Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczwane sztuczki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,90

Szczwane sztuczki - ebook

Cyrk Jutrzenka Baltazara Bączka ponownie zaskakuje nas nierzeczywistymi zdarzeniami. Magiczne lisy, wiecznie głodne trolle, szydercze gryfy i smok Sznurówka – czy jesteście na to gotowi?

Franek i Finka spędzają wakacje w nietypowym cyrku swojego ekscentrycznego dziadka. To właśnie tam bliźniaki po raz pierwszy poznają swoje magiczne zdolności i uczą się, jak z nich korzystać. Ich niezwykły talent okazuje się niezbędny, by pokonać niebezpieczne istoty, które zagrażają magicznej krainie.

Czy i tym razem rodzeństwu uda się powstrzymać zło?

Aneta Jadowska zaprasza do świata magii! Wstąp za Bramę do cyrkowego świata i wyrusz na przygodę z Frankiem i Finką!

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67176-02-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Awan­tura na nie­zno­śnych do­ro­słych i smoka z ka­ta­rem

Fra­nek biegł naj­szyb­ciej, jak mógł, a gdy do­tarł do kam­pera dziadka, od­bił się od ziemi i za­czął się wspi­nać po dra­bince na dach ze zwin­no­ścią mał­piatki. Go­niący go ty­grys był do­sko­nałą mo­ty­wa­cją. Ogromny kot sko­czył za nim i już pra­wie zła­pał chłopca za no­gawkę spodni, ale gra­wi­ta­cja za­dzia­łała w samą porę.

Max pró­bo­wał jesz­cze ucze­pić się dra­binki, jed­nak okrą­głe, me­ta­lowe po­przeczki nie współ­pra­co­wały z jego wiel­kimi ko­cimi ła­pami i pa­zu­rami, więc spadł na cztery łapy z podi­ry­to­wa­nym stęk­nię­ciem. Po­pa­trzył na chłopca z dołu, wark­nął gło­śno i od­szedł z całą god­no­ścią, na jaką było go stać. A nie miał jej zbyt wiele. Nie z żół­tym ba­lo­ni­kiem wy­peł­nio­nym he­lem, który uno­sił się nad nim, przy­wią­zany do jego ogona. Par­sk­nął i od­szedł, by w za­ci­szu wła­snej przy­czepy od­plą­tać tę nie­zno­śnie śli­ską wstą­żeczkę…

Fra­nek uśmie­chał się od ucha do ucha, sto­jąc na da­chu przy­czepy. To mu się udało. Od­kąd tylko on i Finka tra­fili do cyrku, Max i Si­mona, mał­żeń­stwo zmien­no­kształt­nych ty­gry­sów, za punkt ho­noru po­sta­wiło so­bie dro­czyć się i ro­bić so­bie żarty kosz­tem wnu­cząt wła­ści­ciela cyrku. Już pierw­szego dnia so­lid­nie ich na­stra­szyli. Wy­star­czyło, że dwa ogromne ty­grysy usia­dły na nich, ry­cząc jak wście­kłe be­stie i szcze­rząc ogromne zę­bi­ska. Dzie­ciaki nie wie­działy wtedy na­wet, że ist­nieje coś ta­kiego jak zmien­no­kształtni i to nie są ta­kie praw­dziwe ty­grysy lu­do­jady. Fra­nek obie­cał so­bie wtedy, że kie­dyś się Ma­xowi od­wdzię­czy, i wresz­cie mu się udało. Był z sie­bie na­prawdę dumny. Zdo­by­cie ba­lona, a na­stęp­nie za­kra­da­nie się do śpią­cego w ba­se­niku ty­grysa nie było ła­twe! A po­tem mu­siał jesz­cze uciec… Ale dzięki temu, że Max go go­nił, każdy w cyrku wi­dział, że ogromny ko­cur miał przy­wią­zany do ogona ba­lo­nik i że to Fra­nek go tam umie­ścił!

Si­mona nie po­ma­gała mę­żowi. Też w ty­gry­siej for­mie, tur­lała się ze śmie­chu. Ta­kie były wła­śnie koty – cza­sami po pro­stu cho­dziło o psoty, o nic wię­cej. Fra­nek uniósł ręce jak zwy­cię­ski bok­ser, a ona po­ki­wała głową, wciąż chi­cho­cząc, i po­drep­tała za Ma­xem. Za­pewne by się z niego jesz­cze tro­chę po­na­bi­jać.

Fra­nek prze­szedł po da­chu do sio­stry, która sie­działa po tu­recku tuż nad przed­nią szybą po­jazdu, za­my­ślona. Nad nią, pra­wie jak żółty ba­lo­nik nad za­dkiem Maxa, uno­sił się za­ska­ku­jąco duży, czer­wono-złoty gad. Fra­nek był ab­so­lut­nie pe­wien, że Sznu­rówka, za­przy­jaź­niona smo­czyca jego sio­stry, która na­zy­wała ją ma­mu­sią, uro­sła przez ostat­nie dwa ty­go­dnie. A do tego cią­gle ki­chała, a ile­kroć to ro­biła, zmie­niała się w skrzy­dlaty mio­tacz pło­mieni. Nie­po­ko­jące.

Usiadł koło sio­stry i za­gaił:

– Czemu Sznu­rówka cią­gle zieje ogniem?

– Chyba się prze­zię­biła, albo to aler­gia? Nie je­stem pewna. W bro­szurce nie ma ani słowa, jak le­czyć u smo­ków ta­kie ob­jawy. Au­to­rzy sku­pili się ra­czej na prze­pę­dza­niu ich z wio­ski, gdy zja­dają owce… Poza tym jest nie­spo­kojna. Coś się zbliża. W kółko po­wta­rza coś o bu­rzy i ciem­no­ści.

– Mó­wi­łaś o tym dziad­kowi? – za­py­tał.

– Pró­bo­wa­łam. – Finka wzru­szyła ra­mio­nami. Wes­tchnęli jed­no­gło­śnie.

Przez ostat­nie trzy ty­go­dnie bliź­niaki od­kryły wię­cej dziw­nych rze­czy niż przez pierw­sze je­de­na­ście lat ich ży­cia. Rze­czy nie­sa­mo­wi­tych, ma­gicz­nych, jak brama do in­nego świata, który na­zy­wał się Ru­bieże, elfy, smoki, po­twory i różne ro­dzaje ma­gii. Żadna z nich nie za­sko­czyła ich tak bar­dzo jak to, że do­ro­śli cza­sami po pro­stu za­po­mi­nają, jak to jest być do­ro­słymi. Nie za­wsze są roz­sądni i cza­sami za­cho­wują się po pro­stu okrop­nie dzie­cin­nie. Gdyby Fra­nek i Finka zro­bili coś ta­kiego, na pewno zo­sta­liby uzie­mieni na cały mie­siąc.

Ale do­ro­słych nikt nie uzie­mia. Na­wet gdy bar­dzo na to za­słu­gują.

Bal­ta­zar Bą­czek, dzia­dek bliź­nia­ków, i ma­estro Syl­we­ster Żu­czek – jego kie­dyś naj­lep­szy przy­ja­ciel, po­tem za­cie­kły wróg, a te­raz coś po­mię­dzy – za­słu­gi­wali na kar­nego je­żyka, wy­sła­nie do łóżka bez ko­la­cji lub ja­kąś rów­nie dra­styczną karę, bo za­cho­wy­wali się po pro­stu nie­zno­śnie. Od kilku dni sta­czali wiel­kie po­je­dynki na słowa. Czyli po pro­stu wy­dzie­rali się na sie­bie bez opa­mię­ta­nia. Moż­liwe, że już cał­kiem ogłu­chli od tych wrza­sków, bo chyba nie sły­szeli na­wet ni­skich po­mru­ków grzmo­tów nad­cią­ga­ją­cej bu­rzy. Może któ­re­goś z nich mu­siałby wal­nąć pio­run, żeby choć na chwilę prze­rwali tę awan­turę.

Finka nie ro­zu­miała, jak dwóch do­ro­słych męż­czyzn może się za­cho­wy­wać w ten spo­sób. Naj­gor­sze, że nikt z cyrku na­wet już nie pró­bo­wał ich uspo­ka­jać, ina­czej koń­czyło się to ko­lej­nymi wy­bu­chami zło­ści, bo „oni tu roz­ma­wiają! Im się nie prze­szka­dza!”. I tak się to to­czyło. Człon­ko­wie obu zjed­no­czo­nych nie­dawno cyr­ków cier­pli­wie cze­kali, aż ma­estro­wie się wy­krzy­czą. A po­tem może na­wet dojdą do ja­kie­goś po­ro­zu­mie­nia. Po ci­chu ob­sta­wiali fi­nał tej ka­ta­strofy – Jew­gie­nij był skarb­ni­kiem tych za­kła­dów i miał już wielki słój bank­no­tów, który trafi do tego, kto prze­po­wie wła­ści­wie za­koń­cze­nie star­cia Bączka i Żuczka.

Kto mógł prze­wi­dzieć, że po­mysł, by zjed­no­czyć cyrk Ju­trzenka z cyr­kiem So­la­ris, ob­róci się w taką awan­turę? W su­mie to była ini­cja­tywa Finki, co Fra­nek jej te­raz, gdy obóz roz­brzmie­wał od­gło­sami ko­lej­nej kłótni, przy­po­mniał.

– To tro­chę twoja wina – po­wie­dział.

– Al­ter­na­tywą była śmierć z ręki el­fów. Skąd mo­głam wie­dzieć, że gdy udo­bru­chamy elfy, ta dwójka sko­czy so­bie do gar­deł? – od­po­wie­działa przy­gnę­biona.

Albo kto by prze­wi­dział, że Bą­czek i Żu­czek będą tak samo gło­śni, kłó­tliwi i uparci jak osły? I że ni­gdy im nie za­brak­nie sił na ko­lejną rundę prze­py­cha­nek i wrza­sków?

Bal­ta­zar na­wet przez sen sta­czał po­je­dynki na słowa z Syl­we­strem. Bu­dził wnuki gło­śnym mam­ro­ta­niem, gniew­nymi prych­nię­ciami i ude­rza­niem pię­ścią w koł­drę. W snach na pewno wy­gry­wał wszyst­kie te star­cia. Na ja­wie szli łeb w łeb.

Bliź­niaki w ży­ciu nie sły­szały ta­kich awan­tur. Od­kąd przy­stą­pili do cyrku, by po raz pierw­szy spę­dzić z dziad­kiem wa­ka­cje, ich to­le­ran­cja na ha­łasy i dziwne dźwięki wzro­sła. Ryk ty­gry­sów czy niedź­wie­dzia, trą­bie­nie i tu­pa­nie sło­nia czy wiel­kich jak góry smo­ków prze­su­nęły im gra­nice tego, co wła­ści­wie było nor­malne, ale do wrza­sków dwóch do­ro­słych męż­czyzn nie mo­gli się przy­zwy­czaić. I chyba nie chcieli, bo to na­prawdę nie było nor­malne.

– Przy­naj­mniej nie mu­simy się wy­si­lać, by ich pod­słu­chi­wać. – Fra­nek do­szu­ki­wał się ja­kichś po­zy­tyw­nych stron sy­tu­acji.

– I tak od kilku go­dzin nie krzy­czą nic no­wego – burk­nęła Finka. – Na­sła­ła­bym na nich Sznu­rówkę z wia­drem zim­nej wody, ale z tym jej ogni­stym ki­cha­niem to mo­głoby się skoń­czyć dra­ma­tycz­nie.

Ko­lejny grzmot prze­to­czył się po nie­bie, ni­czym po­mruk głod­nego po­twora. Sznu­rówka opa­dła na dach obok Finki i roz­ćwier­kała się ner­wowo. Dziew­czynka przy­tu­liła ją i po­gła­skała po plec­kach, mię­dzy skrzy­dłami.

– Bę­dzie do­brze, Sznu­ró­weczko, nic ci się nie sta­nie – za­pew­niła.

Ale smok wcale się nie uspo­koił. Wy­ma­chu­jąc łap­kami, skrze­czał i świer­go­tał, a Fra­nek nie był w sta­nie zro­zu­mieć, o co mu cho­dziło. Finka ro­zu­miała, ale nie była w sta­nie uspo­koić Sznu­rówki. Kiedy my­ślała, że już pra­wie, pra­wie, ko­lejny grzmot spra­wił, że smo­czyca pod­sko­czyła, roz­wi­nęła sze­roko skrzy­dła i zio­nęła dwu­me­tro­wym ogniem. A po­tem ze­rwała się do lotu i krą­żyła nad przy­czepą jak bar­dzo zde­ner­wo­wany la­ta­wiec.

– Kto by po­my­ślał, że smoki boją się bu­rzy – po­wie­dział Fra­nek.

– Nie je­stem pewna, czy ona się boi każ­dej, ale na pewno boi się tej.

– A czym się wła­ści­wie różni ta od in­nych? – za­py­tał, marsz­cząc brwi.

– Po­ję­cia nie mam, ale w cyrku też re­agują na nią ner­wowo… Może to ja­kaś rzecz „z tej strony Bramy”?

– Gdyby to na­prawdę było coś groź­nego, dzia­dek chy­baby za­re­ago­wał, nie? – za­py­tał, ale za­nim sio­stra od­po­wie­działa, sam po­krę­cił głową i przy­znał: – O ile w ogóle w tym za­cie­trze­wie­niu sły­szą te grzmoty…

Przez ostat­nie trzy ty­go­dnie ży­cie Franka i Finki kom­plet­nie się zmie­niło.

Od­kryli, że ma­gia ist­nieje i sami też ją mają. Ich świat się po­sze­rzył i zro­zu­mieli, jak wiele rze­czy jesz­cze czeka na od­kry­cie. I na­wet gdy było nie­bez­piecz­nie czy wi­siało nad nimi za­gro­że­nie z rąk el­fów i ne­kro­man­tów, ba­wili się do­sko­nale. Prze­ży­wali przy­godę swo­jego ży­cia.

Ale od­kąd dzia­dek i Żu­czek za­częli się żreć jak uparte osły i wście­kłe psy, ra­dość bliź­nia­ków przy­ga­sła. Tę­sk­nili za dziad­kiem, z któ­rym mo­gli roz­ma­wiać, py­tać o rze­czy, któ­rych nie ro­zu­mieli. Za dziad­kiem, który śmiał się i opo­wia­dał dzi­waczne i we­sołe hi­sto­rie. Od kilku dni nie było po nim śladu. Był tylko kłó­tliwy ty­ran, który na­wet je­śli chwi­lowo nie wy­rzu­cał z sie­bie po­toku gniew­nych słów, ukła­dał w gło­wie ty­rady i ar­gu­menty, ma­sze­ro­wał po obo­zie ze sple­cio­nymi na ple­cach przed­ra­mio­nami i marsz­czył groź­nie brwi.

Hu­mor i at­mos­fera za­bawy w cyrku przy­ga­sły. Skoń­czyli wy­stępy w Smo­czym Gro­dzie, od­je­chali spory ka­wa­łek i roz­bili obóz, pró­bu­jąc zde­cy­do­wać, gdzie udać się da­lej. Po wy­gra­nym kon­kur­sie Let­niego Dworu El­fów ich re­pu­ta­cja obie­gła Ru­bieże i mieli mnó­stwo za­pro­szeń od miast, mia­ste­czek i wio­sek.

Ale to nie o wy­bór, do któ­rego mie­liby je­chać, kłó­cili się Żu­czek i Bą­czek. Kłó­cili się o za­sady, idee i prio­ry­tety. A ta­kie kłót­nie są naj­gor­sze – i mogą ni­gdy się nie skoń­czyć. Albo koń­czą się rę­ko­czy­nami i prze­mocą.

– Py­ta­łaś Bran­wen, jak za­re­ago­wa­łyby elfy, gdy­by­śmy się znów roz­pa­dli na dwa cyrki? – za­py­tał ci­cho Fra­nek.

Finka po­ki­wała głową. Była u wiedźmy już dru­giego dnia im­pasu mię­dzy ma­estrami.

– Wo­la­ła­bym ni­gdy tego nie spraw­dzać w prak­tyce – po­wie­działa Bran­wen. – Nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści, że po­czu­łyby się oszu­kane. A tego na­prawdę nie trak­tują lekko.

Tylko czemu, w ta­kim ra­zie, mar­twiły się o to je­de­na­sto­let­nie dzieci, ale nie dwaj do­ro­śli i nie­głupi pa­no­wie? Wiel­kie ta­jem­nice do­ro­słych, naj­wy­raź­niej.2. Bran­wen wkra­cza na ring!

Ko­lejny grzmot prze­to­czył się po nie­bie jak ogromny głaz, wpra­wia­jąc w drże­nie szyby i wy­pro­wa­dza­jąc z rów­no­wagi zwie­rzęta w cyrku. Ko­nie rżały w za­gro­dzie za przy­cze­pami, słoń trą­bił ner­wowo i prze­stę­po­wał z nogi na nogę, dzia­duszka Niedź­wiedź sta­nął na tyl­nych ła­pach i za­ry­czał tak, że przez chwilę Fra­nek i Finka nie sły­szeli nic in­nego. Sznu­rówka za­pi­ko­wała w dół i opa­dła znów koło Finki. Wtu­liła się w nią ze wszyst­kich sił, pra­wie spy­cha­jąc dziew­czynkę z da­chu. Cała drżała i po­pi­ski­wała ner­wowo.

I wtedy huk­nęły drzwi, ude­rza­jąc o ścianę przy­czepy Bran­wen. Wiedźma wy­ma­sze­ro­wała z niej, a czarne, się­ga­jące do ko­lan włosy po­wie­wały za nią jak pe­le­ryna, ra­zem z po­łami czer­wo­nego ki­mona. Prze­ma­sze­ro­wała przez obóz, kie­ru­jąc się pro­sto do nie­wiel­kiego pla­cyku, który utwo­rzyły za­par­ko­wane do­okoła przy­czepy. Na sa­mym środku znaj­do­wało się pa­le­ni­sko, z któ­rego od wielu go­dzin nikt nie ko­rzy­stał, bo wła­śnie tam to­czyła się awan­tura i człon­ko­wie cyrku omi­jali to miej­sce sze­ro­kim łu­kiem. Ale nie Bran­wen.

Sta­nęła przed Bącz­kiem i Żucz­kiem, a kiedy ci na­wet jej nie za­uwa­żyli, wy­cią­gnęła z kie­szeni szklaną bu­te­leczkę i roz­biła ją o że­liwną misę pa­le­ni­ska. Huk­nęło, a słup ognia wzbił się dwa me­try w górę, zwra­ca­jąc wresz­cie uwagę awan­tur­ni­ków.

– Ci­sza! – roz­ka­zała, gdy obaj za­częli mó­wić coś pod­nie­sio­nymi gło­sami. Unio­sła ko­lejną bu­te­leczkę, tym ra­zem z czer­wo­nym pły­nem w środku, i do­dała: – Wy­sta­wiaj­cie moją cier­pli­wość da­lej na próbę, wy­zy­wam was!

Umil­kli. Na­gle jakby ktoś uciął ostrym no­żem ich pre­ten­sje i ar­gu­menty.

– Ro­zej­rzyj­cie się, idioci, co wisi w po­wie­trzu. A po­tem za­sta­nów­cie się, co mu­si­cie zro­bić, żeby wszy­scy z cyrku prze­żyli. Mogę umie­rać w imię za­sad, ale nie w imię głu­pich kłótni i wa­szego uporu – po­wie­działa twardo.

Ru­szyła z po­wro­tem do swo­jej przy­czepy. W po­ło­wie drogi od­wró­ciła się jesz­cze.

– Bal­ta­za­rze, jak ci nie wstyd po­ka­zy­wać się wnu­kom od tej strony? – za­py­tała.

Syl­we­ster uśmiech­nął się z wyż­szo­ścią, a ona zmie­rzyła go ostrym spoj­rze­niem.

– Nie myśl, że na cie­bie ro­dzina nie pa­trzy z nie­sma­kiem. Za­słu­ży­li­ście obaj na wy­wie­zie­nie was z cyrku na tacz­kach. Ża­den z was nie za­słu­guje na ty­tuł ma­estra – stwier­dziła i wró­ciła do swo­jej przy­czepy. Znów trza­snęła drzwiami.

Awan­tura za­marła. Pierw­szy raz od kilku dni Żu­czek i Bą­czek pa­trzyli na sie­bie bez wrza­sków. Ża­den nie pla­no­wał ustą­pić, nie uznałby się za po­ko­na­nego, ale coś w sło­wach Bran­wen za­pie­kło obu bo­le­śnie.

I do­tarło do nich coś jesz­cze. Jak na ko­mendę obaj za­darli głowy w niebo i za­ga­pili się w ciemne, kłę­bia­ste bu­rzowe chmury, które spo­wi­jały niebo tak gę­stym ko­żu­chem, że choć było le­d­wie po szes­na­stej, pra­wie nie było wi­dać słońca. Grzmoty prze­ła­my­wały ci­szę, z gło­śnym dud­nie­niem i echem. I na­gle lu­nęło. Bez ostrze­że­nia. Ża­den tam lekki letni desz­czyk, ale po­rządne obe­rwa­nie chmury.

– Chyba nie mu­szę już wy­sy­łać Sznu­rówki z wia­der­kiem wody – po­wie­działa Finka z sze­ro­kim uśmie­chem, wy­sta­wia­jąc twarz na deszcz.

– Hej, szkraby, a co wy tam ro­bi­cie na da­chu? Scho­dzić szyb­ciutko, za­nim pio­run ko­goś trafi! – za­wo­łał na­gle oprzy­tom­niały dzia­dek.

I już biegł w stronę przy­czepy, wy­ma­chu­jąc rę­kami, ni­czym wielki struś. Czarny cy­lin­der i fio­le­towy sur­dut szybko na­sią­kały wodą, więc nim do­tarł, ocie­kał nią, jakby niebo wy­lało na niego całą ba­lię, a nie tylko wia­derko, jak pla­no­wała Finka.

– Do środka! Już, już! – po­ga­niał dzie­ciaki. Z wes­tchnie­niem scho­dziły po dra­bince.

Spę­dziły na tym da­chu wiele go­dzin w ostat­nich dniach, a do­piero dziś za­uwa­żył. Do­ro­śli na­prawdę są dziwni, po­my­ślał Fra­nek. Tacy nie­kon­se­kwentni. I nie­uważni.

* * *

Sznu­rówka zle­ciała za nimi i gdy wcho­dzili do przy­czepy, rów­nież wpa­ko­wała się do środka. Smo­czyca była duża, pę­kata i mu­siała cia­sno zwi­nąć skrzy­dełka, żeby w ogóle zmie­ścić się w drzwiach, a we­wnątrz za­jęła tyle miej­sca, że nikt nie mógłby jej wy­mi­nąć! Po­czła­pała pro­sto do pię­tro­wego łóżka i wci­snęła się, z nie­ma­łym wy­sił­kiem, na dolną pry­czę, na po­sła­nie Finki. Wtu­liła pysz­czek w po­duszkę, która pach­niała ma­mu­sią, i ci­chutko mru­czała, nie za­wra­ca­jąc so­bie głowy za­sko­czo­nym spoj­rze­niem Franka, Finki, a już zwłasz­cza Bal­ta­zara. Trzy mi­nuty póź­niej za­częła po­chra­py­wać.

– Czemu twój smok jest w środku? – za­py­tał Bal­ta­zar przez ści­śnięte gar­dło.

Wy­obraź­nia pod­su­wała mu straszne ob­razy ki­cha­ją­cej Sznu­rówki i pło­mieni po­że­ra­ją­cych wszystko.

– Boi się bu­rzy – po­wie­działa Finka, jakby to było oczy­wi­ste.

– To nie jest jej pierw­sza bu­rza – za­uwa­żył przy­tom­nie dzia­dek.

– Ale o tam­tych nie mó­wiła, że to apo­ka­lipsa. Na­wet nie wie­dzia­łam, że zna słowo „apo­ka­lipsa” – od­parła dziew­czynka, za­sta­na­wia­jąc się, czy da radę się wci­snąć gdzieś koło Sznu­rówki, czy bę­dzie dziś spała na sie­dząco, w ka­bi­nie kie­rowcy albo na ku­frze, który był duży i świet­nie się spraw­dzał jako ławka, ale Finka wie­działa, że będą jej z niego zwi­sały nogi…

Bal­ta­zar nic nie po­wie­dział, za to oczy po­ciem­niały mu z nie­po­koju. Roz­dał dzie­ciom ręcz­niki i sam też za­czął się ener­gicz­nie wy­cie­rać. Na­słu­chi­wał przy tym po­mru­ków zbli­ża­ją­cej się bu­rzy. Czy to moż­liwe, że to była TA bu­rza? Czy smo­czątko po­no­siła wy­obraź­nia?

Od ostat­niej mi­nęły tylko dwa lata, po­win­ni­śmy mieć co naj­mniej pięć lat za­pasu! – my­ślał, czo­chra­jąc brodę fro­to­wym ręcz­ni­kiem.

Czy ktoś rzu­cił ja­kąś klą­twę na niego i jego cyrk? A już na pewno na wi­zytę jego wnu­ków? Naj­pierw ra­do­sny kon­kurs cyr­kowy zmie­nił się w walkę o ży­cie, a te­raz to? Czy to moż­liwe?

Kiedy na­gle roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi przy­czepy, pod­sko­czył z pi­skiem, wy­trą­cony z nie­we­so­łych roz­wa­żań.

Na progu sta­nęła Bran­wen w żół­tym sztor­miaku za­rzu­co­nym na ki­mono, z pa­su­ją­cym ka­pe­lu­szem o sze­ro­kim ron­dzie, z któ­rego stru­mie­niami spły­wała woda.

– Mu­simy po­roz­ma­wiać – po­wie­działa.

Bez słowa po­dał jej czy­sty ręcz­nik.

Bran­wen odło­żyła ka­pe­lusz i sztor­miak i opa­dła na ku­fer Finki. Bliź­niaki usia­dły na dru­gim, po prze­ciw­nej stro­nie sto­lika, więc Bal­ta­za­rowi zo­stało pod­pie­ra­nie szafki. A chęt­nie by usiadł, bo czuł, że ko­lana mu tro­chę drżą. Na­ra­stały w nim złe prze­czu­cia, a po­ważna mina wiedźmy tylko je pod­kar­miała.

– Mamy bar­dzo mało czasu – oświad­czyła bez zbęd­nych wstę­pów. – Karty są pewne. To nie jest zwy­kła bu­rza. Mu­simy prędko zna­leźć schro­nie­nie.

– Nie­moż­liwe, to za szybko – za­kli­nał rze­czy­wi­stość Bą­czek.

Wiedźma unio­sła tylko czarną jak skrzy­dło kruka brew i po­wie­działa:

– Nie są­dzę, by bu­rza czę­sto za­glą­dała do ka­len­da­rza. Mo­gła się szyb­ciej na­ła­do­wać przez to, jak in­ten­sywny był kon­kurs Let­niego Dworu. A może Nero Mor­tus za­bu­rzył rów­no­wagę albo Ru­bieże po pro­stu mają ma­giczną czkawkę. Kto to wie? Ale nad­cho­dzi i mu­simy się scho­wać. Do mia­ste­czek z trasy mamy za da­leko. Nie zdą­żymy, do­goni nas w szcze­rym polu. Zo­staje tylko jedno miej­sce. – Po­pa­trzyła chłodno na Bal­ta­zara.

– Ka­mienny Po­tok – po­wie­dział ci­cho, ana­li­zu­jąc w my­ślach mapę Ru­bieży.

– Przyjmą nas tam w ogóle? – za­py­tała po­sęp­nie.

Wzru­szył ra­mio­nami.

– Nor­mal­nie by nas psami po­szczuli, ale bu­rza wszystko zmie­nia. Nie mogą od­mó­wić, gdy po­wo­łamy się na prawo bez­piecz­nej przy­stani.

– By­le­by­śmy nie zo­stali dłu­żej niż mi­nutę po bu­rzy – za­uwa­żyła.

Ski­nął głową.

– Nie mo­żemy cze­kać do rana – do­dała.

– Tak, po­wiem wszyst­kim, by się pa­ko­wali – od­parł ci­cho.

– Już się pa­kują, uprze­dzi­łam ich. Ale by­łoby do­brze, gdy­byś im po­wie­dział, że masz ja­kiś plan i ta bu­rza nie po­zwija ich w precle. Dużo stra­ci­łeś w ich oczach w ostat­nim cza­sie, Bal­ta­za­rze, za­pra­cuj na ich za­ufa­nie albo stra­cisz cyrk – za­koń­czyła, wsta­jąc od stołu.

Za­ło­żyła sztor­miak i ka­pe­lusz, a po­tem bez słowa wy­szła w deszcz.

Bal­ta­zar Bą­czek sku­bał brodę, za­tro­skany.

– Po­przy­pi­naj­cie wszystko, za­bez­piecz­cie szafki i szu­flady. Za go­dzinę ru­szamy. Mu­szę z nimi po­roz­ma­wiać – po­wie­dział i wy­szedł za Bran­wen, nie za­wra­ca­jąc so­bie głowy szu­ka­niem pa­ra­sola.

– Co się wła­śnie wy­da­rzyło? – za­py­tał oszo­ło­miony Fra­nek.

– Po­ję­cia nie mam, ale bar­dzo bym chciała wie­dzieć, jaka bu­rza zwija lu­dzi jak precle…3. Finka wy­du­sza z dziadka kilka od­po­wie­dzi!

Człon­ko­wie cyrku mieli duże do­świad­cze­nie w pa­ko­wa­niu się, zwi­ja­niu obozu i ru­sza­niu w drogę, więc dwie go­dziny póź­niej byli go­towi. Z kam­pe­rem Bal­ta­zara na czele i jesz­cze więk­szą przy­czepą Syl­we­stra na końcu two­rzyli długą ka­ra­wanę. Już je­den cyrk to mnó­stwo po­jaz­dów, a co do­piero po­dwójny! Był jak naj­dłuż­sza sto­noga świata.

Z bu­rzą na ogo­nie i szybko nad­cią­ga­jącą nocą czuć było po­de­ner­wo­wa­nie na ostat­niej od­pra­wie, nim ru­szyli w drogę. Usta­lili sy­gnały alar­mowe i ostrze­gaw­cze, gdyby trzeba się było za­trzy­mać lub ko­muś stało się coś po dro­dze. A po­tem wszy­scy wsie­dli za kie­row­nice swo­ich po­jaz­dów, kam­pe­rów, cię­ża­ró­wek, prze­ro­bio­nych na miesz­kanka au­to­bu­sów, sa­mo­cho­dów z do­cze­pio­nymi przy­czep­kami… Nikt nie mó­wił gło­śno o tym, co się mo­gło wy­da­rzyć. Nie wy­po­mi­nali obu ma­estrom, że przez te kłót­nie stra­cili mnó­stwo czasu, ale wy­mie­niali nie­spo­kojne spoj­rze­nia.

Bal­ta­zar czuł się z tym źle. Gry­zło go su­mie­nie i pod­gry­zało po­czu­cie winy. Po­wi­nien być mą­drzej­szy. Do jego obo­wiąz­ków na­le­żało trosz­cze­nie się o całą trupę i ich bez­pie­czeń­stwo. Za­wiódł po­kła­dane w nim za­ufa­nie. I jesz­cze słowa Bran­wen pa­liły go pod most­kiem jak wrzody – bo fak­tycz­nie, czy chciał, by ta­kim go za­pa­mię­tały wnuki? Och, źle mu z tym było, źle.

Ro­zej­rzał się po wnę­trzu przy­czepy – bliź­niaki wszystko ide­al­nie po­za­my­kały i po­sprzą­tały. Na dol­nej pry­czy cią­gle spał smok, na gór­nej le­żał Fra­nek, ry­so­wał coś cał­kiem sku­piony.

Tylko gdzie Fi­neczka? – po­my­ślał za­nie­po­ko­jony dzia­dek.

– Tu­taj!

Dziew­czynka wy­chy­liła się zza za­słonki, która od­dzie­lała część miesz­kalną od ka­biny kie­rowcy, jakby czy­tała w jego my­ślach. A chyba tego nie po­tra­fiła, prawda? Z jego wnu­kami w su­mie ni­gdy nic nie wia­domo…

Po­dra­pał się po bro­dzie, prze­szedł do ka­biny i usiadł za kie­row­nicą.

Od­pa­lił sil­nik. Ma­szyna za­mru­czała jak wielki kot, a re­flek­tory prze­bi­jały się przez nie­na­tu­ralną o tej po­rze ciem­ność i gę­stą kur­tynę desz­czu. Fa­talne wa­runki do jazdy, po­my­ślał. Cały czas czuł na so­bie uważne spoj­rze­nie wnuczki i już wie­dział, że zbliża się czas, gdy bę­dzie gril­lo­wany.

Nic dziw­nego, że Fra­nio za­jął się swo­imi spra­wami – wie­dział, że sio­stra wy­dusi wszyst­kie in­for­ma­cje.

Bą­czek ru­szył, a za nim ko­lejne i ko­lejne po­jazdy. Ode­tchnął, gdy kilka mi­nut póź­niej usły­szał trzy trąb­nię­cia – ozna­czały, że ostatni w rzę­dzie, Syl­we­ster Żu­czek, też już do­łą­czył do ka­ra­wany. Mieli przed sobą długą noc jazdy i cień szansy, że zdo­łają prze­go­nić tę bu­rzę…

– Czyżby za­lę­gły ci się w łóżku smoki? – za­żar­to­wał Bal­ta­zar, pró­bu­jąc roz­pro­szyć nieco Finkę.

– Nie chciała zo­stać na ze­wnątrz. Ale w cie­pełku i w su­chej przy­cze­pie pra­wie cał­kiem znik­nął jej ka­tar, więc nie ki­cha.

– Tyle do­brego – przy­znał dzia­dek, bo tylko po­żaru mu tu dziś bra­ko­wało.

– Boi się bu­rzy. Nie chce, by zmie­niła ją w po­twora – po­wie­działa i cze­kała na re­ak­cję dziadka, ale ten tylko za­czął sku­bać brodę. – Więc? – za­py­tała spo­koj­nie Finka. – O co cho­dzi z tą bu­rzą? Czemu Sznu­rówka mówi o apo­ka­lip­sie i po­two­rach, a Bran­wen o zwi­ja­niu w precle?

– Z tymi prec­lami to tro­szeczkę na wy­rost, zda­rzyło się to le­d­wie kilka razy – ode­zwał się, ale szybko umilkł, bo nie brzmiało to aż tak uspo­ka­ja­jąco, jak miał na­dzieję. Chrząk­nął i za­czął od nowa. – Każda bu­rza ma w so­bie tro­chę ma­gii, ale co kilka lat zda­rzają się na Ru­bie­żach ma­giczne sztormy i wtedy fak­tycz­nie naj­bez­piecz­niej jest być w mia­steczku.

– W mia­stach nie ma ma­gicz­nych burz? – za­py­tała jego do­cie­kliwa wnuczka.

– Są, ale mia­steczka mają mury ochronne. Ta­kie jak te, które wi­dzia­łaś w Smo­czym Gro­dzie. One peł­nią ważną funk­cję, są jak osła­nia­jące okręgi wo­kół ca­łego mia­sta. A to trzyma z da­leka nie tylko nie­przy­ja­zne ar­mie, ale też zło­wrogą ma­gię – tłu­ma­czył.

– Okręgi ochronne wo­kół obozu by­łyby za słabe?

– Wo­lał­bym ich nie wy­pró­bo­wy­wać – przy­znał i skrzy­wił się lekko.

Na pewno nie za­mie­rzał ze szcze­gó­łami opo­wia­dać dziecku, co do­kład­nie mo­głoby się z nimi stać, gdyby bu­rza ude­rzyła pro­sto w silne jak na cyrk, ale słabe w ob­li­czu bu­rzy osłony kręgu.

– Bo zmie­ni­łaby nas w po­twory? – do­py­ty­wała.

– Mo­głaby – przy­znał. – Ma upodo­ba­nie w po­two­rach.

– Ta­kich z be­stia­riu­szy czy cał­kiem no­wych?

– Wszyst­kich ro­dza­jach. Część po­two­rów z be­stia­riu­szy tak wła­śnie po­wstała.

Dziew­czynka przez chwilę przy­swa­jała nowe in­for­ma­cje. Nie­mal sły­szał zgrzyt try­bi­ków ob­ra­ca­ją­cych się w jej gło­wie.

– Co się sta­nie, je­śli nie zdą­żymy do Ka­mien­nego Po­toku? Albo je­śli nas jed­nak nie wpusz­czą? Czy z nimi też się po­kłó­ci­łeś? – za­py­tała, a on wes­tchnął ciężko. Jego re­pu­ta­cja na­prawdę ucier­piała na tych awan­tu­rach…

– Zdą­żymy – brzmiał pew­niej, niż się czuł. – Nie po­kłó­ci­łem się z ni­kim w Ka­mien­nym Po­toku, by­łem tam tylko raz, ja­kieś trzy­dzie­ści lat temu, kiedy twoja ma­mu­sia była małą dziew­czynką. Oni tam po pro­stu nie lu­bią cyr­ków, z ma­gią też mają pro­blemy. Wy­znają swoją wiarę i ona źle pa­trzy na ta­kie rze­czy.

– Ma­gia nie znik­nie tylko dla­tego, że w nią nie wie­rzą – po­wie­działa.

– Nie znik­nie. Ale w ich oczach jest czymś złym, na­gan­nym, czego po­win­ni­śmy się wsty­dzić, a nie jeź­dzić po Ru­bie­żach i po­ka­zy­wać pu­blicz­no­ści.

– Ale nie palą ta­kich jak my na sto­sie? – Zmarsz­czyła gniew­nie brwi, a dzia­dek uśmiech­nął się lekko, gdy do­tarło do niego, że jego wnuczka iden­ty­fi­ko­wała się już z ludźmi cyrku.

– Ra­czej nie. Od kilku lat się to wła­ści­wie nie zda­rza – za­pew­nił.

Cóż, to też nie brzmiało tak uspo­ka­ja­jąco, jak miał na­dzieję…

– Na Ru­bie­żach jedna re­guła jest waż­niej­sza od wszyst­kich in­nych: nie można ni­komu od­mó­wić schro­nie­nia przed bu­rzą. Nie tylko dla­tego, że je­śli bu­rza go spo­two­rzy, to może się ze­mścić, ale też dla­tego, że kie­dyś sy­tu­acja może się od­wró­cić. Gdyby nie po­zwo­lili nam się schro­nić, nikt nie po­mógłby im w po­trze­bie. Lu­dzie za­czę­liby uni­kać mia­steczka, ze­rwa­liby kon­takty han­dlowe i tak da­lej. To po­ważne kon­se­kwen­cje na Ru­bie­żach.

Finka mil­czała, za­sta­na­wia­jąc się nad wszyst­kim, co usły­szała. Czy na­dej­dzie mo­ment, kiedy bę­dzie wie­działa wszystko, co po­winna, o ży­ciu po tej stro­nie Bramy? Pew­nie nie. Za­wsze coś jesz­cze wy­cho­dziło w pra­niu.

Je­chali w ciem­no­ści, z desz­czem roz­bi­ja­ją­cym się o szybę i bęb­nią­cym o dach. Finka miała ze sobą be­stia­riusz, ale po tym, co usły­szała o bu­rzy i ry­zyku prze­po­two­rze­nia, nie chciała go czy­tać. Nie te­raz. To by­łoby tro­chę jak pod­po­wia­da­nie bu­rzy głu­pich po­my­słów.

Za­czy­nała się ro­bić senna. Z ka­biny do­bie­gało ją chra­pa­nie Sznu­rówki i nieco cich­sze, ale rów­nie re­gu­larne po­chra­py­wa­nie Franka, któ­rego deszcz za­wsze po­tra­fił ulu­lać.

– Może pój­dziesz się zdrzem­nąć? – za­pro­po­no­wał Bal­ta­zar, sły­sząc jej zie­wa­nie.

– Moje łóżko jest chyba jed­no­smo­ko­oso­bowe – przy­znała.

– Mo­żesz się wdra­pać na moje po­sła­nie, Fi­neczko. Ja się dziś nie będę kładł – po­wie­dział dzia­dek, nie od­ry­wa­jąc oczu od drogi.

Czy na­prawdę grzmoty wy­da­wały się te­raz cich­sze i bar­dziej od­le­głe, czy tylko ro­bił so­bie na­dzieję?

Finka prze­szła do czę­ści miesz­kal­nej, przy­trzy­mu­jąc się ścian, bo przy­czepą wy­raź­nie ki­wało na wy­bo­istej dro­dze, a wiatr na­pie­ra­jący z boku tylko po­gar­szał ko­ły­sa­nie. Sznu­rówka spała już tak głę­boko, że za­po­mniała o zwi­ja­niu skrzy­de­łek – roz­wi­nęły się te­raz jak dwa bło­nia­ste ko­cyki, przy­kryły jej pę­katy brzu­szek i wy­peł­niły całą prze­strzeń mię­dzy dolną a górną pry­czą. Dziew­czynka za­kra­dła się ci­cho, by wy­do­stać spod po­duszki no­tes do ko­mu­ni­ka­cji z mamą. To już drugi dzień, jak nie na­pi­sała do mamy ani pół li­stu, i na­stał do­bry mo­ment, by nad­ro­bić. Przy­naj­mniej coś się działo, poza me­czami na wrza­ski i obe­lgi.

Sznu­rówka za­mru­czała przez sen, a Finka po­gła­skała ją uspo­ka­ja­jąco. Gdy się­gała pod po­duszkę, po­czuła mu­śnię­cie ognia w gło­wie. Zaj­rzała pod małą po­du­szeczkę w sa­mym rogu pry­czy, gdzie w miękko wy­mosz­czo­nym pu­dełku spo­czy­wało jajko żar-ptaka, któ­rym miała się opie­ko­wać, aż się wy­kluje. Kiedy to zrobi? Nikt nie wie­dział. Ama­vis, elf, który po­in­for­mo­wał ją, że skoro wzięła do ręki to jajko, jest za nie od­po­wie­dzialna, zdra­dził tylko tyle: gdy Sor­cha bę­dzie go­towa, to się wy­kluje. Co mo­gło zna­czyć ty­dzień – albo sześć lat. Do tego czasu mu­siała się nią opie­ko­wać. Otu­liła ja­jeczko pu­chem i znów po­czuła go­rące mu­śnię­cie. I zro­zu­miała – żar-ptak też wy­czu­wał ja­koś bu­rzę i był nie­spo­kojny. Więc Finka zro­biła je­dyne, co wpa­dło jej do głowy. Szturch­nęła le­ciutko Sznu­rówkę, by się odro­binę prze­su­nęła, a po­tem wpeł­zła w wolną prze­strzeń mię­dzy ścianą a nią. Ogni­sta be­stiarka, smok i nie­wy­kluty żar-ptak z tru­dem mie­ściły się na jed­nej pry­czy, ale Finka nie na­rze­kała. Od razu po­czuła, że za­równo Sznu­rówka, jak i ja­jeczko uspo­ko­iły się i ich śpiące my­śli wy­peł­niła bło­gość. Ona w su­mie też po­czuła się le­piej. Wzięła więc no­tes i za­częła pi­sać do mamy szczery list o tym, co się ostat­nimi dniami działo w cyrku.

Po­przedni li­ścik od mamy wy­peł­niały py­ta­nia:

Hej, córeczko!

Co to za kłót­nie i wrza­ski, o któ­rych wspo­mnia­łaś? My­śla­łam, że tata i Syl­we­ster się po­go­dzili i za­warli so­jusz? O co znów po­szło? Czy nie ma tam ni­kogo, kto by im prze­mó­wił do ro­zumu? Jak się na to za­pa­trują człon­ko­wie cyr­ków? I jak wy się z tym ma­cie? Da­je­cie so­bie radę? Zmar­twi­łam się tro­chę, bo na­prawdę my­śla­łam, że naj­gor­sze za nimi! Sza­leń­stwo!

Mama

Finka wy­cią­gnęła swoje pióro z tur­ku­so­wym atra­men­tem i za­częła opi­sy­wać sze­ro­kie tło tej ca­łej chryi.

Ahoj, mamo!

Może tu, na Ru­bie­żach, w wo­dzie krąży sza­leń­stwo, bo dziad­kowi i Żucz­kowi cał­kiem od­biło. Przez kilka dni wrzesz­czeli na sie­bie, jakby to był ich ulu­biony sport i mieli do­stać ja­kieś punkty za gło­śność. My­ślę, że sami sie­bie nie słu­chali, bo w kółko po­wta­rzali to samo.

Za­częło się za­raz po tym, jak skoń­czył się kon­kurs cyr­kowy, który wy­gra­li­śmy. Elfy dały nam list że­la­zny, z któ­rym możemy jeź­dzić po ca­łych Ru­bie­żach i wy­stę­po­wać w mia­stecz­kach po dro­dze. Wie­ści się ro­ze­szły i do­sta­liśmy mnó­stwo za­pro­szeń. My­ślę, że lu­dzi cie­kawi też nasz po­dwójny cyrk, który trochę prze­chy­trzył elfy i po­ko­nał ne­kro­mantę i jego oży­wień­ców. Bran­wen mówi, że ta­kie rze­czy roz­no­szą się po Ru­bie­żach jak po­żar bu­szu, czyli bar­dzo szybko, bo lu­dzie tu lu­bią sza­leń­ców, a my się kwa­li­fi­ku­jemy. Nie wiem, czy więk­szość z nas, ale dzia­dek i Żu­czek na pewno.

Py­tasz, o co znów po­szło. W su­mie o nic no­wego, czyli o wszystko.

Kiedy zmu­szeni kon­kur­sem i groźbą śmierci z ręki el­fów połączy­li­śmy cyrki, oni za­warli pewną umowę. I albo uznamy, że Żu­czek ją zła­mał, albo że każdy z nich ina­czej ro­zu­miał wa­runki tej umowy.

Dzia­dek nie chce tre­so­wa­nych zwie­rząt na are­nie i ja się z nim zga­dzam. Zwłasz­cza Bam­bino jest bar­dzo nie­szczę­śli­wym sło­niem. I my­ślę, że wszyst­kie zwie­rzęta zgo­dzi­łyby się z dziad­kiem, gdyby umiały mó­wić, że od­wie­zie­nie ich na­tych­miast do Sank­tu­arium, gdzie żyłyby so­bie spo­koj­nie, bez stresu wy­stę­pów, świa­teł i lu­dzi, to bar­dzo do­bry po­mysł. Może poza Pro­siacz­kiem, bo on na­prawdę lubi się ba­wić piłką na sce­nie i ma du­szę praw­dzi­wego ar­ty­sty cyr­ko­wego. Ale po­zo­stałe się mę­czą. Dzia­dek i ja to czu­jemy. Syl­we­ster Żu­czek też, ale ma to w no­sie. I wy­my­ślił, że i ow­szem, zgo­dził się od­dać swoje zwie­rzęta do Sank­tu­arium, ale nie po­wie­dział do­kład­nie kiedy. A „kiedy”, które mu od­po­wiada, to na ko­niec se­zonu, czyli do­piero po wa­ka­cjach. I chce, by uczest­ni­czyły w tych wszyst­kich przed­sta­wie­niach, jeź­dziły z nami wszę­dzie przez całe wa­ka­cje, a do­piero po­tem się je umie­ści w Sank­tu­arium. Uważa, że plan dziadka, by to zro­bić bez zwłoki, to mar­no­wa­nie czasu, po­ten­cjału i roz­mi­ja­nie się z ocze­ki­wa­niami tych wszyst­kich mia­ste­czek, które nas za­pro­siły na wy­stępy, bo prze­cież ich mieszkańcy wie­dzą o tym, że zo­ba­czą nie tylko lu­dzi czy zmien­no­kształt­nych, ale wła­śnie tre­so­wane zwie­rzęta. Bo to jest tra­dy­cja.

Bar­dzo nie lu­bię tego, że używa słowa „tra­dy­cja”, by uspra­wie­dli­wić drę­cze­nie zwie­rząt. Wolę, gdy na­zy­wamy tra­dy­cją pie­cze­nie pier­nicz­ków na święta czy cho­dze­nie do kina w Dzień Dziecka, a nie coś pa­skud­nego, co po­winno znik­nąć z po­wierzchni ziemi, ale z ety­kietką „tra­dy­cja” na­gle jest czymś świę­tym i war­tym ochrony.

O to się kłócą nie­ustan­nie. Wy­wrza­skują so­bie w twarz różne mało przy­jemne rze­czy i dziś już do­szli do wy­wle­ka­nia ża­lów z cza­sów, kiedy obaj byli mło­dymi chło­pa­kami i na­wet nie znali babci.

My­śla­łam, by na­słać na nich Sznu­rówkę z wia­drem wody, ale moja biedna mała smo­czyca ma straszny ka­tar i ki­cha pło­mie­niami. Gdyby przy­pad­kiem spa­liła jed­nego z nich, by­łaby straszna afera. Czy wiesz, czym można wy­le­czyć ka­tar u smoka? Albo czy są tu ja­cyś smo­czy le­ka­rze? Sznu­rówka jest bar­dzo nie­spo­kojna. Nie je­stem pewna, czy to przez ten ka­tar, wrza­ski czy grzmoty.

Bo do tego wszyst­kiego do­szła bu­rza. I to nie byle jaka, ale TA STRASZNA BU­RZA NA RU­BIE­ŻACH, która po­trafi lu­dzi zmie­nić w po­twory. Przy­naj­mniej awan­tury uci­chły i wszy­scy je­dziemy do Ka­mien­nego Po­toku, gdzie po­win­ni­śmy być bez­pieczni. O ile nie spalą nas na sto­sie. Na pewno nie nu­dzimy się w te wa­ka­cje!

Ca­łusy z Ru­bieży.

Twoja córka Finka

PS 1 I Fra­nek też, na­dal nie chce nic pi­sać, ale czyta już na­sze li­sty i po­tem mi mówi, co jesz­cze po­win­nam Ci na­pi­sać. Te­raz za­snął, bo deszcz jak za­wsze go ulu­lał. A poza tym ma dwie roz­rywki – wku­rza­nie ty­grysa i czy­ta­nie fio­le­to­wej ksią­żeczki o ma­gii śmierci.

PS 2 Fra­nek prze­czy­tał po­przedni list, o tym, że ob­cię­łaś włosy bar­dzo krótko, bo i tak wy­pa­dają przez che­mię, i pyta, czy można ja­koś prze­słać no­te­sem zdję­cie. Bo bar­dzo chce wie­dzieć, jak te­raz wy­glądasz, żeby mógł zak­tu­ali­zo­wać twój por­tret. Da się?

Do­pi­sała u góry imię mamy, a strona od razu roz­bły­sła złotą ma­gią i Finka wie­działa, że jej list po­jawi się na kar­tach ta­kiego sa­mego no­tesu mamy szyb­ciej niż e-mail. Po tej stro­nie Bramy nie mo­gła mieć kom­pu­tera i nie było in­ter­netu, ale ma­gia też była cał­kiem fajna. Gdyby były z mamą ska­zane na tłu­ste go­łę­bie pocz­towe, chy­baby osza­lała.

Za­mknęła pióro i no­tes, scho­wała je znów pod po­duszkę i przy­tu­liła się do go­rą­cego ciałka Sznu­rówki, czu­jąc, że i ją do­pada śpioch.

Nie była pewna, jak długo spała, może tylko mi­nutkę, może kilka go­dzin, kiedy na­gle się obu­dziła. Przez chwilkę nie była pewna, co ją wy­rwało ze snu, ale usły­szała to znowu – dwa dłu­gie klak­sony, a po­tem krótki! Alarm, z ja­kie­goś po­wodu mu­sieli się za­trzy­mać!

Finka wy­śli­zgnęła się z po­sła­nia i spod skrzy­dła Sznu­rówki, które okry­wało ją jak ko­cyk, i wyj­rzała przez okienko. Nie wi­działa nic w ciem­no­ści nocy i zza gru­bej kur­tyny desz­czu. Tym­cza­sem kam­per się za­trzy­mał, a ona usły­szała gło­śne trza­śnię­cie drzwi w ka­bi­nie. Zaj­rzała tam, dziadka nie było. Zo­ba­czyła go w świe­tle re­flek­to­rów, jak idzie drogą, wy­ma­chu­jąc rę­kami i wy­krzy­ku­jąc coś, czego Finka nie sły­szała. Deszcz, grzmoty i od­głosy sil­nika stłu­miły jego słowa. Przez chwilę my­ślała, że wy­szedł tam i gada do sie­bie, ale wtedy zo­ba­czyła lisa. Nie! Dwa lisy! Całą masę li­sów! A po­tem dziew­czynę w oliw­ko­wej kurtce i z mocno krę­co­nymi wło­sami, które wy­sta­wały jej spod kap­tura tak, że Finka nie wi­działa jej twa­rzy. Czy ona szła so­bie ulicą w środku tej ulewy? Naj­wy­raź­niej.

Dzia­dek przez chwilę z nią roz­ma­wiał, a po­tem mach­nął ręką w stronę ka­ra­wany i wró­cił do ka­biny. Cze­kał chwilę na dźwięk klak­sonu, a po­tem sam dał sy­gnał do od­jazdu i ru­szył.

– Kto to był? – za­py­tała Finka.

Bal­ta­zar Bą­czek od­wró­cił się za­sko­czony.

– Och, nie śpisz? To tylko au­to­sto­po­wiczka. Za­bra­li­śmy ją, by nie zo­stała tu sam na sam z bu­rzą.

– Lisy też? – upew­niła się dziew­czynka.

– Całą sió­demkę, bo naj­wy­raź­niej są z nią. Tu by­łoby im cia­sno, ale u Jew­gie­nija w au­to­bu­sie zmiesz­czą się bez pro­blemu. Wszystko jest w po­rządku – za­pew­nił.

Finka przy­tak­nęła, ale nie mo­gła się po­zbyć prze­czu­cia, że jed­nak nie wszystko. Może cho­dziło o bu­rzę? A może o tę dziew­czynę i jej lisy? Bo była pewna, że przy­naj­mniej jed­nego z nich już kie­dyś wi­działa…

Ciąg dal­szy w wer­sji peł­nej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: