- W empik go
Szkice historyczne Tomasza Babingtona Lorda Macaulay: Barere – Mirabeau – Fryderyk Wielki – Machiavelli - ebook
Szkice historyczne Tomasza Babingtona Lorda Macaulay: Barere – Mirabeau – Fryderyk Wielki – Machiavelli - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 541 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzieło to z wielu względów zasługuje na baczną uwagę naszą. Jest ono bowiem uroczystem odwołaniem się do potomności – człowieka, który odegrał znakomitą rolę w wielkich wypadkach, a teraz staje przed nami jako pokrzywdzony porywczym i nieżyczliwym wyrokiem spółczesnych. Takiego odwołania się powinniśmy zawsze z gotowością wysłuchać. Nie możemy bowiem wyświadczyć żadnej usługi pożyteczniejszej społeczeństwu, a milszej własnym naszym uczuciom, nad oczyszczenie, ile jest w naszej mocy, spotwarzonych i prześladowanych dobroczyńców ludzkości. Skwapliwie przeto pod rozwagę wzięliśmy obszerną tę obronę życia Bertranda Barèra, – i po namyśle postanowiliśmy, przy boskiej pomocy, wymierzyć mu pełną i należytą sprawiedliwość.
Dodajmy, że pozywający nie sam jeden staje przed sądem. Towarzyszą mu przed kratkami opinii publicznej dwaj uniewinniający świadkowie, zajmujący nader zaszczytne stanowiska. Jednym z nich jest p. David d'Angers, członek Instytutu, znakomity rzeźbiarz i, jeżeli się nie mylimy, ulubiony uczeń, chociaż nie krewny, malarza tegoż nazwiska. Drugim, któremu zawdzięczamy przedmowę biograficzną, jest p. Hipolit Carnot, członek Izby deputowanych a syn głośnego dyrektora. Zdaniem panów Davida i Carnota, Barére był mężem za- – (*) Zarys ten ogłosił Macaulay w kwietniu l844 r. z powodu wyjścia w r. 1843
w Paryża Pamiętników Barère'a p… t. Memoires de Bertrand Barére, publies par M M.
Hippolyte Carnot, Membre de la Chambre des Députés, et David d'Angers, Membrede l'institut, prcedés d'une notice historique par H. Caruot, 4 vol., Paris, 1842 et 3.
służonym, nie wolnym wprawdzie od zarzutów, ale zniesławionym, a nawet po uwzględnieniu okoliczności i słabości natury ludzkiej, zasługującym na zupełny nasz szacunek. Publiczność przeto, po dokładnem wysłuchaniu sprawy, osądzi: czy, łącząc nazwiska swe z imieniem Baréra, panowie wydawcy podnieśli jego godność, czy też poniżyli własną.
Zdaje się nam, iż otwierając tę książkę nie byliśmy pod wpływem żadnego uczucia zdolnego sąd nasz zmącić. Wprawdzie oddawna utworzyliśmy sobie niepochlebne mniemanie o Barèrze, lecz nie skłoniła nas do tego żadna namiętność, żaden interes. Wstręt nasz był wyrozumowany i dałby się rozumem pokonać. Oczekiwaliśmy nawet, że te pamiętniki oczyszczą nieco reputacyę Barèra. Wiedzieliśmy, że byłoby niepodobieństwem, iżby się mógł obronić od wszystkich uczynionych mu zarzutów; sami też wydawcy przyznają, że nie dokazał tego. Mieliśmy wszelako za rzecz bardzo do prawdy podobną, że zdoła odeprzeć niektóre ważne oskarżenia i potrafi złagodzić niejedno przewinienie, jeżeli już zmuszony będzie do niego się przyznać. Toteż nie byliśmy usposobieni do surowości. Pojmowaliśmy, że takie pokusy, jakim ulegali członkowie Konwencyi i Komitetu bezpieczeństwa publicznego, musiały wystawiać na straszne próby dzielność najsilniejszej cnoty. Skłonni więc byliśmy zawsze do patrzenia z pobłażliwością, – która niejednemu surowemu moraliście zbyteczną się wydawała, – na winy popełniane nieraz przez zacne i szlachetne nawet umysły, w uniesieniu walki, pod odurzającym wpływem zapału i błędnie skierowanej żarliwości ku sprawie powszechnej.
Z takiemi uczuciami odczytaliśmy to dzieło, porównywając je z innemi opisami wypadków, w których Barére brał udział. Teraz więc mamy sobie za obowiązek wyrazić przekonanie, któregośmy po zbadaniu rzeczy nabyli.
Przekonanie to jest: iż żadna postać, czy to dziejowa, czy mityczna, żaden człowiek, żaden szatan – nie stanął tak blizko ideału zupełnego i ostatecznego skażenia, jak Barére. Bo wszystko to, co obudzą szczerą nienawiść i co najwyższą pogardę wywołuje, w nim dochodzi do niezwykłej i doskonałej zgody. Miał on wprawdzie współzawodników w każdym prawie szczególe swego niegodziwego charakteru. Zmysłowość jego była niezmierną; lecz przywarę tę dzielił Barère z wielu znakomitymi i sympatycznymi ludźmi. Często bywali ludzie tak zajęczego jak on serca; bywali czasem jak on okrutni; bywali, choć rzadko, jak on nikczemni i jak on bezczelni; bywali może i tak wielcy kłamcy, – choć nigdy takich nie spotykaliśmy ani w życiu, ani w książkach. Lecz zebrawszy to wszystko razem: rozpustę, tchórzowstwo, podłość, zuchwalstwo, fałszywość i barbarzyństwo, – otrzymujemy coś takiego, co w powieści nawet nazwalibyśmy karykaturą, a co w dziejach, rzec śmiemy, nie ma nic sobie równego.
Byłoby krzyczącą niesłusznością, wyznajemy zresztą, człowieka w takiem położeniu będącego jak Barère sądzić według surowych zasad. Tak też nie postąpiliśmy, a sąd nasz o nim utworzyliśmy porównywając go nie z takimi nieposzlakowanej duszy politykami, jak kanclerz D'Aguésseau, jak generał Washington, jak taki Wilberforce, albo lord Grey, ale z własnymi jego towarzyszami z Góry ("LaMontagne"). Stronnictwo to zawierało niemało najgorszych, jacy kiedykolwiek żyli, ludzi; ale nikogo w niem równego Barérowi nie widziemy. Obok niego Fouche wydaje się uczciwym, Billaud ludzkim, a Hébert, rzekłbyś, w godność się wzmaga. Wszyscy inni naczelnicy stronnictw, powiada p. H. Carnot, znaleźli orędowników: jedni wynoszą Żyrondystów, drudzy uniewinniają Dantona, inni znowu ubóstwiają Robespierra: jeden Barére pozostał bez obrońcy. Lecz, zdaniem naszem, objaw ten bardzo łatwo się tłómaczy: wszyscy inni przywódcy partyi mieli jakiekolwiek zalety; Barère nie miał żadnej. Zdolności, męztwo, patryotyzm i ludzkość żyrondystowskich statystów hojnie wynagradzały to, co było zdrożnego w ich postępowaniu, i powinnyby im oszczędzić obelgi porównania z taką figurą jak Barère. Danton i Robespierre bylito w istocie źli ludzie; ale u obudwu pewne strony ducha pozostały zdrowemi. Danton był dzielny i stanowczy; lubił rozkosze, władzę, odznaczenie, miał gwałtowne żądze i niepewne zasady, ale obok tego – nieco męzkiego i poczciwego uczucia; zdolny był do wielkich zbrodni, ale zarazem i do przyjaźni i do litości: więc, naturalnie, znajduje wielbicieli w ludziach śmiałego i krewkiego usposobienia. Robespierre był człowiekiem próżnym, zazdrosnym i podejrzliwym, o sercu zatwardziałem, o słabych nerwach i ponurym temperamencie. Lecz nie chcąc rozmijać się z prawdą, musiemy przyznać, że był bezinteresownym, w pospolitem rozumieniu tego słowa, że życie jego domowe było bez zarzutu, oraz że szczerze oddany był swoim zasadom politycznym i moralnym. Nie dziw przeto, iż ma chwalców pomiędzy uczciwymi, ale posępnymi i zgorzkniałymi demokratami. Że zaś żadne stronnictwo nie wzięło Baréra w obronę, powód do tego jasny: Barère nie miał ani jednej cnoty, ani jednego nawet cnoty pozoru.
Zdaje się wprawdzie, że Barère nie był z natury dzikim; lecz ta okoliczność w naszych oczach pogorszą tylko jego winę. Są bowiem nieszczęśliwi ludzie, skłonni od kolebki do ponurych namiętności, ludzie, których krew jest samą żółcią, którym gorzkie słowa i bezlitosne postępki są wrodzone, jak zajadłemu psu warczenie i kąsanie. Przyjść na świat z takiem fatalnem kalectwem – gorszą jest klęską, niż urodzić się ślepym lub głuchym. Człowiek, który mając takie usposobienie, zdoła je przezwyciężyć i zmusi samego siebie do ludzkiego i sprawiedliwego obchodzenia się z podwładnymi, wydaje się nam zasługującym na najwyższe uwielbienie. Bywały przykłady podobnego zapanowania nad sobą; należą one do najświetniejszych tryumfów filozofii i religii. Z drugiej zaś strony, człowiek, którego przyroda obdarzyła łagodnym charakterem, a który jednak stopniowo dochodzi do udręczania bliźnich z obojętnością, z zadowoleniem, a wreszcie z ohydną srogością, zasługuje, na to, aby był uważanym za wcieloną niegodziwość; a takim właśnie był Barère. Dzieje powolnego upadku jego wielce są pouczające. Przyniósł on z sobą na świat słabość, tchórzowstwo i płochość; najlepszą stroną duszy, jakiej mu udzieliła przyroda, było łagodne usposobienie. Prawda, że nie bardzo-to był obiecujący materyał, ale z takiego wyrabiali się nieraz męczennicy i bohaterowie pod wpływem wzniosłych uczuć wiary lub honoru, surowe zasady bowiem tem są często dla słabych umysłów, czem dla wątłych ciał sznurówki. Ale Barère nie miał żadnych zgoła zasad. Charakter jego pozbawiony był wszelkiej mocy, tak wrodzonej jak nabytej. Nigdy ani w życiu, ani w książkach nie natrafiliśmy na umysł tak niestały, tak dalece bezsilny, tak niezdolny do niezależnego myślenia i poważnych upodobań, a tak skory do odbierania i zatracania wrażeń. Podobny był do wijącej się rośliny, która koniecznie musi o coś się opierać, a z odjęciem podpory upada i mdleje. Nie mógł on dźwigać samodzielnie jakiejkolwiek sprawy na swoich własnych barkach, jak bluszcz nie może się wznieść na wzór dębu, a winorośl strzelić w niebo na podobieństwo cedru libańskiego. W najlepszym razie, pod dobrym kierunkiem, w pomyślnych okolicznościach, taki człowiek mógłby się prześlizgnąć przez życie bez hańby. Ale ten niedołężny statek, grożący zatonięciem wskutek własnej zgnilizny nawet na cichej wodzie, ciśnięto na rozhukany ocean, w taki huragan, gdzie cała armada dzielnych okrętów zgubę znalazła. Najsłabszy, najbardziej służalczy ze śmiertelników znalazł się nagle działaczem w rewolucyi, która cały świat ucywilizowany u posad wstrząsnęła. Z początku dostał się pod wpływ ludzi szlachetnych i umiarkowanych i odzywał się mową szlachetną i umiarkowaną. Lecz wkrótce otoczyły go dzikie i zuchwałe umysły, nie cofające się przed żadnem niebezpieczeństwem i niekrępowane żadnemi skrupułami. Miał do wyboru: stać się albo ich ofiarą, albo wspólnikiem. Nie wahał się jednak w postanowieniu. Raz zakosztowawszy krwi, nie poczuł żadnego obrzydzenia; zakosztował raz drugi – i bardzo we krwi zasmakował. Odtąd okrucieństwo stawało się… w nim najprzód nałogiem, potem – żądzą, nakoniec – szaleństwem. Upadek jego natury tak był zupełny i szybki, że w ciągu kilku miesięcy, z człowieka uchodzącego za łagodnego, przeszedł w istotę patrzącą na rozpacz i nędzę bliźnich z radością szatanów, których Dante widział czuwających nad kałużą wrzącej smoły w Malebolge (Piekło, pieśń XVIII). Wielu miał współwinowajców, ale odznaczył się pomiędzy wszystkimi szaloną radością, którą zdawał się uczuwać pośród dzieła zniszczenia i śmierci. Upojony krwią niewinnych i szlachetnych, śmiał się i wykrzykiwał mordując, ryczał okropną pieśnią i miotał się wściekłym pląsem wśród rzezi. Lecz oto nadchodzi nagły i gwałtowny zwrot fortuny. Strącono nędznika z wyżyn potęgi w ostateczną hańbę i zgubę. Cios wytrzeźwił go odrazu. Rozwiał się tuman okropnego odurzenia. Ale teraz tak już był niepowrotne spodlonym, że szkoła przeciwności tylko do większej go ohydy popychała. Panowanie rozwinęło w nim okrutne występki, o które nigdy go nie podejrzewano. Inne zdrożności, mniej może obmierzłe, lecz bardziej godne pogardy, wylęgły się w nim przez ubóstwo i upadek. Przeraziwszy cały świat wielkiemi zbrodniami, spełnionemi pod płaszczykiem zamiłowania wolności, stał się najpospolitszem narzędziem despotyzmu. Niełatwo odszukać porządku pojawienia się wad jego; skłonni wszakże jesteśmy do mniemania, że w ogóle nikczemność jego była czemś rzadszem i dziwniejszem jeszcze, niż jego okrucieństwo.
Oddawna ustalił się w nas taki pogląd na charakter Baréra; ale aż do przeczytania tych pamiętników żywiliśmy pewną nieufność do tego poglądu, jak przystało na sędziego, który wysłuchał jednej tylko strony. Wyrok zdawał nam się słusznym i prawie niezbitym, ale nie wiedzieliśmy, co oskarżony ma do powiedzenia na własną obronę; a że nie jesteśmy pochopni do patrzenia na bliźnich albo jak na aniołów światła, albo jak na duchów ciemności, więc podejrzewaliśmy, że może przesadzono zdrożności jego. Teraz podejrzenia te ustały. Mamy przed oczyma czterotomową obronę, owoc czterdziestoletniej pracy Barèra. Broni się on w niej, naturalnie, od wszystkich ważnych zarzutów, w których, rozumie się, obrona jest możebną. Ale czy od wielu obronić się jest w stanie? Ani od jednego.
Mnóstwa oskarżeń obciążających go ani wspomina. W takich razach, oczywiście, sąd musi przeciw niemu wyrokować, jako przeciwko niestawającemu. W ogóle jednak nic nudniejszego i bardziej suchego nad jego opowiadanie o wielkich sprawach, w które był wplątany. Ze słów jego nic prawie nowego nie dowiadujemy się o czynnościach Komitetu Ocalenia Publicznego; ale za to czytamy długą gadaninę o tem, co zaszło przed jego wynurzeniem się z mroku i po zapadnięciu w mrok. A co najgorsza, że jak tylko przestanie prawić o drobiazgach, zaczyna zaraz pisać kłamstwa, i jakie jeszcze kłamstwa! Kto nigdy nie był pod zwrotnikami, nie wie co to są burze i pioruny; kto nie oglądał Niagary, słabe ma pojęcie o wodospadzie; a kto nie czytał pamiętników Barèra, nie pojmuje, co to jest kłamstwo. Pomiędzy licznemi rodzajami, składającemi się na wielki gatunek Mendadum, od kilku wieków Mendadum Vasconicum, czyli kłamstwo gaskońskie, wysoce ceniono jako nader obmyślane i specyalnie bezczelne. Otóż pomiędzy kłamstwami gaskońskiemi, "Mendadum Barèriamim" niezawodnie najpyszniejszą jest odmianą. Znakomity to, zaprawdę, okaz, zdolny zakasować niejedne Mendacia, na które przywykliśmy patrzeć z uwielbieniem.
Mendacium Wraxallianum (*) naprzykład, choć wcale niedopogardzenia, nie wytrzymuje z niem ani chwili porównania. Ale bez żartu, sądzimy, że bardzo tu zganić należy p. Hipolita Carnot. Bo nie wątpimy, że niegorzej od nas zna on dzieje Konwencyi, dzieje, które go żywo obchodzić muszą, nietylko jako Francuza, ale i jako syna. Powinien był więc dostrzedz, że najważniejsze twierdzenia, zawarte w tem dziele są takiemi fałszami, jakich "Dorant" Kornela, "Scapin" Moliera, albo "Monsieur de Crac" Collina d'Harleville (**) niepowstydziliby się wygłosić. Dalecy zresztą jesteśmy od czynienia p. Carnota odpowiedzialnym za nieprawdomówność Baréra. Ale p. Carnot przezierał te pamiętniki, wprowadził je w świat pochlebną przedmową, nazwał historycznym dokumentem wielkiej wartości i objaśnił przypisami. Mniemamy więc, że tak postępując, przyjął na siebie pewne zobowiązania, o których, jak widać, ani pomyślał; a zdaje się, że nie powinien był dopuścić, iżby tak potworne wymysły okazywały się pod osłoną jego nazwiska, bez kilku chociażby wierszy u spodu stronicy, ku przestrodze czytelnika.
Ograniczymy się tymczasem na wytknięciu dwu przykładów dobrowolnego i rozmyślnego fałszowania wypadków przez Barèra, a mianowicie: opowiadania jego o zgonie Marji Antoniny i opisu śmierci Żyrondystów. Pierwsze brzmi jak następuje: "Robespierre z kolei wniósł projekt wygnania członków rodziny Kapetów i stawienia Maryi Antoniny przed trybunałem rewolucyjnym. Lepiejby był uczynił doradzając przygotowania wojenne, któreby naprawiły nasze niepowodzenia w Belgii i powstrzymały postępy kontrarewolucyi na zachodzie" (t. II, str. 312).
Powszechnie jednak wiadomo, że Maryę Antoninę odesłano do trybunału rewolucyjnego nie w skutek domagania się Robespierra, ale zgoła wbrew jego życzeniu. Przytoczymy na to jeden dowód, ale stanowczy. Bonaparte, nie mający tu najmniejszego powodu do przeistaczania prawdy, mogący znać ją najdokładniej, a po zaślubieniu arcyksiężniczki, z natury rzeczy przejęty chęcią blizkiego poznania losów krewnej swojej małżonki, wyraźnie utrzymuje, że Robespierre sprzeci- – (*) Macaulay ma tu zapewne na myśli kłamstwa Wraxcalla, (Sir N. W. Wraxall urodź. 1751 r. w Brystolu zmarły w r. 1831) podróżnika, dziejopisarza i czynnego polityka angielskiego. Ten Wraxall jest autorem dzieła zawierającego dane o stanie i działalności politycznej Polski p… t. "Memoirs of the courts of Berlin, Dresden, Warsaw and Vienna" (1799), Książe Woroncow wytoczył Wrasallowi proces za jego Pamiętniki współczesne i zamieszczone w nich fałsze. Wraxall jako historyk był mało poważanym; jako podróżnik, objechawszy niemal całą Europę, wydał opis tej podróży, który wiele powątpiewań obudził. O innym Wraxallu nigdzie nia znaleźliśmy wzmianki.
(**) Collin d'Harleville, komedyopisarsz francuzki z drugiej połowy XVIII w (1755 – 1806). Miał wielkie powodzenie. "Monsieur de Crac" napisał w r. 1791. Najlepszym z jego utworów jest Stary kawaler.
wiał się wytoczeniu procesu królowej (*). Któż-to istotnie postawił wniosek o wygnanie rodziny Kapetów i oddanie pod sąd Maryi Antoniny? Szczegółową odpowiedź na to znajdziemy w "Monitorze" (**). Okazuje się z tej szacownej kroniki, że d… l Sierp… l793 r. pewien mówca wydelegowany przez Komitet Ocalenia Publicznego wygłosił w Konwencyi długą i wypracowaną mowę. Zapytywał namiętnemi słowy: czem się to dzieje, że wrogowie rzeczypospolitej ciągle jeszcze marzą o powodzeniu. "Czyto dla tego, wołał, żeśmy tak długo zapominali o zbrodniach Austryaczki? Czy to skutkiem dziwnej naszej obojętności względem krewniaków dawnych naszych ciemiężców? Czas już otrząsnąć się z tego niepolitycznego odrętwienia i wykarczować ostatnie korzenie królewskości z gruntu rzeczypospolitej. Potomkowie "Ludwika Spiskowca" niech będą zakładnikami republiki. Dość będzie dwojgu dzieciom jego wyznaczyć tyle, ile niezbędnie potrzeba na wyżywienie ich i utrzymanie. Skarb publiczny nie powinien odtąd wyczerpywać się na istoty, które zbyt długo za uprzywilejowane uważano. Lecz po za niemi kryje się kobieta, która była sprawczynią wszystkich nieszczęść Francyi, a której udział we wszystkich knowaniach i spiskach kontrarewolucyi od dawna jest znanym. Sprawiedliwość narodowa dopomina się swoich praw nad nią. Trzeba więc ją odesłać do trybunału na spiskowców. Bo ugodziwszy w Austryaczkę, damy dopiero uczuć Franciszkowi, Jerzemu, Karolowi i Wilhelmowi zbrodnie ich ministrów i armij". Mówca zakończył wnioskiem, aby Maryę Antoninę oddano pod sąd i w tym celu przeniesiono ją natychmiast do Conciergerie; oraz, aby na członków "rodziny Capet", oprócz tych, którzy się już znajdowali pod mieczem prawa i oprócz dwojga dzieci Ludwika, ogłoszono wygnanie z terrytoryum francuzkiego. Wniosek przyjęto bez rozpraw.
Ale któż-to i tę mowę i wniosek ten wygłosił? Sam Barère. Rzecz jasna tedy, że Barère swoje własne podłe zuchwalstwo i okrucieństwo przypisał komuś, co winnym będąc niejednej może zbrodni, w tym razie był czystym. Pozostaje tylko zapytanie: czy go pamięć zawiodła, czy napisał fałsz z rozmysłem?
Przekonany jestem, że skłamał świadomie. Wydawcy opisują pamięć jego jako szczególnie dokładną i byłaby ona prawdziwie złą, gdyby nie zatrzymała takiego jak ten wypadku. Prawda, że ilość morderstw, w których Barère później wziął udział, tak była wielką, że mógł brać łatwo jedno za drugie, że mógł zapominać którą cząstkę codziennej hekatomby na śmierć wyprawiał on sam, a którą jego koledzy. Ale dwie okoliczności dowodzą, iż byłoby rzeczą – (*) O'Meara: Voix de Sainte Helene, II, 170.
(**) Monitor z 2, 7, i 9-go Sierpnia 1793 r. (Przypiski autora).
niedouwierzenia, iżby mógł przepomnieć wdanie się swoje w sprawę śmierci Maryi Antoniny. Byłato najprzód jedna z najpierwszych jego ofiar; powtóre, – jedna z najznakomitszych. Najzatwardzialszy zbójca pamięta, kiedy pierwszy raz krew przelał; a wdowa po Ludwiku nie była pospolitą pacyentką. Gdyby chodziło o jakąś tam modniarkę, zamordowaną za ukrywanie na poddaszu brata, któremu wymknęło się słówko na klub Jakobinów; gdyby się rzecz tyczyła jakiej starej mniszki, wleczonej na rusztowanie za to, że mruczała na różańcu jakieś fanatyczne wyrazy, jak mówiono wówczas, to pamięć snadnie mogłaby omylić Barèra. Wymagać, aby pamiętał wszystkich biedaków, których potracił, byłoby taka samą niedorzecznością jak żądać, aby wiedział ile szczypt tabaki zażył. Ale chociaż Barère zamordował niejedną setkę istot ludzkich, królową tylko jednę o śmierć przyprawił. W życiu małomiejskiego adwokata, który przed kilku laty czułby się uszczęśliwionym przez jedno spojrzenie, jedno słowo córy tylu Cezarów, to, że dziś mógł ją przezywać Austryaczką, że mógł ją wyprawiać z więzienia do więzienia, że mógł ją oddać w ręce oprawcy, – było niezawodnie wielkim wypadkiem. Czy miał się tem chlubić, czy wstydzić się tego? Na to pytanie możebyśmy się z wydawcami jego pamiętników pogodzić nie zdołali; lecz sądzimy, że sami oni przyznają, iż zapomnieć o tem nie mógł.,Śmiało więc oskarżamy Barèra o napisanie rozmyślnego fałszu i nie wahamy się dodać, że nigdy, w żadnych poszukiwaniach dziejowych, którymeśmy się oddawali, nie napotkaliśmy tak wierutnego kłamstwa, prócz chyba tego, o którem zaraz powiemy.
O postąpieniu z Żyrondystami Barère mówi z należytą surowością. Nazywa je okrutnem bezprawiem, dokonanym na prawodawcach rzeczypospolitej. Opłakuje tych znakomitych deputowanych, których, zamiast osadzić znów w Konwencyi, wyprawiono jak spiskowców na rusztowanie. Dzień ten, wykrzykuje, był dniem żałoby dla Francyi; okaleczono przedstawicielstwo narodu; zachwiano świętą zasadę nietykalności wybrańców ludu. Zaklina się, że żadnego udziału w występku tym nie miał. "Zdobyłem się, powiada, na cierpliwość, przejrzałem całego "Monitora", wynotowałem wszystkie oskarżenia, wszystkie wyroki aresztowania lub oddania pod sąd deputowanych. Nigdzie nazwiska mojego nie znajdziecie. Nigdy nie oskarżyłem żadnego mojego kolegi, nigdy żadnego nie denuncyowałem, na żadnego nie napisałem aktu obwiniającego" (t. II, str. 407).