- promocja
Szkatułka z motylem - ebook
Szkatułka z motylem - ebook
Powieść autorki światowych bestsellerów Santy Montefiore.
Nowa, piękna, kolekcjonerska edycja.
Federica ubóstwia swojego ojca, znanego chilijskiego podróżnika i pisarza. Na jego rzadkie wizyty wyczekuje w domu u wybrzeża Chile. Z jednej ze swoich wypraw ojciec przywozi córce szkatułkę: z zewnątrz niepozorną, w środku skrywającą cudownego motyla ze świetlistych kamieni. Szkatułka powstała dla inkaskiej księżniczki, której ukochany chciał powiedzieć, że prawdziwe piękno tkwi wewnątrz nas.
Uszczęśliwiona Federica nie podejrzewa, że już wkrótce szkatułka będzie jedynym wspomnieniem po ojcu. Rodzice się rozstają – matka, udręczona samotnością, a w końcu także zdradą męża, przeprowadza się z dziećmi do rodzinnej Anglii.
Upłynie wiele burzliwych lat. Zraniona milczeniem ojca Federica przeżyje małżeństwo z rozsądku i zatraci własną tożsamość, zanim zrozumie przesłanie szkatułki i dostrzeże miłość na swojej drodze.
Świetnie napisana i przesiąknięta głębokimi uczuciami powieść. „Szkatułka z motylem” to wspaniała historia o miłości, potrzebie posiadania i wewnętrznej przemianie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8031-999-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Viña del Mar, Chile, lato 1982 roku
Federica otworzyła oczy i ujrzała odmieniony świat. Było gorąco, ale nie duszno, ponieważ morska bryza niosła chłodny powiew znad fal zimnego Pacyfiku. Pokój Federiki powoli budził się do życia w bladym porannym świetle, które wlewało się do środka przez szparę między zasłonami, rzucając jasne, łagodne pasma na podłogę i ściany, pożerając resztki nocy i wydobywając z półmroku równiutki szereg pogrążonych we śnie lalek. Z końca ulicy dobiegało nieustające szczekanie psa señory Baraca, który z trudem wydobywał głos z gardła, ponieważ zupełnie ochrypł, ale szczekał dalej, jak zwykle. Pewnego dnia całkiem straci głos, pomyślała Federica. Nie byłoby to takie złe – sąsiedzi mogliby się wreszcie spokojnie wyspać. Kiedyś w drodze do szkoły Federica próbowała dać nieszczęsnemu stworzeniu ciasteczko, lecz matka powiedziała, że na pewno pies jest chory i zarobaczony.
– Najlepiej w ogóle go nie dotykaj – poradziła, ciągnąc sześcioletnią córkę za rękę. – Nie wiadomo, gdzie łaził.
Sęk w tym, że pies señory Baraca nigdy nigdzie nie łaził… Federica odetchnęła słodkim zapachem drzew pomarańczowych, napływającym do pokoju. Miała wrażenie, że prawie czuje smak owoców, ciężko zwisających z gałązek niczym gwiazdkowe prezenty. Jednym wierzgnięciem zrzuciła z siebie przykrycie i uklękła na brzegu łóżka, wyglądając na świat całkiem inny niż ten, nad którym poprzedniego wieczoru zapadały ciemności. Widok wschodzącego słońca przeszył jej chudziutkie ciało cudownym dreszczem i przywołał szeroki uśmiech na bladą buzię. Dzisiaj ojciec wraca do domu po wielomiesięcznej podróży…
Ramon Campione był prawdziwym olbrzymem. I nie chodzi tu tylko o budowę ciała, chociaż przy wzroście ponad metr osiemdziesiąt był wysoki jak na Chilijczyka i jak na Włocha, bo właśnie z Włoch wywodziła się jego rodzina, lecz o gigantyczną wyobraźnię, która przypominała galaktykę, bo nie miała granic i była pełna niespodzianek. Ramon wciąż odbywał wędrówki do najbardziej odległych zakątków świata, gdzie czerpał inspiracje ze wszystkiego co inne i piękne. Podróżował, pisał i znowu podróżował. Rodzina prawie go nie znała, gdyż Ramon nigdy nie przebywał z bliskimi wystarczająco długo, by zdołali odkryć, jaki człowiek kryje się za wspaniałymi tekstami i cudownymi, magicznymi fotografiami jego autorstwa. W oczach córki Ramon był potężniejszy od Boga. Federica powiedziała kiedyś ojcu Amadeo, że Jezus to po prostu nikt w porównaniu z jej tatą, który potrafi robić znacznie więcej, niż tylko zamieniać wodę w wino.
– Tatuś umie latać – oświadczyła z dumą.
Matka Federiki rzuciła księdzu przepraszający uśmiech, przewróciła oczami i wyjaśniła cicho, że Ramon niedawno wypróbowywał w Szwajcarii nowy rodzaj sprzętu, coś w rodzaju lotni z nartami. Ojciec Amadeo ze zrozumieniem pokiwał głową, lecz jednocześnie mocno się zaniepokoił. Martwił się, że biedne dziecko będzie cierpiało, jeśli pewnego dnia Ramon spadnie ze wzniesionego przez Federicę piedestału, bo przecież było to nieuniknione. Federica powinna obdarzyć takim zaufaniem Boga, nie człowieka, pomyślał z pobożnym westchnieniem.
Federica chętnie by już wstała, ale było jeszcze wcześnie. Niebo wyglądało jak blada, wielka i świetlista laguna, ciszę świtu zakłócał jedynie świergot ptaków i natrętne szczekanie psa señory Baraca. Ze swojego pokoju widziała ocean, który rozmywał się w szarej mgle na horyzoncie, zupełnie jakby niebo pochłaniało morze. Matka często zabierała ich na plażę Caleta Abarca, ponieważ nie mieli własnego basenu, lecz zwykle woda była zbyt zimna, aby się w niej kąpać. Czasami jeździli do małej nadmorskiej wioski Cachagua, odległej o godzinę jazdy samochodem, do dziadków, którzy mieli tam śliczny letni dom, otoczony wysokimi palmami i akacjami. Federica uwielbiała morze. Ojciec powiedział kiedyś, że jej miłość do morza jest zupełnie naturalna, bo urodziła się pod znakiem Raka. Federice nie bardzo spodobało się to wyjaśnienie, nie lubiła bowiem raków, krabów i innych podobnych stworzeń.
Dopiero po dłuższym czasie usłyszała kroki na schodach, a później wysoki głos swojego młodszego brata Enrique, zwanego Halem na cześć księcia Henryka z Williama Szekspira. Naturalnie przydomek był pomysłem Ramona – jego żona, matka Federiki i Hala, była Angielką, lecz nie interesowała się ani literaturą, ani historią. Helena interesowała się głównie sobą.
– Już się ubrałaś, kochanie? – zdziwiła się, gdy Federica przebiegła przez korytarz i wpadła do pokoju Hala, z którego Helena właśnie usiłowała ściągnąć piżamę.
– Tata dzisiaj wraca! – zawołała Federica, podskakując z podniecenia.
– Tak, wraca – odparła Helena i wzięła głęboki oddech, aby ukryć żal, jaki czuła do wiecznie nieobecnego męża. – Stój spokojnie, Hal. Nie mogę włożyć ci bucików, kiedy tak wierzgasz!
– Przyjedzie przed lunchem? – zapytała Federica.
Szybko rozsunęła zasłony, pozwalając, by ciepłe słońce zalało ciemny pokój porannym blaskiem.
– Powinien zjawić się przed południem – odpowiedziała cierpliwie Helena. – Samolot ląduje o dziesiątej – dodała, przeczesując czarne włosy Hala miękką szczotką.
Chłopiec buntowniczo potrząsnął głową, zapiszczał, zeskoczył z łóżka i wybiegł na korytarz.
– Włożyłam najlepszą sukienkę, specjalnie dla niego – oznajmiła Federica, lekkim krokiem schodząc za matką po schodach.
– Właśnie widzę.
– Pomogę Lidii przygotować lunch. Robimy ulubione danie tatusia, wiesz, mamo?
– To znaczy?
– _Pastel de choclo,_ a na deser pyszne ciasto, _merengon de lúcuma._ – Federica strząsnęła z ramion długie jasne włosy, które ciężką falą opadły na jej wąskie plecy.
Dziewczynka nosiła opaskę nad czołem i ta fryzura, przy jej dość niskim wzroście i drobnej budowie, sprawiała, że nie wyglądała na sześć lat.
– Tata wraca dziś do domu – obwieściła Federica Halowi, pomagając matce nakryć do stołu.
– I przywiezie mi jakiś prezent? – Hal miał dopiero cztery lata i pamiętał ojca głównie jako dostawcę licznych podarunków.
– Oczywiście, skarbie. – Helena postawiła przed synkiem filiżankę zimnego mleka. – Tatuś zawsze przywozi ci prezenty, prawda? Zresztą niedługo będzie Gwiazdka i dostaniesz całe mnóstwo nowych zabawek.
Federica czujnie prowadziła rączkę Hala, który zanurzył łyżeczkę w puszce z rozpuszczalną czekoladą i przeniósł cały ładunek do swojej filiżanki, a potem wilgotną ściereczką starła z obrusa drobiny ciemnobrązowego pyłu.
– Fede, rogaliki są ją gotowe – powiedziała Helena, zapalając papierosa. – Czuję, że zaczynają się przypalać.
Niespokojnie zerknęła na wiszący na ścianie zegar i przygryzła dolną wargę. Wiedziała, że powinna pojechać z dziećmi na lotnisko, bo przecież tak zrobiłaby każda dobra matka, nie była jednak w stanie stawić czoła temu wyzwaniu. Nie wytrzymałaby długiej jazdy z lotniska w Santiago na wybrzeże i konieczności prowadzenia lekkiej rozmowy, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Nie, znacznie lepiej będzie zaczekać na Ramona w domu, dużym domu, w którym było dość miejsca, aby nie musieli ciągle na siebie patrzeć. Co za idiotyczna sytuacja, pomyślała z goryczą. Oboje już dawno zagubili się w ogromnych przestrzeniach, którymi starali się oddzielić od siebie. Zagubili się w odległych krajach, wśród fikcyjnych postaci, które dla Ramona były znacznie ważniejsze niż prawdziwi, potrzebujący jego obecności i bliskości ludzie… W każdym razie tak jej się wydawało. A przecież starała się, naprawdę się starała… Teraz była pusta w środku i zmęczona świadomością, że mąż stale ją zaniedbuje.
Federica posmarowała rogalik masłem i pociągnęła łyk zimnej czekolady. Rozmawiała z bratem wysokim, podnieconym głosem, który drażnił nerwy matki. Helena stała przy oknie, dmuchając dymem w szybę. Kiedyś byli w sobie zakochani, ale cóż, nawet nienawiść jest wyrazem miłości, chociaż ma zupełnie inne oblicze… Już dawno przestała nienawidzić męża i może byłby to wystarczający powód, aby z nim zostać, lecz teraz czuła obojętność i była tym przerażona. Na obojętności nic nie wyrośnie, nic. Obojętność jest bezpłodna i martwa jak twarz księżyca.
Helena zamieszkała w Chile i usiłowała zapuścić tam korzenie, ponieważ podobnie jak później Federica, uwierzyła, że Ramon jest Bogiem. Nie ulegało wątpliwości, że był najbardziej fascynującym i przystojnym mężczyzną, jaki kiedykolwiek pojawił się w Polperro. Potem przysłał Helenie egzemplarz „National Geographic” ze swoim artykułem oraz zdjęciami starych jaskiń przemytników i rozsypujących się zamków, które mu pokazała. Pozornie były to zwyczajne fotografie, a jednak przenikało je światło jakby spoza tego świata. W zdjęciach Ramona kryło się coś tajemniczego i mistycznego, coś, czego nie potrafiła nazwać. Każde napisane przez niego słowo trwało w jej pamięci długo po zakończeniu lektury. Teraz wiedziała, że ta magia była miłością, miłością, która nie opuszczała ich przez pierwsze sześć lat, przemieniając nawet najbardziej przyziemne zajęcia, na przykład napełnianie baku samochodu benzyną, w czarodziejskie przeżycia. Kiedy się kochali, działo się to w innym wymiarze, i mocno wierzyła, że tylko Ramon posiada moc tworzenia wokół nich odmiennej rzeczywistości. Dopiero gdy magia znikła, pojęła, że połączenie zostało po prostu zerwane, jak linia pod napięciem, które wytwarzali oboje, nie tylko jedno z nich. Połącznie przestało istnieć, ponieważ jedna strona poczuła rozczarowanie, i już nigdy nie udało się go nawiązać. Ten szczególny rodzaj magii płonie wysokim, potężnym płomieniem, lecz szybko gaśnie. Początkowo wszędzie podróżowali razem. Odwiedzali najdalsze zakątki Chin, pustynie Egiptu i jeziora Szwecji. Kiedy Helena zaszła w ciążę z Federicą, wrócili do Chile. Magia nadal im towarzyszyła, a ona była zachwycona białymi piaskami plaż i rustykalną prostotą. Teraz magii już nie było i Helena czuła się pusta w środku, wypalona, ponieważ przepełniająca ją kiedyś miłość powoli odeszła. Ona także powinna odejść, nie chciała dłużej tu mieszkać, zresztą po co… Tęskniła za wilgotnymi, zielonymi wzgórzami swojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Drżącą dłonią zapaliła następnego papierosa i znowu nerwowo spojrzała na zegar.
Federica sprzątnęła po śniadaniu, podśpiewując i tańcząc po kuchni. Hal bawił się pociągiem w swoim pokoju, Helena nadal tkwiła przy oknie.
– Mamo! – krzyknął Hal. – Pociąg mi się zepsuł! Nie chce jeździć!
Helena wsunęła do kieszeni paczkę papierosów i wyszła, zostawiając uporządkowanie kuchni Federice. Dziewczynka starannie wytarła stół, zmyła talerze, filiżanki i naczynia, włożyła fartuszek i postanowiła zaczekać na Lidię.
Kiedy Lidia otworzyła furtkę, od razu zobaczyła przyciśniętą do szyby drobną twarzyczkę Federiki, rozświetloną szerokim uśmiechem.
– _Hola_, señorita! – zawołała zdyszana, wchodząc do holu. – Wcześnie dziś wstałaś.
– Sprzątnęłam już nawet po śniadaniu – odpowiedziała Federica po hiszpańsku.
Helena doskonale znała ten język, ale w domu wszyscy, nawet Ramon, zawsze rozmawiali po angielsku.
– Dobre z ciebie dziecko… – wysapała Lidia, wchodząc do kuchni. – Ach, prawdziwy aniołek… Wszystko przygotowałaś!
Lidia potoczyła ciemnymi oczami po kuchni i uśmiechnęła się na widok starannie ustawionych na blacie misek, miseczek i łyżek.
– Chciałam, żeby na przyjazd taty wszystko wypadło wspaniale – wyznała Federica, której policzki płonęły z ekscytacji.
Z trudem zachowywała cierpliwość i usiłowała pilnować się, aby nie podskakiwać, tylko normalnie chodzić. Było to trudne, bo kiedy podskakiwała, uczucie łaskotania w brzuchu znikało, chociaż oczywiście tylko na moment. Lidia przebrała się w różowy kombinezon i umyła spuchnięte brązowe ręce. Potem zaproponowała, by Federica zrobiła to samo.
– Zanim zabierzesz się do gotowania, trzeba zawsze umyć ręce – rzekła. – Nie wiadomo przecież, czego wcześniej dotykałaś, prawda?
– To tak jak z psem señory Baraca! – Federica zachichotała.
– _Pobrecito_, biedactwo – westchnęła Lidia, przechylając głowę i uśmiechając się współczująco. – To zwierzę cały boży dzień jest uwiązane w małym ogródku, więc nic dziwnego, że szczeka od świtu do zmierzchu.
– Señora Baraca w ogóle go nie wyprowadza? – zdziwiła się dziewczynka, opłukując dłonie pod kranem.
– Czasami go wyprowadza, ale jest już stara. A my, starzy ludzie, nie mamy zbyt wiele energii…
– Wcale nie jesteś stara, Lidio!
– Nie jest stara, tylko tłusta – powiedziała po angielsku Helena, która właśnie weszła do kuchni z lokomotywą Hala w ręku. – Lidia miałaby dużo więcej energii i siły, gdyby tyle nie jadła. Przez cały dzień dźwiga wszędzie to ciężkie ciało, wyobrażasz sobie? Nic dziwnego, że sapie i co chwilę dostaje zadyszki.
– Buenos días, señora – przywitała Helenę Lidia, która nie rozumiała ani słowa po angielsku.
– Dzień dobry, Lidio – odparła Helena po hiszpańsku. – Potrzebny mi nóż, żeby naprawić ten przeklęty pociąg.
Nie zdobyła się nawet na najmniejszy uśmiech. Była zbyt niespokojna i zdenerwowana, aby myśleć o kimkolwiek poza sobą.
– Proszę się nie martwić, don Ramon wkrótce będzie w domu i naprawi zabawkę – zauważyła pogodnie Lidia. – To zajęcie dla mężczyzny.
– Serdeczne dzięki, Lidio, to bardzo pomocna uwaga, doprawdy – zezłościła się Helena. – Podaj mi nóż, Fede.
Federica spełniła polecenie i w milczeniu patrzyła, jak matka wychodzi z kuchni.
– Och, w domu jest znacznie przyjemniej, kiedy przyjeżdża twój tata! – oświadczyła Lidia, chwytając dziewczynkę w objęcia. – Założę się, że w nocy w ogóle nie mogłaś zasnąć!
– Nie mogłam, to prawda – przytaknęła Federica i spojrzała na zegar. – Niedługo tu będzie…
Lidia zauważyła, że małe ręce dziecka dygocą. Federica kroiła masło, w skupieniu marszcząc brwi.
– Uważaj, żeby się nie skaleczyć – łagodnie powiedziała Lidia. – Nie chcesz chyba, żeby tatuś po powrocie zastał córeczkę z siedmioma palcami, co?
Lidia roześmiała się głośno, sapnęła i zakasłała.
Helena, która zwykle świetnie radziła sobie z naprawianiem różnych przedmiotów, zepsuła lokomotywę do końca. Hal zalał się łzami. Matka przytuliła go i zdołała pocieszyć, obiecując, że kupi mu nową lokomotywę, większą i ładniejszą.
– Ta i tak była już stara i zniszczona – powiedziała. – Po co komu taka lokomotywa? Pociąg wygląda bez niej dużo lepiej.
Nagle przyszło jej do głowy, że ona też chciałaby być pociągiem bez lokomotywy. Zapaliła następnego papierosa. Przez szeroko otwarte drzwi do ogrodu płynęło powietrze pachnące morzem, pomarańczami i ozonem. Jest za gorąco, żeby siedzieć w domu, pomyślała z irytacją, powinniśmy pojechać na plażę. Otarła spocone czoło i spojrzała na zegarek. Gardło miała ściśnięte ze zdenerwowania. Samolot Ramona właśnie wylądował.
Federica i Lidia kręciły się po kuchni jak dwie pszczoły nad kwiatem pachnącym nektarem. Federica uwielbiała uczestniczyć we wszelkich domowych zajęciach i z ogromnym entuzjazmem spełniała polecenia Lidii. Czuła się dorosła, bo Lidia właśnie tak ją traktowała. Gawędziły o nękających Lidię bólach kręgosłupa oraz kolce, a także o kurzajkach, które pojawiły się na stopach jej męża.
– Boję się opierać nogi tam, gdzie on – powiedziała Lidia. – Dlatego ciągle noszę skarpetki, nie zdejmuję ich nawet pod prysznicem.
– Ja też bym tak robiła – przytaknęła Federica, nie do końca pewna, co to są kurzajki.
– Jesteś rozsądna tak jak ja. – Lidia uśmiechnęła się do chudego dziecka, jej zdaniem zdecydowanie za poważnego jak na sześć, no, prawie siedem lat.
Uważała, że winę za zbytnią dojrzałość Federiki ponosi Helena. Matka po prostu zasypała małą obowiązkami. W rezultacie Federica potrafiła zająć się domem, i to całkiem nieźle, zupełnie bez pomocy.
Kiedy Helena znowu zajrzała do kuchni, aromat _pastel de choclo_ uświadomił jej, że jest potwornie głodna. Federica wycierała właśnie naczynia, a Lidia kończyła zmywać. Helenie udało się chwycić miseczkę z resztkami kremu, zanim pulchne dłonie kucharki zanurzyły ją w pienistej wodzie. Nabrała na palec odrobinę śmietany, spróbowała i łakomie oblizała wargi.
– Pyszne, kochanie – powiedziała ze szczerym podziwem. Uśmiechnęła się do córeczki i pogłaskała jej lśniące, jasne włosy. – Świetna z ciebie kucharka, naprawdę.
Federica odpowiedziała uśmiechem. Doskonale znała zmienną naturę matki. Helena w jednej chwili była zirytowana i rozdrażniona, a zaraz potem łagodna i miła. Stanowiła całkowite przeciwieństwo Ramona, który zawsze był pogodny i beztroski. Pochwała matki jak zwykle bardzo ucieszyła dziewczynkę. Wyprostowała się dumnie i o mało nie pękła z radości.
– Jest nie tylko świetną kucharką, ale i doskonałą gosposią, señora – odezwała się ciepło Lidia. Duże czarne znamię na jej podbródku zadygotało pod wpływem szerokiego uśmiechu. – Posprzątała po śniadaniu, całkiem sama – dorzuciła lekko karcącym tonem, ponieważ nie podobało jej się, że señora Helena zrzuca wszystko na barki dziecka.
– Wiem. – Helena pokiwała głową. – Nie mam pojęcia, co bym bez niej zrobiła…
Słowa były jak najbardziej na miejscu, lecz w głosie Heleny brzmiała obojętność. Strząsnęła popiół z papierosa do popielniczki i opuściła kuchnię. Poszła na górę. Czuła się zmęczona, serce ciążyło jej tak bardzo, że nawet wygodne schody wydawały się zbyt trudne do pokonania. Szła chłodnym białym korytarzem, lekko stawiając stopy na drewnianych deskach. W doniczkach stojących na pięknych podstawkach kwitły jasne storczyki. Niektóre kwiaty należałoby oberwać i wyrzucić, ale Helenie nie chciało się tym zająć. W sypialni zasłony z białego lnu falowały na wietrze, jakby same próbowały rozsunąć się na boki i wpuścić słońce do wnętrza. Helena szarpnęła nimi z rozdrażnieniem i spojrzała na morze. Rozciągało się przed nią, świetliste i drżące, zapraszało, żeby popłynęła gdzieś daleko, jak najdalej stąd. Horyzont obiecywał wolność i nowe życie.
– Pomóc ci sprzątnąć pokój, mamo? – zapytała cicho Federica. Helena odwróciła się i spojrzała w małą, poważną buzię córki. – Chciałabyś zrobić tu porządek na przyjazd taty, tak? – Podniosła popielniczkę i zgasiła w niej papierosa.
– No, tak… – odparła Federica nieśmiało. – Przyniosłam trochę kwiatów i…
Serce Heleny boleśnie ścisnęło się ze współczucia. Rozumiała, że córeczka kocha ojca mimo jego długich, powtarzających się wyjazdów. Federica kochała Ramona, chociaż mogła go nienawidzić. Obdarzyła go bezwarunkową miłością. Im częściej wyjeżdżał, tym radośniej go witała, biegnąc prosto w jego ramiona jak wdzięczna kochanka. Helena miała ochotę powiedzieć Federice prawdę i zniszczyć jej iluzje, pragnęła tego z czystej złośliwości, ponieważ w głębi serca żałowała, że nie podziela wyobrażeń córeczki. Zawsze uważała, że świat dzieci jest cudowanie prosty i zazdrościła Federice jej uczucia.
– W porządku, Fede – rzekła z napięciem. – Sprzątnij, tacie na pewno bardzo spodobają się te kwiaty. Nie będę ci przeszkadzać…
Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Federica usłyszała, jak matka włącza prysznic i strumień wody uderza o metalowe ścianki wanny. Westchnęła cicho. Posłała łóżko, wkładając pod poduszkę i narzutę świeżą lawendę, dokładnie tak, jak nauczyła ją babcia, i postawiła wazonik z kwiatkami na stoliku nocnym po stronie ojca. Potem poskładała rzeczy matki i zaniosła je do starej dębowej szafy, wcześniej jednak pieczołowicie ułożyła na półkach niedbale porozrzucane części ubrania, aż w końcu wnętrze przywodziło na myśl dobrze zorganizowany sklep. Otworzyła na oścież okna, żeby zapachy ogrodu i morza wygoniły z pokoju brudny papierosowy dym. Wreszcie usiadła przy toaletce i sięgnęła po fotografię ojca, który uśmiechał się do niej trochę łobuzersko zza szkła ozdobnej srebrnej ramki. Ramon był bardzo przystojny – miał błyszczące czarne włosy, oliwkową skórę, lśniące orzechowe oczy o szczerym, inteligentnym spojrzeniu i duże usta, zdradzające poczucie humoru i naturalny urok. Federica przesunęła kciukiem po szkle i uchwyciła w nim odbicie zamyślonej buzi. W obrazie swojej twarzy widziała tylko matkę, jej bardzo jasne włosy, jasnoniebieskie oczy, jasnoróżowe wargi, jasną skórę… Bardzo żałowała, że nie odziedziczyła ciemnej, włoskiej urody ojca… Szkoda, że wziął ją po nim tylko Hal, który na pewno będzie równie przystojny. Wszystkie dziewczynki w jej klasie były ciemne, tak jak Hal. Kiedy matka zabierała ją do Valparaiso, ludzie gapili się na nią z zaciekawieniem, a señora Escobar, właścicielka baru kanapkowego za rogiem, nazywała ją La Angelita (Aniołek) i za żadne skarby świata nie chciała uwierzyć, że ludzka istota może mieć tak jasne włosy. Najlepsza przyjaciółka Heleny, Lola Miguenes, postanowiła utlenić swoje czarne jak noc włosy, ale w połowie eksperymentu zabrakło jej odwagi i teraz chodziła z lokami koloru rdzawej dachówki, co zdaniem Federiki wyglądało wyjątkowo paskudnie. Helena nie dbała o swój wygląd tak jak Chilijki, które zawsze miały staranny manikiur, błyszczący lakier na długich paznokciach, perfekcyjnie nałożoną szminkę i eleganckie stroje. Helena krzątała się po domu z włosami byle jak upiętymi na czubku głowy i z papierosem zwisającym z kącika ust. Federica uważała, że matka umie być śliczna, kiedy się postara. Sądząc po starych fotografiach, kiedyś musiała być bardzo piękna, lecz ostatnio zupełnie się zaniedbała. Federica nie traciła jednak nadziei, że matka zmobilizuje się teraz ze względu na powrót ojca.
Helena wyszła z łazienki, spowita obłokiem pary. Jej twarz była zaróżowiona, oczy lśniły. Federica wyciągnęła się na narzucie z białego adamaszku i patrzyła, jak matka przygotowuje się na powrót męża. Helena czuła zapach lawendy i dojrzałych pomarańczy, i postanowiła, że na razie nie zapali następnego papierosa, żeby nie zepsuć wypracowanego przez Federicę efektu. Miała wyrzuty sumienia. Federica była tak podniecona jak koń w bramce startowej tuż przed wyścigiem, gdy tymczasem ona oczekiwała przyjazdu Ramona z niepokojem, niechęcią i skrywaną świadomością, że jest tylko kwestią czasu, kiedy zmobilizuje się i odejdzie od niego. Nakładając makijaż, obserwowała w lustrze Federicę, która wcale nie podejrzewała, że na parę chwil stała się obiektem zainteresowania matki. Dziewczynka wpatrywała się w okno, jakby sądziła, że ojciec przybędzie statkiem, nie samochodem. Miała dziecinny, miękki profil, lecz wyraz twarzy dorosłej kobiety. Pełne napięcia oczekiwanie, co podkreślała pionowa zmarszczka między brwiami i drżące wargi, świadczyło o świadomości całkowicie nieprzystającej do jej wieku. Federica uwielbiała ojca, kochała go miłością wiernego psa, natomiast Hal kochał matkę, która w głębi duszy uważała, że dużo bardziej zasługuje na to uczucie.
Kiedy Helena była już gotowa, delikatnie umalowana i ubrana w obcisłe białe spodnie i bawełnianą koszulkę, z jeszcze wilgotnymi włosami splecionymi w wężowy warkocz, usiadła na łóżku obok córki i pogłaskała jej policzek.
– Ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała i z czułością pocałowała niewinne czoło dziecka. – Po prostu prześlicznie, możesz mi wierzyć.
– Niedługo tu będzie, prawda? – zapytała cicho Federica.
– Tak, lada chwila – odparła, maskując drżenie głosu ze skutecznością nabytą w wyniku wieloletniej praktyki.
Podniosła się i szybko zbiegła po schodach. Nie mogła zapalić w sypialni, bo Federica włożyła w jej uporządkowanie zbyt wiele wysiłku i miłości, ale musiała się zaciągnąć, i to już, natychmiast. W chwili, gdy podeszwy jej espadryli dotknęły kafli posadzki w holu, drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Ramon podobny do wielkiego czarnego wilka. Helena gwałtownie wciągnęła powietrze i poczuła, jak jej żołądek kurczy się boleśnie. Patrzyli na siebie, w milczeniu oceniając chłodną obcość, która nieuchronnie narastała między nimi, gdy tylko znaleźli się w jednym pomieszczeniu.
– Fede, tatuś przyjechał! – zawołała Helena.
Jej twarz nie zmieniła wyrazu, lecz głos wibrował skrywanymi emocjami. Ramon oderwał ciemnobrązowe oczy od kamiennych rysów żony i rozejrzał się w poszukiwaniu córki. Federica zbiegała po schodach, przeskakując po dwa stopnie i piszcząc z radości. Przemknęła obok matki i skoczyła prosto w objęcia ojca, obejmując cienkimi ramionkami zarośniętą szyję, przywierając policzkiem do obojczyka i wdychając ciężki, korzenny zapach, który wyróżniał go spośród wszystkich innych ludzi.
Ramon pocałował ciepły policzek córki i podniósł ją wysoko, śmiejąc się tak głośno, że poczuła wibracje, przebiegające przez jej ciało.
– Ach, więc tęskniłaś za mną! – wykrzyknął, okręcając ją dookoła siebie.
Federica otoczyła go nogami w pasie, aby nie spaść na ziemię.
– Tak, tatusiu! – Roześmiała się.
Ogarnęła ją fala wielkiego szczęścia i radości, chciało jej się śmiać i płakać jednocześnie. Właśnie wtedy do holu wbiegł Hal, spojrzał na ojca i wybuchnął płaczem. Helena podbiegła do synka, w gruncie rzeczy bardzo zadowolona z jego pojawienia się, które nieco rozładowało nieprzyjemną dla niej atmosferę, wzięła go na ręce i pocałowała w mokry policzek.
– To tata, kochanie – rzekła, bezskutecznie usiłując nadać głosowi radosne brzmienie. – Tatuś wrócił do domu…
Hal musiał wyczuć jej rozterkę, bo znowu zalał się łzami. Ramon postawił córkę na ziemi i podszedł do syna, szlochającego w ramionach matki.
– To tylko tata, Halcito – odezwał się.
Uśmiechnął się szerokimi, dużymi ustami, lecz strach nie zniknął z dziecięcej buzi. Hal mocniej przytulił się do Heleny i odwrócił głowę.
– Przykro mi, Ramon – powiedziała sucho Helena.
Wyczuwała rozczarowanie męża, ale w głębi serca cieszyła się, że Hal odrzucił go w tak jednoznaczny sposób. Miała ochotę powiedzieć Ramonowi, że nie może oczekiwać miłości od swoich dzieci, jeżeli nie uczestniczy w ich życiu. W ostatniej chwili jej wzrok padł na rozpaloną miłością i podziwem twarz Federiki oraz jej pełne ufności oczy, i zrozumiała, że nie jest to takie oczywiste. Tak czy inaczej, Ramon nie zasługiwał na miłość córeczki.
– Mam dla ciebie prezent, Hal – oznajmił Ramon, sięgając po torbę i odpinając błyskawiczny zamek. – Naturalnie dla ciebie także, Fede – dodał, gdy dziewczynka czule położyła rękę na jego plecach. – O, proszę, to dla ciebie, Hal… – Ramon znalazł wreszcie obiecany prezent i podszedł do synka, który szeroko otworzył oczy z radości na widok pomalowanego na wesołe kolory drewnianego pociągu. – Pomyślałem sobie, że coś takiego na pewno ci się przyda…
Hal natychmiast zapomniał o strachu i wyciągnął rączki po zabawkę.
– Zepsułam dzisiaj jego starą lokomotywę – powiedziała Helena, zmuszając się do uśmiechu ze względu na dzieci. – Nie mogłeś dostać nowego pociągu w lepszym momencie, prawda, Hal?
– Doskonale, bardzo się cieszę – odparł Ramon. Odwrócił się i podszedł do podróżnej torby. – Zaraz, zaraz, gdzie jest twój prezent, Fede? Przywiozłem ci coś naprawdę wyjątkowego…
Ramon zerknął w pełną radosnego oczekiwania twarz córki, pogładził jej dłoń, która znowu spoczęła na jego ramieniu. Takie gesty były typowe dla Federiki, to dziecko musiało nawiązać kontakt fizyczny, aby w pełni odczuć bliskość drugiej osoby. Ramon zanurzył obie ręce w torbie wypełnionej nie ubraniami, lecz notatnikami, sprzętem fotograficznym i upominkami z dalekich krajów. Wreszcie jego palce natrafiły na szorstki papier. Wyciągnął pakunek, starając się nie stuknąć nim w metalowe części statywów, aparatów i obiektywów.
– Proszę, kochanie. – Uśmiechnął się, wkładając paczuszkę w jej drżące dłonie.
– Dziękuję, tatusiu! – Federica westchnęła z zachwytem i zaczęła rozpakowywać prezent.
Hal pobiegł do dziecięcego pokoju, żeby pobawić się nowym pociągiem. Helena zapaliła papierosa i zaciągnęła się nerwowo, oparta o poręcz schodów.
– Jak się masz? – zapytał Ramon, nie zbliżając się do żony.
– W porządku, wszystko bez zmian – odparła chłodno.
– To dobrze.
Helena ze znużeniem przymknęła oczy.
– Musimy porozmawiać, Ramon.
– Nie teraz.
– To chyba oczywiste…
– Później.
Federica rozwinęła papier i odsłoniła prymitywnie wyrzeźbioną drewnianą szkatułkę. Nie była ładna, nie wydawała się też zabawna. Dziewczynka poczuła, że do oczu napływają jej gorące łzy, gardło ścisnęło się z rozczarowania. Nie dlatego, że zależało jej na ładniejszym prezencie, wcale nie, nie była przecież chciwa czy rozpieszczona, lecz dlatego, że podarunek, jaki ojciec przywiózł Halowi, był o wiele ładniejszy od tego. W prezentach ojca dopatrywała się wyrazu jego miłości. Skoro więc nie chciało mu się nawet poszukać dla niej czegoś przyjemnego, to najwyraźniej nie kochał jej zbyt mocno…
– Dziękuję, tatusiu… – wykrztusiła, wstydliwie połykając łzy. – Bardzo ładne…
Nie miała jednak siły walczyć z ogarniającymi ją uczuciami. Podniecenie, z jakim czekała na ojca, było zbyt wielkie i teraz rozczarowanie doprowadziło ją do łez, które szybko popłynęły po rozpalonych policzkach.
– _Fede, mi amor!_ – zdziwił się Ramon.
Chwycił córkę w ramiona, przyciągnął ją do siebie i pocałował mokrą buzię.
– Ładne, naprawdę ładne… – powtórzyła, starając się okazać wdzięczność i nie chcąc go urazić.
– Otwórz ją! – szepnął jej do ucha.
Federica się zawahała.
– Śmiało, _amorcita_, otwórz!
Drżącą ręką podniosła wieczko. Mała szkatułka z zewnątrz wydawała się mało atrakcyjna, co tu dużo mówić, po prostu brzydka, ale w środku znajdowała się najpiękniejsza rzecz, jaką Federica kiedykolwiek widziała. W dodatku po otworzeniu szkatułka wygrywała dziwną, cudownie urokliwą melodię.Rozdział piąty
Po przebudzeniu Federica z rozczarowaniem spostrzegła, że za oknem kłębi się gęsta, szara morska mgła, która pochłania światło i ucisza ptaki. Było chłodno i wilgotno. Matka zawsze powtarzała, że mgłę wciąga w głąb lądu panujący w Santiago upał. Gdy w stolicy było naprawdę gorąco, w Viña zwykle snuła się mgła. Federica nienawidziła mgły, której widok zawsze ją przygnębiał. Zapomniała o ponurej pogodzie dopiero, gdy otworzyła szkatułkę. Poruszyła nią, pogładziła barwne kamienie, zadowolona, że przyćmione światło mimo wszystko budzi drżenia i błyski przejrzystych skrzydeł. Tak znalazła ją matka – pogrążoną w magicznym, nierzeczywistym świecie Ramona, gdzieś wysoko, wśród szczytów Peru.
Helena prawie nie spała, a przynajmniej tak się czuła. Głowę miała ociężałą, w skroniach pulsował ból. Wzięła dwie tabletki przeciwbólowe i miała nadzieję, że szybko zadziałają. W szlafroku zajrzała do pokoju córki, a zaraz za nią do środka wcisnął się Hal, już ubrany, z nowym pociągiem pod pachą. Kiedy Federica zobaczyła bladą twarz matki i jej podsiniałe oczy, bardzo się zaniepokoiła.
– Nic mi nie jest, nie martw się, kochanie – powiedziała Helena, zmuszając się do uśmiechu.
Mimo wysiłku jej oczy pozostały martwe i pozbawione wyrazu. Federica zmarszczyła brwi i zamknęła szkatułkę.
– Nie wyglądasz zbyt dobrze, mamo – rzekła, wyskakując z łóżka. – Zrobić śniadanie? Gdzie tata?
– Tata jeszcze śpi, więc nie będziemy go budzić. Włóż szlafroczek i razem przygotujemy śniadanie, co ty na to? – Helena poklepała po błyszczącej głowie Hala, który kręcił się dookoła, wydając odpowiednie dla lokomotywy odgłosy.
Federica narzuciła na ramiona szlafrok i lekko zbiegła po schodach do kuchni. Zastanawiała się, czy ojciec pamięta, że obiecał jej spacer po plaży razem z Rastą. Miała nadzieję, że wkrótce się obudzi i nie będzie miał ochoty spędzić całego ranka w łóżku, jak to mu się często zdarzało. Hal siedział na podłodze, przesuwając pociąg po terakotowych kaflach i gadając do siebie z ożywieniem.
Dziewczynka pomogła matce nakryć stół w jadalni. Kiedy ojciec wracał do domu, przestawali jadać w kuchni (był to angielski nawyk, którego Helena nigdy się nie pozbyła) i zasiadali do posiłków w jadalni jak Chilijczycy. Lidia przychodziła o dziesiątej, aby sprzątnąć po śniadaniu i przygotować lunch. Ramon rzadko zaglądał do kuchni. Wychował się w domu, gdzie zawsze była służba, w przeciwieństwie do Heleny, w której rodzinnym domu wszyscy chętnie gromadzili się w kuchni, aby coś zjeść i porozmawiać.
Ramon obudził się sam, w obcym łóżku. Dopiero po paru sekundach przypomniał sobie, gdzie jest; wtedy też dopadło go uczucie smutku, który otaczał Helenę i przenikał wszystko dookoła niej. Zwrócił oczy ku oknu – zasłony tańczyły z chłodnym wiatrem znad Pacyfiku, niosącym wilgotną mgłę. Nie chciało mu się wstawać. Pokój tchnął przygnębieniem. Miał ochotę ukryć głowę pod poduszką i udawać, że płynie wysoko, razem z chmurami, ponad mgłą i wiszącą nad domem rozpaczą. Długo leżał bez ruchu, zwalczając pragnienie, by wstać, spakować torbę i natychmiast wyjechać.
Potem usłyszał ciche kroki córki, przygnębienie ustąpiło miejsca poczuciu winy i wyjrzał spod koca.
– Nie śpisz, tato? – zapytała.
Ujrzał jej pełną wyczekiwania twarz i duże niebieskie oczy, wpatrzone w niego z nadzieją. Zbliżyła się na palcach, żeby go nie obudzić, gdyby jednak okazało się, że jeszcze śpi. Podchodziła powoli, jak wystraszona sarenka, która nie wie, czy zagrzebane w legowisku stworzenie jest jej przyjacielem, czy wrogiem. Wreszcie jej buzię rozjaśnił szeroki uśmiech.
– Zrobiłam dla ciebie śniadanie, tatusiu – oświadczyła i jej policzki zarumieniły się z dumy. – Czy pójdziemy na plażę, mimo tej mgły?
– Możemy od razu pójść na plażę – powiedział, ucieszony perspektywą wyjścia z domu. – Zabierzemy Rastę, co? A potem pojedziemy do Cachagua.
– Mama mówi, że zanim dojedziemy do Cachagua, mgła się podniesie i zaświeci słońce – rzekła Federica, niecierpliwie przeskakując z nogi na nogę.
Kiedy Ramon poszedł do łazienki, zakręciła się po pokoju, odsuwając zasłony i ścieląc łóżko. Zdążyła już przywyknąć do opiekowania się matką, lecz zajmowanie się ojcem dawało jej dużo więcej przyjemności. Było to nowe przeżycie. Ramon usiadł do śniadania ze względu na córkę. Hal skończył jeść i spokojnie bawił się w swoim pokoju. Nowy pociąg interesował go znacznie bardziej niż ojciec, którego traktował z pewną podejrzliwością. Jak wszystkie małe dzieci, doskonale wyczuwał napięcie między nim i matką. Helena siedziała przy stole, sącząc z filiżanki czarną kawę. Ramon zauważył, że ma zaczerwienione oczy i bladą, pozbawioną koloru twarz. Uśmiechnął się do niej uprzejmie, ale ona odpowiedziała uśmiechem dopiero wtedy, gdy obok niego usiadła Federica, stawiając na stole gorące francuskie rogaliki. Helena wzięła rogalika, chociaż najwyraźniej nie zamierzała go jeść, wyprostowała się i uczyniła wysiłek, aby zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku.
Po śniadaniu Ramon wziął Federicę za rękę i ruszył na plażę, w drugiej ręce ściskając smycz Rasty. Dziewczynce nie przeszkadzała już mgła – była z ojcem, tylko z nim. Czuła, że została wybrana i obdarowana w specjalny sposób, i ani na chwilę nie wypuszczała z ręki drewnianej szkatułki. Na brzegu plaży zdjęli buty. Duże, szerokie brązowe stopy Ramona sprawiały zabawne wrażenie przy małych, różowych stópkach Federiki. Razem poszli wzdłuż plaży, pozwalając, aby morze lizało ich nogi i otulało je pianą. Ramon opowiadał córce o miejscach, które zwiedzał, o spotkanych tam ludziach, a Federica słuchała jak zaczarowana, prosząc o nową historię jeszcze zanim poprzednia dobiegła końca. Po godzinie wrócili do domu, zapakowali rzeczy do samochodu i wśród obłoków mgły ruszyli do Cachagua.
Gdy wyjechali z miasta, droga roztoczyła przed nimi uroki wiejskiego krajobrazu. Mijali małe wioski z pomalowanymi na wesołe kolory domkami o krytych zardzewiałą blachą dachach i pozbawionych szyb oknach. Stragany z owocami wylewały się na szosę, piaszczystymi ścieżkami pięły się zaprzężone w marne konie wózki, którymi powozili pomarszczeni Chilijczycy w ponchach. Wychudzone psy węszyły na poboczu w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, brudne dzieci bawiły się patykami i poobijanymi puszkami po coca-coli, wbijając w pędzący samochód pełne ciekawości duże czarne oczy. Droga była zakurzona, nawierzchnia usiana dziurami. Zatrzymali się na chwilę, żeby napić się i rozprostować nogi. Mgła zaczynała się już podnosić, słońce przepychało promienie przez coraz cieńsze obłoczki. Cień, rzucany przez wysmukłe akacje, gęstniał z każdą chwilą. Federica siedziała, popijając wodę z sokiem cytrynowym z dużej szklanki, Ramon jadł kanapkę. Ciemnoskóre chilijskie dzieci siedziały pod bieloną ścianą domku, nie spuszczając wzroku z Federiki i Heleny, i szepcząc do siebie. Nie ulegało wątpliwości, że najchętniej podkradłyby się, aby dotknąć ich jasnych, anielskich włosów i sprawdzić, z czego są zrobione.
Helena i Ramon poczuli się znacznie lepiej po wyjeździe z domu, który dla niej był symbolem samotności i smutku, a dla niego rozczarowania. Kiedy na niebie pojawiło się słońce, zaczęli uśmiechać się do siebie i z przyjemnością słuchać wesołej gadaniny dzieci. Napięcie malujące się w oczach Heleny wreszcie ustąpiło, a na policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. Ramonowi przyszło nawet do głowy, że może jego żona zmieni jeszcze decyzję. Dłuższy pobyt poza domem dobrze jej zrobi, pomyślał.
Mariana i Ignacio usiedli do śniadania w jadalni, ponieważ przy gęstej mgle jedzenie na tarasie nie było przyjemnością. Kiedy Estella wniosła kawę i grzanki, ubrana w czysty błękitny fartuszek, z lśniącymi kruczoczarnymi włosami uczesanymi w długi koński ogon, Mariana natychmiast zauważyła, że dziewczyna wygląda jakoś inaczej, i nie omieszkała powiedzieć o tym mężowi.
– Moim zdaniem wygląda tak samo jak zwykle – rzekł Ignacio, zerkając znad okularów na pokojówkę, która właśnie wchodziła do pokoju. – Tak samo jak zwykle… – powtórzył.
Mariana uważnie obserwowała, jak Estella nalewa kawę. Dziewczyna wyglądała inaczej, nie miała co do tego cienia wątpliwości. I nie chodziło o włosy, bo często tak się czesała. Nie, nie włosy, raczej coś z twarzą… Tak, Estella była mocniej umalowana. Policzki miała różowe, oczy lśniły jak mokre kamyki. Pachniała mydłem i różami, skóra błyszczała od olejku, którym się natarła. Mariana uśmiechnęła się i zadała sobie pytanie, z jakiego to powodu Estella tak zadbała o swoją urodę.
– Wydaje mi się, że ona ma przyjaciela w Cachagua – powiedziała do Ignacia, w najmniejszym stopniu nie zainteresowanego prywatnym życiem pokojówki. – Tak, na pewno ma wielbiciela, Nacho. Ciekawe, kto to taki…
Mariana zamyśliła się i potarła podbródek palcami. Estella zauważyła, że Mariana obserwuje ją z czujnym wyrazem twarzy i zarumieniła się. Nerwowo uśmiechnęła się do starszej pani i umknęła, pełna obaw, że señora Mariana odgadnie przyczynę jej zmieszania.
Koło południa niebo przywdziało intensywnie niebieską szatę, a mgła znikła bez śladu, przegnana gorącymi promieniami grudniowego słońca. Mariana usiadła w cieniu na tarasie, nasłuchując warkotu silnika i spokojnie haftując. Ignacio zabrał się do pisania listów w gabinecie. Wcześniej Mariana zajrzała do wszystkich gościnnych pokoi oraz łazienek i wróciła do jadalni bardzo zadowolona z nowej pokojówki, która sumiennie spełniła wszystkie jej polecenia. Estella o niczym nie zapomniała. Marianie spodobało się także, że dziewczyna wykazała się własną inicjatywą i zrobiła trochę więcej, niż musiała. Szare oczy objęły taras z ciemnego drewna i liczne donice z roślinami i palmami, które zapewniały cień mieszkańcom domu. Wszystkie rośliny zostały podlane. Nie prosiła o to Estellę, pokojówka sama uznała, że powinna się tym zająć. Inicjatywa jest najważniejsza, z satysfakcją pomyślała Mariana.
*
Kiedy samochód wjechał na piaszczystą drogę do Cachagua, Federica otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz. Cachagua była najpiękniejszą z okolicznych nadmorskich wiosek. Wszystkie domki ogrodzono niskimi drewnianymi płotami i otoczono palmami oraz innymi drzewami. Czasami o tym, że w gęstej kępie drzew kryje się dom, świadczył tylko wsparty na wysokiej konstrukcji zbiornik na deszczówkę. Cachagua była prawdziwą oazą drzew – palm, akacji i eukaliptusów. Ich słodki zapach mieszał się ze słonym aromatem oceanu, a nad krzakami jaśminu brzęczały całe roje pszczół. Niezbyt szeroka ścieżka wiła się przez pueblo aż do szerokiej złocistej plaży i granatowego morza. Dom Ignacia i Mariany był najładniejszy. Schowany za pierzastymi drzewami, przypominał dużą chatę z drewnianych bali, z dużym tarasem, wiszącym nad skałami. Wnętrze urządzono prostymi sprzętami, wśród których dominujące akcenty stanowiły ciemnoczerwone sofy i barwne chodniki. Mariana zawsze miała świetny gust, natomiast Ignacio nie znosił zatłoczonych meblami pokoi. Zdarzało się, że dochodził do wniosku, iż na biurku czy stole znajduje się za dużo rzeczy i jednym ruchem ręki zmiatał wszystko na podłogę. Miał wybuchowy temperament, nad którym potrafiła zapanować tylko Mariana o spokojnym, kojącym głosie i łagodnym sposobie bycia. Co więcej, Mariana umiała przewidzieć gwałtowne wybuchy gniewu męża – obserwowała mianowicie jego uszy, które w chwili wzbierającej złości szybko i wyraźnie puchły.
Samochód wjechał na piaszczysty podjazd przy dźwięku klaksonu. Marianie serce podskoczyło w piersi, bardziej z zaskoczenia niż radości, ponieważ zamyśliła się i przestała nasłuchiwać, czy wyczekiwani goście nadjeżdżają. Zawołała do męża i wstała powoli (wiek nie pozwalał jej zrywać się na równe nogi jak kiedyś, w latach młodości), po czym weszła do domu, aby powitać syna i jego rodzinę.
Dłonie Estelli były spocone ze zdenerwowania. Oparła się o kuchenny zlew i przygładziła jasnoniebieski fartuszek. Z dala dobiegały podniecone głosy dzieci, radosny śmiech señory Mariany, która obsypywała pocałunkami twarze wnucząt, i głęboki, skrzypliwy głos don Ignacia. Wytężyła słuch, aby uchwycić choćby jedno słowo, wypowiedziane przez Ramona Campione, ale nie udało się jej. Nie wiedziała nawet, jak brzmi jego głos.
Federica w podskokach wybiegła na taras, niosąc szkatułkę, którą koniecznie chciała pokazać babci. Helena łagodnie upomniała ją, żeby cierpliwie zaczekała, bo _abuelita_ będzie miała mnóstwo czasu, by obejrzeć skarb wnuczki, gdy już zamieni parę słów z tatą. Federica posłusznie usiadła w hamaku i przyglądała się, jak dziadkowie rozmawiają z rodzicami. Hal siedział na kolanach Heleny, jeżdżąc nowym pociągiem po blacie stołu. Po dłuższej chwili Federicę znudziło czekanie, podniosła więc wieczko szkatułki i przekroczyła próg swojego tajemnego świata.
– Jak długo zostaniecie? – zapytał wprost Ignacio, który od razu dostrzegł zniecierpliwienie i niepokój, malujące się w oczach syna.
Ramon wzruszył ramionami i zerknął w kierunku hamaka. Federica już ich nie słuchała.
– Nie wiem – odparł.
– Ale spędzicie z nami święta, prawda? – odezwała się Mariana. – Chyba nie zamierzacie wyjechać wcześniej? – dodała, wyraźnie przerażona tą myślą.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczyła Helena i uśmiechnęła się z trudem.
– A może zostalibyście aż do Nowego Roku? Nie wiem, kto jeszcze przyjedzie, prawdopodobnie Felipe i Maria Lucia oraz Ricardo i Antonella. Nikt mnie nie uprzedza, wszyscy przyjeżdżacie, kiedy przyjdzie wam na to ochota – rzekła Mariana.
Udawała, że narzeka, lecz w gruncie rzeczy była bardzo szczęśliwa. Ramon spojrzał na Helenę, ale nic nie wyczytał z jej twarzy. Umiejętność porozumiewania się bez słów, którą kiedyś opanowali do perfekcji, odeszła wraz z miłością.
– Bardzo chętnie – odpowiedziała Helena, myśląc o dzieciach i dodatkowym tygodniu, jaki będą mogły spędzić w towarzystwie ojca.
Nic się nie stanie, jeżeli wyjadą do Anglii zaraz po Nowym Roku. Nowy rok i nowy początek, pomyślała z ciężkim westchnieniem. Mariana zauważyła napięcie, panujące między synem i synową, i jej radość przygasła. Z niepokojem zerknęła na męża, który zawsze potrafił czytać w jej myślach.
– Doskonale. – Ignacio poważnie skinął głową.
Właśnie wtedy, w chwili niewygodnego milczenia, na progu tarasu stanęła Estella, niosąc tacę z _pisco sour_. Oczy miała utkwione w tacy. Bała się potknąć i ośmieszyć w obecności gości. Ramon zerwał się z krzesła, żeby jej pomóc.
– Ostrożnie, to ciężkie – powiedział, wyjmując tacę z jej rąk.
Estella spojrzała na niego spod gęstych ciemnych rzęs.
– Dziękuję, don Ramon – rzekła miękkim, czekoladowym głosem.
Ramon uśmiechnął się i dziewczyna poczuła, że jej żołądek zwija się w twardą kulkę, a policzki oblewają się krwawym rumieńcem. Pospiesznie spuściła oczy. Jej twarz była tak gładka, niewinna i otwarta, że Ramon zapragnął przyjrzeć jej się dokładniej i na pewno by to zrobił, gdyby nie spojrzenia żony i rodziców, które czuł na karku. Z żalem oderwał oczy od twarzy Estelli, odwrócił się i postawił tacę na stole. Kiedy obejrzał się ponownie, pokojówki już nie było. Pozostał po niej tylko delikatny zapach róż, unoszący się w powietrzu.
Napełnił szklanki tradycyjnym chilijskim drinkiem z soku cytrynowego z _pisco_ i podał je dorosłym. Ledwo usiadł, gdy dziewczyna pojawiła się znowu, tym razem z sokiem pomarańczowym dla dzieci.
– Estella jest nowa – poinformowała cicho Mariana. – Wspaniała dziewczyna. Pamiętacie Consuelę?
Ramon z roztargnieniem kiwnął głową, kątem oka obserwując atrakcyjną młodą kobietę.
– No, właśnie. Dobra stara Consuela umarła w zeszłym roku w lecie. Zupełnie nie wiedziałam, co robić, prawda, Nacho? Nie miałam pojęcia, gdzie szukać nowej służącej.
– I jak ją znalazłaś? – zapytała Helena, zadowolona, że rozmowa toczy się całkiem normalnie.
– Właściwie to znaleźli ją dla nas Mendozowie, którzy mają letni dom w Zapallar. Estella jest siostrzenicą ich pokojówki, Esperanzy, tej, co tak potwornie zezuje… Biedna Esperanza…
– Jesteście z niej zadowoleni? – Helena odgarnęła włosy z czoła synka i musnęła je pełnym czułości pocałunkiem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki