Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy - ebook

Kontynuacja Intymnego życia niegdysiejszej Warszawy. I tym razem autor zabiera nas w podróż w czasie i oprowadza po ciemnej stronie miasta, gdzie w zaułkach czyhali zabójcy, wyreźnicy i doliniarze byli prawdziwą plagą, kasiarze budzili przerażenie bankierów, a oszuści i naciągacze mieli się całkiem dobrze. Poznamy język, przesądy i obyczaje złodziei. Nie zabraknie też opowieści o „sławnych” przestępcach, o których śpiewano ballady. Półświatek w całej krasie. Ale ręka sprawiedliwości również i wtedy dosięgała złoczyńców. Wieża i dom poprawy, więzienie i zesłania. A nawet miecz i szubienica. Są tu opisy głośnych procesów, warunków odbywania kary i... złodziejskich akademii w więzieniach.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0275-5
Rozmiar pliku: 6,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

KSIĄŻ­KA TA ZA­WDZIĘ­CZA swo­je po­wsta­nie i w ogó­le ist­nie­nie dr. Wie­sła­wo­wi Uchań­skie­mu, pre­ze­so­wi „Iskier”, któ­ry po nie­wąt­pli­wym suk­ce­sie wy­daw­ni­czym, ja­kim sta­ło się In­tym­ne ży­cie nie­gdy­siej­szej War­sza­wy („Iskry” 2008), za­chę­cał mnie do na­pi­sa­nia dru­giej czę­ści. Mimo złe­go sta­nu zdro­wia zgo­dzi­łem się na to, bo pro­po­zy­cja była zbyt ku­szą­ca, by z niej nie sko­rzy­stać. Od­czu­wam zresz­tą głę­bo­ką wdzięcz­ność, że ona pa­dła.

Pod­ją­łem ją tym chęt­niej, że od schył­ku lat sześć­dzie­sią­tych zbie­ra­łem ma­te­ria­ły do po­dob­nej, jak ta, książ­ki. Opu­bli­ko­wa­łem już na ten te­mat kil­ka ksią­żek oraz spo­ro po­nad set­kę ar­ty­ku­łów w róż­nych pe­rio­dy­kach. Jej na­pi­sa­nie sta­ło się więc jak­by uko­ro­no­wa­niem – na przy­kła­dzie nie­gdy­siej­szej War­sza­wy – dłu­go­let­nich stu­diów nad hi­sto­rią prze­stęp­czo­ści i jej zwal­cza­nia w po­przed­nich wie­kach, aż do cza­sów II woj­ny świa­to­wej; po­wo­jen­ne mia­łem moż­li­wość po­zna­wać nie­ja­ko na żywo, pra­cu­jąc przez po­nad ćwierć wie­ku w sa­mym cen­trum tego te­ma­tu, bo w „Ga­ze­cie Praw­ni­czej”.

Do za­ję­cia się hi­sto­rycz­ną stro­ną zwal­cza­nia prze­stęp­czo­ści i w ogó­le hi­sto­rią pra­wa – mu­szę o tym uczci­wie wspo­mnieć – też przy­stą­pi­łem, bę­dąc do tego w pew­nym sen­sie skło­nio­ny. Na­czel­ny „Ga­ze­ty” – a był nim przez cały okres wy­da­wa­nia tego pi­sma nie­od­ża­ło­wa­nej pa­mię­ci Zyg­munt Frank, po wierz­chu mark­si­sta, w środ­ku li­be­rał, aw su­mie bar­dzo pra­wy czło­wiek (na­wia­sem mó­wiąc, to dzię­ki nie­mu, a tak­że ze­spo­ło­wi re­dak­cyj­ne­mu, współ­pra­cow­ni­kom i człon­kom ko­le­gium re­dak­cyj­ne­go, w któ­rym z re­gu­ły za­sia­da­li fa­chow­cy dba­ją­cy o pryn­cy­pia pra­wa i za­wo­du – „Ga­ze­ta Praw­ni­cza” jest do dziś wspo­mi­na­na przez ju­ry­stów star­sze­go po­ko­le­nia nie tyl­ko z sen­ty­men­tem, ale co waż­niej­sze, z sza­cun­kiem) – wy­dał mi bo­wiem „po­le­ce­nie służ­bo­we”, bym na­pi­sał cykl ar­ty­ku­łów po­świę­co­nych dzie­jom pra­sy praw­ni­czej.

Za­da­nie to wy­da­wa­ło mi się po­cząt­ko­wo nie­zwy­kle trud­ne, ale po­tem oka­za­ło się tak wcią­ga­ją­ce, że nie tyl­ko je wy­ko­na­łem, ale jesz­cze po­sta­no­wi­łem zro­bić dok­to­rat z tego te­ma­tu. Przez dość dłu­gi czas bra­łem udział w se­mi­na­riach dok­to­ranc­kich pro­wa­dzo­nych przez prof. dr Ali­nę Słom­kow­ską na Wy­dzia­le Dzien­ni­kar­stwa UW Na­wał za­jęć za­wo­do­wych (by­łem za­stęp­cą na­czel­ne­go, a każ­dy, kto zna pra­cę re­dak­cyj­ną, wie, co to zna­czy), po­tem dłu­ga moja cho­ro­ba, wresz­cie śmierć pro­mo­tor­ki zni­we­czy­ły te za­mie­rze­nia. Po­zo­sta­ły jed­nak po nich ar­ty­ku­ły w „Ga­ze­cie Praw­ni­czej”, „Pań­stwie i Pra­wie”, a na ko­niec cały cykl pio­nier­skiej Hi­sto­rii cza­so­pi­śmien­nic­twa praw­ni­cze­go od po­ło­wy XVIII wie­ku do 1914 roku dru­ko­wa­ny w „Pa­le­strze” w la­tach 2002-2007. Obec­nie cykl ten jest kon­ty­nu­owa­ny aż do cza­sów dzi­siej­szych przez dr. Ada­ma Re­dzi­ka.

Pi­sząc Szem­ra­ne to­wa­rzy­stwo nie­gdy­siej­szej War­sza­wy, książ­kę po­świę­co­ną zło­dzie­jom i kra­dzie­żom, mia­łem w gło­wie ideę sen­sa­cyj­ne­go „czy­ta­dła” dla każ­de­go, kto znę­co­ny ty­tu­łem po nią się­gnie, ale rów­nież w mia­rę moż­li­wo­ści do­brze udo­ku­men­to­wa­ne­go, kry­mi­no­lo­gicz­no-kry­mi­na­li­stycz­ne­go stu­dium na­uko­we­go uka­zu­ją­ce­go pra­wo „w dzia­ła­niu” w uję­ciu hi­sto­rycz­nym. Czy mi się to uda­ło i czy w ogó­le jest moż­li­wy taki ma­riaż? – po­zo­sta­wiam osą­do­wi Czy­tel­ni­ków. Oszczę­dzi­łem im mno­go­ści przy­pi­sów i roz­wa­żań typu: co to jest kra­dzież, kogo uzna­je­my za prze­stęp­cę za­wo­do­we­go i po­dob­nych kwe­stii oraz de­fi­ni­cji, tak cha­rak­te­ry­stycz­nych dla dy­ser­ta­cji na­uko­wych do tej pory pi­sa­nych „na urząd”, jak to się daw­niej ma­wia­ło, jesz­cze XIX-wiecz­ną ma­nie­rą.

Za­łą­czo­ny na koń­cu dłu­gi wy­kaz wy­ko­rzy­sta­nej li­te­ra­tu­ry mógł­by su­ge­ro­wać, że ma­te­ria tej książ­ki jest przez hi­sto­ry­ków pra­wa i var­sa­via­ni­stów wy­star­cza­ją­co prze­ba­da­na i na­der do­brze opra­co­wa­na, a au­to­ro­wi po­zo­sta­ło tyl­ko ich usta­le­nia spo­pu­la­ry­zo­wać. Nic bar­dziej myl­ne­go! W więk­szo­ści wy­ko­rzy­sta­nych ksią­żek i ar­ty­ku­łów uda­ło się zna­leźć dwa, trzy zda­nia, cza­sem aka­pit lub stro­nę. Jesz­cze rza­dziej moż­na tra­fić na całe opra­co­wa­nie, któ­re nada­wa­ło­by się do uło­że­nia mo­zai­ki, na jaką skła­da się ta książ­ka. Au­tor sta­rał się, mimo iż zre­zy­gno­wał z se­tek przy­pi­sów, od­dać każ­de­mu suum cu­ique, po­da­jąc au­to­ra, któ­re­mu za­wdzię­czał daną in­for­ma­cję, jak to się robi w re­por­ta­żu z prze­szło­ści.

Two­rzy­wem dla książ­ki – rów­nie zresz­tą waż­nym, jak owe pu­bli­ka­cje, na ogół zresz­tą drob­ne przy­czyn­ki – sta­ły się daw­ne ga­ze­ty, co­dzien­ne i fa­cho­we, głów­nie „Ga­ze­ta Są­do­wa War­szaw­ska”, uka­zu­ją­ca się od 1873 roku aż do ostat­niej woj­ny. Są to zresz­tą też źró­dła szcząt­ko­we, ogra­ni­czo­ne ostrą cen­zu­rą i kon­we­nan­sa­mi epo­ki. Do­pie­ro przed woj­ną pra­sa za­czę­ła pi­sać o po­peł­nia­nych w mie­ście kra­dzie­żach, przed­tem ga­ze­ty po­bież­nie po­ru­sza­ły ten pro­blem, epa­tu­jąc czy­tel­ni­ka ra­czej krwa­wy­mi zbrod­nia­mi.

Książ­ka, mimo ta­kich wła­śnie spo­dzie­wań Wy­daw­cy, nie sta­ła się pro­stą kon­ty­nu­acją po­przed­niej, ale jest od­ręb­ną po­zy­cją, po­wsta­łą w wy­ni­ku roz­wi­nię­cia frag­men­tów roz­dzia­łu za­ty­tu­ło­wa­ne­go Zło­dziej­skie na­sie­nie. Kra­dzie­że bo­wiem sta­no­wi­ły w przed­wie­ko­wej War­sza­wie ogrom­ny, do­kucz­li­wy pro­blem, bez więk­sze­go prze­ko­na­nia i za­an­ga­żo­wa­nia roz­wią­zy­wa­ny przez car­ską po­li­cję, któ­ra cza­sem wręcz współ­pra­co­wa­ła ze zło­dzie­ja­mi.

Zło­dzie­je i spraw­cy roz­bo­jów przez całe wie­ki sta­no­wi­li licz­ną, wy­róż­nia­ją­cą się gru­pę wśród osob­ni­ków ła­mią­cych nor­my pra­wa. W dru­giej jed­nak po­ło­wie XVIII wie­ku, już za rzą­dów kró­la Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta Po­nia­tow­skie­go, daje się za­ob­ser­wo­wać kil­ka po­zy­tyw­nych ten­den­cji, któ­re zło­ży­ły się na to, że w kra­ju znacz­nie po­pra­wił się stan bez­pie­czeń­stwa. Dużą w tym rolę ode­gra­ły Ko­mi­sje Do­bre­go Po­rząd­ku (boni or­di­nis); pierw­sza po­wo­ła­na zo­sta­ła w War­sza­wie w 1763 r., a parę lat póź­niej or­ga­ny te, w któ­rych skład wcho­dzi­ła oko­licz­na szlach­ta, dzia­ła­ły już w Lu­bli­nie, Kra­ko­wie i Po­zna­niu. Nie bez zna­cze­nia były dys­ku­sje, wy­wo­ła­ne przez ju­ry­stów, wy­wo­dzą­cych się na ogół spo­śród ab­sol­wen­tów Col­le­gium No­bi­lium, gdzie na­ucza­no też pra­wa; byli oni pod wy­raź­nym wpły­wem Bec­ca­rii. Ów wło­ski praw­nik w trak­ta­cie O prze­stęp­stwach i ka­rach (1764, wyd. pol­skie 1772) twier­dził mia­no­wi­cie – a oni jego za­sa­dy usi­ło­wa­li wcie­lić do prak­ty­ki – że do­bre efek­ty w zwal­cza­niu prze­stęp­czo­ści osią­ga się nie su­ro­wo­ścią kar, lecz ich nie­uchron­no­ścią, czy­li na­le­ży­tym ujaw­nia­niem złych czy­nów, ści­ga­niem spraw­ców, a na­stęp­nie ade­kwat­nym do tych czy­nów ka­ra­niem.

Znaj­du­je to swo­je od­bi­cie w da­nych sta­ty­stycz­nych, któ­re od­no­to­wał Ta­de­usz Czac­ki w dzie­le Opol­skich i li­tew­skich pra­wach, a któ­re sze­rzej zo­sta­ną omó­wio­ne przy przed­sta­wia­niu po­li­ty­ki kar­nej mar­szał­ków wiel­kich ko­ron­nych: Bie­liń­skie­go i Lu­bo­mir­skie­go. Licz­ba orze­ka­nych kar śmier­ci wo­bec spraw­ców roz­bo­jów i zło­dziei re­cy­dy­wi­stów spa­dła za ka­den­cji tego dru­gie­go wręcz dra­stycz­nie: z czte­ry­stu pięć­dzie­się­ciu w la­tach 1752-1762 do pięć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu w la­tach 1768-1779!

Jed­no­cze­śnie za­czę­to do­sko­na­lić pra­cę or­ga­nów od­po­wie­dzial­nych za po­rzą­dek i bez­pie­czeń­stwo w kra­ju. Inf­lant­czyk Fry­de­ryk Schulz, w swo­istym, bar­dzo po­głę­bio­nym re­por­ta­żu, pi­sa­nym z po­dró­ży do Pol­ski na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych XVIII wie­ku, bar­dzo chwa­lił wy­da­ne w la­tach wcze­śniej­szych „roz­po­rzą­dze­nie po­li­cyj­ne bar­dzo do­nio­słe, za­wie­ra­ją­ce co naj­sku­tecz­niej­sze­go ob­my­ślo­no w tym przed­mio­cie w Pa­ry­żu, Wied­niu i Ber­li­nie”.

W dru­giej po­ło­wie XVIII stu­le­cia Pol­ska w opi­nii cu­dzo­ziem­ców – a oni prze­cież pa­trzy­li na ogół bar­dzo kry­tycz­nie – to kraj bar­dzo bez­piecz­ny. Na­wet osła­wio­ny i ten­den­cyj­ny Clau­de Car­lo­man de Rul­hi­ère, au­tor Hi­sto­rii anar­chii w Pol­sce, bar­dzo się temu dzi­wił: „To jest pra­wie nie­po­dob­na, że wśród ta­kiej anar­chii Pol­ska zda­wa­ła się szczę­śli­wa i spo­koj­na; bez­pie­czeń­stwo pa­no­wa­ło w mia­stach; po­dróż­ny bez żad­nej oba­wy mógł prze­by­wać tak lasy naj­sa­mot­niej­sze, jak dro­gi naj­bar­dziej uczęsz­cza­ne”.

Pro­fe­sor z Cam­brid­ge, Wil­liam Coxe, któ­ry w 1779 roku to­wa­rzy­szył w po­dró­ży po Eu­ro­pie mło­de­mu lor­do­wi Pem­bro­ke G. A. Her­ber­to­wi, od­no­to­wał w swo­jej re­la­cji, że w cią­gu ca­łej po­dró­ży przez Pol­skę nic im nie zgi­nę­ło, cho­ciaż zo­sta­wia­li na noc ka­ro­cę bez do­zo­ru; na­to­miast w Ro­sji – mimo że w po­jeź­dzie spał słu­żą­cy – raz po raz spo­strze­ga­li ja­kąś kra­dzież.

Pro­fe­so­ro­wi z Cam­brid­ge wtó­ru­je kil­ka­na­ście lat póź­niej praw­nik i hi­sto­ryk Jan Erich Bie­ster: „Czy to we dnie, czy to w nocy – czy­ta­my w jego re­por­ta­żu – po­dró­żu­je się w Pol­sce bar­dzo bez­piecz­nie; kil­ka ty­się­cy du­ka­tów wozi ka­brio­le­tem je­den czło­wiek tam i z po­wro­tem po kra­ju”.

Po­zy­tyw­ne opi­nie cu­dzo­ziem­ców zwe­ry­fi­ko­wał pod ko­niec XIX wie­ku Ta­de­usz Ko­rzon, któ­ry prze­ba­dał akta Ko­mi­sji Skar­bo­wej z cza­sów sta­ni­sła­wow­skich. Co kwar­tał prze­wo­żo­no wów­czas z kas każ­dej pro­win­cji spo­re kwo­ty, się­ga­ją­ce nie­kie­dy mi­lio­na zło­tych. Cza­sem ro­bio­no to wy­na­ję­tą „budą” ży­dow­ską, a eskor­ta skła­da­ła się z jed­ne­go, dwóch straż­ni­ków kon­nych. „Ani je­den trans­port – twier­dzi ów wy­bit­ny hi­sto­ryk – w cią­gu trzy­dzie­stu lat nie zgi­nął; raz tyl­ko była złu­pio­na kasa eg­ze­ku­to­ro­wi w La­ty­czy­nie przez haj­da­ma­ków nad gra­ni­cą tu­rec­ką”. Stan rze­czy zmie­nił się na nie­ko­rzyść po roz­bio­rach, a zwłasz­cza po woj­nach na­po­le­oń­skich.

Wszyst­ko to po­twier­dza­ło kon­sta­ta­cje Bec­ca­rii, po­dob­nie jak – na­wia­sem mó­wiąc – póź­niej­sze o wiek z górą eks­pe­ry­men­ty z pra­wem kar­nym już w Pol­sce nie­pod­le­głej; te zwe­ry­fi­ko­wa­ły je à re­bo­urs. Odzie­dzi­czy­li­śmy po za­bor­cach – a już zwłasz­cza po ro­syj­skim, mniej po au­striac­kim, jesz­cze mniej po pru­skim – ad­mi­ni­stra­cję nad wy­raz sko­rum­po­wa­ną; lu­dzie w niej pra­cu­ją­cy byli przy­zwy­cza­je­ni do ła­pó­wek i fi­nan­so­wych nad­użyć.

Chcąc z tym wal­czyć, Sejm wy­dał dwie nad­zwy­czaj­ne usta­wy kar­ne: z 1 sierp­nia 1919 roku (tzw. sierp­niów­kę), prze­wi­du­ją­cą naj­wyż­szy wy­miar kary orze­ka­ny w try­bie do­raź­nym wo­bec woj­sko­wych, któ­rzy do­pu­ści­li się kra­dzie­ży lub sprze­nie­wie­rze­nia mie­nia do­stęp­ne­go lub po­wie­rzo­ne­go, oszu­stwa, przy­ję­cia po­da­run­ku lub in­nej ko­rzy­ści ma­te­rial­nej, a na­wet jej obiet­ni­cy; 18 mar­ca 1920 roku wy­da­no po­dob­ną (tzw. mar­ców­kę), do­ty­czą­cą urzęd­ni­ków.

Pra­sa po­da­wa­ła wów­czas wstrzą­sa­ją­ce przy­kła­dy, gdy na śmierć ska­zy­wa­no (i karę tę wy­ko­ny­wa­no!) w spra­wach nie­zwy­kle bła­hych, na przy­kład za kra­dzież wor­ka sa­le­try, a po­waż­ne afe­ry ja­koś się roz­my­wa­ły i ucho­dzi­ły pła­zem. Ad­wo­ka­ci wo­ła­li wiel­kim gło­sem o uchy­le­nie tych ustaw, co też po paru la­tach na­stą­pi­ło. Naj­bar­dziej wy­mow­ne jed­nak były sta­ty­sty­ki. O ile w 1920 roku sądy woj­sko­we ska­za­ły na karę śmier­ci za prze­stęp­stwa po­peł­nio­ne z chę­ci zy­sku sied­miu ofi­ce­rów i sie­dem­na­stu sze­re­gow­ców, o tyle już dwa lata póź­niej wy­da­no ta­kie wy­ro­ki na dzie­więt­na­stu ofi­ce­rów i sie­dem­dzie­się­ciu czte­rech sze­re­gow­ców. Jako swo­isty stra­szak „sierp­niów­ka” i „mar­ców­ka” zu­peł­nie za­wio­dły. Eks­pe­ry­ment prze­pro­wa­dzo­ny na ży­wym or­ga­ni­zmie spo­łecz­nym do­wiódł nie­zbi­cie, że na­wet wid­mem szu­bie­ni­cy czy plu­to­nu eg­ze­ku­cyj­ne­go nie da się sku­tecz­nie eg­ze­kwo­wać zbyt sro­gie­go pra­wa kar­ne­go, a już zwłasz­cza w przy­pad­kach kra­dzie­ży czy sprze­nie­wie­rze­nia. Wią­żą się one bo­wiem z pier­wot­nym in­stynk­tem po­sia­da­nia i opar­te są na ra­chu­bach, że aku­rat tym ra­zem prze­stęp­stwo uj­dzie na su­cho. By­wa­ją lu­dzie, któ­rzy dla pie­nię­dzy nie cof­ną się przed ra­bun­kiem, i by osią­gnąć swój cel, nie wa­ha­ją się na­wet za­bić, gdy uzna­ją, że mogą to zro­bić bez­kar­nie.

Ale po­wróć­my do cza­sów bar­dziej od­le­głych. Ro­mu­ald Hube, pro­fe­sor pra­wa kar­ne­go na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim, twier­dził w 1829 roku na ła­mach „The­mis Pol­skiej”, że licz­ba kra­dzie­ży „po­ło­wę wszel­kich in­nych prze­stępstw prze­cho­dzi”. Jego uczo­ny ko­le­ga, eko­no­mi­sta Fry­de­ryk hra­bia Skar­bek, w póź­niej­szych nie­co la­tach bę­dą­cy dy­rek­to­rem Rzą­do­wej Ko­mi­sji Spra­wie­dli­wo­ści, a więc jak­by mi­ni­strem tego re­sor­tu, wy­traw­ny znaw­ca ów­cze­snych wię­zień, oce­niał, że kra­dzie­że, sprze­nie­wie­rze­nia i oszu­stwa, a więc prze­stęp­stwa prze­ciw­ko wła­sno­ści, po­peł­nia trzech na czte­rech ska­za­nych prze­stęp­ców. Licz­bę więź­niów ka­ra­nych za kra­dzie­że oce­niał w po­ło­wie XIX wie­ku na 88 pro­cent po­pu­la­cji wię­zien­nej! Jak z tego wi­dać, zło­dziej­stwo sys­te­ma­tycz­nie na­ra­sta­ło, a w dru­giej po­ło­wie XIX wie­ku na­si­li­ło się jesz­cze bar­dziej.

War­sza­wa, pra­wie na wiek siłą za­gra­bio­na przez Ro­sję, jej też za­wdzię­cza­ła pla­gę kra­dzie­ży w mie­ście, quod erat de­mon­stran­dum w książ­ce. Za­bor­ca nie tyl­ko uczy­nił z na­szej sto­li­cy za­py­zia­łe i za­co­fa­ne cy­wi­li­za­cyj­nie mia­stecz­ko na swych za­chod­nich ru­bie­żach (to wła­śnie tę po­ro­syj­ską War­sza­wę pam­fle­ci­sta Adolf No­wa­czyń­ski ochrzcił „Par­sza­wą”), ale na do­miar złe­go ska­ził du­sze czę­ści jej miesz­kań­ców i ne­ga­tyw­nie wpły­nął na ich men­tal­ność. Sku­pia­jąc całą uwa­gę na bo­jow­ni­kach o wol­ność lub przy­najm­niej au­to­no­mię i sto­su­jąc wo­bec nich naj­su­row­sze re­pre­sje, nie przy­wią­zy­wał więk­szej wagi do prze­stęp­czo­ści kry­mi­nal­nej. Po­li­cja car­ska nie tyl­ko nie ści­ga­ła za­wo­do­wych prze­stęp­ców, ale nie­rzad­ko z nimi współ­pra­co­wa­ła. Naj­bar­dziej wi­docz­ne sta­ło się to na po­cząt­ku XX wie­ku, gdy po­słu­gi­wa­no się nimi jako na­rzę­dziem przy zwal­cza­niu ten­den­cji re­wo­lu­cyj­nych i nie­pod­le­gło­ścio­wych.

Sy­tu­ację po­gar­sza­ło mało sku­tecz­ne i w dłuż­szej per­spek­ty­wie wręcz szko­dli­we usta­wo­daw­stwo kar­ne do­ty­czą­ce prze­stępstw prze­ciw­ko mie­niu. Ko­deks kar­głów­nych i po­praw­czych z 1847 roku – nie­mal do­słow­nie prze­nie­sio­ny z Ro­sji, i jak tam w tym wzglę­dzie nie­zbyt uda­ny – „pre­mio­wał” drob­ne kra­dzie­że, a wia­do­mo, że „od rze­mycz­ka…”. To wte­dy na­ro­dzi­ło się zło­dziej­skie po­rze­ka­dło „rok nie wy­rok”.

Nie­sku­tecz­ne pra­wo, zde­mo­ra­li­zo­wa­na po­li­cja i ad­mi­ni­stra­cja („brud­na pia­na na­pły­wa­ją­ca z Ce­sar­stwa” – ma­wia­li świa­do­mi rze­czy war­sza­wia­cy; tym wy­ra­zi­ściej od­bi­jał So­kra­tes Sta­ryn­kie­wicz i po­twier­dzał re­gu­łę), stłam­szo­ne ży­cie spo­łecz­ne mia­sta, brak sa­mo­rzą­du, ogól­na bez­na­dzie­ja – oto klucz do zro­zu­mie­nia pa­no­szą­ce­go się w War­sza­wie zło­dziej­stwa.

Męty spo­łecz­ne, wła­ści­we dla każ­de­go więk­sze­go mia­sta, tu „ro­sły w siłę”, in­te­li­gen­cja zaś, za­wsze na­da­ją­ca ton w jego mi­lieu, była tłam­szo­na i prze­śla­do­wa­na. In­te­li­gent­ni lu­dzie rzad­ko wcho­dzą na prze­stęp­czą dro­gę, na­to­miast „szem­ra­ne to­wa­rzy­stwo” prze­ja­wia ogrom­ne ku temu skłon­no­ści. Nie­pod­le­gła Pol­ska z tru­dem da­wa­ła so­bie radę z tym po­nu­rym dzie­dzic­twem po za­bor­cy. To z tego „to­wa­rzy­stwa” wy­wo­dzi­li się prze­cież pra­dziad­ko­wie póź­niej­szych szmal­cow­ni­ków i sza­brow­ni­ków. Po­tom­stwo ich po­tom­stwa daje się nam we zna­ki i dziś.

Kra­dzie­że były, są i będą. Kie­dyś ka­sia­rze – wyż­sze sfe­ry spo­śród osób ma­ją­cych do nich żył­kę – pru­li pal­ni­ka­mi ace­ty­le­no­wy­mi ban­ko­we sej­fy, te­raz im po­dob­ni zło­dzie­je sur­fu­ją w kom­pu­te­rach, uszczu­pla­jąc kon­ta ban­ko­we. Zmie­nia­ją się for­my, ale isto­ta rze­czy po­zo­sta­je ta sama. Tyl­ko kie­szon­kow­cy po­zba­wia­ją nas port­fe­li sta­ry­mi – jak zo­ba­czy­my w książ­ce – tra­dy­cyj­ny­mi me­to­da­mi, jak ich an­te­na­ci. I tak jak oni po­zo­sta­ją bez­kar­ni, gdyż po­li­cjan­ci, cho­ciaż więk­szość zna­ją „z wi­dze­nia”, ja­koś nie po­tra­fią wsa­dzić za krat­ki przy­najm­niej naj­ak­tyw­niej­szych, a sądy do­pa­tru­ją się w ich czy­nach „zni­ko­mej szko­dli­wo­ści”.

Z książ­ki tej wy­ni­ka też wnio­sek, że re­cep­tą na kra­dzie­że nie są sro­żą­ce się pa­ra­gra­fy. Jak w niej prze­czy­ta­my, w War­sza­wie jesz­cze w koń­cu XVIII wie­ku zło­dziei re­cy­dy­wi­stów ści­na­no bądź wie­sza­no, ban­dy­tów zaś ła­ma­no ko­łem, a ćwier­ci ich ciał roz­wie­sza­no na pa­lach przy miej­skich ro­gat­kach. Waż­ne jest sku­tecz­ne dzia­ła­nie po­li­cji, szyb­kie i prze­my­śla­ne są­dów, a naj­waż­niej­sza – pro­fi­lak­ty­ka unie­moż­li­wia­ją­ca stwa­rza­nie sy­tu­acji sprzy­ja­ją­cych kra­dzie­żom.

Ten roz­dział z ży­cia War­sza­wy, wsty­dli­wie przez hi­sto­ry­ków po­mi­ja­ny, wy­da­je się jed­nak wart przy­po­mnie­nia. Naj­mniej opra­co­wa­na jest hi­sto­ria wię­zień; po nie­któ­rych, po­mniej­szych, po­zo­sta­ły tyl­ko ad­re­sy. Jak z prze­stęp­czo­ścią prze­ciw­ko wła­sno­ści wal­czy­li nasi przod­ko­wie, ja­kie wy­da­wa­li w tej ma­te­rii pra­wa i ja­kie przy­no­si­ło to efek­ty – te kwe­stie mają zna­cze­nie dla nas i dzi­siaj. Tym bar­dziej wart, że po­dob­nej do tej mo­no­gra­fii nie do­cze­ka­ła się do­tąd – o ile mi wia­do­mo, a in­ten­syw­nie sta­ra­łem się to usta­lić – żad­na chy­ba ze sto­lic eu­ro­pej­skich.

Utwier­dzi­ła mnie w tym prze­świad­cze­niu życz­li­wa oce­na ma­szy­no­pi­su przez dr. Jó­ze­fa Gur­gu­la, któ­rej do­ko­nał nie tyl­ko jako ser­decz­ny przy­ja­ciel. Rze­tel­ność dłu­go­let­nie­go prak­ty­ka w or­ga­nach spra­wie­dli­wo­ści ka­rzą­cej, a tak­że au­to­ry­tet kry­mi­no­lo­ga i kry­mi­na­li­sty­ka, po­świad­czo­ny księ­gą pa­miąt­ko­wą ku jego czci na osiem­dzie­sią­te uro­dzi­ny, wy­da­ną przez śro­do­wi­sko sku­pio­ne wo­kół kra­kow­skie­go In­sty­tu­tu Eks­per­tyz Są­do­wych, gwa­ran­tu­ją, że nie była to by­najm­niej oce­na ku­mo­ter­ska. Dzię­ku­ję mu za cen­ne uwa­gi i uści­śle­nia, któ­re zo­sta­ły uwzględ­nio­ne przy osta­tecz­nej re­dak­cji książ­ki. Dzię­ku­ję też Panu An­drze­jo­wi Ba­rec­kie­mu, któ­ry wło­żył dużo ser­ca i umie­jęt­no­ści w jej opra­wę gra­ficz­ną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: