Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świt nowych czasów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Świt nowych czasów - ebook

Świat po pandemii pogrąża się w kryzysie, a cieniem chaosu jest przemoc. W Europie nasilają się ataki terrorystyczne, rośnie aktywność wojsk na Wschodzie, wody Morza Bałtyckiego są coraz bardziej niespokojne. Dawne sojusze tracą na znaczeniu i nie wiadomo, komu jeszcze można ufać. Świt nowych czasów zwiastuje wojnę.

Adam Thomal, były policjant, a obecnie pracownik polskiego MSZ, sporządza pewną analizę, którą ściąga na siebie uwagę Amerykanów. Niestety, nie tylko ich… Uwikłany w ryzykowną polityczną grę, odkrywa pilnie strzeżone tajemnice, co w tych okolicznościach oznacza wyrok. Stawką zaś jest przyszłość Starego Kontynentu.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65904-95-9
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Było upal­nie. Dusz­no, bar­dzo dusz­no. Wko­ło uno­si­ły się po­mie­sza­ne, nie naj­przy­jem­niej­sze za­zwy­czaj za­pa­chy. Smro­dek sta­re­go ole­ju oraz aro­mat nie­lu­bia­nej przez Ka­mi­la kawy, któ­rą wy­plu­wał z bia­łą chmu­rą eks­pres za kon­tu­arem baru. Woń mor­skiej soli, któ­ra przy­kle­ja­ła się do skó­ry, ubra­nia i ple­ca­ka. Odór potu tłu­mu, któ­ry opa­no­wał ka­wiar­nię. Sły­chać było gwar dzie­si­ątek mie­sza­jących się roz­mów, śmie­chów, nie­mi­łych od­zy­wek zmęczo­nych i spo­co­nych kel­ne­rek. Za­czep­ki roz­ocho­co­nych wa­ka­cyj­ną at­mos­fe­rą pod­ry­wa­czy i zre­zy­gno­wa­ne po­hu­ki­wa­nia ro­dzi­ców usi­łu­jących zdy­scy­pli­no­wać swo­je dzie­ci.

Ale Ka­mi­lo­wi po­do­ba­ło się wszyst­ko, co miał do­oko­ła. Co wi­dział, co czuł. Na­wet opar­cie krze­sła zro­bio­ne­go z ja­ki­chś dru­tów, po­wy­gi­na­nych w niby to ar­ty­stycz­ny spo­sób, mało te­raz uci­ska­ło.

Miał wa­ka­cje. On, jego sio­stry, ku­zyn Ma­ciej. Ro­dzi­ce. Czuł się jak ktoś wa­żny, w wiel­kim świe­cie.

Znów od­wie­dzi­li pla­żę obok mola. Te­raz pa­ła­szo­wał wiel­ką por­cję sło­nych, ale naj­lep­szych na świe­cie fry­tek. Nic nie mu­siał. Do­ka­zy­wał jak resz­ta, dzie­lił się nie­mądry­mi teo­ria­mi i pa­trzył na po­tok lu­dzi wy­le­wa­jący się co chwi­la z po­bli­skie­go tu­ne­lu dwor­ca.

Ko­lo­ro­wi lu­dzie. Ko­bie­ty w ka­pe­lu­szach i krót­kich spód­ni­cach, na któ­re zer­kał nie­śmia­ło i ostro­żnie, tak by sta­rzy się nie zo­rien­to­wa­li. Dużo opa­lo­nych ciał, prze­ró­żnych fi­ku­śnych stro­jów, przy­wie­zio­nych chy­ba na po­kaz, tyl­ko tu, na kil­ka dni nad mo­rze.

Wszyst­kich, któ­rzy ru­sza­li w stro­nę pla­ży, wi­tał wiel­ki trans­pa­rent z na­pi­sem _SO­POT Fe­sti­val ’85_, wy­wie­szo­ny nie­co zbyt wcze­śnie, jak za­uwa­żył Ka­mil. Fe­sti­wal ko­ja­rzył się z ko­ńcem wa­ka­cji, a do tego po­twor­ne­go cza­su był jesz­cze mie­si­ąc.

Ka­mil ło­wił wzro­kiem w tym tłu­mie co cie­kaw­sze per­so­ny, naiw­nie li­cząc, że zo­ba­czy ko­goś sław­ne­go. Ko­goś, kogo wi­dział tyl­ko w te­le­wi­zji. Ro­do­wicz albo Nie­me­na. Rok temu się uda­ło.

Dla nie­go był to inny świat. Pe­łen barw i ży­cia. A prze­cież znał to mia­sto, by­wał u ciot­ki je­sie­nią i wio­sną. Nie, tam­ten So­pot mu się nie po­do­bał. Był pu­sty i sza­ry. Po­twor­nie sza­ry, chy­ba na­wet bar­dziej niż Gda­ńsk. Jak wszyst­kie mia­sta pe­łen gry­zące­go dymu i tych dłu­gich ko­le­jek pod ka­żdym nie­omal skle­pem.

Te­raz mia­sto żyło na­praw­dę i na ja­kiś czas Ka­mil za­po­mi­nał, że woli lasy i pola wo­kół domu oraz tam­tą ci­szę. Ale prze­cież na wsi nie było tego wszyst­kie­go…

– Tata, patrz. – Wzdry­gnął się, wy­pro­sto­wał i wy­ci­ągnął pa­lec, wska­zu­jąc za szy­bę ka­wiar­ni. Roz­dzia­wił usta, uka­zu­jąc nie­po­gry­zio­ne fryt­ki.

– No, no! – Oj­ciec unió­sł słom­ko­wy ka­pe­lu­tek i po­wa­chlo­wał się, ki­wa­jąc z uzna­niem gło­wą. Syn miał oko do ta­kich wi­do­ków.

Na uli­cy, tuż obok baru i we­jścia na dwo­rzec, z mo­zo­łem par­ko­wał wiel­ki ame­ry­ka­ński krążow­nik szos. Ka­mi­lo­wi wy­dał się wprost gi­gan­tycz­ny. Dwu­drzwio­wy, lśni­ący, jak­by na po­kaz, brązo­wy me­ta­lic. Samo jego po­ja­wie­nie się zro­bi­ło wra­że­nie. Lu­dzie za­częli przy­sta­wać. Ko­bie­ty, mężczy­źni. Ko­men­to­wa­li, za­zdro­ści­li, po­dzi­wia­li.

– Jesz­cze je­den się po­pi­su­je. – Mama upi­ła wody so­do­wej, uda­jąc, że ta­kie wi­do­ki jej nie im­po­nu­ją. – Tu co dzień ja­kiś za­gra­nicz­niak przy­je­żdża. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, ale za­raz wy­ci­ągnęła wy­żej szy­ję.

– Ja cię… – wy­stękał Ka­mil, kie­dy kie­row­ca, czło­wiek jak z ame­ry­ka­ńskie­go fil­mu, wy­sze­dł z auta, otwo­rzyw­szy dłu­gie drzwi. To­wa­rzy­szy­ła mu za­dba­na, ubra­na w cud­ną ja­sną su­kien­kę pi­ęk­no­ść z eg­zo­tycz­ną, upi­ętą jak tur­ban chu­s­tą na gło­wie.

– Idzie­my? – Ka­mil niby za­py­tał, ale od razu wy­rwał z miej­sca.

Za to też ko­chał wa­ka­cje i to mia­sto. Jak mó­wi­ła mama, tu co rusz mo­żna było na­po­tkać ta­kie wozy, któ­rych gdzie in­dziej, a zwłasz­cza po wsiach, pró­żno było szu­kać.

Ka­mil za­czął prze­dzie­rać się przez kor­don let­ni­ków, co­raz bli­żej przy­su­wa­jących się do ame­ry­ka­ńskie­go cuda. Na­raz zwol­nił i za­trzy­mał się, choć głu­chy był na po­krzy­ki­wa­nie ojca, że za­raz się zgu­bi.

Przy­sło­nił oczy, chro­ni­ąc je od sło­ńca. Po chod­ni­ku od stro­ny pocz­ty ja­kiś chło­pak je­chał zie­lo­nym, bla­sza­nym mo­skwi­czem. We­hi­ku­łem na­pędza­nym pe­da­ła­mi. Z kie­row­ni­cą i lu­ster­ka­mi. Za­baw­ką, któ­ra śni­ła się Ka­mi­lo­wi po no­cach. Cóż mu tam ame­ry­ka­ńskie wozy! Pi­ęk­ne były i obce, ale dla do­ro­słych, a to… to miał na­dzie­ję kie­dyś do­stać pod cho­in­kę albo na uro­dzi­ny. Nie dało się tego ku­pić, w żad­nym skle­pie nie było, a i po zna­jo­mo­ści, gdy­by było, nikt spod lady by cze­goś ta­kie­go nie sprze­dał. Ame­ry­ka­nów w So­po­cie la­tem kil­ka już wi­dział.

Ka­mil zro­bił dwa susy i był przy „po­je­ździe”.

– Kla­wy wó­zek. – Nie krępo­wał się i od razu za­brał do za­po­zna­wa­nia. – Masz fart… Gdzie ci go ku­pi­li?

Ob­cho­dził za­ba­wecz­kę z sie­dzącym w środ­ku nie bar­dzo pew­nym sie­bie i za­sko­czo­nym blon­dy­nem ob­ci­ętym na pa­zia, w kre­mo­wej ba­we­łnia­nej ko­szu­li. Mu­siał mieć jak Ka­mil z je­de­na­ście lat, a może nie­co mniej.

– No, faj­ny, faj­ny… – Głos mło­de­go ro­bił się co­raz bar­dziej prze­jęty. – Gdzie miesz­kasz? – W tym py­ta­niu kry­ła się in­ten­cja ry­chłej wspól­nej za­ba­wy i prze­je­cha­nia się mo­skwi­czem. – Bo ja u ciot­ki… I często…

Ka­mil prze­rwał, wi­dząc, że chło­pak w au­cie pa­trzy się tyl­ko na nie­go, w do­dat­ku ja­koś tak dziw­nie.

– Ty jak się na­zy­wasz? Sły­szysz mnie? – Mło­dy przy­gry­zł war­gę z za­kło­po­ta­ną miną. Po­dra­pał się po gło­wie i za­czął roz­glądać się za oj­cem.

– _Ty, Jura, szto?_ – do­le­ciał go su­ro­wy męski głos.

Ka­mil pod­nió­sł oczy. Obok chło­pa­ka w mo­skwi­czu stał wy­so­ki, krzep­ki mężczy­zna. Krót­ko ostrzy­żo­ny, twarz miał szczu­płą, wy­ra­zi­stą, z dwie­ma głębo­ki­mi bruz­da­mi po bo­kach ust. Pa­trzył punk­ci­ka­mi źre­nic z wąskich, głębo­ko osa­dzo­nych nie­bie­skich oczu.

Po­gła­dził Ka­mi­la do­bro­tli­wie po gło­wie i uśmiech­nął się krót­ko. Za­czął mó­wić coś do syna, ale Ka­mil nie­wie­le zro­zu­miał. Obok mężczy­zny po­ja­wi­ła się ko­bie­ta, chy­ba jego żona, i za­częła ru­gać mło­dzie­ńca w za­baw­ce.

Cała trój­ka ode­szła, tyl­ko na chwi­lę przy­sta­nąw­szy przy ame­ry­ka­ńskim „krążow­ni­ku”.

Ka­mil stał smut­ny i po­twor­nie za­wie­dzo­ny. Od­pro­wa­dzał wzro­kiem dziw­ne­go chłop­ca we wspa­nia­łym sa­mo­cho­dzi­ku. Był zły, że nie uda­ło się na­wi­ązać zna­jo­mo­ści, i jesz­cze bar­dziej, że nie dane mu było po­je­ździć.

Chło­piec, wy­so­ki jak na swo­je dzie­si­ęć lat, przy­sta­nął na chod­ni­ku z otwar­tą sze­ro­ko bu­zią. Jego okrągłe oczy, po­ły­sku­jące węgiel­ki, po­że­ra­ły ka­żdy skra­wek do­strze­żo­ne­go wi­do­ku. Za­ma­rł, nie­czu­ły ani na skwar le­jący się z nie­ba, ani na moc­ne po­dmu­chy sło­ne­go mor­skie­go wia­tru.

– Ta­kim… ta­kim, dziad­ku, pły­wa­łeś? – Ob­ró­cił gło­wę i wy­pro­sto­wał dłoń, wska­zu­jąc przed sie­bie.

– Tak, na ta­kim…

Star­szy pan przy­sta­nął przy wnu­ku. Siwy, o ci­ągle gęstej, krót­ko ob­ci­ętej i od­po­wied­nio przy­gła­dzo­nej fry­zu­rze. Był wy­so­ki, wy­pro­sto­wa­ny jak stru­na, do­stoj­ny. Mimo cie­płej let­niej po­go­dy no­sił lek­ki gar­ni­tur. Twarz miał po­ci­ągłą, na­zna­czo­ną zmarszcz­ka­mi. Oczy, po­dob­nie jak u jego wnu­ka czar­ne jak smo­ła, błysz­cza­ły in­te­li­gen­cją.

Star­szy pan po­czuł się ujęty fa­scy­na­cją ma­łe­go Hor­sta. Za­sta­na­wiał się krót­ko, czy to na­tu­ral­ny od­ruch mło­dzie­ńca, za­in­te­re­so­wa­ne­go wszyst­kim, co im­po­nu­jące i wiel­kie, czy to jego wła­sne opo­wie­ści z daw­nych cza­sów przy­nio­sły efekt.

Stał nie mniej ocza­ro­wa­ny, acz­kol­wiek z in­ne­go po­wo­du. Spo­tka­nie dwóch po­ko­leń Schne­ide­rów u stóp po­mni­ka po­le­głych ma­ry­na­rzy okrętów pod­wod­nych i okrętu, na któ­rym siwy pan prze­żył trud­ne, ale naj­wspa­nial­sze lata swo­je­go ży­cia.

– Dziad­ku… – Nie­cier­pli­wo­ść wy­rwa­ła Hor­sta z cie­kaw­skie­go wga­pia­nia się raz w mo­nu­men­tal­ną ma­chi­nę, raz w dziad­ka, któ­ry te­raz wy­dał się mło­dzie­ńco­wi jesz­cze bar­dziej po­sągo­wy i nie­zwy­ci­ężo­ny. Na pew­no prze­cież po­trze­ba było wie­le siły i na­wet wi­ęcej od­wa­gi, by okie­łznać tego sta­lo­we­go ol­brzy­ma.

– Słu­cham? – Star­szy pan ock­nął się. – Tak, tak, chłop­cze. – Po­gła­dził gło­wę wnu­ka. – Pły­wa­łem na ta­kim okręcie. Na U-Bo­ocie VII, ale i na in­nych.

Przy­sta­wił dłoń do czo­ła, osła­nia­jąc się od do­kucz­li­wych pro­mie­ni sło­ńca, i po­dzi­wiał sza­re ciel­sko okrętu. Je­dy­ne­go na świe­cie, usta­wio­ne­go tu, opo­dal Ki­lo­nii, w La­boe w za­chod­nich Niem­czech, u stóp wie­ży po­mni­ka po­le­głych pod­wod­nia­ków. Był ma­je­sta­tycz­ny, choć nie naj­wi­ęk­szy. Ni­czym wie­lo­ryb rzu­co­ny na brzeg, któ­ry za­sty­gł w bez­ru­chu i już nie jest gro­źny. Wta­piał się w oto­cze­nie pła­skich wydm, po­ły­sku­jących mor­skich fal i od­le­głych cętek ludz­kich syl­we­tek. Star­szy pan by­wał tu rzad­ko, od ko­ńca woj­ny może dwa razy. I jak wte­dy, tak i te­raz wra­ca­ły ob­ra­zy. Wspo­mnie­nia ka­żde­go pa­tro­lu, ka­żde­go zda­rze­nia.

– Ostat­ni raz twój dzia­dek pro­wa­dził do wal­ki okręt pod­wod­ny… czter­dzie­ści lat i dwa mie­si­ące temu – oznaj­mił star­szy je­go­mo­ść na wy­de­chu, pod­nio­śle, tłu­mi­ąc wzru­sze­nie. Zła­pał Hor­sta za rękę i ru­szy­li w stro­nę mu­ze­al­ne­go okrętu. – Po­ka­żę ci to, o czym tyle ci opo­wia­da­łem. Ta­kich okrętów były dzie­si­ąt­ki, wszyst­kie bar­dzo gro­źne. Mo­gły­by być na­dal, gdy­by… gdy­by Dönitz po­słu­chał Ca­na­ri­sa…

– Dziad­ku? – Horst nie zro­zu­miał i po­ci­ągnął go za dłoń, nie­za­do­wo­lo­ny, że ja­kieś do­ro­słe spra­wy mącą jego za­chwy­ty.

– Tak, tak… Je­steś jesz­cze za mło­dy. Ta­kie dys­ku­sje nie po­win­ny cię in­te­re­so­wać. No, cho­dź. – Przy­śpie­szył kro­ku. – Po­ogląda­my. A kie­dyś… Kto wie, może i ty będziesz słu­żył na czy­mś ta­kim. Może znów będzie jed­na, duża i wspa­nia­ła Krieg­sma­ri­ne. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: