- W empik go
Szepty i tajemnice. Tom II - ebook
Szepty i tajemnice. Tom II - ebook
Paryż, Warszawa i majątek ziemiański Zaborów to w dalszym ciągu miejsca, w których żyją kolejne pokolenia rodziny Matzerów. Dzieci dorastają, rodzą się wnuki. Najbliższych Basi i Alicji nie oszczędza choroba ani śmierć, a dwie bliskie sobie siostry wciąż dzieli nie tylko geograficzna odległość, ale i narastające z czasem pretensje i nieporozumienia.
Drugi tom powieści prowadzi czytelnika aż do pierwszych lat powojennych, w których ani majątek, ani dawne nieporozumienia nie mają już większego znaczenia, ponieważ liczą się jedynie bliscy sercu ludzie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-947-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Koniec stycznia był mroźny, ale nie było to nic wyjątkowego o tej porze roku i w tej strefie klimatycznej. Czekali już jednak dość długo na pociąg, więc zimno i przejmujący wiatr dokuczały im coraz bardziej.
– Będzie cud, jeśli unikniemy grypy – zagderała Marta. – Pociąg ma już tak duże opóźnienie… Ale przecież można się było tego spodziewać. Mimo to nie rozumiem, dlaczego przybyliśmy tu na godzinę przed jego przyjazdem. Ty, jak się na coś uprzesz, to nie ma na ciebie sposobu.
– Nie musiałaś tu z nami przyjeżdżać, mamo – odparła niechętnie Basia. – Mogłaś spokojnie poczekać na nas w domu.
– A co by to dało? Uparłaś się zabrać dzieci na taki mróz, więc wolałam przyjechać z wami.
– Uznałaś, że ja nie dam rady ciepło ich ubrać i ochronić przed zimnem? A może sądziłaś, że sama twoja obecność sprawi, że mróz ucieknie gdzie pieprz rośnie?
– Jestem przekonany, że scena kabaretowa straciła w waszych osobach wielkie talenty. – Janek, słuchając ich, wprost zataczał się ze śmiechu. – Błagam, kłóćcie się dalej. Od razu robi mi się wtedy cieplej.
– Mamo, czy tata na pewno dzisiaj przyjedzie? – spytała po raz setny Urszulka i zatupała niecierpliwie nóżkami.
– Oczywiście – odparła znużona Basia. – Przestań bez przerwy powtarzać to samo pytanie.
– Jeśli nie wróci, to się nie martw – odparła dziewczynka bez cienia żalu w głosie. – Możesz być żoną wujka Jasia.
Barbara poczuła, że łuna bije jej na twarz i ostrzegawczo szarpnęła dziewczynkę za rączkę.
Natomiast Jaś roześmiał się i nachylił do małej.
– Nic z tego – odparł wesoło. – Nie miałem szans u twojej mamy. Ona zawsze wolała waszego ojca.
– Dlaczego? – zdziwiła się szczerze dziewczynka. – Jesteś przecież ładny.
– O! Dziękuję ci, młoda damo. Daleko mi jednak do twojego ojczulka.
– Nie martw się, wujku – odparła Urszulka po chwili namysłu. – W takim razie ożenisz się ze mną.
– Dobrze, umowa stoi. – Janek śmiał się i chwycił dziecko na ręce. – Ty mała spryciaro, jak zwykle o wszystkim pomyślałaś.
Basia też się roześmiała, ale towarzyszyła temu także niewesoła refleksja. Siedmioletnia Ula zupełnie nie pamiętała Roberta. Zniknął z jej życia w momencie, gdy była bardzo małym dzieckiem. To samo dotyczyło Pawła. Tylko Karolek, już teraz prawie dziewięcioletni, nadal upierał się, że pamięta ojca i wszystkie zdarzenia z nim związane. On jeden z trójki dzieci przez cztery lata wojny i dwa powojenne miesiące mówił o Robercie. Ula i Paweł nawet słówkiem o nim nie wspomnieli. Był postacią na tyle enigmatyczną, że nawet nie odczuwali chęci rozmowy o nim. Zamiast tego bardzo przywiązali się do stryja, którego mieli na co dzień od ponad dwóch lat. Zresztą za Jasiem przepadało też potomstwo kowala, który mieszkał niedaleko pałacu w Zaborowie, a nawet dwóch stajennych chłopców – wnuki Antoniego po jego starszym synu. Imponował im, bo walczył na froncie, w polskich legionach, a w dodatku został ranny w krwawej bitwie pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku. A z tej bitwy wręcz nie wypadało nie być dumnym. Wyglądało więc na to, że Janek młodszym dzieciom w zupełności wystarczał i nie potrzebowały zmian. Tylko Karolek pozostał wierny Robertowi i przekonywał wszystkich wokoło, a zwłaszcza rodzeństwo, że ich ojciec jest również wielkim bohaterem i walczył daleko, we Francji.
– A tam były bitwy ogromne, często potężniejsze od naszych – podkreślał. – Front zachodni był najważniejszy w tej wojnie.
Basię zdumiewała jego wiedza na temat wojny. Chłonął wszystkie dostępne mu informacje, z zapartym tchem słuchał opowieści stryja, a potem lokaja Jana i innych mężczyzn, którzy wrócili z frontu. Zresztą wojna stała się żywiołem także innych dzieci, i to nie tylko w Zaborowie, ale także w okolicznych ocalałych wsiach, miasteczkach i dworach. Rosły wraz z tą wojną, a spora ich część w ogóle nie przypominała sobie czasów pokoju. Poza tym przez pierwsze dwa lata działań, gdy front się zmieniał, zaborowski pałac był miejscem, gdzie od czasu do czasu stacjonowały wymiennie wojska rosyjskie i austriackie. Niezależnie od tego prawie bez przerwy szukali tu schronienia cywile, którzy stracili dach nad głową. W tych warunkach dzieci szybko dorastały, operowały też słownictwem, które było nie do pomyślenia wcześniej. Basia przyznawała sama przed sobą, że w wieku siedmiu lat nie miała nawet połowy tej wiedzy o życiu, co jej córka. W dodatku Urszulka, podobnie jak jej starszy brat, była zawsze nad wiek rozwinięta i bardzo bystra.
„Nie mają tego po mnie” – przyznawała w duchu Barbara. „Każde z nich odziedziczyło tę inteligencję po swoim ojcu… Każde po swoim ojcu. Tylko Pawełek jest taki zupełnie mój”.
Z czułością przygarnęła do siebie młodszego synka i staranniej opatuliła go płaszczem. O niego bała się najbardziej. Uważała, że stale coś mu grozi. Tamtych dwoje z pewnością poradzi sobie w życiu, ale Pawełek zawsze będzie potrzebował czyjejś pomocy, Był taki delikatny, zamknięty w świecie swoich marzeń i wyobraźni, w świecie, który sobie stworzył, aby uciec przed brutalną rzeczywistością, a niekiedy przed innymi ludźmi. Szczęśliwie miał rodzeństwo, które kochało go ogromnie i chroniło przed drwinami i dokuczaniem dzieci z sąsiedztwa. Rodzeństwo to będzie mu potrzebne jeszcze przez wiele lat, a może i przez całe życie. Ona przecież nie zawsze będzie wiedziała, czy nie dzieje mu się krzywda. A najgorsze dopiero przed nim. Trzeba będzie wysłać go do szkoły. Pozostałą dwójkę zresztą także. Wiedza zdobywana w domu na niewiele się zda. Będą potrzebne świadectwa, egzaminy, dokumenty.
Jak to dobrze, że wraca Robert. Jak to dobrze, że zdejmie z niej przynajmniej część tych trosk i obowiązków, że będzie mogła mu o tym wszystkim opowiedzieć, poradzić się. Jak to dobrze, że nie będzie już ze wszystkim sama. Nie będzie już sama. Dobry, pomocny, przyjacielski Jaś nie mógł wypełnić pustki i tęsknoty, jaką czuła za mężem.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos nadjeżdżającego pociągu i nagle poczuła emocje tak wielkie, o jakie już nawet się nie podejrzewała. Serce tłukło w jej piersi jak oszalałe, chyba wszyscy na stacji to słyszeli. Cała drżała jak w gorączce. Nic się nie zmieniło. Znowu była młodą, zakochaną dziewczyną, która nie śmiała nawet marzyć o Robercie. Znowu była oszalałą ze szczęścia narzeczoną, której ten właśnie Robert ofiarował dalsze, wspólne już życie i uratował ją przed hańbą. Znowu była młodziutką małżonką, która osiem lat temu na tej właśnie stacji z miłością i pragnieniem witała męża powracającego z podróży do Afryki.
„To się nigdy nie zmieni” – myślała, patrząc na zatrzymujący się pociąg. „Będziemy już starzy, a ja będę za każdym razem czekać na niego jak zakochana po uszy dziewczyna. Boże, niech to się nigdy nie zmieni”.
Planowane rozmowy o dzieciach, ich szkołach i przyszłości, o konieczności remontu pałacu i innych codziennych sprawach zeszły nagle na dalszy plan. Teraz liczyła się tylko miłość w swej najczystszej postaci.
A jeśli jednak nie przyjechał tym pociągiem? Jeśli nagle zmienił plany albo coś niespodziewanego go zatrzymało we Francji?
Robert jednak wysiadł z pociągu w gronie innych podróżnych i Karolek z krzykiem nieopisanej radości rzucił się ku niemu. Przylgnął do ojca z ogromną siłą, wykluczającą wszelkie próby oderwania go przez innych. Cały czas obejmował „swego tatę”, podczas gdy Robert witał się już z bratem.
– No, pięknie – skwitował, patrząc na opaskę na jego prawym oku. – Wyglądasz jak podczas naszych dawnych zabaw w piratów.
Starał się mówić lekkim tonem, głos go jednak zawiódł.
– Jeszcze cię widzę drugim okiem. Wystarczy mi, aby się z tobą po dawnemu rozprawić – odparł nonszalancko Jaś i wesoło uderzył brata po ramieniu.
Potem podeszła do nich Marta, która już otwarcie się rozpłakała, a łzy były bardzo rzadkim gościem w jej oczach. W każdym razie nikt z obecnych jeszcze jej takiej nie widział.
– Na litość boską, Marto, ja nie umarłem – powiedział ze śmiechem Robert, całując z czułością ręce macochy.
– Ojciec przyjedzie pojutrze z Warszawy. Nie mógł się wczoraj wydostać. Zresztą, teraz w czasie epidemii ma pełne ręce roboty – wyjaśniała już rzeczowo Marta, która doszła do siebie po pierwszym wzruszeniu. – Mam nadzieję, że teraz wspólnymi siłami zmusimy go, aby trochę mniej pracował. W końcu nie jest już młodzieńcem i sam może się zarazić i umrzeć.
– Dziadek mówił, że ta grypa atakuje szczególnie ludzi silnych i młodych, a nie starych i słabych – odezwał się nagle Karolek, uwalniając twarz od płaszcza Roberta.
Basia z dwójką przytulonych do niej młodszych dzieci stała cały czas jak zahipnotyzowana. Patrzyła z daleka, nie była w stanie zrobić kroku. Nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa.
To Robert podszedł do niej pierwszy i wyciągnął rękę na powitanie. Nie mogła oderwać oczu od jego twarzy, poruszyła ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– To tak mnie witasz, droga żono? Zamieniłaś się w pomnik? – zażartował Robert, chociaż jego oczy też były wilgotne.
– Robercie… ja… To znaczy… – zaczęła się jąkać.
– Co za ludzie! Nie wytrzymam! – krzyknął Janek. – Całą noc dzisiaj beczała, jak by nie wiem jakie nieszczęście ją spotkało, a od kilku dni chodziła jak nieprzytomna. A teraz stoi i się jąka. Po co tyle ceregieli?!
Z tymi słowami objął brata i bratową i popchnął ich ku sobie. Następnie wziął pod rękę Martę, ujął Karolka za kołnierz i skierował się z nimi w stronę powozu.
Nieważne, że wokół stali ludzie. Basia puściła rączki Urszulki i Pawełka i rzuciła się z płaczem w ramiona męża. Całowała go, tuliła i nadal nie wierzyła, nie wierzyła. Nie było w tym nic oryginalnego. Tak witały swoich mężczyzn kobiety na całym świecie. Nie było żadnych wielkich słów. Nagle zniknęły w niebycie całe lata rozłąki.
– Prawie się nie zmieniłeś – mówiła i z czułością dotykała jego twarzy.
Wiedziała, że ona sama bardzo się zmieniła, spoważniała, zmizerniała. Tylko oczy pozostały takie jak dawniej – duże, niebieskie, pełne słodyczy i rozmarzenia. To nadal były oczy dziewczyny, która kochała, tęskniła, czekała.
Urszulka niecierpliwie zatupała nóżkami i to odniosło skutek. Oboje spojrzeli na dzieci.
– To nasze dzieciaki? – szepnął z zachwytem i niedowierzaniem.
– A któż by inny? – odparła, ocierając oczy.
Robert przyklęknął i wyciągnął ręce do dzieci. Chłonął ich widok, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Urszulka miała złociste, bujne loki swojej matki, podobny do niej owalny kształt twarzy i delikatną, szczupłą figurę. Lecz regularne, rasowe rysy przypominały Roberta, po nim również odziedziczyła ciemnobrązowe oczy iskrzące sprytem i inteligencją. Już teraz zapowiadała się na piękną i interesującą kobietę. Paweł też był szczuplutki, lecz ciemnowłosy i ciemnooki. Podobny do siostry z rysów twarzy, był nieodrodnym synem swego ojca. Nie tylko zresztą z wyglądu obaj byli do siebie tak uderzająco podobni. Robert pamiętał, że w dzieciństwie i młodości także stronił od towarzystwa, zwłaszcza rówieśników. Wolał być sam, gdyż sam ze sobą nigdy się nie nudził, a w dodatku czuł się bezpieczniej.
– Witajcie, dzieciaki! – wykrzyknął, starając się, by brzmiało to wesoło. – Prawie mnie nie znacie, ale ja was doskonale pamiętam. Ależ wyrośliście!
– Nie stójcie tak. Przywitajcie waszego ojca – upomniała dzieci Barbara.
Pierwszy podszedł Pawełek. Nieśmiało podał Robertowi rękę.
– Dzień dobry, synku. – Robert z troską przygarnął go do siebie. – Nie martw się, wkrótce się zaprzyjaźnimy.
Urszulka podeszła ostrożnie i uważnie mu się przyglądała.
– A ty jesteś moją małą księżniczką – zwrócił się do niej.
Wówczas zignorowała jego wyciągniętą rękę i bez słowa rzuciła mu się na szyję.
Siedzieli wszyscy razem w jadalni do późnej nocy, nie tylko rodzina, ale także tych kilka osób ze służby, które pozostało, a także kowal ze swoją familią. Nawet dzieci nie dały się zapędzić do łóżek, ku wielkiemu niezadowoleniu kowalowej, która nie miała pojęcia, jak później ujarzmi swoich trzech chłopaków, zwłaszcza że głównym tematem rozmowy były wspomnienia z wojny.
Robert opowiadał o tym, jak było na froncie zachodnim, co działo się na co dzień we Francji i w Belgii. Reszta, zwłaszcza mężczyźni, opowiadała o walkach na wschodzie. Kobiety wspominały grozę tego, co rozgrywało się tak niedaleko od Zaborowa, i tych ludzi, którzy tutaj szukali schronienia. Dzieci, przekrzykując się nawzajem, opowiadały o żołnierzach, którzy w pewnym momencie zajmowali niemal cały pałac.
– Kiedy wreszcie przywykniemy do pokoju? – spytała retorycznie Marta. – Ja w dalszym ciągu każdego ranka po przebudzeniu muszę sama siebie przekonywać, że to naprawdę koniec koszmaru.
– Kiedy te dzieciaki nauczą się normalnie żyć i wrócą do nauki? – dodał Jaś. – One nie potrafią sobie nawet tego wyobrazić. Ciągle im w głowach tylko wojna i wojna.
– To już są dzieci wolnej Polski – szepnęła Marta. – Nie będą pamiętać innej.
– Sam nie mogę uwierzyć, że tego dożyłem – rzekł uroczyście Antoni, a po chwili dodał cicho: – Mieliśmy wybory i mamy wreszcie polski sejm. Mamy polski rząd i Naczelnika. Lepiej by jednak było, gdyby na nasze państwo mógł teraz patrzeć mój Maciek zamiast mnie.
Zapadło milczenie, a Katarzyna krzepiąco pogłaskała ramię męża.
– Zawsze będziemy pamiętać o twoim synu i o innych – powiedziała łagodnie Marta. – Będziemy pamiętać o Walterze naszej Ali…
– Widziałeś się z nią przed wyjazdem z Francji? – spytała męża Basia.
Do tej pory nie brała udziału w rozmowie, zbyt jeszcze oszołomiona jego powrotem.
– Ostatni raz widziałem ją jesienią 1917 roku – odparł z westchnieniem Robert. – Wtedy było z nią niedobrze. Przypominała bardziej zjawę niż istotę z krwi i kości. Po podpisaniu zawieszenia broni nie mieliśmy już okazji się spotkać. Wymieniliśmy tylko listy. Wygląda jednak na to, że pomału dochodzi do siebie. Albo tylko udaje.
– Musimy ją tu ściągnąć – zawyrokowała Basia. – Nie ma sensu, aby została tam sama.
– Nie jest tam sama – zaprotestował Robert. – Jest z nią przecież…
Raptownie przerwał, ale Basia jak gdyby nigdy nic dokończyła za niego:
– Masz na myśli siostrę Waltera? Obawiam się, że słaba to pociecha. Niewiele ją znam, ale odniosłam wrażenie, że raczej się nie dogadują. Pamiętacie, jak zachowała się ta… Nicole przed ślubem Ali i Waltera? Przyjechała z wielką łaską w ostatniej chwili. Ali było naprawdę przykro, sama to widziałam. Podczas wesela panna Perrier prawie z nikim nie rozmawiała, wyraźnie dawała do zrozumienia, jak bardzo jest niezadowolona z wyboru brata.
Robert drgnął, ale nie zareagował na słowa żony. Niespodziewanie natomiast włączyła się Marta.
– Ja odniosłam inne wrażenie niż ty – rzekła do córki. – Rozmawiałam z nią w czasie wesela. To miła i bardzo inteligentna dziewczyna.
– Próbowałam porozmawiać z nią przyjaźnie, gdy wreszcie raczyła przyjechać na ślub, ale była strasznie sztywna – odparowała Basia, sama dziwiąc się, dlaczego aż tak bardzo zirytowały ją słowa matki.
– Może wystąpiły w waszym przypadku problemy językowe – powiedziała Marta, uśmiechając się leciutko. – Panna Perrier, o ile wiem, mówi tylko po francusku i po angielsku. Ty zaś… – Znacząco zawiesiła głos.
Basia pobladła i z niemą furią patrzyła na matkę. Ze względu na obecność innych osób powstrzymała się, by nie wrzasnąć, że jeśli słabo zna francuski czy jakikolwiek inny język, to jest to wina wychowania, jakie odebrała. Marta zdawała się czytać w jej myślach, ale, pewna swoich racji, patrzyła na córkę spokojnie.
Wymiana zdań między dwiema dziedziczkami skłoniła jednak wszystkich obecnych do rozejścia się na nocny odpoczynek.
– Jutro czeka nas praca, jak zwykle – westchnął Antoni. – Już i tak mamy wielkie święto z okazji przyjazdu pana Roberta.
Po raz pierwszy od kilku lat Basia nie wracała do małżeńskiego pokoju sama. Na samą myśl o tym jej złość na matkę gdzieś się ulotniła. Niepotrzebne było to starcie, prawie zepsuło cały wieczór. W dodatku Basia teraz rozumiała, że sama sprowokowała całe zajście. Niepotrzebnie w ogóle zaczęła krytykować Nicole. Jak by na to nie patrzeć, panna Perrier była jednak ukochaną i jedyną siostrą Waltera, i chociażby z tego powodu rodzina Matzerów nie odetnie się od tej kobiety. Nawet w sprawie znajomości języka francuskiego matka miała rację. Barbara pamiętała, że przecież miała stworzone najlepsze warunki i dobrych nauczycieli. Co z tego, skoro nauka wyraźnie nie wchodziła jej do głowy? Skoro sama nie przykładała się do książek?
„Znowu wyszła ze mnie jędza” – myślała teraz niezadowolona. „Znowu w obecności Roberta. A przecież obiecywałam sobie…”
Weszli już do pokoju, a ona starannie zamknęła za nimi drzwi i podeszła do męża.
– Tak mi przykro z powodu tej sceny przy stole – zaczęła nieporadnie. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Źle się stało, ale czasami puszczają mi nerwy.
Czułym gestem odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy i dotknął jej gorącego policzka.
– Musiało być ci bardzo ciężko – powiedział miękko. – Jak ty w ogóle sobie z tym wszystkim poradziłaś? Mnie tu wtedy nie było…
– Nikt tego nie planował… – Basia przylgnęła do niego spragniona jego miłości. – Ważne, że już jesteś.
Spojrzała na niego tymi dziewczęcymi, niebieskimi oczami, a było w nich tyle szczęścia. I bezgranicznego oddania! Dlaczego więc nagle zobaczył tamte oczy o czarnych, żywo błyszczących źrenicach? Może dlatego, że nieopatrznie przywołano jej osobę dzisiejszego wieczoru. A właśnie dziś nie zamierzał w ogóle o niej myśleć i jej wspominać. A może dlatego, że i w tamtych oczach było wtedy takie samo szczęście i oddanie, jakie zobaczył tutaj. Co ona teraz robi? Jak sobie radzi w życiu po śmierci brata?
Basia patrzyła zdumiona na pobladłą twarz męża i przyjaźnie pogładziła go po włosach.
– To nic, mój kochany – szepnęła. – Odłożymy to. Dzisiaj odpocznij, jesteś po długiej podróży i ledwo żyjesz. Mamy teraz tyle czasu przed sobą.Rozdział 67
– Pani Salanger?
– Tak, słucham.
– Proszę za mną, zaprowadzę panią na miejsce.
Ala odwróciła się jeszcze do Raula.
– Nie masz nic przeciwko temu, że pójdę tam sama? – spytała.
– Oczywiście, Alice. Nie musiałaś pytać.
Poszła więc sama za człowiekiem, który opiekował się cmentarzem wojskowym. Wokoło w kwaterach, jeden przy drugim stały w równym szeregu białe krzyże. Tak jak kiedyś, gdy leżący w tych mogiłach ruszyli do ataku, ramię w ramię.
– Większość z nich to polegli pod Chemin des Dames – mówił do Ali przewodnik. – Proszę, tu właśnie jest mogiła pani męża. Gdyby pani czegoś potrzebowała…
Ala w milczeniu skinęła głową i zapatrzyła się w biały krzyż. Tam, pod tym krzyżem i pod tą ziemią… Naraz zakręciło jej się w głowie i musiała przyklęknąć. Chętnie napiłaby się wody, ale nic ze sobą nie wzięła. Tego nie przewidziała. A potem przyszło jej do głowy, że może Walter przed śmiercią też potrzebował choćby kropli wody i ci inni leżący dookoła również.
„Wytrzymam” – pomyślała. „Skoro ty musiałeś przez to przejść…”
Grób był uporządkowany i zadbany. Pewnie zrobiła to Nicole, która już odwiedziła miejsce spoczynku brata. A może zrobiły to jakieś stowarzyszenia opieki nad grobami poległych? Skoro ona, żona, nie miała do tej pory odwagi i siły, aby tu przyjechać, aby wreszcie stanąć oko w oko z prawdą? Namówił ją w końcu Raul. Dlaczego jednak ktokolwiek musiał ją namawiać?!
„Tak długo na mnie czekałeś, najdroższy. Wybrałeś sobie strasznego tchórza na żonę. Umiałam być dobrą kochanką i wspólniczką przyjemnej strony życia. Zawsze jednak bałam się prawdy o sprawach trudnych. Kochałam cię z całej duszy, ale nie pozwoliłam ci na poważną rozmowę tej ostatniej nocy, gdy trapił cię niepokój i troska. Musiałeś w końcu napisać o tym do mnie w swoim ostatnim liście, a wszystko dlatego, że bałam się rozmawiać z tobą o śmierci. Tak jakby ta rozmowa miała sprowadzić na nas nieszczęście. A ono przyszło i bez tego. Gdyby można było cofnąć czas, choćby tylko do tej ostatniej nocy twojego urlopu! Wysłuchałabym cię teraz z pewnością, nawet gdybym wiedziała, że za kilka miesięcy umrzesz. Żałuję, Walterze, z całego serca żałuję, ale nic już nie zmienię. Poza tym jednym, poza tą nieprzeprowadzoną należycie rozmową, wszystko między nami było dobre. Tak jak napisałeś. Byliśmy dla siebie. Raul miał rację, gdy powiedział, że lepiej przeżyć kilka lat szczęścia w takim związku jak ja i ty, niż całe życie męczyć się z kimś zupełnie obojętnym lub wrogim, a często tak właśnie muszą żyć ludzie. Wiesz już, że Raul chce wrócić do Francji? Oczywiście, że wiesz. Sam mi go przysłałeś tamtego wieczora w grudniu, na ulicy. To mój stary przyjaciel w końcu mnie tu przywiózł. Został jednak tam, za cmentarzem. Tu jesteśmy znowu tylko we dwoje, ty i ja. I tak już zostanie, kochanie. Ty i ja, nikogo innego nie potrzebuję. Nie namawiaj mnie, kochany, na inne szczęście. To niemożliwe. Jak inaczej odnalazłabym ciebie i nasze dziecko tam, w niebie? Pociesza mnie jeszcze to, że każdy mijający dzień przyspiesza nasze ostateczne spotkanie. Mówię takie rzeczy tylko tobie, bo inni od razu patrzą na mnie podejrzliwie i z przerażeniem. Myślą wtedy, że jestem chora, i gotowi szukać dla mnie pomocy u lekarza. Lekarze zaś zamknęliby mnie w domu dla obłąkanych, tak jak kiedyś chcieli to zrobić z Nicole. Dlatego tu, we Francji, nikomu się tak nie zwierzam, jak tobie. Może powiem to w Polsce, gdy w końcu tam pojadę. Oni tam może szybciej to zrozumieją. Tam historia przez wiele lat tak się układała, że ludzie nieraz rozmawiali ze zmarłymi. Ty wiesz, że wcale nie zwariowałam. Już się nie boję śmierci i lubię o niej rozmawiać. Na razie jednak nie mam z kim. Nawet Raul tego nie rozumie, a nie chcę go martwić”.
Przytuliła się do krzyża i miała wrażenie, że czuje ciepło i dotyk człowieka, który był tu pochowany. Niesamowite to było uczucie. Zamknęła oczy, by zatrzymać te chwile.
„Alice, nie martw się już o mnie. Oboje z Melanie dobrze sobie radzimy i jesteśmy przy tobie. Zacznij żyć, kochana. Bądź spokojna”.
Naprawdę go usłyszała. Był teraz obok niej, tak jak powiedział. Dotykał jej i podtrzymywał, jak zawsze, gdy coś się działo – gdy wypiła za dużo wina, gdy szukała Andrzeja Krzyckiego, gdy umarła Melanie, gdy przyjechał niespodziewanie na swój jedyny, wojenny urlop.
„Jestem o was spokojna, Walterze. Wiem, że wam nic już złego nie grozi, ale tęsknię, potwornie tęsknię. To nigdy nie minie”.
Opierała się o krzyż, a on ją trzymał, aby nie straciła równowagi. Tak wyraźnie go teraz czuła…
– Dobrze, że akurat tędy przechodziłyśmy razem z moją matką. Wołałyśmy do tej pani, ale chyba nas nie słyszała. Chyba była nieprzytomna.
– Zachowywała się zupełnie spokojnie, gdy ją tu przyprowadziłem. Czasami ludzie tak tu reagują, ale ta pani była taka… zrównoważona.
– Całe szczęście, że przyjechała tu z panem. Może nie należało jej jednak pozwalać, aby przyszła do grobu sama?
Ala otworzyła oczy i zobaczyła grupkę zaniepokojonych ludzi stojących wokół niej. Nie opierała się już o mały, biały krzyż. Zresztą, nie wytrzymałby on ciężaru jej bezwładnego ciała. Opierała się o ramię Raula, który obmywał jej twarz zimną wodą.
– Od razu pomyślałam, że ten pan stojący przy samochodzie za cmentarzem musiał towarzyszyć tej biedaczce – mówiła młoda dziewczyna, jedna z osób zgromadzonych przy grobie Waltera.
– Bardzo pani dziękuję – odpowiedział jej Raul i zwrócił się do dwóch mężczyzn, z których jeden zajmował się tym cmentarzem. – Proszę mi pomóc zaprowadzić panią Salanger do samochodu. Gdyby panowie byli tak mili…
Oczywiście nikt nie odmówił pomocy.
– Alice, czy będziesz mogła podnieść się i iść? – Raul zwrócił się już bezpośrednio do niej.
– Tak – odparła, choć w głowie jeszcze jej szumiało. – Wszystko już ze mną w porządku.
– Powinna pani napić się wody – poradziła starsza kobieta. – Mój Boże, też mnie to spotkało, gdy odwiedziłam grób syna po raz pierwszy. Nie jesteś wyjątkiem, moje dziecko.
Po paru minutach Ala podniosła się i, podtrzymywana przez Raula i pracownika cmentarza, ruszyła wraz z nimi do wyjścia. Pomoc trzeciego mężczyzny nie była już konieczna. Obejrzała się jeszcze na mogiłę.
„Naprawdę tu byłeś. To ciebie słyszałam”.
W drodze powrotnej do Paryża przeważnie milczeli. Tylko od czasu do czasu Raul rzucał jakieś uwagi o mijanym, ponurym, lutowym krajobrazie i pogodzie, a ona odpowiadała zdawkowo. Czuła się niezręcznie po tym, co się stało na cmentarzu, że okazała się taka słaba w obecności przyjaciela. Przed samym domem Raul niespodziewanie, jakby przełamując się, rzekł:
– Przepraszam cię, Alice, że prawie cię zmusiłem do tej podróży. Czasami jestem taki cholernie pewny swoich racji. Następnym razem, gdy ty będziesz czegoś pewna, a ja będę cię przekonywał do czegoś zupełnie przeciwnego, rzuć we mnie ciężkim sprzętem. Obiecujesz?
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Miałeś rację – odparła. – Miałeś rację, że mnie tam zabrałeś. Musiałam mu coś powiedzieć, a teraz jestem spokojna.
Spojrzała w głąb ulicy i zobaczyła peron i pociąg szykujący się do odjazdu. Wokół kłębił się tłum ludzi. Wszyscy obejmowali się i płakali. Potem Walter wskoczył do odjeżdżającego pociągu, pomachał do niej swoją żołnierską czapką i zawołał:
– Do zobaczenia!
– Do zobaczenia – odpowiedziała.
– Do zobaczenia – powiedział Raul, patrząc na jej pobladłą twarz. – Mam tylko nadzieję, że możesz zostać teraz sama.
Wróciła rzeczywistość i teraźniejszość. Tamten obraz pomału rozmywał się jak w oparach odjeżdżającego pociągu, a zza tej mgły wyraźnie już widziała twarz Raula.
– A ty dokąd? – powiedziała z uśmiechem. – Na pewno konasz z głodu. Ja zresztą też. Chodźmy, przygotowałam obiad.