- promocja
Sześć szkarłatnych żurawi - ebook
Sześć szkarłatnych żurawi - ebook
Shiori, jedyna księżniczka Kiaty, skrywa sekret – w jej żyłach płynie magia.
Zazwyczaj udaje jej się to ukrywać, jednak w dniu ceremonii zaręczyn traci kontrolę. Na pierwszy rzut oka błąd Shiori wydaje się łutem szczęścia krzyżującym plany ślubu, którego nie chciała, ale zwraca on również uwagę Raikamy, jej macochy.
Raikama także włada magią, dużo mroczniejszą. Aby jej tajemnice nie wyszły na jaw, wypędza księżniczkę i rzuca klątwę. Zamienia braci Shiori w żurawie, ostrzegając dziewczynę, że nie wolno jej nikomu o tym mówić, ponieważ z każdym słowem wypowiedzianym na ten temat jeden z braci umrze.
Bez grosza przy duszy, pozbawiona głosu, samotna Shiori szuka swoich braci, a podczas podróży odkrywa spisek bardziej podstępny i złożony niż zdrada Raikamy. Tylko Shiori może uratować królestwo, ale aby to uczynić, musi zrobić dwie dwie rzeczy: zaufać komuś, z kim nie chciała mieć nic wspólnego, i zaakceptować magię, którą uczyła się przez całe życie powstrzymywać.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67551-49-6 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dno jeziora smakowało błotem, solą i żalem. Woda była tak gęsta, że niezamykanie oczu bolało, ale dzięki wielkim bogom tego nie zrobiłam. Inaczej przegapiłabym smoka.
Był mniejszy, niż sobie wyobrażałam. Rozmiarem podobny do łódki, miał błyszczące rubinowe oczy i łuski zielone jak najczystszy jadeit. Wcale nie przypominał bestii wielkich jak wioski z legend o smokach zdolnych połykać całe okręty wojenne.
Podpłynął bliżej, aż jego okrągłe czerwone oczy znalazły się tak blisko, że odbijały moje własne.
Patrzył, jak tonę.
„Pomocy” – błagałam wzrokiem. Brakowało mi powietrza i została mi ledwie sekunda życia, zanim mój świat miał zapaść się w sobie.
Smok przyjrzał mi się, unosząc pierzastą brew. Przez moment pozwoliłam sobie marzyć, że mi pomoże. Jednak on owinął ogon wokół mojej szyi i wycisnął ze mnie ostatnie tchnienie.
A potem świat pociemniał.
Z perspektywy czasu stwierdzam, że pewnie nie powinnam była mówić służkom o swoim zamiarze wskoczenia do Świętego Jeziora. Powiedziałam to tylko dlatego, że upał tego ranka był nie do zniesienia. Nawet krzewy chryzantem na zewnątrz uschły, a kanie szybujące nad drzewami cytrusowymi były zbyt spragnione, by śpiewać. Nie wspominając o tym, że pływanie w jeziorze wydawało się całkowicie rozsądną alternatywą dla uczestniczenia w ceremonii moich zaręczyn – lub, jak lubiłam ją nazywać, ponurym początku końca mojego życia.
Niestety służki mi uwierzyły, a wieść dotarła do ojca prędzej niż demoniczny ogień. W ciągu kilku minut wysłał po mnie jednego z moich braci – wraz z orszakiem strażników o surowych twarzach.
I tak skończyłam prowadzona przez labirynt pałacowych korytarzy w najgorętszy dzień w roku. Ku ponuremu początkowi końca mojego życia.
Gdy podążałam za bratem kolejnym skąpanym w słońcu korytarzem, uniosłam rękaw, by udać, że zasłaniam ziewnięcie, i zajrzałam do środka.
– Przestań ziewać – skarcił mnie Hasho.
Opuściłam rękę i ziewnęłam ponownie.
– Jeśli wypuszczę je wszystkie teraz, nie będę musiała tego robić przy ojcu.
– Shiori…
– A może ty spróbuj pobudek o świcie i czesania włosów po tysiąc razy – odparłam. – Może ty spróbuj chodzenia w jarzmie jedwabiu. – Podniosłam ręce, ale rękawy były tak ciężkie, że ledwie mogłam utrzymać tę pozę. – Spójrz na te wszystkie warstwy. Mogłabym wyposażyć statek w tyle żagli, że przepłynąłby ocean!
Na ustach Hasho zatańczył cień uśmiechu.
– Bogowie słuchają, droga siostro. Narzekaj tak dalej, a twój narzeczony dorobi się blizny za każdym razem, kiedy go zhańbisz.
Mój narzeczony. Każda wzmianka o nim wchodziła jednym uchem i wychodziła drugim, kiedy moje myśli odpływały ku przyjemniejszym rzeczom, takim jak wyciągnięcie od pałacowego kucharza jego przepisu na pastę z czerwonej fasoli albo jeszcze lepiej – wejście na statek i podróżowanie po Morzu Taidżin.
Jako jedyna córka cesarza nigdy nie mogłam nigdzie wyjeżdżać, a co dopiero podróżować poza Gindarę, naszą stolicę. Za rok będę zbyt stara na takie eskapady. I zbyt zamężna.
Westchnęłam, myśląc o tym upokorzeniu.
– W takim razie jestem skazana na niedolę. Będzie obrzydliwy.
Mój brat zachichotał i lekko popchnął mnie do przodu.
– No, dosyć narzekania. Już prawie jesteśmy.
Przewróciłam oczami. Hasho mówił, jakby miał siedemdziesiąt lat, a nie siedemnaście. Z moich sześciu braci jego lubiłam najbardziej – jako jedyny miał tak samo bystry umysł jak ja. Ale odkąd zaczął traktować bycie księciem poważnie i marnować swój bystry umysł na partie szachów zamiast na psoty, pewnych rzeczy już nie mogłam mu powiedzieć.
Na przykład co trzymałam w rękawie.
Poczułam łaskotki na ręce, więc podrapałam się w łokieć.
Dla pewności ścisnęłam szeroki rękaw. Gdyby Hasho wiedział, co ukrywam pod jego fałdami, nigdy nie przestałby suszyć mi głowy.
Albo on, albo ojciec.
– Shiori – wyszeptał Hasho. – Co się stało z twoją suknią?
– Myślałam, że poplamiłam jedwab – skłamałam i udałam, że wycieram plamę na rękawie. – Jest tak gorąco. – Teatralnie spojrzałam na góry i jezioro. – Nie chciałbyś popływać na zewnątrz, zamiast iść na jakąś nudną ceremonię?
Hasho rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
– Shiori, nie zmieniaj tematu.
Skłoniłam głowę, z całych sił starając się wyglądać na skruszoną… i ukradkiem poprawiłam rękaw.
– Masz rację, bracie. Czas dorosnąć. Dziękuję ci za… Za…
Znów poczułam łaskotki i klepnęłam się w łokieć, żeby stłumić dźwięk. Mój sekret stawał się niespokojny i kołysał tkaniną sukni.
– Za odprowadzenie mnie na spotkanie z moim narzeczonym – dokończyłam szybko.
Pospieszyłam w stronę sali audiencyjnej, lecz Hasho złapał mnie za rękaw, uniósł go wysoko i porządnie potrząsnął.
Z rękawa wypadł papierowy ptak, mały jak ważka i równie szybki. Z daleka ptaszka wyglądała jak wróbelek z ciemnoczerwoną kropką na głowie i pofrunęła z mojej ręki na głowę mojego brata, dziko trzepocząc smukłymi skrzydłami, po czym zawisła mu przed twarzą.
Hasho rozdziawił usta i wybałuszył oczy.
– Kiki! – skarciłam ją szeptem, uchylając rękaw. – Wracaj do środka!
Kiki nie posłuchała. Przycupnęła na nosie Hasho i pogłaskała go skrzydłem, żeby okazać czułość. Rozluźniłam się – zwierzęta zawsze lubiły Hasho i byłam pewna, że Kiki oczaruje go tak, jak oczarowała mnie.
Wtedy mój brat zamachnął się, żeby ją złapać.
– Nie rób jej krzywdy! – zawołałam.
Kiki poderwała się, ledwie mu umykając. Odbiła się od kilku drewnianych żaluzji w oknach, szukając szpary, i tak leciała coraz dalej ku końcowi korytarza.
Ruszyłam za nią, lecz Hasho mnie złapał i przytrzymał tak, że moje pantofle z piskiem pośliznęły się na podłodze.
– Odpuść – powiedział mi do ucha. – Porozmawiamy o tym później.
Strażnicy otworzyli drzwi i jeden z ministrów ojca mnie zapowiedział:
– Księżniczka Shiori’anma, najmłodsze dziecko, jedyna córka cesarza Hanriyu i zmarłej cesarzowej…
Na drugim końcu ogromnej komnaty siedział mój ojciec i jego małżonka, moja macocha. W powietrzu buzowało zniecierpliwienie, a dworzanie składali i rozkładali wilgotne chusteczki, by wytrzeć spocone skronie. Zobaczyłam plecy Lorda Bushiana i jego syna – mojego narzeczonego – którzy klęczeli przed cesarzem. Tylko macocha zauważyła mnie zastygłą w progu. Przechyliła głowę i wbiła we mnie spojrzenie bladych oczu.
Przebiegł mnie dreszcz. Nagle poczułam strach, że jeśli doprowadzę ceremonię do końca, stanę się taka jak ona: zimna, smutna i samotna. Co gorsza, jeśli nie znajdę Kiki, ktoś inny może to zrobić, a wtedy ojciec pozna mój sekret…
Mój sekret: że tchnęłam życie w papierowego ptaka za pomocą magii.
Zakazanej magii.
Odwróciłam się i przepchnęłam obok Hasho. Był zbyt zaskoczony, by mnie powstrzymać.
– Księżniczko Shiori! – krzyknęli strażnicy. – Księżniczko!
Zrzuciłam uroczysty płaszcz, biegnąc za Kiki. Sam haft ważył tyle co zbroja wartownika – kiedy uwolniłam barki i ramiona spod jego ciężaru, poczułam, jakby urosły mi skrzydła. Zostawiłam kałużę jedwabiu na środku korytarza i wyskoczyłam przez okno do ogrodu.
Słońce raziło ostro, więc zmrużyłam oczy. Kiki przecięła sad wiśniowy i kluczyła wśród cytrusów, gwałtownym łopotaniem płosząc kanie z gałęzi.
Planowałam zostawić Kiki w moim pokoju, schowaną w szkatułce na biżuterię, ale trzepotała skrzydłami i obijała się o ściany więzienia tak energicznie, że obawiałam się sytuacji, w której ktoś ze służby znajdzie ją, gdy ja będę na ceremonii.
„Najlepiej trzymać ją przy sobie” – pomyślałam.
– Obiecasz, że będziesz grzeczna? – spytałam wtedy.
Pokiwała głową, co uznałam za znak zgody.
Popełniłam błąd.
Niech mnie demony, byłam chyba największą idiotką w Kiacie!
Ale nie zamierzałam obwiniać się za to, że łatwo oddaję serce, nawet papierowej ptaszce.
Kiki była moją papierową ptaszką. Kiedy bracia dorastali i zawsze zajmowały ich książęce obowiązki, czułam się samotna. Ale Kiki mnie słuchała, dochowywała moich tajemnic i mnie rozśmieszała. Każdego dnia miała w sobie więcej życia. Uważałam ją za przyjaciółkę.
Musiałam ją odzyskać.
Moja ptaszka wylądowała na środku Świętego Jeziora. Osiadła na gładkiej tafli z niezmąconym spokojem, jakby właśnie nie przewróciła do góry nogami całego mojego poranka.
Kiedy do niej dobiegłam, dyszałam ze zmęczenia. Nawet bez wierzchniej warstwy suknia tak mi ciążyła, że ledwie mogłam złapać oddech.
– Kiki! – Rzuciłam kamyk do wody, by zwrócić jej uwagę, lecz ona tylko odpłynęła dalej. – To nie czas na zabawy.
Co miałam zrobić? Gdyby odkryto, że mam magiczne zdolności, nieważne jak nikłe, zostałabym wygnana z Kiaty na zawsze – to los o wiele gorszy niż konieczność wyjścia za jakiegoś bezimiennego lorda trzeciej rangi.
W pośpiechu zrzuciłam pantofle, nawet nie zajmując się szatami.
Wskoczyłam do jeziora.
Dobrze pływałam jak na dziewczynę zmuszoną do przebywania w domu, ćwiczenia kaligrafii i grania na cytrze. To zasługa moich braci – zanim wszyscy dorośli, latem wymykaliśmy się właśnie nad to jezioro na wieczorne kąpiele. Znałam te wody.
Płynęłam w stronę Kiki, czując żar słońca na plecach, ale ona zanurzała się coraz głębiej. Fałdy sukni owijały mi się wokół nóg i przylegały do skóry z każdym wykopem. Męczyłam się, aż w końcu niebo zniknęło, gdy jezioro porwało mnie w dół.
Krztusiłam się, machając rękami. Im gwałtowniej machałam, tym szybciej tonęłam. Pasma moich długich czarnych włosów kłębiły się wokół mnie jak burza. W brzuchu wezbrał strach, gardło mnie paliło, serce dudniło w uszach.
Rozwiązałam złotą szarfę i szarpnęłam za spódnicę, ale jej ciężar wciąż ciągnął mnie na dno, aż słońce stało się nikłą perłą migoczącą wysoko nade mną.
Wreszcie zerwałam spódnicę i wzbiłam się ku powierzchni, jednak byłam za głęboko. Nie miałam szans wynurzyć się, zanim zabraknie mi powietrza.
Miałam umrzeć.
Kopałam dziko, walczyłam o oddech, ale wszystko na marne. Starałam się nie panikować – tylko zatonęłabym szybciej.
Lord Sharima’en, bóg śmierci, nadchodził po mnie. Złagodził palący ból w mięśniach i w gardle. Serce biło coraz wolniej, powieki się zamykały…
Wtedy zobaczyłam smoka.
Na początku uznałam go za węża. Nikt nie widział smoka od wieków, a z daleka wyglądał jak jedno ze zwierzątek mojej macochy. Przynajmniej dopóki nie zobaczyłam pazurów.
Pomknął w moją stronę. Zbliżył się na tyle, że mogłam dotknąć jego wąsów, długich i cienkich jak nitki srebra.
Wyciągnął łapę ze szponami, w których ściskał Kiki.
Na chwilę odzyskałam wigor. Zrobiłam wykop i spróbowałam się wyciągnąć. Ale brakowało mi sił. Brakowało mi tchu. Mój świat się kurczył, kolory blakły.
Smok ze złośliwym błyskiem w oku zamknął łapę i owinął ogon wokół mojej szyi.
Moje serce zabiło ostatni raz.ROZDZIAŁ DRUGI
– T-to był wąż – wydukał Hasho. Nie był najlepszym kłamcą. – Zobaczyła węża.
– I pobiegła aż do jeziora? To nie ma sensu.
– No… – zawahał się Hasho. – Wiesz, jak nienawidzi węży. Myślała, że ją ukąsi.
Głowa bolała mnie, jakbym oberwała piorunem, ale lekko otworzyłam jedno oko i dostrzegłam moich dwóch najstarszych braci, Andahaia i Benkaia, stojących przy łóżku. Hasho trzymał się z tyłu i przygryzał wargę.
Zamknęłam oko. Może jeśli pomyślą, że nadal śpię, to sobie pójdą.
Niestety Hasho – a niech go – zauważył.
– Patrzcie, rusza się.
– Shiori – zaczął Andahai surowo, pochylając nade mną pociągłą twarz. Potrząsnął mną. – Wiemy, że nie śpisz. Shiori!
Zakaszlałam i cała zwinęłam się w bólu.
– Dosyć, Andahaiu! – powiedział Benkai. – Dosyć!
Płuca wciąż mnie paliły, zachłannie łaknąc powietrza, a usta smakowały piachem i solą. Jednym haustem wypiłam wodę, którą podał mi Hasho, a potem zmusiłam się, by posłać braciom uśmiech.
Nie odwzajemnili gestu.
– Opuściłaś ceremonię zaręczyn – skarcił mnie Andahai. – Znaleźliśmy cię na brzegu ledwie żywą.
Tylko mój najstarszy brat mógł zganić mnie za to, że o mało nie umarłam.
„O mało nie umarłam” – powtórzyłam w myślach i poderwałam palce do szyi. Smok owinął wokół niej ogon, jakby chciał mnie udusić. Ale nie wyczułam żadnych obrzmień ani bandaży. Czy on mnie uratował? Ostatnie, co pamiętałam, to rubinowe oczy i krzywy uśmiech. Nie kojarzyłam momentu wynurzenia się na powierzchnię, a na pewno nie wypłynęłam na górę sama…
Poczułam muśnięcie skrzydeł na kciuku i nagle przypomniałam sobie o drugiej ręce ukrytej pod kocem.
Kiki. Dzięki Wiecznym Dworom! Była trochę rozmokła jak ja, ale żyła.
– Co się stało, Shiori? – chciał wiedzieć Andahai.
– Daj jej chwilę – odezwał się Benkai. Przykucnął obok i poklepał mnie po plecach, kiedy piłam wodę. Zawsze łagodny i cierpliwy, byłby moim ulubionym bratem, gdybym nie widywała go tak rzadko. Ojciec szkolił go na dowódcę armii Kiaty, a Andahai miał objąć tron.
– Zmartwiłaś nas, siostro. Powiedz staremu Benbenowi, co pamiętasz.
Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam ją o palisandrową ramę łóżka. Hasho już im powiedział, że uciekłam na widok węża. Czy powinnam poprzeć tak paskudne kłamstwo?
„Nie, jeśli skłamię, Andahai i Benkai będą tylko mieli więcej pytań” – uznałam szybko. „Z drugiej strony nie mogę powiedzieć prawdy. Nie mogą dowiedzieć się o Kiki”.
Odpowiedź była prosta. Kiedy kłamstwo nie działa, trzeba odwrócić uwagę.
– Uratował mnie smok – oznajmiłam.
Andahai się skrzywił.
– Smok. Co ty nie powiesz?
– Był mały jak na smoka – ciągnęłam. – Pewnie młody. Ale miał mądre oczy. Bystrzejsze nawet niż Hasho.
Uśmiechnęłam się figlarnie z nadzieją, że poprawię im nastrój, jednak moi bracia tylko jeszcze bardziej się zachmurzyli.
– Nie mam czasu na niestworzone historie, Shiori – rzucił Andahai. Ze wszystkich moich braci to on miał najmniej bujną wyobraźnię. Skrzyżował ręce w długich rękawach tak sztywnych jak jego nawoskowane czarne włosy. – Akurat dziś postanowiłaś uciec nad jezioro… Opuściłaś ceremonię swoich zaręczyn z synem Lorda Bushiana!
Zupełnie zapomniałam o moim narzeczonym. Poczucie winy wezbrało mi w piersi, a uśmiech spełzł z twarzy. „Ojciec na pewno jest na mnie wściekły”.
– Ojciec już tu idzie – potwierdził moje obawy Andahai. – Nie liczyłbym, że jako jego ulubienica się z tego wywiniesz.
– Odpuść jej – powiedział Benkai. Ściszył głos. – To równie dobrze mógł być atak.
Na te słowa i ja się zachmurzyłam.
– Atak?
– Mówi się o powstaniach – wyjaśnił mój drugi najstarszy brat. – Wielu lordów sprzeciwia się twojemu małżeństwu z synem Lorda Bushiana. Boją się, że jego rodzina będzie zbyt potężna.
– Nie zostałam zaatakowana – zapewniłam ich. – Widziałam smoka i on mnie uratował.
Andahai poczerwieniał z irytacji.
– Dosyć kłamstw, Shiori. Przez ciebie Lord Bushian i jego syn opuścili Gindarę całkowicie zhańbieni.
Ten jeden raz nie kłamałam.
– To prawda – przysięgłam. – Widziałam smoka.
– I to powiesz ojcu?
– Co powiesz ojcu? – zagrzmiał głos, który poniósł się echem po całym pokoju.
Nie słyszałam, jak drzwi się otwierają, ale teraz skrzypnęły, gdy ojciec i macocha weszli do mojej komnaty. Bracia pokłonili się nisko, a ja opuściłam głowę tak, że prawie dotknęłam kolan.
Andahai podniósł się jako pierwszy.
– Ojcze, Shiori jest…
Ojciec uciszył go gestem. Nigdy nie widziałam go tak wściekłego. Zazwyczaj mój uśmiech wystarczył, by stopić lód w jego oczach, ale nie dziś.
– Twoja pielęgniarka poinformowała nas, że nic ci nie jest – rzekł. – To przyjmuję z ulgą. Natomiast twoje dzisiejsze zachowanie jest całkowicie niewybaczalne.
Jego głos, tak niski, że drewniana rama łóżka aż się zatrzęsła, drżał z wściekłości i rozczarowania. Nadal pochylałam głowę.
– Przepraszam. Nie chciałam…
– Przeprosisz Lorda Bushiana i jego syna – przerwał mi. – Twoja macocha zaproponowała, żebyś wyhaftowała gobelin, by zadośćuczynić za hańbę, jaką przyniosłaś jego rodzinie.
Podniosłam wzrok.
– Ale ojcze! To zajmie wiele tygodni!
– Masz coś innego do roboty?
– A moje lekcje? – spytałam zdesperowana. – Obowiązki, popołudniowe modlitwy w świątyni…
Ojciec był niewzruszony.
– Nigdy w życiu nie przejmowałaś się swoimi obowiązkami. Zostaną zawieszone na czas pracy. Zaczniesz natychmiast, pod nadzorem macochy, i nie opuścisz pałacu, póki nie ukończysz gobelinu.
– Ale… – Zobaczyłam, że Hasho kręci głową, i się zawahałam. Wiedziałam, że ma rację. Nie powinnam się kłócić, nie powinnam protestować… Mimo to niemądre słowa i tak wyrwały mi się z ust. – Ale za dwa tygodnie jest letni festyn…
Jeden z braci szturchnął mnie od tyłu. Tym razem ostrzeżenie zadziałało. Zamilkłam.
Oczy ojca na chwilę złagodniały, jednak kiedy się odezwał, głos miał ostry.
– Letni festyn odbywa się co roku, Shiori. Dobrze ci zrobi, jeśli nauczysz się, że twoje zachowanie niesie za sobą pewne konsekwencje.
– Tak, ojcze – wyszeptałam z bólem w sercu.
To prawda, że letni festyn odbywa się co roku, ale to miał być ostatni festyn z moimi braćmi, zanim skończę siedemnaście lat i zostanę wydana za mąż – czy raczej wyrzucona do domu przyszłego męża.
A ja to zniszczyłam.
Ojciec mnie obserwował, czekał, aż zacznę błagać o litość, usprawiedliwiać się i nakłaniać go, żeby zmienił zdanie. Ale skrzydła Kiki trzepoczące przy mojej dłoni kazały mi siedzieć cicho. Wiedziałam, że jeśli dowie się o jej istnieniu, konsekwencje będą o wiele gorsze niż opuszczenie festynu.
– Byłem dla ciebie zbyt łagodny, Shiori – powiedział cicho ojciec. – Jesteś moim najmłodszym dzieckiem, więc dawałem ci dużo swobody i pozwalałem szaleć z braćmi. Ale teraz dorosłaś. Jesteś księżniczką Kiaty, jedyną księżniczką tego królestwa. Nadszedł czas, żebyś zachowywała się jak dama godna swojego tytułu. Macocha zgodziła się ci pomóc.
Strach skręcił mi żołądek, a oczy wystrzeliły w stronę macochy, która nie ruszyła się z miejsca pod oknem. Zapomniałam o jej obecności, co wydawało się niemożliwe, gdy na nią spojrzałam.
Miała niezwykłą urodę z rodzaju tych, które poeci uwieczniają w legendach. Moja matka była uważana za najpiękniejszą kobietę w Kiacie i po obrazach wiedziałam, że to nie przesada, ale macocha prawdopodobnie była najpiękniejszą kobietą na całym świecie.
Uderzające opalizujące oczy, różane usta i hebanowe włosy tak lśniące, że opadały na plecy długą taflą satyny. Jednak najbardziej wyróżniała ją ukośna blizna na twarzy. Ktokolwiek inny mógłby z nią wyglądać niepokojąco, mógłby próbować ją ukryć. Ale nie moja macocha, i to w pewien sposób dodawało jej uroku. Nawet nie pudrowała twarzy, jak to było w modzie, ani nie woskowała włosów, żeby bardziej błyszczały. Choć jej pokojówki narzekały, że nigdy się nie maluje, nikt nie wątpił w jej naturalnie promienne piękno.
Raikama – nazywali ją wszyscy za plecami. Bezimienna Królowa. Miała imię dawniej, gdy mieszkała na południu, lecz znał je tylko mój ojciec i garstka jego najbardziej zaufanych urzędników. Nigdy nie mówiła o imieniu ani o życiu, jakie wiodła, zanim została małżonką cesarza.
Unikałam jej spojrzenia, wpatrując się w swoje dłonie.
– Naprawdę mi przykro, że przyniosłam ci wstyd, ojcze. I tobie, macocho. Nie miałam takiego zamiaru.
Ojciec dotknął mojego ramienia.
– Nigdy więcej nie zbliżaj się do jeziora. Lekarz powiedział, że prawie utonęłaś. Co ty sobie w ogóle myślałaś, że tak wybiegłaś z pałacu?
– No… – Zaschło mi w ustach. Kiki trzepotała przy mojej dłoni, jakby ostrzegała, bym nie mówiła prawdy. – Myślałam, że widziałam wę…
– Mówi, że widziała smoka – wtrącił Andahai tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że mi nie wierzy.
– Nie w pałacu – zawołałam. – W Świętym Jeziorze.
Macocha, do tej pory spokojna i milcząca, nagle zesztywniała.
– Widziałaś smoka?
Zamrugałam, zdziwiona jej zainteresowaniem.
– Tak, widziałam.
– Jak wyglądał?
Coś w jej bladych, zimnych oczach sprawiało, że ja – urodzona kłamczucha – nie umiałam skłamać.
– Był mały – zaczęłam. – Miał szmaragdowe łuski i oczy jak czerwone słońce. – Następne słowa wymówiłam z trudem. – Jestem pewna, że go sobie wyobraziłam.
Ramiona Raikamy niemal niedostrzegalnie opadły i ostrożne opanowanie wróciło na jej twarz niczym maska, którą niechcący zdjęła na chwilę.
Posłała mi wymuszony uśmiech.
– Twój ojciec ma rację, Shiori. Lepiej, żebyś spędzała więcej czasu w pałacu i nie myliła fantazji z rzeczywistością.
– Tak, macocho – mruknęłam.
Moja odpowiedź zadowoliła ojca, który szepnął coś do niej i wyszedł. Ona jednak została.
Była jedyną osobą, której nie potrafiłam wyczuć. Złota obwódka otaczała jej oczy – oczy, które zniewalały mnie swoim chłodem. Nie umiałam stwierdzić, czy w ich głębi zieje pustka, czy kipi nieopowiedziana historia.
Kiedy bracia dokuczali mi za to, że się jej bałam, mówiłam: „Tylko jej wężowych oczu”. Lecz w głębi serca wiedziałam, że chodzi o coś więcej.
Choć nigdy tego nie powiedziała ani nie pokazała, wiedziałam, że Raikama mnie nienawidzi.
Nie wiedziałam za co. Kiedyś myślałam, że za podobieństwo do matki – światła, które rozpalało jego lampion, jak mawiał ojciec, cesarzowej jego serca. Gdy zmarła, kazał wznieść świątynię na jej cześć i chodził tam każdego ranka, by się modlić. Macocha mogłaby mieć do mnie żal o to, że przypominam rywalkę, której nigdy nie doścignie.
Mimo to nie sądziłam, by to był prawdziwy powód. Macocha nigdy nie skarżyła się, kiedy ojciec składał hołd mojej matce, nigdy nie prosiła, by nazywać ją cesarzową, a nie małżonką. Wyglądało na to, że chce być sama, a ja często zastanawiałam się, czy wolałaby, żeby ludzie zwracali się do niej „Bezimienna Królowo” zamiast „Wasza Promienność”, co nawiązywało do jej urody i tytułu.
– Co masz pod ręką? – zapytała. Ptaszka przesunęła się niemal na krawędź łóżka, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak niezręcznie wyglądam, wciąż próbując ją zakryć.
– Nic – odpowiedziałam szybko.
– W takim razie połóż ręce na kolanach, jak przystoi księżniczce Kiaty.
Czekała, a ja nie mogłam zrobić nic innego, jak usłuchać.
„Nie ruszaj się, Kiki. Proszę”.
Gdy uniosłam rękę, Raikama wyrwała Kiki spod koca. Ku mojej uldze Kiki się nie ruszyła. Każdy uznałby ją za zwykłą kartkę papieru.
– Co to jest?
Wyprostowałam się.
– Nic takiego. Tylko papierowa ptaszka. Proszę, oddaj mi ją.
Popełniłam błąd.
Raikama uniosła brew. Teraz wiedziała, że Kiki coś dla mnie znaczy.
– Twój ojciec jest tobą zaślepiony. Rozpieszcza cię. Ale jesteś księżniczką, nie wiejską dziewczyną. I to o wiele za starą, żeby bawić się papierowymi ptaszkami. Czas, żebyś poznała wagę obowiązków, Shiori.
– Tak, macocho – powiedziałam cicho. – To się więcej nie powtórzy.
Raikama wyciągnęła rękę. Nadzieja wezbrała w mojej piersi i sięgnęłam po Kiki. Jednak zamiast mi ją podać, macocha podarła ptaszkę na pół, a potem jeszcze raz.
– Nie! – zawołałam, rzucając się za Kiki, ale Andahai i Benkai przytrzymali mnie na miejscu
Moi bracia byli silni. Nie walczyłam z nimi, kiedy targnął mną szloch. Ogarnęła mnie rozpacz. Ktoś, kto nie wiedział, ile Kiki dla mnie znaczy, mógłby pomyśleć, że przesadzam.
Raikama przyglądała mi się z nieprzeniknioną miną: usta miała zaciśnięte, oczy zmrużone w szparki. Bez słowa rzuciła szczątki Kiki na podłogę i wyszła.
Andahai i Benkai podążyli za nią, ale Hasho został.
Odczekał, aż zamkną drzwi, a potem usiadł przy mnie na krawędzi łóżka.
– Mogłabyś zrobić to jeszcze raz? – spytał cicho. – Zaczarować ptaka tak, żeby latał?
Nigdy nie chciałam ożywiać Kiki. Próbowałam tylko składać papierowe ptaki – żurawie, bo to one widniały na moim herbie rodzinnym – żeby bogowie mnie usłyszeli. Wszyscy Kiatanie znali tę legendę: jeśli złożysz tysiąc ptaków, z papieru, tkaniny czy nawet drewna, ptaki te zaniosą wiadomość do nieba.
Wiele tygodni pracowałam sama – nie prosząc nawet mojego brata Wandeia, mistrza zagadek i konstrukcji, o pomoc ze składaniem ptaka z papieru. Kiki była moim pierwszym sukcesem, choć szczerze mówiąc, wyglądała bardziej jak wrona z długą szyją niż jak żuraw. Położyłam ją sobie na kolanach i namalowałam jej czerwoną kropkę na głowie, żeby przypominała żurawie wyhaftowane na moich szatach, po czym powiedziałam: „Co za marnotrawstwo – mieć skrzydła i nie potrafić latać”.
Wtedy papierowe skrzydła zaczęły trzepotać i ptaszka powoli, z wahaniem, uniosła się w powietrze, jak pisklę, które dopiero uczy się latać. W następnych tygodniach kiedy kończyłam lekcje, a moi bracia byli zbyt zajęci, żeby się ze mną widzieć, w tajemnicy pomagałam jej ćwiczyć. Zabierałam ją do ogrodu, by mogła fruwać wśród przyciętych drzew i kamiennych sanktuariów, a w nocy opowiadałam jej historie.
Byłam taka szczęśliwa, mając przyjaciółkę, że nie martwiłam się o konsekwencje posiadania magicznych zdolności.
A teraz ją straciłam.
– Nie – szepnęłam do Hasho. – Nie potrafię.
Wziął głęboki wdech.
– To dobrze. Nie powinnaś parać się magią, której nie możesz kontrolować. Jeśli ktoś się o tym dowie, zostaniesz wygnana z Kiaty na zawsze. – Ujął mój podbródek i otarł mi łzy. – A jeśli odeślą cię daleko stąd, kto będzie nad tobą czuwał, siostrzyczko? Kto będzie dochowywał twoich tajemnic i usprawiedliwiał twoje wybryki? Nie ja. – Posłał mi smutny uśmiech. – Więc bądź grzeczna. Proszę.
– I tak mnie odeślą – odpowiedziałam, wyrywając mu się. Padłam na kolana i pozbierałam kawałki papieru rozrzucone przez macochę. Przyciągnęłam Kiki do serca, jakby to miało przywrócić jej życie. – Była moją przyjaciółką.
– Była kartką papieru.
– Miałam zamiar zamienić ją w prawdziwego żurawia. – Głos mi zadrżał, a w gardle urosła gula, gdy zerknęłam na stos ptaków, które złożyłam. Było ich prawie dwieście, ale żaden nie ożył jak Kiki.
– Nie mów mi, że wierzysz w legendy, Shiori – zaczął łagodnie Hasho. – Gdyby każdy, kto złoży tysiąc ptaków, dostawał życzenie, wszyscy całymi dniami składaliby wróble, sowy i mewy, a potem życzyli sobie gór ryżu i złota, z latami dobrych zbiorów na dokładkę.
Nie odpowiedziałam. Hasho nie rozumiał. Zmienił się. Wszyscy moi bracia się zmienili.
Westchnął.
– Postaram się namówić ojca, żeby pozwolił ci pójść na letni festyn, kiedy będzie w bardziej miłosiernym nastroju. Czy to poprawi ci humor?
Wiedziałam, że nic nie poprawi mi humoru po tym, co stało się z Kiki, ale lekko skinęłam głową.
Hasho uklęknął obok i ścisnął mnie za ramię.
– Może te następne tygodnie z macochą dobrze ci zrobią.
Strząsnęłam jego rękę. Wszyscy zawsze stawali po jej stronie. Nawet służba – choć za plecami nazywali ją Raikamą, nigdy nie mówili o niej źle. Tak samo moi bracia. Tak samo mój ojciec. Zwłaszcza ojciec.
– Nigdy jej tego nie wybaczę. Nigdy.
– Shiori… to nie wina naszej macochy.
„Tylko twoja” – prawie dokończył, ale był zbyt rozsądny, żeby wymsknęły mu się takie słowa.
Miał rację, lecz nie zamierzałam tego przyznać. Coś w jej spojrzeniu, kiedy powiedziałam o smoku, wzbudziło moje podejrzenia.
– Na pewno jest jej trudno być tak daleko od domu. Nie ma tu przyjaciół. Nie ma rodziny.
– Ma naszego ojca.
– Rozumiesz, co mam na myśli. – Usiadł przy mnie, krzyżując nogi. – Spróbuj się z nią dogadać. To ułatwi nam sprawę, kiedy poproszę ojca, żeby puścił cię na festyn.
Zazgrzytałam zębami.
– Dobrze, ale to nie znaczy, że będę z nią rozmawiać.
– Musisz być taka drażliwa? – jęknął Hasho. – Zależy jej na tobie.
Spojrzałam na niego i dostrzegłam zmarszczoną brew, drgające lewe oko. Wszystko wskazywało, że był mną naprawdę poirytowany.
– Nie wierzysz mi, prawda? – spytałam cicho. – Że widziałam smoka.
Zwlekał z odpowiedzią.
– Oczywiście, że ci wierzę.
– Nie wierzysz. Mam szesnaście lat, nie jestem dzieckiem. Wiem, co widziałam.
– Cokolwiek widziałaś, zapomnij o tym – przykazał mi. – Zapomnij o Kiki, o smoku, o wszystkim, co zrobiłaś, czym doprowadziłaś do tej sytuacji.
– Nie doprowadziłam do żadnej sytuacji. To po prostu się stało.
– Dogadaj się z nią – powtórzył Hasho. – To nasza matka.
– Nie moja – odparłam, ale głos mi zadrżał.
Kiedyś myślałam o niej jako o matce. Lata temu ja pierwsza przyjęłam Raikamę, gdy ojciec sprowadził ją do domu – wtedy mnie lubiła. Chodziłam za nią wszędzie. Była tak tajemnicza, że chciałam dowiedzieć się o niej wszystkiego.
– Skąd masz tę bliznę? – zapytałam ją pewnego dnia.
Uśmiechnęła się, poklepała mnie po głowie i poprawiła moją szarfę, wiążąc ją w zgrabną, ciasną kokardę.
– Wszyscy mamy swoje sekrety. Pewnego dnia dorobisz się własnego, Shiori.
Magia. Moim sekretem była magia.
A jej?
Ciąg dalszy w wersji pełnej