- W empik go
Szkice węglem - ebook
Szkice węglem - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 218 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
We wsi Barania Głowa w kancelarii wójta gminy cicho było jak makiem siał. Wójt gminy, niemłody już włościanin nazwiskiem FranciszekBurak, siedział przy stole i z natężoną uwagą gryzmolił coś na papierze; pisarzzaś gminny, młody i pełen nadziei pan Zołzikiewicz, stał pod oknem i opędzał sięod much.
Much było w kancelarii jak w oborze. Wszystkie ściany popstrzone od nich straciły swój dawny kolor. Również popstrzone było szkło na obrazie wiszącym nad stołem, papier, pieczęcie, krucyfiks i urzędowe księgi wójtowskie.
Muchy łaziły i po wójcie, tak jakby po jakim zwyczajnym sobie ławniku, ale szczególniej nęciła je wypomadowana, woniejąca goździkami głowa pana Zołzikiewicza… Nad tą… głową unosił się ich cały rój; siadały na rozdziale włosów, tworząc żywe, ruchome, czarne plamy. Pan Zołzikiewicz podnosił od czasu do czasu ostrożnie rękę, a potem spuszczał ją nagle: dawał się słyszeć płask dłoni o głowę, rój wzbijał się brzęcząc w powietrze, a pan Zołzikiewicz schyliwszy czuprynę wybierał palcami trupy z włosów i rzucał je na ziemię.
Godzina była czwarta po południu, w całej wiosce panowała cisza, bo ludzie wyszli na robotę; za oknem tylko, kancelarii czochała się o ścianę krowa i od czasu do czasu ukazywała przez okno sapiące nozdrza, ze śliną wiszącą u pyska.
Czasem zarzucała ciężki łeb na grzbiet, broniąc się także od much, przy czym rogiem zawadzała o ścianę. Wówczas pan Zołzikiewicz wyglądał przez okno i wołał:- A hej! A żeby cię…Potem przeglądał się w lusterku wiszącym tuż koło okna i poprawiał włosy.
Na koniec przerwał milczenie wójt.- Panie Zołzikiewicz – rzekł z mazurska – niech ino pan napisze ten "rapurt", bo mię jakoś nieskładne. Przecie pan je pisarz.
Ale pan Zołzikiewicz był w złym humorze, a jak tylko był w złym humorze, wójt musiał sam wszystko robić.
– To i cóż, żem pisarz? – odparł z lekceważeniem. – Pisarz jest od tego, żeby pisywał do naczelnika i do komisarza; a do wójta, takiego jak wy, to wysobie sami piszcie.
Potem dodał z majestatyczną pogardą:- Albo to dla mnie wójt to co? Chłop, i basta! Zrób chłopa, czym chcesz… a chłop zawsze będzie chłopem.
Potem poprawił włosy i znów spojrzał w lusterko.Wójt jednak czuł się dotknięty i odrzekł:
– Patrzcie no się! A niby ja to z "koniusarzem" nie piłem arbaty? "
– Wielka mi rzecz herbata! – odparł niedbale Zołzikiewicz. – A może jeszcze bez araku?
– A nieprawda, bo z barakiem.
– To niech będzie z arakiem, a ja dlatego raportu nie będę pisał.
Wójt ozwał się gniewliwie:
– Kiejś pan taki delikatny fizyk, to czemu było prosić się na pisarza?
– A was się kto prosił? Ja tylko po znajomości z naczelnikiem…
– Wielga znajomość, a jak tu przyjadzie, to pan ani pary z gęby…
– Burak! Burak! ostrzegam, że wy jakoś nadto rozpuszczacie język. Mnie już wasze chłopy kością w gardle stoją, razem z waszym pisarstwem. Człowiek z edukacją tylko między wami ordynarnieje. Jak się rozgniewam, tak rzucę pisarstwo i was do diabła.
– Ba! i cóż pan będzie robił?
– Co? Albo to mi krokwie gryźć bez pisarstwa?Człowiek z edukacją da sobie rady. Już wy się o człowieka z edukacją nie bójcie. Jeszcze wczoraj rewizor Stołbicki do mnie powiada: "Ej ty, Zołzikiewicz! z ciebie byłby czort, nie podrewizor, bo ty wiesz, jak trawa rośnie." Powiedzcie głupiemu. Mnie plunąć na wasze pisarstwo. Człowiek z edukacją…
– O wa! to się jeszcze świat nie skończy.
– Świat się nie skończy, ale wy będziecie kwacza w maźnicy maczać i kwaczem w księgach pisać. Będzie wam ciepło, aż przez aksamit drąg poczujecie.
Wójt począł się drapać w głowę.
– Kiej bo pan to zara na zadnie nogi.
– A to nie rozpuszczajcie gęby…
– Juści, bo juści.
I znowu nastała cisza, tylko pióro wójtowskie z wolna skrzypiało po papierze.
Na koniec wójt wyprostował się, obtarł pióro o sukmanę i rzekł:
– Ano! z pomocą bożą skończyłem.
– Przeczytajcież, coście nagwazdali.
– Co miałem ta gwazdać. Wypisałem akuratnie wszyćko,co potrzeba.
– Przeczytajcie, mówię.
Wójt wziął papier w obie ręce i zaczął czytać:
"Do wójta gminy Wrzeciądza. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Naczelnik kozeł, żeby spisy wojskowe były dycht po Matce Bozkiej, atu u waju mentryki w parafii u dobrodzieja i też nasze chłopaki chodzą do waju na bandosę, rozumita, żeby były wypisane i bandośniki też przysłać przed MatkąBożka, jak skończone ośmnaście lat, bo jak tego nie uczyniła, to dostanieta po łbie, czego sobie i wam życzę. Amen."
Poczciwy wójt co niedziela słyszał, jak proboszcz kończył w ten sposób kazanie, zakończenie więc takie zdawało mu się równie koniecznym, jak i odpowiadającym wszelkim wymaganiom przyzwoitego stylu, a tymczasem Zołzikiewicz zaczął się śmiać…
– To tak? – spytał.
– A to niech pan napisze lepiej.
– Pewno, że napiszę, bo mi wstyd za całą Baranią Głowę.
To rzekłszy, Zołzikiewicz siadł, wziął pióro w rękę, zatoczył nim kilka kół jakby dla nabrania rozpędu i począł szybko pisać.
Wkrótce zawiadomienie było gotowe; wówczas autor poprawił włosy i czytał, co następuje:
"Wójt gminy Barania Głowa do wójta gminy Wrzeciądza! Tak jak spisy wojskowe, z polecenia władzy wyższej, mają być gotowe na dzień ten i ten, roku tego a tego, tak zawiadamia się wójta gminy Wrzeciądza, ażeby metryki włościan baraniogłowskich, nachodzące się w kancelarii parafialnej, z takowej kancelarii wyjął i do gminy Barania Głowa w samym skorym czasie nadesłał. Włościan zaś gminy Barania Głowa, znajdujących się na robociźnie we Wrzeciądzy, na tenże dzień przystawić."
Wójt chciwym uchem łowił te dźwięki, a twarz jego wyrażała przejęcie się i niemal religijne skupienie ducha. Jakże to wszystko wydało,mu się pięknym, uroczystym, jak na wskroś urzędowym. Oto, na przykład, choćby ten początek: "Tak jak spisy wojskowe" etc. Wójt uwielbiał to: "Tak jak", ale się go wyuczyć nigdy nie mógł, a raczej zacząć wprawdzie umiał, ale dalej ani rusz! A u Zołzikiewicza płynęło to jak woda, że nawet i w kancelarii w powiecie lepiej nie pisali. Potem tylko ukopcić pieczątkę, kropnąć nią o papier, ażeby stół trzasnął, i ot co!
– No, juści, co głowa, to głowa – rzekł wójt.
– Ba – rzekł udobruchany Zołzikiewicz – przecież pisarz to jest ten, co książki pisze.
– A to pan i książki pisze?
– Pytacie, jakbyście nie wiedzili, a księgi kancelaryjne któż pisze?
– Prawda – rzekł wójt. I po chwili dodał:
– Spisy pójdą piorunem.
– Wy o to patrzcie, żeby się pozbyć ze wsi ladaców – Bogać ich się tam pozbędzie!
– A ja wam mówię, że naczelnik skarżył się, że w Baraniej Głowie lud niedobry. Wciąż, powiada, piją. Burak, powiada, ludzi nie pilnuje,więc się też na nim skrupi.
– Ba! dyć ja wiem – odrzekł wójt – że się wszywko na mnie krupi. Jak Rozalka Kowalicha zległa, sąd kazał jej dać dwadzieścia pięć dlatego tylko, żeby na drugi raz pamiętała, że to, powiada, dziewce nieładne. Kto kazał? Ja? Nie ja, jeno sąd. A mnie do tego co? Niechta sobie i wszystkie zlegną. Sądkazał, a potem na mnie.
W tym miejscu krowa z łoskotem uderzyła o ścianę, że aż się kancelaria zatrzęsła. Wójt zawołał głosem pełnym goryczy:
– A hej, żeby cię wciornaści! Pisarz, który przez ten czas siadł na stole, począł znów przeglądać się w lusterku.
– Dobrze wam tak – rzekł – czemu się nie pilnujecie. Z tym piciem będzie tak samo. Jedna parszywa owca wszystkim dowodzi i ludzi ciąga dokarczmy.
– Pewnikiem, że nie wiadomo, a co do picia: jenszy się też potrzebuje napić, jak się napracuje w polu.
– A ja wam mówię tylko to, jednego Rzepy się pozbyć i wszystko będzie dobrze.
– Cóże mu ta łeb urwę?
– Łba mu nie urwiecie, ale teraz spisy wojskowe. Ot zapisać by go w listę, niechby pociągnął los, i basta.
– Toczę on żeniaty i chłopaka ma już rocznego.
– A kto by tam wiedział. On by na skargę nie poszedł, a poszedłby, to by go i nie chcieli słuchać. W czasie branki nikt nie ma czasu.
– Oj panie pisarzu! panie pisarzu! musi panu nie o pijaństwo chodzi, ino o Rzepową, a to tyło obraza boska.
– A wam co do tego. Wy patrzcie ot, że i wasz syn ma dziewiętnaście lat i że takoż musi losować.
– Wiem ci ja o tym, ale ja go nie dam. Jak nie będzie można inaczej, to i wykupię.
– O! kiedyście taki bogacz…
– Ma tam Pan Bóg u mnie trochę koprowiny, niewiela tego jest, ale może i wstrzyma.
– Ośmset rubli koprowiną będziecie płacić.