- W empik go
Szelągi kieleckie. Tom 1 - ebook
Szelągi kieleckie. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 240 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
SZELĄGI KIELECKIE
1. Szymek Ziarno.
2. Chłop o letnikach.
3. Dziedzic i kłusownik.
KIELCE.
Nakład i druk Michała Żelichowskiego.
1898.
Äîçâîëåíî Öåíçóðîþ. Âàðøàâà, 4 Ńåíòÿáðÿ 1897 ãîäà.
Szymek Ziarno
Szymek Ziarno.
Troje dzieci zostało po śmierci biednej wdowy Agaty Ziarniny: Wicek, Hanka i Szymek. Tak dopiero w głowę zachodzili rożni ludzie w Owczarach, co tu począć z owym sierocym drobiazgiem. Dzieci nie miały we wsi krewnych; bo ojciec ich, nieboszczyk Łuka
Ziarno przed trzema laty przybył do Owczar i w półtora roku potem umarł Co prawda, pokumał się z tym i z owym; ale cóż znaczy takie zimne powinowactwo?
Bartłomiej Pisała jeden, a Walenty Szydło drugi, obaj gospodarze raźno się zaprzątnęli, ażeby sieroty rozdać gdzie pomiędzy ludzi. Jedsakźe kiedy przyszło co do czego, zaraz się pokazało, że w całej wsi nikt nie miał osobliwej ochoty brać do chałupy maleństwa, co „z tego nie będzie nijakiej wyręki, jeno utrapienie i mitręga.”–Toć się przecię nie mogą zmarnować sierotki w chrześciańskie narodzie!–rzeknie raz Pisała. Kto niebądź musi toto przygarnąć do siebie". I żeby nie on, byłyby dzieci poszły w poniewierkę. Szydło bo sobie w końcu onę opiekę zmierził i całkiem odstał, gdyż miał z tem wszystkiem dużo zachodu, a nie był znowu tak zasobny, ażeby miał czas tracić na darmo. Wieś Owczary leży niedaleko od Buska, miasta takiego, co tam Bóg wie zkąd, jak raz na te porę zjeżdżali ką-pielnicy: „niby że woda tamtejsza pomocna bywa na rozmaitą cierpotę.” ludzie z okolicy opowiadają: „ Pan Jesus już tak dał, że kiedy chory człek zażyje takiej wody, a do tego się jeszcze pokąpie w niej, ustają cećniejakie bolenia, zaraz mu lepiej i do domu ze zdrowiem wraca.”–Państwo takie, co do Buska po zdrowie na tę wodę zjeżdża, wesoło sobie żyje. Oni tam przez caluśkie żniwa nic nie robią, tyla się kąpią, a wodę tamte piją, jakby co smacznego. Prosty człowiek do ust tego nie weźmie, jacy kiej przechodzi kole iródliska, nos zatyka i ipusi spluwać: fetor taki zalatuje, niczem od zbuka w jaju. Równie i gadzinie ta woda nie lubuje. Chorzy pić muszą koli zdrowia,
Onym kapielnikom kapela dwa razy na dzień przygrywa; podjedzą sobie dobrze na obiad, a potem łazi toto kajniebąź, albo jeździ po wsiach okoliczych, zwyczajnie żeby pobyć na słońcu. Tak też raz od Owczar przyszło będzie ze dwadzieścioro tego państwa; paradowali przez wieś, a co kogo gdzie spotkali, zaraz z nim rozmowa grzeczna. Niema co mówić, dobra widać była ta szlachta: choćby z małem smarkatem, nie wstydzili się rozmawiać. Chodzili oni sobie tak precz po Owczarach i natknęli na ów-te trzy sieroty, Ziarniątka.
Zaraz z tego poszło wypytywanie jak, gdzie co. Po prawdzie mówiąc, dzieciny były setnie mądre i musi Pan Bóg dał im lepszy rozum, skoro rodziców do chwały swojej zabrał. Hankę upodobała sobie jedna pani, a Wicka znowu szlachcic jakiś, starowinka.; Dopiero ludzie w te pędy sprowadzili Pi sale do owych kąpielników, żeby wszystko dokumentnie wyłożył. Ho, ho, człowiek był z niego: wiedział akuratnie co komu powiedzieć!– „Widzę przecię-– powiada Pisała–że mam do czynienia t osobami i nie będę od tego, żeby kto przygarnął do siebie sierotki. Ale, proszę wielmożnego państwa, porządek i uczciwość muszą być w takiej rzeczy..? Nie idzie wydawać ze wsi dziecko; choćby i sierotę, nikiej cielątko, czy prosię; z przeproszeniem państwa”.–Kąpielfiicy zaraz się poczęli dopytywać, o co takie-; go chodzi, a Bartłomiej im fia to: –"Tu w Owczarach, na gruncie, musi zostać dowód, gdzie się na świecie będzie obracał Wicek, a gdzie – Hanka, Jak to państwo złożycie w moje ręce na piśmie, wtedy dzieci wydam".
Mądrze mówił Pisała, więc kąpiel-nicy zgodzili się na jego żądanie i postąpili według jego woli. Już potem wiadomo było każdemu we wsi, że Wicka wziął na wychowek taki a taki pan z pod Serocka, a Hankę – jedna pani do Warszawy. Z imienia i nazwiska wszystko stało czarne nabiałem, jak należy. – I najmłodszego Szymka byłby tez kto z pewnością wziął na wychowanie; ale Bartłomieja uniosła ambicya.
Po nieboszczykach Ziarnach – powiada – koniecznie powinno zostać choć jedno dziecko w Owczarach! Stary łuka półtora roku pracował tu między nami, a kobieta jego także sobie setnie ręce urabiała. Byłby wstyd dla wsi nie mieć miłosierdzia ani dla jednego ich dziecka! Tego maluśkiego Szymusia ja biorę na swoję opiekę. Tak powiedział i postawił na swojem, chociaż baba jego była spora sekutnica i nie chciała mieć w chałupie iego dziecka
Pisała był chłop zamożny i porządny; w domu się nie złościł, nigdy nikogo nie trącił, a każdy go musiał we wszystkiem słuchać, jak przykazania boskiego. Szymkowi nie mogło wyjść na złe, że u takiego gospodarza znalazł przytułek. –
W chałupie u Pisały było aż czworo dzieci: dwóch chłopaków i dwie dziewuchy; ale Szymkowi sierocie nikt tam krzywdy nie śmiał zrobić. Raz jeden porwała Pisalina chłopaka między kolana i wytuzowała, wydarła za łeb, wytrzaskała, gdzie popadła. Dowiedział się o tem Bartłomiej i tak babę stukał, że się „ o kęs pod ziemię nie zaryła” –A ty oso jedna; jędza zatracona! wołał. Czy ciebie na chrzcie świętym należycie nie potarli? Czy ty z Panem Bogiem codzień, rano i wieczór nie rozmawiasz, żebyś się nad sierotą pastwiła?…. A wiesz ty lucyperko, że siła krzywdy zrobisz takiemu dziecku, tyle za to Pan Jezus odda dzieciom naszym?….
Znał już każdy w domu ojcowska wolę i ze Szymkiem obchodzili się wszyscy, jak z jajkiem. –, Bardzo dobrze chował się chłopak. Kie było z nim wielkiego utrapienia; bo od mala miał ro-, zum na to, że jest na łasce i zawsze spokojniutki był, a na wyskok robił to, co wypadło, co kazali: nie trzeba mu było nigdy dwa razy mówie. I bez rozkazów się obeszło, gdyż rozgarnięty chłopak skoro widział, że jest coś do." roboty, brał się zaraz i zwijał, jak fruczka.
Im więcej podrastał, tem był obrotniejszy… a o dobytek swego opiekuna dbał, jak o swoje. Musiał Pisała.dobrze uważać tę zapobiegliwość chłopca, skoro go w oczy nieraz nawet pochwalił.
Dobrześ zrobił, Szymku! A za oczy znowu często gęsto się odzywaj: Una moje chłopaki kpy przy tym Szymku
Ziarniaku, Wiek mają bez mała równy; ale on psiakość zręczniejszy: Koż – da robota w rękach mu się pali.
Siedemnaście lat skończył chłopak i porządnie się włożył do orki, młocki. Śmiało go można było puścić z pługiem na rolę, z cepami na boisko, gdyż na równi ze starym chłopem robił. Jak nieraz latem chwycił kosę do rąk, to jeno chrzęściło od rozmachu, a najtęższą trawa murem się waliła, Zepsuło się co u wozu, u pługa, on zaraz łap za siekierkę, ośnik,;świderek i, co trzeba, dopasował- „galanto,” jak-należy. Wypadała w chałupie jaka naprawka stołu, ławy, skrzyni albo się pani gospodyni faska w komorze zeschła i rozleciała, Szymek i na to umiał „radzić” niczem drugi stolarz czy bednarz. Jak przyszło, to i strzechę snopkami poszył, ściany chałupy wylepił gliną, –precz, miał ciekawość do wszystkiego. Dla niego słota czy pogoda, było wszystko jedno. Taka dobra robota porządnie wyciąga człowieka, więc Szymek wyrósł na setnego parobka, choć też i wiek nie był jeszcze po temu: miał w ręku siłę niemałą.
Jaki taki w Owczarach widział obrotność Ziarniaka i mówił do Pisały: „Dochowaliście się, Bartłomieju tęgiego parobka! Taki dobrze odsłuży łyżkę strawy!… Kaźdy-by był wziął na wychowek sierotę, jakby wiedział, co za cnotliwość chłopak ma w sobie”– „A niech mu tam łaska boska daje to-zum i zdrowie!–odpowiedział Pisała. Ja go nie będę więził przy swojej chałupie, skoro widzę, że chłopak do czego lepszego zdatny. Cóż on ta u mnie pozna? Trza go puścić w świat między łudzi!”
Tak też jednego dnia odzywa się Bartłomiej do Szymka w te słowa:-„Słuchaj-no, pora ci iść w jaką porządną służbę, żebyś się między ludźmi przetarł, przekrzesał. Jako Pan Jezus dał ci mnie za opiekuna, to musisz baczyć na wszystko, co powiem kóli twego własnego pożytku”. Pochylił się Szymek do kolan gospodarza, bo miał dla niego „poszanę”, jak dla rodzonego ojca. „Myślę cię oddać olo na służbę do dworu, bo tam potrzebują do stajni forysia przy cugowych koniach, a lada kogo nie wezmą. Służba dworska nie żaden rarytas dla chłopa, jeno przez to dobra, że kto ma ciekawość, to się opatrzy, osłucha, pozna nie jedno”. Szymek znowu się Pisale skłonił do kolan.. „Kiej zobaczę, że sobie rzetelnie radzisz na świecie, grosza nie zmarnujesz, a masz postanowienie dojść do kawałka własnej roli, to cię może nawet odrobinę poprę..Umyślnie tak zapewnie mówił Bartłomiej, bo siedział, że starsza jego córka, Salka, ma się cci do Szymka, a on do niej: mogli się potem pobrać. Teraz dopiero Pisała wyjął jakieś pismo na dużym papierze i posiada znowu; ”Masz tu do rąk ten papier, żebyś, wiedział, kaj szukać swego brata, Wicka i siostry Hanki, jakby kiedy do tego przyszło. Wiadomości od nich nie miałem zadnej do tego czasu; ale ludzie warszawscy, mówili pono komuś w Busku, że Helena poszła za chłopa, za szewca i ogromną jest panią. Takiemu, co się daleko rzucił, poszczęści się nie – raz – wiadome rzeczy"…
Pogadali tak oba z sobą; a nazajutrz Szymek pożegnał gospodynię, chłopaków, dziewuchy i poszedł na służbę do dworu. "Lepiej, że sobie poszedł, mówiła Pisalina – bom się dopilnować Salki nie mogła: oboje ciągle gonili za sobą".–-„A no, jak wytrwają trzy, cztery lata, to sięmoga pobrać” – odrzekł
Bartłomiej, chociaż babie jego nie było na rękę.
Pan Skórowski, dziedzic na Owczarach, byłto człowiek nadzwyczaj wesoły, wielki zuch, za końmi przepadał i miał na stajni zawsze pełno takich fikaczy, co im mało kto mógł dać radę. Na całą okolicę nie było chłopa wyższego, a rękę miał ciętą do bitki. Kawaler, w domu rzadko kiedy dósiedział; ciągle się włóczył po jarmarkach, polowaniach, a gdy się gdzie zapił i w karty zagrał, to tam nieraz miesiąc i dłużej zabawił. Skoro znowu wrócił do domu, to w Owezarach aż się roiło od gości. A dlaczegożby się nie mieli zjeżdżać, kiedy szlachcic każdego napasł, napoił i na rękach prawie nosił? AV innym dworze służba tego nie powącha nawet, co w Owczarach psy jadły. Nieraz podczas obiadu, albo kolacyi, stangreci podeszli z biczami pod okna dworu i dopiero „paf, paf, paf”! walili raz po razu, jakby ze strzelb. To im zaraz wynieśli po szklance wina, a jaki taki szlachcic, co sobie podpił, otwierał okno, wyrzucił papierka i wołał:.Walcie lepiej jeszcze!" Niejednemu stangretowi w takich razach od wielkiego rozmachu bicz w powietrze poleciał. Każdemu raźno było przy tym dworze; człowiek się nie spracował, jak bydlę, dojadał, dospał, a swoje zawsze zarobił.
Szymek pracował rzetelnie, i gdy się rozpatrzył, o co chodzi, szło mu jak z płatka. Konie zawsze tak wyczyścił, że siartka na nich błyszczała, niby nowy pieniądz. Za ten porządek koło koni dziedzic odrazu polubił Ziarniaka, a i stary stangret, Błażej, był bardzo zadowolniony, bo miał z Szymka wyrękę. Trzeba wiedzieć, że ten pan Skdrowski nie chciał nigdy dosiąść spokojnego konia. „Na krowach nie myślę jeździć – mawiał; – ja lubię konia z ogniem, z miną, z porządnym wyrzutem w nogach”. Sam był ognisty, brykał, więc nic dziwnego, że i konie takie lu biał. Zwiedzieli się o tem ludzie i co gdzie był koń, waryat skończony, zaraz mówili:
– Trzeba go do Owczar prowadzić i przehandlować Skórowskiemu!
Jednego dnia przywiedli tam konia brudno-kasztanowatego; nieosobliwie wyglądał i o jakiejś rasie mowy być nie mogło: chudy, kosmaty, pochuchrany, z dużym łbem i na krótkich nogach. Cała służba dworska wyległa na oględziny szkapy gdyż w Owczarach każdy udawał, że się znał na koniach. Ale do owego kasztana ani dostąp. Nie można mu było zajrzeć w zęby, spróbować ogona w nasadzie, nie dał się wziąć za nogę. Bo za zbliżeniem się człowieka kasztan stulał uszy, kwiczał, rzucał się, wierzgał – wyrabiał różne brewe-rye. Kiedy mu dopiero cały łeb owinęli płachtą, wtedy sam dziedzic podszedł, a kasztan i tak dęba stanął, chciał przedniemi nogami szlachcica zagarnąć pod siebie. „A ty szelmo, chamanie!”– powiada Skdrowski i wręcz chwyta za uzdę, a tak ściągnął na dół konia, że ten aź przyklęknął. Dwóch tęgich chłopów ledwie mogło utrzymać tego kasztana, a teraz oto szlachcic sam jeden zajrzał mu w gębę, przekonał się o jego wieku z zębów; potem omacał konia, gdzie chciał, poklepał po karku i rzecze: „Koń w sam raz pod wierzch dla mnie! O, pogoni on dobrze za chartami, tylko go trzeba odrobinę uskromnić w hardości!” I Skórowski kupił kasztana, zapłacił zań gotowymi pieniędzmi. Ale cóż zwierzę było takie zuchwałe, że je ledwie można było do stajni zaprowadzić. Cką mu nową uzdę nałożyć, a on jak kwiknie, jak chwyci Błażeja zębami za sukmanę: podniósł starego do góry i rznął o ziemię. Zaraz go też wzięli i na postronku przywiązali za łeb do żłobu. "Niech
Bóg broni, co im tam harmidru narobił! Popsuł żłób i sam się o mało nie udusił.
– Takiego chyba timeba koniecznie na osobności trzymać!- powiada Błażej.
A no, wyprowadzili go od koni cugowych, zapędzili do pustej stajenki i zamknęli tam bez żadnej uwięzi. To się jeno rozlegało, zdaleka było słychać, co ten kasztan wyrabiał: hulał tam, walił kopytami o ziemię jak szalony.
– Czekajże bratku – mówi znowu Błażej – jak ja ci jeść przez dwa dni nie dam, będziesz ty inaczej śpiewał!
Nazajutrz przychodzi dziedzic do stajni i pyta:
– A gdzie to mój kasztan?
– Panie dziedzicu,–odpowie Błażej – mieliśwa tu już różnych w stajni, ale takiego heroda jeszcze nie było! Dopiero stary opowiedział Skórowskiemu, co za utrapienie ma z kasztanem.