Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szkice historyczne Tomasza Babingtona Lorda Macaulay: Barere – Mirabeau – Fryderyk Wielki – Machiavelli - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szkice historyczne Tomasza Babingtona Lorda Macaulay: Barere – Mirabeau – Fryderyk Wielki – Machiavelli - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 541 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BER­TRAND BA­RÈRE. (*)

Dzie­ło to z wie­lu wzglę­dów za­słu­gu­je na bacz­ną uwa­gę na­szą. Jest ono bo­wiem uro­czy­stem od­wo­ła­niem się do po­tom­no­ści – czło­wie­ka, któ­ry ode­grał zna­ko­mi­tą rolę w wiel­kich wy­pad­kach, a te­raz sta­je przed nami jako po­krzyw­dzo­ny po­ryw­czym i nie­życz­li­wym wy­ro­kiem spół­cze­snych. Ta­kie­go od­wo­ła­nia się po­win­ni­śmy za­wsze z go­to­wo­ścią wy­słu­chać. Nie mo­że­my bo­wiem wy­świad­czyć żad­nej usłu­gi po­ży­tecz­niej­szej spo­łe­czeń­stwu, a mil­szej wła­snym na­szym uczu­ciom, nad oczysz­cze­nie, ile jest w na­szej mocy, spo­twa­rzo­nych i prze­śla­do­wa­nych do­bro­czyń­ców ludz­ko­ści. Skwa­pli­wie prze­to pod roz­wa­gę wzię­li­śmy ob­szer­ną tę obro­nę ży­cia Ber­tran­da Ba­rèra, – i po na­my­śle po­sta­no­wi­li­śmy, przy bo­skiej po­mo­cy, wy­mie­rzyć mu peł­ną i na­le­ży­tą spra­wie­dli­wość.

Do­daj­my, że po­zy­wa­ją­cy nie sam je­den sta­je przed są­dem. To­wa­rzy­szą mu przed krat­ka­mi opi­nii pu­blicz­nej dwaj unie­win­nia­ją­cy świad­ko­wie, zaj­mu­ją­cy na­der za­szczyt­ne sta­no­wi­ska. Jed­nym z nich jest p. Da­vid d'An­gers, czło­nek In­sty­tu­tu, zna­ko­mi­ty rzeź­biarz i, je­że­li się nie my­li­my, ulu­bio­ny uczeń, cho­ciaż nie krew­ny, ma­la­rza te­goż na­zwi­ska. Dru­gim, któ­re­mu za­wdzię­cza­my przed­mo­wę bio­gra­ficz­ną, jest p. Hi­po­lit Car­not, czło­nek Izby de­pu­to­wa­nych a syn gło­śne­go dy­rek­to­ra. Zda­niem pa­nów Da­vi­da i Car­no­ta, Ba­rére był mę­żem za- – (*) Za­rys ten ogło­sił Ma­cau­lay w kwiet­niu l844 r. z po­wo­du wyj­ścia w r. 1843

w Pa­ry­ża Pa­mięt­ni­ków Ba­rère'a p… t. Me­mo­ires de Ber­trand Ba­rére, pu­blies par M M.

Hip­po­ly­te Car­not, Mem­bre de la Cham­bre des Dépu­tés, et Da­vid d'An­gers, Mem­bre­de l'in­sti­tut, prce­dés d'une no­ti­ce hi­sto­ri­que par H. Ca­ru­ot, 4 vol., Pa­ris, 1842 et 3.

słu­żo­nym, nie wol­nym wpraw­dzie od za­rzu­tów, ale znie­sła­wio­nym, a na­wet po uwzględ­nie­niu oko­licz­no­ści i sła­bo­ści na­tu­ry ludz­kiej, za­słu­gu­ją­cym na zu­peł­ny nasz sza­cu­nek. Pu­blicz­ność prze­to, po do­kład­nem wy­słu­cha­niu spra­wy, osą­dzi: czy, łą­cząc na­zwi­ska swe z imie­niem Ba­réra, pa­no­wie wy­daw­cy pod­nie­śli jego god­ność, czy też po­ni­ży­li wła­sną.

Zda­je się nam, iż otwie­ra­jąc tę książ­kę nie by­li­śmy pod wpły­wem żad­ne­go uczu­cia zdol­ne­go sąd nasz zmą­cić. Wpraw­dzie od­daw­na utwo­rzy­li­śmy so­bie nie­po­chleb­ne mnie­ma­nie o Ba­rèrze, lecz nie skło­ni­ła nas do tego żad­na na­mięt­ność, ża­den in­te­res. Wstręt nasz był wy­ro­zu­mo­wa­ny i dał­by się ro­zu­mem po­ko­nać. Ocze­ki­wa­li­śmy na­wet, że te pa­mięt­ni­ki oczysz­czą nie­co re­pu­ta­cyę Ba­rèra. Wie­dzie­li­śmy, że by­ło­by nie­po­do­bień­stwem, iżby się mógł obro­nić od wszyst­kich uczy­nio­nych mu za­rzu­tów; sami też wy­daw­cy przy­zna­ją, że nie do­ka­zał tego. Mie­li­śmy wsze­la­ko za rzecz bar­dzo do praw­dy po­dob­ną, że zdo­ła ode­przeć nie­któ­re waż­ne oskar­że­nia i po­tra­fi zła­go­dzić nie­jed­no prze­wi­nie­nie, je­że­li już zmu­szo­ny bę­dzie do nie­go się przy­znać. To­też nie by­li­śmy uspo­so­bie­ni do su­ro­wo­ści. Poj­mo­wa­li­śmy, że ta­kie po­ku­sy, ja­kim ule­ga­li człon­ko­wie Kon­wen­cyi i Ko­mi­te­tu bez­pie­czeń­stwa pu­blicz­ne­go, mu­sia­ły wy­sta­wiać na strasz­ne pró­by dziel­ność naj­sil­niej­szej cno­ty. Skłon­ni więc by­li­śmy za­wsze do pa­trze­nia z po­błaż­li­wo­ścią, – któ­ra nie­jed­ne­mu su­ro­we­mu mo­ra­li­ście zby­tecz­ną się wy­da­wa­ła, – na winy po­peł­nia­ne nie­raz przez za­cne i szla­chet­ne na­wet umy­sły, w unie­sie­niu wal­ki, pod odu­rza­ją­cym wpły­wem za­pa­łu i błęd­nie skie­ro­wa­nej żar­li­wo­ści ku spra­wie po­wszech­nej.

Z ta­kie­mi uczu­cia­mi od­czy­ta­li­śmy to dzie­ło, po­rów­ny­wa­jąc je z in­ne­mi opi­sa­mi wy­pad­ków, w któ­rych Ba­rére brał udział. Te­raz więc mamy so­bie za obo­wią­zek wy­ra­zić prze­ko­na­nie, któ­re­go­śmy po zba­da­niu rze­czy na­by­li.

Prze­ko­na­nie to jest: iż żad­na po­stać, czy to dzie­jo­wa, czy mi­tycz­na, ża­den czło­wiek, ża­den sza­tan – nie sta­nął tak bliz­ko ide­ału zu­peł­ne­go i osta­tecz­ne­go ska­że­nia, jak Ba­rére. Bo wszyst­ko to, co obu­dzą szcze­rą nie­na­wiść i co naj­wyż­szą po­gar­dę wy­wo­łu­je, w nim do­cho­dzi do nie­zwy­kłej i do­sko­na­łej zgo­dy. Miał on wpraw­dzie współ­za­wod­ni­ków w każ­dym pra­wie szcze­gó­le swe­go nie­go­dzi­we­go cha­rak­te­ru. Zmy­sło­wość jego była nie­zmier­ną; lecz przy­wa­rę tę dzie­lił Ba­rère z wie­lu zna­ko­mi­ty­mi i sym­pa­tycz­ny­mi ludź­mi. Czę­sto by­wa­li lu­dzie tak za­ję­cze­go jak on ser­ca; by­wa­li cza­sem jak on okrut­ni; by­wa­li, choć rzad­ko, jak on nik­czem­ni i jak on bez­czel­ni; by­wa­li może i tak wiel­cy kłam­cy, – choć nig­dy ta­kich nie spo­ty­ka­li­śmy ani w ży­ciu, ani w książ­kach. Lecz ze­braw­szy to wszyst­ko ra­zem: roz­pu­stę, tchó­rzow­stwo, pod­łość, zu­chwal­stwo, fał­szy­wość i bar­ba­rzyń­stwo, – otrzy­mu­je­my coś ta­kie­go, co w po­wie­ści na­wet na­zwa­li­by­śmy ka­ry­ka­tu­rą, a co w dzie­jach, rzec śmie­my, nie ma nic so­bie rów­ne­go.

By­ło­by krzy­czą­cą nie­słusz­no­ścią, wy­zna­je­my zresz­tą, czło­wie­ka w ta­kiem po­ło­że­niu bę­dą­ce­go jak Ba­rère są­dzić we­dług su­ro­wych za­sad. Tak też nie po­stą­pi­li­śmy, a sąd nasz o nim utwo­rzy­li­śmy po­rów­ny­wa­jąc go nie z ta­ki­mi nie­po­szla­ko­wa­nej du­szy po­li­ty­ka­mi, jak kanc­lerz D'Agu­és­se­au, jak ge­ne­rał Wa­shing­ton, jak taki Wil­ber­for­ce, albo lord Grey, ale z wła­sny­mi jego to­wa­rzy­sza­mi z Góry ("La­Mon­ta­gne"). Stron­nic­two to za­wie­ra­ło nie­ma­ło naj­gor­szych, jacy kie­dy­kol­wiek żyli, lu­dzi; ale ni­ko­go w niem rów­ne­go Ba­réro­wi nie wi­dzie­my. Obok nie­go Fo­uche wy­da­je się uczci­wym, Bil­laud ludz­kim, a Hébert, rzekł­byś, w god­ność się wzma­ga. Wszy­scy inni na­czel­ni­cy stron­nictw, po­wia­da p. H. Car­not, zna­leź­li orę­dow­ni­ków: jed­ni wy­no­szą Ży­ron­dy­stów, dru­dzy unie­win­nia­ją Dan­to­na, inni zno­wu ubó­stwia­ją Ro­be­spier­ra: je­den Ba­rére po­zo­stał bez obroń­cy. Lecz, zda­niem na­szem, ob­jaw ten bar­dzo ła­two się tłó­ma­czy: wszy­scy inni przy­wód­cy par­tyi mie­li ja­kie­kol­wiek za­le­ty; Ba­rère nie miał żad­nej. Zdol­no­ści, męz­two, pa­try­otyzm i ludz­kość ży­ron­dy­stow­skich sta­ty­stów hoj­nie wy­na­gra­dza­ły to, co było zdroż­ne­go w ich po­stę­po­wa­niu, i po­win­ny­by im oszczę­dzić obe­lgi po­rów­na­nia z taką fi­gu­rą jak Ba­rère. Dan­ton i Ro­be­spier­re by­li­to w isto­cie źli lu­dzie; ale u obu­dwu pew­ne stro­ny du­cha po­zo­sta­ły zdro­we­mi. Dan­ton był dziel­ny i sta­now­czy; lu­bił roz­ko­sze, wła­dzę, od­zna­cze­nie, miał gwał­tow­ne żą­dze i nie­pew­ne za­sa­dy, ale obok tego – nie­co męz­kie­go i po­czci­we­go uczu­cia; zdol­ny był do wiel­kich zbrod­ni, ale za­ra­zem i do przy­jaź­ni i do li­to­ści: więc, na­tu­ral­nie, znaj­du­je wiel­bi­cie­li w lu­dziach śmia­łe­go i krew­kie­go uspo­so­bie­nia. Ro­be­spier­re był czło­wie­kiem próż­nym, za­zdro­snym i po­dejrz­li­wym, o ser­cu za­twar­dzia­łem, o sła­bych ner­wach i po­nu­rym tem­pe­ra­men­cie. Lecz nie chcąc roz­mi­jać się z praw­dą, mu­sie­my przy­znać, że był bez­in­te­re­sow­nym, w po­spo­li­tem ro­zu­mie­niu tego sło­wa, że ży­cie jego do­mo­we było bez za­rzu­tu, oraz że szcze­rze od­da­ny był swo­im za­sa­dom po­li­tycz­nym i mo­ral­nym. Nie dziw prze­to, iż ma chwal­ców po­mię­dzy uczci­wy­mi, ale po­sęp­ny­mi i zgorzk­nia­ły­mi de­mo­kra­ta­mi. Że zaś żad­ne stron­nic­two nie wzię­ło Ba­réra w obro­nę, po­wód do tego ja­sny: Ba­rère nie miał ani jed­nej cno­ty, ani jed­ne­go na­wet cno­ty po­zo­ru.

Zda­je się wpraw­dzie, że Ba­rère nie był z na­tu­ry dzi­kim; lecz ta oko­licz­ność w na­szych oczach po­gor­szą tyl­ko jego winę. Są bo­wiem nie­szczę­śli­wi lu­dzie, skłon­ni od ko­leb­ki do po­nu­rych na­mięt­no­ści, lu­dzie, któ­rych krew jest samą żół­cią, któ­rym gorz­kie sło­wa i bez­li­to­sne po­stęp­ki są wro­dzo­ne, jak za­ja­dłe­mu psu war­cze­nie i ką­sa­nie. Przyjść na świat z ta­kiem fa­tal­nem ka­lec­twem – gor­szą jest klę­ską, niż uro­dzić się śle­pym lub głu­chym. Czło­wiek, któ­ry ma­jąc ta­kie uspo­so­bie­nie, zdo­ła je prze­zwy­cię­żyć i zmu­si sa­me­go sie­bie do ludz­kie­go i spra­wie­dli­we­go ob­cho­dze­nia się z pod­wład­ny­mi, wy­da­je się nam za­słu­gu­ją­cym na naj­wyż­sze uwiel­bie­nie. By­wa­ły przy­kła­dy po­dob­ne­go za­pa­no­wa­nia nad sobą; na­le­żą one do naj­świet­niej­szych try­um­fów fi­lo­zo­fii i re­li­gii. Z dru­giej zaś stro­ny, czło­wiek, któ­re­go przy­ro­da ob­da­rzy­ła ła­god­nym cha­rak­te­rem, a któ­ry jed­nak stop­nio­wo do­cho­dzi do udrę­cza­nia bliź­nich z obo­jęt­no­ścią, z za­do­wo­le­niem, a wresz­cie z ohyd­ną sro­go­ścią, za­słu­gu­je, na to, aby był uwa­ża­nym za wcie­lo­ną nie­go­dzi­wość; a ta­kim wła­śnie był Ba­rère. Dzie­je po­wol­ne­go upad­ku jego wiel­ce są po­ucza­ją­ce. Przy­niósł on z sobą na świat sła­bość, tchó­rzow­stwo i pło­chość; naj­lep­szą stro­ną du­szy, ja­kiej mu udzie­li­ła przy­ro­da, było ła­god­ne uspo­so­bie­nie. Praw­da, że nie bar­dzo-to był obie­cu­ją­cy ma­te­ry­ał, ale z ta­kie­go wy­ra­bia­li się nie­raz mę­czen­ni­cy i bo­ha­te­ro­wie pod wpły­wem wznio­słych uczuć wia­ry lub ho­no­ru, su­ro­we za­sa­dy bo­wiem tem są czę­sto dla sła­bych umy­słów, czem dla wą­tłych ciał sznu­rów­ki. Ale Ba­rère nie miał żad­nych zgo­ła za­sad. Cha­rak­ter jego po­zba­wio­ny był wszel­kiej mocy, tak wro­dzo­nej jak na­by­tej. Nig­dy ani w ży­ciu, ani w książ­kach nie na­tra­fi­li­śmy na umysł tak nie­sta­ły, tak da­le­ce bez­sil­ny, tak nie­zdol­ny do nie­za­leż­ne­go my­śle­nia i po­waż­nych upodo­bań, a tak sko­ry do od­bie­ra­nia i za­tra­ca­nia wra­żeń. Po­dob­ny był do wi­ją­cej się ro­śli­ny, któ­ra ko­niecz­nie musi o coś się opie­rać, a z od­ję­ciem pod­po­ry upa­da i mdle­je. Nie mógł on dźwi­gać sa­mo­dziel­nie ja­kiej­kol­wiek spra­wy na swo­ich wła­snych bar­kach, jak bluszcz nie może się wznieść na wzór dębu, a wi­no­rośl strze­lić w nie­bo na po­do­bień­stwo ce­dru li­bań­skie­go. W naj­lep­szym ra­zie, pod do­brym kie­run­kiem, w po­myśl­nych oko­licz­no­ściach, taki czło­wiek mógł­by się prze­śli­zgnąć przez ży­cie bez hań­by. Ale ten nie­do­łęż­ny sta­tek, gro­żą­cy za­to­nię­ciem wsku­tek wła­snej zgni­li­zny na­wet na ci­chej wo­dzie, ci­śnię­to na roz­hu­ka­ny oce­an, w taki hu­ra­gan, gdzie cała ar­ma­da dziel­nych okrę­tów zgu­bę zna­la­zła. Naj­słab­szy, naj­bar­dziej słu­żal­czy ze śmier­tel­ni­ków zna­lazł się na­gle dzia­ła­czem w re­wo­lu­cyi, któ­ra cały świat ucy­wi­li­zo­wa­ny u po­sad wstrzą­snę­ła. Z po­cząt­ku do­stał się pod wpływ lu­dzi szla­chet­nych i umiar­ko­wa­nych i od­zy­wał się mową szla­chet­ną i umiar­ko­wa­ną. Lecz wkrót­ce oto­czy­ły go dzi­kie i zu­chwa­łe umy­sły, nie co­fa­ją­ce się przed żad­nem nie­bez­pie­czeń­stwem i nie­krę­po­wa­ne żad­ne­mi skru­pu­ła­mi. Miał do wy­bo­ru: stać się albo ich ofia­rą, albo wspól­ni­kiem. Nie wa­hał się jed­nak w po­sta­no­wie­niu. Raz za­kosz­to­waw­szy krwi, nie po­czuł żad­ne­go obrzy­dze­nia; za­kosz­to­wał raz dru­gi – i bar­dzo we krwi za­sma­ko­wał. Od­tąd okru­cień­stwo sta­wa­ło się… w nim naj­przód na­ło­giem, po­tem – żą­dzą, na­ko­niec – sza­leń­stwem. Upa­dek jego na­tu­ry tak był zu­peł­ny i szyb­ki, że w cią­gu kil­ku mie­się­cy, z czło­wie­ka ucho­dzą­ce­go za ła­god­ne­go, prze­szedł w isto­tę pa­trzą­cą na roz­pacz i nę­dzę bliź­nich z ra­do­ścią sza­ta­nów, któ­rych Dan­te wi­dział czu­wa­ją­cych nad ka­łu­żą wrzą­cej smo­ły w Ma­le­bol­ge (Pie­kło, pieśń XVIII). Wie­lu miał współ­wi­no­waj­ców, ale od­zna­czył się po­mię­dzy wszyst­ki­mi sza­lo­ną ra­do­ścią, któ­rą zda­wał się uczu­wać po­śród dzie­ła znisz­cze­nia i śmier­ci. Upo­jo­ny krwią nie­win­nych i szla­chet­nych, śmiał się i wy­krzy­ki­wał mor­du­jąc, ry­czał okrop­ną pie­śnią i mio­tał się wście­kłym plą­sem wśród rze­zi. Lecz oto nad­cho­dzi na­gły i gwał­tow­ny zwrot for­tu­ny. Strą­co­no nędz­ni­ka z wy­żyn po­tę­gi w osta­tecz­ną hań­bę i zgu­bę. Cios wy­trzeź­wił go od­ra­zu. Roz­wiał się tu­man okrop­ne­go odu­rze­nia. Ale te­raz tak już był nie­po­wrot­ne spodlo­nym, że szko­ła prze­ciw­no­ści tyl­ko do więk­szej go ohy­dy po­py­cha­ła. Pa­no­wa­nie roz­wi­nę­ło w nim okrut­ne wy­stęp­ki, o któ­re nig­dy go nie po­dej­rze­wa­no. Inne zdroż­no­ści, mniej może ob­mier­z­łe, lecz bar­dziej god­ne po­gar­dy, wy­lę­gły się w nim przez ubó­stwo i upa­dek. Prze­ra­ziw­szy cały świat wiel­kie­mi zbrod­nia­mi, speł­nio­ne­mi pod płasz­czy­kiem za­mi­ło­wa­nia wol­no­ści, stał się naj­po­spo­lit­szem na­rzę­dziem de­spo­ty­zmu. Nie­ła­two od­szu­kać po­rząd­ku po­ja­wie­nia się wad jego; skłon­ni wszak­że je­ste­śmy do mnie­ma­nia, że w ogó­le nik­czem­ność jego była czemś rzad­szem i dziw­niej­szem jesz­cze, niż jego okru­cień­stwo.

Od­daw­na usta­lił się w nas taki po­gląd na cha­rak­ter Ba­réra; ale aż do prze­czy­ta­nia tych pa­mięt­ni­ków ży­wi­li­śmy pew­ną nie­uf­ność do tego po­glą­du, jak przy­sta­ło na sę­dzie­go, któ­ry wy­słu­chał jed­nej tyl­ko stro­ny. Wy­rok zda­wał nam się słusz­nym i pra­wie nie­zbi­tym, ale nie wie­dzie­li­śmy, co oskar­żo­ny ma do po­wie­dze­nia na wła­sną obro­nę; a że nie je­ste­śmy po­chop­ni do pa­trze­nia na bliź­nich albo jak na anio­łów świa­tła, albo jak na du­chów ciem­no­ści, więc po­dej­rze­wa­li­śmy, że może prze­sa­dzo­no zdroż­no­ści jego. Te­raz po­dej­rze­nia te usta­ły. Mamy przed oczy­ma czte­ro­to­mo­wą obro­nę, owoc czter­dzie­sto­let­niej pra­cy Ba­rèra. Bro­ni się on w niej, na­tu­ral­nie, od wszyst­kich waż­nych za­rzu­tów, w któ­rych, ro­zu­mie się, obro­na jest mo­żeb­ną. Ale czy od wie­lu obro­nić się jest w sta­nie? Ani od jed­ne­go.

Mnó­stwa oskar­żeń ob­cią­ża­ją­cych go ani wspo­mi­na. W ta­kich ra­zach, oczy­wi­ście, sąd musi prze­ciw nie­mu wy­ro­ko­wać, jako prze­ciw­ko nie­sta­wa­ją­ce­mu. W ogó­le jed­nak nic nud­niej­sze­go i bar­dziej su­che­go nad jego opo­wia­da­nie o wiel­kich spra­wach, w któ­re był wplą­ta­ny. Ze słów jego nic pra­wie no­we­go nie do­wia­du­je­my się o czyn­no­ściach Ko­mi­te­tu Oca­le­nia Pu­blicz­ne­go; ale za to czy­ta­my dłu­gą ga­da­ni­nę o tem, co za­szło przed jego wy­nu­rze­niem się z mro­ku i po za­pad­nię­ciu w mrok. A co naj­gor­sza, że jak tyl­ko prze­sta­nie pra­wić o dro­bia­zgach, za­czy­na za­raz pi­sać kłam­stwa, i ja­kie jesz­cze kłam­stwa! Kto nig­dy nie był pod zwrot­ni­ka­mi, nie wie co to są bu­rze i pio­ru­ny; kto nie oglą­dał Nia­ga­ry, sła­be ma po­ję­cie o wo­do­spa­dzie; a kto nie czy­tał pa­mięt­ni­ków Ba­rèra, nie poj­mu­je, co to jest kłam­stwo. Po­mię­dzy licz­ne­mi ro­dza­ja­mi, skła­da­ją­ce­mi się na wiel­ki ga­tu­nek Men­da­dum, od kil­ku wie­ków Men­da­dum Va­sco­ni­cum, czy­li kłam­stwo ga­skoń­skie, wy­so­ce ce­nio­no jako na­der ob­my­śla­ne i spe­cy­al­nie bez­czel­ne. Otóż po­mię­dzy kłam­stwa­mi ga­skoń­skie­mi, "Men­da­dum Ba­rèria­mim" nie­za­wod­nie naj­pysz­niej­szą jest od­mia­ną. Zna­ko­mi­ty to, za­praw­dę, okaz, zdol­ny za­ka­so­wać nie­jed­ne Men­da­cia, na któ­re przy­wy­kli­śmy pa­trzeć z uwiel­bie­niem.

Men­da­cium Wra­xal­lia­num (*) na­przy­kład, choć wca­le nie­do­po­gar­dze­nia, nie wy­trzy­mu­je z niem ani chwi­li po­rów­na­nia. Ale bez żar­tu, są­dzi­my, że bar­dzo tu zga­nić na­le­ży p. Hi­po­li­ta Car­not. Bo nie wąt­pi­my, że nie­go­rzej od nas zna on dzie­je Kon­wen­cyi, dzie­je, któ­re go żywo ob­cho­dzić mu­szą, nie­tyl­ko jako Fran­cu­za, ale i jako syna. Po­wi­nien był więc do­strzedz, że naj­waż­niej­sze twier­dze­nia, za­war­te w tem dzie­le są ta­kie­mi fał­sza­mi, ja­kich "Do­rant" Kor­ne­la, "Sca­pin" Mo­lie­ra, albo "Mon­sieur de Crac" Col­li­na d'Har­le­vil­le (**) nie­po­wsty­dzi­li­by się wy­gło­sić. Da­le­cy zresz­tą je­ste­śmy od czy­nie­nia p. Car­no­ta od­po­wie­dzial­nym za nie­praw­do­mów­ność Ba­réra. Ale p. Car­not prze­zie­rał te pa­mięt­ni­ki, wpro­wa­dził je w świat po­chleb­ną przed­mo­wą, na­zwał hi­sto­rycz­nym do­ku­men­tem wiel­kiej war­to­ści i ob­ja­śnił przy­pi­sa­mi. Mnie­ma­my więc, że tak po­stę­pu­jąc, przy­jął na sie­bie pew­ne zo­bo­wią­za­nia, o któ­rych, jak wi­dać, ani po­my­ślał; a zda­je się, że nie po­wi­nien był do­pu­ścić, iżby tak po­twor­ne wy­my­sły oka­zy­wa­ły się pod osło­ną jego na­zwi­ska, bez kil­ku cho­ciaż­by wier­szy u spodu stro­ni­cy, ku prze­stro­dze czy­tel­ni­ka.

Ogra­ni­czy­my się tym­cza­sem na wy­tknię­ciu dwu przy­kła­dów do­bro­wol­ne­go i roz­myśl­ne­go fał­szo­wa­nia wy­pad­ków przez Ba­rèra, a mia­no­wi­cie: opo­wia­da­nia jego o zgo­nie Mar­ji An­to­ni­ny i opi­su śmier­ci Ży­ron­dy­stów. Pierw­sze brzmi jak na­stę­pu­je: "Ro­be­spier­re z ko­lei wniósł pro­jekt wy­gna­nia człon­ków ro­dzi­ny Ka­pe­tów i sta­wie­nia Ma­ryi An­to­ni­ny przed try­bu­na­łem re­wo­lu­cyj­nym. Le­piej­by był uczy­nił do­ra­dza­jąc przy­go­to­wa­nia wo­jen­ne, któ­re­by na­pra­wi­ły na­sze nie­po­wo­dze­nia w Bel­gii i po­wstrzy­ma­ły po­stę­py kon­tra­re­wo­lu­cyi na za­cho­dzie" (t. II, str. 312).

Po­wszech­nie jed­nak wia­do­mo, że Ma­ryę An­to­ni­nę ode­sła­no do try­bu­na­łu re­wo­lu­cyj­ne­go nie w sku­tek do­ma­ga­nia się Ro­be­spier­ra, ale zgo­ła wbrew jego ży­cze­niu. Przy­to­czy­my na to je­den do­wód, ale sta­now­czy. Bo­na­par­te, nie ma­ją­cy tu naj­mniej­sze­go po­wo­du do prze­ista­cza­nia praw­dy, mo­gą­cy znać ją naj­do­kład­niej, a po za­ślu­bie­niu ar­cy­księż­nicz­ki, z na­tu­ry rze­czy prze­ję­ty chę­cią bliz­kie­go po­zna­nia lo­sów krew­nej swo­jej mał­żon­ki, wy­raź­nie utrzy­mu­je, że Ro­be­spier­re sprze­ci- – (*) Ma­cau­lay ma tu za­pew­ne na my­śli kłam­stwa Wra­xcal­la, (Sir N. W. Wra­xall urodź. 1751 r. w Bry­sto­lu zmar­ły w r. 1831) po­dróż­ni­ka, dzie­jo­pi­sa­rza i czyn­ne­go po­li­ty­ka an­giel­skie­go. Ten Wra­xall jest au­to­rem dzie­ła za­wie­ra­ją­ce­go dane o sta­nie i dzia­łal­no­ści po­li­tycz­nej Pol­ski p… t. "Me­mo­irs of the co­urts of Ber­lin, Dres­den, War­saw and Vien­na" (1799), Ksią­że Wo­ron­cow wy­to­czył Wra­sal­lo­wi pro­ces za jego Pa­mięt­ni­ki współ­cze­sne i za­miesz­czo­ne w nich fał­sze. Wra­xall jako hi­sto­ryk był mało po­wa­ża­nym; jako po­dróż­nik, ob­je­chaw­szy nie­mal całą Eu­ro­pę, wy­dał opis tej po­dró­ży, któ­ry wie­le po­wąt­pie­wań obu­dził. O in­nym Wra­xal­lu nig­dzie nia zna­leź­li­śmy wzmian­ki.

(**) Col­lin d'Har­le­vil­le, ko­me­dy­opi­sarsz fran­cuz­ki z dru­giej po­ło­wy XVIII w (1755 – 1806). Miał wiel­kie po­wo­dze­nie. "Mon­sieur de Crac" na­pi­sał w r. 1791. Naj­lep­szym z jego utwo­rów jest Sta­ry ka­wa­ler.

wiał się wy­to­cze­niu pro­ce­su kró­lo­wej (*). Któż-to istot­nie po­sta­wił wnio­sek o wy­gna­nie ro­dzi­ny Ka­pe­tów i od­da­nie pod sąd Ma­ryi An­to­ni­ny? Szcze­gó­ło­wą od­po­wiedź na to znaj­dzie­my w "Mo­ni­to­rze" (**). Oka­zu­je się z tej sza­cow­nej kro­ni­ki, że d… l Sierp… l793 r. pe­wien mów­ca wy­de­le­go­wa­ny przez Ko­mi­tet Oca­le­nia Pu­blicz­ne­go wy­gło­sił w Kon­wen­cyi dłu­gą i wy­pra­co­wa­ną mowę. Za­py­ty­wał na­mięt­ne­mi sło­wy: czem się to dzie­je, że wro­go­wie rze­czy­po­spo­li­tej cią­gle jesz­cze ma­rzą o po­wo­dze­niu. "Czy­to dla tego, wo­łał, że­śmy tak dłu­go za­po­mi­na­li o zbrod­niach Au­stry­acz­ki? Czy to skut­kiem dziw­nej na­szej obo­jęt­no­ści wzglę­dem krew­nia­ków daw­nych na­szych cie­mięż­ców? Czas już otrzą­snąć się z tego nie­po­li­tycz­ne­go odrę­twie­nia i wy­kar­czo­wać ostat­nie ko­rze­nie kró­lew­sko­ści z grun­tu rze­czy­po­spo­li­tej. Po­tom­ko­wie "Lu­dwi­ka Spi­skow­ca" niech będą za­kład­ni­ka­mi re­pu­bli­ki. Dość bę­dzie dwoj­gu dzie­ciom jego wy­zna­czyć tyle, ile nie­zbęd­nie po­trze­ba na wy­ży­wie­nie ich i utrzy­ma­nie. Skarb pu­blicz­ny nie po­wi­nien od­tąd wy­czer­py­wać się na isto­ty, któ­re zbyt dłu­go za uprzy­wi­le­jo­wa­ne uwa­ża­no. Lecz po za nie­mi kry­je się ko­bie­ta, któ­ra była spraw­czy­nią wszyst­kich nie­szczęść Fran­cyi, a któ­rej udział we wszyst­kich kno­wa­niach i spi­skach kon­tra­re­wo­lu­cyi od daw­na jest zna­nym. Spra­wie­dli­wość na­ro­do­wa do­po­mi­na się swo­ich praw nad nią. Trze­ba więc ją ode­słać do try­bu­na­łu na spi­skow­ców. Bo ugo­dziw­szy w Au­stry­acz­kę, damy do­pie­ro uczuć Fran­cisz­ko­wi, Je­rze­mu, Ka­ro­lo­wi i Wil­hel­mo­wi zbrod­nie ich mi­ni­strów i ar­mij". Mów­ca za­koń­czył wnio­skiem, aby Ma­ryę An­to­ni­nę od­da­no pod sąd i w tym celu prze­nie­sio­no ją na­tych­miast do Con­cier­ge­rie; oraz, aby na człon­ków "ro­dzi­ny Ca­pet", oprócz tych, któ­rzy się już znaj­do­wa­li pod mie­czem pra­wa i oprócz dwoj­ga dzie­ci Lu­dwi­ka, ogło­szo­no wy­gna­nie z ter­ry­to­ry­um fran­cuz­kie­go. Wnio­sek przy­ję­to bez roz­praw.

Ale któż-to i tę mowę i wnio­sek ten wy­gło­sił? Sam Ba­rère. Rzecz ja­sna tedy, że Ba­rère swo­je wła­sne pod­łe zu­chwal­stwo i okru­cień­stwo przy­pi­sał ko­muś, co win­nym bę­dąc nie­jed­nej może zbrod­ni, w tym ra­zie był czy­stym. Po­zo­sta­je tyl­ko za­py­ta­nie: czy go pa­mięć za­wio­dła, czy na­pi­sał fałsz z roz­my­słem?

Prze­ko­na­ny je­stem, że skła­mał świa­do­mie. Wy­daw­cy opi­su­ją pa­mięć jego jako szcze­gól­nie do­kład­ną i by­ła­by ona praw­dzi­wie złą, gdy­by nie za­trzy­ma­ła ta­kie­go jak ten wy­pad­ku. Praw­da, że ilość mor­derstw, w któ­rych Ba­rère póź­niej wziął udział, tak była wiel­ką, że mógł brać ła­two jed­no za dru­gie, że mógł za­po­mi­nać któ­rą cząst­kę co­dzien­nej he­ka­tom­by na śmierć wy­pra­wiał on sam, a któ­rą jego ko­le­dzy. Ale dwie oko­licz­no­ści do­wo­dzą, iż by­ło­by rze­czą – (*) O'Me­ara: Voix de Sa­in­te He­le­ne, II, 170.

(**) Mo­ni­tor z 2, 7, i 9-go Sierp­nia 1793 r. (Przy­pi­ski au­to­ra).

nie­do­uwie­rze­nia, iżby mógł prze­po­mnieć wda­nie się swo­je w spra­wę śmier­ci Ma­ryi An­to­ni­ny. By­ła­to naj­przód jed­na z naj­pierw­szych jego ofiar; po­wtó­re, – jed­na z naj­zna­ko­mit­szych. Naj­za­twar­dzial­szy zbój­ca pa­mię­ta, kie­dy pierw­szy raz krew prze­lał; a wdo­wa po Lu­dwi­ku nie była po­spo­li­tą pa­cy­ent­ką. Gdy­by cho­dzi­ło o ja­kąś tam mod­niar­kę, za­mor­do­wa­ną za ukry­wa­nie na pod­da­szu bra­ta, któ­re­mu wy­mknę­ło się słów­ko na klub Ja­ko­bi­nów; gdy­by się rzecz ty­czy­ła ja­kiej sta­rej mnisz­ki, wle­czo­nej na rusz­to­wa­nie za to, że mru­cza­ła na ró­żań­cu ja­kieś fa­na­tycz­ne wy­ra­zy, jak mó­wio­no wów­czas, to pa­mięć snad­nie mo­gła­by omy­lić Ba­rèra. Wy­ma­gać, aby pa­mię­tał wszyst­kich bie­da­ków, któ­rych po­tra­cił, by­ło­by taka samą nie­do­rzecz­no­ścią jak żą­dać, aby wie­dział ile szczypt ta­ba­ki za­żył. Ale cho­ciaż Ba­rère za­mor­do­wał nie­jed­ną set­kę istot ludz­kich, kró­lo­wą tyl­ko jed­nę o śmierć przy­pra­wił. W ży­ciu ma­ło­miej­skie­go ad­wo­ka­ta, któ­ry przed kil­ku laty czuł­by się uszczę­śli­wio­nym przez jed­no spoj­rze­nie, jed­no sło­wo córy tylu Ce­za­rów, to, że dziś mógł ją prze­zy­wać Au­stry­acz­ką, że mógł ją wy­pra­wiać z wię­zie­nia do wię­zie­nia, że mógł ją od­dać w ręce opraw­cy, – było nie­za­wod­nie wiel­kim wy­pad­kiem. Czy miał się tem chlu­bić, czy wsty­dzić się tego? Na to py­ta­nie mo­że­by­śmy się z wy­daw­ca­mi jego pa­mięt­ni­ków po­go­dzić nie zdo­ła­li; lecz są­dzi­my, że sami oni przy­zna­ją, iż za­po­mnieć o tem nie mógł.,Śmia­ło więc oskar­ża­my Ba­rèra o na­pi­sa­nie roz­myśl­ne­go fał­szu i nie wa­ha­my się do­dać, że nig­dy, w żad­nych po­szu­ki­wa­niach dzie­jo­wych, któ­ry­me­śmy się od­da­wa­li, nie na­po­tka­li­śmy tak wie­rut­ne­go kłam­stwa, prócz chy­ba tego, o któ­rem za­raz po­wie­my.

O po­stą­pie­niu z Ży­ron­dy­sta­mi Ba­rère mówi z na­le­ży­tą su­ro­wo­ścią. Na­zy­wa je okrut­nem bez­pra­wiem, do­ko­na­nym na pra­wo­daw­cach rze­czy­po­spo­li­tej. Opła­ku­je tych zna­ko­mi­tych de­pu­to­wa­nych, któ­rych, za­miast osa­dzić znów w Kon­wen­cyi, wy­pra­wio­no jak spi­skow­ców na rusz­to­wa­nie. Dzień ten, wy­krzy­ku­je, był dniem ża­ło­by dla Fran­cyi; oka­le­czo­no przed­sta­wi­ciel­stwo na­ro­du; za­chwia­no świę­tą za­sa­dę nie­ty­kal­no­ści wy­brań­ców ludu. Za­kli­na się, że żad­ne­go udzia­łu w wy­stęp­ku tym nie miał. "Zdo­by­łem się, po­wia­da, na cier­pli­wość, przej­rza­łem ca­łe­go "Mo­ni­to­ra", wy­no­to­wa­łem wszyst­kie oskar­że­nia, wszyst­kie wy­ro­ki aresz­to­wa­nia lub od­da­nia pod sąd de­pu­to­wa­nych. Nig­dzie na­zwi­ska mo­je­go nie znaj­dzie­cie. Nig­dy nie oskar­ży­łem żad­ne­go mo­je­go ko­le­gi, nig­dy żad­ne­go nie de­nun­cy­owa­łem, na żad­ne­go nie na­pi­sa­łem aktu ob­wi­nia­ją­ce­go" (t. II, str. 407).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: