- W empik go
Sześć córek - ebook
Sześć córek - ebook
Niezależnie od wieku, poglądów i wyborów życiowych - siostrzeństwo to potężna więź, która może się rozluźnić, ale nic jej nie rozerwie.
Sześć sióstr - sześć odrębnych wszechświatów. Każda dawno temu wybrała inną ścieżkę i obecnie niewiele je już łączy. 60-letnia Grażyna poświęca się dla najbliższych. Alicja to niespełniona artystka i sfrustrowana matka. Ela wyjechała do Australii, gdzie prowadzi uporządkowane, oparte na kalkulacji życie rodzinne. Martyna wysiaduje nadgodziny w korporacji - chyba ucieka tam przed presją tykającego zegara biologicznego. Codzienność Agnieszki to ciąg upokorzeń i rozczarowań ze strony uzależnionego męża. 19-letnia Milena jest zawieszona między życiem realnym a internetowym. To właśnie jej umierający ojciec zleca misję wykonania sesji zdjęciowej wszystkim siostrom. Tak oto dziewczyna dowiaduje się, że ma liczne rodzeństwo! Co wyniknie z kobiecego spotkania po latach? I jakie jeszcze niespodzianki wymyślił dla swoich córek ojciec, który właściwie nie był wcale obecny w ich życiu?
Poruszająca opowieść o sile siostrzanego wsparcia - w sam raz dla miłośniczek powieści Katarzyny Grocholi.
Małgorzata Szyszko-Kondej - polska pisarka i dziennikarka. Z wykształcenia polonistka, przez wiele lat pracowała w redakcjach "Kuriera Podlaskiego" i "Kuriera Porannego" oraz pisywała dla czasopism "Zwierciadło", "Kobieta i Życie", "National Geographic", "Przegląd Reader’s Digest". Jako autorka dla dzieci publikowała w „Świerszczyku” i „Misiu”. Obecnie tworzy głównie powieści obyczajowe i literaturę piękną.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-4291-3 |
Rozmiar pliku: | 497 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Twarz Wiktora Krasowskiego wydaje się zaskoczona. Dziwi się oczami, nagle okrągłymi ze zdumienia, patrzącymi gdzieś hen, w nieskończoność, nosem dłuższym i ostrzejszym niż zwykle, uśmiechem, który błąka się na bladych ustach i raptem zastyga w połowie.
– Umieram...? – pyta.
I szepcze tak jeszcze kilka razy. Czasem jest to pytanie, czasem stwierdzenie faktu, ale najczęściej niedowierzanie. Julia nie potwierdza ani nie zaprzecza. Nieskazitelnie higieniczna, o zmysłowej, ładnej twarzy i seksownych nogach, siedzi obok łóżka osiemdziesięciodwuletniego mężczyzny. Wpatruje się w każdy jego grymas intensywnie jak w preparaty, które bada pod mikroskopem. Sprawdza, czy wenflon tkwi w żyle prawidłowo. Poprawia kołdrę.
Na kolanach trzyma notebooka. Jak pilna uczennica zapisuje wszystko, czego życzy sobie Wiktor. Ostatnie przemyślenia, rady, prośby, rozkazy. Później wydrukuje to albo wykasuje, tego jeszcze nie wie.
Wiktor dyktuje zaraz po śniadaniu, wsparty na poduszkach rehabilitacyjnych, ale krótko, bo zbyt szybko się męczy. I znacznie dłużej po południu, wtedy się ożywia. Zresztą spowiada się tak już od trzech tygodni, z każdym dniem z coraz większym wysiłkiem.
– Pamiętaj, przekażesz wszystko, co ci mówię – brzmi to jak polecenie służbowe, a nie prośba.
– Obiecuję. – Młoda kobieta kiwa głową.
– Wyślesz listy do moich córek?
– Wyślę.
– Przysięgnij... Przy łożu śmierci się przysięga...
– Przysięgam.
– Więc weź wieczne pióro i pisz! – rozkazuje słabym głosem.
Julia nie poprawia, dobrze, że nie powiedział „gęsie pióro”. Teraz przebywa gdzieś w latach pięćdziesiątych. Obrazy z przeszłości, ludzie stamtąd mieszają się, plączą, przenikają wzajemnie. Krążą zapachy i smaki z dawnych lat.
– Czujesz? – pyta. – Pachnie bez. – Chyba coś sobie przypomina. – Nie, to nie bez, to golonka, dobrze uwędzona, z gałązką świerku... – Uśmiecha się łakomie, nawet z pożądaniem, jak człowiek, który widzi zdobycz i wie, że za chwilę będzie ją miał na własność. Tak musiał wyglądać pół wieku temu, kiedy nazywano go Casanovą, bo łamał kobiece serca. – Ojej... nie... za dużo dymu... – Dusi się. Ból wykrzywia mu twarz, oczy się zapadają.
Julia podłącza kroplówkę z morfiną. Po kwadransie twarz się rozjaśnia. Ulga.
– Jak żyć? – Wiktor podnosi się na poduszkach. – No jak?
Mówi niewyraźnie, zasycha mu w gardle.
– Słucham? – Julia nachyla się nad chorym.
– Tak, już wiem! – Może właśnie ta jego pewność siebie podobała się kobietom najbardziej. – Wiem, jak żyć! – triumfuje. Oczy mu przytomnieją i świecą gorączkowym blaskiem. Wiktor Krasowski posiadł tajemnicę życia, odkrył swój kamień filozoficzny. Jest spełniony i szczęśliwy. – Pisz i przekaż! – rozkazuje władczym tonem. – Grażynka... Alicja... Elżbieta... Martyna... Agnieszka... Milena... Zdążyłaś?
– Tak.
– Nie byłem dobrym ojcem, wiesz?
– Wiem.
– Ale teraz, kiedy nadszedł kres, zrobię wszystkim niespodziankę. – Po zmarszczkach na czole widać, że intensywnie kombinuje. – Podaruję dzieciom to, co mam najlepszego i to ty dopilnujesz, żeby moja wola w testamencie się ziściła. – Oczy ma młode, a w oczach... Coś takiego, wyraźne chochliki!
– Wiktor, ja... – protestuje nieśmiało Julia.
– Ja, stary zgred – przerywa jej – ja spłodziłem sześć córeczek, dobry kawał, nie? A syn, dom, drzewo...? Sześć córeczek, jak w baśni. I teraz, jak w baśni, każda z nich otrzyma skarb. Ale o tym cicho sza... – zniża głos. – Dopiero jak wyciągnę nogi. I nic za darmo – poważnieje.
– Leż spokojnie.
– Nie przerywaj! – denerwuje się. – Teraz ja mówię! Padło na ciebie, Julia... Właśnie ty... na ciebie, bo ty jedna jesteś ze mną do końca.
– OK – zgadza się szeptem.
Chce zmierzyć mu ciśnienie, boi się, że znowu skacze, ale on zdecydowanie odpycha jej rękę z aparatem. Skąd ma jeszcze tyle siły?
– Ale nie, nie tak łatwo, moje córeczki... – droczy się z niewidzialnymi postaciami. – Nie od razu posiądziecie mój skarb. – Stanowczo zaciska usta.
– Jaki skarb?
Julia zamienia się w słuch, Wiktor naprawdę mówi przytomnie.
– Tobie też nie powiem! – oburza się.
Na jego twarzy maluje się satysfakcja. Tak jakby miał pokera w ręku i wiedział, że to on wygra ostatnią partię.
– Dawno o tym myślałem, mam to wszystko tu, w mózgu... – wypowiada zdania powoli, oszczędnie. – Żeby dostać kawałek tortu, trzeba zapracować. Zgadzasz się? No, tak czy nie? – irytuje się.
Kobieta nie reaguje. Robi się ciekawie jak w kinie. Co za skarb? Jaki sekret Wiktor chce przekazać w ostatnich chwilach życia? O czym on mówi? W powietrzu, gęstym od cieni przeszłości, wisi tajemnica. Nie, nie wygląda, żeby majaczył. A więc to ma sens!
– Najpierw każda z córek musi spełnić moje życzenie, więcej, wykonać zadanie. Bez pracy nie ma kołaczy, tak? – Uśmiecha się łobuzersko. – A może są, tylko mnie się pokręciło? Dostaną to, co im się należy, każda oddzielnie i wszystkie razem, moje córki, moja krew... Milena, Agnieszka, Martyna, Elżbieta, Alicja, Grażyna. Nie mylę się?
– Nie.
– Muszę ćwiczyć pamięć – oznajmia z powagą.
– Tak.
– Ale... Boże, jednak zapomniałem! – Prawie siada na łóżku. – Zapomniałem, cholera, naprawdę! – Wpada w panikę.
– Spokojnie. – Julia głaszcze go po dłoni. – Zapomniałeś o mnie. Ale ja nie jestem twoją córką – podpowiada łagodnie.
– Nie, to nie to! – złości się. – Posłuchaj, zapomniałem, że ja... umieram.LIST DO GRAŻYNY
Grażynko...
Nie, zaraz... Mama mówiła do Ciebie inaczej. Już wiem – „Grażka”!
Ile Ty masz dzisiaj lat, Grażko? Do diabła! Prawie dwa i pół razy więcej niż ja miałem, kiedy się urodziłaś. Czy Twoim zdaniem dwudziestoletni młokos miał jakiekolwiek szanse, żeby być dobrym tatusiem?
Moja mała, sześćdziesięcioletnia córeczko! Umieram i tylko dlatego mam odwagę, żeby napisać list do Ciebie. Do drobnej, rezolutnej dziewczynki w bereciku, spod którego wymykają się warkoczyki z białymi kokardami. Taką Cię widziałem jeden raz w życiu. Tak mi łatwiej. Wybacz.
Jeśli masz charakter matki, ambitnej i niezależnej, porwiesz ten list, nie doczytawszy do końca. Ale może też masz coś ze mnie? Choćby... ciekawość? Obiecuję, że zostanie ona nagrodzona po otwarciu testamentu. Ale najpierw musisz spełnić moje życzenie. Ot, taki kaprys wstrętnego starucha. Uważaj:
SKOCZ ZE SPADOCHRONEM!
Ja nie bredzę, mój umysł pracuje jasno.
Chcę, żebyś pokonała siebie i nie myślała, ile masz lat.
Chcę, żebyś zrozumiała, że dopóki się żyje, wszystko jest możliwe.
Chcę, żebyś wiedziała, że Twoją misją jest własne szczęście.
Odważ się i skocz! Poczuj adrenalinę!
Dasz radę. Ten skok będzie pierwszy, przed Tobą jeszcze kilka innych „skoków”, aby wygrać siebie. Kup sobie czerwone buty na niebotycznych obcasach, zapisz się na kurs tańca, pojedź sama na trzy dni do Paryża. Nie mów: – Nie uda się, jestem do niczego, nie mam pieniędzy.
Za późno? Nie, nigdy nie jest za późno na radość życia.
Umieram i czuję się tak, jakbym za chwilę miał skoczyć ze spadochronem. Boję się, ale już nie mam odwrotu.
Kiedy będziesz frunęła z rozpostartymi rękoma jak ze skrzydłami, pomyśl o mnie. Będę ptakiem tuż obok Ciebie.
Tata