- W empik go
Szatan i Judasz. Część 2. Judasz - ebook
Szatan i Judasz. Część 2. Judasz - ebook
Przedstawiamy Czytelnikom drugi tom powieści Karola Maya pod tytułem "Szatan i Judasz. Część II: Judasz". Ta niezwykła opowieść przeniesie każdego w fascynującą podróż przez różne zakątki świata, pełną niespodziewanych zwrotów akcji. Akcja tej książki zaskakuje od pierwszych stron. Główni bohaterowie to oczywiście, Winnetou i Old Shatterhand, opuszczają Amerykę i ruszają w nieznane. Wyprawa prowadzi ich najpierw do Niemiec, gdzie spotykają się z przyjacielem Old Shatterhanda. Następnie wyruszają w dalszą podróż do Afryki. Ich celem jest wymierzenie sprawiedliwości zbrodniarzom, co stawia ich w obliczu licznych wyzwań i niebezpieczeństw. W tej powieści pojawiają się również inne znane postacie z twórczości Karola Maya, takie jak Emery Bothwell i Krüger Beja. Akcja toczy się zarówno na Dzikim Zachodzie, jak i w dalekich krajach, gdzie bohaterowie muszą stawić czoła śmiertelnym wrogom i ich sojusznikom. Przygody, które ich spotykają, są niezwykle emocjonujące i pełne napięcia. "Szatan i Judasz" to także opowieść o odwadze, przyjaźni i walce o sprawiedliwość. Bohaterowie muszą przezwyciężyć wiele trudności, by osiągnąć swoje cele, a czytelnik wraz z nimi przeżywa każdy krok tej trudnej drogi. Warto sięgnąć po tę książkę, nie tylko dla miłośników twórczości Karola Maya, ale także dla wszystkich poszukujących emocjonującej i pełnej przygód lektury. To historia, która porusza i inspiruje do działania, a jednocześnie przenosi nas w świat pełen egzotycznych miejsc i niezwykłych wydarzeń.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-511-1 |
Rozmiar pliku: | 566 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ogromnie bawiło mnie powszechne zaciekawienie osobą Apacza. Nie waham się powiedzieć, że dla przelotnych i powierzchownych spojrzeń mógł uchodzić za wystrychniętego wagabundę. Ale kto przyjrzał się jego postawie oraz szlachetnym, dumnym i poważnie niewzruszonym rysom jasnobronzowej twarzy, ten musiał pomyśleć, że nie ma przed sobą zwyczajnego zjadacza chleba.
Pomijam milczeniem drobne przygody, czasem nawet bardzo interesujące i zabawne, które nam się przytrafiły w drodze, gdyż nie należą do niniejszej opowieści. Stwierdzę tylko, że, mimo indjańskiej powściągliwości, Winnetou nie mógł wyjść z podziwu, tyle bowiem nowych, nieznanych i niespodziewanych zjawisk oglądał. W Aleksandrji kupił strój arabski, w którym Apaczowi było do twarzy, ale który wydał mu się bardzo niewygodny.
Po przybyciu do Kairu zgłosiliśmy się natychmiast do hotelu du Nil, gdzie mieszkał przedtem Small Hunter. Dowiedzieliśmy się, że przed trzema miesiącami wyjechał. To odpowiadało informacjom, uzyskanym w amerykańskim konsulacie, gdzie dowiedzieliśmy się jeszcze czegoś ponadto. Powiedziano nam, że listy do Smalla Huntera wysyłano z początku do Aleksandrji, a następnie zaś do Tunisu, na adres żydowskiego kupca Musaha Babuama.
Postanowiliśmy zatem wyjechać z Kairu do Tunisu już nazajutrz rano, nie można było bowiem tracić czasu. Wprawdzie uspakajano nas zapewnieniem, że Small Hunter miał się wyśmienicie i że bardzo serdecznie obcował z towarzyszem podróży.
– Podobieństwo ich obu – mówiono – było istotnie uderzające, tem bardziej, że ubierali się jednakowo.
Wieczorem przespacerowaliśmy się do Hotelu d’Orient, w którym ongi mieszkałem. Nie kierowały mną żadne uboczne zamiary. Poprostu nieświadomie zwiedza się miejscowości, w których się kiedyś mieszkało. W jasno oświetlonym ogrodzie usiedliśmy przy stoliku, aby się napić limonjady. Zwracaliśmy powszechną uwagę, gdyż Winnetou nosił włosy rozpuszczone na plecach.
Było sporo stolików. Siedziało przy nich mnóstwo ludzi, rozkoszując się chłodnem powietrzem wieczora. Na widok nasz podniósł się z krzesła jakiś pan w muzułmańskim ubiorze. Zbliżał się coraz bardziej i nie spuszczał nas z oka. Zapewne człowiek ten widział mnie już niegdyś. Nie zwracałem na niego uwagi. Naraz ściągnął kaptur swego jasnego haiku na pół twarzy, podszedł do mnie i, kładąc mi dłoń na plecach, powitał w pięknej mowie Indjan szczepu Tehua.
– Oseng-ge tah, mo Old Shatterhand!
Znaczy to mniej więcej: – Dobry wieczór Old Shatterhandzie! – Następnie położył rękę także na ramieniu Apacza i ponowił powitanie, zmieniwszy tylko imię:
– Oseng-ge tah, mo Winnetou.
Arab znał więc nas dobrze. Skoczyłem żywo, zdumiony, i zapytałem w tem samem narzeczu:
– Toh-ah oh sse! – Kim jesteś, człowieku?
Odezwał się po angielsku:
– Poznajże nareszcie, stary pogromco lwów! Jestem naprawdę ciekaw, czy nie poznasz mnie po głosie.
– Emery, Emery Bothwell! – zawołałem, zsuwając mu z twarzy kaptur, i objąłem serdecznie. Przycisnął mnie do potężnej klatki piersiowej i rzekł głosem wzruszonym:
– Oddawna, od bardzo dawna, tęskniłem za tobą, mój stary druhu. Nigdzie cię jednak nie mogłem zdybać. Teraz znów omal, żeś mi się nie wymknął z tego błogosławionego ogrodu. Tak chciał kismet, ale ja także mam swoją wolę, a mianowicie, abyśmy się zbyt rychło ze sobą nie rozstali. Czy przystajesz na to, druhu?
– Z przyjemnością drogi przyjacielu. A zatem odrazu nas poznałeś?
– Ciebie natychmiast, ale wodza nieodrazu zgryzłem. Któżby to się mógł spodziewać, że ten strój okrywa najsłynniejszego wojownika Apaczów? Któżby mógł wyobrazić sobie Winnetou w odległym Kahira? Jestem tak zdumiony, że nie wierzyłbym, gdybym nie ufał swym dobrym oczom. Niezwykła i ważna musi to być sprawa, która skłoniła wodza, aby zamienił Llano estacado na pustynię libijską i Góry Skaliste na zamierzchły Mokattam.
– Istotnie ważna. Zajmij miejsce – wkrótce się dowiesz.
Kazałem kelnerowi przenieść sorbet i krzesło. Emery przysiadł się do naszego stolika.
Kto mógł przypuścić, że spotkam dziś tutaj mego dobrego, odważnego, niezwyciężonego przyjaciela z Sahary i prerji. Miałem wszelkie powody, aby się cieszyć z tego spotkania. Zrozumieją mnie ci z pośród czytelników, którzy czytali Gum. Niechaj wolno mi będzie powtórzyć to, co powiedziałem tam o Bothwellu:
„W Far-West spotkałem człowieka, który – tak samo, jak ja, – jedynie z żądzy przygód odważył się sam jeden zapuścić w „ciemne i krwawe dno“ indjańskich terenów, i który był mi wiernym przyjacielem i towarzyszem w obliczu wszelkich przeciwieństw losu. Sir Emery Bothwell był Anglikiem najczystszej krwi, dumnym, szlachetnym, zimnym, skąpym w słowie, odważnym aż do zuchwałości w czynie, pełnym przytomności ducha, silnym zapaśnikiem, wprawnym szermierzem, pewnym obrońcą, i ponadto człowiekiem skorym do poświęceń, ilekroć tego wymagała przyjaźń. Obok tych zalet Emery posiadał parę osobliwych właściwości, które odrazu zdradzały Englishmana i mogły doń zniechęcić obcego. Mnie bynajmniej nie odstraszały, wręcz przeciwnie, były dla mnie często prawdziwą rozrywką.“
Takim to człowiekiem, zupełnie takim, był ów Emery Bothwell, który wraz ze mną i z paroma jeszcze ludźmi zmiótł całą rozbójniczą karawanę w Saharze. – Było to dowodem wielkiej i szczerej radości ze spotkania, jeżeli ten Englishman, tak skąpy w mowie, powitał nas tylu słowami. Znał Winnetou tak samo, jak mnie, gdyż razem przez trzy kwartały wędrowaliśmy po południowo-zachodnich Stanach i razem przeżyli niejedną niezwykłą przygodę. Apacz cieszył się niemniej ode mnie z niespodzianego spotkania, ale nie zwykł się wywnętrzać.
Szczególnie zaś byłem zadowolony, że spotkałem Bothwella w obecnych okolicznościach. Emery był tak usytuowany, że zawsze mógł rozporządzać swoim czasem, to też nie wątpiłem, że przyłączy się do nas bez wahania. Szło wszak o to, aby odnaleźć zaginionego, a nawet wykryć lub zapobiec zbrodni, co stanowiło dla tego poszukiwacza przygód gratkę nielada. Posiadał wszystkie zalety uczestników tego rodzaju wypraw – poprostu nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego towarzysza. Gdziekolwiek bądź ukryliby się złoczyńcy, mając przy boku Winnetou, najsłynniejszego na Zachodzie tropiciela śladów, i Emery’ego, prawie równie głośnego Behluwan-beja algerskiej pustyni, wytrząsnąłbym ich z pod ziemi.
Emery’ego bardzo zdziwiła obecność Winnetou w Kairze. Zrozumiał wlot, że tylko niezwykły powód mógł skłonić Apacza do tej podróży. Winnetou na jego miejscu nie pytałby, tylko czekał. Emery był białym i jako taki nie nakładał wędzideł ciekawości. Ledwo usiadł, zaczął nas ciągnąć za języki rozmaitemi pytaniami.
– Czy to być może? – zawołał. – Wybieracie się do Tunisu? Bo ja także!
– Kiedy?
– Kiedy wam się spodoba.
– Doskonale! A więc pojedziemy razem. A ty w jakim celu jedziesz?
– Co za pytanie! Przygoda. A wy?
– Sądzę, że i my doznamy przygód. Przypuszczałem, że jakiś określony powód sprowadza cię do Tunisu?
– Słusznie. Powód, któremu na imię Small Hunter.
– Uff! – zawołał Apacz. Nazwisko Huntera tak go zelektryzowało, że nie mógł powstrzymać się od okrzyku.
– Small Hunter? – zapytałem szybko. – Czy to możliwe? Czy go znasz?
– Yes. A ty również, jak się zdaje?
– Nie. Natomiast szukam go w Tunisie.
– Jesteś na złym tropie. Small przebywa w Egipcie, mówiąc ściślej, w Aleksandrji.
– A myśmy stamtąd przyjechali! Gdybyśmy wiedzieli! Poinformowano nas, że Hunter przed trzema miesiącami wyjechał do Tunisu.
– Duby smalone! Przebywa jeszcze tutaj.
– Wszak kazał przysyłać listy do Tunisu, dokąd też zostały skierowane.
– Cóż z tego? Small bawi jeszcze tutaj, ale zamierza wyjechać i to ze mną. Oczekuje mnie właśnie w Aleksandrji.
– A zatem spotkałeś się z nim poprzednio?
– Pytania i znów pytania! Czy mam ci opowiedzieć wszystko?
– Chętnie wysłucham.
– Well! Ale to potrwa krócej, niż sądzisz. Spotkaliśmy się w Neghileh i zrobili dwumiesięczną wycieczkę do Berd Aïn. Obecnie Hunter musi jechać do Tunisu, ja zaś pragnę mu towarzyszyć. Do Kairu wstąpiłem tylko po pieniądze. Hunter czeka na mnie w Aleksandrji.
– I poto tylko, aby mu dotrzymać towarzystwa, jedziesz do Tunisu?
– Nie. I takbym pojechał. Zbadałem wraz z tobą Saharę angielską, teraz poznałem Egipt, chciałbym więc zwiedzić leżący między niemi Tunis oraz Tripolis.
– Ach, tak! Kto jeszcze towarzyszył Hunterowi?
– Nikt.
– Istotnie nikt? Wszak miał towarzysza podróży, Jonatana Meltona?
– Nie znam takiego. Nie widziałem.
– Czy Hunter nie opowiadał o nim?
– Ani słowa,
– Hm! To dziwne. Ale chyba mówił o swoich stosunkach życiowych?
– Ani zgłoski. Nie pytałem o to.
– Przecież nie podróżuje się z człowiekiem nieznajomym!
– Nieznajomy? – Pshaw! Hunter wygląda bardzo przyzwoicie. Jak się przekonałem od dłuższego czasu przebywa na Wschodzie. Czego więcej pragniesz?
– Zdaje się, że znam go lepiej od ciebie, aczkolwiek nigdy nie widziałem. Poszukujemy go. Powinien wrócić do ojczyzny – czeka go tam olbrzymi spadek. Jego ojciec umarł. W jakim hotelu mieliście się spotkać w Aleksandrji?
– W żadnym. Hunter mieszka prywatnie. Jedzie do Tunisu, aby odwiedzić przyjaciela Kalafa Ben Urik, który jest kolorasim, kapitanem tuniskiego wojska.
– Kalaf Ben Urik? Dziwne nazwisko! Ani Arab, ani Maurytanin, ani Beduin – nie może się tak nazywać. Brzmi, jak pseudonim.
– Cóż cię to obchodzi?
– Więcej, niż sądzisz. A może wiesz, ile lat ma Kalaf Ben Urik?
– Jest to starszy jegomość. Hunter napomknął o tem przypadkowo. Nadmienił także, że będę mógł się rozmówić z kolorasim po angielsku.
– Po angielsku? Ach, jakże to być może, aby kapitan tuniski władał angielskim?
– Jest to podobno cudzoziemiec. Hunter opowiadał, że kolorasi przed ośmiu laty przybył do Tunisu i przeszedł na islam.
– Ale skądże przybył?
– Nie wiem. Skoro włada angielskim, jest zapewne moim ziomkiem.
– Anglikiem? Raczej uważałbym go za Amerykanina, ponieważ Hunter, który jest Jankesem, zna go i chce odwiedzić.
– Być może. Tem lepiej! Byłbym zgorszony, gdyby zaprzaniec urodził się w Old England. Ale co ty za miny stroisz? Nad czem medytujesz? Zawsze, kiedy się zastanawiasz nad tropem, miewasz takie nieprzytomne, a jednak przenikliwe spojrzenie.
– Tak, być może, jestem na tropie i to niezwykle interesującym – na bardzo ważnym. Powiedz mi tylko jedno: Hunter nic ci nie wspominał o swoich stosunkach osobistych? Czy nie napomykał o kimś jeszcze z Tunisu, z kim pozostaje w stosunkach?
– Tak. Polecił przysyłać listy do jakiegoś jegomości.
– Czy wiesz, jak się nazywa?
– Jest to Żyd i, jeśli się nie mylę, nazywa się – hm, jakże się nazywa?
– Musah Babuam?
– Tak, istotnie, tak się nazywa! Ale czemu wypytujesz o szczegóły, na które zwykle nie.....................