- W empik go
SZCZĘŚCIE - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
23 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
SZCZĘŚCIE - ebook
SZCZĘŚCIE - gdy słowa leczą. Przez 33 doświadczenia do nadziei. Szczęście to książka typu poradnik autobiograficzny nawiązujący do doświadczeń z autorki, która przeszła chorobę nowotworową. Pozytywna, pełna wzruszeń i ludzkich emocji książka dedykowana każdemu, kto jest zainteresowany zgłębianiem sensu życia.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396805416 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
List do wszystkich pacjentów onkologicznych i hematologicznych na całym świecie
Drogi Pacjencie Onkologiczny!
Jeżeli życie naznaczyło Cię doświadczeniem, jakim jest diagnoza raka, chciałabym Ci okazać największe emocjonalne wsparcie, na jakie potrafię się zdobyć. Jestem przy Tobie i myślę o Twoim przypadku najlepiej, jak potrafię.
Wiedz, że byłam w tym miejscu i mniej więcej wiem, co czujesz. Jestem przekonana, że dasz radę stawić czoła tej sytuacji, chociaż pewnie wydaje Ci się, że to ponad ludzkie siły. Życzę Ci przede wszystkim powrotu do zdrowia, ale również, abyś odnalazł własną wewnętrzną siłę. Wierzę w Ciebie całą sobą, wierzę, że Twoja historia zakończy się happy endem. Trzymam kciuki za to, abyś się nie bał, chociaż wiem, jakie to trudne. Mam nadzieję, że są przy Tobie bliscy, którzy okazują Ci ogrom niezbędnego wsparcia. Gdziekolwiek teraz jesteś, jakiekolwiek jest rokowanie w Twoim przypadku, wiedz, że masz tyle szans, ile dasz ich sobie sam. Wiem, że cierpisz, dlatego życzę Ci z całego serca, aby cierpienie ustąpiło nadziei oraz sile, której nie powinno Ci zabraknąć do końca tego nierównego starcia. Twoje życie nadal trwa. Nigdy o tym nie zapominaj. Tu i teraz nadal należy do Ciebie. Możesz zrobić z nim, co tylko zechcesz.
Wiedz, że miałeś prawo zachorować, niezależnie od tego, ile masz lat. Teraz masz dokładnie takie samo prawo, aby wyzdrowieć. Nieważne, jakie jest Twoje obecne położenie. Rak jest częścią bycia człowiekiem. Tak jesteśmy skonstruowani. Czasami walczymy z chorobami. To takie samo zadanie jak każde inne na naszej drodze, chociaż wiem, że poprzeczka jest zawieszona wysoko.
Życzę Ci z całych sił, abyś każdego dnia odnajdywał swoją wewnętrzną moc do walki o siebie. Żywię ogromną nadzieję, że podobnie jak ja z perspektywy lat spojrzysz na nowotwór ze łzą wzruszenia wywołaną świadomością pomyślnego zakończenia tych zmagań, ciesząc się każdą chwilą, każdym momentem, goniąc za pięknymi marzeniami.
Nieważne, jak daleko się teraz znajdujesz. Wiedz, że jestem przy Tobie. Wierzę w Ciebie i Twój przypadek. Niech wszystko potoczy się najlepiej, jak to możliwe, i niech wszystko zakończy się tak, jak pragniesz tego najbardziej.
Z wyrazami największego szacunku i podziwu dla każdego pacjenta onkologicznego i jego rodziny, która jest częścią tego trudnego wyzwania. Jestem z Wami. Najbardziej z tymi, którzy są dzisiaj w szpitalu, walcząc nie tylko o zdrowie, ale przede wszystkim o własne życie.
Ściskam!
MagdaWitaj!
Nazywam się Magdalena Miłkowska i urodziłam się w Gdyni w 1990 roku. W 2013 roku moje życie w ciągu jednego dnia niemal legło w gruzach, kiedy po wielu miesiącach złego samopoczucia dowiedziałam się, że jestem chora na złośliwy nowotwór krwi. Po raz pierwszy z tą chorobą spotkałam się właśnie w gabinecie u profesora, który mnie wyleczył. Nigdy nie zapomnę tego, co czułam podczas tamtej wizyty.
Przyszłam nieprzygotowana. Nieprzygotowana na to, aby usłyszeć, co mi dolega, i nieprzygotowana do tego, aby odbyć wizytę lekarską w szpitalu. W dniu, kiedy się dowiedziałam, co mi jest, wyszłam ubrana z domu tak, jak zwykle ubierałam się do pracy. Buty na wysokim obcasie, spodnie w kolorze cegły zaprasowane w kant oraz elegancka bluzka w czarne kwiaty. Strój, który nie tworzył wizerunku tak ciężko chorej osoby jak ja. Diagnoza jednak była bezlitosna. Leżałam na kozetce w gabinecie u hematologa, który szczegółowo tłumaczył mi, co oznaczają moje mocno powiększone węzły i jakie propozycje leczenia może mi zaoferować. Nie słuchałam. Łzy wielkości grochów spływały mi po policzkach w tempie, którego mogłoby mi pozazdrościć auto Formuły 1, a histeria osiągnęła apogeum. Nie pamiętam, co dokładnie działo się dalej, ale miesiąc później przebywałam już w szpitalu podłączona do kroplówki z chemioterapią, a obok mnie leżała nowo poznana współlokatorka hematologiczna, która już od wielu lat jest moją najlepszą przyjaciółką (dziękuję, że nadal przy mnie trwasz).
To prawda, że doświadczenia łączą. Nie piszę tego, aby polukrować obraz choroby nowotworowej, jednak pragnę zauważyć, że kiedy spróbujemy otworzyć się na nawet najtrudniejsze doświadczenia w naszym życiu, możemy naprawdę bardzo dużo otrzymać w prezencie. Ja zyskałam prawdziwą przyjaźń oraz samą siebie. Jestem pewna, że Ty również masz wiele na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli właśnie znajdujesz się w najtrudniejszym położeniu swojego życia. Uwierz mi – nasza podróż dopiero się zaczyna.
Moje leczenie trwało blisko trzy lata, więc pewnie się domyślasz, jak wiele mam Ci do opowiedzenia. Ta historia na dobre odmieniła całe moje życie. Miewałam momenty, w których było niezwykle trudno, zwłaszcza że przez długi okres leczenia nie udawało mi się wejść w stan tak zwanej pełnej remisji, co w praktyce oznacza, że byłam na granicy życia i śmierci. Walka z tą chorobą okazała się także długim wewnętrznym procesem leczenia mojej duszy, która była dużo bardziej chora niż ciało.
Kiedy z perspektywy czasu wspominam, jak wyglądało moje życie przed diagnozą, i porównuję je z życiem, jakie prowadzę dzisiaj, uśmiecham się do siebie. Jestem zadowolona z tego, jak wiele udało się zmienić. Dzisiaj z dumą mogę mówić o jakości mojego tu i teraz, chociaż okres zdrowienia był czasem burz i naporów. Głęboko wierzę w to, że podzielę się z Tobą wieloma spostrzeżeniami, które odmienią również jakość Twojego życia.
Historia, która mnie zainspirowała do tego, aby przekazać Ci to wszystko, czego się nauczyłam, nie jest smutna. Przynajmniej nie taki jej aspekt Ci pokażę. Każdego dnia, tygodnia i miesiąca uczyłam się życia od nowa. Każda nawet najdrobniejsza aktywność okazała się zupełnie nowym doznaniem. Zaczęłam patrzeć przez pryzmat nowego doświadczenia, jakim było leczenie, a także poznałam osoby, które były po o wiele trudniejszych przejściach niż moje.
Nie wiem, czy będę miała kiedyś dzieci – ze względu na skutki uboczne po przeszczepie szpiku. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się nad tym, czy chciałabym je mieć. Zawsze jednak chciałam coś po sobie zostawić. Gdybym miała wybór, chciałabym, aby to było bardzo wyjątkowe, wartościowe oraz szlachetne w swoim przekazie. Ta książka jest odpowiedzią na te wszystkie pragnienia. Mam poczucie, że wszystko to, co przekazuję Ci teraz, pozostanie na długie lata z wieloma ludźmi. Czuję, że muszę przekazać światu to wszystko, czego nauczyła mnie ziarnica złośliwa. Nie umniejszając trudnym doświadczeniom cielesnym podczas leczenia, nadal wierzę w to, że szklanka jest do połowy pełna lub do połowy pusta. Wybór należy do nas. Do Ciebie!
Zabieram Cię w drogę przez trzydzieści trzy doświadczenia, które podczas choroby przekułam w naukę. Obiema rękami podpisuję się pod maksymą, że w najprostszych rzeczach drzemie największe piękno, a szczęście to przede wszystkim stan umysłu.Cała moja historia zaczęła się w okresie przygotowań do ślubu. Już wtedy organizm musiał zacząć namnażać pierwsze nieprawidłowe komórki. Na kilka miesięcy przed diagnozą zostałam żoną. Było piękne wesele, wymarzona sukienka i wiele długich tygodni przygotowań do tego spektakularnego wydarzenia. Jedyne, czego brakowało, to mojej radości. Brzmi to paradoksalnie. Wychodziłam za mąż, a zamiast się cieszyć, czułam przygnębienie i strach. Jako dwudziestodwuletnia dziewczyna nie potrafiłam zrozumieć własnych uczuć. Trudno było mi się przyznać do tej porażki przed samą sobą, a jeszcze trudniej odwołać wszystkie przygotowania, w które zaangażowało się tak wiele osób. Wiem, że gdybym dzisiaj drugi raz dokonywała tego wyboru, kierowałabym się zupełnie innym schematem myślenia. Na tym jednak między innymi polega zbieranie doświadczeń w życiu. Na popełnianiu błędów.
Moje małżeństwo, jak się domyślasz, było nieudane i nie przetrwało próby czasu. Wiele czynników zaważyło na tym, o czym teraz piszę. Również przebyta choroba. Nasza historia ostatecznie zakończyła się rozwodem. Sprawa w sądzie przebiegła niezwykle sprawnie, bez orzekania o winie. Najtrudniejsze jednak przyszło dopiero po naszym rozstaniu. Chociaż czułam ulgę, jednocześnie nie miałam pojęcia, jak będzie wyglądała moja codzienność. To wszystko zbiegło się w czasie z powrotem do domu rodzinnego po przeszczepie szpiku kostnego, który przeszłam w ramach ostatniego etapu mojego leczenia. Nadal nie mogłam wracać do pracy, bo zdrowie mi na to nie pozwalało, męża też już nie miałam. Zostałam sama, ale (jak się potem okazało) nie byłam samotna.
Jestem jedną z tych osób, które uwielbiają przebywać w przestrzeni publicznej. Restauracje i kino to jedne z moich ulubionych miejsc do spędzania piątkowych wieczorów. Początkowo nie brałam pod uwagę wyjścia do kina w pojedynkę, codzienność jednak wręcz mnie do tego zmusiła. Życie – z mężem czy bez męża – nadal trwało.
Doskonale pamiętam ten moment po rozwodzie. Mieszkając w Gdyni, uwielbiałam chodzić do niewielkiego kina studyjnego. Nadszedł w końcu dzień, w którym miał się odbyć seans filmu dokumentalnego na temat żywności, a dokładniej – W obronie jedzenia. Naprawdę chciałam go obejrzeć. Temat był dla mnie niezwykle interesujący, ponieważ dotyczył odżywiania oraz szacunku do jedzenia, a także tego, w jaki sposób powinniśmy traktować żywność. Odżywianie było dla mnie w tamtym okresie jednym z najważniejszych tematów. Tak właściwie nadal jest. Głęboko wierzę w to, że jesteśmy tym, co jemy. Ta dewiza do dzisiaj mocno wiąże się z moimi nawykami żywieniowymi.
Przed wyjściem do kina pojawił się jednak jeden problem. Byłam singielką, a właściwie to rozwódką. Po konfrontacji ze swoim wewnętrznym ja poczułam rozczarowanie.
Rozmawiając przez telefon z przyjaciółką, przy okazji wyznałam jej, że leci film, który chciałam obejrzeć, ale nie mam z kim pójść. Zapytała: „A musisz iść Z KIMŚ?”. To był dla mnie przełom. Uświadomiłam sobie, że z nikim nie muszę iść. Najważniejsza przecież jest MOJA obecność! Wystarczyło mi to jedno, kluczowe pytanie skłaniające do oczywistej odpowiedzi, tak skrajnie odmiennej od przekonania, które miałam na ten temat.
Nigdy nie zapomnę, jak bardzo się ekscytowałam tym wyjściem do kina. Pierwszym w życiu „samotnym” wypadem na seans filmowy. Ta decyzja była strzałem w dziesiątkę. Wystroiłam się na tę okoliczność jak nigdy. Film miał się rozpocząć o dziewiętnastej, a ja uświadomiłam sobie, że przecież mogę po drodze zjeść coś smacznego. Udałam się do jednej z knajpek w Gdyni serwującej pizzę na kawałki. Mimo ładnej stylizacji czułam się bardzo niepewnie, wchodząc do środka. Nigdy wcześniej nie skorzystałam z takiej możliwości w pojedynkę. Oczywiście nieraz brałam jedzenie na wynos albo jadłam obiady w prostych barach. Tym razem jednak był piątkowy wieczór, a ja nie siedziałam w barze mlecznym w porze obiadowej tylko w restauracji pełnej ludzi, w dzień rozpoczynający weekend.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam, że trzy inne stoliki również zajmowały pojedyncze jednostki. Ludzie siedzieli przy nich zupełnie nieskrępowani, pochłonięci telefonami i po prostu jedli pizzę. Usiadłam przy barze i zaczęłam się śmiać. Nie wiem, co pomyślała o mnie kelnerka, ale ja zdałam sobie sprawę, że po raz kolejny w krótkim odstępie czasu poczułam ogromną ulgę. Nawet w pojedynkę mam prawo zjeść pyszną kolację w restauracji i spędzić czas przy stoliku – samotnie, ale dumnie. Nie przejmować się zupełnie niczym, tylko skupić na pysznym smaku jedzenia i chwili odpoczynku po całym dniu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zamówiłam sobie dwa kawałki pizzy z pepperoni, chociaż normalnie za nią nie przepadam.
Tego dnia, pozwalając sobie na śmiałość, zdobyłam nowe doświadczenie, którym był wypad do restauracji w pojedynkę. Nigdy nie żałowałam spędzonej tam godziny i już nigdy więcej nie zamówiłam placka z pepperoni. To było niepowtarzalne przeżycie.
Rozanielona tymi wydarzeniami pognałam do kina. Już miałam stracić mój dobry humor ze strachu przed samotnym wejściem na salę, kiedy sytuacja z restauracji się powtórzyła. Przekraczając próg sali, dostrzegłam, że prawie połowa osób również przyszła na seans sama. Naprawdę nie dowierzałam. Przez ponad dwadzieścia lat nigdy nie zauważyłam, że ludzie chodzą do kina w pojedynkę. Wyjście na film zawsze utożsamiałam z elementem etykiety towarzyskiej, a to nie kojarzyło się z samotnymi wypadami na seanse filmowe. Idea jednak mnie zachwyciła. Jeszcze nigdy nie obejrzałam z taką uwagą żadnej projekcji.
To doświadczenie raz na zawsze zmieniło w moim życiu postrzeganie samotności. Nauczyło mnie, że bycie samemu to nie samotność. To płaszczyzna do nauki przebywania we własnym towarzystwie, niezależnie od tego, czy jesteśmy singlami, czy małżonkami z wieloletnim stażem. Wbrew pozorom to trudna sztuka, aby być dobrym towarzyszem dla samego siebie. To również proces, podczas którego uczymy się odkrywać świat – zwłaszcza ten najbardziej oczywisty, otaczający nas każdego dnia. Eksplorowanie kawiarni, lokalnych bibliotek, niezależnego kina, a może nauka fotografii w lokalnym parku, jogging lub joga. Aktywność, którą wybieramy, nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o jakość tych spędzanych w pojedynkę godzin. To najlepszy sposób na to, aby rozwijać w sobie ciekawość świata i otwartość na nowe i nieznane przeżycia, które mogą odmieniać nasze życie każdego dnia.
Ja odkryłam to wszystko po rozwodzie. Ty możesz zacząć z miejsca, w którym aktualnie się znajdujesz. Zacznij budować siebie od nowa poprzez naukę bycia tylko ze sobą. Zapewnij własnemu ja wartościowy czas. W ten sposób będziesz miał jeszcze więcej do zaoferowania drugiemu człowiekowi. Wszystko, co jest nieznane, zawsze rodzi wiele obaw i pytań. To normalne. Nie musisz się tego ani wstydzić, ani bać. Nie masz nic do stracenia. Możesz za to wiele zyskać. Tylko odważ się i spróbuj!Znasz to uczucie ciągłego niedosytu i biczowania własnego ja? „Za wolno biegam”, „jestem za gruba, za chuda”, „powinnam mieć dużo więcej pieniędzy”, „sąsiadka z parteru już dawno założyła rodzinę, a ja nadal sama”… I tak mogłabym wyliczać do jutra. Z jakiegoś powodu, pomimo – a może właśnie dlatego – że mamy dostęp do nieograniczonego przepływu informacji czy swobodnego podróżowania, to i tak tendencyjnie ulegamy pewnym stereotypom, oczekiwaniom czy trendom. Zbyt często zapominamy o tym, kim tak naprawdę jesteśmy i czego chcemy od naszego życia. Każdy człowiek – absolutnie każdy, nie ma wyjątków – ma jakieś zalety, określony potencjał i jest obdarzony pewnymi talentami.
Tutaj odsyłam Cię do Talentów Gallupa, o których króciutko Ci opowiem. Model Clifton StrengthsFinder (to oryginalna angielska nazwa) jest narzędziem psychologicznym, często używanym w działach HR do określania mocnych stron i zalet pracowników. Tak naprawdę jednak każdy może wykonać specjalny test, aby poznać swoją najmocniejszą stronę. Narzędzie zakłada istnienie trzydziestu czterech talentów, które mają na celu zbudowanie świadomości w obrębie naszych naturalnych predyspozycji do działania. Wszystko jest podzielone na cztery różne segmenty, które pomagają pogrupować mocne strony. Jeżeli masz okazję, wykonaj test. To także świetny pomysł na prezent dla kogoś bliskiego. Każdy zasługuje, aby odkryć to, co jest w nim najlepsze. To narzędzie również dowodzi, że nie ma lepszej lub gorszej osobowości. Jesteśmy różni i to jest najpiękniejsze w tym wszystkim.
Z moich doświadczeń oraz obserwacji wynika, że zbyt rzadko jesteśmy z siebie dumni. Mamy tendencję do umniejszania własnym osiągnięciom i lubimy się porównywać, co kompletnie nie ma sensu. Na świecie żyje prawie osiem miliardów ludzi, a każdy jest inny. Nawet jednojajowe bliźnięta w jakiś sposób się od siebie różnią.
Kiedy dowiedziałam się o swojej chorobie, za wszelką cenę po omacku szukałam ludzi, którzy również chorowali na to, co ja. Dopytywałam nerwowo o najdrobniejsze szczegóły i cały czas próbowałam stworzyć sobie w głowie jakiś szablon tego, co mnie spotkało. Zakładałam, że skoro pacjenci A, B i C chorowali „tylko” przez dziewięć miesięcy, to nie ma opcji, żeby mi zeszło dłużej. W trakcie kolejnych badań okazywało się jednak, że moja historia nie pasuje ani do pacjenta A, ani do B, do C również nie. Czułam narastającą frustrację. Po raz kolejny mierzyłam się z nieznanym i żaden schemat do tego nie pasował.
Niespodziewanie dostałam pomoc od grupy psychologów z Krakowa, którzy dowiedzieli się od kogoś, że choruję. Przysłali mi płyty z nagraniami do relaksacji umysłu. To był strzał w dziesiątkę! Wiele ćwiczeń z umysłem było dla mnie zupełną nowością. Przed chorobą znałam głównie szybkie życie, dużo pracy, jedzenie w pośpiechu, nerwy czy niezadowolenie. Za każdym razem po zakończeniu ćwiczenia relaksacyjnego przyjemny głos w słuchawkach kazał podziękować sobie za poświęcenie piętnastu minut pracy z własnym umysłem. Na początku to mnie nawet rozbawiało i dziwiło, za co te wielkie podziękowania, ale po kilku regularnych sesjach szybko doceniłam rytuał wdzięczność za swoją pracę.
Zrozumiałam coś ważnego. Nie miałam wpływu na to, czy zdrowieję szybciej lub wolniej, ani na to, jak wyglądam. Sterydy i chemioterapia mocno zniekształciły moją urodę. Nie miałam włosów, brwi i rzęs. Moje rysy twarzy zlewały się w jedno – był to skutek uboczny przyjmowanych leków. Mimo to mogłam nadal wiele dla siebie zrobić. Relaksacje nie sprawiły, że moja diagnoza się zmieniła, a włosy odrosły w parę dni. Zmieniły jednak jakość mojej codzienności i dodały sił witalnych, które były niezbędne w dalszym procesie trudnego leczenia. Moje samopoczucie stawało się dużo lepsze, chociaż choroba postępowała, a leczenie z biegiem czasu było coraz bardziej wymagające. Zrozumiałam, dlaczego mogę sobie podziękować: zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby trwać tu i teraz, najlepiej jak potrafię w danym momencie. Liczyło się działanie, które i tak przyniosło rezultaty, nawet jeżeli diagnoza nadal pozostawała bez zmian.
Każdego dnia dokonujemy podobnych wyborów. Codzienność to wiele sytuacji, na które nie do końca mamy wpływ. Jesteśmy w stanie poradzić sobie lepiej lub gorzej, ale zawsze, kiedy zdobywamy się na odwagę, aby podjąć jakieś działanie i zawalczyć o siebie, osiągamy to! Wykazujemy się hartem ducha, siłą do walki, determinacją i uporem.
Sukces to nie tylko robienie kariery naukowej (chociaż może chodzić również o to) czy praca w telewizji lub zarabianie milionów. Decyzja o tym, aby po kłótni zdobyć się na rozmowę z ukochaną osobą, to również duże osiągnięcie. Walka z samym sobą, aby przełamywać dotychczasowe schematy działań, to największe dokonanie, które spektakularnie może odmienić nasze życie.
Dobrym przykładem jest zrzucanie zbędnych kilogramów. Wiele osób zakłada, że chudnięcie to masa dietetycznych wyrzeczeń i trudne ćwiczenia fizyczne. Nie biorą pod uwagę, że można zacząć od niewielkich kroków, takich jak regularny dwudziestominutowy spacer, który nie wymaga niczego poza podjęciem decyzji, aby pójść na niego każdego dnia. Niezależnie od pogody – ona jest zawsze. Kto powiedział, że zawsze musi być słonecznie? Metoda małych kroków jest dobrym sposobem, aby osiągać te naprawdę wielkie cele.
Podziękuj sobie, za to, czego dzisiaj dokonałeś. Może wstałeś na czas do pracy i nie musiałeś jeść śniadania w pośpiechu albo – co gorsza – z niego rezygnować. A może pomogłeś starszemu człowiekowi w przestrzeni publicznej? Zrobiłeś zaległe pranie? To także Twoje osiągnięcia i warto zacząć je doceniać i mówić sobie „dziękuję”. Nikt Cię nie doceni lepiej niż Ty sam. W im lepszym świetle ujrzysz swoje działania i wysiłek, który wkładasz w życie każdego dnia, tym lepiej będą postrzegali Cię inni!
Jest wiele wspaniałych sposobów na to, aby codziennie powiedzieć „dziękuję”. Uświadom sobie, że zasługujesz na pochwały za każde zaangażowanie się w ważną dla Ciebie sprawę. Smaczne i pożywne śniadanie może spokojnie konkurować z awansem zawodowym koleżanki tak długo, jak długo zdrowie czy wymarzona sylwetka są dla Ciebie priorytetem.
Stań przed lustrem, spójrz sobie głęboko w oczy i podziękuj za pięć rzeczy, których dokonałeś dzisiejszego dnia. Nie żałuj sobie komplementów pod swoim adresem. Przyjrzyj się rysom swojej twarzy i sylwetce. Czy oczy nie są piękne? Czy krągłości nie stanowią o tym, jak bardzo indywidualną jednostką jesteś? Może odnalazłeś płaszczyznę do tego, aby wyznaczyć sobie cele w pracy nad sobą. Za to również sobie podziękuj!
Życie jest podróżą, a my się uczymy od pierwszego do ostatniego dnia spędzanego tutaj na Ziemi. Istnieją tysiące powodów, dla których warto dziękować sobie samemu. Dobrze jest robić to regularnie. Możesz na papierze. Załóż mały notesik i notuj krótkie sformułowania pełne wdzięczności za to, co masz, za to, co zrobiłeś, oraz za to, czego chciałbyś dopiero dokonać! Masz moje słowo, że jakość Twojego życia odmieni się diametralnie, chociaż codzienność wcale nie zostanie pozbawiona prozy życia!Model wychowania dzieci z roku na rok ewoluuje, widzimy, jak bardzo zachowania maluchów się zmieniły i dzisiaj już od najmłodszych lat dzieci są dużo bardziej świadome. Dla jasności: jestem bezdzietna, a ten rozdział nie będzie dotyczył rodzicielstwa. Tytułem wstępu chciałam tylko nawiązać do pewnych mechanizmów, które wpajane nam były od małego. Oczywiście, rodziny i rodzice są różni, nie mamy takich samych wspomnień na swoich kontach. Rozumiem to, dlatego to tylko uogólnienia, na których się oprę. Podczas mojej emocjonalnej podróży zauważyłam jednak pewien schemat zachowań u ludzi, w tym również u siebie.
Drogi Pacjencie Onkologiczny!
Jeżeli życie naznaczyło Cię doświadczeniem, jakim jest diagnoza raka, chciałabym Ci okazać największe emocjonalne wsparcie, na jakie potrafię się zdobyć. Jestem przy Tobie i myślę o Twoim przypadku najlepiej, jak potrafię.
Wiedz, że byłam w tym miejscu i mniej więcej wiem, co czujesz. Jestem przekonana, że dasz radę stawić czoła tej sytuacji, chociaż pewnie wydaje Ci się, że to ponad ludzkie siły. Życzę Ci przede wszystkim powrotu do zdrowia, ale również, abyś odnalazł własną wewnętrzną siłę. Wierzę w Ciebie całą sobą, wierzę, że Twoja historia zakończy się happy endem. Trzymam kciuki za to, abyś się nie bał, chociaż wiem, jakie to trudne. Mam nadzieję, że są przy Tobie bliscy, którzy okazują Ci ogrom niezbędnego wsparcia. Gdziekolwiek teraz jesteś, jakiekolwiek jest rokowanie w Twoim przypadku, wiedz, że masz tyle szans, ile dasz ich sobie sam. Wiem, że cierpisz, dlatego życzę Ci z całego serca, aby cierpienie ustąpiło nadziei oraz sile, której nie powinno Ci zabraknąć do końca tego nierównego starcia. Twoje życie nadal trwa. Nigdy o tym nie zapominaj. Tu i teraz nadal należy do Ciebie. Możesz zrobić z nim, co tylko zechcesz.
Wiedz, że miałeś prawo zachorować, niezależnie od tego, ile masz lat. Teraz masz dokładnie takie samo prawo, aby wyzdrowieć. Nieważne, jakie jest Twoje obecne położenie. Rak jest częścią bycia człowiekiem. Tak jesteśmy skonstruowani. Czasami walczymy z chorobami. To takie samo zadanie jak każde inne na naszej drodze, chociaż wiem, że poprzeczka jest zawieszona wysoko.
Życzę Ci z całych sił, abyś każdego dnia odnajdywał swoją wewnętrzną moc do walki o siebie. Żywię ogromną nadzieję, że podobnie jak ja z perspektywy lat spojrzysz na nowotwór ze łzą wzruszenia wywołaną świadomością pomyślnego zakończenia tych zmagań, ciesząc się każdą chwilą, każdym momentem, goniąc za pięknymi marzeniami.
Nieważne, jak daleko się teraz znajdujesz. Wiedz, że jestem przy Tobie. Wierzę w Ciebie i Twój przypadek. Niech wszystko potoczy się najlepiej, jak to możliwe, i niech wszystko zakończy się tak, jak pragniesz tego najbardziej.
Z wyrazami największego szacunku i podziwu dla każdego pacjenta onkologicznego i jego rodziny, która jest częścią tego trudnego wyzwania. Jestem z Wami. Najbardziej z tymi, którzy są dzisiaj w szpitalu, walcząc nie tylko o zdrowie, ale przede wszystkim o własne życie.
Ściskam!
MagdaWitaj!
Nazywam się Magdalena Miłkowska i urodziłam się w Gdyni w 1990 roku. W 2013 roku moje życie w ciągu jednego dnia niemal legło w gruzach, kiedy po wielu miesiącach złego samopoczucia dowiedziałam się, że jestem chora na złośliwy nowotwór krwi. Po raz pierwszy z tą chorobą spotkałam się właśnie w gabinecie u profesora, który mnie wyleczył. Nigdy nie zapomnę tego, co czułam podczas tamtej wizyty.
Przyszłam nieprzygotowana. Nieprzygotowana na to, aby usłyszeć, co mi dolega, i nieprzygotowana do tego, aby odbyć wizytę lekarską w szpitalu. W dniu, kiedy się dowiedziałam, co mi jest, wyszłam ubrana z domu tak, jak zwykle ubierałam się do pracy. Buty na wysokim obcasie, spodnie w kolorze cegły zaprasowane w kant oraz elegancka bluzka w czarne kwiaty. Strój, który nie tworzył wizerunku tak ciężko chorej osoby jak ja. Diagnoza jednak była bezlitosna. Leżałam na kozetce w gabinecie u hematologa, który szczegółowo tłumaczył mi, co oznaczają moje mocno powiększone węzły i jakie propozycje leczenia może mi zaoferować. Nie słuchałam. Łzy wielkości grochów spływały mi po policzkach w tempie, którego mogłoby mi pozazdrościć auto Formuły 1, a histeria osiągnęła apogeum. Nie pamiętam, co dokładnie działo się dalej, ale miesiąc później przebywałam już w szpitalu podłączona do kroplówki z chemioterapią, a obok mnie leżała nowo poznana współlokatorka hematologiczna, która już od wielu lat jest moją najlepszą przyjaciółką (dziękuję, że nadal przy mnie trwasz).
To prawda, że doświadczenia łączą. Nie piszę tego, aby polukrować obraz choroby nowotworowej, jednak pragnę zauważyć, że kiedy spróbujemy otworzyć się na nawet najtrudniejsze doświadczenia w naszym życiu, możemy naprawdę bardzo dużo otrzymać w prezencie. Ja zyskałam prawdziwą przyjaźń oraz samą siebie. Jestem pewna, że Ty również masz wiele na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli właśnie znajdujesz się w najtrudniejszym położeniu swojego życia. Uwierz mi – nasza podróż dopiero się zaczyna.
Moje leczenie trwało blisko trzy lata, więc pewnie się domyślasz, jak wiele mam Ci do opowiedzenia. Ta historia na dobre odmieniła całe moje życie. Miewałam momenty, w których było niezwykle trudno, zwłaszcza że przez długi okres leczenia nie udawało mi się wejść w stan tak zwanej pełnej remisji, co w praktyce oznacza, że byłam na granicy życia i śmierci. Walka z tą chorobą okazała się także długim wewnętrznym procesem leczenia mojej duszy, która była dużo bardziej chora niż ciało.
Kiedy z perspektywy czasu wspominam, jak wyglądało moje życie przed diagnozą, i porównuję je z życiem, jakie prowadzę dzisiaj, uśmiecham się do siebie. Jestem zadowolona z tego, jak wiele udało się zmienić. Dzisiaj z dumą mogę mówić o jakości mojego tu i teraz, chociaż okres zdrowienia był czasem burz i naporów. Głęboko wierzę w to, że podzielę się z Tobą wieloma spostrzeżeniami, które odmienią również jakość Twojego życia.
Historia, która mnie zainspirowała do tego, aby przekazać Ci to wszystko, czego się nauczyłam, nie jest smutna. Przynajmniej nie taki jej aspekt Ci pokażę. Każdego dnia, tygodnia i miesiąca uczyłam się życia od nowa. Każda nawet najdrobniejsza aktywność okazała się zupełnie nowym doznaniem. Zaczęłam patrzeć przez pryzmat nowego doświadczenia, jakim było leczenie, a także poznałam osoby, które były po o wiele trudniejszych przejściach niż moje.
Nie wiem, czy będę miała kiedyś dzieci – ze względu na skutki uboczne po przeszczepie szpiku. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się nad tym, czy chciałabym je mieć. Zawsze jednak chciałam coś po sobie zostawić. Gdybym miała wybór, chciałabym, aby to było bardzo wyjątkowe, wartościowe oraz szlachetne w swoim przekazie. Ta książka jest odpowiedzią na te wszystkie pragnienia. Mam poczucie, że wszystko to, co przekazuję Ci teraz, pozostanie na długie lata z wieloma ludźmi. Czuję, że muszę przekazać światu to wszystko, czego nauczyła mnie ziarnica złośliwa. Nie umniejszając trudnym doświadczeniom cielesnym podczas leczenia, nadal wierzę w to, że szklanka jest do połowy pełna lub do połowy pusta. Wybór należy do nas. Do Ciebie!
Zabieram Cię w drogę przez trzydzieści trzy doświadczenia, które podczas choroby przekułam w naukę. Obiema rękami podpisuję się pod maksymą, że w najprostszych rzeczach drzemie największe piękno, a szczęście to przede wszystkim stan umysłu.Cała moja historia zaczęła się w okresie przygotowań do ślubu. Już wtedy organizm musiał zacząć namnażać pierwsze nieprawidłowe komórki. Na kilka miesięcy przed diagnozą zostałam żoną. Było piękne wesele, wymarzona sukienka i wiele długich tygodni przygotowań do tego spektakularnego wydarzenia. Jedyne, czego brakowało, to mojej radości. Brzmi to paradoksalnie. Wychodziłam za mąż, a zamiast się cieszyć, czułam przygnębienie i strach. Jako dwudziestodwuletnia dziewczyna nie potrafiłam zrozumieć własnych uczuć. Trudno było mi się przyznać do tej porażki przed samą sobą, a jeszcze trudniej odwołać wszystkie przygotowania, w które zaangażowało się tak wiele osób. Wiem, że gdybym dzisiaj drugi raz dokonywała tego wyboru, kierowałabym się zupełnie innym schematem myślenia. Na tym jednak między innymi polega zbieranie doświadczeń w życiu. Na popełnianiu błędów.
Moje małżeństwo, jak się domyślasz, było nieudane i nie przetrwało próby czasu. Wiele czynników zaważyło na tym, o czym teraz piszę. Również przebyta choroba. Nasza historia ostatecznie zakończyła się rozwodem. Sprawa w sądzie przebiegła niezwykle sprawnie, bez orzekania o winie. Najtrudniejsze jednak przyszło dopiero po naszym rozstaniu. Chociaż czułam ulgę, jednocześnie nie miałam pojęcia, jak będzie wyglądała moja codzienność. To wszystko zbiegło się w czasie z powrotem do domu rodzinnego po przeszczepie szpiku kostnego, który przeszłam w ramach ostatniego etapu mojego leczenia. Nadal nie mogłam wracać do pracy, bo zdrowie mi na to nie pozwalało, męża też już nie miałam. Zostałam sama, ale (jak się potem okazało) nie byłam samotna.
Jestem jedną z tych osób, które uwielbiają przebywać w przestrzeni publicznej. Restauracje i kino to jedne z moich ulubionych miejsc do spędzania piątkowych wieczorów. Początkowo nie brałam pod uwagę wyjścia do kina w pojedynkę, codzienność jednak wręcz mnie do tego zmusiła. Życie – z mężem czy bez męża – nadal trwało.
Doskonale pamiętam ten moment po rozwodzie. Mieszkając w Gdyni, uwielbiałam chodzić do niewielkiego kina studyjnego. Nadszedł w końcu dzień, w którym miał się odbyć seans filmu dokumentalnego na temat żywności, a dokładniej – W obronie jedzenia. Naprawdę chciałam go obejrzeć. Temat był dla mnie niezwykle interesujący, ponieważ dotyczył odżywiania oraz szacunku do jedzenia, a także tego, w jaki sposób powinniśmy traktować żywność. Odżywianie było dla mnie w tamtym okresie jednym z najważniejszych tematów. Tak właściwie nadal jest. Głęboko wierzę w to, że jesteśmy tym, co jemy. Ta dewiza do dzisiaj mocno wiąże się z moimi nawykami żywieniowymi.
Przed wyjściem do kina pojawił się jednak jeden problem. Byłam singielką, a właściwie to rozwódką. Po konfrontacji ze swoim wewnętrznym ja poczułam rozczarowanie.
Rozmawiając przez telefon z przyjaciółką, przy okazji wyznałam jej, że leci film, który chciałam obejrzeć, ale nie mam z kim pójść. Zapytała: „A musisz iść Z KIMŚ?”. To był dla mnie przełom. Uświadomiłam sobie, że z nikim nie muszę iść. Najważniejsza przecież jest MOJA obecność! Wystarczyło mi to jedno, kluczowe pytanie skłaniające do oczywistej odpowiedzi, tak skrajnie odmiennej od przekonania, które miałam na ten temat.
Nigdy nie zapomnę, jak bardzo się ekscytowałam tym wyjściem do kina. Pierwszym w życiu „samotnym” wypadem na seans filmowy. Ta decyzja była strzałem w dziesiątkę. Wystroiłam się na tę okoliczność jak nigdy. Film miał się rozpocząć o dziewiętnastej, a ja uświadomiłam sobie, że przecież mogę po drodze zjeść coś smacznego. Udałam się do jednej z knajpek w Gdyni serwującej pizzę na kawałki. Mimo ładnej stylizacji czułam się bardzo niepewnie, wchodząc do środka. Nigdy wcześniej nie skorzystałam z takiej możliwości w pojedynkę. Oczywiście nieraz brałam jedzenie na wynos albo jadłam obiady w prostych barach. Tym razem jednak był piątkowy wieczór, a ja nie siedziałam w barze mlecznym w porze obiadowej tylko w restauracji pełnej ludzi, w dzień rozpoczynający weekend.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam, że trzy inne stoliki również zajmowały pojedyncze jednostki. Ludzie siedzieli przy nich zupełnie nieskrępowani, pochłonięci telefonami i po prostu jedli pizzę. Usiadłam przy barze i zaczęłam się śmiać. Nie wiem, co pomyślała o mnie kelnerka, ale ja zdałam sobie sprawę, że po raz kolejny w krótkim odstępie czasu poczułam ogromną ulgę. Nawet w pojedynkę mam prawo zjeść pyszną kolację w restauracji i spędzić czas przy stoliku – samotnie, ale dumnie. Nie przejmować się zupełnie niczym, tylko skupić na pysznym smaku jedzenia i chwili odpoczynku po całym dniu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zamówiłam sobie dwa kawałki pizzy z pepperoni, chociaż normalnie za nią nie przepadam.
Tego dnia, pozwalając sobie na śmiałość, zdobyłam nowe doświadczenie, którym był wypad do restauracji w pojedynkę. Nigdy nie żałowałam spędzonej tam godziny i już nigdy więcej nie zamówiłam placka z pepperoni. To było niepowtarzalne przeżycie.
Rozanielona tymi wydarzeniami pognałam do kina. Już miałam stracić mój dobry humor ze strachu przed samotnym wejściem na salę, kiedy sytuacja z restauracji się powtórzyła. Przekraczając próg sali, dostrzegłam, że prawie połowa osób również przyszła na seans sama. Naprawdę nie dowierzałam. Przez ponad dwadzieścia lat nigdy nie zauważyłam, że ludzie chodzą do kina w pojedynkę. Wyjście na film zawsze utożsamiałam z elementem etykiety towarzyskiej, a to nie kojarzyło się z samotnymi wypadami na seanse filmowe. Idea jednak mnie zachwyciła. Jeszcze nigdy nie obejrzałam z taką uwagą żadnej projekcji.
To doświadczenie raz na zawsze zmieniło w moim życiu postrzeganie samotności. Nauczyło mnie, że bycie samemu to nie samotność. To płaszczyzna do nauki przebywania we własnym towarzystwie, niezależnie od tego, czy jesteśmy singlami, czy małżonkami z wieloletnim stażem. Wbrew pozorom to trudna sztuka, aby być dobrym towarzyszem dla samego siebie. To również proces, podczas którego uczymy się odkrywać świat – zwłaszcza ten najbardziej oczywisty, otaczający nas każdego dnia. Eksplorowanie kawiarni, lokalnych bibliotek, niezależnego kina, a może nauka fotografii w lokalnym parku, jogging lub joga. Aktywność, którą wybieramy, nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o jakość tych spędzanych w pojedynkę godzin. To najlepszy sposób na to, aby rozwijać w sobie ciekawość świata i otwartość na nowe i nieznane przeżycia, które mogą odmieniać nasze życie każdego dnia.
Ja odkryłam to wszystko po rozwodzie. Ty możesz zacząć z miejsca, w którym aktualnie się znajdujesz. Zacznij budować siebie od nowa poprzez naukę bycia tylko ze sobą. Zapewnij własnemu ja wartościowy czas. W ten sposób będziesz miał jeszcze więcej do zaoferowania drugiemu człowiekowi. Wszystko, co jest nieznane, zawsze rodzi wiele obaw i pytań. To normalne. Nie musisz się tego ani wstydzić, ani bać. Nie masz nic do stracenia. Możesz za to wiele zyskać. Tylko odważ się i spróbuj!Znasz to uczucie ciągłego niedosytu i biczowania własnego ja? „Za wolno biegam”, „jestem za gruba, za chuda”, „powinnam mieć dużo więcej pieniędzy”, „sąsiadka z parteru już dawno założyła rodzinę, a ja nadal sama”… I tak mogłabym wyliczać do jutra. Z jakiegoś powodu, pomimo – a może właśnie dlatego – że mamy dostęp do nieograniczonego przepływu informacji czy swobodnego podróżowania, to i tak tendencyjnie ulegamy pewnym stereotypom, oczekiwaniom czy trendom. Zbyt często zapominamy o tym, kim tak naprawdę jesteśmy i czego chcemy od naszego życia. Każdy człowiek – absolutnie każdy, nie ma wyjątków – ma jakieś zalety, określony potencjał i jest obdarzony pewnymi talentami.
Tutaj odsyłam Cię do Talentów Gallupa, o których króciutko Ci opowiem. Model Clifton StrengthsFinder (to oryginalna angielska nazwa) jest narzędziem psychologicznym, często używanym w działach HR do określania mocnych stron i zalet pracowników. Tak naprawdę jednak każdy może wykonać specjalny test, aby poznać swoją najmocniejszą stronę. Narzędzie zakłada istnienie trzydziestu czterech talentów, które mają na celu zbudowanie świadomości w obrębie naszych naturalnych predyspozycji do działania. Wszystko jest podzielone na cztery różne segmenty, które pomagają pogrupować mocne strony. Jeżeli masz okazję, wykonaj test. To także świetny pomysł na prezent dla kogoś bliskiego. Każdy zasługuje, aby odkryć to, co jest w nim najlepsze. To narzędzie również dowodzi, że nie ma lepszej lub gorszej osobowości. Jesteśmy różni i to jest najpiękniejsze w tym wszystkim.
Z moich doświadczeń oraz obserwacji wynika, że zbyt rzadko jesteśmy z siebie dumni. Mamy tendencję do umniejszania własnym osiągnięciom i lubimy się porównywać, co kompletnie nie ma sensu. Na świecie żyje prawie osiem miliardów ludzi, a każdy jest inny. Nawet jednojajowe bliźnięta w jakiś sposób się od siebie różnią.
Kiedy dowiedziałam się o swojej chorobie, za wszelką cenę po omacku szukałam ludzi, którzy również chorowali na to, co ja. Dopytywałam nerwowo o najdrobniejsze szczegóły i cały czas próbowałam stworzyć sobie w głowie jakiś szablon tego, co mnie spotkało. Zakładałam, że skoro pacjenci A, B i C chorowali „tylko” przez dziewięć miesięcy, to nie ma opcji, żeby mi zeszło dłużej. W trakcie kolejnych badań okazywało się jednak, że moja historia nie pasuje ani do pacjenta A, ani do B, do C również nie. Czułam narastającą frustrację. Po raz kolejny mierzyłam się z nieznanym i żaden schemat do tego nie pasował.
Niespodziewanie dostałam pomoc od grupy psychologów z Krakowa, którzy dowiedzieli się od kogoś, że choruję. Przysłali mi płyty z nagraniami do relaksacji umysłu. To był strzał w dziesiątkę! Wiele ćwiczeń z umysłem było dla mnie zupełną nowością. Przed chorobą znałam głównie szybkie życie, dużo pracy, jedzenie w pośpiechu, nerwy czy niezadowolenie. Za każdym razem po zakończeniu ćwiczenia relaksacyjnego przyjemny głos w słuchawkach kazał podziękować sobie za poświęcenie piętnastu minut pracy z własnym umysłem. Na początku to mnie nawet rozbawiało i dziwiło, za co te wielkie podziękowania, ale po kilku regularnych sesjach szybko doceniłam rytuał wdzięczność za swoją pracę.
Zrozumiałam coś ważnego. Nie miałam wpływu na to, czy zdrowieję szybciej lub wolniej, ani na to, jak wyglądam. Sterydy i chemioterapia mocno zniekształciły moją urodę. Nie miałam włosów, brwi i rzęs. Moje rysy twarzy zlewały się w jedno – był to skutek uboczny przyjmowanych leków. Mimo to mogłam nadal wiele dla siebie zrobić. Relaksacje nie sprawiły, że moja diagnoza się zmieniła, a włosy odrosły w parę dni. Zmieniły jednak jakość mojej codzienności i dodały sił witalnych, które były niezbędne w dalszym procesie trudnego leczenia. Moje samopoczucie stawało się dużo lepsze, chociaż choroba postępowała, a leczenie z biegiem czasu było coraz bardziej wymagające. Zrozumiałam, dlaczego mogę sobie podziękować: zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby trwać tu i teraz, najlepiej jak potrafię w danym momencie. Liczyło się działanie, które i tak przyniosło rezultaty, nawet jeżeli diagnoza nadal pozostawała bez zmian.
Każdego dnia dokonujemy podobnych wyborów. Codzienność to wiele sytuacji, na które nie do końca mamy wpływ. Jesteśmy w stanie poradzić sobie lepiej lub gorzej, ale zawsze, kiedy zdobywamy się na odwagę, aby podjąć jakieś działanie i zawalczyć o siebie, osiągamy to! Wykazujemy się hartem ducha, siłą do walki, determinacją i uporem.
Sukces to nie tylko robienie kariery naukowej (chociaż może chodzić również o to) czy praca w telewizji lub zarabianie milionów. Decyzja o tym, aby po kłótni zdobyć się na rozmowę z ukochaną osobą, to również duże osiągnięcie. Walka z samym sobą, aby przełamywać dotychczasowe schematy działań, to największe dokonanie, które spektakularnie może odmienić nasze życie.
Dobrym przykładem jest zrzucanie zbędnych kilogramów. Wiele osób zakłada, że chudnięcie to masa dietetycznych wyrzeczeń i trudne ćwiczenia fizyczne. Nie biorą pod uwagę, że można zacząć od niewielkich kroków, takich jak regularny dwudziestominutowy spacer, który nie wymaga niczego poza podjęciem decyzji, aby pójść na niego każdego dnia. Niezależnie od pogody – ona jest zawsze. Kto powiedział, że zawsze musi być słonecznie? Metoda małych kroków jest dobrym sposobem, aby osiągać te naprawdę wielkie cele.
Podziękuj sobie, za to, czego dzisiaj dokonałeś. Może wstałeś na czas do pracy i nie musiałeś jeść śniadania w pośpiechu albo – co gorsza – z niego rezygnować. A może pomogłeś starszemu człowiekowi w przestrzeni publicznej? Zrobiłeś zaległe pranie? To także Twoje osiągnięcia i warto zacząć je doceniać i mówić sobie „dziękuję”. Nikt Cię nie doceni lepiej niż Ty sam. W im lepszym świetle ujrzysz swoje działania i wysiłek, który wkładasz w życie każdego dnia, tym lepiej będą postrzegali Cię inni!
Jest wiele wspaniałych sposobów na to, aby codziennie powiedzieć „dziękuję”. Uświadom sobie, że zasługujesz na pochwały za każde zaangażowanie się w ważną dla Ciebie sprawę. Smaczne i pożywne śniadanie może spokojnie konkurować z awansem zawodowym koleżanki tak długo, jak długo zdrowie czy wymarzona sylwetka są dla Ciebie priorytetem.
Stań przed lustrem, spójrz sobie głęboko w oczy i podziękuj za pięć rzeczy, których dokonałeś dzisiejszego dnia. Nie żałuj sobie komplementów pod swoim adresem. Przyjrzyj się rysom swojej twarzy i sylwetce. Czy oczy nie są piękne? Czy krągłości nie stanowią o tym, jak bardzo indywidualną jednostką jesteś? Może odnalazłeś płaszczyznę do tego, aby wyznaczyć sobie cele w pracy nad sobą. Za to również sobie podziękuj!
Życie jest podróżą, a my się uczymy od pierwszego do ostatniego dnia spędzanego tutaj na Ziemi. Istnieją tysiące powodów, dla których warto dziękować sobie samemu. Dobrze jest robić to regularnie. Możesz na papierze. Załóż mały notesik i notuj krótkie sformułowania pełne wdzięczności za to, co masz, za to, co zrobiłeś, oraz za to, czego chciałbyś dopiero dokonać! Masz moje słowo, że jakość Twojego życia odmieni się diametralnie, chociaż codzienność wcale nie zostanie pozbawiona prozy życia!Model wychowania dzieci z roku na rok ewoluuje, widzimy, jak bardzo zachowania maluchów się zmieniły i dzisiaj już od najmłodszych lat dzieci są dużo bardziej świadome. Dla jasności: jestem bezdzietna, a ten rozdział nie będzie dotyczył rodzicielstwa. Tytułem wstępu chciałam tylko nawiązać do pewnych mechanizmów, które wpajane nam były od małego. Oczywiście, rodziny i rodzice są różni, nie mamy takich samych wspomnień na swoich kontach. Rozumiem to, dlatego to tylko uogólnienia, na których się oprę. Podczas mojej emocjonalnej podróży zauważyłam jednak pewien schemat zachowań u ludzi, w tym również u siebie.
więcej..