Szczwane sztuczki - ebook
Szczwane sztuczki - ebook
Cyrk Jutrzenka Baltazara Bączka ponownie zaskakuje nas nierzeczywistymi zdarzeniami. Magiczne lisy, wiecznie głodne trolle, szydercze gryfy i smok Sznurówka – czy jesteście na to gotowi?
Franek i Finka spędzają wakacje w nietypowym cyrku swojego ekscentrycznego dziadka. To właśnie tam bliźniaki po raz pierwszy poznają swoje magiczne zdolności i uczą się, jak z nich korzystać. Ich niezwykły talent okazuje się niezbędny, by pokonać niebezpieczne istoty, które zagrażają magicznej krainie.
Czy i tym razem rodzeństwu uda się powstrzymać zło?
Aneta Jadowska zaprasza do świata magii! Wstąp za Bramę do cyrkowego świata i wyrusz na przygodę z Frankiem i Finką!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67176-02-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Franek biegł najszybciej, jak mógł, a gdy dotarł do kampera dziadka, odbił się od ziemi i zaczął się wspinać po drabince na dach ze zwinnością małpiatki. Goniący go tygrys był doskonałą motywacją. Ogromny kot skoczył za nim i już prawie złapał chłopca za nogawkę spodni, ale grawitacja zadziałała w samą porę.
Max próbował jeszcze uczepić się drabinki, jednak okrągłe, metalowe poprzeczki nie współpracowały z jego wielkimi kocimi łapami i pazurami, więc spadł na cztery łapy z podirytowanym stęknięciem. Popatrzył na chłopca z dołu, warknął głośno i odszedł z całą godnością, na jaką było go stać. A nie miał jej zbyt wiele. Nie z żółtym balonikiem wypełnionym helem, który unosił się nad nim, przywiązany do jego ogona. Parsknął i odszedł, by w zaciszu własnej przyczepy odplątać tę nieznośnie śliską wstążeczkę…
Franek uśmiechał się od ucha do ucha, stojąc na dachu przyczepy. To mu się udało. Odkąd tylko on i Finka trafili do cyrku, Max i Simona, małżeństwo zmiennokształtnych tygrysów, za punkt honoru postawiło sobie droczyć się i robić sobie żarty kosztem wnucząt właściciela cyrku. Już pierwszego dnia solidnie ich nastraszyli. Wystarczyło, że dwa ogromne tygrysy usiadły na nich, rycząc jak wściekłe bestie i szczerząc ogromne zębiska. Dzieciaki nie wiedziały wtedy nawet, że istnieje coś takiego jak zmiennokształtni i to nie są takie prawdziwe tygrysy ludojady. Franek obiecał sobie wtedy, że kiedyś się Maxowi odwdzięczy, i wreszcie mu się udało. Był z siebie naprawdę dumny. Zdobycie balona, a następnie zakradanie się do śpiącego w baseniku tygrysa nie było łatwe! A potem musiał jeszcze uciec… Ale dzięki temu, że Max go gonił, każdy w cyrku widział, że ogromny kocur miał przywiązany do ogona balonik i że to Franek go tam umieścił!
Simona nie pomagała mężowi. Też w tygrysiej formie, turlała się ze śmiechu. Takie były właśnie koty – czasami po prostu chodziło o psoty, o nic więcej. Franek uniósł ręce jak zwycięski bokser, a ona pokiwała głową, wciąż chichocząc, i podreptała za Maxem. Zapewne by się z niego jeszcze trochę ponabijać.
Franek przeszedł po dachu do siostry, która siedziała po turecku tuż nad przednią szybą pojazdu, zamyślona. Nad nią, prawie jak żółty balonik nad zadkiem Maxa, unosił się zaskakująco duży, czerwono-złoty gad. Franek był absolutnie pewien, że Sznurówka, zaprzyjaźniona smoczyca jego siostry, która nazywała ją mamusią, urosła przez ostatnie dwa tygodnie. A do tego ciągle kichała, a ilekroć to robiła, zmieniała się w skrzydlaty miotacz płomieni. Niepokojące.
Usiadł koło siostry i zagaił:
– Czemu Sznurówka ciągle zieje ogniem?
– Chyba się przeziębiła, albo to alergia? Nie jestem pewna. W broszurce nie ma ani słowa, jak leczyć u smoków takie objawy. Autorzy skupili się raczej na przepędzaniu ich z wioski, gdy zjadają owce… Poza tym jest niespokojna. Coś się zbliża. W kółko powtarza coś o burzy i ciemności.
– Mówiłaś o tym dziadkowi? – zapytał.
– Próbowałam. – Finka wzruszyła ramionami. Westchnęli jednogłośnie.
Przez ostatnie trzy tygodnie bliźniaki odkryły więcej dziwnych rzeczy niż przez pierwsze jedenaście lat ich życia. Rzeczy niesamowitych, magicznych, jak brama do innego świata, który nazywał się Rubieże, elfy, smoki, potwory i różne rodzaje magii. Żadna z nich nie zaskoczyła ich tak bardzo jak to, że dorośli czasami po prostu zapominają, jak to jest być dorosłymi. Nie zawsze są rozsądni i czasami zachowują się po prostu okropnie dziecinnie. Gdyby Franek i Finka zrobili coś takiego, na pewno zostaliby uziemieni na cały miesiąc.
Ale dorosłych nikt nie uziemia. Nawet gdy bardzo na to zasługują.
Baltazar Bączek, dziadek bliźniaków, i maestro Sylwester Żuczek – jego kiedyś najlepszy przyjaciel, potem zaciekły wróg, a teraz coś pomiędzy – zasługiwali na karnego jeżyka, wysłanie do łóżka bez kolacji lub jakąś równie drastyczną karę, bo zachowywali się po prostu nieznośnie. Od kilku dni staczali wielkie pojedynki na słowa. Czyli po prostu wydzierali się na siebie bez opamiętania. Możliwe, że już całkiem ogłuchli od tych wrzasków, bo chyba nie słyszeli nawet niskich pomruków grzmotów nadciągającej burzy. Może któregoś z nich musiałby walnąć piorun, żeby choć na chwilę przerwali tę awanturę.
Finka nie rozumiała, jak dwóch dorosłych mężczyzn może się zachowywać w ten sposób. Najgorsze, że nikt z cyrku nawet już nie próbował ich uspokajać, inaczej kończyło się to kolejnymi wybuchami złości, bo „oni tu rozmawiają! Im się nie przeszkadza!”. I tak się to toczyło. Członkowie obu zjednoczonych niedawno cyrków cierpliwie czekali, aż maestrowie się wykrzyczą. A potem może nawet dojdą do jakiegoś porozumienia. Po cichu obstawiali finał tej katastrofy – Jewgienij był skarbnikiem tych zakładów i miał już wielki słój banknotów, który trafi do tego, kto przepowie właściwie zakończenie starcia Bączka i Żuczka.
Kto mógł przewidzieć, że pomysł, by zjednoczyć cyrk Jutrzenka z cyrkiem Solaris, obróci się w taką awanturę? W sumie to była inicjatywa Finki, co Franek jej teraz, gdy obóz rozbrzmiewał odgłosami kolejnej kłótni, przypomniał.
– To trochę twoja wina – powiedział.
– Alternatywą była śmierć z ręki elfów. Skąd mogłam wiedzieć, że gdy udobruchamy elfy, ta dwójka skoczy sobie do gardeł? – odpowiedziała przygnębiona.
Albo kto by przewidział, że Bączek i Żuczek będą tak samo głośni, kłótliwi i uparci jak osły? I że nigdy im nie zabraknie sił na kolejną rundę przepychanek i wrzasków?
Baltazar nawet przez sen staczał pojedynki na słowa z Sylwestrem. Budził wnuki głośnym mamrotaniem, gniewnymi prychnięciami i uderzaniem pięścią w kołdrę. W snach na pewno wygrywał wszystkie te starcia. Na jawie szli łeb w łeb.
Bliźniaki w życiu nie słyszały takich awantur. Odkąd przystąpili do cyrku, by po raz pierwszy spędzić z dziadkiem wakacje, ich tolerancja na hałasy i dziwne dźwięki wzrosła. Ryk tygrysów czy niedźwiedzia, trąbienie i tupanie słonia czy wielkich jak góry smoków przesunęły im granice tego, co właściwie było normalne, ale do wrzasków dwóch dorosłych mężczyzn nie mogli się przyzwyczaić. I chyba nie chcieli, bo to naprawdę nie było normalne.
– Przynajmniej nie musimy się wysilać, by ich podsłuchiwać. – Franek doszukiwał się jakichś pozytywnych stron sytuacji.
– I tak od kilku godzin nie krzyczą nic nowego – burknęła Finka. – Nasłałabym na nich Sznurówkę z wiadrem zimnej wody, ale z tym jej ognistym kichaniem to mogłoby się skończyć dramatycznie.
Kolejny grzmot przetoczył się po niebie, niczym pomruk głodnego potwora. Sznurówka opadła na dach obok Finki i rozćwierkała się nerwowo. Dziewczynka przytuliła ją i pogłaskała po pleckach, między skrzydłami.
– Będzie dobrze, Sznuróweczko, nic ci się nie stanie – zapewniła.
Ale smok wcale się nie uspokoił. Wymachując łapkami, skrzeczał i świergotał, a Franek nie był w stanie zrozumieć, o co mu chodziło. Finka rozumiała, ale nie była w stanie uspokoić Sznurówki. Kiedy myślała, że już prawie, prawie, kolejny grzmot sprawił, że smoczyca podskoczyła, rozwinęła szeroko skrzydła i zionęła dwumetrowym ogniem. A potem zerwała się do lotu i krążyła nad przyczepą jak bardzo zdenerwowany latawiec.
– Kto by pomyślał, że smoki boją się burzy – powiedział Franek.
– Nie jestem pewna, czy ona się boi każdej, ale na pewno boi się tej.
– A czym się właściwie różni ta od innych? – zapytał, marszcząc brwi.
– Pojęcia nie mam, ale w cyrku też reagują na nią nerwowo… Może to jakaś rzecz „z tej strony Bramy”?
– Gdyby to naprawdę było coś groźnego, dziadek chybaby zareagował, nie? – zapytał, ale zanim siostra odpowiedziała, sam pokręcił głową i przyznał: – O ile w ogóle w tym zacietrzewieniu słyszą te grzmoty…
Przez ostatnie trzy tygodnie życie Franka i Finki kompletnie się zmieniło.
Odkryli, że magia istnieje i sami też ją mają. Ich świat się poszerzył i zrozumieli, jak wiele rzeczy jeszcze czeka na odkrycie. I nawet gdy było niebezpiecznie czy wisiało nad nimi zagrożenie z rąk elfów i nekromantów, bawili się doskonale. Przeżywali przygodę swojego życia.
Ale odkąd dziadek i Żuczek zaczęli się żreć jak uparte osły i wściekłe psy, radość bliźniaków przygasła. Tęsknili za dziadkiem, z którym mogli rozmawiać, pytać o rzeczy, których nie rozumieli. Za dziadkiem, który śmiał się i opowiadał dziwaczne i wesołe historie. Od kilku dni nie było po nim śladu. Był tylko kłótliwy tyran, który nawet jeśli chwilowo nie wyrzucał z siebie potoku gniewnych słów, układał w głowie tyrady i argumenty, maszerował po obozie ze splecionymi na plecach przedramionami i marszczył groźnie brwi.
Humor i atmosfera zabawy w cyrku przygasły. Skończyli występy w Smoczym Grodzie, odjechali spory kawałek i rozbili obóz, próbując zdecydować, gdzie udać się dalej. Po wygranym konkursie Letniego Dworu Elfów ich reputacja obiegła Rubieże i mieli mnóstwo zaproszeń od miast, miasteczek i wiosek.
Ale to nie o wybór, do którego mieliby jechać, kłócili się Żuczek i Bączek. Kłócili się o zasady, idee i priorytety. A takie kłótnie są najgorsze – i mogą nigdy się nie skończyć. Albo kończą się rękoczynami i przemocą.
– Pytałaś Branwen, jak zareagowałyby elfy, gdybyśmy się znów rozpadli na dwa cyrki? – zapytał cicho Franek.
Finka pokiwała głową. Była u wiedźmy już drugiego dnia impasu między maestrami.
– Wolałabym nigdy tego nie sprawdzać w praktyce – powiedziała Branwen. – Nie mam żadnych wątpliwości, że poczułyby się oszukane. A tego naprawdę nie traktują lekko.
Tylko czemu, w takim razie, martwiły się o to jedenastoletnie dzieci, ale nie dwaj dorośli i niegłupi panowie? Wielkie tajemnice dorosłych, najwyraźniej.2. Branwen wkracza na ring!
Kolejny grzmot przetoczył się po niebie jak ogromny głaz, wprawiając w drżenie szyby i wyprowadzając z równowagi zwierzęta w cyrku. Konie rżały w zagrodzie za przyczepami, słoń trąbił nerwowo i przestępował z nogi na nogę, dziaduszka Niedźwiedź stanął na tylnych łapach i zaryczał tak, że przez chwilę Franek i Finka nie słyszeli nic innego. Sznurówka zapikowała w dół i opadła znów koło Finki. Wtuliła się w nią ze wszystkich sił, prawie spychając dziewczynkę z dachu. Cała drżała i popiskiwała nerwowo.
I wtedy huknęły drzwi, uderzając o ścianę przyczepy Branwen. Wiedźma wymaszerowała z niej, a czarne, sięgające do kolan włosy powiewały za nią jak peleryna, razem z połami czerwonego kimona. Przemaszerowała przez obóz, kierując się prosto do niewielkiego placyku, który utworzyły zaparkowane dookoła przyczepy. Na samym środku znajdowało się palenisko, z którego od wielu godzin nikt nie korzystał, bo właśnie tam toczyła się awantura i członkowie cyrku omijali to miejsce szerokim łukiem. Ale nie Branwen.
Stanęła przed Bączkiem i Żuczkiem, a kiedy ci nawet jej nie zauważyli, wyciągnęła z kieszeni szklaną buteleczkę i rozbiła ją o żeliwną misę paleniska. Huknęło, a słup ognia wzbił się dwa metry w górę, zwracając wreszcie uwagę awanturników.
– Cisza! – rozkazała, gdy obaj zaczęli mówić coś podniesionymi głosami. Uniosła kolejną buteleczkę, tym razem z czerwonym płynem w środku, i dodała: – Wystawiajcie moją cierpliwość dalej na próbę, wyzywam was!
Umilkli. Nagle jakby ktoś uciął ostrym nożem ich pretensje i argumenty.
– Rozejrzyjcie się, idioci, co wisi w powietrzu. A potem zastanówcie się, co musicie zrobić, żeby wszyscy z cyrku przeżyli. Mogę umierać w imię zasad, ale nie w imię głupich kłótni i waszego uporu – powiedziała twardo.
Ruszyła z powrotem do swojej przyczepy. W połowie drogi odwróciła się jeszcze.
– Baltazarze, jak ci nie wstyd pokazywać się wnukom od tej strony? – zapytała.
Sylwester uśmiechnął się z wyższością, a ona zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
– Nie myśl, że na ciebie rodzina nie patrzy z niesmakiem. Zasłużyliście obaj na wywiezienie was z cyrku na taczkach. Żaden z was nie zasługuje na tytuł maestra – stwierdziła i wróciła do swojej przyczepy. Znów trzasnęła drzwiami.
Awantura zamarła. Pierwszy raz od kilku dni Żuczek i Bączek patrzyli na siebie bez wrzasków. Żaden nie planował ustąpić, nie uznałby się za pokonanego, ale coś w słowach Branwen zapiekło obu boleśnie.
I dotarło do nich coś jeszcze. Jak na komendę obaj zadarli głowy w niebo i zagapili się w ciemne, kłębiaste burzowe chmury, które spowijały niebo tak gęstym kożuchem, że choć było ledwie po szesnastej, prawie nie było widać słońca. Grzmoty przełamywały ciszę, z głośnym dudnieniem i echem. I nagle lunęło. Bez ostrzeżenia. Żaden tam lekki letni deszczyk, ale porządne oberwanie chmury.
– Chyba nie muszę już wysyłać Sznurówki z wiaderkiem wody – powiedziała Finka z szerokim uśmiechem, wystawiając twarz na deszcz.
– Hej, szkraby, a co wy tam robicie na dachu? Schodzić szybciutko, zanim piorun kogoś trafi! – zawołał nagle oprzytomniały dziadek.
I już biegł w stronę przyczepy, wymachując rękami, niczym wielki struś. Czarny cylinder i fioletowy surdut szybko nasiąkały wodą, więc nim dotarł, ociekał nią, jakby niebo wylało na niego całą balię, a nie tylko wiaderko, jak planowała Finka.
– Do środka! Już, już! – poganiał dzieciaki. Z westchnieniem schodziły po drabince.
Spędziły na tym dachu wiele godzin w ostatnich dniach, a dopiero dziś zauważył. Dorośli naprawdę są dziwni, pomyślał Franek. Tacy niekonsekwentni. I nieuważni.
* * *
Sznurówka zleciała za nimi i gdy wchodzili do przyczepy, również wpakowała się do środka. Smoczyca była duża, pękata i musiała ciasno zwinąć skrzydełka, żeby w ogóle zmieścić się w drzwiach, a wewnątrz zajęła tyle miejsca, że nikt nie mógłby jej wyminąć! Poczłapała prosto do piętrowego łóżka i wcisnęła się, z niemałym wysiłkiem, na dolną pryczę, na posłanie Finki. Wtuliła pyszczek w poduszkę, która pachniała mamusią, i cichutko mruczała, nie zawracając sobie głowy zaskoczonym spojrzeniem Franka, Finki, a już zwłaszcza Baltazara. Trzy minuty później zaczęła pochrapywać.
– Czemu twój smok jest w środku? – zapytał Baltazar przez ściśnięte gardło.
Wyobraźnia podsuwała mu straszne obrazy kichającej Sznurówki i płomieni pożerających wszystko.
– Boi się burzy – powiedziała Finka, jakby to było oczywiste.
– To nie jest jej pierwsza burza – zauważył przytomnie dziadek.
– Ale o tamtych nie mówiła, że to apokalipsa. Nawet nie wiedziałam, że zna słowo „apokalipsa” – odparła dziewczynka, zastanawiając się, czy da radę się wcisnąć gdzieś koło Sznurówki, czy będzie dziś spała na siedząco, w kabinie kierowcy albo na kufrze, który był duży i świetnie się sprawdzał jako ławka, ale Finka wiedziała, że będą jej z niego zwisały nogi…
Baltazar nic nie powiedział, za to oczy pociemniały mu z niepokoju. Rozdał dzieciom ręczniki i sam też zaczął się energicznie wycierać. Nasłuchiwał przy tym pomruków zbliżającej się burzy. Czy to możliwe, że to była TA burza? Czy smoczątko ponosiła wyobraźnia?
Od ostatniej minęły tylko dwa lata, powinniśmy mieć co najmniej pięć lat zapasu! – myślał, czochrając brodę frotowym ręcznikiem.
Czy ktoś rzucił jakąś klątwę na niego i jego cyrk? A już na pewno na wizytę jego wnuków? Najpierw radosny konkurs cyrkowy zmienił się w walkę o życie, a teraz to? Czy to możliwe?
Kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi przyczepy, podskoczył z piskiem, wytrącony z niewesołych rozważań.
Na progu stanęła Branwen w żółtym sztormiaku zarzuconym na kimono, z pasującym kapeluszem o szerokim rondzie, z którego strumieniami spływała woda.
– Musimy porozmawiać – powiedziała.
Bez słowa podał jej czysty ręcznik.
Branwen odłożyła kapelusz i sztormiak i opadła na kufer Finki. Bliźniaki usiadły na drugim, po przeciwnej stronie stolika, więc Baltazarowi zostało podpieranie szafki. A chętnie by usiadł, bo czuł, że kolana mu trochę drżą. Narastały w nim złe przeczucia, a poważna mina wiedźmy tylko je podkarmiała.
– Mamy bardzo mało czasu – oświadczyła bez zbędnych wstępów. – Karty są pewne. To nie jest zwykła burza. Musimy prędko znaleźć schronienie.
– Niemożliwe, to za szybko – zaklinał rzeczywistość Bączek.
Wiedźma uniosła tylko czarną jak skrzydło kruka brew i powiedziała:
– Nie sądzę, by burza często zaglądała do kalendarza. Mogła się szybciej naładować przez to, jak intensywny był konkurs Letniego Dworu. A może Nero Mortus zaburzył równowagę albo Rubieże po prostu mają magiczną czkawkę. Kto to wie? Ale nadchodzi i musimy się schować. Do miasteczek z trasy mamy za daleko. Nie zdążymy, dogoni nas w szczerym polu. Zostaje tylko jedno miejsce. – Popatrzyła chłodno na Baltazara.
– Kamienny Potok – powiedział cicho, analizując w myślach mapę Rubieży.
– Przyjmą nas tam w ogóle? – zapytała posępnie.
Wzruszył ramionami.
– Normalnie by nas psami poszczuli, ale burza wszystko zmienia. Nie mogą odmówić, gdy powołamy się na prawo bezpiecznej przystani.
– Bylebyśmy nie zostali dłużej niż minutę po burzy – zauważyła.
Skinął głową.
– Nie możemy czekać do rana – dodała.
– Tak, powiem wszystkim, by się pakowali – odparł cicho.
– Już się pakują, uprzedziłam ich. Ale byłoby dobrze, gdybyś im powiedział, że masz jakiś plan i ta burza nie pozwija ich w precle. Dużo straciłeś w ich oczach w ostatnim czasie, Baltazarze, zapracuj na ich zaufanie albo stracisz cyrk – zakończyła, wstając od stołu.
Założyła sztormiak i kapelusz, a potem bez słowa wyszła w deszcz.
Baltazar Bączek skubał brodę, zatroskany.
– Poprzypinajcie wszystko, zabezpieczcie szafki i szuflady. Za godzinę ruszamy. Muszę z nimi porozmawiać – powiedział i wyszedł za Branwen, nie zawracając sobie głowy szukaniem parasola.
– Co się właśnie wydarzyło? – zapytał oszołomiony Franek.
– Pojęcia nie mam, ale bardzo bym chciała wiedzieć, jaka burza zwija ludzi jak precle…3. Finka wydusza z dziadka kilka odpowiedzi!
Członkowie cyrku mieli duże doświadczenie w pakowaniu się, zwijaniu obozu i ruszaniu w drogę, więc dwie godziny później byli gotowi. Z kamperem Baltazara na czele i jeszcze większą przyczepą Sylwestra na końcu tworzyli długą karawanę. Już jeden cyrk to mnóstwo pojazdów, a co dopiero podwójny! Był jak najdłuższa stonoga świata.
Z burzą na ogonie i szybko nadciągającą nocą czuć było podenerwowanie na ostatniej odprawie, nim ruszyli w drogę. Ustalili sygnały alarmowe i ostrzegawcze, gdyby trzeba się było zatrzymać lub komuś stało się coś po drodze. A potem wszyscy wsiedli za kierownice swoich pojazdów, kamperów, ciężarówek, przerobionych na mieszkanka autobusów, samochodów z doczepionymi przyczepkami… Nikt nie mówił głośno o tym, co się mogło wydarzyć. Nie wypominali obu maestrom, że przez te kłótnie stracili mnóstwo czasu, ale wymieniali niespokojne spojrzenia.
Baltazar czuł się z tym źle. Gryzło go sumienie i podgryzało poczucie winy. Powinien być mądrzejszy. Do jego obowiązków należało troszczenie się o całą trupę i ich bezpieczeństwo. Zawiódł pokładane w nim zaufanie. I jeszcze słowa Branwen paliły go pod mostkiem jak wrzody – bo faktycznie, czy chciał, by takim go zapamiętały wnuki? Och, źle mu z tym było, źle.
Rozejrzał się po wnętrzu przyczepy – bliźniaki wszystko idealnie pozamykały i posprzątały. Na dolnej pryczy ciągle spał smok, na górnej leżał Franek, rysował coś całkiem skupiony.
Tylko gdzie Fineczka? – pomyślał zaniepokojony dziadek.
– Tutaj!
Dziewczynka wychyliła się zza zasłonki, która oddzielała część mieszkalną od kabiny kierowcy, jakby czytała w jego myślach. A chyba tego nie potrafiła, prawda? Z jego wnukami w sumie nigdy nic nie wiadomo…
Podrapał się po brodzie, przeszedł do kabiny i usiadł za kierownicą.
Odpalił silnik. Maszyna zamruczała jak wielki kot, a reflektory przebijały się przez nienaturalną o tej porze ciemność i gęstą kurtynę deszczu. Fatalne warunki do jazdy, pomyślał. Cały czas czuł na sobie uważne spojrzenie wnuczki i już wiedział, że zbliża się czas, gdy będzie grillowany.
Nic dziwnego, że Franio zajął się swoimi sprawami – wiedział, że siostra wydusi wszystkie informacje.
Bączek ruszył, a za nim kolejne i kolejne pojazdy. Odetchnął, gdy kilka minut później usłyszał trzy trąbnięcia – oznaczały, że ostatni w rzędzie, Sylwester Żuczek, też już dołączył do karawany. Mieli przed sobą długą noc jazdy i cień szansy, że zdołają przegonić tę burzę…
– Czyżby zalęgły ci się w łóżku smoki? – zażartował Baltazar, próbując rozproszyć nieco Finkę.
– Nie chciała zostać na zewnątrz. Ale w ciepełku i w suchej przyczepie prawie całkiem zniknął jej katar, więc nie kicha.
– Tyle dobrego – przyznał dziadek, bo tylko pożaru mu tu dziś brakowało.
– Boi się burzy. Nie chce, by zmieniła ją w potwora – powiedziała i czekała na reakcję dziadka, ale ten tylko zaczął skubać brodę. – Więc? – zapytała spokojnie Finka. – O co chodzi z tą burzą? Czemu Sznurówka mówi o apokalipsie i potworach, a Branwen o zwijaniu w precle?
– Z tymi preclami to troszeczkę na wyrost, zdarzyło się to ledwie kilka razy – odezwał się, ale szybko umilkł, bo nie brzmiało to aż tak uspokajająco, jak miał nadzieję. Chrząknął i zaczął od nowa. – Każda burza ma w sobie trochę magii, ale co kilka lat zdarzają się na Rubieżach magiczne sztormy i wtedy faktycznie najbezpieczniej jest być w miasteczku.
– W miastach nie ma magicznych burz? – zapytała jego dociekliwa wnuczka.
– Są, ale miasteczka mają mury ochronne. Takie jak te, które widziałaś w Smoczym Grodzie. One pełnią ważną funkcję, są jak osłaniające okręgi wokół całego miasta. A to trzyma z daleka nie tylko nieprzyjazne armie, ale też złowrogą magię – tłumaczył.
– Okręgi ochronne wokół obozu byłyby za słabe?
– Wolałbym ich nie wypróbowywać – przyznał i skrzywił się lekko.
Na pewno nie zamierzał ze szczegółami opowiadać dziecku, co dokładnie mogłoby się z nimi stać, gdyby burza uderzyła prosto w silne jak na cyrk, ale słabe w obliczu burzy osłony kręgu.
– Bo zmieniłaby nas w potwory? – dopytywała.
– Mogłaby – przyznał. – Ma upodobanie w potworach.
– Takich z bestiariuszy czy całkiem nowych?
– Wszystkich rodzajach. Część potworów z bestiariuszy tak właśnie powstała.
Dziewczynka przez chwilę przyswajała nowe informacje. Niemal słyszał zgrzyt trybików obracających się w jej głowie.
– Co się stanie, jeśli nie zdążymy do Kamiennego Potoku? Albo jeśli nas jednak nie wpuszczą? Czy z nimi też się pokłóciłeś? – zapytała, a on westchnął ciężko. Jego reputacja naprawdę ucierpiała na tych awanturach…
– Zdążymy – brzmiał pewniej, niż się czuł. – Nie pokłóciłem się z nikim w Kamiennym Potoku, byłem tam tylko raz, jakieś trzydzieści lat temu, kiedy twoja mamusia była małą dziewczynką. Oni tam po prostu nie lubią cyrków, z magią też mają problemy. Wyznają swoją wiarę i ona źle patrzy na takie rzeczy.
– Magia nie zniknie tylko dlatego, że w nią nie wierzą – powiedziała.
– Nie zniknie. Ale w ich oczach jest czymś złym, nagannym, czego powinniśmy się wstydzić, a nie jeździć po Rubieżach i pokazywać publiczności.
– Ale nie palą takich jak my na stosie? – Zmarszczyła gniewnie brwi, a dziadek uśmiechnął się lekko, gdy dotarło do niego, że jego wnuczka identyfikowała się już z ludźmi cyrku.
– Raczej nie. Od kilku lat się to właściwie nie zdarza – zapewnił.
Cóż, to też nie brzmiało tak uspokajająco, jak miał nadzieję…
– Na Rubieżach jedna reguła jest ważniejsza od wszystkich innych: nie można nikomu odmówić schronienia przed burzą. Nie tylko dlatego, że jeśli burza go spotworzy, to może się zemścić, ale też dlatego, że kiedyś sytuacja może się odwrócić. Gdyby nie pozwolili nam się schronić, nikt nie pomógłby im w potrzebie. Ludzie zaczęliby unikać miasteczka, zerwaliby kontakty handlowe i tak dalej. To poważne konsekwencje na Rubieżach.
Finka milczała, zastanawiając się nad wszystkim, co usłyszała. Czy nadejdzie moment, kiedy będzie wiedziała wszystko, co powinna, o życiu po tej stronie Bramy? Pewnie nie. Zawsze coś jeszcze wychodziło w praniu.
Jechali w ciemności, z deszczem rozbijającym się o szybę i bębniącym o dach. Finka miała ze sobą bestiariusz, ale po tym, co usłyszała o burzy i ryzyku przepotworzenia, nie chciała go czytać. Nie teraz. To byłoby trochę jak podpowiadanie burzy głupich pomysłów.
Zaczynała się robić senna. Z kabiny dobiegało ją chrapanie Sznurówki i nieco cichsze, ale równie regularne pochrapywanie Franka, którego deszcz zawsze potrafił ululać.
– Może pójdziesz się zdrzemnąć? – zaproponował Baltazar, słysząc jej ziewanie.
– Moje łóżko jest chyba jednosmokoosobowe – przyznała.
– Możesz się wdrapać na moje posłanie, Fineczko. Ja się dziś nie będę kładł – powiedział dziadek, nie odrywając oczu od drogi.
Czy naprawdę grzmoty wydawały się teraz cichsze i bardziej odległe, czy tylko robił sobie nadzieję?
Finka przeszła do części mieszkalnej, przytrzymując się ścian, bo przyczepą wyraźnie kiwało na wyboistej drodze, a wiatr napierający z boku tylko pogarszał kołysanie. Sznurówka spała już tak głęboko, że zapomniała o zwijaniu skrzydełek – rozwinęły się teraz jak dwa błoniaste kocyki, przykryły jej pękaty brzuszek i wypełniły całą przestrzeń między dolną a górną pryczą. Dziewczynka zakradła się cicho, by wydostać spod poduszki notes do komunikacji z mamą. To już drugi dzień, jak nie napisała do mamy ani pół listu, i nastał dobry moment, by nadrobić. Przynajmniej coś się działo, poza meczami na wrzaski i obelgi.
Sznurówka zamruczała przez sen, a Finka pogłaskała ją uspokajająco. Gdy sięgała pod poduszkę, poczuła muśnięcie ognia w głowie. Zajrzała pod małą poduszeczkę w samym rogu pryczy, gdzie w miękko wymoszczonym pudełku spoczywało jajko żar-ptaka, którym miała się opiekować, aż się wykluje. Kiedy to zrobi? Nikt nie wiedział. Amavis, elf, który poinformował ją, że skoro wzięła do ręki to jajko, jest za nie odpowiedzialna, zdradził tylko tyle: gdy Sorcha będzie gotowa, to się wykluje. Co mogło znaczyć tydzień – albo sześć lat. Do tego czasu musiała się nią opiekować. Otuliła jajeczko puchem i znów poczuła gorące muśnięcie. I zrozumiała – żar-ptak też wyczuwał jakoś burzę i był niespokojny. Więc Finka zrobiła jedyne, co wpadło jej do głowy. Szturchnęła leciutko Sznurówkę, by się odrobinę przesunęła, a potem wpełzła w wolną przestrzeń między ścianą a nią. Ognista bestiarka, smok i niewykluty żar-ptak z trudem mieściły się na jednej pryczy, ale Finka nie narzekała. Od razu poczuła, że zarówno Sznurówka, jak i jajeczko uspokoiły się i ich śpiące myśli wypełniła błogość. Ona w sumie też poczuła się lepiej. Wzięła więc notes i zaczęła pisać do mamy szczery list o tym, co się ostatnimi dniami działo w cyrku.
Poprzedni liścik od mamy wypełniały pytania:
Hej, córeczko!
Co to za kłótnie i wrzaski, o których wspomniałaś? Myślałam, że tata i Sylwester się pogodzili i zawarli sojusz? O co znów poszło? Czy nie ma tam nikogo, kto by im przemówił do rozumu? Jak się na to zapatrują członkowie cyrków? I jak wy się z tym macie? Dajecie sobie radę? Zmartwiłam się trochę, bo naprawdę myślałam, że najgorsze za nimi! Szaleństwo!
Mama
Finka wyciągnęła swoje pióro z turkusowym atramentem i zaczęła opisywać szerokie tło tej całej chryi.
Ahoj, mamo!
Może tu, na Rubieżach, w wodzie krąży szaleństwo, bo dziadkowi i Żuczkowi całkiem odbiło. Przez kilka dni wrzeszczeli na siebie, jakby to był ich ulubiony sport i mieli dostać jakieś punkty za głośność. Myślę, że sami siebie nie słuchali, bo w kółko powtarzali to samo.
Zaczęło się zaraz po tym, jak skończył się konkurs cyrkowy, który wygraliśmy. Elfy dały nam list żelazny, z którym możemy jeździć po całych Rubieżach i występować w miasteczkach po drodze. Wieści się rozeszły i dostaliśmy mnóstwo zaproszeń. Myślę, że ludzi ciekawi też nasz podwójny cyrk, który trochę przechytrzył elfy i pokonał nekromantę i jego ożywieńców. Branwen mówi, że takie rzeczy roznoszą się po Rubieżach jak pożar buszu, czyli bardzo szybko, bo ludzie tu lubią szaleńców, a my się kwalifikujemy. Nie wiem, czy większość z nas, ale dziadek i Żuczek na pewno.
Pytasz, o co znów poszło. W sumie o nic nowego, czyli o wszystko.
Kiedy zmuszeni konkursem i groźbą śmierci z ręki elfów połączyliśmy cyrki, oni zawarli pewną umowę. I albo uznamy, że Żuczek ją złamał, albo że każdy z nich inaczej rozumiał warunki tej umowy.
Dziadek nie chce tresowanych zwierząt na arenie i ja się z nim zgadzam. Zwłaszcza Bambino jest bardzo nieszczęśliwym słoniem. I myślę, że wszystkie zwierzęta zgodziłyby się z dziadkiem, gdyby umiały mówić, że odwiezienie ich natychmiast do Sanktuarium, gdzie żyłyby sobie spokojnie, bez stresu występów, świateł i ludzi, to bardzo dobry pomysł. Może poza Prosiaczkiem, bo on naprawdę lubi się bawić piłką na scenie i ma duszę prawdziwego artysty cyrkowego. Ale pozostałe się męczą. Dziadek i ja to czujemy. Sylwester Żuczek też, ale ma to w nosie. I wymyślił, że i owszem, zgodził się oddać swoje zwierzęta do Sanktuarium, ale nie powiedział dokładnie kiedy. A „kiedy”, które mu odpowiada, to na koniec sezonu, czyli dopiero po wakacjach. I chce, by uczestniczyły w tych wszystkich przedstawieniach, jeździły z nami wszędzie przez całe wakacje, a dopiero potem się je umieści w Sanktuarium. Uważa, że plan dziadka, by to zrobić bez zwłoki, to marnowanie czasu, potencjału i rozmijanie się z oczekiwaniami tych wszystkich miasteczek, które nas zaprosiły na występy, bo przecież ich mieszkańcy wiedzą o tym, że zobaczą nie tylko ludzi czy zmiennokształtnych, ale właśnie tresowane zwierzęta. Bo to jest tradycja.
Bardzo nie lubię tego, że używa słowa „tradycja”, by usprawiedliwić dręczenie zwierząt. Wolę, gdy nazywamy tradycją pieczenie pierniczków na święta czy chodzenie do kina w Dzień Dziecka, a nie coś paskudnego, co powinno zniknąć z powierzchni ziemi, ale z etykietką „tradycja” nagle jest czymś świętym i wartym ochrony.
O to się kłócą nieustannie. Wywrzaskują sobie w twarz różne mało przyjemne rzeczy i dziś już doszli do wywlekania żalów z czasów, kiedy obaj byli młodymi chłopakami i nawet nie znali babci.
Myślałam, by nasłać na nich Sznurówkę z wiadrem wody, ale moja biedna mała smoczyca ma straszny katar i kicha płomieniami. Gdyby przypadkiem spaliła jednego z nich, byłaby straszna afera. Czy wiesz, czym można wyleczyć katar u smoka? Albo czy są tu jacyś smoczy lekarze? Sznurówka jest bardzo niespokojna. Nie jestem pewna, czy to przez ten katar, wrzaski czy grzmoty.
Bo do tego wszystkiego doszła burza. I to nie byle jaka, ale TA STRASZNA BURZA NA RUBIEŻACH, która potrafi ludzi zmienić w potwory. Przynajmniej awantury ucichły i wszyscy jedziemy do Kamiennego Potoku, gdzie powinniśmy być bezpieczni. O ile nie spalą nas na stosie. Na pewno nie nudzimy się w te wakacje!
Całusy z Rubieży.
Twoja córka Finka
PS 1 I Franek też, nadal nie chce nic pisać, ale czyta już nasze listy i potem mi mówi, co jeszcze powinnam Ci napisać. Teraz zasnął, bo deszcz jak zawsze go ululał. A poza tym ma dwie rozrywki – wkurzanie tygrysa i czytanie fioletowej książeczki o magii śmierci.
PS 2 Franek przeczytał poprzedni list, o tym, że obcięłaś włosy bardzo krótko, bo i tak wypadają przez chemię, i pyta, czy można jakoś przesłać notesem zdjęcie. Bo bardzo chce wiedzieć, jak teraz wyglądasz, żeby mógł zaktualizować twój portret. Da się?
Dopisała u góry imię mamy, a strona od razu rozbłysła złotą magią i Finka wiedziała, że jej list pojawi się na kartach takiego samego notesu mamy szybciej niż e-mail. Po tej stronie Bramy nie mogła mieć komputera i nie było internetu, ale magia też była całkiem fajna. Gdyby były z mamą skazane na tłuste gołębie pocztowe, chybaby oszalała.
Zamknęła pióro i notes, schowała je znów pod poduszkę i przytuliła się do gorącego ciałka Sznurówki, czując, że i ją dopada śpioch.
Nie była pewna, jak długo spała, może tylko minutkę, może kilka godzin, kiedy nagle się obudziła. Przez chwilkę nie była pewna, co ją wyrwało ze snu, ale usłyszała to znowu – dwa długie klaksony, a potem krótki! Alarm, z jakiegoś powodu musieli się zatrzymać!
Finka wyślizgnęła się z posłania i spod skrzydła Sznurówki, które okrywało ją jak kocyk, i wyjrzała przez okienko. Nie widziała nic w ciemności nocy i zza grubej kurtyny deszczu. Tymczasem kamper się zatrzymał, a ona usłyszała głośne trzaśnięcie drzwi w kabinie. Zajrzała tam, dziadka nie było. Zobaczyła go w świetle reflektorów, jak idzie drogą, wymachując rękami i wykrzykując coś, czego Finka nie słyszała. Deszcz, grzmoty i odgłosy silnika stłumiły jego słowa. Przez chwilę myślała, że wyszedł tam i gada do siebie, ale wtedy zobaczyła lisa. Nie! Dwa lisy! Całą masę lisów! A potem dziewczynę w oliwkowej kurtce i z mocno kręconymi włosami, które wystawały jej spod kaptura tak, że Finka nie widziała jej twarzy. Czy ona szła sobie ulicą w środku tej ulewy? Najwyraźniej.
Dziadek przez chwilę z nią rozmawiał, a potem machnął ręką w stronę karawany i wrócił do kabiny. Czekał chwilę na dźwięk klaksonu, a potem sam dał sygnał do odjazdu i ruszył.
– Kto to był? – zapytała Finka.
Baltazar Bączek odwrócił się zaskoczony.
– Och, nie śpisz? To tylko autostopowiczka. Zabraliśmy ją, by nie została tu sam na sam z burzą.
– Lisy też? – upewniła się dziewczynka.
– Całą siódemkę, bo najwyraźniej są z nią. Tu byłoby im ciasno, ale u Jewgienija w autobusie zmieszczą się bez problemu. Wszystko jest w porządku – zapewnił.
Finka przytaknęła, ale nie mogła się pozbyć przeczucia, że jednak nie wszystko. Może chodziło o burzę? A może o tę dziewczynę i jej lisy? Bo była pewna, że przynajmniej jednego z nich już kiedyś widziała…
Ciąg dalszy w wersji pełnej.