Szczęśliwy książę i inne opowiastki - ebook
Szczęśliwy książę i inne opowiastki - ebook
Znakomite bajki Oscara Wilde’a poruszą serca czytelników w każdym wieku
Pięć zebranych w tym tomie opowiadań (Szczęśliwy książę, Słowik i róża, Samolubny olbrzym, Prawdziwy przyjaciel, Prześwietna petarda) jak wszystkie bajki z morałem przeznaczone są nie tylko dla dzieci, ale także dla dorosłych czytelników. Każda z tych pięknie opowiedzianych historii niesie finezyjną aluzję. Baśnie są zdecydowanie odmienne, we wszystkich jednak zawarte jest ważne przesłanie. Mówią o dobru i złu, pokazując, iż zło nie zawsze musi oznaczać nikczemność, gdyż wystarczy mu żywić się samolubstwem – a prawdziwa miłość ostatecznie zatriumfuje. Te czasem mroczne, a zarazem barwne opowieści traktują przede wszystkim o sobkostwie, współczuciu, chrześcijaństwie, wielkoduszności i miłości.
Oscar Wilde (1854-1900) – angielski poeta, prozaik, eseista i dramatopisarz, pochodzenia irlandzkiego. Cieszył się dużą popularnością jako autor powieści (Portret Doriana Graya), opowiadań (m.in. historie z dreszczykiem i bajki) oraz sztuk teatralnych (Wachlarz lady Windermere, Bądźmy poważni na serio).
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-491-3 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Księcia powszechnie podziwiano.
— Jest śliczny jak kurek na dachu — zauważył jeden z rajców, który chciał zasłynąć swym artystycznym gustem. — Ale nie ma z niego takiego pożytku — dodał zaraz w obawie, że może zostać uznany za osobę pozbawioną zmysłu praktycznego, na którym mu nie zbywało.
— Czemu nie weźmiesz przykładu ze Szczęśliwego Księcia? — spytała roztropna matka, gdy jej synek płakał, że chce księżyc z nieba. — Szczęśliwy Książę nigdy nie płacze z byle powodu.
— Co za radość, że jest jeszcze na tym świecie ktoś całkiem szczęśliwy — burknął na widok cudownego pomnika pewien frustrat.
— Wygląda jak anioł — oznajmił jeden z chłopców z przytułku, który opuszczał katedrę, podobnie jak inni odziany w jasnoszkarłatną pelerynkę, spod której wyzierał śnieżnobiały fartuszek.
— A skąd wiesz? — spytał Pan od Matematyki. — Przecież żadnego anioła nie widziałeś.
— Jak to, widzieliśmy anioła we śnie! — odpowiedziały chóralnie dzieci, na co Pan od Matematyki zmarszczył brwi i przybrał surową minę, gdyż nie popierał dziecięcych snów.
Pewnego wieczoru przyleciał nad miasto Jerzyk. Jego przyjaciele sześć tygodni wcześniej powędrowali do Egiptu, on jednak został, gdyż zakochał się w prześlicznej Trzcinie. Ujrzał ją z początkiem wiosny, gdy mknął nad rzeką za wielkim żółtym motylem, i tak go urzekła smukłość Trzciny, że się zatrzymał, aby porozmawiać.
— Czy mam cię kochać? — spytał Jerzyk, który lubił od razu przechodzić do sedna sprawy, Trzcina zaś nisko się przed nim skłoniła.
Zaczął więc fruwać wokół niej, muskając wodę skrzydełkami i wzbudzając srebrne falki. Tak wyglądały jego zaloty, które trwały całe lato.
— Ale śmieszna para — ćwierkały inne Jerzyki. — Ona nie ma żadnego majątku, za to aż nadto znajomych.
Bo też w rzeczy samej nad rzeką aż roiło się od trzcin.
A gdy nadeszła jesień, wszystkie Jerzyki odfrunęły.
Zostawszy sam, Jerzyk poczuł się smutny, a także zaczęła już mu się nudzić wybranka.
— Nie można z nią porozmawiać — powiedział. — I obawiam się, że to jednak kokietka, gdyż zawsze się wdzięczy do wiatru.
Nie dało się ukryć, że przy każdym podmuchu wiatru Trzcina gięła się w ukłonach.
— Poza tym ona jest wyraźną domatorką — kontynuował Jerzyk — a ja uwielbiam wędrować, więc tak samo powinna lubić wędrować moja żona.
— No to polecisz ze mną? — zaryzykował w końcu pytanie.
Ale Trzcina przecząco potrząsnęła głową. Była bardzo związana ze swoim domem.
— Tylko igrasz z moimi uczuciami! — zawołał. — Lecę do piramid. Bywaj! — krzyknął Jerzyk.
I z tymi słowami odleciał.
Frunął przez cały dzień, wieczorem zaś dotarł do miasta.
„Gdzie by przysiąść?”, pomyślał. „Mam nadzieję, że mają tu odpowiednie miejsca”.
Wtedy dojrzał zwieńczający wysoką kolumnę posąg.
— Tutaj się zatrzymam — zawołał. — Świetne usytuowanie, mnóstwo świeżego powietrza.
To powiedziawszy, Jerzyk usadowił się między stopami Szczęśliwego Księcia.
„Mam teraz złotą sypialnię”, pomyślał, rozglądając się, jak najlepiej ułożyć się do snu. Ale kiedy właśnie wkładał łebek pod skrzydełko, spadła na niego wielka kropla wody.
— Przedziwna rzecz! — zawołał. — Na niebie ani jednej chmurki, gwiazdy lśnią jasno, a mimo to pada deszcz. Klimat na północy Europy jest doprawdy okropny. Trzcina, owszem, lubiła deszcz, ale to było tylko wyrazem jej samolubstwa.
Spadła następna kropla.
— Co za korzyść z posągu, skoro nie mogę się schronić przed deszczem? — spytał sam siebie Jerzyk. — Muszę się rozejrzeć za dobrym kominem na noc.
I z tym postanowieniem zaczął się szykować do odlotu. Zanim jednak rozłożył skrzydła, spadła na niego trzecia kropla, spojrzał więc w górę i zobaczył… A co to takiego?
Oczy Szczęśliwego Księcia pełne były łez, które spływały ciurkiem po jego złotych policzkach. Twarz Księcia tak wypiękniała w księżycowej poświacie, że obudziło to w Jerzyku ogromne współczucie.
— Kim jesteś? — spytał.
— Szczęśliwym Księciem.
— Ale czemu w takim razie płaczesz? — spytał Jerzyk. — I to tak obficie, że przemoczyłeś mnie na wskroś.
— Gdy żyłem i miałem jeszcze ludzkie serce — odpowiedział posąg — zupełnie nie wiedziałem, czym są łzy, ponieważ mieszkałem w pałacu Sanssouci, do którego smutki nie mają wstępu. Za dnia bawiłem się z przyjaciółmi w ogrodzie, a wieczorem przewodziłem tańcom w sali balowej. Wokół ogrodu biegł bardzo wysoki mur, ale nigdy nie spytałem, co się znajduje za nim. Bo też wszystko dookoła mnie wydawało się takie piękne. Dworzanie nazywali mnie Szczęśliwym Księciem i zaiste byłem szczęśliwy, jeśli szczęściem jest życie tylko przyjemnością. Tak właśnie żyłem i tak umarłem. A kiedy teraz jestem martwy i umieszczono mnie tak wysoko, że mogę widzieć całą brzydotę i wszystkie nieszczęścia zdarzające się w moim mieście, to chociaż po śmierci serce mam z ołowiu, nie mogę się powstrzymać od płaczu.
„Coś takiego! A więc nie jest tylko z czystego złota!”, pomyślał Jerzyk, ale był zbyt grzeczny, aby czynić na głos jakiekolwiek osobiste uwagi.
— Daleko stąd jest mała uliczka — kontynuował posąg melodyjnym głosem. — A przy uliczce stoi lichy domek. Jedno z okien jest otwarte i mogę przez nie dostrzec siedzącą kobietę przy stole. twarz ma pomarszczoną i zniszczoną, ręce chropowate, czerwone i pokłute, bo zarabia na życie, szyjąc. Haftuje kwiatowy wzór męczennicy na satynowej sukni, w którą najpiękniejsza z dwórek królowej przystroi się na najbliższym balu. Na łóżku w kącie pokoju leży chory synek szwaczki. Ma gorączkę i błaga o pomarańcze, ale matka może mu dać tylko wodę z rzeki. Dlatego chłopczyna płacze. Czy nie poleciałbyś, Jerzyku, żeby zanieść jej rubin z rękojeści mojego miecza? Ja mam stopy przytwierdzone do tego piedestału i nie mogę się ruszyć.
— Czekają na mnie w Egipcie — odrzekł Jerzyk. — Moi przyjaciele latają sobie nad Nilem i rozmawiają z wielkimi kwiatami lotosu, a wkrótce ułożą się do snu w grobowcu wielkiego króla. On sam spoczywa tam w ozdobionej malunkami trumnie. Owinięty jest w żółtą tkaninę i zabalsamowany. Wokół szyi ma łańcuch z bladozielonego jadeitu, a jego ręce przypominają uschnięte liście.
— Jerzyku, Jerzyku, kochany Jerzyku — rzekł błagalnie Książę — czy nie mógłbyś poświęcić dla mnie jednej nocy i zostać moim posłańcem? Ten chłopczyk jest taki spragniony, a matka tak smutna.
— Nie przepadam za chłopcami — odparł Jerzyk. — Zeszłego lata, kiedy zatrzymałem się nad rzeką, byli tam dwaj okropni chłopacy od młynarza, którzy bez przerwy ciskali we mnie kamieniami. Nigdy, rzecz jasna, mnie nie trafili. my, jerzyki, latamy zbyt dobrze, aby mogli zrobić nam krzywdę, a poza tym pochodzę z rodziny, która słynie ze śmigłości. Tak czy owak był to dowód ich braku szacunku.
Szczęśliwy Książę wyglądał jednak tak markotnie, że Jerzykowi zrobiło się przykro.
— Strasznie tu zimno — powiedział. — No cóż, jedną noc mogę zostać, żeby być twoim posłańcem.
— Bardzo ci dziękuję, Jerzyku — rzekł Książę.
Tak więc Jerzyk wydziobał wielki rubin z rękojeści miecza i trzymając go w dziobku, pofrunął nad miejskimi dachami.
Przeleciał obok wieży katedry, obserwując rzeźbione anioły z białego marmuru, minął pałac, z którego dochodziły dźwięki tanecznej muzyki. Na balkon wyszła piękna dziewczyna w towarzystwie swego ukochanego, ten zaś zwrócił się do niej słowami:
— Ależ piękne są gwiazdy i jak cudowna jest siła miłości!
— Mam nadzieję, że moja suknia będzie gotowa na bal — powiedziała dziewczyna. — Kazałam wyhaftować na niej kwiaty męczennicy, ale te krawcowe są takie leniwe.
Jerzyk przeleciał nad rzeką, widział lampy zwieszające się z masztów statków. Przeleciał nad gettem, gdzie zobaczył starych Żydów targujących się ze sobą i ważących monety na miedzianych szalach. Na koniec dotarł do biednego domku i zajrzał przez okno. Chłopiec rzucał się rozgorączkowany na łóżku, a matka była tak zmęczona, że zasnęła. Jerzyk wskoczył do środka i położył wielki rubin na stole obok naparstka kobiety. Potem pofrunął nad łóżko i zaczął chłodzić chorego machaniem skrzydełek.
— Ale przyjemnie chłodno! — powiedział chłopiec. — Chyba mi się poprawia — mruknął i zapadł w spokojny sen.
Wówczas Jerzyk powrócił do Szczęśliwego Księcia i opowiedział mu, co zrobił.
— Ciekawe — zakończył. — Jest mi teraz zupełnie ciepło, chociaż przedtem czułem się zmarznięty.
— To dlatego, że zrobiłeś dobry uczynek — rzekł Książę.
Jerzyk zaczął się nad tym zastanawiać i — zasnął. Myślenie zawsze go usypiało.
Kiedy wstał dzień, Jerzyk poleciał nad rzekę, aby się wykąpać.
— Ależ niezwykłe zjawisko — powiedział do siebie Profesor Ornitologii, który właśnie przechodził mostem. — Jerzyk w zimie!
Po czym napisał o tym do miejscowej gazety długi list. Wszyscy potem nabożnie go cytowali, gdyż pełen był słów, których nie dało się zrozumieć.
— Dziś wieczorem wylatuję do Egiptu — obiecał sobie Jerzyk i ta perspektywa ogromnie go uradowała. Odwiedził wszystkie zabytki i dłuższy czas siedział na kościelnej wieży. Gdziekolwiek się zjawił, wróble ćwierkały do siebie: „Ale znakomity przybysz”, co bardzo pochlebiało Jerzykowi.
Wraz z pojawieniem się na niebie księżyca Jerzyk powrócił do Szczęśliwego Księcia.
— Czy masz, Książę, jakieś zlecenie do Egiptu? — spytał. — Właśnie tam ruszam.
— Jerzyku, Jerzyku, kochany Jerzyku — rzekł Książę — a czy nie mógłbyś zostać dla mnie jeszcze jedną noc?
— Czekają na mnie w Egipcie — wyjaśnił Jerzyk. — Jutro moi przyjaciele lecą na Drugą Kataraktę. Hipopotamy pławią się tam pośród papirusów, a na wielkim granitowym tronie zasiada bóg Memnon. Przez całą noc obserwuje niebo, a gdy pojawia się jutrzenka, wita ją okrzykiem radości, po czym milknie. W południe żółte lwy schodzą nad rzekę do wodopoju; ślepia mają zielone niczym z berylu, a ich ryk jest potężniejszy niż huk katarakty.
— Jerzyku, Jerzyku, kochany Jerzyku — powtórzył Książę. — Daleko za miastem widzę młodzieńca w izdebce na poddaszu. Nachyla się nad stołem przykrytym papierami, obok niego zaś stoi kubek z pękiem zwiędniętych fiołków. Włosy ma brązowe i kędzierzawe, wargi tak czerwone jak ziarna granatu, a oczy wielkie i rozmarzone. Stara się skończyć sztukę, którą zamówił u niego dyrektor teatru, ale tak jest przemarznięty, że nie może pisać. Kominek zupełnie wygasł, a do tego strasznie młodzieńca osłabił głód.
— Dobrze, zostanę dla ciebie jeszcze jedną noc — powiedział Jerzyk, który miał naprawdę bardzo dobre serce. — Mam mu zanieść inny rubin?
— No cóż, niestety nie mam więcej rubinów — wyznał Książę. — Zostały mi tylko oczy. Są zrobione z bardzo rzadkich szafirów, które przed tysiącem lat przywieziono tu z Indii. Wydłub mi jedno oko i zanieś mu. Sprzeda je jubilerowi, kupi sobie jedzenie i drewno do kominka, a to pozwoli mu skończyć sztukę.
— Najdroższy Książę! Tego nie mogę zrobić — rzekł Jerzyk i boleśnie załkał.
— Jerzyku, Jerzyku, kochany Jerzyku — nalegał Książę. — Zrób to, o co cię proszę.
Tak więc Jerzyk wydłubał Księciu jedno oko i poleciał z nim do studenta na poddasze. Do środka łatwo było się dostać, bo w dachu ziała dziura. Przedostał się przez nią i wleciał do pokoju. Młodzieniec skrywał głowę w dłoniach i nie słyszał trzepotu skrzydeł, kiedy zaś w końcu podniósł głowę, zobaczył piękny szafir leżący na zeschniętych fiołkach.
— Ludzie zaczynają mnie doceniać — zapłakał. — To dar od jakiegoś wielbiciela. Teraz będę mógł dokończyć sztukę. — Mówiąc to, rozejrzał się uszczęśliwiony.
Nazajutrz Jerzyk poleciał do portu, przysiadł na maszcie jednego z wielkich statków i przyglądał się, jak marynarze rozładowują wielkie paki obwiązane linami.
— Hej-ho! — krzyczeli przy każdym pakunku, a Jerzyk im wtórował:
— Czas na mnie do Egiptu!
Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi, gdy zaś pojawił się księżyc, Jerzyk pofrunął do Szczęśliwego Księcia.
— Przyleciałem, aby się pożegnać — zawołał.
— Jerzyku, Jerzyku, kochany Jerzyku — rzekł Książę. — A czy nie zostałbyś ze mną jeszcze jedną noc?
— Jest zima — odparł Jerzyk. — I tylko patrzeć, aż spadnie śnieg. W Egipcie słońce ogrzewa zielone palmy, a krokodyle polegują w mule i leniwie rozglądają się dokoła. Moi towarzysze budują gniazda w świątyni Baalbek, a przyglądają im się różowe i białe gołębie, gruchając do siebie. Najdroższy Książę, muszę cię opuścić, aczkolwiek nigdy o tobie nie zapomnę i następnej wiosny przylecę do ciebie z dwoma pięknymi klejnotami zamiast tych, które ofiarowałeś. Rubin będzie czerwieńszy od najczerwieńszej z róż, a szafir tak błękitny jak najbłękitniejsze morze.
— Na dole jest mały skwer — rzekł Szczęśliwy Książę. — Stoi na nim dziewczynka z zapałkami. Upuściła do rynsztoka pudełko, a ono zupełnie zamokło. Ojciec ją zbije, jeśli nie przyniesie mu pieniędzy z utargu, biedaczka płacze więc teraz z rozpaczy. Nie ma butów ani pończoch, nie ma też nakrycia głowy. Wydłub mi drugie oko, wtedy ojciec jej nie zbije.
— Zostanę z tobą jeszcze jedną noc — odparł Jerzyk. — Ale oka nie mogę ci wyłupić, bo wtedy staniesz się zupełnie ślepy.
— Jerzyku, Jerzyku, kochany Jerzyku — rzekł Książę. — Zrób to, o co cię proszę.
Ptak wyłupił więc Księciu drugie oko i sfrunął na skwer, a przelatując nad dziewczynką z zapałkami, upuścił szafir do jej dłoni.
— Jakie piękne szkiełko — zawołała i roześmiana pobiegła do domu.
Jerzyk zaś wrócił do Księcia.
— Teraz jesteś ślepy — powiedział. — Zostanę więc z tobą na zawsze.
— Nie, Jerzyku — odparł biedny Książę. — Musisz lecieć do Egiptu.
— Zostanę z tobą na zawsze — powtórzył Jerzyk i zasnął u stóp Księcia.
Nazajutrz przysiadł na ramieniu Księcia i raczył go najróżniejszymi historiami z zamorskich krajów. Opowiadał mu o czerwonych ibisach stojących w rzędach na brzegach Nilu i łapiących w dzioby złote ryby. O Sfinksie, który jest tak stary jak świat, a żyje na pustyni i wie wszystko. O kupcach, którzy kroczą wolno obok wielbłądów i przesuwają w rękach bursztyny sznurów modlitewnych. O czarnym jak heban królu Gór Księżycowych, który uwielbia wielkie kryształy. O wielkich zielonych wężach śpiących na drzewach palmowych, o dwudziestu kapłanach, którzy karmią te gady ciastem miodowym; o Pigmejach żeglujących po wielkim jeziorze na ogromnych płaskich liściach i stale prowadzących wojny z motylami.
— Najdroższy Jerzyku — rzekł Książę. — Mówisz o wielu interesujących rzeczach, ale najbardziej zdumiewające jest cierpienie ludzi. Nic nie jest bardziej niewymowne niż niedola. Proszę, przeleć nad miastem, a potem opowiesz mi, co widziałeś.
Jerzyk pofrunął więc nad wielkim miastem i zobaczył bogaczy weselących się w swoich pięknych domach, podczas gdy w bramach wysiadywali żebracy. W ciemnych zaułkach widział blade jak prześcieradła twarzyczki głodujących dzieci, wpatrzonych posępnie w ściany domów. Pod mostem zobaczył dwóch małych chłopców, którzy usiłowali się rozgrzać, wtulając się w siebie.
— Ale jesteśmy głodni — pojękiwali, ale wtedy zjawił się strażnik miejski, który krzyknął:
— Nie wolno wam tu leżeć!
Musieli więc wyjść na deszcz.
Jerzyk powrócił i opowiedział księciu o wszystkim, co zobaczył.
— Moja figura jest pokryta złotem — rzekł Książę. — Musisz je zdejmować kawałek po kawałku i rozdawać moim biedakom. Żywi zawsze twierdzą, że złoto może ich uszczęśliwić.
I tak płatek po płatku Jerzyk zdejmował najczystsze złoto z postaci księcia, która coraz bardziej matowiała i szarzała. Płatek po płatku szczere złoto wędrowało do biedaków, różowiały twarze dzieci, które weseliły się i bawiły na ulicy, pokrzykując:
— Nareszcie mamy co jeść!
Potem przyszły śniegi, a wraz z nimi mróz. Ulice wydawały się pokryte srebrem, tak jaśniały i się skrzyły. Długie, zaostrzone sople lodu zwieszały się z okapów domów, przechodnie przywdziali futra, a mali chłopcy naciągnęli szkarłatne czapeczki i bawili się na ślizgawkach.
Biednemu Jerzykowi robiło się coraz zimniej, nie zamierzał jednak porzucić Księcia, gdyż bardzo go pokochał. Gdy piekarz nie patrzył, ptak podbierał spod jego drzwi okruchy chleba i próbował się ogrzać, machając skrzydełkami.
W końcu zrozumiał, że umiera. Sił starczyło mu jedynie na to, aby raz jeszcze wzlecieć na ramię Księcia.
— Żegnaj, drogi Książę — zaszczebiotał z trudem. — Czy pozwolisz mi ucałować twoją rękę?
— Cieszę się, że lecisz w końcu do Egiptu, kochany Jerzyku — odrzekł Książę. — Zbyt długo już tu zabawiłeś. Pokochałem cię jednak, więc pocałuj mnie, proszę, w usta.
— Nie do Egiptu się udaję — odparł Jerzyk — lecz do Krainy Śmierci. Czyż nie jest ona siostrą Snu?
Powiedziawszy to, Jerzyk pocałował księcia w usta i padł martwy u jego stóp.
W tym momencie w posągu rozległ się dziwny dźwięk, jakby coś w nim pękło. Bo też istotnie na pół rozleciało się ołowiane serce, czego przyczyną był z pewnością straszliwy mróz.
Następnego ranka przez rynek szedł Burmistrz w towarzystwie dwóch radnych. Gdy mijali posąg, włodarz miasta spojrzał w górę i zawołał:
— Wielkie nieba! Spójrzcie tylko, jak nędznie wygląda nasz Szczęśliwy Książę.
— Strasznie nędznie! — wykrzyknęli zgodnym chórem obaj radni, którzy przenigdy nie zaprzeczyli słowom Burmistrza, po czym cała trójka podeszła, by się lepiej przyjrzeć.
— Rubin wypadł mu z rękojeści miecza, zniknęły gdzieś jego szafirowe oczy. Przestał się też złocić — ocenił Burmistrz. — Mówiąc szczerze, niewiele różni się od zwykłego żebraka.
— Istotnie, to prawie żebrak — poparli Burmistrza radni.
— A tu jeszcze u jego stóp leży zdechły ptak — dodał Burmistrz. — Nie ma co, musimy wydać proklamację zabraniającą ptakom tutaj zdychać!
Sekretarz Rady Miejskiej poczynił odpowiedni zapis, w efekcie zdjęto z cokołu posąg Szczęśliwego Księcia, bo jak oznajmił Profesor Historii Sztuki: „Co za pożytek z takiego brzydala?”.
Posąg stopiono w piecu, Burmistrz zaś zwołał posiedzenie rady, aby zgodnie postanowiono, co uczynić z metalem.
— Musimy zamówić nową rzeźbę, ale tym razem będzie to moja podobizna — orzekł Burmistrz.
— Tak, tak, moja! — zawtórowali obaj radni i natychmiast zaczęli się kłócić. Kiedy słyszałem o nich po raz ostatni, nadal się spierali.
— Ale dziwna rzecz! — powiedział odlewnik. — To pęknięte serce nie chce się stopić w piecu. Trzeba je wyrzucić.
Tak też zrobiono; porzucono zniszczone serce na śmietnisku, na którym spoczął też martwy Jerzyk.
— Pokażcie mi dwie najcenniejsze rzeczy w tym mieście — rzekł Bóg do jednego ze swych Aniołów, ten zaś powiódł go do ołowianego serca i martwego ptaka.
— Dobrze wybrałeś — oznajmił Bóg. — Bo w moich rajskich ogrodach ten ptaszek będzie śpiewał całą wieczność, a w niebiańskim złotym mieście Szczęśliwy Książę po wieki sławić mnie będzie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki