- promocja
- W empik go
Świnia na sądzie ostatecznym - ebook
Świnia na sądzie ostatecznym - ebook
O takim Średniowieczu nikt jeszcze nie pisał. Co wówczas człowiek myślał o zwierzętach? Jak wyglądała praca dawnego zoologa i jego magiczne eksperymenty? Jak powstały wyobrażenia o ludzko-zwierzęcych hybrydach? Czy w średniowieczu istniały ogrody zoologiczne? Czy wierzono, że zwierzęta pójdą do nieba i należy je sądzić jak ludzi? Barwne opowieści o średniowiecznej faunie wzbogacone zostały o oryginalne ilustracje, które mogą wzbudzać zarówno śmiech, jak i przerażenie. Znaczną część autorka poświeciła opisom stworów fantastycznych: smoków, gargulców i jednorożców. Nie zapomniała też o ówczesnych wegetarianach. Wszystko to prowadzi do zastanawiającego wniosku: świat zwierząt oddziaływał na ludzi w średniowieczu silniej niż obecnie.
Maja Iwaszkiewicz jest historyczką sztuki i mediewistką zakochaną w kulturze średniowiecznej i odszyfrowywaniu jej tajemniczego języka symboli. Próbuje zarazić tą miłością innych.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66736-70-2 |
Rozmiar pliku: | 9,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Średniowiecze da się lubić
Poświęciłam na badanie średniowiecznej kultury Europy łacińskiej i jej niezwykłej symboliki wiele lat studiów i jest mi niezwykle przykro, gdy większość osób, z którymi próbuję na ten temat rozmawiać, mówi, że średniowiecze to „wieki ciemne”, i w ogóle nie chce o nim słuchać. Ludzie powtarzają to określenie jak mantrę, dodając, że wszystko jest w tej epoce nudne i związane z Kościołem albo obrzydliwe i brutalne i że nie ma niczego, czym średniowiecze mogłoby ich zainteresować. W zasadzie nie było ani jednej osoby, która od razu, bez przekonywania z mojej strony, entuzjastycznie zareagowałaby na przedmiot moich badań. Najgorzej kiedy ludzie powszechnie używają słowa „średniowiecze” jako synonimu czegoś negatywnego, na przykład „Słyszeliście jego poglądy? Chyba jest ze średniowiecza” albo „Co to ma być? To jakieś średniowiecze!”. Nawet słowniki synonimów podają często jako wyrazy bliskoznaczne słowu „średniowiecze” – „ciemnogród”, „zacofanie”, „ignorancja”… Fakt jest taki – średniowiecze nie bywa zbyt lubiane.
Wierzę, że ta książka to zmieni, ujawniając sekrety średniowiecza niesamowitego, pełnego magii i niespodzianek, o których nawet Wam się nie śniło! Mam nadzieję, że poprzez mały wycinek z historii średniowiecza – dotyczący bowiem jedynie postrzegania zwierząt – uda mi się Was przekonać, że wszystkie te negatywne określenia to stereotypy, które narastały przez wiele lat.
Średniowiecze to naprawdę ciekawa epoka, ale trzeba dać jej szansę pokazać się z lepszej strony niż ta, którą opisują podręczniki do historii. Pamiętajcie, że był to bardzo długi okres, trwający nieprzerwanie ponad tysiąc lat! Nie możemy wsadzić aż dziesięciu wieków do jednego worka z etykietą „nuda”, bo byłaby to ogromna generalizacja – mam nadzieję, że się ze mną zgodzicie.
Średniowiecze jest też, jak mawiał jeden z moich profesorów, epoką schizofreniczną, pełną sprzeczności. Ludzie boją się piekła, końca świata i grzechu, ale raz na jakiś czas oddają się rozpuście i szaleństwu podczas karnawału. Społeczeństwo uważa jakiś przedmiot raz za dobry i symbolizujący Boga, a innym razem za ucieleśnienie zła i szatana. Kojarzymy rozmodlonych średniowiecznych księży i zakonników, ale na niektórych ilustracjach widzimy ich oddających się czynnościom wcale nie tak pobożnym, z kolei we wszechobecnym Kościele panoszy się ciągle pogaństwo i jego relikty… Nie jest łatwo zrozumieć taką epokę, ale nie należy też zbyt szybko jej oceniać i szufladkować! Znacie już jej nudną stronę, poznajcie teraz tę wspaniałą i ciekawą!
Dlaczego akurat zwierzęta?
W tej książce skupimy się głównie na średniowiecznym postrzeganiu zwierząt. Dlaczego akurat zwierząt? Spróbujcie wpisać w wyszukiwarkę internetową hasła „słoń średniowiecze” albo „kot średniowiecze” i obejrzyjcie grafiki. Co myślicie? Pewnie pojawiają się w Waszych głowach pytania: „Dlaczego tak dziwnie zostały namalowane?”, „Czy ludzie wtedy nie mieli talentu?”, „Dlaczego przedstawione są w trakcie wykonywania jakichś niezrozumiałych czynności albo z dziwnymi akcesoriami?”, „Czy skoro w księgach z prawdziwymi zwierzętami występują też gryfy i smoki, to znaczy, że ludzie w nie wierzyli?”. Obiecuję, że postaram się odpowiedzieć na wszystkie te pytania! Nawet jeśli te przedstawienia dziwią, to na pewno też fascynują, są nieco egzotyczne i zupełnie tajemnicze, ponieważ na pierwszy rzut oka nie wiadomo, o co w nich chodzi. Średniowieczne ilustracje mają bowiem drugie dno, którego nie da się odczytać bez danych, w które zamierzam Was dzięki tej książce wyposażyć. Dodatkowo w średniowieczu zwierzęta nie były tylko zwierzętami, ale też znakami dla ludzi od Boga i od szatana, dlatego przywiązywało się do nich nieco większą i na pewno zupełnie inną wagę niż dzisiaj.
Te ilustracje, które można znaleźć w wyszukiwarce internetowej, to bardzo ważny i bogaty materiał źródłowy. Niestety, dzieł piśmienniczych z epoki średniowiecza, które mówiłyby o zwierzętach, nie zachowało się wiele, co sprawia, że poszukiwanie odpowiedzi na nasuwające się pytania to zajęcie niełatwe i czasochłonne. Jest to zarazem praca niezwykle przyjemna, zmuszająca do przesiadywania godzinami w najpiękniejszych bibliotekach Europy albo do uzyskania zgody, by wejść na zamknięte dla zwykłych śmiertelników balkony katedr w celu dokładnego obejrzenia gargulców (to te stwory plujące wodą ze średniowiecznych rynien). Tropiłam różne średniowieczne tajemnice świata zwierząt przez kilka lat i nadszedł czas, by niektórymi odkryciami się z Wami podzielić.
Średniowieczne fauna i flora były znacznie bogatsze niż dzisiaj, oczywiście w sensie metaforycznym. Liczne gatunki, rzecz jasna, nie zostały jeszcze odkryte, a przeciętni ludzie znali ich niewiele. Istniały za to gatunki fantastyczne, których dziś nie znajdziemy już w atlasach zoologicznych! Jednorożce, gryfy, smoki – wszystkie te wymyślne stwory funkcjonowały w większości średniowiecznych umysłów jako rzeczywiste istoty, które znajdują się gdzieś na świecie, tylko po prostu trudno je wypatrzeć. Z kolei „zwykłe” zwierzęta były dla człowieka ważne przede wszystkim dlatego, że należały do wielkiego średniowiecznego słownika symboli.
W kulturze europejskiej tej epoki każda występująca w naturze rzecz znajdowała odzwierciedlenie w moralizatorskim języku Kościoła. Wybrane cechy zwierząt rozpatrywane były jako znaki dla człowieka przekazywane językiem natury przez Stwórcę. Wiem – obiecałam, że średniowiecze to nie tylko Kościół, ale te symbole są naprawdę bardzo ciekawe i ekscytujące, o czym przekonacie się już w pierwszym rozdziale. Poznawanie słownika tych symboli to jak nauka nowego języka, „języka średniowiecznego”, dzięki któremu możemy później odczytać dziwne znaki umieszczone na kościołach i ilustracjach różnych ksiąg. Szukanie tych ukrytych znaczeń przypomina trochę odczytywanie hieroglifów. Opanowanie tego słownika może przynieść Wam satysfakcję i poczucie wtajemniczenia w średniowieczne sekrety, ale może też pomóc zabłysnąć w towarzystwie, na przykład podczas wakacyjnego zwiedzania zabytków, kiedy nikt inny z całej wycieczki nie będzie wiedział, dlaczego na jakimś obrazie Maryja trzyma na kolanach jednorożca albo dlaczego na murach kościoła wyrzeźbiono dziwne zwierzęta. Zazwyczaj ludzie nawet nie dostrzegają niektórych detali dzieł sztuki czy architektury, a ich wyszukiwanie może zmienić nudne zwiedzanie kościołów w niesamowitą przygodę!
Nie myślcie też, że w średniowieczu nie było żadnych poważnych zoologów. Koniecznie musicie poznać Alberta Wielkiego! To wspaniały facet. Na własną rękę przeprowadzał eksperymenty przyrodnicze (nie powtarzajcie ich jednak samodzielnie w domu) i dementował plotki, które powtarzali w bestiariuszach inni badacze. O bestiariuszach też oczywiście Wam opowiem.
Najważniejsza jest dla mnie jednak sprawa szokującego dla nas dzisiaj średniowiecznego rozumienia i zauważania bliskości gatunkowej człowieka i zwierzęcia. W wielu źródłach widoczne jest wyraźnie, że człowiek średniowiecza był – być może bardziej niż dzisiaj – świadomy, że u zwierząt i ludzi pojawiają się podobne schematy zachowań oraz że w swych poczynaniach zwierzęta przejawiają nawet coś na kształt rozumu i uczuć. To wszystko wydawało się przerażać średniowiecznych mieszkańców Europy, a szczególnie przedstawicieli Kościoła, i sprawiło, że postanowili oni zmienić różne przyzwyczajenia, żeby wyodrębnić swoje człowieczeństwo na tle innych zwierząt. Wskazuje na to między innymi całe mnóstwo istniejących ówcześnie nakazów, które miały na celu odróżnić człowieka i zwierzę i ustanowić między nimi widoczną granicę. To ważne dlatego, że ta granica samoistnie ówcześnie nie istniała albo nie była dla wszystkich dość wyraźna! Zaczęła się ona zarysowywać tak naprawdę dopiero w renesansie, kiedy człowiek stał się we własnych oczach najważniejszy na świecie i zaczął z pogardą spoglądać na cały świat natury. W późniejszych epokach pogarda ta ciągle rosła i z tego powodu musimy dziś usilnie walczyć o dobre traktowanie zwierząt, by odwrócić bieg tej raczej smutnej historii.
W średniowiecznych umysłach istniało coś jeszcze, co mimo tej i tak już niebezpiecznie cienkiej granicy między człowiekiem a zwierzęciem jeszcze bardziej zbliżało ich do siebie – mam na myśli hybrydy, czyli stworzenia w połowie ludzkie, w połowie zwierzęce. Wydaje się więc, że mimo ówczesnej usilnej walki o wytyczenie wyraźnej granicy wszystko jak na złość wskazywało na to, że ludzie i zwierzęta wykazują jednak wiele cech wspólnych. Sądzimy dzisiaj, że jesteśmy tak blisko zwierząt, jak nigdy w epokach minionych, a dzięki nam zwierzęta wreszcie są postrzegane jako nasi genetyczni kuzyni, tymczasem w średniowieczu traktowano zwierzęta często lepiej niż w wieku XXI, o czym już za chwilę się przekonacie!
Dzięki tej książce dowiecie się też, że najlepsze, co w średniowieczu spotkało zwierzęta, to podleganie temu samemu co ludzie systemowi sprawiedliwości! (Chociaż zwierzęta mogłyby ten fakt interpretować różnie…) Traktowano je więc w niektórych sytuacjach bardziej po ludzku niż dzisiaj – oprócz tego, że zwierzęta podlegały regularnym sądom, podczas procesu przysługiwało im nawet prawo do obrońcy, który naprawdę mógł coś zdziałać na ich rzecz. To niesamowicie fascynujący wycinek historii, a znany naprawdę niewielu.
Opowiem Wam również o wegetarianizmie w średniowieczu. Powody do przejścia na dietę roślinną były różne, choć raczej zupełnie inne niż dzisiaj. Jeśli chodzi o samo spożywanie mięsa w średniowieczu – postów było wiele, chociaż łatwo je było ominąć. Poznacie też pierwszego znanego weganina, a jego słowa na pewno Was wzruszą!
Mam nadzieję, że kochacie zwierzęta, również te fantastyczne, jak jednorożce (które niestety w dzisiejszych czasach są już tematem strasznie wyeksploatowanym, ale w średniowieczu były jeszcze na czasie), i chcecie poznać tajemniczy język średniowiecznych symboli, który pozwoli Wam zrozumieć stosunek ówczesnych ludzi do otaczającego ich świata. Zapraszam do odkrywania cudowności mojej ukochanej epoki, czas przenieść się prawie tysiąc lat wstecz! A jeśli jesteście fanami filmu Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć, mam dla Was jedną odpowiedź – znajdziecie je w średniowieczu!R O Z D Z I A Ł 1
Jak średniowieczny człowiek myślał o zwierzętach?
średniowiecze jest epoką niesamowicie ciekawą, głównie dlatego, że prawie wszystko, co występowało w świecie otaczającym człowieka, stanowiło jakiś symbol. Cała natura była odzwierciedleniem głębszego znaczenia, czegoś, co Bóg chciał przekazać człowiekowi jako pewną informację, bo przecież wszystko, co stworzył, istnieje po coś. Odnajdywanie znaczeń tych symboli pozwala nam zbliżyć się do tego, jak średniowieczne społeczeństwo postrzegało świat natury. Ale najlepsze jest to, że symbolika każdego zjawiska i przedmiotu była ambiwalentna – co oznaczało, że jedna rzecz mogła mieć różne, a nawet zupełnie ze sobą sprzeczne znaczenia w innych kontekstach. To samo zwierzę mogło być więc symbolem dobra i Chrystusa, ale też zła i szatana!
Przypomnijmy sobie teraz znów wspomniane przeze mnie we wstępie średniowieczne ilustracje zwierząt i fakt, że wyglądają one dla nas dziwacznie. Czy ilustratorom tamtych czasów aż tak brakowało talentu, że nie umieli oddać zwierzęcia choć trochę podobnego do tego, które widzi? Moi drodzy, 99 procent ówczesnych rysowników nigdy w życiu nie widziało większości tych zwierząt na oczy! To, jak je przedstawiali, wynikało więc głównie z powielanych utartych schematów obrazowania danego zwierzęcia i z tego, jaką treść miało ono nieść! Treść była bowiem najważniejsza. Co do formy – nie istniały szeroko dostępne atlasy zwierząt ani ogrody zoologiczne, do których dostęp miałby każdy, dlatego ilustrator, chcąc przedstawić jakieś zwierzę, musiał zaufać innemu ilustratorowi, którego pracę miał okazję zobaczyć, albo zawierzyć własnej wyobraźni, opartej na słowie pisanym. Poza tym, jeżeli chcielibyście znaleźć średniowieczne naturalistycznie oddane zwierzęta, wystarczy, że zajrzycie do późniejszych manuskryptów i poszukacie ich wizerunków na marginesach. We wczesnym okresie średniowiecza najważniejsze było jednak przekazanie treści za pomocą symbolu, później kładziono coraz większy nacisk na dekoracyjność, a dopiero u schyłku epoki na dokładne odwzorowanie rzeczywistości.
Skąd się brały symboliczne znaczenia zwierząt?
Zwierzęta miały więc dla ludzi nieco inną wartość niż dzisiaj, bo oprócz tego, że sprawdzały się w roli pupilów, żywego inwentarza, pomocy przy pracach fizycznych czy środka transportu, to niosły też ważną dla człowieka ukrytą treść. Skąd brały się te wszystkie treści i symbole? Skąd ludzie mieli wiedzieć, które zwierzę co oznacza? Otóż cechy przypisywane zwierzętom i ogólne prawa przyrody nie wynikały wcale z obserwacji natury, ale z tekstów pisanych przez tak zwanych auctores, czyli ludzi, którym należało zaufać i przyjąć za pewnik informacje, które podają. Dzisiaj moglibyśmy ich nazwać autorytetami, specjalistami w danej dziedzinie.
Pisanych źródeł interpretacji wszystkiego, co występuje na świecie, było w średniowieczu kilka, jako najważniejsze wskazać trzeba pewną świętą księgę objaśniającą symbolikę natury. I nie, wyjątkowo nie chodzi o Biblię. Mowa o dziele Physiologos, po polsku nazywanym Fizjologiem. Był to starożytny grecki traktat, powstały pomiędzy II a IV wiekiem naszej ery. Do dzisiaj nie do końca wiadomo, czy nazwa odnosi się do autora, czy do tytułu samego tekstu. Greckie słowo physiologia oznacza badanie natury rzeczy i jej przyczyn. Traktat stanowił zbiór krótkich opisów poszczególnych zwierząt, roślin, a także kamieni szlachetnych. We wczesnym średniowieczu przetłumaczono go na łacinę i opatrzono dodatkowo chrześcijańskim moralizującym komentarzem. Był to sprytny, ale nie tak rzadki zabieg w średniowieczu – korzystanie ze spuścizny kultury pogańskiej, dzięki przystosowaniu jej do nowych realiów poprzez drobne zmiany. Komentarz do opisów zwierząt tworzyły odpowiednio wybrane fragmenty Pisma Świętego, które wskazywały na daną cechę u zwierzęcia albo na jego porównanie do biblijnych bohaterów, stanowiących pewne wzorce zachowań. Pierwotny tekst Fizjologa powstał w Aleksandrii, dlatego pierwsze wydania traktują o faunie znanej ówcześnie w Afryce Północnej. W późniejszych kopiach traktat uzupełniano o gatunki europejskie. Wszystkie kolejne dzieła o zwierzętach bazowały na informacjach podanych właśnie przez Fizjologa, w nim samym z kolei można znaleźć fragmenty zaczerpnięte od Pliniusza, Arystotelesa i innych autorów starożytnych.
Inne średniowieczne teksty poświęcone zwierzętom to głównie elementy większych zbiorów wiedzy, odpowiedników encyklopedii, w których starano się zawrzeć całą dostępną wiedzę na temat ówczesnego świata, lub coś, o czym pewnie już kiedyś słyszeliście – bestiariusze. Drobna uwaga: bestiariusze to nie tylko zbiory opisów i ilustracji fantastycznych bestii i dziwacznych stworów. W średniowieczu był to po prostu zbiór wszystkich znanych zwierząt, ze wskazaniem ich cech, sposobu funkcjonowania i znaczenia ich występowania dla człowieka. Wszystkie te dzieła pisane, powtarzane ustnie, ale też używane do tworzenia przykładów do kazań w kościołach, kreowały sposób, w jaki w średniowiecznej Europie postrzegano poszczególne zwierzęta.
Oczywiście, słusznie zauważycie, że były to czasy, gdy nie każdy człowiek miał dostęp do słowa pisanego, a raczej mało osób umiało czytać, ale kultura była też wtedy oparta na słowie mówionym. Jak pewnie wiecie, chrześcijaństwo opanowało w średniowieczu całą Europę Zachodnią, a Kościół był dla społeczeństwa ogromnym autorytetem. Ludzie mogli więc słuchać moralizatorskich przykładów ze świata zwierzęcego podczas mszy, jeśli ksiądz wplótł je w treść swojego kazania. Najważniejsze, że do słowa pisanego miały dostęp osoby, które wywierały wpływ na ówczesne powszechne myślenie. Byli to głównie duchowni i księża prawiący kazania, ale też artyści, wtedy bardziej rzemieślnicy, którzy umieszczali zwierzęta w dekoracjach architektonicznych czy rzeźbiarskich. Te przedstawienia miały być z kolei na tyle dosadne, aby przeciętny człowiek mógł bez większych trudności zorientować się w nauce, którą niesie ze sobą obraz.
Chciałabym w tym miejscu rozwiać najczęściej powtarzane nieścisłości na temat czegoś, co nazywano Biblią pauperum. Rzeźbiarskie przedstawienia dla osób niepiśmiennych, o których przed chwilą wspomniałam, nie są przykładem Biblii pauperum. Większości ludzi wydaje się, że jest to określenie na każdą historię o tematyce biblijnej, która zamiast przez słowo pisane została przekazana przez obrazy, a więc rzeźbę czy malowidło, tak by stała się zrozumiała dla ludzi ubogich, niepotrafiących czytać. Jest to skojarzenie błędne, ponieważ Biblia pauperum to w rzeczywistości księga zawierająca zestawienie scen ze Starego i Nowego Testamentu na zasadzie typologii, czyli wspólnego typu – tematu przedstawień. Dzięki takiemu porównaniu historii z dwóch testamentów, przy bardzo dobrej znajomości Biblii, można wywnioskować, że niektóre zdarzenia ze Starego Testamentu zapowiadają to, co zdarzy się w Nowym Testamencie. Biblia pauperum była używana przez uczonych duchownych do egzegezy biblijnej, która polegała na badaniu i interpretowaniu sensu przesłań z Pisma Świętego.
Wracając jednak do słowa pisanego, które było podstawą tworzonych treści wizualnych, przyjrzyjmy się, jak skonstruowane były średniowieczne teksty na temat zwierząt. Fizjolog w tłumaczeniu łacińskim w każdym rozdziale podaje najpierw krótki opis cech danego zwierzęcia, a następnie tłumaczy, jak można te cechy odczytać w taki sposób, żeby zachowanie danego zwierzęcia było dla nas moralną wskazówką – jak należy postępować, żeby naśladować jakąś pożyteczną cechę, a których zachowań należy unikać. Ten tekst był na tyle ważny, że w każdym kolejnym bestiariuszu albo średniowiecznym odpowiedniku encyklopedii możemy odnaleźć słowa „Fizjolog mówi, że…”. Fizjolog był więc dla wszystkich znawców zwierząt w średniowieczu rodzajem wyroczni, któremu należało bezsprzecznie zaufać. Do późniejszych tekstów dodawano jednak więcej gatunków zwierząt, ale też więcej informacji, głównie tych, które mogłyby się przydać człowiekowi w rzeczywistym wymiarze – na przykład jak można wykorzystać zwierzęta do celów leczniczych, jak je ujarzmić, a jak na nie polować. Przyjrzyjmy się teraz kilku najciekawszym przykładom symbolicznych opisów zwierząt, dzięki którym będziecie się mogli dowiedzieć, jak zwierzęta te funkcjonowały w średniowiecznych umysłach!
Niektóre zwierzęta ze średniowiecznych opisów
Jednym z pierwszych przykładów może być ulubieniec (prawie) wszystkich – kot. No więc obstawiajcie! Kot jest symbolem dobra czy zła? Jak zakładam, 99 procent z Was odpowiedziało „zła”, ale o to właśnie chodzi, że badając średniowieczne symbole, niczego nie możemy być pewni. Oczywiście, kot był od najdawniejszych czasów uważany przez chrześcijan za narzędzie diabła, ale uwaga: są koty w prążki, których pręga na czole układa się w literę M, i wtedy jest to dobry kot, który symbolizuje Maryję!
Dodatkowo, w średniowiecznych bestiariuszach pojawia się też zawsze wytłumaczenie etymologii słowa, którym określa się dane zwierzę. Chyba nie myślicie, że ktoś podejrzewałby Adama o bezsensowne nazywanie zwierząt? Oczywiście robił to z należnym roli, jaka mu przypadła, rozmysłem! I tak, kot dostał łacińskie imię musio (za Izydorem z Sewilli), od słowa mus, czyli „mysz”, co wyjaśnia główną funkcję, jaką kot ma pełnić – łapać myszy. To, że je łapie, chyba świadczy o tym, że powinien budzić pozytywne skojarzenia wśród mieszkańców chat, w których grasują myszy? Niestety, kot wzbudzał też duży niepokój swoim niezależnym, a zwłaszcza nocnym trybem życia. Przyznajcie, że jego świdrujące, świecące w ciemności oczy mogą budzić lęk. Uważano nawet, że jego wzrok może działać jak wzrok bazyliszka, więc nie należało patrzeć mu prosto w oczy!
Najgorszy PR miał oczywiście kot całkowicie czarny (może dlatego dzisiaj mści się na ludzkości, przebiegając nam drogę i przynosząc pecha?). Ten był jednoznacznie uważany za narzędzie diabła, herezji, czarownic i kobiety. Niestety, drogie panie, w średniowieczu kobieta często również kojarzona była z diabłem, więc jedziemy z kotami na tym samym wózku… Im dalej brniemy w epokę średniowiecza, tym bardziej rośnie nienawiść do kotów. Oskarżano je między innymi o przenoszenie zarazy i obwiniano o zanieczyszczanie powietrza. Co gorsza, palono je masowo na stosach w ramach egzorcyzmów… W zasadzie dopiero od XIV wieku zaczęto uważać kota za miłe zwierzę domowe. Wiek XIV to już naprawdę schyłek średniowiecza, a we Włoszech zaczyna się wtedy renesans, sami więc widzicie, że koty w średniowieczu nie miały łatwo.
Tych negatywnie nacechowanych symboli również używano w sztuce, ponieważ odgrywały one tak zwaną rolę apotropaiczną. Oznaczało to, że dane zwierzę może być wyrzeźbione na murach kościoła w celach, można powiedzieć, magicznych. Jeżeli więc kot, uważany za coś złego, został wyrzeźbiony na budowli sakralnej, najlepiej w jakiejś nieprzyzwoitej pozie, na przykład podczas mycia swoich własnych genitaliów, to prawdopodobnie ma tam pełnić konkretną funkcję – powstrzymać diabła na zewnątrz. Niejako broni on wtedy wnętrza kościoła przed wdarciem się do niego mocy nieczystych, ale też rozgranicza dwa światy – zły na zewnątrz i dobry wewnątrz. Wspomniałam, że koty i kobiety jechały w średniowiecznej symbolice na jednym wózku… Postaci kobiet również umieszczano na kościołach, czasami też w roli gargulców, bo – jak się okazuje – kobieta jest tak zła, że nawet diabeł boi się do niej zbliżyć!
Na koniec wróćmy jednak do tej jednej pozytywnej historii na temat kota. Istnieje legenda, według której Matka Boska nie mogła w żaden sposób ukoić trzęsącego się z płaczu małego Jezuska. Próbowała wszystkiego i traciła już siły. I wtedy przyszedł on – kot! Położył się na sianku obok Jezuska, przytulił swoim miłym ciepłym ciałkiem i dodatkowo kojąco mruczał. Dzieciątko się uspokoiło. Na pamiątkę tego wydarzenia Maryja narysowała na czole kotka literę M (albo znak sam się tam pojawił, w zależności od źródła). W każdym razie prążkowane koty są potomkami tego dobrego kota, pamiętajcie o tym, kiedy będziecie myśleć o wyborze swojego kolejnego pupila!
Przejdźmy teraz do symboliki lwa, ponieważ jest to jedno z najczęściej wyobrażanych zwierząt w sztuce średniowiecza. Grecka nazwa lwa, leon, miała się oczywiście odnosić do faktu, że jest on królem zwierząt. Według bestiariuszy lew, jak na króla przystało, to stworzenie niezwykle dumne. Z tego powodu nie żyje z innymi zwierzętami, ponieważ – jak twierdzi jeden ze średniowiecznych autorów – gardzi towarzystwem mas. Ówczesne teksty wskazują też, że mimo lęku, jaki lew wzbudza we wszystkich innych zwierzętach, istnieją też rzeczy, których on przeraźliwie się boi. Są to dźwięk kół, ogień, koguty (szczególnie białe) i żądło skorpiona. Najgorsza jest jednak informacja powtarzana we wszystkich średniowiecznych tekstach zoologicznych, że zwierzęta o ostrych pazurach, kiedy są w brzuchu matki, rozdrapują jej macicę, tak że potomstwo może mieć tylko raz, ewentualnie kilka razy w życiu.
Jak myślicie, czego symbolem jest lew? Otóż groźny, agresywny i drapieżny lew był przeważnie uważany za symbol pozytywny, a nawet odzwierciedlenie postaci Chrystusa, bo tak mówił Fizjolog. Swoją drogą to ciągłe powtarzanie, że tak jest, bo tak mówi Fizjolog, do złudzenia przypomina angielską grę dla dzieci Simon says, gdzie prawdziwym znakiem do działania są tylko zdania rozpoczęte tym zwrotem. Tak samo opis średniowiecznego zwierzęcia nie byłby pełny i możliwy do uznania za prawdę bez słów „Fizjolog mówi”, czasem zastąpionych innym autorytetem, na przykład: „Pliniusz pisał” albo „Arystoteles twierdził”.
Jedną z pozytywnych cech lwa miało być to, że – jak twierdził Fizjolog – lew śpi z otwartymi oczami, a to oznacza, że ciągle czuwa. I tutaj mamy wreszcie opis, który może Wam pomóc zabłysnąć w towarzystwie, co obiecywałam we wstępie. Otóż wyobraźcie sobie, że z grupą znajomych mijacie kamienne lwy, które wyrzeźbione zostały u stóp jakiegoś budynku albo przed jego wejściem. Możecie teraz z poczuciem wyższości intelektualnej wytłumaczyć swoim znajomym, że lwy były uważane za zwierzęta wiecznie czuwające, nawet podczas snu, ponieważ miały według dawnych poglądów zawsze otwarte oczy, nie było więc lepszego kandydata na ochroniarza budowli! Umieszczenie kamiennego lwa przed budynkiem jako forma jego ochrony to trochę wiara w magię. Ale hej, nie oceniajmy! Na pewno sami używacie w swoim niesłychanie racjonalnym życiu trochę magii, choćby pukając w niemalowane drewno i mówiąc: „Tfu, tfu, odpukać!”.
Lew miał w oczach średniowiecznego społeczeństwa znacznie więcej zalet! Według Fizjologa zacierał ogonem swoje ślady, tak by myśliwi nie mogli wpaść na jego trop, co miało upodabniać go do Jezusa, który ukrywał różne rzeczy przed ludźmi, na przykład swoją boską naturę, przybierając kształt człowieka. Myślicie, że te moralizatorskie komentarze są trochę naciągane? Posłuchajcie tego – lew przypomina Jezusa, ponieważ, jak mówi Fizjolog, lwica wydaje na świat martwe (według niektórych źródeł jednak „tylko” ślepe) szczenięta, do których po trzech dniach przybywa ojciec lew i dmuchając im w twarz, tchnie w nie życie, co oczywiście ma być bezpośrednim nawiązaniem do zmartwychwstania Jezusa po trzech dniach od śmierci.
W bestiariuszach możemy także przeczytać, że lwy nie krzywdzą ludzi, dopóki nie zostaną sprowokowane, co powinno stanowić dla nas przykład, ponieważ człowiek często się denerwuje, nawet gdy nikt go nie krzywdzi. Jeśli człowiek pokaże lwu, że błaga go o łaskę, na pewno ją otrzyma. Bardzo podoba mi się jeszcze jeden opis ze średniowiecznych rozdziałów o lwach, który wskazuje na to, że jeżeli już miałyby one zaatakować człowieka, to najpierw zawsze wybiorą mężczyznę, potem kobietę, a dziecko to już naprawdę w ostateczności, tylko kiedy są bardzo głodne.
Lew był więc zwierzęciem, które budziło szacunek i uznanie. Chętnie umieszczano jego wyobrażenie w przeróżnych miejscach, zarówno jeśli chodzi o architekturę, jak i ilustracje. Jest także symbolem św. Marka. Jeśli naprawdę chcecie zaimponować znajomym, możecie zapamiętać trudne słowo – tetramorfa. Jest to symboliczne przedstawienie czterech ewangelistów, które bardzo często pojawia się w sztuce średniowiecza. Jeżeli więc zobaczycie gdzieś takie zestawienie: lew, anioł, orzeł i wół, to możecie być pewni, że chodzi w odpowiedniej kolejności o św. Marka, św. Mateusza, św. Jana i św. Łukasza.
Oprócz lwa zmartwychwstającego Jezusa symbolizował też w średniowieczu orzeł, ponieważ według ówczesnych tekstów, kiedy ptak ten czuł się już stary i umierający, wzbijał się w niebiosa tak, żeby słońce spaliło jego pióra i źle widzące oczy, a gdy spadał w dół, zanurzał się w wodzie i po chwili wypływał młody i świeży, jak nowo narodzony! Orzeł był też znany z testowania swojego potomstwa. Miał on brać swoje pisklęta w szpony i lecieć z nimi wysoko, tak by musiały patrzeć prosto w słońce. Te, które opanowały tę sztukę, zostawiał, natomiast te, które mrużyły oczy i ślepły, wyrzucał z gniazda. A robił tak ponoć dlatego, by nie dać się oszukać kurce wodnej, która lubiła podrzucać swoje pisklęta do orlich gniazd, a te oczywiście nie mogły się równać pisklętom króla przestworzy.
Teraz chciałabym Wam opowiedzieć o moich dwóch ulubionych średniowiecznych opisach zwierząt – bobra i słonia. Zacznijmy od tego pierwszego. Pamiętacie, że Adam nazywał wszystkie zwierzęta z wielkim namysłem? Bobrowi nadał łacińskie imię castor, które odnosiło się do jego szczególnej cechy: samokastracji. Według średniowiecznych badaczy zwierząt jądra bobra były wykorzystywane do robienia cennego lekarstwa. W związku z tym urządzało się wiele polowań na te zwierzęta. Fizjolog mówi, że bobry były jednak na tyle przebiegłe, że znalazły sposób, jak radzić sobie w tej trudnej sytuacji – kiedy orientowały się, że są tropione, odgryzały sobie jądra i rzucały je przed myśliwych, a same uciekały. Sprytne, prawda? Traciły jądra, bo wiedziały, że tylko na nich zależało myśliwym, ale dzięki temu ocalały swoje życie! To nie wszystko! Według bestiariuszy bóbr, który pozbawił się już w przeszłości jąder i wiedział, że znów podąża za nim myśliwy, obracał się do niego przodem, kładł się na plecach albo stawał na tylnych łapach i ostentacyjnie pokazywał, że nie ma już tego, na czym myśliwemu zależy. Niezwykle mądre zwierzaki! Dwunastowieczny encyklopedysta Brunetto Latini podaje również informację, że bóbr zwany był Psem Pontyjskim, ponieważ, po pierwsze, mieszkał w Morzu Pontyjskim, a po drugie, wyglądem miał rzekomo przypominać psa. (To nie jedyne zwierzę pokrzywdzone w swej nazwie przez Latiniego, uważał on bowiem również, że hipopotam to nic innego jak koń rzeczny, a pszczoły to po prostu muchy robiące miód).
Zastanawiacie się pewnie, jak ta cała historia z samokastracją może zostać odniesiona do Pisma Świętego? To proste! Myśliwy to szatan, który poluje na duszę człowieka, a genitalia to symbol ludzkiej pożądliwości i innych wad, które jako jedyne interesują diabła! Bóbr pozbywa się swoich jąder i pokazuje myśliwemu, że ich nie ma, a my pozbądźmy się negatywnych cech, które jądra symbolizują, a szatan zobaczy, że jesteśmy czyści, i nie będzie nas już dalej ścigał!
Jeśli chodzi o słonie, których nazwa pochodzi od greckiego słowa elephio, czyli „góra”, sprawa jest niezwykle ciekawa, głównie jeśli chodzi o kwestię rozmnażania. Średniowieczne teksty zgodnie wskazują na brak wystarczająco silnej żądzy u słoni. Żeby poczuć chuć, samica słonia musi zjeść mandragorę (roślinę, której korzenie wyglądają jak człowiek, więc uważano ją za pół roślinę, pół człowieka, który po wyjęciu z ziemi przeraźliwie wrzeszczy), która rośnie na wschodzie Ziemi, czyli – jak sądzono w średniowieczu – niedaleko raju, i w dodatku nakłonić samca, żeby i on się nią posilił. Dopiero wtedy słonie odczuwają pożądanie. Dodatkowo, aby urodzić, muszą wejść do głębokiej wody, gdzie samiec będzie chronił samicę przed smokiem – jednym z największych, obok myszy, przeciwników słoni. Ale to nie koniec! Według średniowiecznych twórców słonie nie mają stawów w kolanach! Oznacza to, że jeśli słoń upadnie, nie może wstać o własnych siłach!
Słonica każąca swojemu partnerowi jeść mandragorę jest widocznym odniesieniem do Ewy, która zmusiła Adama do zjedzenia owocu z drzewa poznania dobra i zła. Co więcej, największym wrogiem słonia jest przecież smok, który w średniowieczu uważany był za jeden z gatunków węża, czyli słynnego kusiciela!Słonie były też uważane za wspaniałe narzędzia do walki. Często możecie zetknąć się ze średniowiecznym wizerunkiem słonia dźwigającego na grzbiecie nieraz całe budowle, zazwyczaj wieże, w których chronią się rycerze. Moglibyśmy się na to ewentualnie zgodzić, pod warunkiem, że byłyby to konstrukcje drewniane, a w nich maksymalnie dwie osoby, ale na wielu średniowiecznych malowidłach można zobaczyć na grzbiecie słonia regularną kamienną wieżę i kilkunastu w pełni uzbrojonych ludzi w środku.
W bestiariuszach możemy znaleźć również piękne opisy dotyczące niezwykłej wrażliwości i inteligencji słoni. Dzisiaj dużo mówi się o słoniach w kontekście wyjątkowej na tle innych zwierząt żałoby po śmierci jednego z członków stada i niesamowitej pamięci, ale dostrzegano to już w średniowieczu! Słonie były w średniowiecznych tekstach opisywane jako rozumne, wierne do tego stopnia, że gdy tracą partnerkę, już nigdy nie związują się z inną, pomocne sobie nawzajem (gdy jeden upadnie, z powodu braku stawów w kolanach oczywiście, ryczy przeraźliwie, aż inne przyjdą mu na pomoc), ale także innym gatunkom, na przykład ludziom, wyprowadzając ich na znane im drogi, gdy ci poczują się zagubieni, albo chroniąc owce w samotnie poruszających się stadach. Bestiariusze mówią też, że gdy słonie uczestniczą w walce, zawsze pomagają słabym i opiekują się rannymi.
Co te wszystkie opisy miały mówić przeciętnemu człowiekowi średniowiecza? Miały go pouczać, instruować, jak się zachowywać, aby zbliżyć się do tych godnych szacunku zwierząt, a także jak ich absolutnie nie naśladować, chyba że chce się skończyć w ogniu piekielnym (albo – jak te wszystkie biedne koty – w ogniu stosów i egzorcyzmów jeszcze na ziemi). Warto więc pomagać innym jak słonie i, co oczywiste w średniowieczu, tak jak one współżyć z partnerem/partnerką – tylko z niechęcią i wyłącznie w celach prokreacyjnych. Nie warto natomiast, nie przestrzegając żadnych moralnych zasad, włóczyć się po nocy i dać się wykorzystywać szatanowi do swoich zagrywek jak ten przeklęty kot! Zwierzę było obrazem, przez który Stwórca komunikował się ze średniowiecznym społeczeństwem. Ciekawe, czy gdybyśmy w dalszym ciągu odczytywali zwierzęta jako symbole, to nadal prowadzilibyśmy na nich badania doświadczalne i je torturowali? Pewnie tylko te z negatywnymi konotacjami, więc chociaż połowa świata fauny mogłaby na tym skorzystać…
Jak widzicie, te średniowieczne opowieści o zwierzętach mogą być naprawdę ciekawe, wzruszające i poprawiać humor czytelnikom. W ówczesnych czasach były one traktowane tak, jak my dzisiaj traktujemy teksty naukowe, w których zawarta jest prawda! Średniowieczne dzieła zoologiczne pomagają nam też zrozumieć wiele średniowiecznych dzieł wizualnych, w których aż roi się od zwierząt, a one wcale nie znalazły się tam przypadkowo! Jeżeli chcielibyście poczytać o innych zwierzętach, możecie poszukać ich opisów w Fizjologu, w encyklopedii Brunetta Latiniego czy w licznych bestiariuszach. Nie zdziwcie się, jeśli znakomita większość informacji będzie się w różnych tekstach powtarzać, ponieważ, jak już mówiłam, wszystkie bazują na jednym wzorcu, a także na sobie nawzajem.
W tych samych źródłach, które tu przytaczałam, znajdują się też opisy jednorożców, syren, gryfów i innych wspaniałych stworzeń, ale o nich chciałabym opowiedzieć w oddzielnym rozdziale, bo to szalenie ciekawa sprawa, warta większej uwagi.
Mam nadzieję, że widzicie już, jak zupełnie inaczej niż dzisiaj zwierzęta funkcjonowały w średniowiecznych umysłach. Były jak drogowskazy dla ludzi na drodze życia (która miała oczywiście tylko dwa możliwe kierunki – piekło lub niebo), a więc traktowano je z należytym szacunkiem albo też podchodzono do nich ze strachem.
Piekielne paszcze bestii na murach kościołów
Mimo że wiele jest zwierząt o ambiwalentnej symbolice, możemy też znaleźć gatunki, które od razu wskazują na to, co oznaczają. Dzięki temu powstawały na przykład dekoracje zewnętrznej elewacji kościołów, mające pokazywać grupy zachowań prowadzące człowieka prosto do piekła, i te, które gwarantowały niebo. W takich piekielnych zestawieniach zawsze możemy dostrzec małpę. Małpy były w średniowiecznych umysłach nieudolnymi naśladowcami człowieka. Były też uważane za wyjątkowo nieatrakcyjne, musiały więc bezsprzecznie wskazywać na zło. W średniowieczu skojarzenia brzydkie, czyli złe, i piękne, czyli dobre, były bardzo powszechne i traktowane jako pewnik. Do tego dochodzą dziwne, brzydkie miny strojone przez małpy i sam fakt, że chcą kogoś naśladować, więc poniekąd kłamią, bo udają kogoś, kim nie są.
Może część z Was pomyślała sobie przed chwilą: „Chwila, o czym ona mówi? Przecież na kościołach widzimy ciągle tylko kolejne rzeźby Jezusa i innych świętych, a nie jakieś dziwne małpy z powykrzywianymi twarzami?”. Owszem, historia Świętej Rodziny i innych świętych stanowi główny program artystyczny rzeźbień przedstawionych na kościelnych budynkach, ale musicie wiedzieć, że istnieją też obszary zapełniane kreaturami zupełnie niezwiązanymi z przewodnimi motywami Biblii – tak zwane marginalia. Marginalia mogą nam się kojarzyć głównie z marginesami w tekście i to dobre skojarzenie, ponieważ na obrzeżach ksiąg modlitewnych i psałterzy bardzo często możemy dostrzec dziwne ilustracje nieprzystające do pobożnej treści. Marginaliami można też jednak nazwać obrzeża architektury – na przykład zwieńczenia kolumn, zakończenia parapetów i inne małe, nie od razu rzucające się w oczy, ukryte elementy budowli. I właśnie na marginesach – czy to literatury, czy architektury – można odnaleźć to najciekawsze średniowiecze, którego zwykle nie dostrzegamy, ponieważ nasz wzrok przykuwają ogromne figury świętych i sprawiają, że myśląc: „No nie, znowu ta sama historia?!”, gdzie indziej już nie spoglądamy. Żeby odkryć najciekawsze miejsca i ich dekoracje, trzeba się czasem trochę pogimnastykować i pozaglądać w małe zakamarki albo zadrzeć głowę i poszukać ich wysoko, tam, gdzie rzadko kto patrzy. Symboliczne zwierzęta znajdziecie też jednak w tych największych przedstawieniach pobożnych, na przykład baranka – symbol św. Jana albo Jezusa – czy lwa – symbol św. Marka, ale za to marginalia odkryją przed Wami świat fantastycznych stworzeń, gdzie rzeźbiarz mógł pozwolić sobie na trochę więcej wyobraźni i polotu.
Nie wszyscy duchowni byli jednak zadowoleni z tego, że całe kościoły pokrywano tymi dziwnymi rzeźbami. Bernard z Clairvaux, opat cysterski i autor wielu znanych wypowiedzi, miał o tych rzeźbiarskich marginaliach takie zdanie:
Ale w klasztorach, w obliczu braci czytających, jakiż sens ma ta śmiechu godna potworność, owa przedziwna nieforemna kształtność i bezkształtna foremność? Cóż robią tam nieczyste małpy, dzikie lwy i potworne centaury, półludzie, pręgowane tygrysy, co robią walczący żołnierze i dmący w rogi myśliwi? Pod jedną głową kilka ciał się tam widzi lub przeciwnie, jedno ciało o wielu głowach. Tu dostrzec można czworonoga z wężowym ogonem, tam znów rybę z czworonoga głową. Tu konia przednia połowa ciągnie za sobą drugą połowę kozła lub rogate z przodu zwierzę końskim się zadem kończy. Krótko mówiąc, tak obfita i tak zadziwiająca wielu form różnorodność jawi się wszędzie, że łacniej w marmurze czytać się pragnie niźli w księgach i chętniej spędza się dzień, wpatrując się w te rzeczy, niż o boskich rozmyślając prawach. Na Boga! Jeśli nie cofacie się przed niedorzecznością, czemuż przynajmniej nie strzeżecie się wydatków?
Święty Bernard był nawet twórcą nowego systemu budownictwa klasztorów – od XII wieku klasztory cysterskie w całej Europie zaczęły mieć coraz bardziej skromne dekoracje, aż stały się one naprawdę zdawkowe.
Z niektórych tekstów źródłowych można jednak wywnioskować, że artystom dekorującym (jak już wiemy niecysterskie) kościoły dawano raczej wolną rękę, jeśli chodzi właśnie o marginalia. W sprawie głównego programu artystycznego, tego ze świętą rodziną, rzeźbiarze byli przez duchownych zapraszani na specjalne czytania różnych ustępów z Biblii, które mieli później zilustrować, a wszystko podlegało dokładnej dyskusji i jej zapisowi w czymś na kształt umowy. W tych zapisach nie ma jednakże ani słowa o tym, jak mają wyglądać ewentualne wsporniki parapetów, gargulce i inne małe elementy architektury, a jednak one prawie zawsze pojawiają się na średniowiecznych kościołach Europy.
Wracając do rodzajów tych nielubianych zwierząt, które tak jak małpa często rzeźbione były na marginaliach, negatywne konotacje w chrześcijańskim świecie miał też oczywiście wąż, ponieważ doskonale wiemy, że zasłużył sobie na to, kusząc Ewę do zerwania owocu z drzewa poznania dobra i zła. Brano tu jednak pod uwagę wszystkie zwierzęta, które w jakiś sposób przypominały węża albo były uważane za należące do tej samej rodziny, czyli jaszczurki, żmije, ale też smoki i bazyliszki! Wilk był utożsamiany z zabójstwem, więc również często można go spotkać w zestawieniu piekielnym, niekiedy z paszczy wystaje mu nawet kończyna jakiejś świeżo zjedzonej istoty. Jeśli chodzi o zwierzęta, które niemal zawsze miały symbolikę pozytywną, to możemy do nich zaliczyć na pewno baranka, gołębia, konia i bydło.
Główny grzech małpy to udawanie kogoś, kim nie jest, dlatego równie źle odbierano w średniowieczu maski. Maski pozwalają odgrywać jakąś rolę, ale też oszukiwać, zmienić się w kogoś innego, kojarzą się z demonicznymi pogańskimi rytuałami i z nierealnością. Jest jednak taki wyjątkowy czas, kiedy można przywdziać maskę i który dodatkowo ma związek ze zwierzętami – Święto Głupców albo Święto Osła! Tego dnia można było nawet ubrać osła w strój księdza i chodzić z nim tak po mieście.
Niektóre bestie rzeźbione na kościołach mogły zaś wziąć się nie z moralitetów, ale z legend miast lub od figur i kukieł obnoszonych w procesjach religijnych. Jedna z takich legend mówi o tym, że francuskie miasto Rouen nawiedził potwór Gargouille – co po francusku oznacza dosłownie gargulca – który został pokonany znakiem krzyża i na pamiątkę tego zdarzenia niesiono w procesji jego podobiznę. Istnieje wiele rzygaczy (to inna nazwa gargulców), które wyglądem bardzo tę figurę przypominają!
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Cyt. za: S. Kobielus, Bestiarium chrześcijańskie: zwierzęta w symbolice i interpretacji: starożytność i średniowiecze, Warszawa 2002, s. 44–45.