- promocja
Syn nieskończoności - ebook
Syn nieskończoności - ebook
Adam Silvera powraca z nową serią fantasy!
Niesamowita, szalona przygoda dwóch braci, którzy uczestniczą w magicznej wojnie.
Emil i Brighton dorastali w Nowym Jorku i zawsze podziwiali Iskry – grupę strażników, która poprzysięgła uwolnić świat od niebezpiecznych widm. To one próbują ukraść moc niebiańskim istotom i wszystkim zagrożonym magicznym stworzeniom.
Brighton marzy o posiadaniu mocy, aby dołączyć do walki. Emil chce tylko, żeby nastał pokój. W karuzeli strachu banda widm z dnia na dzień rośnie w siłę. Wojna zbiera swoje żniwo, utrudniając spokojne życie każdemu, kto posiada niezwykłe zdolności.
Gdy Emil niespodziewanie manifestuje swoje moce w bójce, zostaje wrzucony w samo serce konfliktu między dwoma frontami i dołącza do grupy bohaterskich Iskier. Staje się tym, kim Brighton zawsze chciał być…
Braterstwo, miłość i lojalność zostaną wystawione na próbę i nikt nie wyjdzie z tej walki bez szwanku!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66570-20-7 |
Rozmiar pliku: | 850 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ŚWIETLIŚCI
Niebiańscy – ludzie posiadający moce związane z gwiazdami i niebem, ich prawdziwe pochodzenie pozostaje nieznane. U niektórych moce ujawniają się już przy narodzinach, u innych dopiero w późniejszym okresie. Posiadają szeroki zakres umiejętności, a można ich poznać po oczach, w których widać odbicie różnych zakątków wszechświata, gdy korzystają z blasku. Istotną grupą pośród niebiańskich są Iskry.
Blask – nadzwyczajna moc, która zawsze istniała i zawsze była znana opinii publicznej.
Świetliści – ci, którzy praktykują moc. Zalicza się do nich zarówno niebiańskich, jak i widma.
Widma – ludzie, którzy mogą korzystać z blasku dzięki wynalezionej sześćdziesiąt lat temu alchemii. Swoją moc czerpią z krwi stworzeń, a zakres ich umiejętności jest ograniczony do zdolności danego stworzenia. Widma można poznać po tym, że gdy korzystają z blasku, ich oczy płoną jak zaćmienie słońca. Istotną grupą pośród widm są Posocznicy.
STWORZENIA
Bazyliszki – duże węże, w których kłach produkowana jest toksyczna substancja i które posiadają silnie rozwinięte instynkty łowieckie.
Hydry – bestie, którym po dekapitacji odrastają dodatkowe głowy.
Feniksy – ogniste ptaki, które wstają z martwych. Warte uwagi gatunki: szare słońca, które odradzają się silniejsze; setniki, które odradzają się co sto lat.
Zmiennokształtni – animalistyczne stworzenia, które przybierają taką formę, jaka im odpowiada.
INNE
Zaciemnienie – określenie nadane masakrze w Konserwatorium Nightlocke. Ten dzień został zapamiętany jako ten, w którym na świecie zgasło światło, a Iskry przestały być postrzegane jako bohaterowie, a zaczęły jako terroryści, ze względu na swój udział w tym wydarzeniu.
Senny król – jedna z pierwszych konstelacji gwiazd, która pokazuje się na niebie co sześćdziesiąt siedem lat i na miesiąc znacząco zwiększa moc blasku; jej zenit przypada na ostatnią noc obecności na niebie.
Klejnoty-granaty – klejnoty przepełnione wybuchową mocą żywiołów.
Ostrze skończoności – sztylet, który może permanentnie zabić feniksa.
Ostrze niepamięci – sztylet, który może permanentnie zabić ducha.
Kamizelki przeciwblaskowe – specjalne kamizelki zdolne zatrzymać czary.
Pierwsze konstelacje – specjalne konstelacje, które mają wpływ na moce świetlistych, szczególnie niebiańskich. Alchemicy wykorzystują to zjawisko do zwiększania mocy swoich mikstur przy tworzeniu nowych widm.
Czary – przypominające kule pociski stworzone z krwi niebiańskich.
Różdżki – broń naładowana czarami; głównie wykorzystywana przez egzekutorów i policję, ale może być używana przez dowolną osobę.2
BOHATEROWIE
EMIL
Widmo wypuszcza strumień białego światła, płomienie rozchodzą się na kształt skrzydeł i skrzeczą jak feniks.
– Stary, ona jest widmem – stwierdza Brighton.
– Pewnie wzięła moc od aureoli albo…
Nie kończę, bo Maribelle Lucero z gracją umyka przed płomieniem i leci prosto na widmo. Maribelle jest młoda; strzelam, że w naszym wieku, chociaż Brighton pewnie mógłby podać nie tylko jej datę urodzin, ale też ulubiony kolor. Dziewczyna ma jasnobrązową skórę i ciemne włosy splecione w warkocze, które chłoszczą powietrze jak sznury, gdy wpada na widmo, wyprowadzając cios prawą ręką. Jasnowłosą czuprynę Atlasa Haasa rozwiewa wiatr, gdy chłopak unosi się nad namiotami, starając się z całych sił zapanować nad ogniem za pomocą wiatru wzniecanego przez swoje dłonie. Nic z tego. Płomienie rozprzestrzeniają się w kierunku bloku z jednej strony i podupadłego baru z drugiej; lokatorzy i klienci szybko uciekają z obu przybytków.
Serce bije mi jak oszalałe – wynośmy się stąd, wynośmy się stąd, wynośmy się stąd.
– Bright, musimy spadać.
– To spadaj.
Jestem o włos od tego, by złapać jego kamerę i rzucić nią jak piłką, kiedy nagle bar eksploduje z ogłuszającym hukiem. Fala uderzeniowa uderza w nieprzygotowanego Atlasa i rzuca nim w zaparkowany nieopodal motocykl. Gdy z nieba zaczyna spadać deszcz cegieł, chowamy się pod markizą małego sklepu. Fale ciepła przywodzą mi na myśl pieczenie kruchego ciasta z owocami w maleńkiej kuchni abuelity, tylko że tutaj jest tysiąc razy gorzej.
Maribelle pędzi do Atlasa z pomocą, a widmo znowu strzela ognistym pociskiem.
– Maribelle, uważaj! – woła Brighton.
Dziewczyna odwraca się, lecz ogień wbija ją w drzwi samochodu z obezwładniającą mocą, jakby cisnął nią ktoś obdarzony żelazną siłą.
– Nie! – rzuca Brighton, wciągając gwałtownie powietrze.
Większość klientów i mieszkańców zdążyła się już zmyć, niczym geniusze, którzy zdali testy z surwiwalu na piątki z plusem. Niska kobieta z gwiazdami w oczach wyrywa hydrant przeciwpożarowy i kieruje strumień wody na pożogę, lecz to zadanie zaczyna ją przerastać. Tłum ją dopinguje. Kilka kroków dalej jakiś blady chłopak z jasnymi włosami filmuje wszystko telefonem z żółtym wilkiem na obudowie. Nie wydaje się w ogóle wystraszony. Pewnie nie pierwszy raz ogląda taką bitwę, ale też patrzy na wszystko z szeroko otwartymi z zachwytu oczami, jak Brighton, który ekscytuje się nagrywaniem.
Atlas z trudem się podnosi. Widmo zgięło się wpół, bierze kilka głębokich wdechów, po czym posyła kolejny ognisty pocisk, tym razem wyraźnie słabszy. Wyciąga rękę, żeby zaatakować, lecz powstrzymuje je klejnot-granat z cytrynu wielkości mojej pięści, który toczy się w jego kierunku. Granat rozpryskuje się na grube kawałki, fale energii elektrycznej uderzają w widmo. Dziewczyna upada i wije się z bólu.
Chyba zaraz zwymiotuję, może nawet zsikam się w majty. Oglądanie takich ataków w internecie to jedno, ale bycie naocznym świadkiem to zupełnie inne przeżycie. Maribelle jest spocona, zbliża się do Atlasa, kulejąc. Przyciska dłoń do centralnej części swojej kamizelki, która chyba przejęła większość siły pocisku.
– Takie coś to ja rozumiem! – krzyczy Brighton, jak zawsze, gdy dobrze zda egzamin albo zwycięży w grze. Pędzi do Maribelle i Atlasa.
Kręci mi się w głowie i zamieram na kilka sekund, które wloką się jak minuty, po czym w końcu ruszam za bratem. Staram się ignorować wrzaski widma, ale mimowolnie zaczynam myśleć o tym, jak wyglądało jej dotychczasowe życie, zanim doprowadziło ją w to miejsce. Szybko się otrząsam z tych myśli. Na ulicy rozlegają się syreny, zaczynają się zjeżdżać karetki i wozy strażackie, a metaliczno-złote wozy pancerne egzekutorów blokują wjazd na przecznicę. Biegnę do Brightona, plecami odwrócony do zniszczonego baru, który wciąż trawi biało-pomarańczowy ogień, tworząc na ulicy rozciągnięte, przerażające cienie.
Brighton klęczy przy Maribelle i Atlasie, którzy próbują złapać oddech.
– Byliście niesamowici – mówi, cały czas filmując. – Jestem waszym wielkim fanem.
Dziewczyna nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Spina się, gdy z wozów wysiadają egzekutorzy.
– Musimy uciekać – mówi Atlas.
– Mogłabym rzucać śnieżkami, a te sukinsyny i tak oskarżyłyby mnie o urządzenie jatki na ulicy – rzuca Maribelle.
Brighton już przyszykował telefon.
– Mogę szybko zrobić sobie z wami zdjęcie?
– Bright, chłopie, weź daj im spokój – mówię.
– Dobra, dobra.
Czterech egzekutorów woła do wszystkich, że mają się nie ruszać, po czym zbliżają się z różdżkami w rękach. Nie ruszam się nawet o milimetr. Co prawda nierzadko zdarza się, że egzekutorami zostają niebiańscy, jednak większość nie posiada własnej mocy, więc są szkoleni do strzelania czarami przy najmniejszych oznakach zagrożenia.
– Nie ruszaj się – mówię do Brightona.
Patrzę na tych wszystkich egzekutorów, żałując, że sam nie mam brązowego hełmu i kamizelki przeciwblaskowej w kolorze morskiej zieleni. Zaczynam szybciej oddychać, nogi mi drżą i jestem przerażony myślą, że egzekutorzy mogliby to uznać za przejaw mocy, której nie posiadam.
Na środku ulicy egzekutorka celuje różdżką w widmo, podczas gdy inna zakłada jej rękawice i kajdany, które mają uniemożliwić korzystanie z mocy.
Atlas jest odwrócony plecami do funkcjonariuszy i porozumiewa się bezgłośnie z Maribelle, przez co robię się nerwowy. Dziewczyna bierze głęboki wdech i kiwa głową, a jej oczy płoną jak komety, podczas gdy te Atlasa wirują niczym miliardy gwiazd pochwycone przez czarną dziurę. Atlas przetacza się na bok, a Maribelle wzbija w powietrze. Podmuch wiatru posyła mnie i Brightona na samochód, dokoła eksploduje czar, głośny niczym fajerwerki. Sprawdzam, czy bratu nic się nie stało, a potem obserwuję akcję spod auta. Egzekutorów zmiata z nóg, różdżki wypadają im z rąk. Silny wiatr podnosi Atlasa, a potem chłopak chwyta Maribelle w powietrzu. Przelatują nad budynkiem mieszkalnym i po chwili znajdują się już poza zasięgiem czarów.
– Emil, chodźmy. Wstawaj. No już. – Brighton pochylony pędzi w przeciwnym kierunku, oddalając się od egzekutorów. Teraz, gdy już nie ma Iskier, nagle mu się śpieszy. Oczywiście.
Nigdy nie należałem do dzieciaków, które biegają po szkolnym korytarzu, gadają w czasie lekcji albo przechodzą na czerwonym świetle, ponieważ nie cierpię wpadać w kłopoty, ale w tej chwili pędzę po chodniku jak opętany przez najodważniejszego z duchów, zygzakiem, na wypadek gdyby egzekutorzy chcieli we mnie strzelać. Gdyby nie Brighton, siedziałbym pod tamtym autem, z głową przyciśniętą do betonu i wyciągniętymi rękami, licząc, że egzekutorzy uznają mnie za niegroźnego. Po Zaciemnieniu lepiej nie ryzykować przebywania w towarzystwie Iskier.
Kilka przecznic dalej wskakujemy do autobusu, który jedzie w stronę naszego domu. Korzystamy z wolnych siedzeń na końcu i wyciągamy nogi. Jesteśmy mokrzy od potu, a ja niczego tak nie pragnę jak wielkiej butli z wodą, żeby się napić i oblać.
– Nic ci się nie stało? – pytam brata, masując łokieć, na który upadłem. Staram się oddychać płytko, żeby nie czuć ostrego bólu w poobijanych żebrach.
Brighton ma podrapane ręce, ale chyba mu to nie przeszkadza.
– Ale czad! Udało nam się poznać najbardziej wystrzałową parę! – Brzmi, jakby przepełniała go cała radość świata; sam chciałbym jej trochę mieć, żeby zagłuszyć panikę. – Atlas nawet użył na nas swojego wiatru. Mam nadzieję, że udało mi się to nagrać. – Patrzy na mnie. – Gdzie mój statyw?
– Och, no nie wiem, zostawiłem go gdzieś, gdy zaczęła płonąć ulica, a potem strzelali do nas egzekutorzy i zapomniałem. Mogę zaraz po niego pobiec.
– Spoko, nie trzeba – stwierdza Brighton.
– Nie mówiłem poważnie.
Mój brat puszcza film od początku.
– Powinienem zarobić na reklamach na nowy statyw.
– Jak możesz w tej chwili myśleć o swoim filmie? Strzelali do nas egzekutorzy, a Maribelle omal kogoś nie zabiła.
– Nikt by jej nie winił za tę śmierć. Tamto widmo wznieciło prawdziwe piekło.
Nie mam pojęcia, jak „tamto widmo” się nazywało ani jak wyglądało jej życie, żeby przekonywać, że dziewczyna miała w sobie chociaż krztynę dobroci, ale i tak wolałbym nie patrzeć, jak leży na ziemi z wycelowaną w nią różdżką. Kto wie, czy zostanie zamknięta w Ciemnicy razem z innymi obdarzonymi mocą, czy może gdzieś „zaginie” pod opieką egzekutorów.
Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza nasza rozmowa. Nie spieramy się o coś głupiego, na przykład o to, że Brighton założył moją koszulkę, bo potrzebował czegoś nowego do nagrania, albo o to, że bez pytania pożyczyłem jego rower.
Odzywa się mój telefon. To wiadomość z życzeniami od Prudencii. Chyba pierwszy raz w życiu przegapiliśmy świętowanie naszej minuty o północy. Dziewiętnasty rok zaczął się naprawdę z grubej rury. Tata byłby rozczarowany. Nie ma mowy, żeby Brighton nagrał mnie, jak cieszę się z całej akcji i zachowuję, jakby wszystko było okej – taki jestem spięty.
– Dlaczego tak się wkurzasz? – pyta, odrywając wzrok od kamery. – Bo nie płakałbym po tamtym widmie? Iskry ratują więcej żyć, niż odbierają, a jeśli muszą kogoś zabić, wierzę, że ten ktoś zasłużył na taki los.
Nie chcę się z nim spierać – z gniewu potrafię się rozwrzeszczeć, a Brighton zaczyna mnie zwyczajnie wpieniać – ale nie potrafię się zamknąć:
– Nie do nas należy decyzja, kto ma umrzeć.
– Zaciemnienie zmieniło zasady gry – stwierdza Brighton. – Nie zamierzam się złościć, gdy dobrzy ludzie zabijają tych złych.
Naprawdę kusi mnie, żeby wysiąść i wrócić do domu pieszo.
– To nie jest gra.
– Przecież wiesz, co mam na myśli. Na wojnie giną ludzie, nie da się tego uniknąć. – Brighton wychyla się i trąca mnie w kolano. – Gdybyśmy mieli moc, moglibyśmy im pomóc. Królowie światła, pamiętasz?
Zaczął nas tak nazywać, kiedy mieliśmy dziesięć lat, zaraz po tym, jak dowiedzieliśmy się, że nasze nazwisko, Rey, znaczy „król”. Nikt nie mógł nas powstrzymać przed fantazjowaniem, że to na pewno jakiś profetyczny kod, a nam jest przeznaczona chwała – zostaniemy bohaterskimi bliźniakami o podwójnej sile, którzy potrafią porozumieć się z dwóch przeciwległych krańców miasta bez telefonu. Tak naprawdę nie ma w nas nic szczególnego, ale nazwa została, chociaż nasze braterstwo zdaje się słabnąć z każdym dniem.
– Cóż, dziękuję gwiazdom, że jednak nie mamy mocy – odpowiadam. – Nie chciałbym mieć krwi na rękach.
– Zabijanie dla ratowania świata to co innego.
– Bohaterowie nie powinni zabijać.
Choć raz milczy.
Patrzymy na siebie niczym szachiści, którzy doszli do pata. Żaden z królów nie poległ, lecz nikt nie wygrywa.