Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szepty starych kamienic. Prawo Julii - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szepty starych kamienic. Prawo Julii - ebook

Julia Minejko – prawniczka doświadczona w odzyskiwaniu nieruchomości, bada przeszłość starej  warszawskiej kamienicy. Prócz dokumentów ma do dyspozycji maszynopis powieści o dziejach budynku i pierwszej właścicielki Klementyny. Mroczna to przeszłość, pełna dramatów i niewyjaśnionych zdarzeń. Z aktów prawnych wynika, że sympatyczny i przystojny Dominik bez trudu uzyska prawa do  budynku. Z powieści, rodzi się pytanie czy warto odzyskać dom obarczony klątwą? Rozum każe Julii trzymać się paragrafów i dowodów, intuicja uparcie podpowiada jej, że jest coś więcej w historii tej kamienicy, coś ważnego co dotyczy jej osobiście. Jej zespół w kancelarii adwokackiej składa się z ludzi działających niekonwencjonalnie, w dochodzeniu do prawdy pomagają im własne pasje. Czy miłość do starych samochodów, ziół lub kamieni szlachetnych może przydać się w odkrywaniu tajemnic?  Co wspólnego ma stary dom z miłością? I czemu historia uczuć lubi się powtarzać? O tym właśnie szepczą stare kamienice…

Katarzyna Droga

Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych m.in. o Hance Ordonównie, Aleksandrze Piłsudskiej.  Zajmują ją dzieje rodzin i dziedzictwa pokoleń, napisała podlaską sagę „Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca” i „ Pokolenia. Powrót do domu”. W „Sekretach przodków” przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008 - 2017 była redaktorką naczelną magazynu „Sens” w Wydawnictwie „Zwierciadło”. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom.

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8132-408-3
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kamie­ni­ca przy pla­cu Księ­cia Toł­łocz­ki wy­da­wa­ła się bar­dzo do­stoj­na, wy­so­ka i im­po­nu­ją­ca. Bo­kiem zwró­co­na do uli­cy Wy­bic­kie­go, fron­tem z okna­mi i bal­ko­na­mi na plac nie­zna­ne­go ni­ko­mu księ­cia, mia­ła za­le­d­wie czte­ry kon­dy­gna­cje, lecz pię­tra bar­dzo wy­so­kie, spi­cza­sty dach, od­no­wio­ne gzym­sy. Ju­lia sta­ła onie­śmie­lo­na przed ma­syw­ny­mi drzwia­mi z ko­łat­ką i mo­sięż­ną klam­ką w kształ­cie wil­czej gło­wy. Po­czu­ła, jak­by prze­nio­sła się w cza­sie, mała w ob­li­czu wy­so­kie­go muru, mło­da mimo czter­dzie­stu dwu lat... Czym są wo­bec hi­sto­rii po­nad­stu­let­niej? Nie­mniej Ju­lia była ko­bie­tą, nie ka­mie­ni­cą. Była też do­świad­czo­ną praw­nicz­ką, któ­rą przy­wio­dły tu­taj spra­wy za­wo­do­we. Z de­ter­mi­na­cją na­ci­snę­ła klam­kę, drzwi skrzyp­nę­ły prze­raź­li­wie i Ju­lia zna­la­zła się w ma­lut­kim ko­ry­ta­rzy­ku, oko w oko z ły­sa­wym stró­żem, dość nie­chęt­nie zer­ka­ją­cym na nią zza szkla­nej ścian­ki. Chy­ba prze­rwa­ła mu oglą­da­nie ulu­bio­ne­go ka­na­łu spor­to­we­go.

– Do kogo? – za­py­tał krót­ko.

– Do pani Elż­bie­ty Ra­cho­wicz – od­po­wie­dzia­ła. – Me­ce­nas Ju­lia Mi­nej­ko, je­stem umó­wio­na.

– A tak – oży­wił się stróż – pani Ela mó­wi­ła. Pro­szę na trze­cie pię­tro, do­mo­fo­nem trze­ba za­dzwo­nić z klat­ki, nu­mer sie­dem. Woli pani win­dą czy scho­da­mi?

Ju­lia z nie­uf­no­ścią po­pa­trzy­ła na za­byt­ko­wą win­dę, wa­ha­dło­we drzwicz­ki, roz­miar dla dwóch szczu­płych osób. „Taka so­bie pio­no­wa tru­mien­ka” – po­my­śla­ła i wy­bra­ła scho­dy. Do­zor­ca kiw­nął gło­wą, wska­zał na ko­ta­rę, za nią znaj­do­wał się wy­so­ki sto­pień i wej­ście na klat­kę. An­tyk spo­ty­kał się tu­taj z no­wo­cze­sno­ścią: ten dziw­ny fa­cet otwo­rzył pi­lo­tem elek­tro­nicz­ną za­su­wę sta­ro­mod­nych rzeź­bio­nych drzwi. Mógł wró­cić do oglą­da­nia spor­tu.

Po­dzię­ko­wa­ła, na­bra­ła po­wie­trza, za­nu­rzy­ła się w mrok za ko­ta­rą, prze­stą­pi­ła próg i zna­la­zła się w ci­chej, ciem­nej prze­strze­ni. Stróż ła­ska­wie na­ci­snął jesz­cze ja­kiś gu­zik, roz­bły­sło bla­de, zie­lon­ka­we świa­tło. Są­czy­ło się na pół­pię­trach z kin­kie­tów w kształ­cie lamp naf­to­wych za­wie­szo­nych na su­ro­wych czer­wo­nych ce­głach bez tyn­ku, obok ma­lo­wi­deł w pięk­nych ra­mach. Ju­lia za­czę­ła wspi­nać się po scho­dach, sta­ra­ła się jak naj­ci­szej, ale i tak stu­kot ob­ca­sów na gład­kich ka­mien­nych stop­niach brzmiał jak huk wy­strza­łów. Na pół­pię­trze za­trzy­ma­ła się przy ob­ra­zie, z bli­ska do­strze­gła, że jest to ory­gi­nał, mar­twa na­tu­ra, ja­kieś żół­te owo­ce w mi­sie, prze­wró­co­ny pu­char. Się­gnę­ła ręką ku fak­tu­rze far­by, ale nie od­wa­ży­ła się do­tknąć płót­na. Na pierw­szym pię­trze tro­je za­mknię­tych drzwi pa­trzy­ło na nią zło­wro­go męt­ny­mi wi­zje­ra­mi. Na ścia­nie prócz kin­kie­tu i ob­ra­zu po­ły­ski­wa­ło małe okien­ko z kra­tą, a z por­tre­tu spo­glą­da­ła obo­jęt­nie twarz mło­dej ko­bie­ty. Ju­lii na­gle za­bra­kło tchu. Ogar­nę­ło ją sil­ne po­czu­cie, że była już tu­taj, zna te scho­dy, a one zna­ją jej sto­py. Na­wet ta na­ma­lo­wa­na pan­na wy­da­wa­ła się jej zna­jo­ma, cho­ciaż nie było to moż­li­we, bo Ju­lia Mi­nej­ko z pew­no­ścią znaj­do­wa­ła się tu po raz pierw­szy w ży­ciu. Ogar­nął ją lęk. Opar­ła się o mur, chłód su­ro­wych ce­gieł tro­chę jej po­mógł.

„Co się ze mną dzie­je? – po­my­śla­ła. – Nie pierw­szy to sta­ry dom do od­zy­ska­nia”.

Kli­mat z dresz­czow­ca, miesz­ka­nia po­za­my­ka­ne jak for­te­ce, zwy­kła rzecz w pra­cy praw­nicz­ki zaj­mu­ją­cej się nie­ru­cho­mo­ścia­mi od dzie­się­ciu lat. Po trans­for­ma­cji co­raz wię­cej klien­tów pra­gnę­ło po­twier­dzić swo­je pra­wa do ta­kich wła­śnie za­byt­ków...

Spo­tka­ła się wzro­kiem z damą z por­tre­tu, otar­ła pot z czo­ła.

– Czym za­słu­ży­łaś so­bie na wy­gna­nie do klat­ki scho­do­wej? – po­wie­dzia­ła gło­śno i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, szyb­ko ru­szy­ła wy­żej.

Tup, tup, pię­tro dru­gie, tym ra­zem kin­kiet, pa­proć i pej­zaż mia­sta nie zdzi­wi­ły jej wca­le. Za to za­sko­czy­ło świa­tło z uchy­lo­nych drzwi z nu­me­rem pięć. Otwar­te? W tym świe­cie do­mo­fo­nów, łań­cu­chów i so­lid­nych zam­ków z cer­ty­fi­ka­ta­mi? I znów pew­ność, że zna roz­kład po­miesz­czeń za tymi uchy­lo­ny­mi drzwia­mi. Kie­dyś czy­ta­ła spo­ro o pa­ra­mne­zji, déjà vu, ale to nie mo­gło być to. Nie mia­ła luk w pa­mię­ci, miesz­ka­ła w domu po bab­ci, na przed­mie­ściu, dziad­ko­wie sami go bu­do­wa­li, a jej ro­dzi­na ni­g­dy nie mia­ła nic wspól­ne­go z ka­mie­ni­ca­mi.

– Precz, maro – szep­nę­ła.

Prze­moż­na siła cie­ka­wo­ści pcha­ła ją do tych nie­zna­nych drzwi, ro­zum mó­wił: nie. Przy­po­mi­nał jej o „Zam­ku” Kaf­ki, lo­sie żony Lota i przy­go­dach Ali­cji z Kra­iny Cza­rów. In­stynkt mó­wił: nie, to nie ten ad­res, jesz­cze jed­no pię­tro, nu­mer sie­dem, nie pięć. Ale cie­ka­wość, zgu­ba i mo­tor ludz­ko­ści, oka­za­ła się sil­niej­sza. Do­tknę­ła klam­ki.

