Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szaman morski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 września 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szaman morski - ebook

,,Szaman Morski” to kolejna książka kpt. Karola Olgierda Borchardta, w której humorem przedstawione zostały sylwetki kapitanów tworzących morską historię Polski. Tytułowy Szaman to kpt. Eustazy Borkowski – antyteza pomnikowej sylwetki kpt. Mamerta Stankiewicza, uwiecznionego na łamach największej książki Borchardta ,,Znaczy Kapitan”. Ale jest to także postać nietuzinkowa, ,,zaklinacz morza”, niewyczerpane źródło anegdot. Mimo upływu lat opowieść o nim wciąż stanowi źródło radości i okazję do wspomnień, kiedy ocen przemierzały transatlantyki pod polską banderą.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7823-297-1
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Narodziny Szamana Morskiego

SZA­MAN MOR­SKI – ty­tuł nada­ny prze­ze mnie ka­pi­ta­no­wi Eu­sta­ze­mu Bor­kow­skie­mu jako bo­ha­te­ro­wi książ­ki – na­ro­dził się w lu­tym 1942 roku w Szko­cji u pod­nó­ża góry Tin­to. Zna­la­złem się tam na sku­tek (praw­do­po­dob­nie) skrze­pu w gło­wie. Ude­rzy­łem się gło­wą o nad­bur­cie ło­dzi ra­tun­ko­wej, gdy usi­ło­wa­łem do niej się do­stać po stor­pe­do­wa­niu „Pił­sud­skie­go” 26 li­sto­pa­da 1939 roku na Mo­rzu Pół­noc­nym. Na „Pił­sud­skim” by­łem star­szym ofi­ce­rem.

Bóle gło­wy po­wo­do­wa­ne owym skrze­pem były tak wiel­kie, że po­sta­no­wio­no mnie uśpić na dwa ty­go­dnie. Bóle ustą­pi­ły, ale ra­zem ze snem. Po trzech kom­plet­nie bez­sen­nych mie­sią­cach spę­dzo­nych w szpi­ta­lu pod opie­ką naj­lep­szych spe­cja­li­stów me­dy­cy­na za­cho­wa­ła się w sto­sun­ku do mnie po­dob­nie jak ta pani w na­szym Or­ło­wie, nio­są­ca te­le­wi­zor. Za­py­ta­na przez prze­chod­nia, gdzie jest uli­ca Prze­ben­dow­skich, po­wie­dzia­ła: „Pro­szę, niech pan po­trzy­ma te­le­wi­zor”. Gdy się go po­zby­ła, roz­ło­ży­ła sze­ro­ko ręce i po­wie­dzia­ła: „Nie wiem!”

Otrzy­ma­łem wy­so­ką do­ży­wot­nią pen­sję ko­man­dor­ską oraz dwie do­bre rady: że­bym cie­szył się z ży­cia i sam so­bie ra­dził. Za­opa­trzy­łem się w mi­kro­skop oraz akwa­re­le i z nimi spo­czą­łem na bez­lud­nych wrzo­so­wi­skach ota­cza­ją­cych górę Tin­to po rze­kę Klaj­dę (Cly­de), po­nie­waż czło­wiek NIE­ŚPIĄ­CY nie na­da­je się zu­peł­nie do ży­cia to­wa­rzy­skie­go. Po­mi­mo do­ży­wo­cia, jak na owe cza­sy bar­dzo „sy­te­go”, po ośmiu bez­sen­nych mie­sią­cach tam spę­dzo­nych uda­ło mi się – dzię­ki za­sto­so­wa­niu ha­tha-jogi – wresz­cie za­snąć.

W okre­sie bez­sen­no­ści, ma­jąc czas nie­ogra­ni­czo­ny do dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin na dobę, po­sta­no­wi­łem speł­nić przy­rze­cze­nie dane ka­pi­ta­no­wi Ma­mer­to­wi Stan­kie­wi­czo­wi – uczy­ni­łem je, sto­jąc nad jego gro­bem, przed wy­jaz­dem na m.s. „Chro­bry” w 1940 roku na sta­no­wi­sko star­sze­go ofi­ce­ra – że na­pi­szę o nim książ­kę. Szyb­ko uda­ło mi się nadać jej ty­tuł i wy­ko­nać ry­su­nek na ob­wo­lu­tę. Ty­tuł: ZNA­CZY KA­PI­TAN. Ry­su­nek – ko­lo­ro­wy strzęp rę­ka­wa mun­du­ru z czte­re­ma pa­ska­mi i ko­twi­cą nad nimi, po­nie­waż mia­łem za­miar pi­sać o Stan­kie­wi­czu wy­łącz­nie jako o ka­pi­ta­nie okrę­tu. Opo­wia­dań mia­ło być trzy­dzie­ści sie­dem (trzy i sie­dem były to ulu­bio­ne licz­by ka­pi­ta­na). Na tym na ra­zie za­koń­czy­ło się moje pi­sa­nie tej książ­ki.

Do­tych­cza­so­we moje PI­ŚMIEN­NIC­TWO było wła­ści­wie ni­ja­kie i dzie­cin­ne. Pod­czas oku­pa­cji Wil­na przez Niem­ców, od 19 wrze­śnia 1915 do 1 stycz­nia 1919 roku, mat­kę moją aresz­to­wa­no za ksią­żecz­kę „Czy wiesz, kim je­steś?” Uwa­ża­li­śmy się za Li­twi­nów, a zna­ko­mi­ta więk­szość miesz­kań­ców Wi­leńsz­czy­zny na py­ta­nie o na­ro­do­wość od­po­wia­da­ła: TU­TEJ­SZY. Mat­ka moja usi­ło­wa­ła prze­ciw­dzia­łać nie­miec­kiej ak­cji prze­sie­dle­nia na Wi­leńsz­czy­znę mi­lio­na trzy­stu ty­się­cy osad­ni­ków nie­miec­kich w nie­pod­le­głej rze­ko­mo, bo pod pro­tek­to­ra­tem nie­miec­kim, Li­twie. Prze­sie­dle­nie to za­pla­no­wa­ne było po spi­sie lud­no­ści, ma­ją­cym wy­ka­zać, że Wi­leńsz­czy­zna jest za­miesz­ka­ła przez rdzen­nych Li­twi­nów.

Mia­łem je­de­na­ście lat, gdy mat­kę moją osa­dzo­no w wię­zie­niu, a oj­czy­ma wy­sła­no do obo­zu na Po­mo­rzu. Je­sie­nią 1916 roku za­czą­łem cho­dzić do trze­ciej kla­sy gim­na­zjal­nej Związ­ku Na­uczy­ciel­stwa Pol­skie­go. W tej kla­sie wy­da­wa­na była przez star­szych ode mnie ko­le­gów – Jana Śli­wiń­skie­go, Wa­cła­wa Ur­sy­na, Szan­ty­ra i Gaj­dzi­sa – ga­zet­ka pod ty­tu­łem „Róg”. Re­dak­cja mie­ści­ła się w rogu kla­sy. Ha­sło ga­zet­ki brzmia­ło: PÓJ­DZIEM, GDY ZA­GRZMI ZŁO­TY RÓG. Za­pro­szo­ny zo­sta­łem – po na­ry­so­wa­niu na ta­bli­cy prze­pięk­ne­go orła – do ze­spo­łu re­dak­cyj­ne­go, po­cząt­ko­wo na „etat” ilu­stra­to­ra, póź­niej kon­ty­nu­owa­łem pra­cę mo­jej mat­ki, pi­sząc ar­ty­ku­ły pod ty­tu­łem „Lasz­ka sy­no­wa”. W domu mia­łem do­sta­tecz­ną ilość ma­te­ria­łów ze­bra­nych przez nią na ten te­mat.

Adam Mic­kie­wicz w „cza­ru­ją­cy” spo­sób przed­sta­wił w „Trzech Bu­dry­sach” za­go­ny Li­twi­nów, ja­kie nę­ka­ły Pol­skę od 1201 roku pra­wie przez dwa wie­ki. Do­cie­ra­ły one nie­omal pod sam Kra­ków, bo aż do Tar­no­wa, i koń­czy­ły się upro­wa­dze­niem nie­kie­dy po czter­dzie­ści ty­się­cy brań­ców. We­dług ob­li­czeń na jed­ne­go za­goń­czy­ka przy­pa­da­ło nie­raz po dwa­dzie­ścia „La­szek sy­no­wych”, z nie­jed­ną „wy­chu­cha­ną” pod bur­ką.

Po roku mat­ka wró­ci­ła z wię­zie­nia. W kil­ka mie­się­cy po jej po­wro­cie zmarł mój dziad, oj­ciec mat­ki. Jed­no­cze­śnie z jego po­grze­bem o kil­ka mo­gił da­lej po­cho­wa­no mał­żeń­stwo. Zmar­ło jed­no po dru­gim w od­stę­pie kil­ku go­dzin, po­zo­sta­wia­jąc trzy nie­let­nie cór­ki, Ma­rię, Jan­kę i Zo­się, bez środ­ków do ży­cia. Mat­ka moja za­bra­ła dziew­czyn­ki do na­sze­go domu. Na­le­ża­ły do sław­nej ro­dzi­ny ak­tor­skiej, Lesz­czyń­skich. Przy­wio­zły ze sobą wie­le re­kwi­zy­tów te­atral­nych i ko­stiu­mów, wśród nich mun­du­ry szwo­le­że­rów, dzię­ki któ­rym mo­głem w mi­ni­mal­ny spo­sób od­wdzię­czyć się moim ży­wi­cie­lom z okre­su po­by­tu mat­ki w wię­zie­niu.

Mat­kę moją Niem­cy aresz­to­wa­li 19 czerw­ca 1916 roku. Skoń­czy­ły się lek­cje w szko­łach, a wraz z nimi prze­sta­ło ist­nieć je­dy­ne źró­dło mego wy­ży­wie­nia, co dzień bo­wiem Gim­na­zjal­ny Ko­mi­tet Ro­dzi­ciel­ski wy­da­wał nam po krom­ce PRAW­DZI­WE­GO chle­ba – bez do­dat­ku bru­kwi – oraz po mi­secz­ce zupy z kil­ku ziarn­ka­mi pę­ca­ku i gro­chu.

W na­szym miesz­ka­niu za­kwa­te­ro­wał się agent po­li­cji nie­miec­kiej, unie­moż­li­wia­jąc zna­jo­mym i krew­nym, świa­do­mym, że by­łem śle­dzo­ny, kon­tak­to­wa­nie się ze mną. Ja tak­że do ni­ko­go się nie zbli­ża­łem. W tej bez­na­dziej­nej sy­tu­acji zja­wił się u mnie mój ró­wie­śnik An­toś, są­siad z przy­le­ga­ją­ce­go do na­sze­go po­dwór­ka domu. Pod­czas za­ba­wy w In­dian sta­li­śmy się brać­mi przez po­łą­cze­nie na­szej krwi z na­cię­tych no­żem ra­mion oraz wy­mó­wie­nie za­klę­cia:

– Unkas jest bra­tem Te­nan­gi. Howgh!!!

– Te­nan­ga jest bra­tem Unka­sa. Howgh!!!

Te­nan­ga było moim in­diań­skim imie­niem.

An­toś wie­dział o aresz­to­wa­niu mat­ki i oj­czy­ma. Po­da­ro­wał mi pięk­ny szty­let kor­sy­kań­ski w srebr­nej opra­wie. O żyw­ność mia­łem się nie mar­twić, po­nie­waż on ma „otriad” skła­da­ją­cy się z pięć­dzie­się­ciu lu­dzi. (Za­ba­wa w woj­nę była wów­czas jak naj­bar­dziej mod­na). Przez cały rok z na­ra­że­niem ży­cia ten „od­dział” zdo­by­wał dla mnie po­ży­wie­nie w noc­nych wy­pra­wach na po­moc­ni­cze ta­bo­ry nie­miec­kie, sto­ją­ce na pla­cu przed daw­ną szko­łą jun­kier­ską koło ZA­KRĘ­TU. Chłop­cy uwa­ża­li, że tyl­ko od­bie­ra­ją Niem­com drob­ną część z tego, co ci zra­bo­wa­li w na­szym kra­ju.

Ocza­ro­wa­ny mun­du­ra­mi szwo­le­że­rów, po­sta­no­wi­łem na­pi­sać dra­mat hi­sto­rycz­ny „Ksią­żę Jó­zef pod Ra­szy­nem” i ode­grać go, za zgo­dą pa­nien Lesz­czyń­skich, w owych mun­du­rach na na­szym po­dwór­ku. Nie po­trze­bu­ję do­da­wać, że rolę księ­cia Jó­ze­fa prze­wi­dzia­łem dla sie­bie. Za naj­pięk­niej­szy suk­ces tego przed­sta­wie­nia uzna­łem przy­ję­cie przez mo­ich ró­wie­śni­ków ży­wi­cie­li dla ich od­dzia­łu mia­na PIERW­SZE­GO SZWA­DRO­NU imie­nia ks. Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go.

Po­dob­no Per­so­wie twier­dzą, że do­bry ko­gut w jaj­ku pie­je! Tyle w moim „jaj­ku” „na­pia­łem”.

Na­to­miast je­śli cho­dzi o pi­sa­nie prze­ze mnie li­stów, pa­no­wa­ła wśród ko­le­gów po­wszech­na opi­nia, że je­den list na trzy­dzie­ści lat – to wszyst­ko, cze­go mogą się po mnie spo­dzie­wać.

W gim­na­zjum, pod­bi­ty zwię­zło­ścią wy­po­wie­dzi Ce­za­ra i na­śla­du­jąc jego VENI VIDI VICI, wy­pra­co­wa­nie na te­mat „Dzia­dów” Ada­ma Mic­kie­wi­cza ują­łem w jed­nym zda­niu: „«Dzia­dy» Ada­ma Mic­kie­wi­cza przy­po­mi­na­ją mi po­wie­dze­nie: Z MEGO WIEL­KIE­GO BÓLU MOJA MAŁA PIO­SEN­KA!” Na­uczy­ciel, pan Sto­la­rze­wicz, po­sta­wił oce­nę „bar­dzo do­brze” za „głę­bo­kie prze­my­śle­nie te­ma­tu i rze­czo­we uję­cie ca­ło­ści w jed­nym zda­niu”. Na­to­miast pani Zo­fia Do­ma­niew­ska na mo­ich wy­pra­co­wa­niach z ję­zy­ka fran­cu­skie­go oraz pra­cach z hi­sto­rii po­wszech­nej i Pol­ski do oce­ny do­pi­sy­wa­ła uwa­gę: „Gim­na­zjum nie jest urzę­dem pocz­to­wym do nada­wa­nia te­le­gra­mów!”

Obar­czo­ny wspo­mnie­nia­mi o Ce­za­rze, za­mie­rza­łem przy­stą­pić do speł­nie­nia „ślu­bu”, czy­li do na­pi­sa­nia książ­ki o ka­pi­ta­nie Ma­mer­cie Stan­kie­wi­czu – wśród pust­ko­wia szkoc­kich wrzo­so­wisk, gdy „resz­ta świa­ta we krwi i łzach to­nę­ła”.

Po­dob­no Hen­ryk Sien­kie­wicz, za­bie­ra­jąc się do pi­sa­nia – to zna­czy bio­rąc pió­ro do ręki – miał już w pa­mię­ci całe opo­wia­da­nie go­to­we. Na­le­ża­ło je tyl­ko me­cha­nicz­nie utrwa­lić na pa­pie­rze. U sie­bie w tym mo­men­cie stwier­dzi­łem w gło­wie ab­so­lut­ną próż­nię. Zło­ży­łem to na karb tra­pią­cej mnie wciąż cał­ko­wi­tej bez­sen­no­ści i bu­szo­wa­łem po po­ko­ju jak­by w na­dziei zna­le­zie­nia ra­tun­ku. Wte­dy wpadł mi w ręce „Sa­mo­uczek ję­zy­ka wło­skie­go”. Zo­sta­wił go praw­do­po­dob­nie ja­kiś pol­ski wo­jak, któ­re­go od­dział tędy prze­cho­dził, a on sam w tym po­ko­ju z ja­kie­goś po­wo­du za­no­co­wał. Tra­fi­łem w nim na wło­ską „mak­sy­mę”, jak na­le­ży pi­sać. Za­le­ca­ła: PI­SAĆ NA­LE­ŻY TAK, ŻEBY BYŁO ŁAD­NIE!

Po­nie­waż nie tyl­ko nie umia­łem, ale i nie wie­dzia­łem, jak na­le­ży pi­sać, po­sta­no­wi­łem zwra­cać wy­łącz­nie uwa­gę na to, żeby było „ład­nie”, bez oglą­da­nia się na praw­dzi­wość i ści­słość fak­tów, bez uj­mo­wa­nia tego, co war­to na­śla­do­wać, a co po­win­no być naj­waż­niej­szym za­da­niem w mo­jej za­mie­rzo­nej książ­ce o ka­pi­ta­nie Ma­mer­cie Stan­kie­wi­czu.

O czym jed­nak naj­pierw mam pi­sać? Drę­czy­ło mnie to py­ta­nie tym sil­niej, że jed­no­cze­śnie do­ma­ga­ła się uwiecz­nie­nia po­stać Eu­sta­ze­go Bor­kow­skie­go. W me­sach na­szych trans­atlan­ty­ków nie­usta­ją­cym te­ma­tem były za­dzi­wia­ją­ce wy­czy­ny tego ka­pi­ta­na. Za­wo­do­wi opo­wia­da­cze dow­ci­pów nig­dy nie prze­ści­gnę­li w swych fan­ta­zjach na te­mat ka­pi­ta­na Eu­sta­ze­go tych cu­dów, któ­re on sam wy­czy­niał lub opo­wia­dał. Po­bud­ką do nich było jego nie­na­sy­co­ne pra­gnie­nie po­ko­na­nia kon­ku­ren­cji w za­bie­gach o po­pu­lar­ność wśród pa­sa­że­rów. Po­sta­no­wi­łem roz­po­cząć od opi­sa­nia za­sły­sza­nych lub prze­ze mnie wi­dzia­nych po­czy­nań ka­pi­ta­na Eu­sta­ze­go.

Opo­wia­dań mia­ło być sie­dem­na­ście. Ty­tuł książ­ki? Pod wzglę­dem fan­ta­zjo­wa­nia ka­pi­tan Eu­sta­zy przy­po­mi­nał mi Za­gło­bę z Try­lo­gii Sien­kie­wi­cza. Ale Za­gło­ba był za­wsze sobą, a ka­pi­tan Eu­sta­zy sta­le GRAŁ rolę ka­pi­ta­na, a więc AK­TOR MOR­SKI? Ty­tuł nic wła­ści­wie nie­mó­wią­cy. AR­TY­STA MOR­SKI? Po­stęp­ki ka­pi­ta­na Eu­sta­ze­go nie za­wsze były ar­ty­stycz­ne. ZA­GŁO­BA MOR­SKI? Za­gło­ba nig­dy nie uży­wał SIŁ WYŻ­SZYCH, na­to­miast sza­fo­wał nimi ka­pi­tan Eu­sta­zy, nie li­cząc się z ni­kim i z ni­czym. A więc? SZA­MAN MOR­SKI! Mia­łem za­tem już ty­tuł. Po na­pi­sa­niu za­pla­no­wa­nych sie­dem­na­stu opo­wia­dań chcia­łem się zo­rien­to­wać, czy po­tra­fię wy­ko­nać PO­RZĄD­NIE przy­rze­cze­nie zło­żo­ne na gro­bie ka­pi­ta­na Ma­mer­ta Stan­kie­wi­cza.

Ad­o­ro­wa­ne prze­ze mnie VENI VIDI VICI były te­raz ra­czej prze­szko­dą. Pi­sząc, nie li­czy­łem się prze­cież na­wet z praw­dzi­wo­ścią fak­tów. Usi­łu­jąc pi­sać „ład­nie”, też nie mia­łem po­ję­cia, na czym to ŁAD­NIE ma po­le­gać.

Pierw­szy­mi czy­tel­ni­ka­mi tych opo­wia­dań byli ucznio­wie z ża­glow­ca szkol­ne­go „Dar Po­mo­rza”, na któ­rym, jako za­stęp­ca ka­pi­ta­na, przy­by­łem z chłop­ca­mi do An­glii je­sie­nią 1939 roku. Przy­jeż­dża­li do mnie do Szko­cji na kil­ka dni od­po­czyn­ku, scho­dząc na urlop z na­szych okrę­tów wo­jen­nych. Nie­któ­rzy przez cały po­byt pra­wie nic nie mó­wi­li. Mu­sie­li swe prze­ży­cia upo­rząd­ko­wać, by o nich opo­wia­dać. Wy­jeż­dża­jąc, tyl­ko py­ta­li, czy mogą znów przy­je­chać na kil­ka dni. Moje opo­wia­da­nia bar­dzo im się po­do­ba­ły. Po­czu­łem, że leżę „zna­czy, na rum­bie”, jak by po­wie­dział ka­pi­tan Stan­kie­wicz, i za­czą­łem pi­sać in­ten­syw­niej.

Od­wie­dził mnie Kot (Kon­stan­ty) Ko­wal­ski. Był in­spek­to­rem za­ło­go­wym w pol­skim Mi­ni­ster­stwie Że­glu­gi w Lon­dy­nie, a przed­tem ka­pi­ta­nem „Daru Po­mo­rza”. Po­wia­do­mił, że mia­łem być opie­ku­nem uczniów, któ­rzy po­je­cha­li do an­giel­skiej Szko­ły Mor­skiej w So­uthamp­ton. Po­nie­waż by­łem wów­czas w szpi­ta­lu, udał się tam ka­pi­tan An­to­ni Zie­liń­ski.

Ko­to­wi tak­że moje opo­wia­da­nia się spodo­ba­ły. Naj­bar­dziej cie­szy­ło mnie nie to, co mó­wił, ale to, że się śmiał gło­śno, za­po­mi­na­jąc o mnie. Lu­dzie czę­sto uśmie­cha­ją się, gdy wy­da­je im się coś ład­ne, wo­bec tego do­sze­dłem do prze­ko­na­nia, że pi­szę ŁAD­NIE, choć zda­wa­łem so­bie spra­wę, iż uwiecz­niam naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­ne głup­stwa.

W Szko­cji od­wie­dził mnie rów­nież dy­rek­tor de­par­ta­men­tu, Le­onard Moż­dżeń­ski, a wra­ca­jąc, za­brał ze sobą do Lon­dy­nu kil­ka mo­ich opo­wia­dań. Ode­słał je z opi­nia­mi Mel­chio­ra Wań­ko­wi­cza i Ter­lec­kie­go. Obaj nie wie­dzie­li, kim je­stem. Wań­ko­wicz miał po­wie­dzieć: „Po co ten czło­wiek mar­nu­je te­mat? Prze­cież z każ­de­go opo­wia­da­nia moż­na na­pi­sać książ­kę, a nie jej stresz­cze­nie”. Ter­lec­ki na­to­miast nie szczę­dził słów za­chę­ty. W ten spo­sób obok sie­dem­na­stu opo­wia­dań o Sza­ma­nie Mor­skim po­wsta­ło trzy­dzie­ści sie­dem o Zna­czy Ka­pi­ta­nie.

Po po­wro­cie do kra­ju wy­dru­ko­wa­łem w mie­sięcz­ni­ku „Mo­rze” kil­ka­na­ście opo­wia­dań prze­zna­czo­nych do książ­ki „Zna­czy Ka­pi­tan”. Gdy te się skoń­czy­ły, od­da­łem do dru­ku opo­wia­da­nia z „Sza­ma­na Mor­skie­go”, bez prze­ko­na­nia co do ich war­to­ści, bez spraw­dza­nia praw­dzi­wo­ści szcze­gó­łów, w sta­nie su­ro­wym, tak jak je na­pi­sa­łem w Szko­cji. Wresz­cie chcia­no je wy­dać, ale oka­za­ło się, że SZA­MAN MOR­SKI jest ZA CHU­DY, jak na wy­mo­gi edy­to­ra. Za­czą­łem go pod­tu­czać. Do­szły opo­wia­da­nia za­sły­sza­ne od ka­pi­ta­na Jana Sta­rzyc­kie­go („Opatrz­ność”) i ka­pi­ta­na Je­rze­go Miesz­kow­skie­go („Hra­bi­na” oraz „Bi­zo­ny”) jak rów­nież za­pa­mię­ta­ne prze­ze mnie „cuda” o mniej­szym roz­gło­sie. Się­gną­łem też sam i in­nych od­sy­łam do książ­ki by­łe­go pierw­sze­go ofi­ce­ra u boku Bor­kow­skie­go, Wła­dy­sła­wa Mi­lew­skie­go, „Na mo­rzu i na lą­dzie”.

Ka­pi­tan Ma­mert Stan­kie­wicz był dla mnie TEZĄ – mam na my­śli wzór KA­PI­TA­NA NA­WI­GA­TO­RA. Na­to­miast ka­pi­tan Eu­sta­zy Bor­kow­ski, na pod­sta­wie mo­ich wła­snych z nim prze­żyć – AN­TY­TE­ZĄ.

Ale… nikt, czy­ta­jąc, nie po­tę­piał ZA­GŁO­BY za to, że zo­stał re­gi­men­ta­rzem, in­ny­mi sło­wy, spra­wo­wał funk­cję HET­MA­NA – tym bar­dziej nie po­tę­pi ka­pi­ta­na Eu­sta­ze­go Bor­kow­skie­go, że był ka­pi­ta­nem że­glu­gi wiel­kiej i do­wo­dził na­szy­mi trans­atlan­ty­ka­mi.

Na­to­miast w żad­nym wy­pad­ku nie ra­dził­bym ni­ko­mu na­śla­do­wać go, po­nie­waż ten czło­wiek miał AB­SUR­DAL­NE SZCZĘ­ŚCIE, któ­re w epo­ce ża­glow­ców dla wie­lu ar­ma­to­rów było bar­dziej cen­ne niż WIE­DZA.

Osta­tecz­nie od­da­jąc „Sza­ma­na Mor­skie­go” do dru­ku po­gru­bi­łem go jesz­cze hi­sto­ryj­ka­mi nie do­ty­czą­cy­mi sa­me­go ka­pi­ta­na Eu­sta­ze­go Bor­kow­skie­go. Włą­czy­łem bo­wiem opo­wie­ści zwią­za­ne z inną barw­ną po­sta­cią flo­ty pol­skiej, mia­no­wi­cie z ka­pi­ta­nem Edwar­dem Pa­ce­wi­czem, zwa­nym Do­mej­ką, tym bar­dziej że obaj ka­pi­ta­no­wie się zna­li – wszy­scy zresz­tą ka­pi­ta­no­wie trans­atlan­ty­ków zna­li się ze sobą i w pew­nym stop­niu ry­wa­li­zo­wa­li.

Za­my­kam książ­kę „Ostat­nią pa­ra­dą” – syn­te­tycz­nym uję­ciem lo­sów na­szych sied­miu trans­atlan­ty­ków, któ­re ra­zem za­pre­zen­to­wu­ję na okład­ce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: