- W empik go
Szkice z Anglii - ebook
Szkice z Anglii - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 414 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sobota, upragniony dzień w całej Anglii, dla j tych którzy pracują, dla wszystkich, którzy się czegoś spodziewają, dla każdego zresztą, kto bierze, lecz nie dla tych, którzy muszą dawać… Jest to dzień wypłaty robotnikom, służącym, urzędnikom, najmu za mieszkanie, piekarzowi i rzeźnikowi, kupcom en gros i małym dostawcom. Banki są przepełnione, czeki przebiegają z rąk do rąk, ruch, życie, a przy obrocie pieniędzy i ich napływie, wesołość i dużo uciechy.
Co za wygoda, jak kraj zyskuje pod względem ekonomicznym przez przyspieszone termina wypłat. Cyrkulacya podniesiona, małym kapitałem można obracać 52 razy na rok. Na tak krótki czas łatwo obliczać sperandy, układać budżeta, w końcu oszczędzać, składać do kas, nie tracąc jednej godziny z przyrostu procentu.
Obrót bieżącego kapitału angielskiego, ma się w stosunku do obrotu innych krajów, w których miesięczne wypłaty są uświęcone, jak 52 do 12. Dodajmy do tego wielki ruch weksli z miesięcznym i trzechmiesięcznym terminem, które posiadają zaufanie takie same jak papiery publiczne, a poznamy
[jeszcze jedną więcej przyczynę, kolosalnego bogactwa Anglii.
Na kontynencie posiadacze kapitału, przemysłowcy i bankierzy, wypłacając w miesięcznych ratach gaże, więżą kapitał i centralizują go, obracając nim przez cały miesiąc, na własną korzyść. Tamują tym sposobem jego ruch, przeszkadzając rozdrobieniu, a zatem wzrostowi i powtórnemu z nadwyżką skupieniu.
Wzrost i obrót kapitału, można śmiało porównać, do uprawy zboża. Z zebranego plonu gromadzimy ziarno do spichlerza, aby je ztamtąd wywieść i przy siejbie rozdrobić, w nadziei powtórnego obfitszego zbioru. Im częściej moglibyśmy powtarzać tę operacyą, tem częstsze i obfitsze byłyby nasze zbiory.
Czuję, żem się źle przedstawił przy pierwszem wystąpieniu; jestem nudny jak stary profesor, który o niczem innem nie umie mówić, jak o swoich książkach, lub ekonomii. Stracę reputacya przyjemnego człowieka i w końcu nie będę się mógł ożenić, chyba z sawantką, która mi odda rękę, dla uświęcenia zasady powagi rozumu i nauki…
Szczęściem wybiła godzina 2-ga, nie w nocy, ale po południu! Bank angielski zamyka swoje podwoje, nerw życia przecięty, serce Londynu – City, raz jeszcze drgnęło i stanęło, nie bije już! Żelazne okiennice banków, jak czarna śmierć wychylają się z piwnic przy zgrzycie zębatych kół i szczęku łańcuchów. Czy które z dzieci ośmieli się gospodarzyć gdy ojciec legł, lub tylko spać się położył? Cisza nalega na City, robi się pusto i straszno, jak gdyby zaraza przeszła… uciekających wywożą omnibusy i i koleje żelazne.
Za to w innych częściach miasta, ruch podwojony; publikhauzy, czyli po naszemu szynki, przepełnione; teatra w oblężeniu, dobry humor wybucha humbugiem angielskim, jak zwyczajnie kiedy się ma pieniądze w kieszeni i pewność, że będzie się je miało za tydzień. Można sobie pozwolić małego wybryku, to jest wypić pell-ell, lub stautu po 12 kufli, lub 24 szklanek grogu, a nabrawszy animuszu, wybić się, aby lecząc się, mieć nazajutrz zajęcie. Nareszcie iść do teatru wyśmiać się, albo wypłakać. Nie mówię już o cyrkach! ktoby się mógł tam dostać, wobec tłumów amatorów czekających po cztery godziny przed drzwiami kasy. Widzieć konie i klownów w Sobotę, należy do wygranych dnia.
Na rynkach i targach widzimy tłok, spowodowany przeważnie przez płeć nadobną, a wiekiem poważniejszą. Oszczędność przedewszystkiem, ztąd walka o cenę dochodzi do zenitu wytrwałości. Wszystkie produkta ulegające zepsuciu, jak mięso i ryby, co godzina, zacząwszy od 4-tej po południu spadają w cenie; nieprzedane tracą na wartości, gdyż jutro nie można ich zbyć. Missesy z bijącem sercem śledzą ruch tego wznoszenia się i spadku, cierpliwość godna uwielbienia. Koło godziny 7-ej wieczorem, cena spada o trzecią część, damy szturm przypuszczają lecz gdy w miarę wzrostu pokupu, cena się podnosi, damy odchodzą, czekając spokojnie na pewną ofiarę.
Nareszcie 11-ta w nocy. Tu kończy się wyczekiwanie, trzeba kupić, albo być jutro głodnym, bo czasu tylko godzina. Atak rozpoczyna się na całej linii, zabierają co jest, a wtedy i ceny podskakują w miarę bicia serc, z obawy by się nie zostało w Niedzielę bez objadu.
Dwunasta na zegarach miasta, rozbraja zapaśników; nieubłagany policmen stawia tamę zabiegom, obie strony zadowolone wracają do siebie.
Nie wszyscy, nie wszyscy niestety mają Sobotę tak pełną powabu i uśmiechu na jutro. Przedsiębiorcy, którym nie przyjęto roboty, fabrykanci którzy nie przedali swych wyrobów, a którzy gotówki nie mając, nie mogą wystawić czeku do swego bankiera, rzemieślnicy, którzy nie wykończyli zamówień, ci wszyscy znajdują się w położeniu nie do pozazdroszczenia. Należy płacić robotnikom, a tu nie ma czem; pożyczyć? pewno się już pożyczyło gdzie tylko można, obfita w Anglii mina kredytu, prawdopodobnie wyczerpana, a tu trzeba bądź co bądź czas próby, lub czas gniewu losu przeczekać. Samemu łatwiej przecierpieć, ale robotnikom, służbie musisz zapłacić koniecznie, niezbędnie, nieodwołalnie!
Niezapłacony w Sobotę robotnik idzie prosto do obwodowego komisarza magistratu, wymienia nieodebraną sumę, którą zapisują do książki, i po sprawdzeniu, natychmiast za właściciela lub majstra wypłacają. Lecz wtedy ciężko i smutno! nie płacącemu wytaczają w Poniedziałek proces, za zawód i niedotrzymanie zobowiązań karząc dyscyplinarnie. Cóż tedy robić, chcąc się ratować? Trzeba zabrać własny zegarek, żonie kolczyki, lub broszkę, nareszcie materyał fabryczny, narzędzia, suknie, pościel… i te zanieść do zastawu aby uniknąć ruiny i wstydu.
Robotnik musi być zapłacony w oznaczonej godzinie, robotnik musi być zdrów i mieć siły, gdyż w jego zdrowiu i sile spoczywa produkcya państwa, siła narodu, zwycięztwo konkurencyi. Robotnik angielski, mówi prawo, powinien mieć możność żywienia się regularnie, jeść mięso i pić dobre, mocne piwo! Dla tego jeżeli siłę robotnika angielskiego oznaczymy na 100, to w tym stosunku siła przeciętna robotnika francuzkiego wypada na 75, niemieckiego na 50, a polskiego na 30. Robotnik francuzki je więcej chleba jak mięsa, niemiecki przeważnie chleb, a polski wyłącznie ziemniaki i barszcz.
Czuję, żem się zestarzał, ciągle wracam do ekonomii i to tak zawzięcie, że nawet sawantka namyślać się będzie, ażaliż ma iść za mnie z obowiązku, lub też z poświęcenia. Lecz cóżem winien że Roscher wymyślił to obliczenie, a nie skorzystać ze sposobności, aby je przytoczyć, cóżby sobie pomyślano, a co gorzej powiedziano? Nasze damy, a zresztą wszystkie na świecie damy, lubią erudycyą i lubią gdy ich znajomi i przyjaciele mają sławę uczonych, tylko uczoności nie znoszą; protegują one uczonych, dowcipnych, wesołych, mówiących przyjemnie o wszystkiem, a tak czarująco o niczem. Tak, o niczem, w któremby atoli zawsze było coś, chociażby lekkie westchnienie, lub spojrzenie łzawe…
Wspomniałem o mięsie. Gosposie z mej ojczyzny tłustych łąk a chudych i twardych mięs, chodźcie, patrzcie, uwielbiajcie, zazdrośćcie, możecie nawet płakać, rozumie się ze złości. Oto baran jak wół, a wół jako słoń! Czterdzieści funtów mięsa bez kości i żył, mięsa pulchnego, ciemno czerwonego w jednej bryle!
Nie ma na świecie mięs, jak w Londynie i Anglii całej, to też nie ma zdrowszych i silniejszych ludzi, nie ma nigdzie piękniejszych dzieci, i szlachetnych miss śliczniej zbudowanych.
Gdybym był wielkim człowiekiem, zawołałbym wielkim głosem: mięsa dla szczęścia ludzkości, do jej wzrostu, do dobrego bytu, a z niego pracy, cywilizacyi, zdrowia i moralności!
Lud nasz żyjąc wyłącznie ziemniakami, musi pić wódkę, aby je strawił, do której się przyzwyczaja nabierając z czasem nieprzezwyciężonego pociągu. Wódka z kartofli nie tylko że upaja i odurza, ale nieraz wpływa na rodzaj obłędu umysłowego, stając się najczęściej u nas przyczyną częstych zbrodni, niewytłómaczonych, ani złym charakterem, ani nikczemnemi pobudkami obwinionych.
Rozpowszechnienie użycia mięsa u ludu, skuteczniej przyczyni się do wstrzemięźliwości jak wszystkie przysięgi, których organizm żywiony ziemniakami i barszczem spełnić nie może, bo nie jest wstanie.
Zdaje się, że to niesłychanie ciekawa kwestya, jakim sposobem nagromadzona przeszło czteromilionowa ludność, może być zaopatrzoną co dzień w świeże mięso, jeżeli zważymy iż wyżywienie półmilionowej armii, należy do najtrudniejszych zadań wojny.
Wszystkie wielkie rzeczy, dla tego że wielkie, muszą być proste i naturalne. Prostota jest przymiotem wielkości, naturalność podstawą prawdy.
Na przecięciu czterech podziemnych linji kolei żelaznych, w środku Londynu, stoi majestatycznie ze szkła i żelaza zbudowana olbrzymia halla w stylu włoskim, wyłącznie przeznaczona na skład i przedaż mięsa. Rano, przed świtem lokomotywy ciągną setki wagonów pełne wyprawionych już sztuk bydła, przybyłych z okolic Londynu, z całej Anglii, nareszcie z kontynentu. Podziemnemi otworami dostają się wprost do halli, dla nabywców en gros, a ci dopiero odprzedają cząstkowym przekupniom, kupującym po kilkanaście, lub kilka sztuk, którzy znowu odstępują swe zapasy krając na ćwierci, tak nazwanym butikierom, stykającym się bezpośrednio z konsumentami. Wozy i wózki zalegające plac halli rozwożą mięso po mieście do pomniejszych składów i sklepów; tę same usługę oddają koleje. W dwie godziny cała czynność jest załatwioną, tak że już o godzinie 7 rano świeże mięso czeka na dobre apetyty angielskie. Gentlemeni wychodząc rano do City, do ofisów (biór) lub za interesami mogą przy herbacie zjeść kawał rozbifu, kotlety zaś, obłożone chlebem schować do torebek, których niezapominają ze sobą zabrać. Dla tego to tak często widać Gentlemenów, po ulicach Londynu z torebkami w rękach.
Pracować jak wół, a jeść jak koń… Co za niefortunne a nawet gminne porównanie! Kto inny nie omieszkałby napisać: pracować jak Syzyf, jeść zaś jak Vitelius cesarz rzymski, krótkotrwały pan świata. Co do mnie, muszę wyznać, że klasyczne to porównanie nie byłoby właściwe. Tu niema ani pracy Danaid, ani syzyfowej, tu jest praca przedewszystkiem produkcyjna. I jeżeliby kto chciał śledzić postęp, który budując natem co już jest zbudowane, wznosi się w nieskończoność, i jeżeliby pragnął nauczyć się jak można korzystać z czasu, miejsca i okoliczności, aby czas pomnożyć przez pracę, pracę zaś.
rozdrobnić, i pomnożyć przez czas; a wszystkiego tego dokonać bez niczyjej opieki, protekcyi; bez pomoc}' rządu, ten niech przyjdzie tu, patrzy, słucha, a zebrawszy co się da, niech wraca do swojej ojczyzny, nie żeby głosić wielkie idee, lecz aby w pracy być przykładem. Pokrwawi on sobie ręce z początku, uderzając o obojętność i niechęć, często złą wolę, najczęściej zazdrość, lecz byle jednę drogę zbudował, na jeden nowy tor ludzi popchnął, a praca jego będąca z początku przykładem tylko, stanie się później źródłem odrodzenia. Należy jednak albo zwyciężyć, albo wcale nie zaczynać, aby usiłowania nasze nie świeciły zawsze pomnikami ruiny i dobrych chęci.
Anglik długo się namyśla i dobrze siły oblicza, zanim cokolwiek rozpocznie, zanim przyłoży rękę do dzieła. Lecz gdy raz postanowi, nie cofnie się; nie ma trudności, którejby nie usiłował zwyciężyć… nie ma ofiary którejby nie poniósł… W Anglii też dzieła, tak pojedynczych ludzi, jak wielkich stowarzyszeń, rzadko kiedy upadają, i to jest główną podstawą charakteru angielskiego.
Anglik jest śmiały, przedsiębiorczy i wytrwały, ciska się jak wąż, idąc naprzód, chociażby w prostopadłej skale wypadło mu nożykiem schody wykuwać. Niemiec ostrożny ale cierpliwy, napada na jednego, gdy jest w dziesięciu: woli on bezpiecznie obchodzić w około przez rok cały, aniżeli odbyć tę drogę w dniu jednym, narażając się na niebezpieczeństwo. – Polak uderza w jednego na dziesięciu i często uda mu się pobić, po czem obejrzawszy się w około, niewiedząc co robić dalej, powraca do domu.
Proszę mnie nie posądzać o chęć dawania memu narodowi nauk moralnych, jednak mówiąc prawdę, zaglądnąwszy w nasze dzieje przypomnijmy sobie, jakeśmy pięknie wykłuli Niemców pod Grünwaldem i do domu uciekli…, nie mówiąc już o Turkach i Tatarach.
Cytować fakta to nie moralizować; fakta to dzieje, a dzieje to przeszłość ulepiona z krwi i łez, rozumu i ambicyi, poświęcenia i pragnień, wytrwałości i niechęci, zdrady i odstępstwa… Gdy za dużo łez i westchnień, rozpływa się wszystko i gdzieś ulata w etery; gdy za mało krwi i wytrwałości, budowa pęka, rozpada się na części i sypie w gruzy… Jak Anglik zawsze i wszędzie jest wytrwałym, niech na dowód posłuży fakt na pozór drobny, lecz zawsze charakterystyczny, zaczerpnięty z mych własnych wspomnień. Szliśmy ze Szwajcaryi przez Mont-Blanc do Włoch, na dolinę Aosty, do konchy, utworzonej z Padu, Ticina, Addy, na klasyczną ziemię walk, rozstrzygających o losach świata, i sztuki przodującej cywilizacyi. Było nas czterech: dwóch Anglików, Francuz i ja… Wychodząc powiedzieliśmy sobie, że znajdziemy nową drogę przez olbrzyma gór europejskich, i w tym jeszcze roku wszyscy się pożenimy.
Niecierpliwy Francuz cofnął się nazajutrz; ja zostałem dla ocalenia honoru narodowego i przez osobistą ambicyą; Anglicy zaś dla tego że postanowili przejść i wyszukać nową drogę. Przez dziesięć dni tułaliśmy się po śniegach, gdy na dole lipcowe słońce świeciło; w końcu zabrakło nam żywności Nareszcie co za rozkosz! na drugiej stronie Alp do – bijamy do szałasu pasterza… a chociaż z odziębienia mieliśmy rany na nogach, ręce zaś i uszy odmrożone, mimo to radość i duma ze zwycięztwa nie miały granic. Nowa droga oznaczona na mapie.
Co do kwestyi ożenienia, jednemu z nas prowadziłem w tym roku młodą, piękną i zarumienioną miss do ołtarza.. Na weselu pito zdrowie odważnych podróżników. Panna młoda z kieliszkiem w ręku zbliżyła się do mnie, a podając mi białą rączkę, rzekła: "Nie opuściłeś pan mego męża, którego wprawdzie nie znałam, gdy był w niebezpieczeństwie; naród do którego pan należysz, musi być szlachetnym, Francuz uciekł!
Niech żyje Polska! zawołano, Francuzi uciekają! – "Panowie! przerywam, podnosząc mój kieliszek, wnoszę toast na cześć narodu, który zwycięzkim marszem przeszedł Europę, głosząc zasady praw człowieka, a jeżeli uzurpacya jego została pokonaną, to tylko przez Anglików!"
Pomimo objadowej powagi entuzyazm był widoczny; młodzi wznosili toasta wolności, a starzy pili zdrowie Wellingtona.
Co do pozostałych podróżników romans jeszcze nie skończony. Na południowym stoku Alp, w okolicach wielkiego Grotharda, spotkałem wróżkę cygankę która mi przepowiadając przyszłość radziła poślubić osobę lekko utykającą na jednę nóżkę.
W rok później pokochałem Miss, Miss nie pokochała mnie. Tańczyliśmy walca na trzy pas, ja wzdychałem, a Miss się śmiała.
Był to poranek, Miss jechała konno, ja szedłem pieszo. Gdy w tem koń się zrywa, odsadza, unosi, biegnę… Szanuj przynajmniej tajemnicę serca, czy chcesz być plotkarzem własnych uczuć?…
Cokolwiekbądź, Anglik dotrzymał i drugiej połowy przyrzeczenia.
Przed samą 12 w nocy jeden ze znajomych zaproponował mi, żebym albo wypił z nim szklankę ponczu, którego skład niedawno wymyślił, albo się z nim boksował. Wybrałem rozumie się pierwsze; przyprawa była szczęśliwie ułożoną… Głowa mi nieco cięży, lecz kto w Sobotę wraca w nocy do domu z lekką głową, ten nie ma przyjaciół, nie ma stosunków, samotny żyje tylko dla siebie, ucieka od towarzystwa. Jakąż ma wartość taki człowiek na pustyni wśród ludzi? W Anglii jest się częstowanym i trzeba częstować chcąc żyć, być dobrze uważanym, robić interesa… Spać mi się chce, zasnę więc kamieniem, mogę to śmiało powiedzieć, nie bojąc się wymówek zapomnienia, braku uprzejmości i pamięci. Są chwile w życiu… Dobranoc.II.
Poważny profesor zapytuje nagle przytomnego chłopca:
– Czego jest najwięcej w Anglii?
– Czego jest najwięcej w Anglii? najwięcej w Anglii proszę pana profesora jest szynków i kościołów, odpowiada malec rezolutnie.
Powaga profesora została zachwianą a ścisłość naukowa kazała ten fakt sprawdzić. Oblicza więc profesor wiele razy był w szynku a wiele w kościele i w innych miejscach, chwieje się w swych i przekonaniach, a nie mogąc wybrnąć używa fortelu, rzucając jeszcze jedno pytanie:
– A o szkołach zapomniałeś?
– Szkoły, proszę pana profesora dopiero za ostatnich rządów Wihgów, pod przewodnictwem Gladstona wzrosły w dwójnasób. Torysi dla oświaty nic nie zrobili, zostawiając naukę: wolności i księżom. Torysi są niegodni.
Pan profesor niestety był torysem.
– A ty kto jesteś, zawołał cały zaczerwieniony.
– Ja jestem wihg i mój ojciec należy do wihgów i mój dziadek był wihgiem.
– A czy wiesz, jak jest accusativum od asinus?
– Mogę nie wiedzieć, a jednak być uczciwym wihgiem i nie powiem czy wiem, bo pan profesor chcesz mię sprowokować.
– To wyjdź za drzwi! krzyknął profesor wściekły.
– Wihgi nie wychodzą, ale torysi wyjdą nie długo z ministerstwa.
Tego było za wiele; wezwano pomocy i zamknięto chłopca do kozy.
Po lekcyi pan profesor zadowolony, że jednego wihga uczynił nieszkodliwym, choć na parę godzin, zbliża się do wizyterki, chcąc przez nią zobaczyć, co mały zbrodniarz porabia. Zaledwo jednak okienko otworzył, i twarz wsunął, ręka chłopca chwyta torysowski nos.
Książka i parasol wypadają z rąk profesorskich.
Oburzony tem zuchwalstwem przebrzydłych wihgów rzucających się na prawa, porządek, kościół i poważny jego nos, drzwi szybko odmyka. Mały zbrodniarz czekał na tę chwilę przyczajony do ziemi, a gdy profesor szukał chłopca na wysokości jego wzrostu, on jak zając wypadł mu z pod nóg.
– Ojcze wihgów prześladują! woła chłopiec wbiegając do domu zdyszany.
– Wihgów prześladują? powtarza ojciec zawijając rękawy do boksów.
Całe zajście skończyło się uściskiem syna przez ojca, za zwycięztwo nad torysami i przeniesieniem chłopca do szkoły zostającej przeważnie pod kierownictwem wihgów.
Przytomny i rezolutny malec wypowiedział całą prawdę, o czem możemy się przekonać oglądając nowobudujące się miejscowości w Londynie.
Londyn ma kolosalną przestrzeń i jest nadzieja, że jeżeli będzie tak dalej wzrastał w stosunku do ludności, z czasem dosięgnie Duwru, Bostonu, Manchestru. Ziemi nie żałują.
Kilku przedsiębiorców obiera pewną przestrzeń przytykającą do miasta, zakupują, lub wydzierżawiają, jeżeli to jest własność Lorda. Oznaczywszy główną ulicę, która się nazywa Road, łączą z nią poprzeczne i prostopadłe Street, zwożą materyał, zakładają koleje jako komunikacye przyspieszające pracę, i w przeciągu czterech, a najdalej sześciu miesięcy, całe partye czyli określoną część zabudowują odrazu.
Domy są zwykle ściśnięte, zabudowane jednym szeregiem o dwóch oknach, albo jednopiętrowe, które złączone po dwa, tworzą odrębne grupy, wśród klombów kwiatów i drzew.
Zieloność wszędzie: od frontu drzewa i kwiaty, z drugiej strony ogródki gospodarskie przegrodzone jedne od drugich murem, na szerokość domu, czyli na szerokość dwóch okien.
Przypominamy sobie jeszcze ze wspomnień starożytnego Rzymu: zaniedbanie na ulicach, wygodę i zbytek w domu, przepych w łazienkach, a wspaniałość na placach i w senacie. Narody żyjące politycznie i publicznie, chociaż pragną okazałych miejsc gdzie walczą, zawsze jednak tęsknią do zacisza domowego, do wygody i przyjemności w chwili wypoczynku. To samo można powiedzieć o naszych Bretonach. Anglik walczy w parlamencie i na mityngach, bawi się lub rozprawia w klubach, ale za to odpoczywa, rozkoszy rodzinnego pożycia i ciepła domowego ogniska używając we własnym tylko domu. Dom jego to świątynia, do której zaledwie wybranym wejść wolno.
Każdy dom to jedno oddzielne mieszkanie jednej rodziny, składa się z kuchni i jadalnego pokoju w suterenach, z dwóch pokojów na dole, z… salonu i gabinetu na pierwszem piętrze, jak również z dwóch pokoików na drugiem, a często i na trzeciem. Schody wewnątrz stanowią komunikacyą; dywany są pierwszem niezbędnem umeblowaniem, kąpiel obok pokoju sypialnego, a w każdym pokoju kominek, od końca Września do Kwietnia zniczowym ogniem świecący.
Lecz jakże można tak odbiegać od przedmiotu, a gdzież są kościoły i owe budynki pobudzające do animuszu naszych wyspiarzy, o których wielkiej liczbie mówił chłopiec rezolutny?
Zaczynam być rozwlekły… Ha gdybym miał farby Murylla, a fantazyą Słowackiego, kilkoma wierszami skreśliłbym obraz, który skończoną całością nieskończonej piękności, budziłby pragnienie oglądania Anglii, pozwalając domarzyć, czego nie wypowiedziało zbyt krótkie słowo. Lecz czemu niemam ani żywych farb, ani skrzydeł fantazyi? Dla czego mój mózg nie posiada tak ułożonych zwojów jak oni je mieli? Kto temu winien? Przypadek – odpowiadają z uśmiechem politowania p. Büchner i uczony wielki Darwin. Gdyby chciał przypadek, byłbyś pięknym jak Apollo, a wielkim jak Cezar. Jeżeli więc w przypadku jest zamknięta tajemnica istnienia świata, jeżeli zamiast dowcipu wypadek dał mej głowie niespokojność myśli, która mi każe rwać w kawały moje opowiadanie, to rzucam te porwane strzępy wołając: Nie, jam nie winien, ale wypadek układu świata i mych zwojów mózgowych! Bierzcie, co mam, lub podrzyjcie do reszty.
Wspomnieć o Büchnerze przy budowie kościołów, a nie przeżegnać się, gdy się jest katolikiem, i nie przytoczyć przekleństwa ze starego testamentu, gdy się należy do prezbiteryanów, jest zaiste zuchwalstwem godnem dziewiętnastego wieku i kontynentu. Inaczej dzieje się u nas na prawowiernej wyspie. Zaledwo wzniesie się kilka nie wielkich ulic, zaraz w pośrodku dźwiga się gmach dla Boga anglikańskiego, obok zaś dostatnie mieszkanie dla pastora. Jeżeli w spółce, budującej ulice, znajduje się prezbiteryanin, przybywa kaplica tegoż wyznania, a jeżeli jest i kongregacyonalista, który ma sperandę na swoich współwyznawców to w takim razie i on stawia swemu Bogu przybytek. Ministrowie obsługujący kaplice jako nie protegowani przez rząd, nie mają stałych schronień.
Obok bożych przybytków, z uwzględnieniem rogów ulic, mieszczą się pomniejsze sale, dość gustownie przybrane, otwarte z jednaką szczerością dla wszystkich wyznań, w których bez waśni w zgodzie sąsiedzkiej, widzisz jak brendy obok wisky, staut obok pell-ell, z chrześciańską cierpliwością pastora i ministrów, czekają na spragnione gardła lokatorów pustych jeszcze ulic. Mamy więc szynki. A szkoła? ho! ho! do szkoły jeszcze daleko… Nie wiadomo wiele będzie dzieci, kto dopomoże, ile da rząd.
A jednak dzieci muszą się teraz uczyć; przymusowe nauczanie przeprowadzone w ostatnich zaledwo latach, to wielka zasługa Gladstona, to niespożyty dla niego pomnik, to wielki fakt, który odrodzi Anglią, zatrze bijącą różnicę kast, wyzwoli lud z niewoli zaniedbania, odrętwienia i dzikich instynktów, tak jak już został on wyzwolonym ze zbytku pracy zabijającej jego umysł i siły. Torysi nie lubią uczonych służących i politykujących robotników, a pastorowie nie znoszą w ludzie filozofów, gdyż ich samych jest zadaniem rozświecać mu ciemne drogi życia, kruszyć sumienia, utwierdzać w wierze i zapewniać wieczne szczęście.
Według ich przekonania, kościół jest najlepszą szkołą dla ludu, a kazanie najzdrowszą dla niego nauką. Wierzono temu bardzo długo, a im silniejszą była ta wiara, tem głębiej lud zapadał w ciemnotę barbarzyństwa, ohydne nałogi i dzikość. W mieście nie chodził on nawet do kościoła, nie mając czarnego surduta i cylindra na głowie, na wsi zaś nie pokazałby się w nim bez obuwia. Takich zresztą nie potrzeba w kościele wcale; oni nawet za miejsce nie mają czem zapłacić. Wszak wiecie, że kto u nas chce usiąść w kościele, ten miejsce musi sobie kupić… Położenie co dzień stawało się groźniejszem; dwie warstwy społeczeństwa musiały stanąć przeciwko sobie. Jedna w obronie tradycyi i własności, druga w imię sponiewieranego człowieczeństwa, zmaltretowanej cywilizacyi i w obronie bytu.
Dopiero wobec niebezpieczeństwa zrozumiano zbrodnię zaniedbania, a strach zrodził poczucie obowiązku. Kuto więc nowe prawa w parlamencie, zwoływano rady, otworzono szerokie wrota prywatnym usiłowaniom.
Bojaźń stała się powodem zainteresowania i pomocy rządzących, państwu przekazano wypełnienie obowiązków, które na niem ciężyły od chwili poczucia potrzeby zaradzenia złemu. A to od kiedy istnieje? Zajrzyjcie w tajniki sumień i zbłąkanych myśli warstwy uprzywilejowanej, oneby wam napisały smutne dzieje nienawiści i pogardy dla tych, którzy za nią przelewali krew na polach bitew, i oddawali ciężką pracę na twardej roli.
Dwadzieścia lat zaledwie upływa, odkąd sprawa oświaty stała się w Anglii ogólnem zajęciem, naglącą sprawą, kwestyą do rozwiązania. W tym krótkim przeciągu czasu, Anglia dobiła się przymusowej nauki, zaprowadzając szkoły bezwyznaniowe w tym żarliwie protestanckim kraju; rzuciła miliony ze składek prywatnych na wzniesienie szkół, wyuczyła tysiące profesorów gimnastyki i mustry, i dalej pracuje niezmordowanie. A rezultaty?… będziemy mówili o nich wszędzie i zawsze.IV.
Zaledwie uszliśmy kilkadziesiąt kroków, gdy na mało zaludnionej jeszcze ulicy, postrzegliśmy wysoką misses, od stóp do głowy czarno ubraną, idącą z pośpiechem. Mijając się z nami – podała mi zadrukowane dwie ćwiartki papieru, dodając: "Niezapomnij o 6-ej. ''
Na jednej stronie karty, którą otrzymałem, było wydrukowane wielkiemi głoskami. "Bóg jest nieomylny" na drugiej zaś ogłoszenie, że w kościele metodystów, na oznaczonej ulicy, będzie miał kazanie na powyższy temat, dżentlemen, sławny pryczer *
–-
* Preach (wymawia się pricz) kazać (mówić: kazania) Praecher (priczer) Kaznodzieja.
w całej dzielnicy; a nie mniej sławny jego pomocnik, objaśni wyjątek z Biblii, podwójnie dużemi literami odtłoczony na papierze.
– Jakiż jest cel w rozdawaniu tych kart? zagadnąłem kapitana.
– Bardzo naturalny; aby ściągnąć jak największą liczbę ludzi do kościoła, zachęcić ich i zapisać na listę metodystów, a w końcu opodatkować na rzecz kościoła, kaznodziei, szkoły i zarządu.
Na małym placyku, utworzonym z przecięcia dwóch ulic, jakiś dżentelmen, młody człowiek z wystającemi kośćmi policzkowemi zajęty był układaniem, przy pomocy dwóch jeszcze dżentelmenów, cienkich listewek z drzewa, które przyniósł z sobą. Stanęliśmy, przypatrując się robocie. W parę minut z dobranych deszczułek powstało małe podwyższenie, dodano do niego poręcz na dwóch drążkach; wszystko to razem ześróbowano i chudy dżentelmen wstąpiwszy na to miniaturowe rusztowanie, ręce oparł o poręcz, a oczy podniósł w górę. W pozycyi tej, pozostawał aż do zebrania się kilkunastu osób około improwizowanej ambonki. Wtedy zaczął opowiadać o śmierci Chrystusa dla naszego zbawienia.
"Czyby który z was przelał swoję krew i oddał życie za przyjaciela, matkę, żonę lub brata?" wołał blady pryczer, – "nie, ani ja, ani wy, nie jesteście do tego zdolni, a Chrystus oddał za nas krew i życie, i w tem dowód, że jest Bogiem!…"
Oburzony byłem na demoralizującą mowę młodego pryczera; chcąc przekonać o boskości Chrystusa, odbierał nam to właśnie, co jedynie uświęca i uszlachetnia ludzkość, poświęcenie. Jeżeliby on nie oddał życia swego za nic i za nikogo, to przecież aż nadto mamy ludzi, którzy inaczej pojmują i pojmowali przyjaźń, miłość a nawet poświęcenie swoje dla wiary.
– Chodźmy! – szepnął mi kapitan, gdyż po jednym jeszcze frazesie, byłbym wstanie wyboksować tego opryszka publicznej moralności.
Uśmiechnięta miss, w popielatej sukni, niebieskim szalu i kapeluszu tegoż koloru zatrzymuje nas skinieniem ręki; stajemy. Miss rzuca badawcze na nas spojrzenia, następnie z jednego pakiecika wyjmuje kartkę, a oddając ją kapitanowi, uśmiecha się szydersko. Z drugiego wysuwa zadrukowany papier i wręcza mi, lekko spuszczając oczy, poczem kłania się z taką dystynkcyą i odrzuceniem głowy, że aż wstrzęsły się na jej ramionach złote loki.
Treść kartki kapitana zawierała satyrę na padalczy ród męski, znany ród uwodzicieli, czyli wężów: ja zaś otrzymałem opowieść snu, jakim Miss nawiedzoną została przed dziesięciu laty. W tym to czasie Miss była narzeczoną, a sen przestrzegał ją, że jej oblubieniec jest zdrajcą. Na tej podstawie Miss zerwała stosunki, a w przyszłości przekonała się, że gdyby tego nie uczyniła była pierwsza, przedstawiciel padalczego rodu gotów był sam zerwać… Na końcu powieści znalazłem dodatek, jakoby sen, na pocieszenie przyrzekał jej szczęście rodzinne, spokój i umiarkowany dobrobyt. Na samym dole kartki był dopisek że Miss posiada w banku 600 funtów i adres. – Okaz ten, rzekł kapitan, należ do Irlandyi. Mnie dostały się przekleństwa, tobie nadzieje… Miss \ musi być starszą na pensyi i oprócz utrzymania, posiada dochodu 20 szylingów * na tydzień, którym j gotowa podzielić się z wężem, lub padalcem, jeżeli tylko przysięże przed stopniami ołtarza poprawę, a zatem dozgonną wierność.
– Przyznam się, że to zbyt oryginalny środek objawiania swych przekonań, snów i zamiarów.
– Nasz to rodzimy, odpowiedział kapitan, prawdziwie angielski, sposób anonsów, wynaleziony w Albionie; on to dał pochop do zakładania matrymonjalnych dzienników i takichże kantorów.
Miss irlandzka oddaliła się od nas pośpiesznie na kilkanaście kroków; następnie zwolniła kroku, oglądając się dwa razy. Widocznie zostawiała nam, czas do namysłu.
Nie namyśliwszy się niestety, zwróciliśmy naszą uwagę na nowego Spikera, stojącego po drugiej stronie wielkiego publikhauzu. Ogorzała twarz, ręce spracowane, poczciwy wyraz i serdeczność przeświecająca z całej postaci i ruchów – pociągnęły mnie i zatrzymały.
– Ti-teker,** szepnął mi kapitan, – gdyż ich uprzywilejowane miejsca są zazwyczaj obok szynków. Towarzystwo to jest liczne i bogate.
Zbliżyliśmy się o tyle, aby dobrze słyszeć mówiącego.
Uczciwy rzemieślnik, w rzewnych i naturalnych słowach, opowiadał ciężką dolę robotnika, gdy go -
* 20 szylingów stanowi 1 funt czyli 25 franków, jeden zatem szyling stanowi 24 sou czyli 1 frank i 4 sou.
** Teatakter – należący do towarzystwa wstrzemięźliwości… tylko herbatę.
namiętność pijaństwa zwycięży, a za nią wejdzie do domu nędza, upodlenie i choroba.
– "Każdy z nas, kochani słuchacze, może zarobić na tydzień od dwóch, do trzech funtów. Czyż to nie dosyć, aby żyć skromnie i wygodnie, mieć węgle na kominku, kawałek mięsa, szklankę herbaty i książkę lub gazetę? Czyż nie dosyć, aby z uskładanych oszczędności ubrać żonę jak misses, córki jak piękne miss, iść z niemi do parku, teatru, lub zrobić wycieczkę? Po tych słowach towarzyszka mówcy uśmiechnęła się do nas serdecznie, a dwie ładne i rumiane miss, – spuściły oczy, bawiąc się parasolkami. Rodzina to mówcy przyprowadzona na świadectwo prawdzie słów propagandy.
– "Natomiast dziś – kończył orator, – zostawiając choćby część zarobionych pieniędzy w szynku, jestżeś pewny, że za pół roku nie zostawisz połowy, a za rok całego zarobku? Jakież tego następstwa? Sam zdziczejesz jak zwierzę, obojętnie patrząc na żonę w łachmanach, i rad będziesz, gdy córka twoja z nędzy i zimna opuści dom, idąc na ulicę sprzedawać się, aby, z zarobionych haniebnie pieniędzy, rzucić ci jałmużnę, którą zaniesiesz do szynku."
Podczas tej mowy członkowie towarzystwa Ti-tekerów rozdawali kartki zadrukowane statutem stowarzyszenia i adresami biór, dla chcących się zapisać. Jak zawsze w Anglii: wszystko praktycznie i krótko.
– Z kolei rzeczy, należy nam jeszcze odwiedzić, – zadecydował kapitan, – i tych którzy nie zarabiając trzech funtów na tydzień, nie mają ani przyzwoitego odzienia, ani na kupno miejsca w kościele, skutkiem czego drzwi świątyń wszelkich sekt i wyznań są dla nich zamknięte.
– Cóż w tym dniu porabia wasze towarzystwo, czyli arystokracya?
– Jeżeli w którym dniu mają zamiar nasze wysokie sfery obchodzić urodziny spleenu, powinny na tę uroczystość wybrać niedzielę. Wszystko co w powszedni dzień uważane jest za oznakę dobrego tonu i obowiązków towarzyskich, w niedzielę staje się "szoking." W dniu tym jeździć nawet do kościoła szoking, gdyż do dobrego tonu należy, mieć własną kaplicę. Oddawać wizyty, szoking, grać na fortepianie – szoking, w karty – szoking, jeździć konno, lub na spacer szoking, iść do klubu, szoking.
– Cóż nie jest nareszcie szoking?
– Nudzić się to znaczy poświęcać się dla gminu, dla podtrzymania w nim wiary. Starsi drzemią w fotelach, a młodzież czyta zawzięcie. Bogate mieszczaństwo, rade naśladować arystokracyą, czyni to samo. Patrz w okno parteru tych dużych domów: oto Mister zagłębiony w myślach, Miss lub Misses z książką w ręku. Często się zdarza, że wiele dam, wiadomości swoje zawdzięcza samotnie przepędzonym niedzielom. Niedoczytana książka w dniu tym, kończy się nazajutrz, a czasami i po całym tygodniu. Tym sposobem wytwarza się rozciekawienie, budzące potrzebę wiedzy.
– Cóż to za chorągiew? zawołałem zdziwiony.
– Rozpoznamy i to godło powoli, ze spokojem, nie zdradzającym najmniejszego podziwu, jak tylko przystoi prawdziwym dżentelmenom, odrzekł uśmiechając się kapitan.
Nadchodzimy. Do przenośnej ambony przymocowano wysoki drążek czerwony, z powiewającą u szczytu chorągwią dwukolorową. Na niebieskiej części wydrukowane "Proroctwo Ezechiela," a na czerwonej połowie. "O rozszerzeniu Chrystianizmu, " Łysy niewielki człowiek, cienkim głosem opowiadał o wielkim wpływie misyi w Japonii i w Chinach.
– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, – objaśniał mię kapitan, że to pryczer najęty, i płacony przez "Christjan evidens sosajti"*. Zamożne to i uczone towarzystwo wysyła ulicznych mowców na place publiczne, i na dysputy z bezwyznaniowcami swoich teologów.
– Zkądże się rekrutują ich mówcy uliczni?
– Zwykle z rzemieślników, lub małych kramarzy, oczytanych w Biblii; dostają oni funta na tydzień, za kazanie w niedzielę po południu, a wieczorami, w dnie powszednie. Słabi mówcy, lecz lekki to chleb, przytem silna protekcya, czy to do bogatego ożenienia, czy też gdy idzie o poparcie w interesach. Ha, na dole biznes, u góry bojaźń i ambicya, wyzyskują gorącą wiarę i gotowość ofiary.
Wstępujemy na Scheredeach. Niskie domki, wąskie uliczki. Na trotoarach przed domami leżą mężczyźni w grubem obuwiu i kostjumach nieco zaniedbanych, w towarzystwie stojących dam, przystrojonych w perkalowe, czysto wyprane suknie; lecz za to włosy ich w poetycznym nieładzie. Rozmowa przeplatana humbugiem toczy się około kwestyi otwarcia szynków, na którą to chwilę oczekuje towarzystwo.
–-
*) "Stowarzyszenie dowodów chrześciańskich."
Nie ma jednak miejsca, do którego nie trafi zapał religijny i zamiłowanie do misyi. Z jednej z uliczek wysuwa się miss zakwefiona woalem, podchodzi do leżącego robotnika, podając mu zadrukowany papier.
– Dołóż do tego szylinga, odpowiedział spokojnie leżący na ziemi robotnik, – to przyjmę.
– Thankyou*, odpowiedziała zawoalowana miss, głosem męczennicy, oddając tę same kartę jednej z kobiet.
– Precz stara żabo, burknęła pracownica.
– Thankyou, odpowiedziała poświęcająca się, kierując swoje kroki w chęci oddania tejże karty siedzącemu na progu, pożółkłemu na twarzy, zdaje się tragarzowi.
– Wiesz co – odezwał się tragarz, dziecko moje słabe leży obok chorej matki. Kaszle, nieskarży się nawet, nie ma już sił, a mnie z żalu serce pęka; – uciekam, aby nie patrzeć. Przynieś buljonu, lub kup lekarstwo, to przyjmę.
– To nie mój biznes – odpowiada miss.
– W takim razie idź precz! zawołał tragarz. Oburzeniu tragarza towarzyszyły, ciche ale wymowne dodatki.
– Thankyou, odrzekła męczennica, idąc dalej, lecz wszędzie ta sama odprawa. Nie przyjęto ani jednego egzemplarza.
– Czy to wszystko, – rzekłem do kapitana, co się robi dla waszego ludu?
– O nie, objawy, które teraz widzisz, są tylko -
* Tenkju dziękuję.
hypokryzyą, które lud przyjmuje, jak na to zasługują. W rzetelnym kierunku robi się bardzo wiele, zacząwszy od Pibodi-domów, a skończywszy na przymusowej oświacie, której skutki okażą się po dojściu do pełnoletności dorastającego pokolenia. Zresztą o tem wszystkiem później, gdyż czas już i na mnie.
– A ja – odpowiedziałem, uśmiechając się, – mam zamiar pójść jeszcze na jedno kazanie.
– Śpiesz się, śpiesz! weź omnibus, a życząc ci zbudowania się, przypominam wtorek: pójdziemy do klubu.
– Do widzenia! – zawołałem, gdyż w tej chwili ujrzałem nadjeżdżający tramwaj. Wskoczyłem, nie zatrzymując go w biegu i za kwandrans znajdowałem się w okolicach moralnego królowania mojej gospodyni wraz z jej bratem.VI.
Przed drzwiami domu szanowny pan Snape poważnie zanurzył rękę do kieszeni, wyjął klucz, otworzył nim drzwi sklepu, wszedł, zapalił gaz, a oświecając drogę, prosił swych gości. Podałem rękę siostrze pana Snape, przeprowadzając ją przez ciasną furtkę, wyciętą w zatarasowaniu niedzielnem drzwi i okien. Sklep przedstawił się wspaniale i okazale. Na dole beczułki z oliwą, dalej wielkie kręgi sera, obok masło, tuż przy nich słonina, a na górze w blaszanych skrzyniach, owa musztarda, żółta jak złoto, na której to proszek mają być zmieleni niewierni.
– Rozglądałem się z uszanowaniem po tych dowodach zamożności pana Snape. Gospodarz postrzegł moje podziwienie i uśmiechem protekcyi i wdzięczności zbliżył się do mnie.
– Eh! ser, to bagatelka, szepnął mi, w porównaniu z tem co jest w piwnicach i na składach koło doków. Robią się małe expedycye na prowincyą a przedewszystkiem do Manszester, gdzie, pod kierunkiem syna, mam trzy sklepy.
Wzruszony poważnem stanowiskiem pana Snape poszedłem na górę. Na pierwszem piętrze zastaliśmy nakryty stół, zastawiony do wieczerzy, a za stołem, obok kominka, stojącą pannę Elżbietę, zdrobniale miss Liii Snapa. Czarna suknia zapięta pod szyję, obszyta białą kryzą a Ia Maria Stuart, spięta emaliowaną broszką, z po za której wychyla się bladoróżowego koloru szyjka, nazwana łabędzią; okrągła bródka, różowe wązkie, mocno wycięte usta z zabłąkanym uśmiechem, figlarny nosek, ciemne oczy, myślące czoło i ciemnych włosów warkocze, – oto panna Liii, którą całuje głośno stryjenka.
– Okropność, Liii, okropność! mówiła szybko zdejmując kapelusz, gdybyś widziała jak twój ojciec upokarzał faryzeuszów! a oni, z podszeptów dyabła, jak się mścili, a jak ich Bóg ukarze, zobaczysz jutro na rysunku…
Korzystając z czasu patrzałem na spokojną twarz, melancholijny uśmiech i otwarte czoło sympatycznej synowicy, przed którą na stoliczku leżała, otwarta książka. Miss była nieco roztargnioną; czyby ją miały nużyć sprawy kościelne, czy może ambarasować moja obecność?… Stryjenka nie pozwala na zbyt długie z mej strony obserwacye; a przedstawiając mnie Liii, nagłym zwrotem zapytuje:
– Powiedz, ser, jakie na tobie wrażenie zrobił spokój wymowy mego brata, mimo piorunujących słów?
– Ser cudzoziemiec, odpowiada Liii, podając mi na przywitanie rękę, nie miał czasu poznać charakteru i odcieni naszej wymowy; zresztą na kontynencie nie brakło mu sposobności słyszeć pierwszorzędnych mówców, zatem mój biedny ojciec pewnie nie zwrócił jego uwag.
Stryjaneczka już była na doje, aby "dobrej'' kobiecie, którą los dał jej za bratowę, pomódz do przyrządzenia wieczerzy.
– Dla czego pani swego ojca nazywa biednym, gdy przeciwnie miał on chwile, w których czuł się szczęśliwym, a te są tak rzadkie w życiu.
– Gdybyś ser znał wszystkie przejścia od czasu, jak ojciec zdecydował się kupić, lub wynająć kościół dla ugruntowania i oczyszczenia prezbiterjanizmu, gdybyś wiedział wiele znosimy od tej chwili trosk i kłopotów, żałowałbyś nas, a przedewszystkiem mnie, zmuszonej mimowolnie uczestniczyć w tych zabiegach.
– Zdecydował się wynająć kościół? powtarzam zdumiony.
– Jes ser, odpowiada spokojnie miss, nie domyślając się mego zdumienia; od chwili jak na Kensigton ogłoszono sprzedaż, lub wynajęcie kościoła, ojciec mój zwyczajne godziny dnia poświęca swym interesom, a zbywający czas i niedziele zabiegom około opanowania świątyni. Widzisz więc pan, że mu nic nie zostaje dla rodziny. Przytem jako głowa nowej reformacyi we wzmocnionym odcieniu purytańskim, nie może odwiedzić ani teatru, ani koncertu, żadnej zabawy, żadnej użyć rozrywki. Czyż się mylę, mówiąc, że jestem biedną córką biednego ojca?
– Gdy atoli nadzieje pana Snape urzeczywistnią się przez wynajęcie, lub kupienie kościoła, nie ulega wątpliwości, że po zrobieniu ofiary Bogu, odpocznie.
– Przeciwnie panie, odpowiada tym razem zdziwiona miss, w wynajętym kościele ojciec mój zostanie pierwszym dygnitarzem, aby co niedzielę miewać kazania przed południem i po obiedzie, i dla tego przez cały tydzień nie odpocznie, będąc zajęty administracyą kościoła, interesami wiernych, szkołą, propagandą, a może wynajmowaniem i stawianiem nowych kościołów.
– I dla tego pani samotność swą dzielisz z najprzyjemniejszą towarzyszką, książką, rzekłem do Liii.
– Poezyę Longfellowa, odpowiada miss, podając mi otwartą książkę.
– Co za szczęśliwe zdarzenie, zawołałem; przypadek chciał, abym poznał panią w chwili czytania jednej zwrotki, jaką znam, tego poety, i często ją powtarzam w rodzinnej mej mowie:
"O ty nie skonasz jak wieczorne zorze,
I jako gwiazda cicho nie zagaśniesz.
Duszy twej – jako rosy nie wypija słońce!…
Skonasz zaprawdę, ty skonasz bez wieści.
Lecz wprzódy nędza siły twoje znęka,
Tylko w naturze mrze się bez boleści,
Sprce człowieka kawałami pęka."
– Czy i pan miałbyś potrzebę pocieszać się taką rezygnacyą, zapytała Liii.
– Czy i pani, dla której życie jest jeszcze tajemnicą, świat nadzieją i przyszłością, myślałabyś o pękaniu z boleści serca?…
Miss zarumieniła się, następnie zbladła, a uśmiechając się smętnie, dodała:
– My często ze zbytku szczęścia szukamy niebezpieczeństw, a ze zbytku rozkoszy życia pragniemy boleści.
– Jest jakaś tajemnica, pomyślałem, w serduszku Liii, jak niemniej i to jest tajemnicą, jakim sposobem ta młoda dzieweczka, wychowana w prezbiterjańskim obozie, nie mając innego wyjścia na świat, jak tylko przez sklep ojca, – mogła posiąść tyle wdzięku, elegancyi, prostoty i poetycznej rzewności, których żadna szkoła dać nie może.
Dżentelmeni z panem Snape, po krótkiej naradzie w jego pokoju, wchodzili jeden za drugim do pokoju jadalnego, siadając przy stole. Rumiane a ogolone ich twarze, nastrojone udaną surowością, robiły ich podobnymi do księżyców w pełni…
Pan Snape przywitał córkę, całując ją w czoło. W tej chwili weszła pani Snape w białym czepku z popielatemi wstążkami mocno zarumieniona (nie wiadomo tylko czy pod wpływem wzruszenia, czy też od węgli, które smażyły pudding, a biegnąc z czułością kochanki do pana Snape, ściska go za rękę, patrząc trwożliwie w oczy męża, w jej przekonaniu wielkiego człowieka.
– Rachela opowiedziała mi wszystko, mówiła serdecznie. Myślałam ciągle podczas waszej nieobecności o tobie, mój mężu, prosząc Boga o wasze zwycięztwo.
– I Bóg wysłuchał twej prośby! Porażka dzisiejsza będzie jutro tryumfem dla naszego kościoła, wygłosiła uroczyście Rachela.
Dżentelmeni, którzy powstali dla uściśnienia ręki pani Snape, kiwali głowami potakująco. Mister Kuk nadzwyczaj poważny, szeroko ramienny o chudej podłużnego owalu twarzy, o zaciśniętych ustach i gęstch brwiach, jak się później dowiedziałem, kandydat na drugiego kaznodzieję przyszłego kościoła, – podniósł rękę do góry głosząc te pamiętne słowa:
– Zaprawdę mówię wam, słowa tej kobiety mam odwagę uważać za proroctwo.