- promocja
Synek księdza Kaczkowskiego - ebook
Synek księdza Kaczkowskiego - ebook
Ksiądz Jan Kaczkowski nazywał go swoim „synkiem”.
Dzięki filmowi Johnny ich niezwykłą relację poznała cała Polska.
Najlepiej jego historię streszczają tatuaże, które ma na rękach. Kiedyś na lewej było jasne przesłanie – CHWDP. Dalej tam jest, ale teraz przykryte innymi tatuażami, na których widać Patryka z rodziną, wyciągniętą pomocną dłoń i sylwetkę pewnego znanego księdza „onkocelebryty”.
Johnny wyciągnął go z dna i – jak mówią bliscy ks. Kaczkowskiego – w pozabiologiczny sposób przekazał mu swoje DNA.
W rozmowie z Piotrem Żyłką Patryk jest do bólu szczery. Mówi o trudnym dzieciństwie, wsiąknięciu w przestępczy półświatek, przemocy, narkotykach, pobytach za kratami i o sensie, którego zabrakło, co doprowadziło go do kilku prób samobójczych.
To także opowieść o ks. Kaczkowskim, jakiego nie znamy – widzianym oczami wychowanka i przyjaciela.
Wzruszające do łez świadectwo człowieka, który się nie poddał, opowieść o sercach bijących „na pełnej petardzie”, o relacji, która zmieniła wszystko. I o tym, że nikogo nie wolno skreślać, bo każdy zasługuje na drugą szansę.
Poznaj prawdziwą historię Patryka Galewskiego.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6880-7 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Styczeń 2015 roku. Mieszkanie księdza Jana Kaczkowskiego na pierwszym piętrze puckiego hospicjum. Siedzimy w fotelach naprzeciwko siebie. Zaledwie po trzech miesiącach od momentu kiedy podjęliśmy decyzję o napisaniu razem książki _Życie na pełnej petardzie_. W międzyczasie byliśmy w Zurychu, gdzie Jan przechodził naświetlania mające dać mu trochę więcej czasu. Codziennie rano jeździliśmy do szpitala, a popołudniami i wieczorami nagrywaliśmy rozmowy.
Teraz przyszedł czas na autoryzację. Nietypową, bo ze względu na bardzo dużą wadę wzroku Johnny’ego czytałem mu na głos zdanie po zdaniu, on mówił, jakie poprawki chce nanieść w tekście, a ja je wprowadzałem. Trochę to trwało, bo ksiądz Kaczkowski był perfekcjonistą, uważnie zastanawiał się więc nad ostatecznym kształtem każdej myśli.
To właśnie w tym okresie pierwszy raz zetknąłem się z Patrykiem Galewskim, który odbywał wtedy karę pozbawienia wolności, ale w ramach programu resocjalizacyjnego, skonstruowanego specjalnie dla niego przez Jana, pracował w hospicyjnej kuchni i serwował nam przepyszne śniadania.
Jan opowiadał mi o nim z dumą. Cieszył się, że życie jednego z jego „synków” – jak mawiał o kilku chłopakach, których wspierał w wychodzeniu z różnych trudnych sytuacji – zmierza w dobrą stronę. Równocześnie trochę się o niego martwił, bo to był moment, w którym wciąż nie było wiadomo, jak potoczą się losy Patryka, czy uda się skrócić jego odsiadkę i w jakim stanie wyjdzie z więzienia.
Przenieśmy się teraz do roku 2020. W lipcu przyjechałem do Sopotu, żeby nagrać rozmowę z rodzicami księdza Jana donowego, poszerzonego wydania _Petardy_. Miała się w nim znaleźć również rozmowa z Patrykiem, ale nie udało nam się zgrać kalendarzy i do naszego spotkania wówczas jeszcze nie doszło.
Ostatecznie udało nam się spotkać dwa lata później, w lipcu 2022 roku. Wtedy było już wiadomo, że główną osią narracyjną filmu _Johnny_ będzie relacja Patryka z księdzem Janem. Bardzo mi zależało, żeby świat mógł usłyszeć i lepiej poznać Patryka nie tylko w filmowej, ale też w całkowicie realnej wersji. Dlatego pojechałem na Hel, gdzie w tamtym czasie mieszkał ze swoją żoną Żanetą, córką oraz dwoma synami. I nagrałem z nim podcast.
W trakcie tamtego spotkania zorientowałem się, że jego opowieść jest niesamowicie złożona, pełna zwrotów akcji i naszpikowana mnóstwem wydarzeń, których nie da się zamknąć w dwugodzinnym filmie czy nagraniu. W pewnym momencie Patryk powiedział, że gdyby miał mi porządnie opowiedzieć o swoim życiu i o tym, co wydarzyło się między nim a księdzem Kaczkowskim, trwałoby to pewnie ze dwa tygodnie. Dziś wiem, że nie przesadzał.
Film _Johnny_ w piękny i skondensowany sposób opowiada o najbardziej wzruszających chwilach w relacji Patryka z księdzem Janem. Książkę, którą trzymacie w rękach, napisaliśmy, żeby wejść głębiej w tę historię i dzięki temu jeszcze lepiej zrozumieć, co wydarzyło się w życiu jej bohatera. I co wciąż się w nim wydarza, bo w naszych rozmowach mówimy też o tym, co się zmieniło w rzeczywistości rodziny Galewskich po premierze i ogromnym sukcesie filmu.
Patryk jest do bólu szczery. Mówi o trudnym dzieciństwie, wsiąknięciu w przestępczy półświatek, przemocy, narkotykach, pobytach za kratami i o sensie, którego zabrakło, co doprowadziło go do kilku prób samobójczych. To także piękna opowieść o księdzu Kaczkowskim, jakiego nie znamy – widzianym oczami wychowanka i przyjaciela. Wzruszające do łez świadectwo człowieka, który się nie poddał, opowieść o sercach bijących „na pełnej petardzie”, o relacji, która zmieniła wszystko. I o tym, że nikogo nie wolno skreślać, bo każdy zasługuje na drugą szansę. Ten ostatni aspekt jest dla nas szczególnie ważny. Patryk nie zatrzymał tego, co dostał, dla siebie i dziś stara się docierać do młodych ludzi, na których wielu już postawiło krzyżyk. Pokazuje im, że – wbrew temu, co często słyszą ze wszystkich stron – dla nich również jest nadzieja. Że skoro jemu udało się wydostać z dna, to im też może się udać.
Nasze rozmowy nagrywaliśmy w drodze, jeżdżąc po Polsce na spotkania Patryka odbywające się w ramach projektu PaKa. Jeden dzień z tego touru szczególnie zapadł mi w pamięć.
Byliśmy w małej miejscowości. Rano Patryk spotkał się z młodzieżą w szkole. Kiedy zaczynał mówić, było głośno, trudno mu było się przebić przez gwar rozmawiających ze sobą uczennic i uczniów. Ale już po kilku minutach na sali panowała totalna cisza. Wszyscy słuchali w skupieniu. A po spotkaniu wiele osób podeszło do Patryka, żeby mu podziękować i go uściskać.
Tego samego dnia wieczorem, w tej samej miejscowości, odbyło się też drugie spotkanie, tym razem w lokalnej parafii. Kościół był wypełniony po brzegi, głównie przez starsze osoby. Ksiądz na samym początku powiedział, że zamiast kazania będzie można po mszy posłuchać Patryka. Zastanawiałem się, ile osób zostanie. I ile z nich dotrwa do końca. Bo kiedy Patryk już zacznie mówić, to szybko nie ląduje. Zostali prawie wszyscy. W oczach ludzi siedzących w ławkach widziałem wielkie wzruszenie. Nikt nie wyszedł przed zakończeniem spotkania.
W ogóle mnie to nie zdziwiło, bo jego opowieść porusza do głębi wszystkich – niezależnie od wieku. Jest przejmującą mieszanką ciemności i światła, samotności i bliskości, braku sensu i jego esencji, doświadczenia pustki w sercu i wielkiej miłości.
Nie spodziewałem się, że _Życie na pełnej petardzie_ doczeka się kiedykolwiek drugiej części. A jednak dziś trzymacie ją w rękach. I myślę, że kochany ksiądz Jan bardzo się z tego cieszy.
Poznajcie prawdziwą historię Patryka Galewskiego.
_Piotr Żyłka_GDZIE TO WSZYSTKO SIĘ ZACZYNA? SKĄD SIĘ WZIĄŁ PATRYK GALEWSKI?
Urodziłem się w małej miejscowości o nazwie Puck w 1988 roku, 20 sierpnia. Godziny nie znam. Mama opowiadała, że kiedy wróciła ze mną ze szpitala do domu, moja siostra Monika bardzo się na mój widok ucieszyła i włożyła mnie do małego wózeczka dla lalek. Trudno za to powiedzieć, jak na moje przyjście na świat zareagował tata.
DLACZEGO?
Mama wspominała, że kiedy urodziła się moja siostra, ojciec przyszedł pod szpital w stanie poważnego upojenia. Podejrzewam, że po moich narodzinach mogło być podobnie. Taki to był klimat.
Jeśli chodzi o dane dotyczące tego najwcześniejszego okresu mojego życia, muszę się posiłkować tym, co zostało mi przekazane, bo jak się domyślasz, niewiele zapamiętałem!
A JAKIE JEST TWOJE PIERWSZE WSPOMNIENIE? PIERWSZE OBRAZY, CHWILE Z ŻYCIA, JAKIE JESTEŚ W STANIE PRZYWOŁAĆ W PAMIĘCI?
Jesteśmy w naszym rodzinnym domu. To było dwupokojowe mieszkanie plus kuchnia i łazienka. Pamiętam, że mieliśmy czerwone meble, a na ścianach namalowane kiedyś przez mojego tatę, w okresie kiedy nie było z nim jeszcze tak źle, postacie z kreskówek – Kaczora Donalda i Myszkę Miki. Grzebię w szufladzie, która do pewnego momentu pełniła funkcję miejsca na skarpetki, ale później stała się przestrzenią, gdzie przechowywałem swoje osobiste rzeczy, różne dziecięce skarby. Wyciągam stamtąd stary stuzłotowy banknot, ten taki czerwony. To nie były żadne pieniądze, w przeliczeniu na dzisiejsze – jakieś grosze. Wyciągam tę kasę, ponieważ chwilę wcześniej mama pokłóciła się z tatą o to, że znowu brakuje nam pieniędzy i nie mamy nawet na jedzenie. Chciałem jej dać ten banknot, żeby pomóc.
To jest pierwsza chwila z mojego życia, jaką pamiętam. Ona siedzi głęboko w mojej głowie. Pamiętam dokładnie kolor tych szafek. Moment, w którym mama przy mnie przykucnęła, a ja dałem jej te pieniądze. I jak bardzo to było dla mnie ważne, że chciałem jej pomóc w tej trudnej sytuacji.
CZYLI W DOMU SIĘ NIE PRZELEWAŁO?
Zawsze był problem z finansami. Ojciec niby pracował, na przykład na budowach, ale to były tylko zrywy, nie miał normalnej, stałej pracy. I to się odbijało na nas wszystkich. Co chwila były przez to jakieś napięcia, konflikty, ciągły lęk i strach.
Drugi obraz: mama pierwszy raz prowadzi mnie do szkoły. Ja bardzo płaczę, że nie chcę tam iść, a już na pewno nie chcę sam tam zostać. Idziemy do mojej klasy. Żeby tam dojść, trzeba przejść przez stołówkę. Kiedy przez nią przechodzimy, proszę mamę, żeby mnie nie zostawiała, powtarzam, że bardzo chcę z nią wrócić do domu. I mama, widząc moje przerażenie, w końcu uległa. Do dziś jestem w stanie poczuć te emocje, to wszystko, co się tego dnia we mnie działo.
Wróciliśmy do domu i poczułem wielką ulgę. To jest chyba jedyna chwila, którą pamiętam z dzieciństwa, kiedy poczułem się naprawdę bezpiecznie.
CO JESZCZE PAMIĘTASZ?
Moment kiedy czekamy na tatę, który ma przynieść pieniądze do domu. Razem z Moniką, moją starszą siostrą, siedzimy przy starym blacie i jemy korzeń suchej pietruszki. Nic innego nie mieliśmy. W końcu pojawia się ojciec. Tyle że nie wchodzi normalnie do środka, ale dosłownie wpada do mieszkania i ląduje na posadzce w korytarzu, tak bardzo jest pijany.
Mama zbiera z podłogi pieniądze, które się tacie wysypały z kieszeni, i idzie nam kupić chleb i kawałek pasztetowej. Pamiętam dokładnie smak tej pasztetowej, dla nas to był wielki rarytas.
Przede wszystkim jednak zapamiętałem spojrzenie mamy w tamtej chwili, jej bezsilność. Wtedy tego nie rozumiałem, ale patrząc z dzisiejszej perspektywy, kiedy sam jestem rodzicem, wiem, że w jej oczach był smutek i wstyd, że nie potrafi nam dać tego wszystkiego, co rodzice powinni dać swoim dzieciom. Czuła, że mimo miłości do nas nie jest w stanie nam zapewnić absolutnie podstawowych rzeczy.
Tak jak sam szybko zauważyłeś, w domu się nam nie przelewało. Brakowało takiej podstawy, żeby normalnie i spokojnie żyć. Pamiętam sytuacje, kiedy byłem wysyłany przez rodziców z kartkami do sklepu.
CO BYŁO NA TYCH KARTKACH?
Prośba o to, żeby dano mi coś do jedzenia. Chodziłem do pobliskiego sklepu, do piekarni, która była naprzeciwko, i do warzywniaka kawałek dalej. Tego typu rzeczy działy się bardzo często.
Mieszkaliśmy praktycznie w centrum miasta, w trzypiętrowym bloku komunalnym. Dużą część swojego dzieciństwa spędziłem z innymi dziećmi na podwórku za blokiem, często też bawiliśmy się na pobliskim boisku. Niedaleko stamtąd była tak zwana holenderka, z której po raz pierwszy zawinęła mnie policja. Ale to historia na później.
OJCIEC CZĘSTO PIŁ?
Prawie w ogóle nie pamiętam go trzeźwego. Niedużo zdjęć nam zostało z mojego dzieciństwa, ale mam jedno, na którym jestem mniej więcej w takim wieku jak mój najstarszy syn obecnie. Siedzę w niebieskich spodenkach przy stole, są moje szóste urodziny. Pamiętam, że wtedy tata też był pijany. Tak samo było w każde święta.
RODZICE CZĘSTO SIĘ KŁÓCILI?
Niestety tak. Kłótnie między nimi wynikały przede wszystkim z choroby alkoholowej ojca, z tego, że ciągle pije, w konsekwencji nie pracuje, nie jest w stanie zapewnić nam środków do życia, a czasem nie robi dosłownie nic. Miał dziwną mentalność. Jak nie pił – czasem udało mu się zachować trzeźwość przez tydzień albo dwa – to siedział w domu i traktował ten dom jak jakiś schron. W ogóle z niego nie wychodził. I to się powtarzało. W takich okresach nawet zdarzały mu się jakieś pozytywne zrywy i na przykład gotował obiady. Ale równocześnie stan trzeźwości powodował u niego wzmożoną agresję.
CO WTEDY ROBIŁ?
Na przykład kiedy mama zwracała mu uwagę, żeby zakręcał porządnie wodę w kranie, żeby nie ciekła i się nie marnowała, to on wpadał w szał, wyzywał ją, kazał jej się – delikatnie mówiąc – odczepić i wychodził z domu, trzaskając drzwiami.
Raz chciałem zobaczyć, jak się woda w czajniku gotuje. Czajnik stał na blacie, pociągnąłem za kabel, wrząca woda się na mnie wylała i miałem poparzenie pierwszego stopnia. Mama wygarnęła ojcu, że znowu był pijany, nie dopilnował mnie i przez niego się poparzyłem. Pojechałem z mamą do szpitala, gdzie pani pielęgniarka przebiła mi igłą to oparzenie – do dziś mam bliznę po nim na bicepsie, na górnej części – i ściągnęła skórę.
Jeszcze jedno wspomnienie, z okresu pierwszej komunii. Na uroczystość zaproszona została najbliższa rodzina i moja matka chrzestna. Dostałem jakąś symboliczną kwotę i pamiętam, że już wtedy miałem odruch, by te pieniądze schować, bo inaczej ojciec mi je zabierze, po prostu mnie okradnie. Miałem starego, rozwalonego pegasusa – to była w tamtych czasach bardzo popularna, tania konsola do gier, na żółte dyskietki – i postanowiłem, że schowam tę kasę do jednej z tych dyskietek. Tak też zrobiłem. Rano chciałem zobaczyć, czy pieniądze dalej tam są, i już ich nie było. Strasznie się wtedy rozpłakałem.
Szybko doszedłem do momentu, w którym chciałem brać odpowiedzialność i pomagać mamie, skoro ojciec jest, jaki jest. Kiedy kończyły się godziny handlu na pobliskim targowisku, chodziłem tam i zbierałem stare warzywa, które zostawały w śmietnikach, i przynosiłem je do domu. Pamiętam też pieczywo, które wykradałem z piekarni, wchodząc po starej blaszano-drewnianej bramie na wysokość półtora piętra, żeby stamtąd dosięgnąć chleba.
CZYLI JUŻ WTEDY ZDARZAŁO CI SIĘ KRAŚĆ?
Kraść zacząłem bardzo wcześnie. Pierwszych kradzieży dokonywałem, chodząc z mamą na zakupy. Niedaleko naszego domu był sklep mięsny. Nie wiem, ile mogłem mieć lat, na pewno mało. Sklep był schowany w podwórku, drzwi wejściowe były blaszane, w środku lodówka, w której trzymano mrożone mięso. Wchodziliśmy, ja to mięso wyciągałem z lodówki i wkładałem pod wózek mamie. Mama często to akceptowała. Choć pamiętam też, zdarzało się, że zwracała mi uwagę. Z czasem tych drobnych kradzieży było coraz więcej.
CZY DOBRZE ROZUMIEM, ŻE W PEWNYM SENSIE DOKONYWALIŚCIE KRADZIEŻY RAZEM Z MAMĄ?
Wiesz, powiem tak – ona mnie do tego nie zmuszała, ale chyba bała się powiedzieć pani sprzedawczyni, że wziąłem to mięso. Raczej chciała mnie kryć.
ALE BYŁA ŚWIADOMA, ŻE COŚ TAKIEGO ROBISZ?
Tak. Skomplikowana była ta nasza rzeczywistość. Mama starała się o nas dbać, jak potrafiła. Na przykład kiedy dostawała zasiłek, przynosiła nam do szkoły po połówce drożdżówki. To było dla nas małe święto. Jedną połówkę dostawała moja siostra – chodziliśmy do tej samej szkoły – a drugą połówkę dostawałem ja. Pamiętam, że te drożdżówki smakowały trochę cebulą. W domu często jedliśmy chleb z cebulą i mama kroiła potem drożdżówki na tej samej desce, tym samym nożem. Po zasiłku albo zapomodze z jakiejś instytucji pojawiały się też czasem słodycze. Mam wrażenie, że kupując te smakołyki, mama chciała nam jakoś zadośćuczynić za resztę czasu, kiedy wszystkiego nam brakowało. Jednak nawet z takimi małymi prezentami wiązały się napięcia.
JAKIE?
Dostałem kiedyś czarne buty na białej podeszwie, nazywały się „bruslejki”, od Bruce’a Lee, takie cieniutkie, wsuwane, bez sznurowadeł. To też było w moim wczesnym dzieciństwie. I kiedyś wszedłem w tych nowych butach w sporą kałużę. Byłem przerażony, że je zniszczyłem i że będę mieć przechlapane. Próbowałem je po kryjomu w łazience jakoś wyczyścić i zalałem je wybielaczem Ace. Mama była strasznie zła, dostałem wtedy niezłe lanie.
Zawsze gdy dostawaliśmy coś nowego, to było przeogromne wydarzenie i towarzyszyła temu cała lista obostrzeń i uwag: że musimy dbać o te rzeczy, nie możemy ich pobrudzić…
TAK MÓWILI RODZICE?
Tak. Zawsze tak było.
Pamiętam też z dzieciństwa, jak chodziliśmy z mamą odbierać paczki dla ubogich. Były takie akcje organizowane przez bogatsze rodziny, które szykowały coś dla innych, trochę na zasadzie późniejszej Szlachetnej Paczki. Na Gwiazdkę na przykład chodziliśmy do jednej zaprzyjaźnionej rodziny i dostawaliśmy od niej prezenty. Były w nich kartki z napisami w języku angielskim, bo część podarków przychodziła z zagranicy, z tak zwanych darów. Nikt z nas nie rozumiał, co tam było napisane. Ale bardzo się cieszyliśmy, bo dostawaliśmy czekolady, cukierki, małe klocki Lego – rzeczy dla nas megaekskluzywne, na co dzień kompletnie poza naszym zasięgiem. Gwiazdka to był moment radości z tych prezentów.
Równocześnie działy się rzeczy bardzo nieprzyjemne. Wigilia, która kojarzy się zazwyczaj z rodzinnym czasem spędzanym przy stole w ciepłej atmosferze, u nas zaczynała się od „szmat”, „kurew” i potwornych kłótni rodziców.
Kiedy ludzie pytają mnie o dzieciństwo, często powtarzam, że choćbym się bardzo spiął, nie potrafię sobie przypomnieć przyjemnych, miłych czy beztroskich chwil z tego okresu. W ogóle niewiele pamiętam z tamtych lat. A jeśli już mam jakieś obrazy w głowie, to są one bardzo smutne.
WSPOMNIAŁEŚ O SZKOLE. JAKIM BYŁEŚ UCZNIEM?
Chodziłem do Szkoły Podstawowej imienia Mariusza Zaruskiego, do „jedynki”. A uczniem byłem niełatwym. Dość szybko, wydaje mi się, że mniej więcej w czwartej klasie, wszedłem w nieciekawe środowisko.
CO TO ZNACZY NIECIEKAWE?
No, niezbyt dobre rzeczy robiliśmy.
NA PRZYKŁAD?
Raz z trzema kolegami pobiliśmy w bardzo dotkliwy sposób starszego od nas chłopaka, ósmoklasistę, z klasy mojej siostry. Pobiliśmy go do nieprzytomności, z ucha ciekła mu krew. Pamiętam dokładnie – bo to było wstrząsające wydarzenie – że uciekliśmy z miejsca bójki, przestraszeni, że go zabiliśmy. Ukrywaliśmy się potem na plaży, baliśmy się, co będzie. Chłopak na szczęście przeżył. A my ponieśliśmy konsekwencje, ale niezbyt poważne. Najpierw na apelu w szkole staliśmy na środku auli i w obecności wszystkich uczniów ogłoszono, co zrobiliśmy, że to my jesteśmy chuliganami odpowiedzialnymi za to pobicie. A potem, w klasie lekcyjnej, dostawaliśmy kijami po rękach. Codziennie. Wtedy to było coś naturalnego.
TO ZNACZY, ŻE TA KARA SIĘ POWTARZAŁA PRZEZ JAKIŚ CZAS?
Przez tydzień.
I KTO TO ROBIŁ, WYCHOWAWCA?
Tak. Ale nie chowam urazy. Takie były czasy. Zresztą dziś mamy bardzo dobry i serdeczny kontakt ze sobą.
A PRZEMOC W DOMU? TEŻ BYŁA?
Jeśli chodzi o przemoc fizyczną, byłem świadkiem raczej „jednorazowych” akcji. Bardzo często, jak zaczynała się już taka turbokłótnia, mama czy tato zamykali nas w pokoju i wyciągali klamkę. Mieliśmy w drzwiach okrągłą klamkę, którą można było wyjąć, żebyśmy nie wychodzili na zewnątrz. Pamiętam też incydenty rzucania wazonem, uderzenia mamy przez tatę lub na odwrót. Przemoc, kłótnie, wyzwiska – w pewnym momencie mojego dzieciństwa stały się normą, przestały mnie dziwić. A później było tylko gorzej. Kiedy byłem nastolatkiem i sam potrafiłem kopnąć ojca, czułem się bohaterem.
WY, DZIECI, TEŻ DOŚWIADCZALIŚCIE PRZEMOCY?
Zdarzało się. Nie wiem, czy to wynikało z takiego etapu rozwoju – a może właściwiej będzie powiedzieć: braku rozwoju – społeczeństwa, na którym uważano, że trzeba karać biciem dziecko, czy raczej z nieradzenia sobie z nami.
A DO KOŚCIOŁA Z RODZINĄ CHODZILIŚCIE?
Wychowałem się w katolickiej rodzinie, jednak nigdy nie było u nas przymusu chodzenia do kościoła. Przyjmowaliśmy księdza po kolędzie, ale zamiast wody święconej zawsze nalewało się zwykłą wodę z kranu. To taki mały przykład, żeby zobrazować, w jaki sposób się podchodziło u nas w domu do kwestii wiary. Nie była ona dla nas niczym ważnym. No, może poza takimi „technicznymi” sprawami, które trzeba było załatwić, bo wszyscy inni też tak robili. Ochrzcić trzeba, bo co ludzie powiedzą. Z komunią tak samo. Do bierzmowania – będzie chciał, to pójdzie. Krzyż gdzieś tam był, leżał, tułał się po domu, wyjmowany na kolędę, a na co dzień raczej służył do otwierania butelek. Ciężki krzyż, stalowy, więc się nadawał.
To jest niesamowite, jak przywołanie jednego wspomnienia uruchamia kolejne. Teraz, jak ci powiedziałem o tym krzyżu, to mi się przypomniała moja ulubiona zabawa. Uwielbiałem się kręcić w misce. W takiej kuchennej, metalowej, jakiej się używa na przykład do makaronu; była dość spora, więc mogłem się zmieścić. Siadałem w niej i się kręciłem.
CZYLI TAK SAM ZE SOBĄ SIĘ BAWIŁEŚ.
„Zabawa” była też, jak ojciec wracał do domu pijany, ale akurat wzięło go na bycie dobrym tatusiem i przynosił siatki pełne podarków – dla nas, dzieci, słodycze i czipsy, dla mamy wino kadarkę, choć ona nigdy go nie piła. Mnie też nalewał trochę piwa wymieszanego z cukrem, aczkolwiek tu muszę powiedzieć, że sam go o to prosiłem.
Przepraszam, że rzucam tylko pojedyncze obrazki i nie jest to jakoś uporządkowane, ale naprawdę pojawiają mi się tylko takie „klatkowe” wspomnienia, bardzo wybiórcze. Pewnie emocjonalnie większość przeżyć jakoś wyparłem. Jednak to niewiele, które zostało w mojej głowie, budzi we mnie wielki smutek. Nawet dzisiaj, mówiąc ci o tym wszystkim, czuję lęk, który towarzyszył mi w tych wszystkich sytuacjach.
Równocześnie bardzo chcę wierzyć w to, co mówi moja mama – że mocno nas kochała i starała się, jak mogła, żebyśmy mimo wszystko mieli jak najlepsze dzieciństwo. Ona zresztą też nie miała łatwo w życiu.
CO TO ZNACZY?
Rodzice nie mieli ślubu, żyli – jak to się wtedy mówiło – na kocią łapę. Mama trafiła na mężczyznę alkoholika. I to jeszcze takiego, który miał bezkrytyczne wsparcie w swojej siostrze. Ona stała za nim murem. Za każdym razem kiedy mama wyrzucała ojca z domu, mógł sobie spokojnie przeczekać u cioci.
To wszystko było strasznie pokręcone. Mam wrażenie, że nasze normy życiowe były czymś odwrotnym od tego, czym być powinny. Wiesz, kiedy ojciec uważał się za bohatera? Kiedy przynosił do domu siatki „zakupów”. Wszystko było ukradzione w dużych sklepach, które w tamtych czasach zaczęły być otwierane w okolicy. Jednak on był z siebie dumny. I jeszcze miał się za króla przedsiębiorczości, bo część kradzionych rzeczy – na przykład kiełbasy – sprzedawał po sąsiadach.
I ja tym wszystkim nasiąkałem. A potem – można chyba tak powiedzieć – jakoś kopiowałem jego zachowania.
INNĄ OSOBĄ, KTÓRA MIAŁA NA CIEBIE DUŻY WPŁYW, BYŁ SZYBKI¹.
To był chłopak, który zamieszkał w naszej okolicy, wcześniej siedział w więzieniu i miał ogromne poważanie w mieście. W którymś momencie Szybki bardzo mocno skrzywdził bliską mi osobę. I chociaż miałem świadomość, że zrobił coś strasznego, prawda jest taka, że na tamtym etapie życia chciałem być dokładnie taki jak on. Tacy ludzie byli dla mnie wzorem. Marzyłem o tym, żeby mieć taki szacunek na mieście, żeby ludzie się mnie bali. Szybki miał lurysy, czyli spodnie marki Lurys, była wtedy moda na takie szerokie spodnie, więc ja też chciałem mieć takie same, tak mocno mi zależało, żeby się do niego upodobnić. Smutne to bardzo, ale tak było.
WRÓĆMY DO TWOJEJ RODZINY. JAKIE MIAŁEŚ RELACJE Z RODZEŃSTWEM?
Wspomniałem już o mojej starszej siostrze Monice, ale mam też młodszą, przyrodnią siostrę Alicję. Kiedy ona była dzieckiem, mój ojciec był już wrakiem, totalnie zniszczonym przez alkohol. Wszystko już sobie odpuścił, nawet te swoje kombinatorskie postawy, o których mówiłem. Alicja na to wszystko patrzyła. A ja jeszcze dokładałem od siebie.
CO DOKŁADAŁEŚ?
Trochę teraz wybiegniemy do przodu, ale tylko na chwilę. Będąc nastolatkiem, często wracałem do domu naćpany, pod pachami miałem pełno kradzionych rzeczy, ukrywałem je w naszym mieszkaniu. I angażowałem w to właśnie Alicję. Tak jak mój ojciec był dumny ze swoich kradzieży, tak samo ja też byłem. Takie miałem wzorce, więc czułem, że takie postawy są normalne, a nawet pożądane.
CO JESZCZE PAMIĘTASZ Z WCZEŚNIEJSZEGO OKRESU?
Jakby mało nam było trudnych sytuacji, któregoś dnia do domu zapukali panowie z elektrowni, żeby ściągnąć nam liczniki i odłączyć nasze mieszkanie od prądu, bo mieliśmy bardzo duże długi i nie płaciliśmy rachunków. Ojciec siedział w fotelu w pokoju, kompletnie pijany, w ogóle nie kontaktujący z rzeczywistością, a mama błagała panów, żeby nie ściągali tego licznika, obiecując, że szybko opłaci zaległości. Niestety byli nieugięci.
Bardzo długo żyliśmy bez prądu. Później udało się go poprowadzić na tak zwane lewo, nielegalnie, i tak funkcjonowaliśmy. To oznaczało życie w ciągłym strachu – że ktoś z elektrowni zapuka, zorientuje się, że kradniemy prąd, i będzie problem. Mama instruowała nas, że gdyby ktoś przyszedł, to mamy mówić, że jej nie ma, my nic nie wiemy, po prostu walić ściemę, żeby dali nam spokój. Żyliśmy w nieustannym napięciu.
Nie mam żadnego dobrego wspomnienia z tamtego okresu, żadnych dobrych chwil.
MÓWISZ O WZORCACH, JAKIE DAWAŁ CI OJCIEC. A CO WIESZ O JEGO PRZESZŁOŚCI? Z JAKIEGO DOMU POCHODZIŁ?
A wiesz, że ja dokładnie nie wiem… Nie wiem. Naprawdę. (_chwila ciszy_)
To, co wiem, to że był w więzieniu, kilka razy. I był z tego bardzo dumny. Będąc pijany, wiele razy do tego wracał i powtarzał swoim przepitym głosem, że siedział w czasach, kiedy więzienie było takie, kurwa, naprawdę ciężkie, a nie to co teraz. Dumnie nosił cynkówkę, czyli wytatuowaną kropkę przy kąciku lewego oka, która jest znakiem rozpoznawczym osób grypsujących.
ZA CO TRAFIŁ DO WIĘZIENIA?
Za kradzieże i włamania. Jego przestępcze działania do dziś rzutują na moje życie.
W JAKI SPOSÓB?
Mam w sobie lęki, które wciąż do mnie wracają. Na przykład, jak wybieramy się dziś z dziećmi na spacer, to wychodząc z mieszkania, za każdym razem mam taki flashback – wracam do chwil, kiedy z tatą staliśmy przy drzwiach naszego domu, ojciec był przyczajony, bo wisiał komuś pieniądze, i bał się wychodzić na miasto. Musieliśmy zawsze chwilę poczekać, żeby on zobaczył, czy ktoś nie idzie. Za każdym razem. I dziś, kiedy wychodzę ze swoimi dziećmi, nieraz mi się to przypomina. To jest straszne. Mam wolny dzień, idę ze swoimi synami na spacer, chwytam za klamkę i zamiast się beztrosko cieszyć z tej chwili, czuję się jak ten mały chłopak, mały ja, który stoi przy drzwiach i patrzy, czy może wyjść, bojąc się, co się może wydarzyć.
Albo inna rzecz, która wciąż we mnie pracuje. Przez to, że ojciec nie zapewniał bezpieczeństwa finansowego rodzinie, mogłem jeść obiady w szkolnej stołówce tylko wtedy, kiedy zostało to opłacone z opieki społecznej. Jeśli umowa między stołówką a opieką nie została przedłużona, to po prostu nie mogłem zjeść obiadu. I to we mnie zostało. Teraz jak pani w szkole, do której chodzi nasz mały Johnny, daje nam sygnał, że jest jakaś opłata do uiszczenia, we mnie od razu pojawia się strach. Nawet jeśli jestem spóźniony do pracy, muszę iść natychmiast do bankomatu, wypłacić kasę i od razu zareagować. Żeby tylko nie powtórzyło się to, co się działo w moim dzieciństwie, i żeby moje dzieci nie chodziły głodne. Oczywiście nic by się nie stało, gdybym przyniósł te pieniądze następnego dnia. Dostaję ze szkoły informację, że kończy się okres, w którym mamy opłacone obiady, mówię, że zapłacę za następne jutro przy okazji przywiezienia synka na zajęcia, normalna rzecz. Ale moja reakcja jest podszyta wielkim lękiem wynikającym z przeszłości. Wciąż muszę się z tym mierzyć.
TWÓJ OJCIEC SIEDZIAŁ TEŻ ZA ALIMENTY.
Tak. Mama go ścigała, żeby je płacił, a on to olewał. Trafiał do więzienia na kilkanaście, kilkadziesiąt dni, a potem wychodził.
CZYLI TWOI RODZICE W PEWNYM MOMENCIE SIĘ ROZSTALI?
To było – jak wiele rzeczy u nas – skomplikowane. Tak naprawdę formalnie nigdy nie byli razem, w takim sensie, że nie wzięli ślubu. Mieszkali razem i sprowadzili dzieci na ten świat, ale wszystko w ramach tak zwanego konkubinatu. Mama w pewnym momencie miała już dosyć ojca i wyrzuciła go z domu. On wtedy zamieszkał w piwnicy, w naszym bloku, tam sobie zrobił taki pokój, schron, nie wiem, jak to nazwać. I powiem ci, że był też taki czas, kiedy byłem strasznie zły na mamę, że go wyrzuciła.
DLACZEGO?
Czułem się rozdarty. Widziałem oczywiście, co on robi i jak się zachowuje, ale chyba po prostu chciałem mieć ojca. Jakiegokolwiek. Często schodziłem do niego na dół do tej piwnicy. Chyba najprościej w świecie tęskniłem. Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało.
MAMA GO WYRZUCIŁA I JUŻ TAK ZOSTAŁO?
Nie. Ojciec pojawiał się i znikał. Był, nie było go. Siedział w więzieniu, a później wychodził i wracał. Mama go wyrzucała, ale potem się litowała i sama po niego schodziła, i przyprowadzała do domu. I tak to trwało przez dwadzieścia lat.
A PAMIĘTASZ, ŻEBY KIEDYKOLWIEK BYŁO DOBRZE MIĘDZY TWOIMI RODZICAMI?
Niestety nie.
W KOŃCU, PO TYCH DWUDZIESTU LATACH, TWÓJ OJCIEC ZNIKNĄŁ NA DOBRE.
W którymś momencie przeprowadził się do swojej siostry, a potem wylądował na ulicy, pomieszkiwał po melinach, staczał się coraz mocniej. Byłem już wtedy dorosły, poznałem Johnny’ego, działałem w puckim hospicjum. I poczułem, że muszę pomóc tacie. Ksiądz Jan mnie w tym wsparł.
W JAKI SPOSÓB?
Pozwolił mi wziąć hospicyjny samochód z kierowcą, podzwonił po lekarzach, dzięki czemu ojciec został przez nich przyjęty. Zawieźliśmy go na badania. Był w bardzo kiepskim stanie. Miał miażdżycę i nowotwór koło nosa. W ogóle o siebie nie dbał.
To był taki ostatni zryw mojej chęci bycia przy nim i pomocy mu. Przez chwilę myślałem, że to może się udać, bo na pierwsze badania zaciągnęliśmy go skutecznie. Byliśmy u różnych lekarzy, postawiono mu diagnozę, w Gdańsku pobrano wycinek histopatologiczny do badania tego nowotworu, przyszły wyniki, okazało się, że można mu to zoperować, był już ustalony nawet termin operacji, ale w dniu, kiedy mieliśmy go na nią zawieźć do szpitala, ojciec schlał się na maksa. Kilka tygodni później doszło do najgorszego. Zapił się w melinie u jednego ze swoich kumpli.
NA ŚMIERĆ?
Tak.
W JAKICH OKOLICZNOŚCIACH SIĘ O TYM DOWIEDZIAŁEŚ?
Byłem w hospicjum, pani Ania Labuda² przyszła do kuchni i mi powiedziała.
PAMIĘTASZ, CO WTEDY POCZUŁEŚ?
Najpierw był wstrząs. Trudno mi było w to uwierzyć. Ale bardzo szybko – wiem, że to może zabrzmieć okrutnie – poczułem spokój. Za wiele w moim życiu jego śmierć nie zmieniła. Równocześnie było to zamknięcie jakiegoś bardzo trudnego rozdziału dla mnie i dla mojej rodziny.
KIEDY MYŚLISZ O SWOIM OJCU DZISIAJ, JAKIE MASZ EMOCJE? MASZ DO NIEGO ŻAL?
Wiesz co, dzisiaj już trochę mniej. Jeszcze niedawno byłem na niego strasznie wkurzony, bo widzę po sobie, że jak człowiek chce, to naprawdę można się zmienić. A on tego nawet nie próbował zrobić – dla mnie, dla nas, dla naszej rodziny. Trudno mi całkowicie mu wybaczyć. Tak dużo przez niego wycierpieliśmy.
Mam świadomość tego, jak ciężka jest choroba alkoholowa i jak trudno jest z niej wyjść. Szczególnie kiedy nie ma się takiego wsparcia, jakie ja otrzymałem od Johnny’ego. Mam to wszystko na uwadze. Ale nie potrafię tak do końca go przed sobą usprawiedliwić. Mimo że tego nie chcę, wciąż jest we mnie złość i wiele innych trudnych emocji.
Kiedy ci o tym wszystkim opowiadam, naprawdę dużo mnie kosztuje, żeby powstrzymać płacz. (_chwila ciszy_)
A MAMA? PAMIĘTAM, ŻE KIEDY NAGRYWALIŚMY ROZMOWĘ DO PODCASTU, MÓWIŁEŚ, ŻE JEŻELI MASZ JAKIEŚ DOBRE WSPOMNIENIA Z DZIECIŃSTWA, JAKIEŚ DOŚWIADCZENIE MIŁOŚCI, TO OD MAMY.
Mama naprawdę się starała. Chciała być z nami i dla nas. Te wszystkie drożdżówki, o których mówiłem, to troszczenie się, żebyśmy jednak nie chodzili głodni… Robiła dla nas tyle, ile potrafiła. Bardzo ją kocham i jestem jej przeogromnie wdzięczny, że włożyła w bycie dla nas tyle wysiłku.
Jej sytuacja, jeszcze kiedy tata żył, mocno się skomplikowała. Mama dostała pracę w kinie w Pucku, weszła tam w relację z kierownikiem, mieli romans i mama zaszła w ciążę. Kiedy urodziła Alicję, mój ojciec zdawał sobie sprawę z tego, że to nie jego dziecko, więc kłótni było jeszcze więcej. Wyzywał mamę, krzyczał, że się puszcza. A potem się upijał i mówił, że kocha to dziecko jak swoje, prosił, żeby mama z nim została. Wiesz, taki emocjonalny rollercoaster. Na trzeźwo: ty szmato, dziwko, a po pijaku: zostań ze mną.
A JAK DZIŚ WYGLĄDA TWOJA RELACJA Z MAMĄ?
Oboje się staramy. Mamy kontakt. Mama próbuje też być dobrą babcią. Kiedy się spotykamy, przytulamy się, mówię, że ją kocham. Ale to wszystko jest obciążone ranami z dzieciństwa. Brakuje nam lekkości, beztroski.
SŁYSZĘ DUŻO TRUDNYCH RZECZY, DUŻO SMUTKU, BÓLU, KIEDY MÓWISZ O DZIECIŃSTWIE. JAK TY SOBIE Z TYMI WSZYSTKIMI EMOCJAMI RADZIŁEŚ? CO ROBIŁEŚ, ŻEBY TOTALNIE NIE ZWARIOWAĆ?
Odurzałem się. Często mówię, że pierwszą kreskę wciągnąłem, mając dwanaście lat. Ale zanim to się wydarzyło, próbowałem też takich rzeczy jak kiranie butaprenu w zamkniętej łazience. Dziesięciolatek nie powie oczywiście: „Teraz muszę się odurzyć, żeby uciec od tego wszystkiego, co trudne”. To po prostu się działo. Nieświadomie uciekłem w takie rzeczy.
DLACZEGO AKURAT KLEJ?
Był wtedy modny i łatwo dostępny. Na podwórku, w miejscu, w którym się wychowałem, takie rzeczy były na porządku dziennym. Nie byłem specjalnie odkrywczy.
Brałem słoik kleju w worku, zamykałem się w łazience, starałem się to wszystko robić po cichu, żeby nikt nie słyszał i mnie nie nakrył. Przy butaprenie czy benzynie masz taki moment, że świat zaczyna się „cząsteczkować”, ciało zaczyna mrowić, ale jeszcze czujesz kontrolę, zachowujesz świadomość. Doprowadzałem się tylko do takiego stanu, nie chciałem przekroczyć tej granicy – na tamten czas to wystarczało.
RODZICE CIĘ KIEDYŚ NAKRYLI W TAKIM STANIE?
Ojciec wiedział, że to robię. Któregoś razu mnie przyłapał na gorącym uczynku. Zabrałem torbę z narzędziami do łazienki, zamknąłem się w środku pod pretekstem, że niby tam sobie coś majsterkuję, i zacząłem wąchać klej. Nasze mieszkanie miało taką dziwną konstrukcję, że między kuchnią a łazienką była szyba, przez którą można była zajrzeć, i ojciec mnie przez nią sczaił.
JAK ZAREAGOWAŁ?
Stuknął w ścianę i powiedział, żebym przestał. I na tym koniec.
CZYLI NIE SUSZYŁ CI GŁOWY? NIE MÓWIŁ, ŻE TO NIEBEZPIECZNE?
Nigdy – czy kiedy byłem dzieckiem, czy potem już nastolatkiem – nie było z jego strony konsekwencji, żadnej próby rozmowy o tym, przekonywania, żebym coś zmienił albo czegoś nie robił. „Chodź, porozmawiamy, widzę, że się trochę pogubiłeś, mam dla ciebie czas, przejdziemy przez to razem”. Nic z tych rzeczy. Postawa ojca była raczej taka: dobra, akceptuję to, jesteś na to gotowy. Tak było z paleniem papierosów i ze wszystkimi innym używkami.
A MAMA?
Bardzo się przejmowała. Chodziła za mną, prosiła, żebym przestał, błagała wręcz… Nic z tego.
JAK TAK SŁUCHAM TEGO WSZYSTKIEGO, TO MYŚLĘ: TO, ŻE DZIŚ SIEDZISZ NAPRZECIWKO MNIE, ŻYJESZ, MASZ RODZINĘ, DZIECI, JESTEŚ DOBRYM MĘŻEM I TROSKLIWYM OJCEM, TO JEST SERIO JAKIŚ CUD.
Nie wiem, czy to jest cud, ale na pewno przeszedłem długą drogę. Dziś, kiedy potrafię czuć prawdziwą miłość i rozumiem, jak powinny wyglądać relacje, widzę, jak wiele rzeczy zabrakło w moim dzieciństwie, ilu ważnych wartości nas pozbawiono w zasadzie na dzień dobry. Brakowało bliskości, bezpieczeństwa, bezwarunkowej akceptacji. Tego wszystkiego, co w zdrowej rodzinie powinno być czymś naturalnym.
Bardzo trudno mi wracać do tych wspomnień. Jesteś jedną z niewielu osób, którym je opowiadam. Rozmawiałem też o tym wszystkim z Johnnym, ale wtedy jeszcze byłem na innym etapie. Nie potrafiłem do końca ponazywać tego, co się we mnie działo i dlaczego.
MIELIŚCIE JAKIEŚ MOMENTY WYTCHNIENIA W TYM WSZYSTKIM? JEŹDZILIŚCIE CHOCIAŻBY NA WAKACJE?
Czasem jeden z wujków zabierał nas na jakieś wypady. Ale to już było później, kiedy byłem trochę starszy. Oni z ciocią lepiej stali finansowo, wujek prowadził bar – pijalnię w Redzie. Organizował wycieczki, na które nas zabierał.
Poza tym nie pamiętam.
Nie pamiętam kombinezonów, wózków dziecięcych, spacerów, żadnych takich klimatów. Chyba powinienem więcej pamiętać? Nie wiem, może to po tych dragach tak mam? Mam tylko te klatkowe, pojedyncze wspomnienia, rzeczy, które najmocniej mnie „strzeliły”, przyniosły najwięcej lęku.
Trzeba będzie w tym rozdziale trzy strony puste zostawić na te wszystkie luki i braki.
I TAK POWIEDZIAŁEŚ TYLE, ŻE NIE WIEM, JAK SIĘ DO TEGO ODNIEŚĆ, BO JA W DZIECIŃSTWIE NAWET SIĘ NIE OTARŁEM O TAK TRUDNE RZECZY. DZIĘKUJĘ CI, ŻE SIĘ TAK OTWIERASZ.
Wiesz, co jest jeszcze ważne w tym wszystkim? W tamtych czasach, w dzieciństwie, na tamtym etapie mojego życia, wydawało mi się, że jesteśmy najnormalniejszą rodziną, że przecież wszyscy tak żyją. Moi kumple pochodzili z podobnych rodzin – dysfunkcyjnych, patologicznych, takich, w których był alkohol albo nie było ojca. No więc skoro u innych też tak jest, to nie ma się czym martwić, nie? Tak po prostu wygląda życie.
Dziś jest we mnie bardzo dużo żalu. Czuję wyraźnie ten brak, chyba po prostu brak miłości. Nie wiem, czy kiedyś uda mi się te luki w sercu wypełnić do końca. Może nie? Wracanie do tamtych chwil jest naprawdę ciężkie. Często opowiadam swoją historię publicznie, ale robię to zazwyczaj na bardzo ogólnym poziomie, dość powierzchownie. W tej rozmowie wchodzimy naprawdę głęboko.
A zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek i tych trudnych rzeczy do opowiedzenia jest jeszcze mnóstwo przed nami. Świat przestępczy, narkotyki, więzienie… Kurczę, jak się nad tym mocniej zastanowić, większość mojego życia to sytuacje składające się z moich bardzo nieprawidłowych – jak ja to nazywam – odczytań świata. Patrzyłem na rzeczywistość przez wypaczające filtry. Kierowały mną lęk, strach, poczucie zagrożenia. Dopiero od niedawna czuję w sercu spokój.
Ale nie wymiękam, jedziemy dalej. Czuję, że tę moją historię warto porządnie opowiedzieć. Cieszę się, Piotrze, że to właśnie ty tego wszystkiego słuchasz.
¹ Imiona bądź ksywki niektórych znajomych autora z dzieciństwa i świata przestępczego zostały zmienione.
² Anna Labuda – w czasie kiedy Patryk pojawił się w puckim hospicjum, była jego wiceprezeską. Od śmierci księdza Jana Kaczkowskiego pełni funkcję dyrektorki._Dyziu, takich cudów nie ma, przecież NIKT NIE RODZI SIĘ ZŁY. Wszyscy rodzimy się jako niewinne dzieci…_
ks. Jan Kaczkowski
Tymi słowami któregoś dnia zwrócił się ks. Jan Kaczkowski doPatryka Galewskiego. Dał mu siłę i nadzieję, że może zmienić swoje życie. Takich Patryków jest więcej…
PROJEKT PAKA – INNE GAROWANIE to spotkania w ośrodkach wychowawczych i zakładach poprawczych, podczas których Patryk opowiada, jak ks. Jan Kaczkowski wyciągnął go z dna. Ważną część projektu stanowią gotowanie i wspólne posiłki, które są tylko przykrywką do tego, by dalej rozmawiać z Patrykiem o życiu, śmierci, możliwości zmiany…
Ks. Jan Kaczkowski nie skreślił Patryka, dał mu kolejną szansę i sprawił, że uwierzył, iż zasługuje na więcej i może mieć życie, o którym marzy…
Twoja wpłata na projekt PAKA – INNE GAROWANIE to Janowe: „WIERZĘ W CIEBIE, PATRYK! WIERZĘ W WAS, DZIECIAKI, I DAM WAM SZANSĘ, BO TEŻ UWAŻAM, ŻE NIKT NIE RODZI SIĘ ZŁY”.
Numer konta bankowego (Pekao SA):
54 1240 1242 1111 0010 7685 0834
Fundacja im. ks. Jana Kaczkowskiego
ul. Kazimierza Wielkiego 16B/10,
81-780 Sopot
KRS: 0000696590
WWW.FUNDACJAKACZKOWSKIEGO.ORG/PAKA
https://fundacjakaczkowskiego.org/wesprzyj-fundacje/