- W empik go
Sześć zapałek - ebook
Sześć zapałek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 153 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miało się ku wieczorowi; napór sztormu był słabszy, ale fale nie nabrały na powrót tej malowniczości, jaka nastraja nas protekcjonalnie wobec żywiołu morza, gdy leżąc na brzegu patrzymy w ich zieloną głąb. Pomiędzy tymi strasznymi pionowymi masami wód o czarnej barwie szkliście połyskiwało wgłębienie, które w tej samej chwili, kiedy się je dostrzegło, wzlatywało, wzdymało się i czerniało na wysokości dwupiętrowego domu. W ciżbie mas wodnych błąkała się łódź prowadzona przez dwóch mężczyzn.
Przy wiosłach siedział mężczyzna bez czapki, o zdziczałej, wychudzonej twarzy, bosy i w łachmanach. Zaczerwienione oczy łzawiły mu od wiatru, twarz i szyja, poczerniałe od doznanych klęsk, porosły mu brudną szczeciną. Głowę z długimi jak u kobiety włosami przewiązaną miał chustką, czarną przy skroni od zaschłej krwi. Wiosłował odchylając się do tyłu całym ciałem i za każdym razem zamykając oczy. Jeśliby się śledziło, w jakim kierunku zwraca nieruchome spojrzenie, można by się domyślać, że ten człowiek patrzy na skrzynkę u burty.
Drugi siedział przy sterze i kierował łodzią z najgłębszą troską, aby nie pozwolić wściekłemu pędowi wody wytrącić sobie z rąk steru, który dygotał nieustannie, podobnie jak dygotały z najwyższego wysiłku ręce sternika. Mężczyzna ten był ubrany, a raczej rozebrany, podobnie jak i pierwszy, z tą tylko różnicą, że prócz bielizny, podartej, łopocącej na rękach i plecach, nosił przesycone smołą spodnie, ściągnięte skręconymi kawałkami drutu. Długie czarne włosy smagały go po oczach; w ich spojrzeniu widać było więcej rozsądku niż w spojrzeniu jego towarzysza nieszczęścia. Twarz mu opuchła, przez silną opaleniznę przebijało znużenie. Wąsy i broda zbiły się w kosmaty kłąb wokoło jego pogryzionych zapiekłych warg. Był muskularny, ciężki, poruszał się powoli i rzeczowo, nawet teraz, kiedy targało nim każde uderzenie fali i kiedy wydawało się, że całkowicie już stracił orientację.
Dno łodzi zalane było wodą, pływały tam uderzając o burty blaszanki od konserw, odłamki ław, które niedawno służyły za pochodnie, mokły tam również telepiąc się, gdy łódź przeskakiwała przez grzbiety fal, gałgany, kawałki skóry, strzępy papieru. Sami tego nie dostrzegając obaj żeglarze nieustannie drżeli drobnym dygotem, kuląc się pod zimnym wiatrem. Wreszcie jeden z żeglarzy odezwał się powolnym i zaciętym głosem:
– Metlowen!