- W empik go
Szkarłatna róża raju boskiego. Świątobliwy Ks. Wojciech Męciński - ebook
Szkarłatna róża raju boskiego. Świątobliwy Ks. Wojciech Męciński - ebook
Autor prezentuje nam życiorys polskiego misjonarza działającego w wieku XVII na terenie Japonii. Zachęcając do przeczytania książeczki tak pisze: „Głównym źródłem wiadomości o Męcińskim był list o. Franciszka Roas, ówczesnego prowincjała japońskiego, pisany do prokuratora jezuitów prowincji polskiej. List ten, szczegółowo opisujący działalność apostolską Męcińskiego i jego męczeńską śmierć, nie został przetłumaczony na język polski, ale biografowie Męczennika mieli go niewątpliwie pod ręką. Ze współczesnych Męcińskiemu biografów polskich za najważniejszego uważany jest ks. Drużbicki, który Męcińskiego znał osobiście, był jego spowiednikiem i korespondował z nim, Dodać należy, iż wiadomości, jakie o Męcińskim zebrano na Dalekim Wschodzie, są znacznie dokładniejsze, niż te, jakie mamy o jego dzieciństwie i młodości, spędzonej w Polsce. Rozumie się, że wieść o męczeńskiej śmierci polskiego misjonarza wywarła w kraju olbrzymie wrażenie. Dodać do tego należy i dziwnie egzotyczne tło męczeńskiej tragedii, nikomu właściwie nieznaną bliżej Japonię”. Książeczkę opowiadającą o tej niezwykłej barwnej i – niestety dziś już prawie zapomnianej – postaci można polecić i współczesnemu czytelnikowi, a szczególnie takiemu, któremu są bliskie dzieje ojczyste.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-470-1 |
Rozmiar pliku: | 240 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Szkarłatna Róża Raju Boskiego” — oto jak pięknie i poetycznie nazwał naszego męczennika jego polski biograf z XVII w., który do tego tytułu dodał objaśnienie, streszczające dziełko, a mianowicie: „Zywot y Smierc Swiątobliwey Pamięci, X. Woyciecha Męcinskiego, Societatis Jesu, ktory dla S. Wiary Katolickiey w Japoniey pospołu ze czterema Oycami tegoż Zakonu okrutnie był zabity...” Biografia ta wyszła w Krakowie, w drukarni Schedla, roku 1672. .
Życiorysów Męcińskiego jest sporo. Pierwszy pisał o nim, a raczej o straceniu w Japonii czterech misjonarzy jezuitów, a w ich liczbie także Alberta Micischi, którym był nasz Męciński, jezuita Pedro Marquez. Relację tę na język włoski przetłumaczył jezuita Franciszek Rosini. Głównym źródłem wiadomości o Męcińskim był list o. Franciszka Roas, ówczesnego prowincjała japońskiego, pisany do prokuratora jezuitów prowincji polskiej. List ten, szczegółowo opisujący działalność apostolską Męcińskiego i jego męczeńską śmierć, nie został przetłumaczony na język polski, ale biografowie Męczennika mieli go niewątpliwie pod ręką. Z współczesnych Męcińskiemu biografów polskich za najważniejszego uważany jest ks. Drużbicki, który Męcińskiego znał osobiście, był jego spowiednikiem i korespondował z nim, Dodać należy, iż wiadomości, jakie o Męcińskim zebrano na Dalekim Wschodzie, są znacznie dokładniejsze, niż te, jakie mamy o jego dzieciństwie i młodości, spędzonej w Polsce.
Rozumie się, że wieść o męczeńskiej śmierci polskiego misjonarza wywarła w kraju olbrzymie wrażenie. Dodać do tego należy i dziwnie egzotyczne tło męczeńskiej tragedii, nikomu właściwie nieznaną bliżej Japonię. Znaliśmy Turcję, Krym, nawet Persję, ale do Japonii Polacy się nie zapuszczali, i Męciński był pierwszym Polakiem, który dotarł do brzegów Nipponu. W ogóle, pełne przygód, barwne i dziwne życie tego kapłana, tułającego się po wyspach, morzach i lądach nieznanych, jak Chiny, Formoza, wyspy Malajskie lub Japonia, było na owe czasy czymś nadzwyczajnym, czymś, co tę postać owiewało blaskiem i poezją baśni wschodnich, wywoływało w duszach nowe obrazy i budziło tęsknotę do Nieznanego.
Dziwnym istotnie był ten niewytłumaczony pociąg do krajów i ludów tak bardzo odległych przestrzenią i duchem. Jedynym na owe czasy towarzyszącym Męcińskiemu w tej tęsknocie Polakiem był jezuita ks. Rudomina, który prawie równocześnie z nim żył, pracował i umarł śmiercią naturalną w Chinach. Poza tym nie pracowaliśmy chętnie na tym polu, ani w Azji ani w Afryce, ani w ogóle na żadnych obcych kontynentach. My mieliśmy pod bokiem swój bliski Wschód, Tatarów, Turków, Kozaczyznę, Dzikie Pola, Ukrainę, wreszcie olbrzymią Rosję, i podobnie jak nasza ekspansja państwowa i kulturalna, tak również nasza ekspansja duchowa szła na ten bliski Wschód, gdzie zdarzało się nam hetmanić Kozakom, sadzać carów na tronie moskiewskim, szerzyć w Moskwie język, literaturę i obyczaj polski, oraz pracować nad zniesieniem schizmy i przywróceniem Kościołowi katolickiemu dziesiątków milionów dusz. Było to zadanie olbrzymie, z urodzenia duszy polskiej włożone przez Boga i historię i wymagające wysiłków wielkich, trwających przez wieki: przed tym zadaniem naród nasz ponownie dziś stoi.
Nie byłoby tedy nic dziwnego, gdyby Męciński, jezuita polski, wzrok swój w poszukiwaniu pracy i męczeństwa skierował był w tę stronę. Palmę męczeńską też może udałoby się znaleźć w Turcji lub na Krymie. Ale Męciński, który męczeństwa pragnął całą duszą, nie miał zupełnej pewności, czy ją tu zdobędzie. Ostatecznie bowiem, prowadząc z sąsiadami częste wojny, utrzymywaliśmy z nimi nieraz także i zupełnie poprawne stosunki, co w swych następstwach krępowało swobodę pracy apostolskiej. Należało się liczyć ze względami politycznymi. Sprawy religijne były zresztą w Turcji uregulowane. Natomiast w Japonii śmierć była pewna, albowiem tam rząd, wygnawszy z kraju jezuitów, pod karą śmierci zabronił im powracać. Już tedy samo pojawienie się misjonarza w granicach państwa mikada ściągało na niego okropne tortury i straszną śmierć wyznaczoną za niedozwolone przekroczenie granic, szpiegostwo, spiskowanie i podmawianie poddanych do buntu przeciw cesarzowi. Liczne wyroki śmierci, bezwzględnie wykonywane na misjonarzach, którzy do zakazu tego stosować się nie chcieli, dowodziły, że władze japońskie bynajmniej żartować nie myślą.
Ale z drugiej strony poza tym motywem był jeszcze inny. Miłość i chęć poznania świata, chęć zdobycia go, bywa w ludziach czasem tak silna, że wypędza ich z domu rodzinnego i gna przez morza i pustynie, każąc im ścigać jakąś wizję, wciąż przed nimi uciekającą. Dla jednych wizją taką będzie odkrycie czy nawet zdobycie nowych królestw, ewentualnie nawiązanie z nimi stosunków handlowych i korzystanie z ich bogactw. Dla drugich są to lądy nieznane, które oni chcą skolonizować, zorganizować i powołać do życia. Jeszcze inni gonili za złotem lub sławą. Taki Marco Polo wędrował lądem z Wenecji na dwór Wielkiego Bogdychana Tatarii i Chin właściwie głównie przez ciekawość. Słyszał o tych krajach i zapragnął je poznać, żywiąc może w duszy głęboko ukrytą nadzieję jakichś ukrytych odznaczeń, kariery czy wzbogacenia się. Pobudki były rozmaite, nieraz bardzo wzniosłe, jak na przykład w wyprawach krzyżowych, częściej jednak były natury o wiele niższej, a mianowicie celem ich był podbój, bogactwa i złoto. Jest to bądź co bądź ekspansja naturalna i przyrodzona duszy ludzkiej. Konkwistadorami jesteśmy nie tylko, gdy z mieczem w pięści zdobywamy nieznane kraje i podbijamy nowe ludy. Bezkrwawymi, lecz ani na chwilę nie ustającymi w boju zdobywcami są też i wielcy uczeni nasi, którzy w ciężkim zmaganiu się wydzierają przyrodzie jej tajemnice. Być może, że w duszy Męcińskiego, szlachcica i potomka żołnierzy, tlił właśnie ów żar zdobywczy, który kazał mu wyruszyć na podbój dalekich światów, jeno nie w zbroi i z orężem w dłoni, lecz z krzyżem, niosącym światło niebiańskie, odkupienie i pełną słodyczy miłość całej Ludzkości, miłość bliźniego.
Oto zdobywca polski, zdobywca prawdziwy, z którego możemy być dumni. I oto dlaczego wydaje nam się tak dziwnie promienny i jasny. Nie przeto tylko, że głosił słowo Boże w krainach oświetlonych silnymi promieniami podzwrotnikowego słońca a umalowanych bujną zielenią bogatych w owoce pięknych palm wszelakich, i nie dlatego tylko, że widzimy go tak często na rozedrganych od słońca przestrzeniach wodnych mórz szmaragdowych. Niewątpliwie w tej duszy goręcej, rwącej się do wielkiego dzieła Bożego, jest coś z nieutulonej tęsknicy marzycieli-poetów, którzy żyją w glorii swego zaświatowego wizjonerstwa. Ale Męciński jaśnią mi się widzi przez promieniowanie własnego blasku, gdyż u końca drogi, skupiając się w pełnej, niewypowiedzianej miłości szkarłatnej róży boskiego raju, w ostatnim, wezbranym najtkliwszym uczuciem pocałunku oddaje swą duszę.ROZDZIAŁ I. DZIECIŃSTWO
O dzieciństwie i młodości Męcińskiego wiemy bardzo niewiele. Wiadomo, iż urodził się r. 1598 w Osmolicach, w Lubelskiem, z ojca, Jana Olbrachta, herbu Poraj (Róża) i z matki, Szczęsnej z Głoskowskich, herbu Jastrzębiec. Rodzina Męcińskich, szlachta senatorska, była bogata, można i wpływowa. Jest to ważne o tyle, iż widać z tego, że Męciński, ofiarując się na misjonarza, wyrzekał się dostatków i wielkich tytułów, a może i dostojeństw dla tułaczki, poniewierki i śmierci męczeńskiej. Tak postępuje tylko człowiek, idący wyłącznie za swym głosem wewnętrznym, czujący prawdziwe powołanie.
Ojciec Wojciecha był dziedzicem ogromnego majątku ziemskiego, tak zwanego wówczas „klucza”, liczącego kilkanaście wsi. Ziemia w Lubelskiem jest urodzajna i obfitująca w piękne lasy. Co się tyczy piękności położenia, to nie odznacza się niczym szczególnie efektownym, lecz posiada wiele miłych widoczków i prześlicznych zakątków. Jedyną plagą tych stron były dość częste najazdy tatarskie, które jednak likwidowały wojska Rzeczypospolitej, mające swą podstawę w Zamościu.
Rzecz prosta, że kraj cierpiał od Tatarów znacznie, zwłaszcza przez branie przez nich licznego jasyru, co go wyludniało. Ale czambuły Nogajców, działając w pośpiechu, powierzchownie, nie niszczyły najżywotniejszych organów kraju, który z chwilowej klęski szybko się podnosił. Znowu przybywali ludzie, powracali dawni mieszkańcy, znowu w polach pojawiały się pługi, a na gościńcach ciężkie, ładowne wozy kupieckie ze wschodnim towarem.
Łatwo możemy sobie wyobrazić życie w Osmolicach, we dworze państwa Męcińskich, niczym nie różniące się od życia innych bogatych ziemian w ówczesnej Polsce. Te same zjazdy sąsiedzkie z powodu imienin czy świąt, te same przy tej sposobności narady i mniej lub więcej gorliwie spełniane kielichy węgrzyna. Powiedzmy, że w domu rodziców Męcińskiego mogło być trochę mniej zgiełku, wiwatów i wina, niż gdzie indziej, ponieważ pan Męciński był kalwinem, więc może mniej sprzyjał hucznym ucztom, matka zaś Męcińskiego była damą słynną z wielkiej surowości obyczajów, ręki bardzo silnej, a prócz tego cała była oddana zarządzaniu majątkiem.
Tu parę słów powiedzieć musimy o kalwiństwie starszego pana Męcińskiego. Wśród szlachty, zawsze chciwej nowinek, wypadki przechodzenia na inne wyznanie zdarzały się wówczas dość często z różnych powodów, nieraz po prostu z fanaberii: coś panu strzeliło do głowy, poróżnił się z jakimś duchownym, czy chciał braci szlacheckiej w sąsiedztwie zaimponować i przechodził na arianizm, luteranizm lub kalwinizm. Jednakże niemniej często się zdarzało, że taki heretyk pod koniec życia błędów swych heretyckich się wyrzekał, powracał na łono Kościoła katolickiego i za pokutę zbogacał go znacznymi fundacjami. Tak było na przykład ze znanym panem Taszyckim, który długie lata był arianinem, w Lusławicach, swej majętności nad Dunajcem, arian osadził, a później nie tylko błędów ich się wyrzekł, lecz tuż pod ich bokiem ufundował klasztor reformatów, którzy mieli zwalczać heretyków. Podobnie miała się rzecz i z ojcem Męcińskiego, który przed śmiercią porzucił kalwinizm i powrócił do wiary swych ojców. Zresztą na dzieci swe wpływu mieć nie mógł, ponieważ umarł, kiedy przyszły męczennik miał zaledwie cztery lata. Dzieci, to jest brata Wojciecha, Stanisława i siostrę wychowywała matka, matrona bardzo religijna.
O tym wychowaniu, niestety, też niezbyt wiele powiedzieć możemy. Z pewnych faktów, o których mowa będzie później, wolno wnioskować, że było ono typowo szlacheckie, a więc tyle razy opisywane i tak znane, iż rozwodzić się szeroko nad nim nie potrzebujemy. Była oczywiście nader surowa dyscyplina, chłopcy brykać nie mogli, pani Męcińska nigdy nie byłaby na to pozwoliła. Był też „praeceptor”, który uczył początków łaciny i innych nauk, była niezbędna, między innymi, pod kierunkiem koniuszego jazda konna, początki praktyki w gospodarstwie rolnym pod pozorem dozorowania robotników w polu itd. Rodzeństwo niezbyt się kochało, przynajmniej z bratem, Stanisławem, Wojciech miał stale jakieś spory. Prawdopodobnie rzecz polegała na tym, iż Stanisław musiał odziedziczyć po matce charakter dość oschły a sposób myślenia materialistyczny, wprost przeciwnie niż Wojciech, który był usposobienia raczej kontemplacyjnego, o wyraźnie entuzjastycznych skłonnościach, co zresztą potwierdza całe jego życie. Gdy się czyta jego listy o upragnionym męczeństwie, gdy się patrzy, z jak niezmąconą pogodą przyjmuje różne niespodzianki życiowe i z jak równym umysłem znosi przygody, nieraz bardzo przykre, widzi się tę duszę w nabożności swej rozegzaltowaną, skłonną do uniesień i zachwytów, często rozanieloną, a przy tym zawsze bezinteresowną, dobrami ziemskimi gardzącą. A tedy niewątpliwą wydaje mi się rzeczą, iż chłopaczek ten nie mógł być w domu rodzinnym należycie rozumianym, że nie zwracano uwagi na jego wizje i porywy, może czasami niezrozumiałe, i że mając przy sobie matkę i rodzeństwo, mimo wszystko lata dziecinne spędził właściwie w osamotnieniu, przynajmniej co się tyczy życia duchowego. Świadczyłby o tym fakt, że w listach swych domu rodzicielskiego prawie nie wspomina.ROZDZIAŁ II. W LUBELSKIM KOLEGIUM JEZUICKIM
Około r. 1615 oddano go do kolegium jezuitów w Lublinie. Była to najlepsza rzecz, jaką pani Męcińska mogła zrobić dla swego syna. Kolegium owo było sławne, podobnie jak i sposób nauczania przez pedagogów jezuickich, a trzeba też dodać, że był to okres wielkiego rozkwitu tego zakonu. Jezuici mieli już wówczas swoje seminaria misjonarskie, z których wysyłali doskonale przygotowanych i wykształconych misjonarzy w najodleglejsze strony świata. Bawiąc na studiach w kolegium tego zakonu, Męciński musiał się bodaj z grubsza zaznajomić z jego pracami, a gdy się z nimi zapoznał, ogrom ich musiał mu zaimponować i natchnąć go zapałem do pracy apostolskiej prowadzonej na tytaniczną skalę.
Albowiem była to obfitująca w kauczuk, złoto i diamenty Brazylia, w której dżunglach misjonarze nawracali Indian leśnych, ludy prastare, żyjące w gąszczach dziewiczych lasów nad brzegami rzek, płynących cicho korytarzami leśnymi, wysokimi na 60 metrów i więcej, a ocienionymi zielonymi sklepieniami gęstej roślinności tak, że słońce nigdy ich nie przenikało i panował w nich wieczny zmrok. Niezliczone są niebezpieczeństwa i choroby, na jakie człowiek w tych lasach jest narażony. Dodajmy do tego brak chleba i soli, której Indianie nie używają, nieodpowiednie i niewłaściwe pożywienie, składające się ze źle przyrządzonych niewielu jarzyn, owoców i orzechów leśnych, mięsa małp lub papug, a wreszcie zupełne osamotnienie wśród dzikich ludzi, wędzących głowy zdobyte na nieprzyjaciołach, i oddalenie od wszelkiej cywilizacji, a będziemy mieli niedokładny tylko obraz warunków, w jakich pracowali i wciąż jeszcze pracują misjonarze jezuiccy w Ameryce Południowej.
Usługi ich, jakie oddają cywilizacji, szerząc równocześnie wiarę chrześcijańską, są tak olbrzymie i niespożyte, że nawet najzaciętsi ich wrogowie, wolnomularze, oddają im sprawiedliwość i o działalności ich wyrażają się z najwyższym uznaniem.Albowiem misjonarze jezuiccy, o czym dziś mało kto wie, zwalczali w Ameryce niewolnictwo, organizowali Indian, pobudowali dużo pięknych miast i wszelkimi siłami starali się wprząc plemiona indiańskie we wspólną pracę cywilizacyjną. Nie udało im się to, ponieważ koloniści europejscy, zwolennicy niewolnictwa, które dostarczało im rąk roboczych, wypędzili ich z ich terytoriów, skutkiem czego prowincje, jak Paragwaj i Urugwaj, upadły, a Indianie do pewnego stopnia zdziczeli. W każdym razie wykazują już bardzo mało zdolności twórczych.
Jezuici byli także pionierami badań naukowych w tych tajemniczych krajach; oni pierwsi dali wyczerpujące opisy dżungli podzwrotnikowej, najrozmaitszych plemion Indian leśnych, również w Ameryce Północnej, fauny i flory wielkich rzek, po których podróżowali, jak na przykład rzeki Missisipi, którą w całej jej długości zbadał i doskonale opisał misjonarz jezuicki.
Równocześnie zaś oddziały armii jezuickiej, wspomagane przez legiony świętych, błogosławionych i męczenników, dążą na Daleki Wschód, do Indyj, Chin i Japonii. Tu praca z początku odbywa się w warunkach lżejszych, bo przede wszystkim ludność, składająca się z wyznawców różnych religij i niezliczonych sekt, jest bardziej tolerancyjna, czy może na sprawy religii obojętna, a zarazem warunki kulturalne są znacznie lepsze. Żyje się bądź co bądź wśród ludzi cywilizowanych, u których nauka albo wzbudza ciekawość i chęć do dyskusyj, albo też umysłom zabobonnym zdaje się obiecywać nowe czary i cuda. Tak się dzieje w Indiach. Bramini i filozofowie buddyjscy prowadzą z misjonarzami długie dysputy teoretyczne, szermując swymi mrzonkami teozoficzno-pogańskimi i arcysubtelnymi sofizmatami swej zimnej, sztucznej dialektyki. Wszystko to się dzieje na tle przepięknych, starych świątyń o architekturze dziwacznej, o ścianach, pokrytych całymi sieciami płaskorzeźb w kamieniu, w mrocznych głębiach tajemniczych miejsc świętych, strzeżonych przez setki potwornych, okrutnych bogów. To znów w głębi cudownych parków jak z bajki, gdzie poprzez szmaragdowe trawniki, po których pyszne swe ogony dumnie wlokę pawie, poprzez soczystą zieleń drzew, poza cichą taflą wody parkowego stawu, widać było pałac z białego marmuru, koronką rzeźbioną obramowany, lekki i jasny, jak dobry sen lub radosne westchnienie. To trwało jakiś czas, póki nie przekonano się, że ci przybysze z Zachodu nie ustępują najuczeńszym mędrcom, nie korzą się przed nimi, lecz podnieceni jakąś niezrozumiałą siłą, mają nad nimi taką wyższość ducha, że niemal im rozkazują. A gdy równocześnie pokazało się, że najrozmaitsze faktorie i stacje handlowe dążą do finansowego wyzysku ludności, podrażniona ambicja, połączywszy się ze słusznym oburzeniem na ciemiężących lud cudzoziemców, zmieniła się w nienawiść, która odruchowo zaczęła reagować prześladowaniem i pogromami. Jednakże i wtedy jezuici nie ustąpili, lecz ze zdwojoną gorliwością pracowali dalej.
W wielce kulturalnych Chinach, od dawna czczących naukę i mężów uczonych, misjonarzom jezuickim nie powodziłoby się źle, gdyby nie odrębność umysłowa Chińczyków, tak obca i niedostępna, że trafić do niej przychodziło „białym ojcom” tylko z największą trudnością. Główną przeszkodę stanowił właściwy Chińczykowi materialistyczny pogląd na świat, odwieczny i stanowiący jedyny motyw jego życia. Chińczyk dopuszcza i przyznaje chętnie, że chrystianizm jest religią niezmiernie wzniosłą, ale nie dostrzega w niej dla siebie żadnych wskazówek praktycznych, przeciwnie, jej idee, zwłaszcza jej altruizm, wydają mu się sprzeczne z wymaganiami i potrzebami życia, nierealne. Dlatego, jak długo „biali ojcowie” pomagają we wsi materialnie, leczą chorych i ucząc dzieci, opiekują się nimi, Chińczycy tolerują ich, a nawet udają wdzięczność i życzliwość; ale jak tylko stanie się jakieś nieszczęście, a ktoś zmobilizuje przeciw misjonarzom miejscowe zabobony lub kiedy z jakiejś przyczyny wybucha nienawiść do białych i straszne, chińskie okrucieństwo się wyzwala, najbardziej szanowani, zdawałoby się, kochani misjonarze giną wśród okropnych tortur, a zrabowane ich domy misyjne padają pastwą płomieni. Tak było za czasów Męcińskiego i tak jest po dziś dzień. Jednakże mimo to misjonarze jezuici z placu boju nie ustąpili.
Zgoła inaczej miały się rzeczy w Japonii, w której zawsze panowało prawo, a w sprawach religijnych tolerancja. Wyznaniem państwowym w Japonii jest „szyn-to”, które jednak dopuściło buddyzm, a także chiński kult przodków i inne chińskie wyznania, Dlatego też, mimo iż Japonia zawsze bardzo niechętnie widziała osiedlanie się białych w swoich granicach, przeciw kapłanom katolickim z początku wrogo nie występowała. Zatarg powstał częściowo tylko na tle religijnym, a częściowo polityczno-państwowym. O tym zresztą szczegółowo na właściwym miejscu. Poza tym naród ten dzięki swej wielce szlachetnej ideologii oraz zrozumieniu, iż musi współpracować z Europą i iść z postępem czasu, ze wszystkich może narodów Dalekiego Wschodu najpodatniejszy jest na wpływy kultury europejskiej i najdojrzalszy byłby może do przyjęcia chrześcijaństwa. Stara Japonia dziś już zamiera, kończy się i staje się areną trzech walczących z sobą wpływów kulturalno-ideowych, a mianowicie: amerykańskiego, angielskiego i niemieckiego. Największe szanse mieliby dziś Niemcy, a co zatem idzie protestantyzm jako religia spekulacyjna i najbardziej dogadzająca materialistycznemu sposobowi myślenia.
I tu właśnie jeszcze raz dowiedli kilkaset lat temu jezuici, jak pewne mają oko, nadzwyczajny instynkt i zdolność orientowania się w najzawilszej psychologii obcych narodów i ras. Już w XVII wieku jak gdyby przeczuwając, po jakiej linii będzie musiał pójść rozwój Japonii i że ona prędzej czy później będzie musiała wstąpić do grona narodów o kulturze europejskiej, a tym samym chrześcijańskiej, zwrócili na nią uwagę i poświęcili pracy nad nią wiele wysiłków. Dlatego mimo prześladowań gorszych niż w Indiach i w Chinach, bo systematycznych i przeprowadzanych z tą żelazną, beznamiętną a nieubłaganą konsekwencją, jaką stwarza prawo i ustawa, bezustannie szli do ataku na doskonale strzeżone, skaliste wybrzeża Japonii, aby tam ginąć i śmiercią stwierdzać swe pierwszeństwo i prawo do walki o duszę tego ludu. Trudy ich nie przepadły daremnie, bo jednak, jak wiadomo, w Japonii jest dziś już biskup Japończyk obok biskupów cudzoziemców, a piszący te słowa widział w Tokio na mszy w przepełnionym katolickim kościele Japończyków bardzo przykładnie się modlących, w księgarni zaś japońskiego towarzystwa katolickiego miał sposobność rozmawiać z Japończykami i przekonać się, że oni są takimi samymi katolikami, jak my.Jeśli się do tego doda fakt drugorzędny, lecz niemniej ściśle związany z psychologią, to jest japońskie zamiłowania estetyczne, a także ukochanie poważnej, uroczystej wspaniałości w obrzędach, można mieć nadzieję, że duszy japońskiej trafia do przekonania raczej piękna liturgia katolicka niż suche nabożeństwo protestanckie
Niemniej poważne były w owym czasie misjonarskie prace w Afryce, były to jednak próby usadawiania się na wybrzeżu i utworzenia sobie w ten sposób podstaw do dalszych wypraw w głąb Czarnego Lądu, na razie niemożliwych, a przynajmniej bardzo trudnych z tego powodu, że Murzyni misjonarzy zjadali.
Na zakończenie wspomnimy jeszcze o zabiegach jezuitów w celu pozyskania dla Kościoła katolickiego Rosji. Były to zabiegi dyplomatyczne, bardzo gorliwe i wymagające natężonej pracy, a także konspiracja, nieunikniona choćby ze względu na to, że wśród panów rosyjskich niemało było zwolenników tegoż Kościoła oraz Polski, do czego jednak bali się przyznać.
Nie podobna, aby w lubelskim kolegium jezuickim nie rozwinięto wspaniałego obrazu tych olbrzymich prac przed młodym Męcińskim, który niewątpliwie zwierzyć się musiał swym przyjaciołom z nurtujących go wciąż aspiracyj do zdobycia palmy męczeńskiej. Z pewnością nie taił też, iż czuje powołanie do stanu duchownego i pragnie zostać jezuitą. Bo do przyczynienia się do ich wielkiego dzieła, choćby tylko przez śmierć męczeńską, musiał się zapalić. Nikt, a już zwłaszcza jezuici, wśród których było wielu mężów z najświetniejszych rodów, nie dziwili się temu, wątpliwe też jest, aby komu przyszło na myśl odwodzić Męcińskiego od tego zamiaru, tym bardziej, że miał brata, Stanisława, który nowymi świeckimi splendorami mógł nazwisko rodziny okryć i własnym potomstwem je zabezpieczyć.
Tedy Męciński, przybywszy pewnego razu do domu na wakacje, oświadczył matce, że chce zostać księdzem jezuitą i w dodatku misjonarzem.
Jak to już wiemy, pani Męcińska była damą wielce szanowną, surowych poglądów na świat i obyczajów, a także szczerze religijną. Praktyki religijne pełniła punktualnie i rzetelnie, postów przestrzegała ściśle; gdy mały Wojciech był ciężko chory, ofiarowała go Najświętszej Pannie Marii i zawsze starała się rozwijać do Niej w synu szczególne nabożeństwo. Teraz jednak, gdy usłyszała o jego postanowieniu, dała mu odpowiedź dość dziwną.
A mianowicie — dała mu w twarz.
Potem zaś zabrała go z kolegium lubelskiego od jezuitów i przeniosła na Uniwersytet krakowski, gdzie kazała mu studiować medycynę.
Młody człowiek pokornie zastosował się do woli matki i dobrze zrobił.
Wiadomości lekarskie bardzo mu się w późniejszym czasie przydały.
Postępek pani Męcińskiej nie zdziwi nikogo, kto rozumie psychologię miłości macierzyńskiej, prostej i surowej, ale głębokiej. Pani Męcińska pragnęła, aby jej syn był zwykłym, szczęśliwym człowiekiem, aby się cieszył światem, używał w miarę swych dostatków i miał z uczciwą żoną zdrowe, ładne potomstwo. To tak zrozumiałe, że nie będziemy się nad tym rozwodzić.