– Tyl­ko ci­chut­ko zaj­rzę – od­po­wie­dzia­ła swo­im we­wnętrz­nym gło­som. – Bo cze­mu otwar­te, może coś się tu sta­ło? Je­śli drzwi skrzyp­ną strasz­li­wie, uciek­nę.

Otwo­rzy­ły się gład­ko, jak na­sma­ro­wa­ne świe­żą oli­wą. Ku­sił Ju­lię dłu­gi ko­ry­tarz. Po pra­wej stro­nie uj­rza­ła ja­sne wnę­trze kuch­ni, a po le­wej sze­reg drzwi. Pierw­sze roz­su­wa­ne, z pew­no­ścią do sa­lo­nu. Kla­sycz­na, de­li­kat­na mu­zy­ka skrzy­piec pły­nę­ła po ko­ry­ta­rzu, jak i sama Ju­lia, in­truz­ka w ci­chym wnę­trzu. Zsu­nę­ła czó­łen­ka i boso, na pal­cach, ci­cho jak kot stą­pa­ła po mięk­kim dy­wa­nie. Dru­gie wej­ście po pra­wej na pew­no do ga­bi­ne­tu, na­stęp­ne, znów uchy­lo­ne, sy­pial­nia. Skąd to wie­dzia­ła? Nie mo­gła się po­wstrzy­mać, zaj­rza­ła, sta­nę­ła jak wmu­ro­wa­na w próg, zmie­sza­na i za­uro­czo­na. Wi­dok bo­wiem był nie­zwy­kły.

Po­miesz­cze­nie nie­wąt­pli­wie było sy­pial­nią. Nie­du­żą, z ogrom­nym ło­żem zaj­mu­ją­cym więk­szość prze­strze­ni zor­ga­ni­zo­wa­nej tak, że nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że łóż­ko jest tu naj­waż­niej­sze. Wszyst­ko w jego or­bi­cie, czy­li w za­się­gu ręki: lamp­ka z ró­żo­wym świa­tłem, pół­ka z książ­ka­mi, sto­lik z dwo­ma kie­lisz­ka­mi i ka­raf­ką... Nie dla­te­go jed­nak Ju­lia za­mie­ni­ła się w słup soli. Nie była sama. Wśród po­du­szek ryt­micz­nie po­ru­sza­ły się ja­kieś po­sta­cie, po­kój wy­peł­nia­ły przy­tłu­mio­ne wes­tchnie­nia i od­gło­sy mi­ło­ści. Ju­lia zro­zu­mia­ła, że sta­ła się przy­pad­ko­wym świad­kiem in­tym­nej sce­ny. Do­kład­nie wi­dzia­ła moc­ne ple­cy i po­ślad­ki męż­czy­zny, uno­si­ły się i opa­da­ły mię­dzy okrą­gły­mi ko­la­na­mi ko­bie­ty. Para do­ko­na­ła ja­kiejś wol­ty, bły­snę­ły uma­lo­wa­ne pa­znok­cie kształt­nych stóp, zni­kły w po­ście­li. Nie po­win­na tu być, pod­pa­try­wać ich, a już na pew­no nie po­win­na czuć tej fali pod­nie­ce­nia w dole brzu­cha. Więc o to cho­dzi pod­glą­da­czom? Wy­co­fa­ła się ci­chut­ko, déjà vu po­wró­ci­ło i zmie­ni­ło się w kon­kret­ne wspo­mnie­nie. Po­dob­ny ob­raz już raz w ży­ciu wi­dzia­ła, a wi­dok nie przy­niósł jej pod­nie­ce­nia, lecz ból i upo­ko­rze­nie. Nie trze­ba było wra­cać do domu bez za­po­wie­dzi, od­stę­po­wać od usta­lo­ne­go pla­nu dnia, po to są har­mo­no­gra­my, żeby nie zda­rza­ły się nie­szczę­ścia. Ba­nal­ne, ale wła­śnie tak ba­nal­nie na­stą­pił po­czą­tek koń­ca mał­żeń­stwa Ju­lii Mi­nej­ko, któ­ra za­sta­ła w swo­jej sy­pial­ni męża w ob­ję­ciach in­nej ko­bie­ty. Wte­dy wpa­dła w fu­rię, te­raz ucie­kła bez­sze­lest­nie, my­śląc, że wi­dać jej prze­zna­cze­niem jest pod­pa­try­wać ko­cha­ją­ce się pary. Pra­wie bie­gła do wyj­ścia. Co się dzie­je w tej dziw­nej ka­mie­ni­cy? Co bę­dzie, je­śli drzwi na klat­kę scho­do­wą za­trza­snę­ły się w mię­dzy­cza­sie? Nie, na­dal były otwar­te, zdą­ży­ła jesz­cze za­ło­żyć czó­łen­ka, gdy ja­kaś ręka pchnę­ła drzwi i otwo­rzy­ły się na oścież. Ju­lia sta­nę­ła oko w oko ze star­szą pa­nią ob­ju­czo­ną za­ku­pa­mi, naj­wy­raź­niej po­mo­cą do­mo­wą, któ­ra po­dejrz­li­wie, nie­mal ze zło­ścią rzu­ci­ła się ku Ju­lii. Oczka zza oku­la­rów lu­stro­wa­ły Ju­lię jak uważ­nie.

– Pani kto? Do kogo? Cze­go tu? – usły­sza­ła.

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam – ją­ka­ła się Ju­lia. – Za­błą­dzi­łam, ja do pani Ra­cho­wicz. Ale było otwar­te, my­śla­łam, że to tu­taj, że pani Ela już mi otwo­rzy­ła, tyl­ko zaj­rza­łam i wiem, że po­mył­ka...

– To nie tu­taj – wark­nę­ła baba. – Ra­cho­wicz miesz­ka pię­tro wy­żej. Co pani gada, że drzwi otwar­te... Za­mknę­łam, jak szłam na za­ku­py, na pew­no, pań­stwo spa­li jesz­cze...

– Nie wiem. – Ju­lia już ucie­ka­ła po scho­dach. – Nie wiem. Zaj­rza­łam tyl­ko i zo­rien­to­wa­łam się, o, pani Ela wy­glą­da z góry... Dzień do­bry, pani Elż­bie­to, dzień do­bry, to ja, Mi­nej­ko, prze­pra­szam, nie wiem, jak to się mo­gło stać, ale za­błą­dzi­łam na scho­dach...

I Ju­lia osią­gnę­ła szyb­ko trze­cie pię­tro, a mru­kli­wa baba za­trza­snę­ła za sobą drzwi. „Mam na­dzie­ję, że zdą­ży­li do­koń­czyć” – po­my­śla­ła praw­nicz­ka. Za­pa­ła­ła ja­kąś dziw­ną sym­pa­tią do tych ko­chan­ków. Nie co dzień czło­wiek sta­je się przy­pad­ko­wym świad­kiem mi­ło­ści nie­zna­nych lu­dzi. Uśmiech­nę­ła się do sie­bie, do Eli Ra­cho­wicz, któ­ra tak­że od­po­wie­dzia­ła uśmie­chem i za­pro­si­ła ser­decz­nie pa­nią me­ce­nas do ga­bi­ne­tu. Ju­lia szła pew­nie za go­spo­dy­nią pięk­ne­go miesz­ka­nia. Nie wia­do­mo, skąd do­sko­na­le wie­dzia­ła, gdzie mie­ści się ga­bi­net, po­czu­cie, że już tu kie­dyś była, na­dal jej nie opusz­cza­ło.

***

– Oto kom­plet do­ku­men­tów – po­wie­dzia­ła pani domu, wska­zu­jąc na stół za­ło­żo­ny tecz­ka­mi, sko­ro­szy­ta­mi, ko­per­ta­mi ozna­czo­ny­mi skom­pli­ko­wa­ną nu­me­ra­cją. – A oto mój gość, ku­zyn i wspól­nik w spra­wie, Do­mi­nik Dym­sza.

Męż­czy­zna stał opar­ty o pa­ra­pet, z rę­ka­mi w kie­sze­niach, wy­so­ki, może tro­chę zbyt wy­so­ki, zwy­cza­jem chu­dych, krót­ko­wzrocz­nych dry­bla­sów nie­co zgar­bio­ny. Po­wierz­chow­ność miał ra­czej przy­jem­ną, cho­ciaż trud­no to było do koń­ca oce­nić, bo od­wró­co­ny ple­ca­mi do słoń­ca, twarz krył w cie­niu. Żywo ru­szył ku obu pa­niom.

– Po­znaj­cie się, pań­stwo – rze­kła Elż­bie­ta. – Przy­nio­sę coś do pi­cia. Kawa, her­ba­ta, woda?

– Wodę nie­ga­zo­wa­ną z cy­try­ną, po­pro­szę, je­śli moż­na – wy­re­cy­to­wa­ła Ju­lia. Poza do­mem pi­ja­ła tyl­ko wodę lub świe­żo wy­ci­ska­ne soki.

Do­mi­nik Dym­sza po­pro­sił o kawę, te­raz wi­dzia­ła do­kład­nie jego twarz, uśmiech, wy­so­kie czo­ło. Wło­sy za­cze­sa­ne do góry. Tyle z przed­wo­jen­ne­go Dym­szy, bo poza tym ra­czej typ ab­so­lut­nie współ­cze­sny, ubra­ny na an­go­la w tych kla­sycz­nych dżin­sach i błę­kit­nej ko­szu­li. „Na pew­no ma swe­te­rek w se­rek i ko­szul­kę polo – szyb­ko oce­ni­ła go w my­ślach. – Chy­ba młod­szy ode mnie... Chło­pię­cy typ, wiecz­nie uro­czy... Oku­la­ry, okrą­głe avia­tor­ki do­da­ją nie­win­no­ści”. Wes­tchnę­ła. Męż­czy­zna był atrak­cyj­ny, ele­ganc­ki, bo po­chy­lił gło­wę nad jej dło­nią, mu­snął usta­mi nad­gar­stek.

– Je­stem Ju­lia Mi­nej­ko, jak pan za­pew­ne wie. Kan­ce­la­ria Mi­nej­ko i Spół­ka.

Spe­cja­li­zu­je­my się w nie­ru­cho­mo­ściach. Pra­wo rze­czo­we, pra­wo spad­ko­we. Bar­dzo wy­so­ka sku­tecz­ność w od­zy­ski­wa­niu utra­co­nych ma­jąt­ków.

– Wiem, wiem, Ela mó­wi­ła o pani re­ko­men­da­cjach, gra­tu­lu­ję mar­ki – uśmie­chał się cały czas, Ju­lii zda­wa­ło się, że szcze­rze i że omiótł wzro­kiem całą jej syl­wet­kę. – Kon­cer­to­wo od­zy­ska­li­ście pa­ła­cyk Maj­kow­skich. Kła­niam się, Do­mi­nik Dym­sza, ku­zyn Eli – po­wtó­rzył swo­je na­zwi­sko.

– Dym­sza? – Ju­lia nie mo­gła się po­wstrzy­mać. – Ma pan coś wspól­ne­go ze słyn­nym Adol­fem?

– Ach nie, cho­ciaż wszy­scy o to py­ta­ją i chy­ba za­cznę się przy­zna­wać do ko­nek­sji... – za­śmiał się. – Ale nie. Dym­sza to był pseu­do­nim, Do­dek tak na­praw­dę na­zy­wał się Ba­giń­ski. Ja zaś je­stem praw­dzi­wy Dym­sza, z dzia­da pra­dzia­da, z Dym­szów ma­zo­wiec­kich. Szlach­ta her­bo­wa, pro­szę pani, z ry­ce­rzem w ge­ne­alo­gii, cho­ciaż kogo to dzi­siaj ob­cho­dzi?

– Nie­ko­niecz­nie – za­prze­czy­ła za­do­wo­lo­na – to bar­dzo cie­ka­we. Ja aku­rat w pew­nym okre­sie bar­dzo za­in­te­re­so­wa­łam się he­ral­dy­ką. Kie­dy ba­da­łam wła­sną... i kie­dy po roz­wo­dzie wró­ci­łam do ro­do­we­go na­zwi­ska. Za­sko­czę pana, ale... – Chcia­ła po­wie­dzieć, że od­na­la­zła swój herb, to zna­czy ro­dzi­ny Mi­nej­ków, herb Lu­bicz, w błę­kit­nym tle pod­ko­wa oce­la­mi w dół... ale nie do­koń­czy­ła, bo we­szła Elż­bie­ta z tacą i trze­ba było jej po­móc, taca bo­wiem też chy­ba była her­bo­wa, cięż­ka, wiel­ka i suto za­sta­wio­na.

Rzu­ci­li się obo­je na po­moc, każ­de z inną my­ślą. „Cał­kiem cie­ka­wy ten Dym­sza” – za­uwa­ży­ła Ju­lia. „Roz­wód­ka i nie­brzyd­ka” – od­no­to­wał Do­mi­nik. „Szko­da, że nie zdą­ży­łam za­py­tać, jaki herb” – wes­tchnę­ła w du­chu. „Zgrab­ne nogi, do­bry biust. Za­wie­sze­nie tro­chę ni­sko, ale dup­ka jak jabł­ko” – kom­bi­no­wał. „Co on tak pa­trzy mi na ty­łek” – lek­ko się za­ru­mie­ni­ła. „Że­bym ja mu nie po­pa­trzy­ła... Nie po­win­nam tak my­śleć, to klient” – skar­ci­ła się w du­chu. „Cał­kiem sek­si ta pa­puż­ka” – do­koń­czył Do­mi­nik we­wnętrz­ne ana­li­zy, bo go­spo­dy­ni przy­wo­ła­ła ich do re­al­nej roz­mo­wy.

– Cie­szę się, że się po­zna­li­ście. Pani me­ce­nas, po­twier­dzam te­le­fo­nicz­ną de­kla­ra­cję, chce­my, żeby pani kan­ce­la­ria za­ję­ła się tą spra­wą. Udo­wod­ni­my, że cała ka­mie­ni­ca Gosz­to­wi­ca jest na­sza. Jak pani oce­nia szan­se, choć­by po tych wstęp­nych da­nych?

– Są bar­dzo wstęp­ne – uśmiech­nę­ła się Ju­lia. Kie­dy wkra­cza­ła na te­ren pra­wa, czu­ła się dużo pew­niej: kom­pe­tent­na i do­świad­czo­na. – Ale dość do­brze ro­ku­ją. Mu­szę przej­rzeć to wszyst­ko – wska­za­ła na stół. – Cóż, naj­waż­niej­sze będą ory­gi­nal­ne do­ku­men­ty po­twier­dza­ją­ce pra­wo ro­dzi­ny do nie­ru­cho­mo­ści. Akt no­ta­rial­ny, umo­wy za­ku­pu, kto kie­dy ob­jął wła­sność, ja­kich spad­ko­bier­ców zo­sta­wił. Ro­zu­miem, że ma pani ory­gi­na­ły ze­ska­no­wa­nych do­ku­men­tów?

Elż­bie­ta Ra­cho­wicz przy­sła­ła jej wcze­śniej kil­ka ska­nów, mię­dzy in­ny­mi akt no­ta­rial­ny z roku 1903, zgod­nie z któ­rym ka­mie­ni­ca nu­mer dwa, wów­czas przy pla­cu Księ­cia Toł­łocz­ki, prze­cho­dzi na wła­sność nie­ja­kie­go Raj­mun­da Gosz­to­wi­ca, hra­bie­go, jako wia­no jego żony Kry­sty­ny z Gro­madz­kich, cór­ki kup­ca Aloj­ze­go Gro­madz­kie­go. I akt ślu­bu wy­żej wy­mie­nio­nych Raj­mun­da i Kry­sty­ny, też z roku Pań­skie­go 1903, oba pi­sa­ne po ro­syj­sku.

– Tak, oczy­wi­ście. Przez lata trak­to­wa­li­śmy je jak pa­miąt­ki ro­dzin­ne, prze­ka­zy­wa­ne z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, a tu pro­szę, cza­sy się zmie­ni­ły i są waż­ne. Po pra­wie stu la­tach! Dla­te­go ja nie po­zby­wam się ni­cze­go i tak mó­wię cór­ce: „Bet­ty, nie wy­rzu­caj ni­g­dy żad­nych szpar­ga­łów”.

– Ja to po­wta­rzam swo­je­mu sy­no­wi. – Z mru­gnię­ciem oka do Ju­lii rzu­cił Do­mi­nik, po­ro­zu­mie­li się uśmie­chem w spoj­rze­niu. Miał więc syna! I po­czu­cie hu­mo­ru.

– To i ja za­cznę uczyć moją cór­kę Han­kę – ro­ze­śmia­ła się Ju­lia. – Wszy­scy je­ste­śmy ro­dzi­ca­mi, bar­dzo do­brze, bo te­mat ko­nek­sji i li­nii dzie­dzi­cze­nia bę­dzie tu bar­dzo waż­ny. Ślub z hra­bią Gosz­to­wi­cem wy­raź­nie awan­so­wał Kry­sty­nę do wy­so­kich sfer, a hra­bie­go wzbo­ga­cił. Czę­sto tak by­wa­ło, do dziś mnie boli, że mąż ot tak przej­mo­wał so­bie ma­ją­tek żony. Cóż, był rok 1903. Nie­ste­ty, na­stęp­ny do­ku­ment mamy aż z 1946 roku, gdzie pań­stwo pol­skie za­bie­ra so­bie tę ka­mie­ni­cę jako do­bro na­ro­do­we, słyn­ny de­kret Bie­ru­ta... Zresz­tą tak jak wszyst­kie bu­dyn­ki, czy też to, co z nich oca­la­ło przy pla­cu – już nie Księ­cia Toł­łocz­ki, lecz Re­wo­lu­cji, i uli­cy na­zwa­nej dla od­mia­ny imie­niem Ba­ta­lio­nów Chłop­skich. I tak do­pie­ro po roku 1989 mamy po­wrót do tra­dy­cji, do Toł­łocz­ki i Wy­bic­kie­go w na­zwach pla­cu i uli­cy. Za­wsze mnie fa­scy­nu­je ob­raz za­wi­ro­wań hi­sto­rii w zmia­nach nazw i po­mni­ków. Prze­pra­szam, mamy też po­wrót praw ro­dzi­ny do obiek­tu. Ale, jak pań­stwo wi­dzi­cie, luki w cza­sie ogrom­ne. Co was łą­czy z hra­bią Gosz­to­wi­cem?

– Nie­wie­le. Wy­wo­dzi­my się z Kry­sty­ny Gosz­to­wi­co­wej, ale nie z Gosz­to­wi­ców. – Elż­bie­ta się­gnę­ła po zdję­cie w se­pii. Dama o ko­cich oczach pa­trzy­ła z nie­go smut­na, mimo uro­dy, kunsz­tow­nej fry­zu­ry i dro­go­cen­nej ka­mei przy smu­kłej szyi. – Oto i bab­cia Kry­sty­na. Owdo­wia­ła szyb­ko, hra­bia zmarł po roku, nie do­cze­ka­li się po­tom­stwa. Za to w dru­gim mał­żeń­stwie, z pol­skim in­ży­nie­rem Ra­cho­wi­czem, mia­ła cór­kę Kla­rę i syna Ada­ma. I tu już je­ste­śmy bli­sko, bo Adam to mój teść. Był w Ar­mii An­der­sa, po woj­nie za­miesz­kał na Wy­spach, miał jed­ne­go syna – Ant­ka... Je­stem żoną An­to­nie­go Ra­cho­wi­cza, wnu­ka bab­ci Kry­sty­ny, i no­szę ich na­zwi­sko.

– A cór­ka Kry­sty­ny, Kla­ra, za oku­pa­cji wy­da­ła się za Dym­szę! – z trium­fem do­dał Do­mi­nik. – To moja bab­cia. Prze­ży­ła woj­nę w War­sza­wie aż do po­wsta­nia, ra­zem z mę­żem wy­szli ka­na­ła­mi i ucie­kli do bra­ta w An­glii. Mie­li tyl­ko jed­ne­go syna, mo­je­go ojca. I stąd bio­rę się w tym wszyst­kim ja!

– I na­zwi­sko Dym­szów – do­da­ła Elż­bie­ta z nut­ką lek­ce­wa­że­nia, co nie umknę­ło uwa­dze Ju­lii.

– Kry­sty­na z Ra­cho­wi­czem wię­cej dzie­ci nie mie­li... Wnu­ków jak wi­dać tyl­ko dwóch, męża Eli i mo­je­go ojca. Oni też się za­nad­to nie roz­mno­ży­li, ja je­stem je­dy­na­kiem, Ela ma jed­ną cór­kę... Cza­sy nie sprzy­ja­ły ro­dze­niu dzie­ci – re­flek­syj­nie wes­tchnął Do­mi­nik. – W re­zul­ta­cie te­raz, gdy moż­na do­cho­dzić ma­jąt­ków, tyl­ko my obo­je mamy pra­wa do po­czci­wej ka­mie­ni­cy po Kry­sty­nie, pra­bab­ci dla mnie, bab­ci dla męża Eli, świę­tej pa­mię­ci An­to­nie­go...

– Zgi­nął w ka­ta­stro­fie mor­skiej... – ze smut­kiem w gło­sie wy­ja­śni­ła Elż­bie­ta.

– Nie­zwy­kłe hi­sto­rie ro­dzin­ne – orze­kła wzru­szo­na po­wsta­niem i ka­na­ła­mi Ju­lia. – Ale dla sądu nie wy­star­czą. Mu­si­my udo­wod­nić, że w roku 1939, kie­dy wy­bu­chła woj­na, ka­mie­ni­ca bez­względ­nie i nie­za­prze­czal­nie na­le­ża­ła do ro­dzeń­stwa Ra­cho­wi­czów, no i że cią­głość wła­sno­ści trwa­ła do de­kre­tu Bie­ru­ta. I że nie było in­nych spad­ko­bier­ców. Na przy­kład czy nie miał przy­pad­kiem hra­bia Gosz­to­wic żad­nych dzie­ci nie­ślub­nych albo z wcze­śniej­szych mał­żeństw, je­śli ta­kie były. Ka­mie­ni­ca dru­giej żony sta­ła się jego wła­sno­ścią, jego spad­ko­bier­cy też mają do niej pra­wa.

– Nie wie­my. – Elż­bie­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Kie­dy pro­ce­so­wa­łam się po raz pierw­szy, nikt taki się nie ujaw­nił. Ale uda­ło mi się od­zy­skać tyl­ko miesz­ka­nie na trze­cim pię­trze. Sie­dem­dzie­siąt me­trów z ca­łe­go ma­jąt­ku! Prze­cież ka­mie­ni­ca war­ta jest mi­lio­ny!

– Nie wie­my też, co dzia­ło się w la­tach 1888–1903, czy­li od wznie­sie­nia bu­dyn­ku po jego sprze­daż ojcu Kry­sty­ny, Aloj­ze­mu Gro­madz­kie­mu. We­dług do­ku­men­tów mia­sta dom w roku 1888 wy­bu­do­wa­li nie­ja­ki Wierz­bic­ki ze wspól­ni­kiem. I z tym wią­że się ja­kaś tra­ge­dia, czy tak? W jaki spo­sób bu­dy­nek prze­szedł w ręce kup­ca Aloj­ze­go? Je­śli dro­gą sprze­da­ży, ko­niecz­ny bę­dzie akt no­ta­rial­ny. To waż­ne, bo może nam się ktoś jesz­cze od­na­leźć.

Elż­bie­ta Ra­cho­wicz po­de­szła do sto­łu, po­ło­ży­ła ręce na kar­to­nie. Była ele­ganc­ka, żwa­wa, ale sama wy­glą­da­ła jak pa­miąt­ka z daw­nej epo­ki.

– Tu jest wie­le od­po­wie­dzi, pani Ju­lio – szep­nę­ła. – Zdję­cia, li­sty ro­dzi­ców męża, sta­re pa­pie­ry. Tak­że dra­ma­tycz­na hi­sto­ria wspól­ni­ków, któ­rzy bu­do­wa­li ten bu­dy­nek. Je­den z nich zmarł tra­gicz­nie. Od tej pory nad ka­mie­ni­cą za­wi­sła klą­twa... Wszyst­ko przed pa­nią.

– Ech, te ko­cha­ne sta­re hi­sto­rie – ro­ze­śmia­ła się Ju­lia. – Tyle się już ich na­słu­cha­łam pod­czas pra­cy! Z mi­ło­ści do hi­sto­rii po­szłam na pra­wo. Cza­sem ża­łu­ję, dro­dzy pań­stwo, że nie mam daru pi­sa­nia. War­to by utrwa­lić w książ­kach szep­ty sta­rych do­mów. Zwłasz­cza ka­mie­ni­ce kry­ją wie­le se­kre­tów.

– Pro­szę więc za­wrzeć bliż­szą zna­jo­mość ze mną – po­wie­dział gład­ko Do­mi­nik. – Ja mam ten dar, je­stem pi­sa­rzem. Mało tego, ta hi­sto­ria fa­scy­nu­je mnie od daw­na: w kar­to­nie, w żół­tej tecz­ce znaj­dzie pani wy­druk mo­jej po­wie­ści o dzie­jach ka­mie­ni­cy.

– O! – Ju­lia się za­cie­ka­wi­ła. – Na czym się pan oparł? Źró­dła, do­ku­men­ty? To dla mnie waż­ne.

– Głów­nie na opo­wie­ściach bab­ci Kla­ry i jej za­pi­skach. Ona zna­ła hi­sto­rię domu od mat­ki, bo Kry­sty­na nie była szczę­śli­wa i ob­wi­nia­ła o to klą­twę ka­mie­ni­cy. Pro­szę nie py­tać mnie o do­wo­dy. Zwłasz­cza kie­dy pi­sze się o Pol­sce, o tak daw­nych cza­sach i o klą­twach. Za­wsze się spóź­nia­my i za­wsze bra­ku­je do­ku­men­ta­cji.

– Ja z ko­lei mam mnó­stwo ma­te­ria­łów o roz­ma­itych sie­dzi­bach, opo­wie­ści nie­przy­dat­nych praw­ni­kom, ale mogą roz­bu­dzać wy­obraź­nię pi­sa­rza – za­śmia­ła się Ju­lia. – Może kie­dyś ubi­je­my in­te­res, ale naj­pierw to. – Po­gła­ska­ła pierw­szy z brze­gu sko­ro­szyt. – Pro­szę mi wska­zać, co mogę za­brać do prze­stu­dio­wa­nia, a co mu­szę czy­tać tu­taj. Za­czy­na­my po­stę­po­wa­nie ad­mi­ni­stra­cyj­ne, pro­szę pań­stwa. Pro­szę pa­mię­tać, że ad­wo­kat jak ksiądz. Mu­szę wie­dzieć wszyst­ko, znać grze­chy i bo­lącz­ki, więc naj­le­piej by­ło­by za­cząć od tej hi­sto­rii z bu­do­wą. Jaka klą­twa? Co się wła­ści­wie sta­ło?

– To jest tu. – Elż­bie­ta po­da­ła jej żół­tą tecz­kę. – Wy­cin­ki z ga­zet, li­sty i słyn­na po­wieść ro­dzin­na Do­mi­ni­ka oczy­wi­ście. To może pani me­ce­nas wziąć ze sobą.

Ju­lia po­ki­wa­ła gło­wą. Cie­ka­wa była po­wie­ści, ale wie­dzia­ła, że na­wet naj­bar­dziej barw­na i li­te­rac­ka bę­dzie mieć zni­ko­mą war­tość do­wo­do­wą. Jed­nak już czu­ła to pod­nie­ce­nie przed spra­wą, już chcia­ła za­mknąć się w ga­bi­ne­cie, za­nu­rzyć w do­ku­men­tach. Za­czę­ła że­gnać się po­spiesz­nie, jej gra­na­to­we oczy błysz­cza­ły, Do­mi­nik Dym­sza pa­trzył na nią z ro­sną­cym za­in­te­re­so­wa­niem, znów uca­ło­wał w rękę. Po­czu­ła nie­okre­ślo­ny po­ciąg do nie­go, pew­nie przez tę pod­szy­tą ero­ty­ką przy­go­dę na dru­gim pię­trze. Po­trak­to­wa­ła go urzę­do­wo. Elż­bie­tę po­że­gna­ła wy­lew­niej. Umó­wi­li się na­za­jutrz w kan­ce­la­rii dla do­peł­nie­nia for­mal­no­ści. Ju­lia zbie­gła po scho­dach, nie ob­da­rza­jąc już uwa­gą ścian, rzu­ci­ła „do wi­dze­nia” stró­żo­wi drze­mią­ce­mu w szkla­nej klat­ce i ucie­kła z chłod­nej ka­mie­ni­cy pro­sto w upal­ne mia­sto, peł­ne ka­wiar­nia­nych ogród­ków przy pla­cu Księ­cia Toł­łocz­ki. Zer­k­nę­ła na gmach i do­pie­ro za­uwa­ży­ła czę­ścio­wo za­tar­ty na­pis na fron­to­wej ścia­nie: „Kle­men­ty­na 1888”.

***

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: