Świt narodów europejskich - ebook
Świt narodów europejskich - ebook
W bogatym dorobku profesora Benedykta Zientary to pozycja szczególna. Zawiera analizę rozwoju więzi etnicznych w krajach powstałych po rozpadzie monarchii frankijskiej, a więc w krajach całej zachodniej Europy, gdzie w czasach wczesnego średniowiecza wykuwały się też wzorce łączenia rzymskiego dziedzictwa kulturalnego z chrześcijańskimi zasadami. Rysując bardzo szerokie tło procesów społecznych, jakie formowały Europejczyków wieków miedzy IX a XIII, autor objął także środkową i wschodnią część naszego kontynentu z jej ludami i tradycjami.
Benedykt Zientara (1928–1983), autor wielu prac z dziedziny mediewistyki, tę książkę poświęcił analizie rozwoju więzi etnicznych w państwach powstałych po rozpadzie monarchii frankijskiej. Szeroko zarysował tło społeczno-polityczne procesów zachodzących w świadomości społeczeństw zachodniej Europy od IX do XIII w. Nie pominął również innych terytoriów, obejmując ramowymi badaniami środkową i wschodnią Europę. Praca przeznaczona jest nie tylko dla historyków, lecz także i dla szerszego kręgu czytelników zainteresowanych zagadnieniem genezy narodów.
Spis treści
Spis ilustracji i map
Marek Barański Wstęp do niniejszego wydania
Przedmowa
I. WSTĘP
1. Europa średniowieczna: wieża Babel czy zgodny chór?
2. Co to znaczy: naród?
3. Nationes – gentes – populi
4. Patria
II. PUNKT WYJŚCIA
1. Świadomość plemienna
2. Rzymianie a barbarzyńcy
3. Rozpad i nowe więzi
4. Wandalowie i Ostrogoci
5. Hiszpania wizygocka
III. SANCTA GENS FRANCORUM
1. Geneza Franków
2. Budowa państwa Franków
3. Frankowie i „Francia”: struktura terytorialna, językowa, świadomość
4. Mesjanizm frankijski jako fundament imperium karolińskiego
5. Czynniki odśrodkowe: Akwitania
6. Czynniki odśrodkowe: Burgundia
7. Marginalne terytoria na zachodzie: Bretania i Waskonia
8. Marginalne terytoria na wschodzie: Alemania, Bawaria, Turyngia
9. Ostatnie nabytki: Fryzowie, Sasi, Goci
10. Rozkład wspólnoty frankijskiej: przesłanki i siły działające
IV. «LA DOLCE FRANCE, TERE MAJOR»
1. Siły odśrodkowe i tradycja karolińska w królestwie zachodniofrankijskim
2. Król symbolem jedności Francji i ośrodkiem kształtowania świadomości francuskiej
3. Tradycja frankijsko-karolińska a francuska świadomość narodowa
4. Naród francuski a regionalizmy i patriotyzmy dzielnicowe
V. «TERRA NATIVITATIS, DELECTABILIS GERMANIA»
1. Królestwo wschodniofrankijskie: wyodrębnienie i wspólnoty plemienne
2. Początki świadomości niemieckiej
3. Pozytywny i negatywny wpływ idei Cesarstwa na kształtowanie niemieckiej świadomości narodowej
VI. ITALIA – DILETTO ALMO PAESE
1. Italia bizantyjska i Italia longobardzka
2. Tendencje unifikacyjne i odśrodkowe: od Karola Wielkiego do Ottona
3. Odnowienie tradycji rzymskich w oczach mieszkańców Italii
4. Idea jedności: Fryderyk II i Dante
VII. AMBORUM NEUTRUM
1. Regnum Lotharii i jego rozpad
2. Usamodzielnienie i wyodrębnienie niderlandzkich organizmów politycznych
VIII. ŚREDNIOWIECZNA ŚWIADOMOŚĆ NARODOWA: DROGI ROZWOJU, PRZESZKODY I MANOWCE
Zakończenie
Wykaz skrótów
Bibliografia i przypisy
Uzupełnienie bibliografii
Ilustracje
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-06-03437-0 |
Rozmiar pliku: | 7,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ILUSTRACJE BARWNE
1. Tak zwana Żelazna Korona Longobardów. Monza, skarbiec katedralny.
2. Krzyż Agilulfa, VI w. Monza, skarbiec katedralny.
3. Krzyż Berengariusza zwany również Krzyżem Królestwa, IX w. Monza, skarbiec katedralny.
4. Oprawa Ewangeliarza Teodolindy, VI w. Monza, skarbiec katedralny.
5–6. Relikwiarz Peppina, IX w. Conques, skarbiec klasztorny.
7. Lotar I. Miniatura z Ewangeliarza Lotara powstałego w Tours w latach 849–851. Paryż, Bibiothèque Nationale.
8. Dagobert i św. Omer. Miniatura z IX-wiecznego manuskryptu. Saint-Omer, Bibliothèque Municipale.
9. Karol Łysy otrzymuje od hrabiego Viviana dedykowaną mu Biblię. Miniatura na pierwszej stronie tzw. Biblii hrabiego Viviana, 851 r. Paryż, Bibliothèque Nationale.
10. Koronacja cesarza Henryka II. Miniatura z Sakramentarza Bamberskiego, 1002–1014 r. Monachium, Bayerische Staatsbibliothek.
11. Krzyż Lotara II, X w. Akwizgran, katedra. © CEphoto, Uwe Aranas.
12. Św. Maurycy. Relikwiarz św. Maurycego, 1225 r. Skarbiec opactwa Saint-Maurice d’Agaune.
13. Chrystus wskrzesza córkę Jaira. Mozaika z Monreale, ok. 1180–1190. Palermo.
14–15. Fragmenty mozaik z Palazzo Reale, ok. 1160–1170. Palermo.
16. Katedra w Cefalù, której budowę rozpoczęto w 1131 r.
17. Węgierski płaszcz koronacyjny, przerobiony w XII w. z ornatu wykonanego w 1031 r. Budapeszt, skarbiec katedralny.
18. Korona św. Stefana, wykonana w XII w. z powstałych wcześniej bizantyjskich i zachodnich dzieł złotniczych. Budapeszt, skarbiec katedralny.
ILUSTRACJE CZARNO-BIAŁE
19. Wnętrze centralnej części kaplicy pałacowej w Akwizgranie zbudowanej przez Odona z Metzu w latach 798–805.
20. Korona wotywna wizygockiego władcy Receswinta, część tzw. skarbu z Guarrazar, VII w. Toledo, katedra.
21. Otton II w majestacie. Miniatura z ewangeliarza z katedry w Akwizgranie. Ok. 975 r.
22. Prowincje Rzeszy składają hołd Ottonowi III. Miniatura z Ewangeliarza Ottona III, koniec X w. Monachium, Bayerische Staatsbibliothek.
23–24. Roland i Oliwier, połowa XII w. Werona, katedra.
25. Wojownicy normańscy. Miniatura z Biblii opactwa Saint-Aubin, XI w. Biblioteka w Angers.
26. Pieczęć Ludwika IX z wizerunkiem lilii. Paryż, Archives Nationales.
27. Flamandowie zwyciężają Francuzów w bitwie pod Courtrai. Drewniana płaskorzeźba, fragment tzw. skrzyni z Courtrai, XIV w. Oxford, New College.
28. Katedra w Reims, fasada zachodnia.
Na okładce: regalia węgierskie, Budapeszt, skarbiec katedralny (dół) oraz fragment korony cesarzy rzymskich z wizerunkiem Dawida, Wiedeń, Kunsthistorisches Museum (góra).Marek Barański
WSTĘP DO NINIEJSZEGO WYDANIA
Druga połowa pierwszego tysiąclecia, to fascynujące czasy tworzenia się Europy takiej, jaką znamy obecnie. Stały się one tematem napisanej już niemal czterdzieści lat temu książki Benedykta Zientary pt. Świt narodów europejskich. Zajął się w niej Autor początkami narodów dziedziczących osiągnięcia i tradycje imperium Karola Wielkiego. Zanim jednak przeszedł do właściwego tematu, postarał się określić, czym jest naród, czym różni się od plemienia, co to jest ojczyzna, od kiedy można mówić o patriotyzmie narodowym. Zaskakująca dla wielu może być konstatacja, że nie zawsze głównym wyznacznikiem odrębności był język, że ważniejsze mogło być prawo i tradycja.
Zientara ukazał świadomość plemienną Germanów atakujących Cesarstwo Rzymskie, a czasem współpracujących z Rzymem. Pokazał, jak istniejące pierwotnie plemiona w wyniku procesów dziejowych przekształcały się w inne byty plemienne, jak z różnych wcześniej istniejących elementów wyłaniali się Frankowie czy Alemanowie. Czytając Świt narodów obserwować możemy, jak wędrujące przez Europę grupy etniczne rosły przyjmując w swe szeregi ludzi innego pochodzenia, jak ci, którzy się przyłączyli do grupy przewodzącej, przyjmowali jej tradycję i prawa, a także język i bardzo prędko zapominali, że mają inne pochodzenie.
Po opanowaniu ziem Cesarstwa Rzymskiego przed zajmującymi je Germanami stanął problem współżycia z mieszkającą tam od wieków ludnością. Początkowo wszystko różniło od siebie te społeczności, każda z nich miała swój język, prawo, zwyczaje i tradycje. W większości przypadków różniła je także religia: przybywający Germanie byli wyznawcami chrześcijaństwa w wersji ariańskiej, ludność rzymska była katolicka. Przebiegowi współżycia, a potem unifikacji została poświęcona zasadnicza część książki Zientary. Przekonuje on, że dla podtrzymania odrębności Germanów nie język był najważniejszy. Ważniejsze od niego było odrębne prawo, tradycje i religia. Jednak proces unifikacji w każdym z krajów podbitych przez różne plemiona germańskie przebiegał nieco inaczej, każdemu z nich poświęcił Zientara oddzielne rozdziały.
Zaczął Autor od przedstawienia sytuacji, jaka panowała w afrykańskim państwie Wandalów. Choć Wandalowie prędko zaczęli przejmować obyczaje rzymskie, to jednak do unifikacji nie doszło, na przeszkodzie stanęły różnice religijne. Być może zostałyby one zlikwidowane, ale po stu latach istnienia państwo to zostało rozbite przez wojska cesarza Justyniana.
Następnie ukazał Zientara Italię podbitą przez Ostrogotów. Tam też, choć ich władca Teodoryk był pod wrażeniem kultury i cywilizacji rzymskiej, tworzenie jednolitego narodu z Gotów i Rzymian było utrudnione, gdyż przeszkadzały jedności różne tradycje, a także odrębne wersje chrześcijaństwa wyznawane przez każdą ze stron. Zapewne też zabrakło czasu; państwo Ostrogotów zostało przecież zlikwidowane już po kilkudziesięciu latach istnienia. Uczynił to Belizariusz wysłany do Italii przez cesarza Justyniana dążącego do odzyskania przez Cesarstwo Rzymu i Italii.
Zasadniczym tematem książki Zientary są jednak procesy budowania narodów w granicach stworzonego przez Franków cesarstwa Karola Wielkiego. Rozpoczął ją jednak Autor od przedstawienia etapów powstawania tego państwa. A więc od omówienia genezy plemienia Franków i początków dynastii Merowingów. Z najwyższym zainteresowaniem możemy śledzić podboje dokonywane przez Chlodwiga i jego następców. Ponieważ twórca państwa Chlodwig przyjął chrześcijaństwo w wersji katolickiej, więc Frankowie nie różnili się religijnie od podbitych mieszkańców Galii. Mimo to współżycie Franków z Rzymianami stwarzało liczne problemy, odmienne w każdej z prowincji rozległego państwa. Różnice te wynikały między innymi z nierównomiernego osadnictwa frankijskiego na ziemiach Galii. Ale państwo Merowingów, to nie tylko Galia, w jego skład weszły też liczne plemiona germańskie żyjące na wschód od Renu, na terenach, które nigdy nie były pod władzą Rzymu. O tym wszystkim pisze Zientara, ukazując zarówno jednoczenie się ziem podległych najpierw Merowingom, a potem Karolingom, jak też siły dążące do rozbicia tej jedności.
Ponieważ siły dezintegracyjne zwyciężyły, Cesarstwo karolińskie rozpadło się ostatecznie na Francję, Niemcy i zależne od Karolingów, ale nie wchodzące w skład państwa Franków, Włochy. Poza tym potomkowie poddanych Karola Wielkiego przyczynili się w przyszłości także między innymi do powstania Holandii i Belgii. Omawianie tworzenia się tych państw rozpoczął Zientara od Francji. Nie opisał jej historii w średniowieczu, ukazał natomiast siłę tradycji karolińskiej. Spowodowała ona, że choć we Francji zanikł germański język Franków, to jednak wraz ze świadomością historyczną zachowała się pierwotna nazwa państwa. Tradycja ta, wraz rolą, jaką pełnił król, pozwoliła przełamać regionalizmy i patriotyzmy dzielnicowe.
Nadzwyczaj interesująco przedstawione zostało tworzenie się narodu niemieckiego. Powstał on na terenach zamieszkałych przez ludy mówiące językami germańskimi, z których potem wykształcił się język niemiecki. Na terenach tych nie było dawnej ludności rzymskiej, lecz mimo to integracja licznych plemion w jeden naród nie była łatwa. W procesie powstawania narodu niemieckiego niejednoznaczną rolę odegrała idea Cesarstwa. Według Zientary opóźniła ona wykrystalizowanie się nazwy państwa.
Odrębny rozdział został poświęcony Italii. Zientara ukazał Italię bizantyjską, Italię longobardzką, a także tę jej część, która pozostawała pod polityczną władzą papieży. Czytając Świt narodów poznajemy poglądy Autora na rolę, jaką odegrali w Italii cesarze i idea cesarska. Idea, która wielu Włochom wydawała się atrakcyjna, mieli bowiem nadzieję, że przyczyni się ona do zjednoczenia kraju i przywrócenia dawnej świetności Rzymu.
W ostatnim rozdziale zajął się Autor tą częścią Cesarstwa Karola Wielkiego, która po traktacie w Verdun w 843 roku przypadła w udziale cesarzowi Lotarowi. Choć pierwotnie dział Lotara rozciągał się od Morza Północnego do Włoch, to jednak jeden z jego następców odziedziczył już tylko to, co zaczęto nazywać Lotaryngią. Dziedzictwo Karola Wielkiego rozpadło się na Francję, której językiem jest francuski, na Niemcy z językiem niemieckim i na Włochy z językiem włoskim. Wydawać by się mogło, że język był głównym kryterium podziału. Jednak Zientara dowodzi, że tak było w czasach znacznie późniejszych. W średniowieczu, choć na pograniczu różnice językowe mogły być przyczyną sporów, a nawet walk, to jednak nie zawsze były tak ważne. Świadczą o tym losy Lotaryngii. Choć w jej zachodniej części mówiono po francusku, a we wschodniej – po niemiecku, stanowiła dość zwarte księstwo z różnojęzyczną, ale odczuwającą wspólnotę elitą. Dopiero w znacznie późniejszych czasach niemieckojęzyczna część Lotaryngii stała się prowincją niemiecką, a francuskojęzyczna – francuską.
Poza ogromną porcją wiedzy dał też Zientara wyraz swemu przywiązaniu do tradycji europejskich, a także swym poglądom na temat jedności jej różnorodnych kultur:
„Póki istnieją narody, póki istnieje różnorodność języków, w których każde słowo pomnaża bogactwo znaczeń, póki zachowała się indywidualność literatur narodowych, związana z odrębnym, innym przeżywaniem rzekomo tych samych zawsze i wszędzie losów ludzkich, póty nie zginie bogactwo kultury europejskiej, póty nie zginie zrozumienie dla odmienności człowieka i jego przeżyć w innych, odległych ziemiach i cywilizacjach”.
Ze względu na walory poznawcze i atrakcyjność wykładu Wydawnictwo zdecydowało się raz jeszcze wydać tę książkę. Choć od jej pierwszego wydania minęło wiele lat i nasza wiedza na temat tworzenia się Europy uległa poszerzeniu, to jednak zasadnicze myśli Zientary nie straciły na swej aktualności. Uściśleniu i rozszerzeniu uległy szczegółowe problemy, zasadnicze myśli Autora wznawianej książki pozostały aktualne. Aby jednak ukazać postęp w naukach, wydanie to zostało uzupełnione dodatkową bibliografią. Znalazły się w niej tylko publikacje w języku polskim. Są to zarówno dzieła rodzimych autorów, jak i tłumaczenia. Czytelnicy zainteresowani problemami tworzenia się Europy znajdą w nich obcojęzyczną literaturę.PRZEDMOWA
Książka, którą oddaję obecnie z pewnym wahaniem w ręce Czytelnika, ma już długą i zawiłą historię. Nie wchodząc w jej szczegóły, wyjaśnię, na czym polega owo wahanie. Mianowicie w pierwotnym zamiarze miał to być popularny zarys rozwoju średniowiecznej świadomości narodowej w Europie Zachodniej, mający spełnić dwa cele: uporządkować znany materiał na ten temat i stworzyć tło dla planowanych przeze mnie badań nad rozwojem świadomości narodowej w Europie Środkowej oraz zapoznać Czytelnika polskiego z nieznanymi u nas, a ciekawymi i aktualnymi problemami.
W ciągu dwunastu lat pracy nad zagadnieniem świadomości narodowej w średniowieczu okazało się, że jest ono bardzo skomplikowane, a zebranie niezbędnej literatury – jeśli się nie chce poprzestać na podsumowaniu kilku standardowych prac – przekracza możliwości polskiego historyka. Zrezygnowałem więc z objęcia badaniami całej Europy Zachodniej i Południowo-Zachodniej, pogłębiając za to analizę rozwoju więzi etnicznych w krajach powstałych z rozpadu monarchii frankijskiej, która stała się punktem wyjścia do moich rozważań. Sięgnąłem wstecz, by przyjrzeć się dziejom wszystkich królestw germańskich, zbudowanych na gruzach imperium zachodniorzymskiego; niektóre problemy starałem się ponownie zbadać, sięgając do źródeł i analizując wypowiedzi uczestników omawianych procesów. Zamknąłem badania w zasadzie na wieku XIII, kiedy średniowieczna świadomość narodowa uzyskała już na ogół wyrazistą postać. W przypadku Włoch trzeba było zakończyć rozważania omówieniem twórczości Dantego, w której widać zaczątki renesansowej włoskiej świadomości narodowej, a zarazem odbicie zawiłych dróg rozwoju świadomości mieszkańców Półwyspu Apenińskiego w poprzednich stuleciach.
Starałem się wykazać, że rozwój świadomości narodowej nie stanowił ciągłej linii wstępującej i nie wzrastał stale od pierwszych zaczątków aż do pełnego rozkwitu w XIX i XX wieku. Przeciwnie, badania pozwoliły zaobserwować wiele nieurzeczywistnionych możliwości rozwoju narodów dzisiaj już nieistniejących, a także okresów załamania, osłabienia świadomości narodów, które ostatecznie ukształtowały się i są obecne na kontynencie europejskim; ukazały procesy łączenia i rozdzielania się jednolitych wielkich społeczności na mniejsze grupy etniczne, z czasem wchodzące na drogę przekształcenia się w samodzielne narody. Analiza różnych grup etnicznych i terytorialnych ujawniła też trudności w odróżnieniu świadomości plemiennej od narodowej, patriotyzmu dzielnicowego od narodowego.
Bardzo trudno było mi zrezygnować z wciągnięcia do moich rozważań Anglii, Szkocji i Walii z ich skomplikowanymi i przeplatającymi się więziami etnicznymi, językowymi i państwowymi, a także krajów Półwyspu Iberyjskiego z ich rodzącymi się wśród wojen reconquisty więziami narodowymi, kontrastującymi z tradycją gockiej jedności, stanowiącej zarówno punkt wyjścia, jak idealny cel do realizacji w przyszłości. Niestety, zarówno trudności w zebraniu literatury, jak wyczerpująca się, i tak już nadużyta, cierpliwość Wydawnictwa nie pozwoliły mi na ukończenie kwerendy odnośnie do tych zagadnień.
Wypada jeszcze ostrzec Czytelnika, że obraz, jaki tu otrzymuje, jest niepełny i dyskusyjny. Niepełny – bo książka została oparta, mimo wysiłków autora, na materiale nie pozbawionym luk, na niepełnej znajomości poglądów dotychczasowych badaczy. Dyskusyjny – bo procesy zachodzące w świadomości szczególnie trudno poddają się badaniom nawet we współczesności; tym trudniej uznać za pewne i udowodnione tezy oparte na przypadkowych wypowiedziach niektórych świadków przeszłości (wywodzących się zresztą z bardzo ograniczonego kręgu ludzi) i na specyficznej interpretacji wydarzeń historycznych. Zwłaszcza związki przyczynowe między wydarzeniami politycznymi a zjawiskami z zakresu świadomości muszą pozostać hipotetyczne.
Dotychczasowe prace zajmujące się problematyką świadomości narodowej w szerszych ramach czasowych poprzestawały dość często na doborze cytatów z kronik i innych utworów literackich świadczących o świadomości lub resentymentach narodowych ich autorów. Zbyt rzadko wiązano ten materiał źródłowy z konkretną sytuacją społeczną i polityczną, w jakiej owe słowa napisano. Dlatego w niniejszej pracy starałem się, aby to tło społeczno-polityczne było w każdym przypadku wystarczająco wyraźne, choć oczywiście nie mogłem na tych kartach dać pełnego wykładu historii politycznej i społecznej opracowywanego okresu.
Starałem się przedstawiać problemy, którym książka została poświęcona, w sposób dostępny nie tylko wąskiemu kręgowi mediewistów, ale i szerszej wykształconej publiczności, wychodząc z założenia, że zagadnienie genezy narodów wzbudza także dziś powszechne zainteresowanie. Dlatego znajdzie tu Czytelnik wiele faktów i tekstów powszechnie znanych wśród mediewistów, którzy mogą je uznać za zbędne powtarzanie tego, co już dawno wiadome. Sądzę jednak, że przy całościowym przedstawianiu problemów powtórzenia takie są konieczne, kiedy chce się uniknąć luk i zarysować całość zagadnienia.
Przypisy zostały ograniczone do cytatów; literaturę (tylko najważniejszą) podaję przy każdym z rozdziałów. Z przykrością muszę stwierdzić, że przy tych ograniczeniach nie w pełni będę mógł oddać sprawiedliwość wszystkim badaczom dawniejszym i nowszym, którzy w bezpośredni lub pośredni sposób wpłynęli na ukształtowanie przedstawionych w tej książce poglądów. Zawdzięczam im czasem wskazanie właściwego kierunku rozumowania, niekiedy zaś – spowodowanie wewnętrznego sprzeciwu wobec ich tez, płodniejszego często od kontynuacji cudzej drogi. Z wdzięcznością więc wspominam prace Alfreda Dove, Marcelego Handelsmana, Johana Huizingi, Ernsta M. Kantorowicza, Paula Kima, Hansa Kohna, Eugena Lemberga, Ferdinanda Lota i Stanisława Ossowskiego. Ze współczesnych muszę wymienić Amo Borsta, Józefa Chlebowczyka, Aleksandra Gieysztora, Frantiśka Grausa, Hansa Dietricha Kahla, Wiktora J. Kozłowa, Waltera Schlesingera, Jenö Szücsa, Karla Ferdinanda Wernera. Z niektórymi z nich miałem możność przedyskutować pewne problemy. Wiele zawdzięczam też rozmowom z niewymienionymi wyżej przyjaciółmi: Bronisławem Geremkiem i Klausem Zernackiem, a także dyskusjom w Warszawie, Frankfurcie n. Menem, Giessen i Marburgu.
Warszawa, sierpień 1980II. PUNKT WYJŚCIA
1. ŚWIADOMOŚĆ PLEMIENNA
Zarówno starożytni Germanowie, jak obserwujący ich pisarze rzymscy, uważali wspólne pochodzenie za główną więź łączącą członków plemienia. Pogląd o wspólnym pochodzeniu i wywód współczesnych członków plemienia od mitycznych bohaterów i bogów stanowił główną treść tradycji plemiennej trwającej w pieśniach kultowych (carmina antiqua, o których wspomina Tacyt¹) oraz w uroczystościach religijnych. Dzięki tym treściom, trudniej niż inne ulegającym zmianie i utrzymującym się w ciągu stuleci, plemię nie tylko zachowywało świadomość wspólnego pochodzenia i wspólnych dziejów, ale nawet po kilku stuleciach wędrówek potrafiło określić swą praojczyznę – punkt wyjścia szlaku wędrówki.
Rzecz prosta, wspólne pochodzenie było sztuczną konstrukcją, której zadawały kłam losy poszczególnych plemion, wchłaniających najrozmaitsze elementy etniczne. Dzieje wędrówek ludów ukazują jak niewielkie liczebnie plemiona urastały do wielkich potęg militarnych; tracąc po drodze tysiące członków, poległych w bitwach lub zmarłych z trudów podróży, nie kurczyły się jednak, wzmacniane odpryskami innych plemion, germańskimi zbiegami z armii rzymskiej, zbiegłymi niewolnikami etc. Zmiany osobowego składu plemienia dokonywały się tak szybko, że nie mogły zostać niedostrzeżone. A jednak trwała świadomość, że Goci z Hiszpanii, Akwitanii, Italii, Panonii, Mezji i Krymu są tymi samymi Gotami, którzy ze Skandynawii wylądowali u ujścia Wisły i stworzyli wielki związek plemion nad Morzem Czarnym. Nawet plemiona, które powstały dopiero w III wieku jako zupełnie nowe związki na gruzach dawniejszych struktur etniczno-politycznych, jak Frankowie i Alemanowie, stworzyły sobie sztuczną tradycję wspólnego pochodzenia. Tylko sąsiedzi czasami podkreślali mieszany charakter nowych związków plemiennych, zwłaszcza wtedy, gdy łączyły one elementy niespójne językowo; tak np. Penkinów nazywano Bastarnami, czyli mieszańcami, ponieważ weszły w ich skład elementy germańskie, celtyckie i irańskie.
Przy zmiennym składzie osobowym plemienia szczególne znaczenie miała grupa stanowiąca jego rdzeń i przechowująca tradycję plemienną. Była to starszyzna określana zwykle jako arystokracja plemienna; jej członkowie tworzyli na tle ogólnej tradycji plemiennej tradycję własnego rodu, starając się go wywieść jeżeli nie od bogów i znanych z tradycji plemiennej królów, to przynajmniej od ich towarzyszy, działających już w praczasach formowania się plemienia. Nie wszystkie plemiona posiadały stałych wodzów (których zwykliśmy pod wpływem pisarzy rzymskich nazywać królami), ale wszystkie miały wyodrębnioną grupę arystokracji – nosiciela tradycji; spośród tejże grupy wybierano też przywódców do konkretnych działań plemienia.
Poczucie wspólnoty plemienia wzmacniały inne czynniki: wspólny język, tryb życia, obyczaje, strój, czasem sposób noszenia włosów i zarostu (brody u Longobardów). Te ostatnie zresztą często związane były z religią plemienną lub stanowiły część tradycji.
Ogromny krok naprzód w badaniach nad świadomością plemienną i procesem kształtowania się plemion i związków plemiennych zawdzięcza nauka Reinhardowi Wenskusowi, który poddał wnikliwej analizie cały aparat pojęciowy związany z tymi zagadnieniami, ostro skrytykował legendy historiograficzne, nowoczesne mity wyrosłe na niesprawdzalnych hipotezach archeologicznych i lingwistycznych, a wreszcie prześledził rozwój znanych ze źródeł plemion germańskich okresu rzymskiego i wędrówek ludów. Po jego badaniach rzekoma „jedność pochodzenia” i typu antropologicznego poszczególnych plemion czy ich grup może być spokojnie odłożona do przezwyciężonych już poglądów.
Wspólnota językowa w świadomości plemiennej nie odgrywała analogicznej roli, jak w późniejszych narodach: była to nieomal wyłącznie wspólnota komunikatywna, której granice nie pokrywały się z granicami plemion. Oczywiście, wspólny język był niezbędny do porozumiewania się członków plemienia; dołączające doń elementy obce musiały przyjąć język większości jako instrument porozumiewania, co z czasem prowadziło do ich asymilacji językowej. Ale plemiona mówiące tym samym językiem nie przestawały być odrębnymi organizacjami politycznymi; co więcej, wspólnota językowa nie była uważana za powód do połączenia w całość plemion do niej należących: odmienne wierzenia, prawa, tryb życia uważane były za ważniejsze od wspólnego języka.
Język nie był więc przedmiotem specjalnej dumy czy przywiązania: mimo istnienia własnego pisma i zaczątków literatury Wizygoci już w V wieku spisywali swe prawa po łacinie, a niebawem zatracili znajomość własnego języka, nie tracąc przez to poczucia swej odrębności. Podobny był los innych plemion w obcym językowo środowisku. Proces asymilacji przeciągał się tylko wtedy, gdy do plemienia przewodzącego dołączała się zwarta grupa całkowicie obca językowo i mająca własną organizację plemienną (Alanowie w Galii wizygockiej, Bułgarzy w Italii longobardzkiej); opóźniała go zresztą odrębność zwyczajów prawnych, uważana za czynnik ważniejszy od języka.
W związku z tym sceptycznie należy odnosić się do tezy o istnieniu ponadplemiennej wspólnoty germańskiej. Oczywiście, bliskość językowa była dostrzegana przez poszczególne plemiona i tradycje plemienne dawały temu wyraz, wywodząc np. ludy zachodniogermańskie od trzech synów Mannusa. Ale już wschodnich Germanów do tej wspólnoty nie zaliczano, samo zaś pojęcie Germanów zostało stworzone przez zewnętrznych obserwatorów. Wspólna walka przeciw Rzymianom rodziła pewne poczucie solidarności „barbarzyńców”, ale nie kształtowało się ono bynajmniej w ramach germańskiej wspólnoty językowej; solidarność ta łączyła w związki i „wędrujące lawiny” ludy germańskie, celtyckie, irańskie, a nawet tureckie.
Bardzo trwałym czynnikiem były odrębne zwyczaje prawne, pierwotnie ściśle związane z wierzeniami religijnymi. Świadoma swej odrębności grupa plemienna strzegła przede wszystkim własnego prawa: grupa Sasów, posiłkująca Longobardów w ich inwazji na Italię, wróciła do dawnych siedzib, skoro Longobardowie nie pozwolili im zachować w nowych siedzibach odrębnego prawa. Odrębne prawo długo uświadamiało członkowi plemienia jego przynależność, nawet jeżeli utracił odrębność językową i stał się poddanym obcego władcy. W praktyce prawa plemienne stale wchłaniały obce wpływy i zmieniały swą treść pod wpływem czynników zewnętrznych. Dotyczy to zwłaszcza „plemiennych” praw germańskich, spisywanych na obszarach dawnego Imperium Rzymskiego, zwykle przy udziale rzymskich prawników, systematyzujących je i konkretyzujących na własną modłę. Przywiązanie do własnego prawa było jednak u plemion germańskich tak silne, że królowie frankijscy w VIII wieku nie mogli sobie pozwolić na narzucenie własnego prawa podporządkowanym plemionom na prawym brzegu Renu; tylko przez innowacje, wnoszone przy okazji spisywania praw zwyczajowych, starali się wprowadzić pewne korzystne dla siebie zmiany.
Reinhard Wenskus udowodnił, że plemię – gens, éthnos – było organizacją polityczną, podobnie jak późniejsze narody, i nie można przeciwstawiać „naturalnego” rozwoju plemion „sztucznemu”, politycznemu rozwojowi organizacji państwowo-narodowych. W związku z tym pojawia się konieczność pojęciowego rozgraniczenia plemienia od narodu, świadomości plemiennej od świadomości narodowej. Jest to tym ważniejsze, że ciągle pokutuje wśród szerokiej publiczności pogląd, iż między plemieniem a narodem istnieje tylko różnica ilościowa. Naród powstał rzekomo jako suma pokrewnych plemion, a świadomość narodowa zrodziła się dzięki rezygnacji plemion z własnej suwerenności na rzecz szerszej wspólnoty.
Sprawa staje się szczególnie ważna, gdy rozpatrujemy świadomość plemion, które zdołały stworzyć wielkie organizacje państwowe. Liczne teksty nie pozwalają wątpić w ich świadomość, a nawet dumę z własnej przynależności etnicznej, z wielkiej tradycji historycznej. Czy da się wobec tego przeciągnąć linię graniczną między świadomością plemienną a narodową? Czy da się znaleźć kryteria pozwalające stwierdzić, czy i od kiedy są narodem Węgrzy i czy byli narodem Longobardowie? Czy różnica polega tylko na większej trwałości świadomości narodowej w porównaniu z plemienną?
Ponieważ nie można mówić o istnieniu plemienia bez świadomości plemiennej, zajmiemy się na wstępie tą świadomością. Trzeba tu marginesowo zaznaczyć, że badacze społeczeństw przedklasowych często stosują termin „plemię” czy „lud” dla różnego typu wspólnot językowych lub kulturowych, nie zwracając uwagi, czy dana grupa istniała jako odrębna wspólnota etniczna we własnym pojęciu (z tradycją plemienną, mitem wspólnego pochodzenia etc.), czy też wyróżniana była i łączona w pewną całość tylko przez sąsiadów (np. pisarzy greckich i rzymskich) albo wreszcie przez archeologów czy lingwistów naszej epoki (np. „lud kultury pucharów lejkowatych” czy „Bałtosłowianie”).
Uznając polityczny charakter wspólnoty plemiennej uznajemy za plemię grupę ludzką przekonaną o wspólnym pochodzeniu i posiadającą kultywowaną wspólną tradycję historyczną, odbijającą się również w religii, prawie, obyczajach, stroju i innych elementach życia wspólnoty. Przekonanie to łączyło się z poczuciem własnej wartości, a nawet lepszości w stosunku do innych grup i dość łatwo przechodziło w świadomość specjalnego Boskiego mandatu, zlecającego danej grupie zadanie przewodzenia innym czy panowania nad nimi. Łączenie elementów mesjanizmu z wyższym dopiero stopniem świadomości etnicznej – świadomością narodową, jak to czyni R. Wenskus, nie wydaje się słuszne, skoro w skąpo zachowanym materiale źródłowym da się odszukać przekonanie o specjalnej misji i specjalnych Boskich faworach zarówno u obydwu gałęzi Gotów, jak u Franków: niewątpliwie chrześcijaństwo dostarczyło im motywacji ideologicznej, ale nie było konieczne do wytworzenia się takiego przekonania. Nasilenie elementów mesjanistycznych nie może więc służyć za czynnik wyróżniający świadomość narodową od plemiennej.
Natomiast czynnikiem takim jest brak w świadomości plemiennej powiązania uczucia przywiązania do plemienia z „ojczyzną”, umiejscowioną w określonym kraju i stanowiącą obiekt przywiązania i miłości. Jest to tym bardziej intrygujące, że wiele nazw plemion wywodzi się od nazw geograficznych czy od właściwości terenowych pierwotnych miejsc zamieszkania. Plemiona okresu wędrówek ludów zachowały wprawdzie pamięć o kraju, z którego wyszły, i o kolejnych miejscach pobytu, ale tradycja plemienna nie wyraża w stosunku do żadnego z nich uczuć przywiązania. Dopiero terytorialność uczuć plemiennych jest drogą do wytworzenia się świadomości narodowej; terytorializacja zaś może być dokonana przez stworzenie przez plemię trwałej organizacji państwowej.
Taki właśnie moment uchwycił Izydor z Sewilli, zwracając się do ukochanej Hiszpanii, „najpiękniejszej, świętej, zawsze szczęśliwej matki władców i plemion”: „Przesławne plemię Gotów po wielu zwycięstwach na świecie, walcząc porwało cię i obdarzyło miłością”². Jest to już świadectwo poczęcia procesu formowania się narodu hiszpańskiego, procesu długotrwałego i opóźnionego przez liczne wewnętrzne i zewnętrzne czynniki historyczne.
2. RZYMIANIE A BARBARZYŃCY
Późnorzymski poeta Prudencjusz, który jako chrześcijański pisarz znał oczywiście doktrynę o równości wszystkich ludzi wobec Boga, twierdził jednak w swej wierszowanej polemice z poganinem Symmachem, że „między Rzymianami a barbarzyńcami istnieje tak wielka odległość jak między człowiekiem a czworonogiem albo między istotą niemą a mówiącą”¹.
Prudencjusz pisał te słowa jeszcze z pozycji „panów świata”: opiewając zwycięstwa rzymskiego patrycjusza Stylichona nad Wizygotami Alaryka, nie przeczuwał, że już za kilka lat wstrząśnie całym światem rzymskim wiadomość o zdobyciu przez barbarzyńców Wiecznego Miasta. Fakt ten rozpoczął zaciętą polemikę literacką między chrześcijanami a poganami na temat przyczyn katastrofy: obie strony zrzucały na siebie nawzajem odpowiedzialność za klęski, dając upust uczuciom bezsilnej rozpaczy i szukając pomocy u czynników nadprzyrodzonych. Jedno wszakże łączyło polemistów: niechęć i pogarda dla barbarzyńców germańskich. Nie tylko opisywano ze szczegółami i wyolbrzymiano ich okrucieństwa i żądzę niszczenia; sami najeźdźcy jako ludzie, nawet w chwilach spokoju, budzili odrazę wykształconych Rzymian. Młodszy o pół wieku od Prudencjusza Sidonius Apollinaris żalił się, że nie jest w stanie pisać subtelnych wierszy pośród tłumu kudłatych Germanów i słysząc dźwięk ich języka; że musi ze smutnym obliczem chwalić pieśni śpiewane przez pijanego Burgunda o włosach śmierdzących zjełczałym masłem². W liście do przyjaciela pisał o „bestialskich i grubiańskich ludach”, o ich „dzikości i tępocie, która jak u zwierząt przejawia się w głupstwach, brutalności i wybuchowości”³.
Nie brak też było, począwszy od schyłku IV wieku, ludzi nawołujących do nieufności w stosunku do Germanów służących Cesarstwu. Synezjos z Kyreny, nie tylko chrześcijanin, ale późniejszy biskup, nawoływał cesarza Arkadiusza, aby pozbył się barbarzyńców z armii i administracji, bądź przez fizyczne unicestwienie, bądź przez obrócenie ich w niewolników na wzór spartańskich helotów⁴. Afrykańczyk Wiktor z Vita w drugiej połowie V wieku gorąco potępiał tych Rzymian, którzy zajmowali ugodowe stanowisko wobec Wandalów lub zgadzali się im służyć; nie brakło bowiem nawet poetów, którzy (jak Felicianus i Florentinus) za dworskie fawory sławili w mowie wiązanej nowych panów rzymskiej Afryki. Zwracając się do „tych nielicznych, którzy pokochali barbarzyńców i na swą zgubę niekiedy ich zachwalają”, Wiktor przypominał im, że barbarzyńcy „umieją tylko zazdrościć Rzymianom; jeżeli tylko jest to w ich mocy, zawsze pragną zaćmić chwałę i rodzaj imienia rzymskiego, a nawet życzą sobie, aby żaden Rzymianin nie pozostał przy życiu”⁵.
Cytowane tu zwroty, świadczące o nienawiści do najeźdźców, a zwłaszcza ostatni, bliski częstym w polemikach narodowych późniejszych stuleci wzajemnym oskarżeniom o pragnienie całkowitego wytępienia przeciwnika, każą zapytać, czy nie chodzi tu o rzymską świadomość narodową? Historyk francuski Pierre Courcelle, który najpełniej zestawił opinie pisarzy późnego antyku na temat stosunku Rzymian i barbarzyńców, pod wpływem świeżych własnych przeżyć podczas II wojny światowej podzielił nawet tych pisarzy na „patriotów”, „defetystów” i „kolaborantów”. Ta modernizacja problematyki nie przyczynia się jednak do zrozumienia procesów etniczno-politycznych okresu wędrówek ludów.
Rzymianie nigdy nie stworzyli narodu w sensie wspólnoty etnicznej opartej na świadomości wspólnoty pochodzenia, kultury i języka. Charakterystyczne dla rozwoju państwa rzymskiego jest wyobcowanie Rzymian jako wspólnoty politycznej, obejmującej miasto Rzym z należącymi doń obszarami, z organizacji plemiennej Latynów (najpóźniej od IV wieku p.n.e.). Język swój nazywali Rzymianie zawsze latyńskim (łacińskim), ale sami już wcześnie przestali uznawać się za Latynów; wchodzili w symbiozę z pokrewnymi, ale odrębnymi Sabinami, a nawet z całkowicie obcymi językowo Etruskami. W rosnącej świadomości politycznej Rzymian ośrodkiem skupiającym uczucia patriotyczne było nie plemię, ale miasto-państwo, res publica.
Mimo to w III i początku II wieku p.n.e. istniała – wydaje się – możliwość powstania narodu rzymsko-latyńskiego. Latynowie, po podporządkowaniu się Rzymowi, stanowili część ludności Italii najściślej związaną z państwem rzymskim; mieli prawo osiadać w Rzymie i nabywali przez to wszelkie uprawnienia obywateli rzymskich; kolonie latyńskie stanowiły jeden z elementów umacniających władzę Rzymu nad Półwyspem Apenińskim. W okresie kryzysu państwa rzymskiego podczas wojny z Hannibalem Latynowie dochowali wierności Rzymowi.
Patriotyzm rzymski, rozpłomieniony wojnami z Kartaginą, objawiał się m.in. w zainteresowaniu językiem macierzystym; pojawiała się nie tylko coraz obfitsza twórczość w tym języku, ale próbowano przeciwstawić ją szerzącym się wpływom greki i greckiej kultury. Katon Starszy i skupiony wokół niego krąg konserwatywnych Rzymian upatrywali w tych wpływach zagrożenie dla „rzymskich” cech osobowości obywateli Republiki,
Być może, gdyby podboje Rzymian nie odbywały się w tak błyskawicznym tempie, doszłoby do integracji narodowej Italii, jej latynizacji i przekształcenia w narodową ojczyznę. Jednak przed politykami rzymskimi zarysowały się inne perspektywy zjednoczenie i reorganizacja całego ówczesnego cywilizowanego świata. W takim dziele ideologia narodowa mogłaby tylko przeszkadzać. Pod rosnącym wpływem podbitej Grecji Rzymianie przejęli się ideami humanitaryzmu i kosmopolityzmu, o czym świadczyło szybkie szerzenie się wpływów filozofii stoickiej, zwłaszcza w wersji Panaitiosa z Rodos i Poseidoniosa.
Rzymscy prawnicy doprowadzili do wyabstrahowania pojęcia państwa, które mogło dzięki temu elastycznie przystosować się do nowych zadań; rozszerzanie obywatelstwa rzymskiego na służących państwu ludzi obcego pochodzenia pozwalało propagować to państwo jako dobro ogólnoludzkie: państwo rzymskie miało być stworzone do uporządkowania świata i zapewnienia mu pokoju. Nie tylko Wergiliusz w swej Eneidzie, apoteozującej państwo rzymskie, głosił tę ideologię⁶. Także Tacyt, piewca wojennych cnót i tężyzny Germanów, nie mógł sobie wyobrazić świata bez rzymskich organizatorów; „w wypadku gdyby – do czego niech bogowie nie dopuszczą – doszło do wygnania Rzymian, cóż mogłoby nastąpić innego, jak wojny wszystkich plemion między sobą?”⁷. Nawet św. Augustyn, krytykujący u progu katastrofy Imperium Rzymskiego wszystkie jego nieprawości, nie kwestionował jego prawa do narzucania światu swego „pokoju”. Pisarze chrześcijańscy powszechnie uważali zjednoczenie świata przez Rzymian za warunek niezbędny do rozpowszechnienia się nauki Chrystusa. Tylko Orozjusz, opisując podboje Rzymian, zadumał się nad losem podbitych, nad „żałosnym zniszczeniem licznych dobrze zorganizowanych ludów”, choć nie omieszkał podkreślić korzyści ze zjednoczenia dla wytworzenia ogólnoludzkiej wspólnoty chrześcijańskiej⁸.
Pozostawiając wszędzie dotychczasowe struktury społeczne i polityczne, Rzym prowadził politykę asymilacyjną, zakładając sieć kolonii wojskowych i umiejętnie szafując coraz bardziej masowym nadawaniem obywatelstwa rzymskiego. Lokalna starszyzna zostawała wszędzie przy władzy – pod warunkiem posłuszeństwa. Nadanie przez Karakallę w 212 roku obywatelstwa rzymskiego wszystkim wolnym mieszkańcom Cesarstwa było już tylko ostateczną konsekwencją politycznej „romanizacji” świata śródziemnomorskiego. Procesowi rozszerzania obywatelstwa rzymskiego towarzyszyło coraz częstsze powoływanie notabli z prowincji do senatu i na najwyższe urzędy, z cesarskim tronem włącznie. Nie narzucano nikomu języka i kultury – poza oficjalnym kultem państwowym; jeżeli wśród ludności prowincji szerzyła się łacina i greka to ze względu na dążenia jej samej do zmniejszenia dystansu od rzymskich panów świata. Septymiusz Sewer (193–211) został cesarzem, mimo iż jego ojczystym językiem był punicki, a wyuczoną łaciną władał nie najlepiej. Jego siostra w ogóle nie znała żadnego języka poza punickim. Już na przełomie II i III wieku n.e. cesarze z dynastii Sewerów odczuwali uprzywilejowanie Rzymu i Italii w stosunku do pozostałych obszarów Cesarstwa jako anachronizm: konsekwencją tej postawy była właśnie Constitutio Antoniniana z 212 roku.
Początkową różnorodność ludów, jednostek politycznych, praw obowiązujących na poszczególnych ziemiach uzależnionych przez Rzym zastąpił jednolity system prawno-administracyjny, na którego straży stał aparat biurokratyczny stale rosnący liczebnie i coraz bardziej skomplikowany. Koszta tego aparatu i coraz bardziej rozbudowywanej armii ponosiły miliony mieszkańców Imperium, z których tylko drobna część, warstwa wykształcona miała jakiś osobisty stosunek do państwa, jego ideologii, jego losów. Dla większości państwo było czymś bardzo odległym i obojętnym, a nawet wrogim. Państwo reprezentowali w oczach tych ludzi bezwzględni poborcy podatków, przekupni urzędnicy, grabieżczy żołnierze; państwo stało na straży nierówności społecznej, sankcjonując uzależnianie wolnych od wielkich właścicieli ziemskich, ograniczając swobodę chłopów, rzemieślników, a nawet dekurionów miast prowincjonalnych. Podwójny ucisk ze strony państwa i możnych stawał często nie do zniesienia, zwłaszcza w latach nieurodzajów lub spustoszeń czynionych przez najeźdźców germańskich.
Co wybitniejsi cesarze, począwszy od Aureliana (270–275), szukali sposobów pogłębienia związków między państwem a ludnością przez stworzenie państwowej religii, skłaniającej ludność do ofiarności na rzecz „wspólnego dobra” – res publica. Po pierwszych nieudanych próbach Konstantyn Wielki (306–337) dostrzegł możliwość przekształcenia chrześcijaństwa w taką państwową ideologię; w ciągu IV wieku po różnych perypetiach chrześcijaństwo rzeczywiście stało się oficjalną religią państwową, a cesarze roztoczyli nie tylko protekcję, ale i władzę nad Kościołem.
Jednak chrześcijaństwo nie przyczyniło się w poważniejszym stopniu do scementowania ludności Cesarstwa wokół „res publica” czy „nomen Romanum”. Wpłynęły na to różne przyczyny. Po pierwsze, już od IV wieku wystąpiły w łonie Kościoła kontrowersje ideologiczne, przeradzające się w gwałtowne konflikty, a często krwawe starcia, wstrząsające całym społeczeństwem (arianizm, donatyzm, nestorianizm, monofizytyzm). Po drugie, nie wszyscy przewodnicy Kościoła akceptowali jego związek z państwem: wielu ostro krytykowało wszystkie krzywdy społeczne dziejące się z aprobatą, a nawet wskutek działalności państwa. Abstrakcyjne pojęcia zwalczających się wzajemnie od wieków: civitas Dei – państwa Bożego, i civitas terrena – grzesznego państwa Szatana, stworzone przez św. Augustyna pod wrażeniem załamywania się rzymskiego porządku, upraszczali liczni popularyzatorzy, utożsamiając civitas terrena z państwem rzymskim, które przez swą niegodziwość stanęło w opozycji do ideału chrześcijaństwa – państwa Bożego. Podobne poglądy znajdowały żywy oddźwięk wśród niezadowolonych warstw społecznych, które obojętnie lub z aprobatą patrzyły na upadek dawnego porządku i bez strachu, a nawet z sympatią witały Germanów: zwłaszcza uciemiężeni chłopi, pozbawieni majątku, nie mieli czego się obawiać, a upadek panowania rzymskiego prowadził do załamania znienawidzonego systemu podatkowego.
Podczas gdy Augustyn i Orozjusz wskazywali, że państwo rzymskie nie jest wieczne ani doskonałe, choć byli jednak do niego na swój sposób przywiązani, inny pisarz im współczesny, Salwian z Marsylii, nie ukrywał swej satysfakcji z upadku „państwa grzechu” i głosił mit „dobrego barbarzyńcy”, którego prostota i naturalne cnoty kontrastują z zepsuciem cywilizacji. O ile nie u wszystkich pisarzy kościelnych można dostrzec podobne poglądy (P. Courcelle zalicza Salwiana i głosicieli analogicznych tez do „kolaborantów”), to trudno znaleźć w całej literaturze kościelnej tego okresu jakieś apele do przeciwstawienia się najeźdźcom, do walki w obronie państwa i cywilizacji. Kościół zajął pozycję biernego obserwatora, czasem biadającego nad upadkiem ginących wartości, czasem jednak podkreślającego, że z pojawieniem się barbarzyńców w granicach rzymskich powstała szansa pozyskania wielu tysięcy nowych dusz dla chrześcijaństwa. Tylko tam, gdzie – jak w Afryce – barbarzyńcy podjęli prześladowania religijne, pojawiają się, jak w dziele Wiktora z Vita, wezwania do oporu i piętnowania zdrajców.
Wśród wykształconych przedstawicieli warstw rządzących, ściśle związanych – zdawać by się mogło – z państwowością rzymską, również nie było jednolitego stanowiska. Znaczna część rodów senatorskich, zrażona do państwa z powodu odsuwania od udziału we władzy na rzecz awansowanych przez cesarzy „nowych ludzi” niskiego lub wręcz barbarzyńskiego pochodzenia, obojętnie przyjmowała katastrofę Imperium i chętnie podejmowała funkcję doradców u boku królów germańskich. Niektórym wystarczała jako uzasadnienie służby najeźdźcom chęć zachowania swych dóbr, inni – jak galijski senator Avitus – roili sobie pozyskanie tych czy innych władców germańskich dla rzymskiej cywilizacji i państwowości.
Wśród ludzi przywiązanych do rzymskich tradycji toczyła się zacięta polemika o przyczyny katastrofy: po stronie pogańskiej Symmachus i Rutilius Namatianus, po chrześcijańskiej – Prudencjusz i Orozjusz, wzajemnie oskarżali się o spowodowanie upadku Rzymu przez narażenie się bóstwu. Usunięcie z sali obrad senatu posągu bogini zwycięstwa, spalenie ksiąg sybillińskich, gwarantujących rzekomo wieczność Rzymu, zamykanie świątyń i niszczenie posągów bóstw – oto argumenty używane przez wykształconych „pogan” (we wschodniej części Imperium zwanych „Hellenami”) do obwiniania chrześcijaństwa o spowodowanie odwrócenia się szczęścia od Rzymian. Chrześcijanie z kolei uważali, że obrażające Boga bałwochwalstwo, zepsucie obyczajów w miastach i na dworze, herezje i popełniane nagminnie grzechy wywołały gniew Przedwiecznego na Miasto, które nie może być Wiecznym bez Jego łaski.
Jedni i drudzy występowali jednak często zgodnie przeciwko Germanom w armii i administracji rzymskiej. Głosili, że wszyscy ci rzekomi słudzy Imperium są w rzeczywistości powiązani z barbarzyńcami i mają im ułatwić zniszczenie państwa. Rady, dawane cesarzowi Arkadiuszowi przez Synezjosa z Kyreny, są wyrazem nastrojów w społeczeństwie wschodniorzymskim; nastrojów tak silnych, że znalazły poparcie także wśród niższych warstw ludności Konstantynopola i doprowadziły do rzezi gwardzistów gockich w 400 roku. W zachodniej części Cesarstwa podobne nastroje wywołało zamordowanie w 408 roku patrycjusza Stylichona, Wandala z pochodzenia, który jedyny był w stanie uratować Rzym przed Wizygotami, a następnie prześladowanie żołnierzy pochodzenia germańskiego, co spowodowało masową ich dezercję do obozu króla Wizygotów Alaryka. Stylichonowi przypisywano nie tylko zdradę na rzecz Wizygotów, ale także spowodowanie najazdu innych plemion germańskich na Galię (tak uważał nawet św. Hieronim); przypisywano mu nawet dążenie do zniszczenia chrześcijaństwa. Nie dbając o logikę, oskarżano go raz o chęć zniszczenia Imperium i oddania go Germanom, kiedy indziej znowu o pragnienie usunięcia Honoriusza i opanowania tronu cesarskiego. Na wzniesionym na jego cześć po zwycięstwie pod Pollentią pomniku na Forum Romanum (do dziś zachowanym) zatarto jego imię.
Te wybuchy nienawiści do Germanów, ogarniające w swych porywach dość szerokie kręgi ludności rzymskiej, nie przerodziły się jednak w trwałe uczucia patriotyczne ani w ofiarność na rzecz zagrożonego państwa. Nie możemy zaliczać tu bohaterskiego niekiedy oporu miast południowej Galii czy Afryki stawianego Wizygotom i Wandalom; w tych przypadkach chodziło o obronę własnego życia i mienia mieszkańców, o obronę ścisłej ojczyzny: rodzinnego miasta, regionu. Patriotyzm regionalny wysunął się przed uczucia lojalności wobec państwa, coraz bardziej dalekiego i nieobecnego. Sprzyjało temu procesowi podejmowanie przez władzę rzymską fałszywych kompromisów z najeźdźcami, wydających na pastwę tych „sprzymierzeńców” ludność miast i całych prowincji.
Jaki był stosunek drugiej strony, to znaczy najeźdźców germańskich, do państwa rzymskiego i jego ludności? Problem ten jest od wieków przedmiotem dyskusji historyków, której końca nie widać. Wiele zamieszania wnieśli tu nacjonalistyczni historycy niemieccy XIX i XX wieku, którzy dopatrywali się słabszych lub silniejszych elementów świadomości ogólnogermańskiej u atakujących Rzym barbarzyńców; w pewnym okresie stawiali nawet znak równości między pojęciami „germański” i „niemiecki” W ten sposób wódz Cherusków Arminiusz, zwycięzca Rzymian w Lesie Teutoburskim w 9 roku n.e., awansował na obrońcę niepodległości Germanii (=Niemiec) przed najazdem rzymskim.
W rzeczywistości świadomość wspólnot germańskich nie przekraczała zasięgu plemion. Ogólna nazwa „Germanów” została im, jak już wspomniano, nadana przez obserwatorów z zewnątrz – Celtów i Rzymian. Organizowane od czasu do czasu większe związki plemion, jak np. tzw. państwo Marboda na terenie dzisiejszych Czech u progu n.e., okazywały się nietrwałe, podobnie jak stworzone w IV wieku „państwo” Gotów nad Morzem Czarnym – luźny związek wielu różnojęzycznych ludów, rozbity przez Hunów.
Germańscy sąsiedzi Imperium Rzymskiego nie tylko toczyli z nim walki, ale pozostawali z nim w stałych kontaktach politycznych i handlowych; całe plemiona wstępowały na służbę Rzymu, atakując dla jego celów politycznych swych germańskich pobratymców; liczni Germanie podejmowali służbę w armii rzymskiej, stanowiąc z czasem jej najbardziej wartościowe oddziały. Służba wojskowa umożliwiała uzyskanie obywatelstwa rzymskiego, a także awans, zwłaszcza od kiedy cesarze, sami wywodzący się z szeregów armii, popierali swych dzielnych i wiernych podkomendnych, ceniąc ich zalety żołnierskie, a nie zwracając uwagi na ich pochodzenie i brak wykształcenia. Tą drogą już w IV wieku oficerowie pochodzenia germańskiego, jak Frank Arbogast czy Wandal Stylichon, dochodzili do najwyższych stanowisk w państwie. Ale nie tylko germańscy oficerowie znajdowali chętne przyjęcie w państwie rzymskim. Już Marek Aureliusz (161–180) zaczął osadzać Germanów jako chłopów na wyludnionych przez wojny obszarach Cesarstwa. Marzeniem licznych Germanów było przekroczyć granicę Imperium Rzymskiego i osiedlić się na jego terenie, by żyć w spokoju od wojowniczych sąsiadów i w warunkach wyższej cywilizacji, której wpływy wśród nich zataczały coraz szersze kręgi i budziły tęsknotę za bogactwami i wspaniałością krajów śródziemnomorskich. Jeżeli te dalekosiężne cele nie spotykały się z przychylnością władz rzymskich, to zadowalali się Germanowie doraźnymi wyprawami grabieżczymi, przynoszącymi łupy i zmuszającymi nieraz Rzymian do pertraktacji i okupu.
O ile Rzymianie chętnie przyjmowali jako żołnierzy i osadników poszczególnych Germanów, o tyle przez długi czas unikali zezwalania na osiedlanie się całych plemion na terytorium Cesarstwa. Plemię stanowiło zwartą, autonomiczną jednostkę polityczną i wydzielony mu obszar wymykał się spod kompetencji administracji rzymskiej; pojedynczy Germanowie żenili się z mieszkankami Imperium i szybko się asymilowali; plemię natomiast było jednostką endogamiczną, a jego tradycje odrębności uniemożliwiały zaszczepienie jego członkom rzymskiej ideologii państwowej.
Jednak w 357 roku cesarz Julian Apostata został zmuszony zezwolić Frankom Salickim na osiedlenie się w Toksandrii, w granicach Imperium. Był to początkowo fakt odosobniony, a Frankowie zachowywali się lojalnie wobec Cesarstwa, choć w ciągu stu lat pobytu w jego granicach ani nie ulegli romanizacji, ani nie wznieśli się na wyższy poziom cywilizacji. Ale napór Hunów na ludy zamieszkujące poprzednio tereny europejskiego Barbaricum doprowadził do coraz natarczywszego dobijania się Germanów do granic Imperium. Znane są skutki osadzenia Wizygotów przez cesarza Walensa w Mezji w 376 roku; nie upłynęły dwa lata, kiedy przygarnięci przez cesarza „sprzymierzeńcy” zniszczyli go wraz z całą armią pod Adrianopolem. Teodozjusz Wielki (378–395) opanował sytuację, ale musiał się (382) pogodzić z obecnością zorganizowanych Gotów w Mezji i Panonii. Goci, niezadowoleni ze swych siedzib, ruszyli przez terytoria rzymskie, niosąc rabunek i pożogę; od 406 roku naśladowali ich, po przekroczeniu granic Renu, Wandalowie, Swewowie, Burgundowie i Alanowie (ci ostatni – irańskiego pochodzenia). Wszyscy oni domagali się tylko dobrego terytorium w granicach Cesarstwa, gdzie mogliby żyć swobodnie, bezpiecznie i zamożnie, ale z przedstawianych im ofert z reguły bywali niezadowoleni. Antygermańskie ruchy wśród społeczeństwa rzymskiego wywołały wśród najeźdźców uczucie zagrożenia, co powodowało krwawe represje wobec ludności i bezmyślne niszczenie miast. Słabość, okazana przez Rzym, wzbudziła poczucie triumfu z powodu zwycięstw nad panami świata i coraz bardziej lekceważący do nich stosunek. Już bez zezwolenia Rzymian rozszerzali germańscy „sprzymierzeńcy” swe posiadłości lub zmieniali wyznaczone im siedziby. Trzeba było podburzać jednych przeciw drugim, jak to czynił „ostatni Rzymianin”, Aecjusz, aby umożliwić władzy rzymskiej teoretyczną przynajmniej kontrolę nad państwem.