- W empik go
Syn Oriona. Minaris. Księga 1 - ebook
Syn Oriona. Minaris. Księga 1 - ebook
Adrian prowadzi życie przeciętnego nastolatka: chodzi do szkoły, spędza czas przed komputerem, opiekuje się siostrą. Wkrótce jednak wszystko się zmieni: przeznaczenie chłopaka na zawsze poplącze ścieżki jego życia i postawi przed nim wyzwania, których nie byłby w stanie sobie nawet wyobrazić…
Gdy za sprawą elfa Rameya chłopak przenosi się do magicznej krainy, staje oko w oko z rodzinną tajemnicą i wszystkimi jej konsekwencjami. Wygląda na to, że jest kimś zupełnie innym, niż do tej pory mu się wydawało. Czekają go liczne walki, podróże i niebezpieczne intrygi, które zaważą na jego przyszłości. Czy w tym nowym, obcym mu świecie będzie umiał odróżnić przyjaciół od wrogów, a dobro od zła?
Wyspa wznosiła się na około dwadzieścia metrów nad poziom morza. Miała kształt podobny do jaja, a w najdłuższym miejscu około dziesięciu kilometrów. Na jej środku rósł gęsty, ciemny las, ale jej brzegi były piaszczyste i porośnięte tylko niewielkimi krzewami.
Na samym skraju wyspy wznosił się ogromny Portal. Nie wyglądał jakoś specjalnie imponująco. Wręcz przeciwnie, był taki jak każdy inny: prowadziły do niego dwa stopnie, a na kamieniach okalających przejście wyryto magiczne runy, a także napis w języku uniwersalnym i każdej ze wszystkich ras Czterech Magicznych Światów Minaris: ,,Bój się tego, co jest po drugiej stronie”.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-431-4 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia ta rozpoczyna się w momencie, kiedy siedemdziesiątym czwartym królem Valley Sive Rella, krainy elfów w Pierwszym Magicznym Świecie Minaris, jest mocno już posunięty w latach Olman. W tym samym czasie w Alsanii, krainie ludzi w Drugim Magicznym Świecie Minaris, na tronie zasiada najmłodszy z synów króla Ferusa Redgrawa, Cefeusz (jako że jeden z jego starszych braci zginął w walce, a drugi zbiegł z kraju i słuch o nim zaginął).
Wówczas gobliny z Mergell Hill zuchwale zapuszczały się daleko na północny zachód i nagabywały niewinne i bezbronne elfy. Pierwszy Świat zawisł na krawędzi największej wojny, jaka czekała go od samego początku stworzenia. Lerat Nargot – Wojny Ostatecznej.
Przeznaczenie bywa jednak bardzo kapryśne i różnie łączy ze sobą losy magicznych istot, które zamieszkują Światy Minaris…PROLOG
Zmrok zapadł już dawno. Za oknami panowała ciemność. Na kominku ogień przygasał i oświetlał izbę bladym, pomarańczowym blaskiem. Stojąca na stoliku obok łóżka świeczka już dawno zgasła, mimo to Abaris nie ustawał w medytacji. Pozostało mu zaledwie kilka godzin do świtu. Wtedy przyjdą po niego posłańcy króla i zaprowadzą go przed oblicze monarchy, który wyda na niego wyrok śmierci. Wiedział, że zawiśnie na stryczku, przewidział ten moment już kilka lat wcześniej, jednak od tamtej chwili minęło sporo czasu.
W ciągu tych kilku godzin, które mu pozostały, Abaris musiał dowiedzieć się, kim byli owi młodzi ludzie, którzy nawiedzali go często w proroczych wizjach. Co osiągną dzięki dostaniu się do Valley Sive Rella? Jak dotąd żadnej niemagicznej istocie nie udało się dostać do Czterech Magicznych Światów Minaris, tak samo nikomu nie udało się ich opuścić. Nikt bowiem nie poznał jeszcze zaklęcia na otwarcie Magicznego Portalu.
Abaris siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Jasne włosy założył za długie, spiczaste uszy. Lekko skośne oczy miał zamknięte. Ciągle tak robił, gdy medytował. Zawsze z zamkniętymi oczami. Nie chciał, by cokolwiek, na co mógłby paść jego wzrok, rozpraszało go. Elf skupił się jeszcze bardziej, koncentrując się na młodych osobach. Już od kilku dni zapowiadał ich przybycie i to właśnie naraziło go na ogromne niebezpieczeństwo ze strony króla. Władca skazał go na śmierć ze względu na to, że głosił proroctwa, których nie potrafił wyjaśnić.
Kiedy już prawie stracił nadzieję, gdzieś głęboko w jego umyśle pojawiła się iskierka nowej wizji i Abaris zapadł w trans…
***
– Jak zginął ten przeklęty prorok? – Król Grand pozbierał dokumenty leżące na stole i ułożył je jeden na drugim. Ze względu na zbliżającą się wojnę z goblinami musiał uzupełnić je wszystkie, przez co nie mógł uczestniczyć w egzekucji Abarisa. Spojrzał pytająco na stojącego obok jego doradcę, Mongara.
– Został powieszony, mój panie – odparł zapytany.
Grand skinął głową i już miał powiedzieć, że Mongar może odejść, gdy tamten szybko dodał:
– Królu?
– Tak, Mongarze?
– W domu tego proroka znaleźliśmy list. Był zaadresowany do ciebie, panie – wyjaśnił pośpiesznie Mongar.
– Masz go przy sobie?
– Tak, panie. – Elf wyciągnął list i podał królowi. Kiedy monarcha odebrał od niego zwój, zasalutował i wyszedł z komnaty. Tymczasem Grand rozwinął pergamin i zaczął czytać. Prorok pisał:
Mój królu!
_Dziś w nocy miałem wizję. Znów widziałem tych dwóch młodych ludzi, o których wspominałem wcześniej. Tym razem widziałem, jak kierują się w stronę Twojego zamku. Towarzyszyło im dwoje elfów, a także jakaś dziewczyna, domyślam się, że będzie ona z Drugiego Magicznego Świata Minaris. Cała piątka rozmawiała o stanie, w jakim znajdowała się Valley Sive Rella. Jednak to, o czym mówili, w żaden sposób nie pasowało do tego, jak jest obecnie. Wiem również, że zapewnią nam oni bardzo duże wsparcie podczas Lerat Nargot._
_Tak jak mówiłem wcześniej, ci chłopcy przybędą do nas z Niemagicznego Świata. Pozostaje więc tylko wyjaśnić, jak uda im się tu dostać i co te dwie magiczne istoty robiły w Niemagicznym Świecie._
Twój prorok Abaris
_PS. Imiona tych chłopców to Kenneth i Santos._
– Nie dowiemy się niczego, póki nie spotkamy tych ludzi! – krzyknął Grand z wściekłością, gdy zakończył czytać. Zmiął pergamin i rzucił nim o ścianę komnaty naprzeciw siebie. – Głupi prorok! – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Na pewno wiedział coś więcej! Na pewno coś przede mną ukrył! – Król zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś, i mówił dalej: – Dlaczego kazałem go zabić? Mogłem skazać go na wieczne tortury, wtedy relacjonowałby mi każdą swoją wizję! Mongarze!
Do komnaty wszedł doradca króla.
– Tak, panie? – zapytał.
– Idź do domu tego proroka i dokładnie cały przeszukaj. Zabierz ze sobą kilku żołnierzy – wyjaśnił król.
Kiedy elf wyszedł, Grand stał jeszcze przez chwilę przy swoim biurku, a potem podszedł do dużego okna. Przed nim roztaczał się widok na całą Valley Sive Rella. Król widział jego podwładnych śpieszących drogami, konie ciągnące wozy, a nawet kilka smoków. Drzewce, jak zwykle nieśpieszne i mało widoczne, maskowały się z drzewami Doliny.
Po jakimś czasie Mongar wrócił i wręczył królowi niewielki pergamin, na którym dużymi literami było napisane „Ramey Zielarz”, poza tym Grand nie potrafił odczytać reszty wiadomości, była bowiem napisana nieznanym dla niego językiem. Postanowił jednak zachować zwój.
***
Wyspa wznosiła się na około dwadzieścia metrów nad poziomem morza. Miała kształt podobny do jaja, a w najdłuższym miejscu około dziesięciu kilometrów. Na jej środku rósł gęsty, ciemny las, ale jej brzegi były piaszczyste i porośnięte tylko niewielkimi krzewami.
Na samym skraju wyspy wznosił się ogromny Portal. Nie wyglądał jakoś specjalnie imponująco. Wręcz przeciwnie, był taki jak każdy inny: prowadziły do niego dwa stopnie, a na kamieniach okalających przejście wyryto magiczne runy, a także napis w języku uniwersalnym dla każdej ze wszystkich ras Czterech Magicznych Światów Minaris: „Bój się tego, co jest po drugiej stronie”.
Kilka metrów przed Portalem stało dziesięciu goblinów, a między nimi chłopak, człowiek w czarnym płaszczu. Kaptur rzucał cień na jego twarz. Nieznajomy stał spokojnie, choć dobrze wiedział, co się zaraz stanie. W najlepszym wypadku zginie w Trzecim lub Czwartym Magicznym Świecie Minaris, w najgorszym – utknie na zawsze w Przestrzeni Międzyświatowej. Myśl o tym napełniała chłopaka ogromnym strachem, ale mimo to zachowywał spokojny wyraz twarzy, tak by gobliny nie spostrzegły, jakie uczucia go ogarniały.
– Z rozkazu króla Trevora jesteś skazany na śmierć w innym Świecie lub więzienie w Przestrzeni Międzyświatowej – odezwał się jeden z goblinów. – Jeśli trafisz, do któregoś z pozostałych Światów i uda ci się przeżyć, nawet nie próbuj wracać. Zabijemy wtedy ciebie i wszystkich, z którymi masz lub miałeś kiedyś coś wspólnego – zakończył, grożąc, i popatrzył na człowieka, ale ten nic nie powiedział, nawet się nie poruszył.
Gobliny ruszyły w stronę Portalu. Człowiek poszedł razem z nimi, jednak gdy wszedł na stopnie, zatrzymał się przed otworem. Od razu rozpoznał elfickie i goblińskie słowa. Jeden z goblinów, widząc, że ten się zatrzymał, pchnął go z całej siły w przejście. Chłopak wypadł po drugiej stronie i w tej samej chwili ziemia usunęła się spod jego stóp, a on zaczął spadać z klifu. W porę jednak złapał się wyszczerbionej skały. Rozejrzał się. Otaczał go ocean i nigdzie na horyzoncie nie było widać choćby kawałka lądu. Chłopak znajdował się w Trzecim lub Czwartym Magicznym Świecie Minaris. Na pewno nie przebywał teraz w Przestrzeni Międzyświatowej. Nie był jednak tego do końca pewien. Przecież nigdy w Przestrzeni się nie znalazł.
Człowiek zebrał się w sobie i z całych sił odepchnął się nogami od ściany klifu. Lecąc w dół, zmienił się w ogromnego, czarnego ptaka ze srebrnymi piórami w skrzydłach. Po chwili wzbił się w powietrze i odleciał, szukając jakiegoś lądu.
***
Wielki Arcymistrz Zmiennik odłożył na półkę ogromną księgę zaklęć i podszedł do swojego wielkiego biurka. Podniósł leżącą na nim kartkę zapisaną drobnym pismem i jeszcze raz przeczytał list od jednego ze swoich uczniów. Zatrzymał się przy konkretnym zdaniu i zaczął czytać na głos:
– „Wiem, że to, co zrobiłem, wcale ci się nie podoba, dlatego postanowiłem nie wspominać ci o tym wcześniej. Próbowałbyś mnie zatrzymać, tymczasem wiem, że w Hornwelu nie nauczyłbym się już nic więcej ponad to, co już umiem. Dziękuję za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy”.
Kiedy Wielki Arcymistrz Zmiennik skończył czytać, do komnaty wszedł jeden z nauczycieli.
– Arcymistrzu Zmienniku Tanisie, czy otrzymałeś moją wiadomość? – zapytał.
– Tak, Wielki Arcymistrzu Zmienniku Wermanie, i bardzo mi przykro, że nie spotkam już więcej mojego najlepszego ucznia.
– Tak… bez wątpienia można głośno powiedzieć, że był naszym najlepszym uczniem. Będzie nam go brakowało.
Zmiennicy wymienili jeszcze kilka uwag na temat wspólnego ucznia, po czym rozmowa przeszła na tematy związane z innymi zmiennikami i w końcu na kwestie ogólnoszkolne.
***
Chłopak ściągnął kaptur z głowy. Stał na najwyższym wzniesieniu Mergell Hill. Z tego miejsca roztaczał się widok na całą krainę zamieszkałą przez gobliny. Dalej, jak okiem sięgnąć, aż po linię horyzontu rósł Zakazany Las oddzielający krainę goblinów od krainy elfów.
Tylko naprawdę spostrzegawczy obserwator – właściwie, tylko najbardziej spostrzegawczy smok i to w dodatku przy niesamowicie pięknej pogodzie i całkowicie bezchmurnym niebie – mógł w oddali, na wschód od Mergell Hill, dojrzeć niemalże niewidoczne zarysy Gór Przełęczy Śmierci.
Chłopak spojrzał na wznoszące się u stóp gór miasteczka i wioski Mergell Hill. Wyglądały na całkowicie opuszczone. Człowiek wytężył swój smoczy wzrok. Wydawało mu się, że między domami i jaskiniami dostrzegł jakiś ruch, jakby kilku goblinów postanowiło zostać w rodzimej krainie. Nie byli to jednak strażnicy czy żołnierze, ale zwykli mieszkańcy.
Chłopak uśmiechnął się do siebie. Patrząc na Mergell Hill, wiedział już, co ma robić. Wiedział, jaki powinien być kolejny krok. Sytuacja, do jakiej doszło w krainie goblinów, jasno wskazywała, co teraz musi nastąpić.
Wiatr bił chłopaka w twarz, kiedy powoli, spacerowym krokiem zaczął schodzić w dół stromego zbocza. Na zachodzie nad Krainą Kurhanów zbierały się ciemne, burzowe chmury. Człowiek jednak nie zwracał na to uwagi. Burza nie była dla niego niczym strasznym. Wręcz przeciwnie, dodawała mu sił i sprawiała, że jego zaklęcia stawały się silniejsze niż zazwyczaj. Chłopak nie miałby nic przeciwko, gdyby rozpętała się też nad Mergell Hill.WŁADCY MINARIS
I
Cóż widzę?
Czy to On, Wybawca?
Swym wzrokiem sięga daleko,
Jego krzyk słychać wszędzie.
– Jak ona mnie czasami denerwuje! – zawołała Gabi, trzaskając drzwiami pokoju. Przeszła przez pomieszczenie i ze skrzyżowanymi rękami usiadła na łóżku.
– Co się znowu stało? – zapytał jej starszy brat Adrian, nie odrywając się od komputera.
– Czasem ci zazdroszczę – wyznała siostra, zamiast odpowiedzieć na pytanie. – Przychodzisz ze szkoły, mówisz, że masz mnóstwo nauki, a tak naprawdę siedzisz przed komputerem i nie robisz nic specjalnego. Ja zawsze muszę biegać za Edytą i jej pomagać. To jest niesprawiedliwe.
Adrian uśmiechnął się do siebie.
– Człowiek musi umieć się ustawić. No, to o co chodzi? – ponowił pytanie.
– W sumie nic specjalnego, ale denerwuje mnie, że Edyta zachowuje się tak, jakby była naszą mamą, a nie opiekunką – wyjaśniła.
Adrian wzruszył ramionami.
– Jakoś nie zauważyłem.
– Bo w ogóle nie przebywasz w jej towarzystwie! Albo siedzisz tutaj, albo włóczysz się po mieście z Mikołajem! A ja cały czas muszę być w domu!
– Po co? Przecież możesz iść do tej twojej koleżanki… Kingi – zauważył chłopak.
– Edyta prawie w ogóle mi nie pozwala – powiedziała Gabi. Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. W końcu dziewczynka je przerwała: – Adziu, pamiętasz rodziców? – zapytała.
Chłopak wreszcie oderwał się od komputera i popatrzył na siostrę. Już od trzech lat byli sierotami. Ich ojciec zginął, kiedy Adrian miał trzynaście lat, a Gabi pięć, matka zaś odeszła trzy lata po narodzinach siostry chłopaka.
– Tak, pamiętam, a ty miałaś mnie tak nie nazywać… Dlaczego w ogóle o to pytasz? – zapytał chłopak. Gabi wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, jakoś tak… bo wiesz, bardzo za nimi tęsknię, choć prawie w ogóle ich nie pamiętam. Czasami tylko nachodzą mnie takie dziwne wspomnienia opowieści taty. O elfach, magii i innych podobnych rzeczach. Pamiętasz je? – Gabi zwróciła się do brata.
Chłopak pokiwał głową.
– No pewnie – powiedział, wstając. Podszedł do Gabi i usiadł obok niej. Objął ją ramieniem, a ona przytuliła się do niego. – Wiesz co? Nie przejmuj się Edytą. Ona o niczym nie ma pojęcia i w ogóle nas nie zna. Jeśli następnym razem będzie na ciebie krzyczeć, olej ją i przyjdź do mnie. Dobrze?
Gabi, uśmiechając się, pokiwała głową, ale zaraz uśmiech zszedł jej z twarzy.
– Ale jak tak zrobię, będzie jeszcze bardziej zła – zauważyła.
Adrian wzruszył ramionami.
– No i co z tego. Niech się denerwuje.
– No dobrze. Oleję ją – powiedziała, znów się uśmiechając. Po chwili wstała i skierowała się w stronę wyjścia z pokoju brata, a on wrócił przed komputer.
– Adrian? Nie masz czasem wrażenia, że w ogóle tu nie pasujemy? Że jesteśmy inni niż wszyscy? – zapytała Gabrysia, zanim wyszła.
Chłopak popatrzył na nią, unosząc pytająco brwi.
– Co?
Gabi wzruszyła ramionami.
– W sumie to nic… nieważne – powiedziała i wyszła z pokoju.
Przez dłuższą chwilę Adrian patrzył na drzwi, za którymi zniknęła jego siostra. Czy wydawało mu się, że tu nie pasował? Że był inny? Oczywiście, że tak! Odkąd pamiętał, zawsze czuł się nieswojo, gdziekolwiek by się nie znalazł. Nawet we własnym pokoju. Tak. Według niego on i Gabi w ogóle nie pasowali do tego świata…
***
Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, ale jedno wiedział na pewno. Jeśli się nie pośpieszy, to oni wszyscy zginą. Mikołaj, ta dziewczyna i dwoje elfów. Nie pamiętał ich imion, ale wydawali mu się znajomi, jednak nie wiedział dlaczego. Dziewczynę może widział kiedyś w szkole, ale tych dwóch pozostałych? Byli elfami, a elfy przecież nie istnieją.
Dotarł wreszcie do domu, w którym znajdowali się Mikołaj i nieznajomi. Wszyscy zachorowali na tę okropną zarazę, to całe dziwne miasto, wszyscy jego mieszkańcy, oprócz niego. Tylko on miał lekarstwo na tę chorobę.
Śpieszył się, naprawdę śpieszył się, jak mógł, ale kiedy wreszcie dotarł na miejsce, było już za późno. Wszyscy zginęli. Żywy w tym dziwnym mieście został tylko on…
Ze snu wyrwał Adriana dźwięk budzika. Dzięki Bogu – pomyślał. Gdyby ten sen miał ciągnąć się dalej… nawet nie chciał wiedzieć, co by się wydarzyło. Od dość dawna miał takie dziwne sny, a właściwie koszmary, i w ogóle nie wiedział, dlaczego. Nie oglądał przed snem horrorów, nie czytał jakichś głupich książek fantasy i w ogóle nic z tych rzeczy. Miał nadzieję, że to kiedyś minie.
Adrian powoli otworzył oczy. To nienormalne, żeby tak wcześnie wstawać do szkoły – pomyślał. Nieraz miał wrażenie, jakby budził się w środku nocy. Przetarł oczy i powoli zwlókł się z łóżka. Wyjrzał przez okno. Niewiarygodne, że na początku roku szkolnego, gdy wstawał, świeciło już słońce, a teraz – trzy miesiące później – było jeszcze całkowicie ciemno.
Chłopak skierował się w stronę łazienki. Wciąż był zaspany i na tyle zdezorientowany po swoim dziwnym śnie, że o mało nie uderzył w drzwi swojego pokoju. Kiedy umył twarz w łazience, przez chwilę zapatrzył się w swoje odbicie w lustrze i pomyślał, jakby to było, gdyby jego ojciec jeszcze żył. Zmarł trzy lata temu, a on miał wciąż wrażenie, jakby stało się to niedawno… i wciąż okropnie za nim tęsknił. Bardzo brakowało mu ojca, który był dla niego niemal jak przyjaciel. Dzieliło ich zaledwie szesnaście lat, przez co ojciec Adriana traktował go czasem jak równego sobie. Chłopak odnosił niekiedy wrażenie, że ojciec mówił do niego i traktował go, jakby był już dorosłym człowiekiem, a nie nastolatkiem. Adrianowi bardzo to odpowiadało i dzięki temu zdecydowanie czuł się bardziej dojrzały niż jego koledzy z klasy.
Adrian sięgnął do szyi, na której miał zawieszony łańcuszek. Delikatnie go poprawił. Na łańcuszku wisiał pierścionek z białego złota z trzema przeźroczystymi diamentami. Był to pierścień zaręczynowy, jaki jego matka dostała od ojca chłopaka. Kilka dni przed śmiercią kobieta podarowała go swojemu synowi.
Po chwili chłopak skierował spojrzenie na swoją prawą dłoń. Widniała na niej prawie biała blizna w kształcie sierpa księżyca. Nie pamiętał, skąd się wzięła. Miał ją od dziecka… i nawet rodzice nie do końca wiedzieli, skąd wziął się ten ślad. Po prostu go miał, od zawsze. Potem przeniósł spojrzenie na dziwne znamię pod obojczykiem, po prawej stronie ciała. Cienkie, brązowawe linie układały się w „^^”, co też przypominało literę „M”. Gabi miała podobne znamię na prawej łopatce.
Adrian powoli się ubrał i zszedł do kuchni. Nic nie zjadł. Po swoich snach i porannych przemyśleniach nigdy nie miał ochoty na jedzenie. Poza tym czuł, że nie byłby w stanie zjeść czegokolwiek o tak wczesnej porze, mimo że żołądek skręcał mu się z głodu… Założył kurtkę, buty i wyszedł na dwór. Ogarnął go chłód. Włożył ręce do kieszeni i rozejrzał się. Zauważył, że z nieba powoli leci śnieg. No rany… – pomyślał. – Jeszcze mi tego brakowało… Jest przecież dopiero początek listopada!
Skierował się w stronę ulicy, gdzie umówił się z Mikołajem, który miał przyjechać razem ze swoim ojcem i zabrać go do szkoły. Kiedy doszedł na miejsce, stwierdził, że ulicę pokrywa gołoledź. W nocy pewnie padał śnieg z deszczem. Wzruszył ramionami i otulił się mocniej szalikiem.
Po kilku minutach obok Adriana zatrzymała się czarna toyota. Mikołaj siedział na przednim siedzeniu obok swojego ojca, który kierował. Uchylił szybę i zawołał przyjaciela. Adrian wsiadł do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Dzień dobry. Cześć, Mik! – Zapiął pasy.
– Cześć, tobie też się tak źle wstawało jak mi? – zapytał go Mikołaj.
– Hmh… to jest coś okropnego – przyznał Adrian.
– Nie mogę się już doczekać weekendu, kiedy wreszcie będę mógł się wyspać – stwierdził Mikołaj i ziewnął.
– Przecież dopiero się skończył! – zauważył Adrian.
– No i co… – Mikołaj wzruszył ramionami, obrócił się na siedzeniu i popatrzył na przyjaciela.
– Dzisiaj to samo? – zapytał.
Adrian pokiwał głową. Mikołaj był jego najlepszym przyjacielem, więc – rzecz jasna – brat Gabi opowiadał mu o swoich koszmarach, po czym razem próbowali dotrzeć do tego, co one mogą oznaczać i czy w ogóle coś znaczą.
– Oooo, bracie… Opowiem ci w szkole – powiedział Adrian.
Przyśpieszyli trochę i pan Lerman wyprzedził zielonego volkswagena. Zaraz po tym skręcił na skrzyżowaniu w prawo. Wpadli w poślizg. Kiedy pan Lerman próbował zahamować, samochód obrócił się kilka razy wokół własnej osi. Adriana ogarnął strach o to, co zaraz się wydarzy. Przez okno widział tylko rozmazane kształty, a po chwili zmierzali prosto na spotkanie z jakimś budynkiem. Adrian chwycił się kurczowo siedzenia i zacisnął oczy, przygotowując się na wstrząs. Kiedy uderzyli w ścianę budynku, poczuł mocny ból w głowie, a zaraz po tym znów wszystko wokół niego zawirowało i zaczęła ogarniać go ciemność, a potem już nic nie czuł. Był tylko mrok.
***
Ból głowy stawał się coraz mocniejszy. Adrian powoli otworzył oczy. Nad nim roztaczało się błękitne niebo z białymi obłokami. Słońce mocno świeciło i musiał zasłonić oczy ręką, żeby cokolwiek widzieć. Spojrzał na swoją dłoń. Nie miał rękawiczek, kurtki też nie… Uniósł się na łokciach i rozejrzał. Znajdował się wśród drzew, na niewielkiej polanie. Niecałe dwa metry od niego płonęło ognisko. Na otaczających je kamieniach stał niewielki garnek z wodą, która podgrzewała się od ognia. Po drugiej stronie leżał Mikołaj. Głowę miał obwiązaną białym bandażem, ale mimo to i tak widniała na nim krwawa plama. Mikołaj poruszył się niespokojnie.
Adrian zacisnął mocno oczy i przetarł je. Co tu się dzieje? – zapytał się w myślach. – Pamiętam, że razem z Mikiem i jego ojcem jechaliśmy do szkoły. Była prawie zima i wpadliśmy w poślizg. Dlaczego więc teraz znajduję się w lesie i jest środek lata? Może to znowu głupi koszmar?
Chłopak usłyszał jakieś poruszenie za sobą. Poderwał się gwałtownie do pozycji siedzącej i obrócił się. To był zły ruch. Ból prawie rozsadził mu czaszkę. Poczerniało mu przed oczami. Chłopak zasyczał i chwycił się za głowę, zaciskając mocno oczy.
– Spokojnie. Nie rób gwałtownych ruchów, to będzie mniej boleć. Jak woda się zagotuje, to dam ci coś na uśmierzenie bólu. – Usłyszał czyjś głos z dziwacznym akcentem. Powoli otworzył oczy. Obok Mikołaja usiadł jakiś chłopak i zaczął zmieniać mu opatrunek. Miał na sobie ciemnobrązowe spodnie o wąskich nogawkach. Buty – również z ciemnego materiału – sięgały mu prawie pod kolana. Białą koszulę zapasał do spodni. Włosy opadały mu na ramiona i były trochę rozczochrane. Miał długie, spiczaste uszy, a kiedy popatrzył na Adriana, ten spostrzegł, że ma też trochę skośne oczy. Był identyczny jak jeden z elfów w jego śnie… Przecież to głupota – pomyślał chłopak. – Elfy nie istnieją, a jego podobieństwo to pewnie zbieg okoliczności.
– Co tu się dzieje? Kim jesteś? Gdzie my w ogóle się znajdujemy? – Adrian zaczął pytać.
– Jestem Ramey, Ramey Zielarz. Dzięki zaklęciu otworzyłem Magiczny Portal i dostałem się do waszego Świata. Konieczne było, abym w waszym Świecie zatrzymał czas, gdy zabierałem was ze sobą, dlatego kiedy skończycie swoją misję, wrócicie do waszego Świata w tym samym momencie, w którym go opuściliście – powiedział wprost.
Adrian popatrzył na niego, otwierając oczy ze zdumienia.
– Mów do mnie normalnie, człowieku. Gdzie jestem?
– Raczej już zauważyłeś, że nie jestem człowiekiem. Jestem elfem i mówię całkiem poważnie. To, co powiedziałem przed chwilą, to najszczersza prawda.
– Poczekaj, poczekaj. Chcesz mi wmówić, że jesteś elfem i że znajdujemy się w innym świecie? Myślisz, że w to uwierzę? Naprawdę masz świetną wyobraźnię.
– Więc jak wytłumaczysz to, że przed niecałą godziną byłeś w jednym z waszych miast, a teraz jesteś tutaj?
– Miałem wypadek. Uderzyłem mocno o coś głową i straciłem przytomność. Może to tylko jakiś głupi sen? Może jestem w śpiączce, a to wytwór mojej podświadomości… Może mój mózg generuje mi jakieś chore majaki…
– Dokładniej mówiąc, masz wstrząs mózgu. Rzeczywiście, musiałeś nieźle oberwać, a jeśli chodzi o sen, to uszczypnij się. Jeśli obudzisz się w swoim Świecie, to miałeś rację; jeśli nie… będziesz musiał uwierzyć w to, co mówię.
Adrian nie poruszył się ani się nie odezwał. Sam nie wiedział, co robić. Obserwował tylko, jak chłopak zmienia opatrunek Mikołajowi. Po chwili Ramey popatrzył na niego, unosząc brwi. Adrian spojrzał pytająco. Elf wyciągnął rękę i uszczypnął go.
– Au! – krzyknął Adrian i popatrzył na niego z wyrzutem.
– I co, jesteś już u siebie? – zapytał go Ramey.
Adrian rozejrzał się po raz kolejny.
– OK. Ale tak na serio… Gdzie jesteśmy?
– W Valley Sive Rella.
– Gdzie?
– W Valley Sive Rella. Tłumacząc na twój język, to znaczy Dolina Siedmiu Smoków.
Adrian powoli pokiwał głową.
– I twierdzisz, że to jest całkiem inny świat? – dopytywał się.
Ramey ponownie przytaknął.
– To Pierwszy Magiczny Świat Minaris. Są cztery. Do Drugiego można łatwo trafić, ale dwa pozostałe to dla wszystkich jak na razie tajemnica… Jeśli wierzyć prorokowi, który was zapowiedział, to ty pierwszy dotrzesz do tych Światów…
W tej chwili Mikołaj mruknął coś do siebie i poruszył się.
– Nic mu nie będzie? – zapytał Adrian.
– Nie. Pod wieczór powinien do siebie wrócić – odpowiedział Ramey.
– Która jest godzina? – odezwał się Adrian, a elf popatrzył w niebo.
– Za godzinę będzie południe. – Z jednej z sakw, których wcześniej Adrian nie zauważył, Ramey wyciągnął kubek i nalał do niego gorącej wody. Potem z jednego z woreczków wiszących u pasa wyciągnął niewielki listek, podzielił go na mniejsze kawałki i wrzucił do naczynia. Po kilku chwilach podał go Adrianowi. Chłopak wziął kubek do ręki i powąchał napar. Od samego zapachu prawie zakręciło mu się w głowie, był intensywny i niezbyt przyjemny.
– Co to jest? – zapytał, krzywiąc twarz z obrzydzenia.
– Nie wąchaj tego, tylko pij. Pomoże ci na ból głowy – wyjaśnił Ramey.
Adrian powoli upił łyk naparu. Był bardzo gorzki, ale znośny.
– Wspomniałeś wcześniej o jakiejś misji… I proroku…
– Tak, ale wytłumaczę ci wszystko, kiedy Santos wróci do siebie.
– Kto?
– No… twój przyjaciel Santos. Tak się przecież nazywa, a ty jesteś Kenneth.
– Ken… Nie! Skąd ci to przyszło do głowy? – zaprzeczył Adrian szybko i dodał: – Ja jestem Adrian, a to jest Mikołaj.
– Prorok, który was zapowiedział, mówił, że tak się nazywacie. Kenneth to znaczy piorun, a Santos – miecz. O ile dobrze się orientuję, prorok miał konkretne powody, by tak was nazwać.
– Może miał, ale mów do nas normalnie. Adrian i Mikołaj.
– Dobrze, ale i tak wszystkie istoty z tych Światów znają was pod imionami, jakie przedstawił prorok.
– Trudno, jakoś się przyzwyczaimy.
***
Adrian okrążał polanę już prawie piąty raz. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, a Mikołaj powoli dochodził do siebie.
– Mógłbyś poszukać w lesie zioło parusa? – Usłyszał pytanie Rameya. Podszedł bliżej elfa.
– Jakie zioło? Nie wiem, jak to coś wygląda. W ogóle się na tym nie znam – odpowiedział.
– Szukaj małych, okrągłych i żółtych liści. Powinny raczej rosnąć na obrzeżach. Jeśli tam ich nie znajdziesz, nie zagłębiaj się dalej w las, tylko wróć tutaj – powiedział Ramey.
Adrian pokiwał głową i poszedł w las. Przez jakiś czas zastanawiał się, po co mu to, ale potem przypomniał sobie, że Ramey jest zielarzem, więc na pewno jest mu do czegoś potrzebne. Minęło sporo czasu, zanim znalazł to zioło. Żółta kępka rosła zaraz przy drodze. Było go niewiele, więc Adrian zebrał tyle, ile się dało.
Kiedy podniósł się z klęczek, usłyszał szelest, a potem przed nim stanęły dwie dziwne postacie o szarej, krostowatej skórze. Obie obce istoty trzymały w rękach drewniane pałki. Jedna była niemalże tak duża jak Adrian, a druga o połowę mniejsza od pierwszej.
Na pobrużdżonych i bliznowatych twarzach zagościły krzywe, złowrogie uśmiechy.
– O, popatrz! Ludzie! Dawno tu takich nie mieliśmy! – Zaśmiał się jeden z potworów i obaj ruszyli w stronę Adriana. Chłopak zaczął się cofać. Jedyne, co przychodziło mu w tej chwili do głowy, to ucieczka, jednak jakoś nie potrafił ruszyć się z miejsca.
W pewnej chwili ten, który trzymał większą pałkę, chwycił się za gardło, w którym sterczała długa, szara, drewniana strzała. Spomiędzy jego palców wypływała czarna posoka… Po chwili napastnik padł martwy.
Adrian nie zastanawiał się, kto wypuścił strzałę. Korzystając z chwili zdezorientowania drugiego potwora, kopnął go z całej siły w kolano. Rozległ się dźwięk łamanych kości i okrzyk bólu przeciwnika. Potem Adrian uderzył go łokciem w szczękę i jeszcze raz wymierzył kopniaka, tym razem w brzuch. Jego przeciwnik runął na ziemię. Nie ruszał się, ale żył. Adrian cofnął się szybko kilka kroków na wypadek, gdyby stwór zerwał się z miejsca, by znów zaatakować.
Po kilku chwilach podbiegł do niego Ramey. W rękach trzymał długi łuk z założoną strzałą na cięciwę. To on zabił jednego z napastników.
– Goblińscy rabusie – powiedział i splunął. – Przy granicy kręci się ich mnóstwo. Nieźle sobie poradziłeś… ale mówiłem, żebyś nie szedł głębiej w las. Przepraszam, powinienem cię uprzedzić, że mogą się tu pojawić.
– No cóż, trochę mnie to zaskoczyło, ale próby przetrwania w mojej szkole nauczyły mnie w miarę, jak walczyć i się bronić – powiedział Adrian, żartując, choć po części była to prawda, ale Ramey zrozumiał wszystko dosłownie.
– Do twojej szkoły chodziły gobliny? Myślałem, że w waszym świecie mieszkają tylko ludzie… – powiedział zdziwiony.
– Nie, nie – zaprzeczył Adrian szybko. – Nie mieliśmy w szkole żadnych goblinów, tylko kilka osób o podobnym charakterze – wyjaśnił.
Ramey pokiwał głową.
– Chodźmy do ogniska – powiedział i skierował się w stronę polany, gdzie pozostawili Mikołaja.
– A co z ziołem parusa? – zapytał Adrian.
– Co z nim? – Elf popatrzył na niego, nie rozumiejąc.
– Prosiłeś mnie, żebym ci go nazbierał – wyjaśnił Adrian.
Ramey zamyślił się na chwilę, po czym na jego twarzy odmalował się wyraz zrozumienia.
– A, to… jest mi niepotrzebne. Chciałem tylko, żebyś się czymś zajął. Twoje chodzenie w kółko, szczerze mówiąc, trochę działało mi na nerwy – wytłumaczył elf.
Adrian pokiwał głową. Gdy dotarli na miejsce, z ulgą stwierdził, że Mikołaj już doszedł do siebie.
– Mik, jak się czujesz? – zapytał Adrian, podchodząc do niego.
– Totalnie zdezorientowany i cały obolały – powiedział Mikołaj.
– To tak jak ja na początku.
Tymczasem Ramey zaparzył te same zioła co Adrianowi wcześniej i podał je jego przyjacielowi. Mikołaj pił powoli, a Adrian usiadł obok niego i popatrzył na Rameya, który chował torebki z ziołami do juków.
– Dobrze, chyba już czas na wyjaśnienia – zauważył.
Ramey przez chwilę zachowywał się, jakby go nie słyszał, i dalej pakował juki, a potem usiadł naprzeciwko chłopców i odetchnął. Popatrzył najpierw na Adriana, potem na Mikołaja.
– W porządku.