Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Świętoszek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świętoszek - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 211 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PE­TY­CJE DO KRÓ­LA LIST PIERW­SZY

Naj­ja­śniej­szy Pa­nie!

Po­nie­waż obo­wiąz­kiem ko­me­dii jest na­pra­wiać oby­cza­je ba­wiąc wi­dzów, uwa­ża­łem, że zgod­nie ze swym po­wo­ła­niem nie mogę uczy­nić nic lep­sze­go, niż za po­mo­cą ośmie­sza­ją­cych por­tre­tów na­pięt­no­wać przy­wa­ry na­szych cza­sów; że zaś jed­ną z przy­war naj­częst­szych, naj­bar­dziej uprzy­krzo­nych i nie­bez­piecz­nych jest bez wąt­pie­nia ob­łu­da, po­my­śla­łem so­bie, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, że nie­ma­łą wy­świad­czę przy­słu­gę wszyst­kim za­cnym lu­dziom w two­im kró­le­stwie, gdy na­pi­szę ko­me­dię, któ­ra by de­ma­sko­wa­ła ob­łud­ni­ków i na­le­ży­cie wy­sta­wia­ła na po­kaz wszyst­kie wy­uczo­ne miny tych osób prze­sad­nie cno­tli­wych, wszyst­kie ukry­te łaj­dac­twa tych fał­sze­rzy po­boż­no­ści, chcą­cych zwo­dzić lu­dzi uda­ną gor­li­wo­ścią i nie­szcze­rym mi­ło­sier­dziem.

Na­pi­sa­łem tę ko­me­dię, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, z ca­łym – zda­je mi się – sta­ra­niem i całą oględ­no­ścią, nie­zbęd­ną w spra­wie tak draż­li­wej; aże­by zaś tym le­piej za­cho­wać cześć i sza­cu­nek na­leż­ny lu­dziom szcze­rze po­boż­nym, prze­ciw­sta­wi­łem im jak naj­usil­niej cha­rak­ter, któ­ry chcia­łem uka­zać; nie po­zo­sta­wi­łem miej­sca na dwu­znacz­ność, usu­ną­łem to, co by mo­gło po­mie­szać do­bro ze złem, i uży­łem w tym ma­lo­wi­dle je­dy­nie ko­lo­rów wy­raź­nych oraz ry­sów za­sad­ni­czych, po któ­rych od razu się po­zna­je praw­dzi­we­go i nie­wąt­pli­we­go ob­łud­ni­ka.

Ali­ści wszyst­kie te moje ostroż­no­ści po­szły na mar­ne. Nad­uży­to, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, wraż­li­wo­ści twej du­szy w ma­te­riach re­li­gii i po­tra­fio­no zwieść cię w je­dy­ny spo­sób, w jaki w ogó­le zwieść cię moż­na, mia­no­wi­cie: przez od­wo­ła­nie się do twej czci dla rze­czy świę­tych.

Tar­tu­fo­wie spryt­nie a pod­stęp­nie wkra­dli się w ła­ski Wa­szej Kró­lew­skiej Mo­ści, ci zaś, któ­rych spor­tre­to­wa­łem, uzy­ska­li, że za­ka­za­no tego por­tre­tu, mimo całą jego nie­win­ność i - po­do­bień­stwo.

Acz­kol­wiek zni­we­cze­nie tego dzie­ła było dla mnie cio­sem do­tkli­wym, ła­go­dził moje cier­pie­nie spo­sób, w jaki WKMość wy­ra­ził się na ten te­mat; i są­dzi­łem, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, żeś mi ode­brał wszel­ki po­wód do skarg, gdy ra­czy­łeś oświad­czyć, iż nie upa­tru­jesz nic złe­go w tej ko­me­dii, któ­rej pu­blicz­ne­go wy­sta­wia­nia za­bra­nia­łeś mi jed­no­cze­śnie.

Ale wbrew temu chlub­ne­mu oświad­cze­niu naj­więk­sze­go i naj­świa­tlej­sze­go kró­la świa­ta, wbrew rów­nież apro­ba­cie J. E. Le­ga­ta pa­pie­skie­go tu­dzież więk­szo­ści na­szych pra­ła­tów, któ­rzy wszy­scy, gdy im pry­wat­nie czy­ta­łem swe dzie­ło, wy­ra­zi­li to samo zda­nie co i WKMość, wbrew temu wszyst­kie­mu, po­wia­dam, oto uka­zu­je się książ­ka na­pi­sa­na przez księ­dza… a grom­ko za­da­ją­ca kłam po­wyż­szym do­stoj­nym świa­dec­twom. Na próż­no prze­ma­wia WKMość, na próż­no J. E. Le­gat i prze­wie­leb­ni pra­ła­ci dają wy­raz swo­im są­dom: moja ko­me­dia, któ­rej zresz­tą nie oglą­dał mój sę­dzia, jest sza­tań­ska, sza­tań­ski rów­nież jest mój mózg; ja zaś je­stem wcie­lo­nym dia­błem w prze­bra­niu czło­wie­ka, roz­pust­ni­kiem, bez­boż­ni­kiem za­słu­gu­ją­cym na przy­kład­ną karę. Nie wy­star­czy, że­bym od­po­ku­to­wał spa­lo­ny na sto­sie; to by z mej stro­ny była zbyt ta­nia za­pła­ta: mi­ło­sier­na gor­li­wość tego dziel­ne­go szer­mie­rza do­brej spra­wy nie chce na tym po­prze­stać; nie chce on, bym zy­skał Boże zmi­ło­wa­nie, pra­gnie ko­niecz­nie, bym zo­stał strą­co­ny do pie­kieł – to rzecz po­sta­no­wio­na.

WKMość miał tę książ­kę przed oczy­ma; i nie­chyb­nie sam do­kład­nie poj­mu­jesz, jak da­le­ce jest mi przy­kro pod­le­gać co­dzien­nie znie­wa­gom ze stro­ny tych pa­nów, jaką krzyw­dę wy­rzą­dzą mi w świe­cie ta­kie oszczer­stwa, je­że­li się ich nie ukró­ci, oraz jak mi za­le­ży na tym, by się oczy­ścić z szal­bier­czych za­rzu­tów i po­ka­zać pu­blicz­no­ści, iż moja ko­me­dia by­najm­niej nie przy­po­mi­na tego, co oni chcie­li­by z niej zro­bić. Nie będę się nad tym roz­wo­dził, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, cze­go by trze­ba dla obro­ny mego do­bre­go imie­nia i oka­za­nia ca­łe­mu świa­tu nie­win­no­ści mo­je­go dzie­ła; nie czy­nię tego, gdyż kró­lom, tak oświe­co­nym, jak ty, nie po­trze­ba za­zna­czać, cze­go so­bie ży­czy­my: oni, po­dob­nie jak Bóg, wi­dzą, co nam po­trzeb­ne, i wie­dzą le­piej niż my, na co nam mają ze­zwo­lić. Ogra­ni­czam się więc do zło­że­nia swych spraw w ręce WKMo­ści i ze czcią ocze­ku­ję na wszel­ki wy­rok, jaki spodo­ba ci się wy­dać.LIST DRU­GI

Naj­ja­śniej­szy pa­nie!

Nie­ma­łe to z mej stro­ny zu­chwal­stwo, że się na­przy­krzam wiel­kie­mu mo­nar­sze w cza­sie jego peł­nych chwa­ły pod­bo­jów; ale w moim po­ło­że­niu, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, czyż zna­la­zł­bym opie­kę gdzie in­dziej? I do ko­góż mam się od­wo­łać prze­ciw au­to­ry­te­to­wi cie­mię­żą­cej mię wła­dzy, je­śli nie do źró­dła wszel­kiej wła­dzy i au­to­ry­te­tu, do spra­wie­dli­we­go daw­cy roz­ka­zów osta­tecz­nych, do naj­wyż­sze­go sę­dzi i pana wszech rze­czy?

Moja ko­me­dia, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, nie mo­gła tu­taj zro­bić użyt­ku z do­bro­ci WKMo­ści. Na dar­mo wy­sta­wi­łem ją pod ty­tu­łem «Szal­bierz», a ty­tu­ło­we­go jej bo­ha­ter prze­bra­łem za świa­tow­ca; na dar­mo da­łem mu mały ka­pe­lu­sik, dłu­gie wło­sy, duży koł­nierz, szpa­dę i mnó­stwo ko­ro­nek na odzie­ży, na dar­mo zła­go­dzi­łem nie­jed­no miej­sce i sta­ran­nie usu­ną­łem wszyst­ko, co mo­gło do­star­czyć bo­daj cie­nia pre­tek­stu sła­wet­nym pier­wo­wzo­rom kon­ter­fek­tu, jaki pra­gną­łem na­ma­lo­wać: wszyst­ko to na nic się nie zda­ło. Na­gon­kę wsz­czę­to na mocy sa­mych do­my­słów. Ci lu­dzie po­tra­fi­li oszu­kać na­wet ta­kie umy­sły, któ­re w każ­dej in­nej spra­wie szczy­cą się gło­śno tym, iż nie dają się oszu­ki­wać. Le­d­wie się moja ko­me­dia uka­za­ła, po­ra­ził ją grom ze stro­ny wła­dzy, któ­rej win­ni­śmy usza­no­wa­nie; i je­dy­ne, co mo­głem uczy­nić, by się przy­najm­niej sa­me­mu oca­lić od tych pio­ru­nów, było oświad­cze­nie, że WKMość ła­ska­wie mi ze­zwo­lił na wy­sta­wie­nie tej ko­me­dii i że prze­to nie uwa­ża­łem za po­trzeb­ne pro­sić ni­ko­go in­ne­go o upo­waż­nie­nie, po­nie­waż tyl­ko ty, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, mógł­byś wy­dać za­kaz.

Je­stem pe­wien, że lu­dzie, któ­rych od­ma­lo­wu­ję w tym dzie­le, nie omiesz­ka­ją po­ru­szyć wie­lu sprę­żyn wo­bec WKMo­ści, oraz że skap­tu­ją so­bie, jak to już przed­tem czy­ni­li, oso­by praw­dzi­wie za­cne, któ­re są tym ła­twiej­sze do oszu­ka­nia, iż są­dzą in­nych po­dług sie­bie. Moi prze­ciw­ni­cy po­tra­fią kunsz­tow­nie stro­ić w pięk­ne bar­wy wszyst­kie swo­je in­ten­cje; ale wbrew przy­bie­ra­nym przez nich po­zo­rom, spra­wa Boga by­najm­niej ich nie wzru­sza; do­wo­dem wy­star­cza­ją­cym – te ko­me­die, na któ­rych ty­lo­krot­ne pu­blicz­ne wy­sta­wia­nie go­dzi­li się bez słów­ka sprze­ci­wu.

Te bo­wiem ko­me­die ata­ko­wa­ły «tyl­ko» po­boż­ność i re­li­gię, o któ­re oni na­der mało dba­ją; moja na­to­miast ata­ku­je i ośmie­sza ich sa­mych, a tego znieść nie mogą. Nie mo­gli­by mi prze­ba­czyć, że od­sła­niam ich szal­bier­stwa wszyst­kim oczom. I, na­tu­ral­nie, nie omiesz­ka­ją po­wie­dzieć WKMo­ści, że moja ko­me­dia wszyst­kich zgor­szy­ła. Tym­cza­sem, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, szcze­ra praw­da jest taka, że cały Pa­ryż gor­szył się tyl­ko jej za­ka­za­niem, że na­wet naj­skru­pu­lat­niej­si uzna­li jej wy­sta­wie­nie za ko­rzyst­ne, oraz że się dzi­wio­no, iż oso­by tak no­to­rycz­nie pra­we oka­za­ły tyle wzglę­dów lu­dziom, któ­rzy by po­win­ni bu­dzić po­wszech­ną od­ra­zę i któ­rzy po­stę­pu­ją wręcz prze­ciw­nie do gło­szo­nej przez sie­bie praw­dzi­wej po­boż­no­ści.

Z usza­no­wa­niem ocze­ku­ję na wy­rok, jaki WKMość ze­chce wy­dać w tej spra­wie; ale rze­czą jest bar­dzo pew­ną, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, że już nie będę mógł ani ma­rzyć o pi­sy­wa­niu ko­me­dii, je­że­li Tar­tu­fo­wie od­nio­są zwy­cię­stwo, gdyż we­zmą stąd asumpt do sroż­sze­go niż kie­dy­kol­wiek prze­śla­do­wa­nia mnie i za­czną się przy­cze­piać do naj­nie­win­niej­szych rze­czy, ja­kie by wy­szły spod mego pió­ra.

Obyż two­ja do­broć, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, obro­ni­ła mnie od ich ja­do­wi­tej wście­kło­ści; i obym mógł, po twym po­wro­cie z tak peł­nej chwa­ły kam­pa­nii, do­star­czyć WKMo­ści wy­tchnie­nia po tru­dach wo­jen­nych i zdo­by­czach, dać mu nie­win­ną roz­ryw­kę po tak szla­chet­nych zno­jach, i wpra­wić w śmiech mo­nar­chę, któ­ry wpra­wia w drże­nie całą Eu­ro­pę!LIST TRZE­CI

Naj­ja­śniej­szy Pa­nie!

Pe­wien na­der za­cny le­karz, któ­re­go mam za­szczyt być pa­cjen­tem, obie­cu­je mi i go­tów mi to po­rę­czyć re­jen­tal­nie, że mię utrzy­ma przy ży­ciu jesz­cze trzy­dzie­ści lat, je­śli zdo­łam uzy­skać dlań ła­skę WKMo­ści. Od­par­łem na tę jego obiet­ni­cę, że tak wie­le od nie­go nie żą­dam i że będę zeń rad, o ile tyl­ko zo­bo­wią­że się nie przy­pra­wiać mnie o śmierć. Ła­ską zaś, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, o któ­rą cho­dzi, jest sta­no­wi­sko ka­no­ni­ka twej kró­lew­skiej ka­pli­cy w Vin­cen­nes, wa­ku­ją­ce od śmier­ci…

Czy wol­no mi pro­sić WKMość i o tę jesz­cze ła­skę, wła­śnie w dniu wiel­kie­go zmar­twych­wsta­nia Świę­tosz­ka, wskrze­szo­ne­go dzię­ki twej do­bro­ci? To pierw­sze do­bro­dziej­stwo po­go­dzi­ło mnie z po­boż­ni­sia­mi: to dru­gie po­go­dzi­ło­by mię z le­ka­rza­mi. Praw­do­po­dob­nie za wie­le to łask na­raz dla mnie; lecz może nie za wie­le dla WKMo­ści; to­też ze czcią i tro­chą na­dziei ocze­ku­ję od­po­wie­dzi na ni­niej­szą moją proś­bę.

OSO­BY :

PANI PER­NEL­LE, mat­ka Or­go­na

OR­GON

EL­MI­RA, żona Or­go­na

DA­MIS, syn Or­go­na

MA­RIAN­NA, cór­ka Or­go­na i bog­dan­ka Wa­le­re­go

WA­LE­RY, bog­da­nek Ma­rian­ny

KLE­ANT, szwa­gier Or­go­na

TAR­TUF, fał­szy­wy po­boż­niś

DO­RY­NA, pan­na re­spek­to­wa Ma­rian­ny

PAN PIÓR­KO, woź­ny

OFI­CER STRA­ŻY KRÓ­LEW­SKIEJ

FLI­POT­KA, słu­żą­ca pani Per­nel­le

Rzecz dzie­je się w Pa­ry­żuAKT I

Sce­na 1

PANI PER­NEL­LE, FLI­POT­KA – JEJ SŁU­ŻĄ­CA, MA­RIAN­NA, DO­RY­NA, DA­MIS, KLE­ANT

PANI PER­NEL­LE

Chodź­my, Fli­pot­ko, chodź­my; wi­dzę: nic tu po mnie.

EL­MI­RA

Trud­no zdą­żyć za mamą, tak śpie­szy ogrom­nie.

PANI PER­NEL­LE

Do­syć, do­syć, sy­no­wo, już się nie trudź da­lej;

mnie na tych ko­ro­wo­dach nie za­le­ży wca­le.

EL­MI­RA

My po­win­nych ci wzglę­dów skrzęt­nie prze­strze­ga­my.

Cze­muż ma­mie tak pil­no stąd wyjść, pro­szę mamy?

PANI PER­NEL­LE

Bo już pa­trzeć nie mogę na nie­ład w tym domu!

O tym, by mi do­go­dzić, śni­łoż się tu komu?

Trud­no, bym rada była z ta­kich go­spo­da­rzy:

wszyst­kie moje wska­zów­ki tu się lek­ce­wa­ży, nikt tu nie uczci dru­gich, każ­dy so­bie hula.

Zu­peł­nie jak na dwo­rze cy­gań­skie­go kró­la.

DO­RY­NA

Je­śli…

PANI PER­NEL­LE

Asińdź­ka je­steś re­spek­to­wą pan­ną;

zbyt­nią raź­ność ję­zy­ka miej za rzecz na­gan­ną:

bar­dzo ra­dzę mniej mó­wić, kie­dy nikt nie pyta.

DA­MIS

Ale…

PANI PER­NEL­LE

Mój ka­wa­le­rze, głu­piś jest i kwi­ta;

ja, two­ja bab­ka, mó­wię ci to. Twe­mu pa­pie po­wta­rzam nie­ustan­nie, gdzie bądź go przy­ła­pię, że ro­śniesz na hul­ta­ja – niech więc nie po­cie­chy spo­dzie­wa się po to­bie, lecz kary za grze­chy.

MA­RIAN­NA

My­ślę…

PANI PER­NEL­LE

Ty, jego sio­stra, uda­jesz skrom­ni­się, taka je­steś sło­dziut­ka, aż mdło robi mi się;

lecz ci­cha woda, mó­wią, rwie brze­gi, mój szczy­gle, i ty chył­kiem wy­pra­wiasz ka­ry­god­ne fi­gle.

EL­MI­RA

Ależ, mamo…

PANI PER­NEL­LE

Da­ru­jesz, że prze­rwę, sy­no­wo.

Mu­szę twe za­cho­wa­nie po­tę­pić su­ro­wo.

Win­na byś im przy­kła­dem świe­cić – do ostat­ka umia­ła wszak to czy­nić ich nie­boszcz­ka mat­ka.

Trwo­nisz grosz lek­ko­myśl­nie; twe ksią­żę­ce stro­je w spo­sób na­der do­tkli­wy ra­nią oczy moje.

Ta, co tyl­ko mę­żo­wi swe­mu chce być miła, w ta­kie sza­ty prze­nig­dy by się nie stro­iła.

KLE­ANT

Ależ bo, pro­szę pani…

PANI PER­NEL­LE

Mej sy­no­wej bra­cie!

Cześć, głę­bo­ki sza­cu­nek i mi­łość mam dla cię;

nie­mniej prze­to na miej­scu mego syna, pa­nie, wca­le bym nie pro­si­ła o two­je by­wa­nie.

Róż­ne ta­kie po­glą­dy gło­sisz naj­zwy­czaj­niej, któ­rych słu­chać nie mogą lu­dzie oby­czaj­ni.

Może grze­szę szcze­ro­ścią – lecz nie mam w na­wy­ku co in­ne­go, niż w ser­cu, mie­wać na ję­zy­ku.

DA­MIS

Ten ba­bu­nin pan Tar­tuf uro­dził się w czep­ku…

PANI PER­NEL­LE

Za­cny, go­dzien po­słu­chu. To­też, ośli łeb­ku, sro­gi mię gniew ogar­nia, gdy ta­kie ga­gat­ki i jak asan – chcą zło­śli­wie przy­pi­nać mu łat­ki.

DA­MIS

Co! Mam ścier­pieć, aże­by ten ob­łud­nik świę­ty rzą­dził się tu jak ty­ran i czy­nił nam wstrę­ty?

Aby­śmy się za­ba­wić nie śmie­li do woli, do­pó­ki ten je­go­mość na to nie ze­zwo­li?

DO­RY­NA

Je­że­li nie­ty­kal­ne są jego mak­sy­my, tedy zbrod­nią jest wszyst­ko, co­kol­wiek ro­bi­my, gdyż on swo­ją kon­tro­lę chce roz­ta­czać wszę­dy.

PANI PER­NEL­LE

A gdzie bądź ją roz­to­czy, tam usta­ją błę­dy.

Tego męża, chcą­ce­go was za­wieść do nie­ba, niech was mój syn na­uczy ko­chać jak po­trze­ba.

DA­MIS

Do ko­cha­nia Tar­tu­fa skło­nić mnie nie zdo­ła ani mój oj­ciec, bab­ciu, ani też nikt zgo­ła:

gdy­bym in­a­czej mó­wił, mó­wił­bym w złej wie­rze.

Na wszyst­ko, co on robi, aż mnie li­cho bie­rze;

nie zno­szę tego cha­ma i już czu­ję z góry, do ja­kiej mię­dzy nami doj­dzie awan­tu­ry.

DO­RY­NA

Wszyst­kich gor­szy, że ja­kiś tam het­ka – pę­tel­ka po­czy­na so­bie te­raz jak fi­gu­ra wiel­ka;

że nę­dzarz, co tu przy­był bez bu­tów, ob­dar­ty, w ka­po­cie sze­ściu tyn­fów za­iste nie­war­tej, roz­pa­no­szył się dzi­siaj, wszyst­kim w po­przek sta­je, każ­de­mu chce na­rzu­cić swo­je oby­cza­je.

PANI PER­NEL­LE

Tak mu Boże do­po­móż! Znacz­nie le­piej bę­dzie, gdy zboż­na jego wola za­pa­nu­je wszę­dzie.

DO­RY­NA

Świę­tym, pani, jest tyl­ko w two­jej wy­obraź­ni ja zaś ob­łu­dę jego wi­dzę naj­wy­raź­niej.

PANI PER­NEL­LE

Ho, ho, co za ję­zy­czek!

DO­RY­NA

I on, pro­szę pani, i ten jego Waw­rzy­niec są mi po­dej­rza­ni.

PANI PER­NEL­LE

Nie wiem, czym w grun­cie rze­czy jest słu­ga Tar­tu­fa, ale za pana rę­czę: niech mu każ­dy ufa.

Wy dla­te­go mu tyl­ko nie­chęt­ni je­ste­ście, że praw­dę bez ogró­dek rą­bie wam na­resz­cie.

Jego ser­ce po­wsta­je prze­ciw­ko grze­cho­wi, przez jego pra­we usta sa­moż nie­bo mówi.

DO­RY­NA

Cze­muż, ostat­nio zwłasz­cza, nie chciał on ni­ko­mu przy­zwo­lić na by­wa­nie tu­taj, w pań­stwa domu?

Czyż od­wie­dzin po­czci­wych tak się nie­bo lęka, że trze­ba wsz­czy­nać wrza­wę, aż nam gło­wa pęka?

Je­śli pani me sło­wa zbyt szcze­re nie zra­nią, są­dzę, iż on, da­li­bóg, za­zdro­sny o pa­nią.

PANI PER­NEL­LE

Ci­cho bądź; nim co po­wiesz, chwil­kę się za­sta­nów.

Nie on je­den po­tę­pia zlot tych pan i pa­nów.

Cały ten zgiełk i rej­wach, te przed wrót wie­rze­ją po­jaz­dy, któ­re dłu­go cią­gną się ko­le­ją, ten har­mi­der lo­kaj­stwa – wszak nie­za­prze­cze­nie wy­wie­ra to w są­siedz­twie naj­gor­sze wra­że­nie.

Chcę wie­rzyć, że nic złe­go pod tym się nie cho­wa, lecz już o tym ga­da­ją, a to rzecz nie­zdro­wa.

KLE­ANT

A więc pani by chcia­ła za­mknąć lu­dziom usta?

Dola na­sza i smut­na by­ła­by, i pu­sta, gdy­by dla głu­pich plo­tek za­raz mu­siał czło­wiek przy­ja­ciół się wy­rze­kać bez zmru­że­nia po­wiek.

A cho­ciaż­by się na to zde­cy­do­wać wresz­cie, pani są­dzi, że plot­ki usta­ły­by w mie­ście?

Ża­den mur nie ochro­ni od ludz­kiej ob­mo­wy, więc naj­le­piej tym so­bie nie za­przą­tać gło­wy.

Sil­my się żyć po­czci­wie; kłamstw się nie wy­tę­pi, nie­chże kłam­ca do woli ję­zyk so­bie strzę­pi.

DO­RY­NA

Czy to cza­sem nie Daf­ne i jej mę­żuś gład­ki czer­nią nas i zło­śli­we roz­sie­wa­ją gad­ki?

Zwy­kle ci, któ­rzy sami ośmie­sze­nia war­ci, śpie­szą pierw­si szka­lo­wać bliź­nich naj­za­żar­ciej.

W lot chwy­ta­ją spo­sob­ność, kie­dy jest choć tro­cha pod­sta­wy do do­my­słów, że ktoś w kimś się ko­cha;

W ich ustach do­mysł ry­chło w pew­ność się prze­ra­dza i bie­rze taką po­stać, jaka im do­ga­dza;

bo te grzesz­ki bliź­nie­go, przez nich ubar­wio­ne, mają wła­snym ich grze­chom słu­żyć za osło­nę i spra­wić, przez po­zor­ne do nich po­do­bień­stwo, że się świa­tu nie­win­nym wyda be­ze­ceń­stwo.

Tu­szą, że się im uda uchy­lić w ten spo­sób część pu­blicz­nej na­ga­ny od swych wła­snych osób.

PANI PER­NEL­LE

Nic z ta­kich ro­zu­mo­wań nie przyj­dzie wać­pan­nie.

Wia­do­mo, że Oran­ta żyje nie­na­gan­nie, prze­by­wa my­ślą w nie­bie; otóż wiem od lu­dzi, że na­pływ wa­szych go­ści od­ra­zę w niej bu­dzi.

DO­RY­NA

Zna­ko­mi­ty to przy­kład! za­cna to nie­wia­sta!

Pę­dzi ży­wot su­ro­wy – praw­da to i ba­sta;

lecz to wiek po­su­nię­ty robi ją gor­li­wą i nie z wła­snej jest woli skrom­ną, jako żywo.

Do­pó­ki mo­gła ścią­gać hołd i po­dziw mę­ski, uży­wa­ła, aż miło, swej mocy zwy­cię­skiej, lecz wi­dząc, że jej oko blak­nie już i zmierz­cha, go­to­wa świat po­rzu­cić, któ­ry od niej pierz­cha, i płasz­czem oka­za­łym do­mnie­ma­nej cno­ty pra­gnie przy­kryć bez­sil­ność swej star­czej brzy­do­ty.

Ta­kie to są zwy­czaj­ne za­lot­nic wy­bie­gi, sko­ro wi­dzą rzed­ną­ce ga­lan­tów sze­re­gi.

Opusz­czo­ne, po­sęp­ne, upa­tru­ją ni­nie je­dy­ny swój ra­tu­nek w świą­to­bli­wej mi­nie;

i tych cno­tli­wych ko­biet su­ro­wość cu­da­cza bez­względ­nie gani za­wsze, nig­dy nie wy­ba­cza;

ha­ła­śli­wie pięt­nu­ją wy­stę­pek rze­ko­my – nie z mi­ło­ści, lecz tyl­ko z za­wist­nej osko­my, nie mogą bo­wiem stra­wić, aby inni mie­li roz­kosz, od któ­rej sta­rość na wie­ki je dzie­li.

PANI PER­NEL­LE

Taką baj­ką tu­ma­nisz sie­bie samą chy­ba.

El­mi­ro, czło­wiek musi tu mil­czeć jak ryba, gdyż ta pan­na ni­ko­mu nie da przyjść do sło­wa;

po­zwól jed­nak, że w koń­cu prze­mó­wi te­ścio­wa.

Mój syn wy­bor­nie zro­bił, przy­znać mu to mu­szę, gdy przy­gar­nął u sie­bie tę po­boż­ną du­szę, któ­rą sam Bóg nam zsy­ła, iżby mąż ten pra­wy zbłą­ka­ną wa­szą trzód­kę przy­wiódł do po­pra­wy;

po­win­ni­ście go słu­chać, by wstą­pić do nie­ba:

on tyl­ko to po­tę­pia, co po­tę­pić trze­ba.

Te wszyst­kie od­wie­dzi­ny, bale, ma­ska­ra­dy – pie­kiel­ny duch wy­na­lazł dla na­szej za­gła­dy.

Nig­dy się tam nie sły­szy na­boż­nej roz­mo­wy, jeno piosn­ki, czcze słów­ka i szcze­biot ja­ło­wy;

nie­raz się bliź­nim przy tym do­sta­je nie­zgo­rzej, bo się tam po plot­kar­sku czę­sto­kroć ga­wo­rzy.

Na­wet roz­sąd­nym lu­dziom ro­zum się po­mie­sza, gdy w ko­ło­mąt ich wpra­wi ta krzy­kli­wa rze­sza.

Mię­dzy praw­dą a fał­szem w mig za­ni­ka prze­dział – i, jak to pe­wien dok­tor świet­nie raz po­wie­dział, praw­dzi­wą wie­żę Ba­bel mamy tam, gdyż baby ga­da­ją jak na­ję­te… Ho, ho, czy się aby

(wska­zu­jąc na Kle­an­ta)

nasz pan Kle­ant się śmie­je, iż oto pod­wi­ka mówi też o dłu­go­ści bab­skie­go ję­zy­ka!

Idź do bła­znów, gdy śmiać się masz chęć; oni bo­wiem…

Ale że­gnaj, sy­no­wo – nic wię­cej nie po­wiem.

Wiedz: mój dla was sza­cu­nek zma­lał zna­ko­mi­cie;

dużo wody upły­nie, nim mnie tu uj­rzy­cie.

(wy­mie­rza po­li­czek Fli­pot­ce)

A ty mi, koc­mo­łu­chu, bę­dziesz lel­ków pa­trzeć?

Do dia­ska! jesz­cze uszu po­tra­fię ci na­trzeć.

Chodź­my, flą­dro.

Sce­na 2

KLE­ANT, DO­RY­NA

KLE­ANT

Ja wolę po­zo­stać tu z tobą, bo już mam dość roz­mo­wy z tą star­szą oso­bą, któ­ra w kół­ko nas łaje…

DO­RY­NA

«Star­szą»! Nie­chby tyl­ko po­sły­sza­ła, jak wać­pan na­zwał ją przed chwil­ką;

rąb­nę­ła­by ci ob­ces, żeś kiep i że zgo­ła pań w jej wie­ku ta na­zwa do­ty­czyć nie zdo­ła.

KLE­ANT

W jaki sro­gi gniew na nas o bła­host­kę wpa­da!

Jak­że pod­bił jej ser­ce lis ten, frant nie lada!

DO­RY­NA

W po­rów­na­niu z jej sy­nem – są to frasz­ki jesz­cze;

w nim po­stę­py cho­ro­by są bar­dziej zło­wiesz­cze.

Cza­su za­mie­szek w kra­ju za­cho­wał się męż­nie, słu­żąc swe­mu kró­lo­wi, wal­cząc zań oręż­nie;

nie­ste­ty, póź­niej stał się pół­głów­kiem bez mała, od­kąd go ciem­na gwiaz­da w Tar­tu­fa ubra­ła.

Swym bra­tem go na­zy­wa, ko­cha tego łat­kę sto­kroć bar­dziej nad żonę, syna, cór­kę, mat­kę.

Jest to jego ta­jem­nic po­wier­nik je­dy­ny, mę­drzec, któ­ry roz­są­dza wszyst­kie jego czy­ny.

Ca­łu­je go, ho­łu­bi – i rę­czę wasz­mo­ści:

dla ko­chan­ki nie moż­na mieć wię­cej czu­ło­ści;

za sto­łem pierw­sze miej­sce daje mu jak księ­ciu i cie­szy się, gdy tam­ten po­że­ra za pię­ciu;

naj­lep­sze ką­ski każe da­wać tej po­two­rze, a gdy imć Tar­tuf bek­nie, woła mu: «Szczęść Boże! »

Sło­wem, osza­lał za nim; jest to jego bo­żek;

po­dzi­wia go, przy­ta­cza, co bądź tam­ten orzekł;

w cud lada się czyn jego zmie­nia dlań nie­zwłocz­nie, w naj­mniej­szym jego słów­ku chce wi­dzieć wy­rocz­nię.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: