyć całe ży­cie! – tym sa­mym to­nem cią­gnę­ła da­lej. – O, tak, tak! wam tego tyl­ko trze­ba, że­by­śmy dla was ko­na­ły z mi­ło­ści – mó­wi­ła da­lej, od­su­wa­jąc obej­mu­ją­cą ją rękę męża i uchy­la­jąc twarz, ku któ­rej po­mknę­ły jego usta. – I cze­go ona chce ode mnie? Za­zdro­sna jest, że cie­bie ko­cham, że ty mnie ko­chasz, t… j… żeś mnie kie­dyś tro­chę ko­chał…

– Ach, Anioł­ku je­dy­ny!…

– Le­piej­by mi było może być dy­abeł­kiem, tyl­ko że to ser­ce prze­klę­te nie umie prze­stać ko­chać i za­wsze wszyst­ko znie­sie, wszyst­ko prze­ba­czy…

I zno­wu po­la­ły się stru­mie­nie łez, i zno­wu na chwi­lę twarz jej zni­kła w po­dusz­ce.

– Ach, mój Boże! a co też tam z tą le­gu­mi­ną… – za­wo­ła­ła na­gle pani Ka­ro­lo­wa, zry­wa­jąc się w mgnie­niu oka i zni­ka­jąc. Mo­że­by i pan Ka­rol, kie­dy miał lat dwa­dzie­ścia, mógł nie­mniej szyb­ko z klę­czek się pod­nieść, przy czte­rech jed­nak swo­ich krzy­ży­kach i tu­szy mu­siał się wpierw do­brze o kra­wędź łóż­ka oprzeć.II.

O pół do dwu­na­stej za­czę­li się zbie­rać go­ście ma­jów­ko­wi­cze: pan Ro­mu­ald z brzyd­ką i star­szą znacz­nie, ale trzy­dzie­sto ty­sięcz­ną żoną, ko­le­ga jego szkol­ny, lo­ka­tor tej­że ka­mie­ni­cy, i ku­zyn­ka pani Ka­ro­lo­wej, na­uczy­ciel­ka ja­kiejś li­chej pen­syj­ki. Po­mi­mo nie­obec­no­ści ka­czek, ku prze­ra­że­niu świe­kry, któ­ra do­brze wie­dzia­ła, że i bez tego mie­siąc bie­żą­cy znacz­nym się miał de­fi­cy­tem za­koń­czyć, – obiad wy­glą­dał na kosz­tow­niej­szy na­wet, niż po dwa ru­ble od oso­by, bo pan Ka­rol, żeby uspo­ko­ić osta­tecz­nie żonę, do bu­tel­ki wód­ki zwy­czaj­nej, bu­tel­ki ta­nie­go wę­grzy­na i zwy­kłych prze­ką­sek do­ku­pił na gwałt jesz­cze bu­tel­kę an­giel­skiej gorz­kiej, i be­ne­dyk­tyn­ki, i bu­tel­kę lep­sze­go wina i ka­wio­ru…

– Prze­pra­sza­my pań­stwa ser­decz­nie za nasz wię­cej niż skrom­ny obia­dek – mó­wi­ła po­mi­mo to mło­da go­spo­dy­ni, za­pra­sza­jąc go­ści do sto­łu, – ale to wczo­raj dzień cały i dziś cały ra­nek gło­wa mnie bo­la­ła okrop­nie i nie mo­głam się ni­czem za­jąć, a sama pani wie – tu zwró­ci­ła się do pani Ro­mu­al­do­wej, – że jak się w co nie wej­rzy wła­snem okiem…

– Ale nie­chże się pani nie tłó­ma­czy – prze­rwał pan Sta­ni­sław, są­siad z dru­gie­go pię­tra, – bo sam wi­dok tego barsz­czu za­da­je kłam wszyst­kie­mu: rę­czę, że anio­ło­wie w nie­bie ta­kie­go nie wą­cha­ją na­wet.

– Anio­ło­wie, mój ko­cha­ny, na­tu­ral­nie nie­bie­scy, tyl­ko na cie­niut­kich ro­soł­kach mu­szą po­prze­sta­wać, bo są pod wszyst­ki­mi wzglę­da­mi na wiecz­nej dy­ecie – od­po­wie­dział pan Ro­mu­ald. – Ależ, pa­nie Ka­ro­lu, to już zno­wu w pie­kle chy­ba ta­ki­mi kie­li­cha­mi się ra­czą! Za kogo nas pan masz?

– Co tam! – uśmie­cha­jąc się do­bro­dusz­nie, za­chę­cał pan Ka­rol – prze­cież to nie smo­ła, choć czar­na. Go­rycz­ki tro­chę dla ape­ty­tu.

– A pa­nie nie piją? Mój Boże, że też to wszyst­kie cię­ża­ry w ży­ciu za­wsze my, męż­czyź­ni, zno­sić mu­si­my! – wes­tchnął pan Ro­mu­ald.

– Z wy­jąt­kiem naj­więk­sze­go cię­ża­ru: was sa­mych! – tu­bal­nym gło­sem ro­ze­śmia­ła się pani Ro­mu­al­do­wa.

– Pa­nie Sta­ni­sła­wie, ty bo mnie wca­le nie bro­nisz.

– Pan i sam do­bre ma ząb­ki – ode­zwa­ła się pani Ka­ro­lo­wa.

– A kto pani o tem po­wie­dział?

– Sama wiem.

– Czy pani wi­dzia­ła kogo po­ką­sa­ne­go prze­ze mnie?

– No, te­go­bym pani nie ży­czył – wtrą­cił pan Sta­ni­sław, – bo to mu­siał­by być eg­zem­plarz już wście­kły.

– Et tu, Bru­te!…. – za­wo­łał pa­te­tycz­nie p. Ro­mu­ald.

– No, jesz­cze po czwar­tym i ostat­nim – pro­po­no­wał pan Ka­rol, prze­pi­ja­jąc do go­ści.

– Co pan chcesz z nami uczy­nić? Czyż­by­śmy tu w jaką za­sadz­kę wpa­dli? – bro­nił się dla for­my pan Sta­ni­sław.

– Co tam, choć tak czwór­ką się prze­je­dziem!

– Przy­najm­niej nie tak peł­no!

– A toż­by się ta ryba ob­ra­zi­ła – pro­te­sto­wał pan Ka­rol, wska­zu­jąc na wnie­sio­ny pół­mi­sek. – Al­boż to ona ma być gor­sza od barsz­czu?…

– A sły­sze­li­ście pań­stwo, co to się sta­ło pew­ne­go razu na świe­cie? – za­wo­łał pan Sta­ni­sław.

– No i cóż ta­kie­go? Pew­no coś brzyd­kie­go ma pan Sta­ni­sław na ję­zy­ku – ode­zwa­ła się pani Ka­ro­lo­wa.

– A cóż to za taki brzy­dal ma być ze mnie, że­bym tyl­ko brzyd­kie rze­czy umiał mó­wić? Wła­śnie, że ślicz­nej i mo­ral­nej po­wiast­ki na­uczy­łem się umyśl­nie dla pań­stwa Ale… kie­dy tak, to nie po­wiem nic.

– Pa­nie, bła­ga­my! – wy­gło­si­ła pan­na Ste­fa­nia.

– Pa­no­wie, za­nie­dbu­je­cie się w obo­wiąz­kach, wino wie­trze­je! – wo­łał pan Ka­rol, któ­re­go dziw­nie oży­wi­ły wy­chy­lo­ne kie­lisz­ki. – Pa­nie Ro­mu­al­dzie!…

– A pa­nie cze­mu nie piją? – pro­te­sto­wał za­gab­nię­ty.

– I ra­cya – zgo­dził się go­spo­darz: – dla­cze­góż my tyl­ko sami mamy się truć?

– Ra­cya fi­zy­ka, że Kaś­ka boso cho­dzi, kie­dy bu­tów nie ma – pod­trzy­mał ich pan Sta­ni­sław: – niech i pa­nie cier­pią!

– Jak do­tąd, nie za­słu­gu­je­my na żad­ne na­ga­ny i pre­ten­sye, bo do­trzy­mu­je­my wam pla­cu wy­bor­nie – wy­stą­pi­ła w obro­nie płci pięk­nej pani Ro­mu­al­do­wa.

– A wód­ka?

– No prze­cież i wód­kę pi­ły­śmy – rze­kła pani Ka­ro­lo­wa.

– Po pół kie­lisz­ka! – do­koń­czył pan Sta­ni­sław.

– A ileż­byś pan chciał? – wstą­pi­ła znów w szran­ki pani Ro­mu­al­do­wa. – Wód­czy­sko to tyl­ko dla ta­kich gru­bych jak wy istot…

– Zdro­wie pu­chów mar­nych! – wniósł to­ast pan Ro­mu­ald, wy­chy­la­jąc dusz­kiem swój kie­li­szek.

– Ej, pa­nie Ro­mu­al­dzie, będę mia­ła z pa­nem na pień­ku! – po­gro­zi­ła mu na wdzięcz­nie za­dar­tym no­sku pani Ka­ro­lo­wa.

– Ze mną? O! ja nie­szczę­śli­wy, zgu­bio­ny bez­pow­rot­nie czło­wiek! Hej! Wa­len­to­wa, Ja­cen­to­wa, Woj­cie­cho­wa, czy jak was tam! Daj­cie łyż­kę, niech się uto­pię!…

– Ot, masz pan kie­li­szek! – wy­bu­cha­jąc śmie­chem, do­le­wał mu wina pan Ka­rol.

Obiad był nie­zmier­nie oży­wio­ny. Już przy ko­tle­tach nie­ustan­nie co naj­mniej po trzy oso­by mó­wi­ło na raz, to też gwałt go­dzien był­by na­wet po­trój­nej ba­te­ryi bu­te­lek.

– A pań­ska ba­jecz­ka po­ucza­ją­ca, pa­nie Sta­ni­sła­wie? – przy­po­mnia­ła so­bie na­gle pani Ro­mu­al­do­wa – pew­no to ja­kaś aneg­dot­ka tłu­ściut­ka, jak schab.

– I ktoś­by po­my­ślał, że pani Ro­mu­al­do­wa scha­bi­ka nie sza­nu­je, że nim tak po­mia­ta – zdo­był się na dow­cip na­wet pan Ka­rol.

Mat­ka, cią­gle mil­czą­ca, aż oczy na nie­go ze zdzi­wie­niem zwró­ci­ła.

– Bra­wo pan Ka­rol! – za­wo­łał pan Ro­mu­ald.

– Słu­cha­my ba­jecz­ki pana Sta­ni­sła­wa – ode­zwa­ła się pan­na Ste­fa­nia, wi­docz­nie usi­łu­ją­ca za­jąć go sobą.

– Nie­chże się pani nami nie krę­pu­je – na­sta­wał pan Ro­mu­ald, – jak za do­brych sta­rych cza­sów.

– A więc słu­chaj­cie: c 'est de la der­ni­ére no­uve­au­té. Za­pew­niam, że nic mo­ral­niej­sze­go pod słoń­cem, bo cno­ta tu bę­dzie na­gro­dzo­na, a wy­stęp­ku… nie bę­dzie wca­le. Za­czy­nam od ty­tu­łu.

– Oho, to się na cały ro­mans za­no­si! – prze­rwał pan Ka­rol, do­le­wa­jąc do kie­lisz­ków – to trze­ba się wprzód po­krze­pić: trąć­my się za­wcza­su.

Pan Ka­rol, jak zwy­kle, chciał za­cząć od żony, ale mu­siał wy­cze­kać, aż jej kie­li­szek roz­łą­czy się z kie­lisz­kiem naj­bliż­sze­go są­sia­da, pana Ro­mu­al­da.

– A więc ten ty­tuł! – na­sta­wa­ła pan­na Ste­fa­nia.

– A cze­muż to "mama" nic nie pije? – za­wo­łał pan Ro­mu­ald. – "Mama" na­wet kie­lisz­ka nie ma!

– O, że też to mama nie ka­za­ła so­bie dać… – wsty­dził się pan Ka­rol.

– Dzię­ku­ję, ale ja nie pi­jam zwy­kle – bro­ni­ła się sta­rusz­ka.

– "Zwy­kle" i my nie pi­ja­my – wtrą­cił pan Sta­ni­sław, – ale w ta­kich wy­jąt­ko­wych oko­licz­no­ściach…

– Tyl­ko kro­pel­kę… dość! dość! – mó­wi­ła sta­rusz­ka, wstrzy­mu­jąc rękę syna.

– Za mo­ich cza­sów ko­bie­ty… – mach­nę­ła ręką sta­rusz­ka na za­koń­cze­nie i zno­wu z ja­kąś zło­ścią ze­sznu­ro­wa­ła usta. Dziw­ne ja­kieś roz­draż­nie­nie ją opa­no­wa­ło. Nie spusz­cza­ła ona nie­mal oczu z sy­no­wej i pana Ro­mu­al­da, i wciąż jej się zda­wa­ło, że oni za­mie­nia­ją ze sobą zbyt czu­łe i po­ro­zu­mie­wa­ją­ce się spoj­rze­nia, że ręce ich wciąż się spo­ty­ka­ją. I dar­mo usi­ło­wa­ła wmó­wić w sie­bie, że to przy­pad­kiem za­pew­ne, że prze­cież gdy­by to wszyst­ko nie były tyl­ko jej przy­wi­dze­nia, to i Ka­rol i pani Ro­mu­al­do­wa coś­by do­strze­ga­li.

– No, nie­chże mama do­koń­czy tam o tych ko­bie­tach – wy­zy­wa­ją­co ode­zwa­ła się sy­no­wa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: