- W empik go
Symetryści. Jak się pomaga autokratycznej władzy - ebook
Symetryści. Jak się pomaga autokratycznej władzy - ebook
Symetryści. Jak się pomaga autokratycznej władzy to analiza zjawiska symetryzmu wraz z odpowiedziami na pytania, kim są tytułowi symetryści, w jaki sposób wspierali rząd Zjednoczonej Prawicy i czy ponownie przyczynią się do zwycięstwa PiS w nadchodzących wyborach. Autorzy książki w 2016 roku, zaraz na początku rządów PiS, wprowadzili pojęcie symetryzmu do słownika języka politycznego. W ich ocenie PiS demolujący ład konstytucyjny, praworządność, media, system edukacyjny, prawa kobiet i prawa mniejszości nie mógł być traktowany na równi z innymi partiami politycznymi. Symetryści zaś – dziennikarze, komentatorzy, eksperci i wyborcy – nie dostrzegają wyjątkowości obecnej władzy i, jak twierdzą, zachowują równy, właśnie symetryczny dystans do wszystkich sił polskiej sceny politycznej, w efekcie jednak taki sam do demokratów jak do autokratów. Zdaniem autorów pojęcia symetryzmu, przyczyniło się to do „unormalniania” systemu, który jawnie odchodzi od zasad liberalnej demokracji. Książka pokazuje dzieje symetryzmu w ostatnich siedmiu latach i jest również zbiorczą polemiką z adwersarzami.Zawiera premierowy, niepublikowany wcześniej materiał, uzupełniony o kilka artykułów z tygodnika POLITYKA.
Kategoria: | Polityka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-958672-9-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obserwujemy życie polityczne w Polsce od wielu lat. Stworzyliśmy publicystyczny duet jesienią 2005 r., kiedy do władzy po raz pierwszy doszła siła odmienna niż wszystkie wcześniej po 1989 r. Prawo i Sprawiedliwość, partia Jarosława Kaczyńskiego, od początku nie ukrywało, że jest całkowicie różne od poprzedników i się tym wręcz szczyciło. To nie była zwykła zmiana rządów, ale zupełnie nowa sytuacja ustrojowa. Nie wszyscy wtedy to dostrzegli, tak jak, co jeszcze dziwniejsze, nawet w 2015 r., przy drugiej odsłonie PiS u sterów państwa.
My wiedzieliśmy, że mamy do czynienia ze zjawiskiem jakościowo nowym, niebezpiecznym dla demokratycznego systemu i nieprzewidywalnym w politycznej praktyce. Zaczęliśmy je zatem regularnie opisywać, pokazując procesy, prawidłowości, działania, także narracje i mity nowej ekipy; weszliśmy w rolę swoistych kronikarzy i komentatorów tego niezwykłego politycznego i społecznego procesu. Wtedy PiS był u progu swojej potęgi i wpływów, popełniał wiele błędów wizerunkowych, używał opowieści ze starej epoki (tzw. układ, na co odpowiedzią miałaby być IV RP), wdał się w karkołomne alianse z Samoobroną i LPR. W efekcie w 2007 r. PiS przegrał z Platformą Obywatelską, która zaproponowała inną opowieść: o nowoczesnej, europejskiej, odideologizowanej Polsce. Przed tamtymi wyborami ukazała się nasza książka „Cień wielkiego brata. Ideologia i praktyka IV RP”, gdzie opisaliśmy dokładnie, na czym polega istota przekazu formacji Kaczyńskiego, na jakiej opiera się aksjologii, jakich chwytów używa, o co mu właściwie chodzi. Kiedy dzisiaj zaglądamy do tamtych tekstów, zdumiewa nas, jak wiele wątków powtórzyło się po latach. Już wtedy Kaczyński pokazał swoje polityczne metody, główne cele, całościową wizję systemu, wszystkie obsesje i emocje. Jednak wtedy potraktowano to powszechnie jako polityczne kuriozum, smętny etap w historii kraju, który się szczęśliwie zakończył wraz ze zwycięstwem Platformy Obywatelskiej w 2007 r.
Nie uwierzyliśmy w tę optymistyczną wersję. Przez osiem lat rządów PO wraz z PSL po 2007 r. wielokrotnie, w kolejnych tekstach, zwracaliśmy uwagę, że zbudowana bariera, mająca zabezpieczyć przed powrotem PiS do władzy, jest zbyt krucha, nie sięga kulturowych korzeni konfliktu, jaki się ujawnił akurat po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Odezwały się echa transformacji z początku lat 90., PiS podgrzewał „stare krzywdy”, to wciąż istniało w przestrzeni publicznej. Narracja Platformy przez kilka lat się sprawdzała, ludzie byli zmęczeni awanturami i gorączką pierwszych rządów PiS, chcieli odpocząć. Ale szybko się to zmieniło, co nowa władza nie dość dobrze dostrzegła.
Po wyborach w 2011 r. sytuacja rządów Donalda Tuska zaczęła się pogarszać. Światowy kryzys finansowy, który wybuchł w 2008 r., kończył się, ale rząd PO zdawał się tego nie dostrzegać, trwał w stuporze, w strachliwej traumie. Platforma zaczęła się kojarzyć z oszczędnościami, marnymi pensjami, zamrożeniem płac w budżetówce, może i rozwojem infrastruktury, ale też biedą obywateli i jakimś ogólnym marazmem. Obowiązywała jednak doktryna, że PiS już na pewno nie wróci do władzy, bo zmieniła się struktura społeczeństwa, dorosły młode roczniki, Unia Europejska robi swoje itd. W jednym z tekstów z tamtego okresu ostrzegaliśmy, że to niebezpieczny mit, że PiS ma wciąż duży potencjał i może pokonać Platformę. I w wyborach 2015 r. to zrobił.
W 2019 r. wydaliśmy książkę „Brat bez brata. Dokąd prowadzi Polskę Jarosław Kaczyński”, jako podsumowanie drugiej – po okresie 2005–2007 – odsłony rządów prawicowego lidera. Spełniły się wszystkie nasze przepowiednie i ostrzeżenia. PiS nie wrócił łagodniejszy, tylko sprytniejszy i bardziej bezwzględny. Zaczął tam, gdzie mu przerwano w 2007 r. – od demontażu Trybunału Konstytucyjnego, potem wziął się za prokuraturę, sądownictwo, Sąd Najwyższy, media itd. Ta pierwsza kadencja drugiej odsłony upłynęła na niemal codziennych awanturach, aferach, ustrojowych deliktach, łamaniu zasad praworządności.
O ile jednak pierwsze rządy Kaczyńskiego z połowy lat 2000., znacznie w sumie łagodniejsze i mniej toksyczne dla Polski, napotykały dość zdecydowany opór strony liberalno-demokratycznej, o tyle radykalna i bezpardonowa druga wersja spotykała się w wielu miejscach z wyrozumiałością, bagatelizowaniem, świadomym niedostrzeganiem systemowych zagrożeń. To również dlatego PiS w 2019 r. przedłużył swoje rządy na kolejną kadencję, społeczeństwo podbiło Kaczyńskiemu legitymację na następne cztery lata.
To zjawisko wydało nam się tak niezwykłe, że postanowiliśmy dokończyć nasz tryptyk właśnie tym tematem – stąd książka, którą mają Państwo w ręku: „Symetryści. Jak się pomaga autokratycznej władzy”. Różni się ona jednak istotnie od dwóch poprzednich. Tamte były przede wszystkim zbiorami naszych tekstów publikowanych w „Polityce”. Ta obecna jest całkowicie nowym materiałem, który nigdzie wcześniej się nie ukazał, uzupełnionym kilkoma tekstami z tygodnika, wiążącymi się z głównym tematem.
Dlaczego opisanie tego fenomenu „wybaczania” autokratom jest tak istotne? Sukcesy polityczne, jakie PiS odnosił od czasu kampanii w 2015 r., nie byłyby możliwe tylko za sprawą działaczy tej partii i jej wyborców. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego w sumie już od dawna korzysta ze specyficznej ochrony, darmowego wsparcia wielu przedstawicieli tzw. drugiej strony polskiego megakonfliktu, trwającego od 2005 r., od pierwszych rządów PiS. Teoretycznie dostrzegają oni antydemokratyczne tendencje w partii Kaczyńskiego, nie usprawiedliwiają ich en bloc, wyrwani do odpowiedzi niby pozostają krytykami obozu władzy.
Ale jednocześnie stale i konsekwentnie rozmywają kontury wielkiego sporu o ustrój państwa, relatywizują oceny, porzucają systemowe wartości w imię tzw. obiektywizmu, traktując walkę o demokratyczne pryncypia jak pasjonującą grę, gdzie „niech wygra lepszy”. Czyli skuteczniejszy, może bardziej bezwzględny, sprytniejszy, pozbawiony skrupułów. Bo w gruncie rzeczy, ich zdaniem, obaj zawodnicy tego pojedynku na wizje państwa powinni mieć takie same względy, tego wymaga przyzwoitość bezstronnego obserwatora. Racja leży gdzieś pośrodku, w jakiejś „szarej strefie”, jakby z kłamstwa i prawdy dało się wyciągnąć średnią. To nieustanne kwestionowanie rangi starcia, podważanie wyróżnionej roli, także moralnej, obrońców demokratycznego porządku w Polsce stało się ugruntowanym, praktykowanym przez wielu – i to z upodobaniem – zjawiskiem, które wpłynęło na polską rzeczywistość. Poza rozmiękczaniem ocen ekscesów PiS miało to jeszcze jeden istotny skutek: znacząco osłabiało antypisowską opozycję. Sprowadzało ją do roli zwykłego gracza, banalnego uczestnika rutynowego politycznego starcia, które może się zakończyć tak lub inaczej i każdy społeczny werdykt będzie dobry.
Ta sytuacja „gry” jest wyjątkowo użyteczna dla PiS, bo niejednoznaczna, niejasna, a przez to tym bardziej skuteczna i użyteczna. Politycy PiS mogą powiedzieć: przecież nikt nas nie chwali, a jedynie obiektywnie ocenia, tak jak innych, to realizacja postulatu równości, kwintesencja demokracji. Formacja Kaczyńskiego, która już po pierwszym okresie władzy w latach 2005–2007 powinna mieć status ugrupowania „specjalnej troski”, w sposób oczywisty wyłamującego się z demokratycznych standardów, w 2015 r. dostała nie tylko akt wybaczenia, potwierdzony w 2019 r., ale wręcz taryfę ulgową. PiS zaczął być znowu dobry, ponieważ za złą została uznana dożywotnio Platforma Obywatelska. Bo to „równe traktowanie”, jakie wywalczył sobie PiS, co trudno pojąć, było w istocie faworyzowaniem partii Kaczyńskiego. To ona była tak naprawdę lepsza, nowocześniejsza, ogarnięta, prospołeczna, sprawcza i skuteczna. Patrzono na nią przez okulary z filtrem, przez które było widać nie Macierewicza, Suskiego, Czarnka, Pawłowicz, Piotrowicza, Tarczyńskiego, Brudzińskiego, Terleckiego, a nawet Kaczyńskiego, ale Dudę, Morawieckiego, Dworczyka i wielu „młodych, zdolnych wiceministrów”. Ci, dodajmy, pracowali z zapałem na powodzenie tego samego systemu, którym niezmiennie rządzi Kaczyński, a który doprowadził do zdemolowania trójpodziału władz.
Partia Kaczyńskiego, obudowana ekipą zdolnych specjalistów od politycznego marketingu, okazała się niezwykle sprawna w manipulowaniu opiniami nie tylko swojego naturalnego kręgu odbiorców, ale także odczuciami i przekonaniami wielu przeciwników. Wchłaniali oni, i nadal to robią, suflowane przez PiS przekazy, gotowi ich bronić jak swoich własnych. Nie potrafili lub nie chcieli dostrzec, jak dramatycznie zmieniła się sytuacja w Polsce po 2015 r. Rozumowali, działali i pisali tak, jak gdyby tego przełomu nie było, jakby nadal obowiązywał niezmieniony, demokratyczny system państwa prawa.
Trwała i trwa do teraz specyficzna hipnoza połączona z amnezją, której nigdy nie mogliśmy zrozumieć, postrzegając swoją rolę jako dziennikarską, publicystyczną, ale też obywatelską. Uważamy, że swoje zawody, także dziennikarski, uprawia się w pewnych aksjologicznych ramach, etycznych granicach, gdzie obowiązują cywilizowane reguły, nieskrępowanie działają kontrolne instytucje, sądy, trybunały, media, gdzie panuje swoboda działań naukowych i twórczych. W niepraworządnym państwie wiele zawodów traci pierwotny sens: sędziowie, adwokaci, lekarze, policjanci, funkcjonariusze służb, urzędnicy, artyści, nauczyciele, akademicy i wielu innych może jakoś działać nawet w opresyjnym systemie. Ale wówczas ich powinnością jest dążenie do ustanowienia takich warunków, aby wykonywać swój zawód z pełną swobodą i godnością. Dotyczy to również dziennikarzy. Czy naprawdę mają „bezstronnie”, „z równym dystansem” opisywać próby zdławienia wolności słowa, czyli własne zniewolenie?
Nawet trzymając się tej modnej metafory „gry”, sprawiedliwie i bezstronnie można oceniać rozgrywkę, która trzyma się wyznaczonych przed rozpoczęciem gry zasad. Ale jeśli ktoś przestawia bramki, przemalowuje linie i ma sędziego po swojej stronie, w istocie nie jest uczestnikiem gry i nie powinien liczyć na takie samo traktowanie jak druga drużyna. A cisi poplecznicy Kaczyńskiego z tzw. demokratycznej strony właśnie takie równe traktowanie proponują i uważają to za powód do dumy, swoje osiągnięcie. Nazwaliśmy ich symetrystami. Znaczenie symetryzmu dla podtrzymywania i umacniania władzy PiS od 2015 r. jest nie do przecenienia.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------