Szczęśliwy jak dziecko, które maluje - ebook
Szczęśliwy jak dziecko, które maluje - ebook
W książce "Szczęśliwy jak dziecko, które maluje" Arno Stern opowiada o zabawie malarskiej z perspektywy dziecka: pokazuje, co przeżywa dziecko od pierwszego przekroczenia progu unikalnej pracowni malarskiej Malort, przez powolne otwieranie się do eksplozji spontanicznej ekspresji. Nam, dorosłym, pokazuje, jak stworzyć dzieciom warunki do takiego przeżycia. Nie potrzeba wiele, musimy jednak przyjąć zupełnie nową postawę. W tej książce Arno Stern dzieli się z nami odkryciami, jakich dokonał przez ponad pół wieku towarzyszenia dzieciom w zabawie malarskiej i pokazuje, jak patrzeć na dziecięce rysunki. Książkę polecamy przede wszystkim:
- rodzicom, którzy chcą nauczyć się, jak patrzeć na rysunki dzieci i jak stwarzać im warunki do zabawy malarskiej,
- nauczycielom, którym zależy na stworzeniu otoczenia, w którym dziecko będzie mogło rozwinąć swoje naturalne talenty,
- osobom, które chcą prowadzić pracownie malarskie i zajęcia z zabawy malarskiej.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788365532411 |
Rozmiar pliku: | 7,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
…bo czynność kreślenia należy do podstawowych potrzeb człowieka i każdy jest do niej zdolny. Jej wykonywanie daje nieskończoną przyjemność.
WOLNY JAK DZIECKO, KTÓRE MALUJE…
…malując, dziecko uświadamia sobie swoje możliwości, nabiera pewności siebie, doświadcza własnej samodzielności.
ZDOLNY JAK DZIECKO, KTÓRE MALUJE…
…zabawa kreską jest na miarę każdego dziecka. Rozwija ono w sobie niespodziewane umiejętności, wykraczające daleko poza samą tę czynność.
POGODNY JAK DZIECKO, KTÓRE MALUJE…
…czynność wykonywana w grupie różni się od przypadkowego rysowania. Dziecko może poczuć się pewnie wśród innych, bez porównywania się z nimi. A kiedy kartka przyjmująca ślad nie jest traktowana jak przedmiot oglądany i osądzany przez innych, wówczas dziecko uwalnia się od wszelkich obaw i osiąga prawdziwą pogodę ducha.
ŻYWOTNY JAK DZIECKO, KTÓRE MALUJE…
…poprzez zabawę śladem dziecko buduje świat – swój świat – będący odbiciem jego zainteresowań, doświadczeń, marzeń. Ślad jest strumieniem życia.PRZEDMOWA
MALARSTWO A SZCZĘŚCIE
_Mowa jest tutaj o najbardziej nieprzeniknionej z tajemnic: o konstruowaniu samego siebie._
_Rodzi się dziecko. Młode należące do gatunku_ homo sapiens_, które otrzymało od natury wszystkie informacje potrzebne do tego, by zbudować swoje organy, sprawić, by funkcjonowały, zapewnić połączenia między nimi. Ale jego los jest inny niż pozostałych istot żywych, które przyszły na świat z minimalnie różnym wyposażeniem genetycznym: ma się stać osobą, czyli wykazać się zdolnością dodania do swego istnienia świadomości istnienia, a tym samym zdolnością współkształtowania własnej przyszłości._
_Ta metamorfoza istoty stworzonej przez naturę w osobę może dokonać się jedynie na drodze rozmaitych spotkań, czyli poprzez edukację rozumianą jako wyjście z samego siebie_¹_, a nie jako nauczanie zamykające dziecko w konformistycznych ramach odgórnie narzuconej wiedzy.__Wśród tych koniecznych spotkań najdziwniejsze jest spotkanie z samym sobą w procesie samotworzenia, który urąga logice, ponieważ punkt dojścia przyczynowej strzałki obrazującej ten proces jest taki sam jak jej punkt wyjścia. Wiemy już, że samorództwo istot żywych jest mrzonką; ale samorództwo własnego „ja” jest jeszcze bardziej tajemnicze. Konieczna jest do niego subtelna alchemia służąca pogodzeniu akceptowanych przeciwności i postulowanej wolności._
_Wyrażanie siebie przez rysunek, kształt, kolor to jedna z możliwości spotkania z samym sobą; stanięcie przed czystym arkuszem papieru jest doświadczeniem bardziej oszałamiającym niż stanięcie przed lustrem. Arno Stern potrafił zaobserwować to oszołomienie z ostrością, na jaką pozwoliły ścisłe zasady obowiązujące w Closlieu. Refleksje zrodzone w tym swoiście laboratoryjnym doświadczeniu mogą stać się cenną pomocą dla wszystkich edukatorów._
_Albert JACQUARD_1946
Miałem niewiele ponad dwadzieścia lat, kiedy po wojnie rozpocząłem pracę w domu dziecka. Moim zadaniem było zajmowanie się osieroconymi dziećmi – w wieku od pięciu do piętnastu lat – po godzinach lekcyjnych. Najpierw dano mi na ten cel miejsce na strychu, a potem dawną stajnię położoną na uboczu głównego domu.
Niełatwo było o materiały do tego, co nazywano „pracami ręcznymi”. Po latach okupacji trudno było o wszystko, nawet o papier. Musiałem ciąć tekturowe opakowania; do modelowania używaliśmy gliny. Najbardziej satysfakcjonującym i najmniej kłopotliwym zajęciem było rysowanie, nie wymagało bowiem żadnego szczególnego zagospodarowania przestrzeni — można było usiąść wprost na ziemi, z niewielką podkładką na kolanach.
I tak zacząłem od papieru z odzysku, ołówków i kredek. Któregoś dnia w paczce przesłanej przez jakąś amerykańską organizację dobroczynną znalazłem słoiczki z farbami i pędzle. Natychmiast oddałem je w ręce dzieci – to było szaleństwo!
Wkrótce potem mogłem już kupić farby plakatowe w słoiczkach i zabawa malarska zaczęła się rozrastać, stając się ulubionym zajęciem wszystkich dzieci w domu. Założenie było takie, że dzieci mają przychodzić do pracowni w określonych godzinach i w małych grupach. Bardzo szybko jednak zrobiło się tłoczno i okazało się, że nie sposób tego żywiołu powściągnąć. Niektóre dzieci nie chciały nawet kłaść się spać; zdarzało się czasem, że dyrektor przychodził zgasić światło w pracowni, by położyć kres zabawie.
Ja sam nie malowałem. Moją rolą było rozmieszczanie kartek, składanie skończonych obrazków i pilnowanie, żeby niczego nie zabrakło. Wieczorami, kiedy dzieci były już w łóżkach, przypominałem sobie wydarzenia całego dnia i czułem się odurzony liczbą obrazów, na których narodziny patrzyłem i które zapadały mi głęboko w pamięć.
Kilka lat później, kiedy już odszedłem z domu dziecka, otworzyłem pracownię w mieście, gdzie przyjąłem mnóstwo dzieci, małych i dużych – a nawet ludzi, którzy nie byli już dziećmi, ale nadal mieli ochotę swobodnie się bawić, zapominając o troskach i odrzucając to wszystko, czego ich nauczono na kursach malarstwa. Odzyskiwali w ten sposób spontaniczność. Traktowali zabawę poważnie i cieszyli się, że mogą dzielić ją z dziećmi.
Tak narodził się Malort².