- promocja
- W empik go
Szatrum - ebook
Szatrum - ebook
Szirien dorasta nad Morzem Szar, gdzie wszystkie ważne słowa zaczynają się od głoski "sz": szum morza, szelest liści, szept wiatru, a nawet imię psa. Szirien nie jest zwyczajną dziewczyną; jej mocy obawiają się nawet szumowiny z szajki Moguna - też na "sz". Co zwycięży? Księga czy miecz? Jaką tajemnicę kryje Wyspa Wron? Wyrusz w ten rejs już dziś. SZATRUM – IV część cyklu TOLQUENTA. WYSPA ODNALEZIONYCH OPOWIEŚCI.
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788395612367 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_szlak otwierając_
_nowej przygodzie_
_Nad morzem Szar,_
_gdzie na falach snu_
_łodzie się kołyszą_
_Nad morzem Szar_
_nieskutym lodem_
_ale odwieczną ciszą_
_Wiatr czesze grzywy_
_rozdyma nozdrza_
_rączym rumakom_
_Łódź wyobraźni_
_popycha naprzód_
_ku szlakom nowym_
_z dala od miejsc_
_gdzie stare baśnie_
_wciąż budzą waśnie_
_z dala od miejsc_
_gdzie starych baśni_
_ścielą się groby_
_Kapitanie Wietrze_
_Sterniku groźny_
_Duchu przygody_
_Przecinaj fale_
_Skieruj mą tratwę_
_Na nowe wody_
_Tam, gdzie wstaje słońce_
_szlak otwierając_
_nowej przygodzie_
_Nad morze Szar,_
_gdzie niecierpliwie_
_czekają łodzie_CZĘŚĆ I
OPOWIEŚĆ MORZA
– Przybył! Runtir przybył! – Zaczął wrzeszczeć Szimna, gdy tylko ziemia zdążyła ostygnąć pod kopytami czarnego rumaka, a tuman kurzu, który wzbił się do góry, obwieszczając przybycie gościa, opadł z powrotem na swoje miejsce. – Szirien! – darł się wniebogłosy, biegnąc do położonej na skraju lasu chaty starej zielarki. Biegł tak szybko, że jego bose stopy, narobiły nie mniejszej kurzawy od kopyt czarnego wierzchowca. Chłopak z wypiekami na twarzy wpadł do izby.
– Przyjechał – wysapał, z trudem łapiąc powietrze. – Jest tam, widziałem… – Wskazał ręką leśną gęstwinę, której ściana rysowała się w odległości stu kroków. Zielarka wychyliła się przez okno, wytężając wzrok. „Tam” w języku chłopca mogło oznaczać wszystko… Niestety, Szirien nie było już w domu.ROZDZIAŁ I
DOR GAEMIR – W CIENIU LASU
Obudziła się tego ranka w jeszcze mroczniejszym nastroju, niż dotychczas. A to za sprawą Moguna i jego koleżków. Widziała ich wczorajszego wieczoru, jak załatwiali swoje brudne interesy w porcie. Nie była pewna, czego dotyczył ten tranzyt i prawdę mówiąc, wolałaby nie wiedzieć, gdyby nie fakt, że był wśród nich Szimuel. Wysoki i smukły jak maszt, o ramionach szerokich jak pokład łodzi, miał rysy twarzy elfa, włosy koloru łupiny orzecha i spokojne, brązowe oczy. Zdawał się być skromny i co dziwne, nie cieszył się wcale powodzeniem wśród dziewcząt z osady. Większość czasu spędzał pracując przy budowie łodzi, dlatego nie widywali się zbyt często. Sytuacja uległa zmianie, gdy w życiu Szirien pojawiła się Znajda. Ta mała, ruda kulka na czterech łapach miała niezrównany dar przyciągania do siebie tych, których Szirien z obawy przed odrzuceniem, lub własną niedoskonałością zwykła odpychać. Z nienaganną, psią intuicją, ciągnęła ją dokładnie tam, gdzie Szirien nigdy nie poszłaby z własnej woli i dzięki temu ona i Szimuel… Nie mogła uwierzyć, że ktoś taki nie rozbudzał pragnień w niczyim sercu. Dlatego właśnie pomyślała, że jest podobny do niej – równie nieśmiały i zamknięty w sobie. Kiedyś wymienili parę zdań, spojrzeń i uśmiechów i była to jedyna forma transakcji, na jakiej się znała, poza sprzedażą naszyjników z muszelek. Niestety, kiedy spostrzegli to ludzie Moguna, nastawienie Szimuela wobec niej uległo natychmiastowej zmianie. Zaczął jej unikać, a zamiast uśmiechu na powitanie, obrzucał ją często pogardliwym spojrzeniem.
Trudno było to zrozumieć, wszak Skierka – bo to właśnie oznaczało imię _Szirien_ – nie różniła się na pozór od pozostałych dziewcząt z osady. Jej skóra była smagła, a włosy miały odcień, zbliżony do kory dębu, co nie było tu niczym niezwykłym. Tylko oczy były inne: szafirowe i porażające, jak zorza, zdarzało się jednak, że pod wpływem światła zmieniały odcień, lub gasły, gdy była szczególnie przygnębiona. Poza tym, jej nogi i dłonie były naprawdę całkiem podobne do pozostałych, tak samo parzyste, a może nawet bardziej zwinne. Kiedy się uśmiechała, nie sposób było nie odpowiedzieć na jej uśmiech tym samym. Problem w tym, że robiła to zbyt rzadko. Bardzo lubiła tańczyć, lecz taniec był dla niej czymś więcej, niż tylko ulubioną rozrywką. Była tak nieśmiała, że nie potrafiła w inny sposób wyrażać swych uczuć. Nosiła przy pasku mały bębenek z koziej skóry, na którym wystukiwała sobie rytm, a własnoręcznie szyte stroje, podkreślały jej zgrabną sylwetkę.
I tak naprawdę była tylko jedna rzecz, która czyniła ją inną od pozostałych dziewcząt z Szar. Czyżby on o tym wiedział? Czy zdążył się już zorientować? Przecież był to tylko niewielki szczegół. A może stał się już tak bardzo widoczny? Nie chodziło tu wcale o jej dziwne znamiona, kształtem zbliżone do liści, które skrzętnie skrywała pod ubraniem. Powiedziano jej, że były to ślady po oparzeniach, jakich doznała w dzieciństwie, ale to naprawdę nic w porównaniu z wyrytym w jej duszy przeświadczeniem na temat…
– Kiedy ta dziewczyna zwlecze swoje kości z łóżka i zechce przyjść na śniadanie? – Zazgrzytał zębami staruszek. – Powiedziałem _kości_, bo nie zostało na nich zbyt wiele mięsa – dodał.
– Lepiej naoliw swoje zawiasy, bo skrzypisz, jak … – Tu stara zielarka zawahała się na chwilę. – Stary skrzyp – stwierdziła uprzejmie, bo jak na jej możliwości, było to bardzo wyszukane i kulturalne powiedzenie. – Czy tak odmłodniałem w ciągu tej nocy, czy masz mnie za skończonego durnia? – odparł staruszek. – Nie widzę związku, ale raczej to drugie. – Zielarka wytrzeszczyła na niego swoje bladoniebieskie oczy, wypłowiałe od wieku i łez – jak twierdziła ona, lub od ciągłego wypatrywania dziury w całym – jak twierdził on. – To pozwól, że ci to wytłumaczę, bo nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby polny skrzyp skrzypiał – odparł bardzo zadowolony ze swej riposty.
– Więc dlaczego tak się właśnie nazywa? – Kobieta uparcie dowodziła swego.
– Nie wiem i szczerze mówiąc, niewiele obchodzą mnie zioła, których się nie da palić w fajce. Pewnie nazwały go tak bezmyślne zielarki – zakończył nużącą go dyskusję.
Dziewczyna przysłuchiwała się ich głosom, dochodzącym z sąsiedniej izby, podczas gdy niedomknięte drzwi naprawdę skrzypnęły i wpadł przez nie – jakby wystrzelony z wyrzutni – mały, rudo-czarny pocisk, wycelowany dokładnie w jej serce. Pocisk zamachał na jej widok ogonem.
– Szikka! – stłumiony okrzyk wypadł z gardła dziewczyny, a pies bez wahania wskoczył na posłanie. Jakiś czas temu Szirien znalazła ją, błąkającą się samotnie w lesie. Nie mogła wówczas liczyć nawet trzech miesięcy. Widząc, jak zaczepia przygodnie spotkanych wędrowców, pomyślała: _musisz być moja._ I tak oto, pierwszy raz w życiu, jej zamiar się spełnił. Szikka umyła jej twarz swym językiem, a potem zaczęła walczyć z nią o miejsce na łóżku. Słowo _szikkar_ w języku ludzi znad morza Szar oznacza _znajdować_, a zatem imię _Szikka_ – w potocznym rozumieniu znaczyło tyle, co Znajda.
Nie chcąc tłumaczyć staruszkom dlaczego i czy na pewno nie jest głodna, postanowiła wyjść na dwór przez okno. Ubrała się pośpiesznie, wciągając znoszoną sukienkę jak czyniła zawsze, gdy ogarniał ją mrok. Nie miała ochoty się stroić, zwłaszcza, że i tak górna część odzienia musiała zniknąć pod grubą, wełnianą peleryną. Otworzyła okiennicę, wpuszczając do izby chłodne, zimowe powietrze, zwiastun surowej zimy. Tu na północnym wybrzeżu morza Szar śnieg bywał częstym, choć niezapowiedzianym i – co za tym idzie – niezbyt mile widzianym gościem, za to lodem pokrywały się częściej serca, niż woda. Późną jesienią powietrze stawało się ostre i przenikliwe, niczym oddech północnego władcy i tak je też określano – _północnym tyranem_. Dziewczyna wsparła się na ramionach, próbując wyskoczyć przez okno, ale Szikka narobiła zbyt wiele hałasu, dopominając się porannego spaceru, w związku z czym, Szirien musiała zaniechać ucieczki przed wspólnym śniadaniem. Udała się do jadalni i usiadła przy stole w towarzystwie milczącego staruszka i gadatliwej zielarki.
– Gdzie Szimna? – spytała na powitanie.
– O tej porze szoruje już pewnie łodzie – odparł staruszek. – On nie wyleguje się w łóżku tak długo, jak ty – dodał z lekkim przekąsem.
– Tak naprawdę, to nie jestem głodna – bąknęła pod nosem, skubiąc liść kapusty. – Zaniosę chleb Szimnie.
– Nie wiem, co mówiłaś, dołożyć ci jeszcze chleba? – Risana nie czekając na odpowiedź położyła na talerzu dziewczyny kilka grubych kromek z pastą z jaj węży, lub czymś jeszcze bardziej obrzydliwym.
– Mówiłam, że nie jestem głodna. – Stwierdziła nieco głośniej Skierka, niepostrzeżenie zanurzając palce w misie. Zsunęła je pod stół, gdzie Szikka w stanie pełnej gotowości czekała by pochwycić każdy spadający kąsek.
– Auć! – dziewczyna syknęła z bólu, gdyż wraz z kawałkiem mięsa mogła stracić także palec.
– To może zjesz coś innego? – Zaproponowała zielarka, przysuwając jej talerz ze skrzydełkami nietoperzy pod sam nos. Widząc, że dziewczyna zasłania twarz rękoma, byłaby gotowa zacząć karmić ją przez uszy.
– Dlaczego ty nic nie jesz? – kobieta rozgderała się na dobre. – Ja się tak staram, a wy nigdy tego nie doceniacie. Ciągle mnie tylko krytykujecie. Czym ja sobie na to zasłużyłam?
– Nie jem, bo nie jestem głodna – powiedziała Szirien, artykułując dokładnie każdy wyraz.
– Co takiego? – zielarka na chwilę przerwała swój monolog.
– Nie jestem głodna!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – Szirien krzyknęła na cały głos, aż staruszkowie podskoczyli na swych siedziskach.
– To dlaczego nic nie powiedziałaś? – Zdumiała się kobieta. – Rozumiem, że nie jesteś głodna, ale dlaczego tak krzyczysz?
– Bo kiedy mówię po cichu, to nikt mnie nie słucha! – Odparła dziewczyna, zrzucając pod stół wszystkie skrawki mięsa, jakie udało jej się przechwycić. Szikka była jednak bardzo wybredna. Nie jadła niczego, co nie byłoby wcześniej przetestowane na ludziach.
– To niesprawiedliwe – zaczęła biadać Risana. – Ci, którzy mają pod dostatkiem jadła gardzą nim, podczas gdy tam na Północy…
– Milcz kobieto, polityka nie jest twoją mocną stroną, podobnie jak kuchnia – uciszył ją starzec.
– Zjem to nad morzem – Szirien wyczuła najlepszy moment do ucieczki. Umoczyła dwie suche kromki chleba w sosie z gąsienic i opuściła izbę.
Sądząc po reakcji portowego żebraka, kanapka musiała być niezwykle smaczna. Dziewczynie podobała się twarz tego starca. Była jakby wyryta w kamieniu, albo miedzianej tabliczce, cała naznaczona drobniutkimi pociągnięciami dłuta. Jego rysy zdawały się bardzo precyzyjne. Uśmiechała się do niego z nadzieją, że wyświadczone dobro wróci do niej w chwili, gdy będzie tego najbardziej potrzebować.
Owszem, ona także czuła głód, potworny, ziejący pustką głód, który wsysał ją kawałek po kawałku, próbując wchłonąć ją bez reszty. Lecz był to głód, którego nie dało się nasycić chlebem.
Rozstawiła swój kram nad morzem – nic nadzwyczajnego: futrzane rękawice i własnoręcznie szyte mokasyny ze skór zwierząt – z daleka obserwując to, co się działo w porcie. O tej porze roku nie było tu zbyt dużego ruchu, ale jej wyroby przydawały się czasem wędrowcom, wyruszającym na północ, gdzie klimat był o wiele surowszy niż w tych stronach.
*
Gdyby jakiś dociekliwy czytelnik chciał umiejscowić na wybrzeżu Morza Szar osadę, z której pochodziła Szirien, musiałby odnaleźć na mapie deltę rzeki, która wypływa z gór Szmaragdowych, by ostatecznie znaleźć swe ujście w niewielkim basenie morza. Na jego północnym brzegu, znajdował się gęsty las, który dawał życie mieszkańcom. Właśnie tam, przytulona do ściany lasu i okolona linią brzegową szumiącej wody, znajdowała się osada, zwana Dor Gaemir.
– Więc jednak… _to_ było już widać – myślała, patrząc na połyskujące w słońcu i oszlifowane przez fale kamyki. – Wiedziała o _tym_ ona i wiedzieli _o tym_ także inni. Sądziła, że zdoła _to_ ukryć przed światem, ale _to_ było silniejsze od niej. Paciorki jej naszyjników zaczęły stukać o siebie, odgrywając jakąś dziwną, skomponowaną przez wiatr muzykę. Pod jej wpływem Szirien zaczęła odtwarzać po kolei wszystkie wydarzenia z przeszłości, które mogły mieć wpływ na jej obecne położenie, lecz nie znalazła żadnego. _To_ nie zaczęło się nigdy, _to_ po prostu było z nią zawsze, było w niej i sprawiało, że wszystko, czego się bała zaczynało przybierać realne kształty. Czuła więcej, widziała więcej, chociaż nie chciała widzieć. Dlatego uciekała do lasu, a drzewa były jej jedynymi przyjaciółmi. Nadawała im imiona i mówiła do nich, ucząc się od nich spokoju i wytrwałości. Tak bardzo wstydziła się tego, że jest inna, że zapragnęła być niewidzialną i tak się stało. Uświadomiła to sobie pewnego dnia, gdy stojąc na skraju lasu, chciała powitać dwie dziewczyny z wioski, z którymi niegdyś uczyła się szycia, a one przeszły obok niej tak jakby jej nie było. Zaczęła wierzyć, że może się stać niewidzialna, a jednocześnie nie przestała pragnąć ludzkiego szczęścia i to czyniło ją nieszczęśliwą. Tyle razy starała się _to_ odwrócić, myśląc o czymś przyjemnym i pożądanym, ale wystarczyło, że tylko… Nie! Nie chciała tego znowu przywoływać, tylekroć próbowała _to_ zagłuszyć, po prostu przestać myśleć, ale _to_ zdawało się wpisane w jej naturę i nie mogła się tego wyrzec.
Zobaczyła, że jeden z ludzi Moguna podszedł do żebraka, któremu wcześniej oddała chleb i zabrał mu jego skromny dochód, mocno przetrząsając ubranie. Widziała, jak spuścił mu spodnie i dla zabawy, kazał biec nago brzegiem morza, podczas gdy inni się śmiali. Szimuel zdawał się być obojętny, odwrócił wzrok. Skierce wydawało się, że toczył wewnętrzną walkę, nie mogąc znieść zachowania kompanów, ale też nie umiejąc się im przeciwstawić. I tylko Mogun, tylko on jeden kazał im się zamknąć. Obrzucił kątem oka dziewczynę, siedzącą nad brzegiem morza i zwrócił żebrakowi ubranie. Szirien nie była pewna, jak to rozumieć. W głębi swej duszy chciała wierzyć, że żaden z nich nie jest do końca zepsuty, ale nauczyła się już, że mogą to być tylko pozory i to właśnie oni, ludzie Moguna, byli w tej dziedzinie najlepszymi nauczycielami.
Z kołyszącej się na falach łajby wyszedł jakiś człekopodobny szczur wodny i gwizdnął na pozostałych. Po tym sygnale reszta załogi weszła ze śmiechem do drewnianej kajuty, kończąc rozgrywającą się przed oczami dziewczyny scenę.
Na pokładzie krzątał się mały Szimna, miejscowy sierota, który zarabiał na życie czyszczeniem łodzi. Przygarnięty przez staruszków, był dla niej prawie jak brat. W pewnej chwili Mogun wyjrzał przez okno kajuty, pociągając spory łyk ze skórzanego bukłaka i szerokim gestem zachęcał chłopca, by przyłączył się do nich, ale Szimna wyżął szmaty za burtą i czym prędzej opuścił łódź.
Patrzył, jak rybacka łajba odbija od brzegu, obierając kurs na Wyspę Wron. Podobno w czasie zarazy grzebano tam ludzi. Nie było to więc miejsce, w którym pragnąłby się znaleźć, zwłaszcza o zmroku. Dziwiło go tylko, że Mogun pływa tam tak często… Wszyscy w osadzie mówili o tym, ale nikt nie odważył się zapytać.
*
Szirien zwijała właśnie swój kram, gdy barka Moguna pojawiła się na horyzoncie. Nie miała ochoty pytać go o wyniki połowu __ i wolała wrócić do domu zanim on spyta ją o dzisiejszy utarg. Jej uwagę przykuł jednak mały punkt, unoszący się na wodzie, rosnący i zbliżający się do brzegu razem z falą, co więcej – miarowo przebierający ramionami, zupełnie jak płynący człowiek. To był Szimuel. Wyszedł na brzeg w ociekającym wodą ubraniu, słaniając się na nogach i z trudem łapiąc powietrze. Zaczął iść chwiejnie w stronę lasu, padając co kilka kroków na ziemię. Woda o tej porze roku nie zachęcała do kąpieli. Co takiego mogło się stać, że wolał dotrzeć do wioski wpław? Wypadł za burtę?
Podążyła za nim, starając się, by chrzęst piasku, lub dźwięk złamanej gałązki nie zdradził jej obecności. W odległości kilkunastu kroków, pośród gałęzi, ujrzała ruchomy kształt. Dotarł do pierwszej z brzegu, drewnianej, źle oświetlonej chaty. Ku zdumieniu dziewczyny, na próg wyszedł ten sam żebrak, którego widziała w porcie. Jego twarz była wprawdzie zacieniona, ale postura i sposób poruszania się, bardzo pasowały do cech tamtego mężczyzny. Czy to możliwe, by był on ojcem Szimuela? Chłopak odepchnął go, wpadł do sieni, po czym wybiegł z niej, trzymając coś w ręku. To był sznur.
Pobiegł z powrotem do lasu i na chwiejnych nogach próbował wdrapać się na drzewo, ale kilka sylwetek ruszyło za nim, udaremniając ten zamiar. – Szimlu chce się powiesić! – krzyknął ktoś i Szirien rozpoznała w tym głosie Moguna.
Barka musiała dobić do brzegu znacznie szybciej, niż się spodziewała, a to znaczy, że Mogun mógł widzieć, jak szła za Szimuelem. Po raz kolejny w swym życiu zapragnęła być niewidzialna, upodobnić się do kory drzewa, lub kamienia.
Kilka cieni wbiegło do lasu. Zaczęli bić Szimuela po twarzy, a potem skrępowali sznurem jego ciało, by nie mógł sam sobie wyrządzić większej krzywdy. Dziewczyna usłyszała za sobą czyjś przyspieszony oddech, a potem namacała dłonią coś miękkiego i wilgotnego… To pierwsze przypominało futro, a drugie… język Szikki. Odetchnęła z ulgą, lecz wtedy jeden z cieni odwrócił się w stronę zaczajonej za drzewami dziewczyny.
– To znowu ta suka. Ciągle tu węszy – zachrypiał.
– Portowa dziwka – wycedził przez zęby drugi.
– Potrzeba ci męskiego towarzystwa? – Dodał inny robiąc kilka kroków w jej stronę. Szirien poczuła się tak, jakby ktoś oblał jej plecy wrzątkiem, lecz spływające po nich krople potu były lodowate.
– Zostawcie ją, trzeba zanieść Szimla do chaty – rozkazał niski, władczy głos, w którym dziewczyna rozpoznała Moguna. Pozostałe cienie wykonały jego polecenie. Wyglądało na to, że Szirien coś mu zawdzięcza. A może tylko miało tak wyglądać?
Trzeba przyznać, że Mogun miał w sobie cechy przywódcy. Równie dobrze mogła to być głupota, co tchórzostwo, zepsucie wewnętrzne, lub zdolności błazeńskie… Cokolwiek to było, udawało mu się zarazić tym innych. Dlaczego ona nie posiadała takiego daru? Wszystko, czego się podejmowała, kończyło się zawsze niepowodzeniem. Tak bardzo zazdrościła Mogunowi tej siły, a przecież nigdy nie chciałaby jej wykorzystać do czynienia zła, przeciwnie – mogłaby wtedy wprowadzić w czyn wszystkie swoje piękne i szlachetne zamiary. Tymczasem ona czuła się bezsilna, by nie powiedzieć zniewolona przez strach.
Dotarła wraz z Szikką do domu. Znajda była wyjątkowo ufnym psem, lgnęła do wszystkich, którzy chcieli okazać jej choć trochę ciepła, lecz gdy tylko zwietrzyła na odległość zapach niebezpieczeństwa, uciekała przed siebie, byle szybciej i dalej. Uważna obserwacja jej zachowań mogła więc posłużyć jako dobry wskaźnik na przyszłość.
Nie chciała wrócić na noc do domu. Nie byłaby w stanie znieść pytań i narzekań starej zielarki, takich, jak: „Czy zjesz z nami kolację? Dlaczego nie? To ile ci nałożyć? Zobacz, co przygotowałam. Naprawdę chcesz wykończyć nie tylko samą siebie, lecz także i nas? Czy my wymagamy od ciebie czegokolwiek, ponad to, żebyś była szczęśliwa i dała nam trochę szczęścia?” Zwykle czuła gniew, połączony z wyrzutami sumienia, za każdym razem, gdy musiała stanąć pod pręgierzem tych pytań, a to zdarzało się niemal codziennie. Tłumiła w sobie odruchy złości, nie mogąc jednocześnie zrozumieć, jak można uczynić sens życia z czegoś, co powinno zaledwie je podtrzymywać. Jak można zastępować jedzeniem słuchanie siebie nawzajem. Czy ktoś mógłby ją zrozumieć, bez ciągłego narzekania? Myślała nad tym i czuła, że robi się coraz bardziej głodna. Mroczne doświadczenia wieczoru zaczęły ustępować zwykłym potrzebom, takim jak głód i sen. Znajda bez trudu znalazła drogę do chaty. Szirien stanęła w progu i ku zdumieniu staruszków spytała tylko: – Czy mogę dostać coś do zjedzenia?
*
Nocna mozaika jej myśli składała się z obaw, dotyczących dalszego życia w osadzie, upokorzeń, jakich doświadczyła oraz niepewności i nadziei związanej z niejasnym przeczuciem, że musi być _ktoś_ lub _coś_, większy od niej, kto mógłby wziąć ją w obronę, gdy ludzka pomoc całkiem zawiedzie…
Znajda, która długo walczyła o prawo do wylegiwania się w łóżku, leżała teraz na nim, próbując zepchnąć właścicielkę na podłogę i warcząc przy każdym jej gwałtownym poruszeniu. To wszystko sprawiało, że dziewczyna z niecierpliwością wypatrywała pierwszych oznak poranka. W końcu jednak, zmęczona przewracaniem się z boku na bok, zasnęła.
Było to w samym środku nocy. Szikka zaczęła powarkiwać i wślizgnęła się pod łóżko. Oczy Szirien zdołały przedrzeć się przez mrok, lecz umysł nie był w stanie rozpoznać miejsca, w którym się znalazła. Pustka byłaby chyba najlepszym określeniem, gdyby nie fakt, że pod jej stopami znajdowało się twarde podłoże, po którym mogła stąpać, a raczej przesuwać się na czworakach, gdyż nogi odmówiły jej posłuszeństwa. – Uff, coś namacalnego… – Krople gęstego potu, spływające po czole i karku, połączone z dreszczami, nie były może najprzyjemniejszym odczuciem, ale wskazywały na to, że jeszcze nie umarła. Zobaczyła przed sobą niewyraźny kształt, przypominający czarne, kryształowe jajo. Jego nieregularna skorupa pękła ze świstem. Niewidzialne kleszcze ścisnęły jej serce, odbierając oddech. Wraz z nim odzyskała zdolność poruszania. Wczołgała się pod własne łóżko, czując obok dygoczące ciało Szikki. Zobaczyła na ścianie cień, wydobywający się ze środka skorupy. Właściwie, było ich wiele. Obmierzłe gady, podobne do węży zaczęły pełznąć ku niej, posykując jej imię. Nie mogła krzyczeć; głos ugrzązł jej głęboko w gardle. Wysiłkiem woli, zasłoniła piszczącego szczeniaka, przewracając łóżko i czyniąc z niego zaporę, odgradzającą od kłębowiska węży. Te jednak poczęły wrastać w podłogę, rozrywając jej drewniane klepki, niczym korzenie mrocznego drzewa, które wystrzeliło w sufit, rozsadzając dach. Jego konary próbowały opleść ją ze wszystkich stron. Tylko jeden ruch dzielił ją od okna. W przypływie desperacji pchnęła drewnianą okiennicę i wypadła na zewnątrz, pokonując przestrzeń, oddzielającą mrok od poranka.
– Czy ta dziewczyna nigdy się nie nauczy normalnie wstawać z łóżka? – zazgrzytał zębami staruszek. – Jaki zły duch miota się w tym wątłym ciele? – Biadał, kuśtykając do ogródka, gdzie Szirien, jak gdyby nigdy nic bawiła się ze Znajdą. – Znowu chodziłaś we śnie? – spytał tym razem pobłażliwie. – Tak, dziadku – odpowiedziała, nie próbując zaprzeczać ani wyjaśniać, dlaczego wyskoczyła przez okno. Po prostu nie chciała zadręczać ich swymi wizjami. Gdyby to zrobiła, oni zadręczyliby ją. Kiedyś już próbowali odprawiać nad nią czary i kto wie, czy nie było to gorsze niż wizje, które ją nawiedzały. Dlatego wolała uchodzić za nieszkodliwą wariatkę, niż za opętaną. Lecz czy była to tylko wizja? Czy Szikka warczałaby na coś, czego nie było? Nie potrafiła ukryć wszystkiego i może dlatego staruszek nie dał się na to nabrać. Odszedł kręcąc głową, rozkazując jej przyjść na śniadanie.
– Rozkazuję ci przyjść na śniadanie! – powtórzyła do Znajdy, która przekrzywiła śmiesznie pyszczek, dziwiąc się nagłej zmianie tonu w głosie swojej pani. Mimo różnych zabiegów, nie dała się całkiem oswoić, nadal była dzika, zresztą, podobnie jak Szirien. Robiła tylko to, co sama uznawała za słuszne, ale robiła to z takim wdziękiem, że nikt nawet nie próbował przymuszać jej do niczego. Wszyscy szanowali jej wolność, w przeciwieństwie do decyzji Szirien, które zawsze były poddawane krytyce.
– Ten chleb pachnie pleśnią. – Powiedziała dziewczyna, wykrzywiając z niesmakiem twarz, kiedy znaleźli się już wszyscy razem przy kuchennym stole.
– Antaneu! Ona ma bardziej wyczulony węch od swojego psa! – Stwierdziła zielarka łamiąc skórkę chleba i wchłaniając jej zapach swoimi wielkimi nozdrzami.
– Antaneu? – Szirien uniosła i zmarszczyła brwi, dziwiąc się nowemu słowu w ustach zielarki. Risana nie była przekupką, podatną na nowinki, skąd więc wynalazła ten obcobrzmiący wyraz?
– Antaneu – powtórzyła kobieta. Zrobiła to takim tonem, jakby chodziło o najczęściej używany garnek. – To największy czarownik świata. Jeśli do tej pory o nim nie słyszałaś, to znaczy... że zapomniałam ci o nim powiedzieć.
– Czujesz tu pleśń? – spytała, podtykając kromkę chleba pod nos staruszka.
– Czuję, że nakładłaś do środka za dużo ziół i przypraw – odparł mężczyzna. – To nie jest odpowiedź na moje pytanie. – Żachnęła się, pakując skórkę chleba do ust i mówiąc w trakcie jej przeżuwania.
– Gdyby tylko ci biedacy z Północy mogli spróbować takich potraw, z pewnością nie wybrzydzaliby tak, jak wy – uderzyła w znaną strunę kobieta.
– Tak, na Północy byłabyś najlepszą kucharką – zaśmiał się staruszek. Szirien nie odpowiedziała ani słowem. Coraz częściej myślała jednak o tym, co mogło się teraz dziać na Północy.ROZDZIAŁ II
WYSYPISKO
Jak to jest, kiedy wszyscy cię nienawidzą? Bez powodu, za wygląd, kolor skóry, oczu, sposób mówienia, poruszania się i myślenia. Tak po prostu, bez większych zasług, tylko dlatego, że jesteś. Choćbyś nie wiadomo, jak bardzo się starała, czujesz, że do nich nie pasujesz. A mimo to, twoje pragnienie miłości sprawia, że jesteś w stanie pokochać nawet tych, którzy zadają ci ból. Wiesz, że szydzą z ciebie, wytykają palcami i obmawiają, gdy tego nie słyszysz, a ty ciągle żywisz nadzieję, że kiedyś się zmienią i okażą skruchę, że znajdziesz na ich twarzach choćby cień zrozumienia. Odganiasz od siebie myśl, że uważają cię za kogoś dotkniętego zarazą, lecz w końcu ulegasz zbiorowej głupocie i zaczynasz w to wierzyć, jednocześnie nie tracąc świadomości, że o wiele gorsza zaraza przeżarła ich dusze.
*
Udało jej się wymknąć z domu niepostrzeżenie. Tym razem nie poszła jednak nad morze. Nie spodziewała się dużego utargu, a strach przed spotkaniem Moguna i jego ludzi był zbyt przejmujący. Zaczął paraliżować ją do tego stopnia, że wolała zniknąć. Samotna włóczęga po lesie była dla niej wytchnieniem.
– Zaszczuli mnie. To pewne. Udało im się. Takim, jak oni wszystko uchodzi bezkarnie – myślała, kopiąc ze złością szyszki. Najbardziej cieszyła się z tego Znajda, szalejąca wprost za grą w szyszaka, ale nawet ona nie nadążała z chwytaniem w powietrzu wszystkich szyszek, które wypadały spod stóp dziewczyny.
Zdemaskowała ich, wiedziała kim są i czym się zajmują. Mogli omamić innych tą swoją złośliwością goblinów, słownictwem orków i żartami trolli, ale nie ją. Znienawidzili ją, bo stała się dla nich niewygodna, a ponieważ poczucie odrzucenia często idzie w parze z potrzebą ucieczki, postanowiła poszukać schronienia w lesie. Chciała by drzewa zasłoniły ją od wyzwisk i odgrodziły od świata ludzi i tak też się stało. W milczącym towarzystwie drzew czuła się swobodna i akceptowana. Nie była jak większość płochliwych dziewcząt z Szar, które drżą ze strachu przed tym, co może wyłonić się nagle z mrocznej gęstwiny. Mimo całej swej nieśmiałości i wrażliwości, miała naturę wojowniczki, a to tworzyło dość niecodzienną mieszankę i popychało ją do nowych, niebezpiecznych przygód.
Tutaj nie musiała się kryć, tutaj mogła być sobą, co nie oznacza, że w wiosce, lub nad morzem była kimś innym – tam po prostu bała się oddychać pełną piersią. I chyba właśnie wtedy, gdy zdobyła się na odwagę, by wejść w mrok lasu, uświadomiła sobie pewien bardzo istotny fakt – to nie oni odrzucili ją, to ona nie chciała mieć z nimi nic wspólnego, to ona wybierała towarzystwo drzew, nie przepadając za obecnością ludzi i z każdą chwilą czuła, jak niewiele ją łączy z tym nikczemnym rodzajem stworzeń.
Tłumaczenie swojej samotności brakiem akceptacji ze strony ludzi Moguna było jak rzęsa na powierzchni stawu, która mąci czystość wody, przesłaniając to, co jest na dnie. Owszem, trudno ukryć, że nie była akceptowana przez tę zgraję, lecz czy kiedykolwiek o to zabiegała, czy ona akceptowała ich sposób bycia? NIE. A zatem, ten przyjemny spacerek wśród drzew nie był koniecznością, lecz kwestią wyboru i był to chyba dobry wybór, choć w połowie drogi – o ile droga ta miała wyznaczony środek i koniec – stało się coś nieprzewidzianego nawet przez najstarszych mieszkańców Dor Gaemir.
Śnieg! Tysiące, miliony białych płatków, tańczących w powietrzu i z lekkością ptasiego puchu opadających na ziemię. Po niecałej godzinie od spostrzeżenia pierwszych symptomów tego zjawiska, grunt pod jej stopami wyścielił się białą, puszystą powłoką, skrzypiącą za każdym razem, gdy stawiała swe kroki na drodze. Starała się to robić ostrożnie, by zimny puch nie przemoczył jej skórzanych ciżemek, zupełnie nieprzystosowanych do tej aury. Szikka, dla której była to pierwsza zima w życiu, wydawała się zadowolona z tak nieoczekiwanego obrotu spraw. Brak obuwia bynajmniej jej nie przeszkadzał. Szalała więc po śniegu, przyczyniając się do odkrycia swojej ulubionej, po grze w szyszaka, zabawy w śnieżki. Było to wtedy, gdy Szirien, skuszona puszystością białej pokrywy wzięła ją w dłonie. Była lepka i z łatwością połączyła się w małą kulkę. – Ktoś tu jest genialny – zdawały się mówić okrągłe oczy Znajdy, a kiedy Szirien wycelowała kulkę w stronę rosnącej nieopodal sosny, jej ruda towarzyszka w kilku susach dopadła ją i zaczęła skomleć o następną.
Szirien zupełnie straciła orientację w terenie. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło, znała ten las od dziecka, ale dziś wyjątkowo zapuściła się dalej, w kierunku Mir Boszem, czyli Jadalni Trolli, jak Szaringowie zwykli nazywać bezkresną puszczę, do której ich las był zaledwie wstępem. Teraz, pod śniegiem, wszystkie drogi zdawały się wyglądać tak samo, a słońce zaszło tak prędko, że pokryta białym puchem ziemia dawała więcej światła niż niebo.