- W empik go
Szklanny człowiek - ebook
Szklanny człowiek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 228 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiesz pan – mówił mi mój znajomy – jakie są moje wyobrażenia o różnicy między ludźmi, którą tworzy urodzenie i pochodzenie. W osiemnastym wieku, a nawet już w naszych czasach, wyobrażenia takie nazywano przesądami i potępiano je jako wsteczne. Obecnie rehabilitował nas Darwin i cały zastęp jego wyznawców. Dziedziczność przymiotów fizycznych i umysłowych nie ulega już żadnej wątpliwości, dowiedli tego uczeni, którzy nie mogą być podejrzewani o przesądy arystokratyczne, bo są przecież filarami przeciwnego obozu i doktryny ich wypisane są jako dewiza na sztandarze demokratycznym. Jeżeli przed wiekami, kiedy siła fizyczna, męstwo i pewna energia ciała i umysłu dawała jednym wyższość nad drugimi, pewna liczba ludzi odznaczała się tymi przymiotami do tego stopnia, iż wywalczyła sobie odrębne, uprzywilejowane stanowisko socjalne; jeżeli następnie wskutek tego, co panowie nazywacie przesądem, a co w ślad za Darwinem nazwę doborem, ludzie żenili się wyłącznie z córkami rodzin równych pod względem zalet duszy i ciała własnym ich rodom, to zalety te z pokolenia szły na pokolenie i istnieją dzisiaj. Szlachectwo nie jest tedy jakimś nieuprawnionym i nienaturalnym wymysłem, ale ma swoje podstawy fizjologiczne, mój panie. Nie przeczę, że szlachcic może się wyrodzić fizycznie lub moralnie, ale wiadomo, że les exceptions prouvent la regle . Szlachcic musi się wyrodzić, ażeby być tchórzem, łotrem, niezdarą i ciemięgą, a nie-schlachcic musi się wyrodzić, ażeby być podobnym do szlachcica.
Za młodych moich czasów nie znano jeszcze Darwina, ale ten darwinizm szlachecki, który wyznaję, tym żywiej istniał w tradycji. Unikaliśmy styczności z ludźmi od nas niższymi, a co najważniejsza, mezalianse nie były tak w modzie, jak są obecnie. Nie wiem, czy zdarzyło się raz w dziesięciu latach, by szlachcic ożenił się z nie-szlachcianką, co się zaś tyczy tego, by wydał córkę za człowieka bez herbu, to było okropnością, o której nikt by nie mógł był pomyśleć bez dreszczu.
Pamiętam jak dzisiaj, było to w adwencie roku 18… Ciotka moja, pani Pstrzykalska, z domu Niemirska (jedna Niemirska była za Dygowalskim, urodzonym z księżniczki Kantymirskiej, a babka mojej ciotki, Niemirska, była primo voto za Horodeckim, którego brat ożenił się z kasztelanką Kłusowską), owóż tedy moja ciotka przyjechała do miasta i prowadziła dom otwarty, Były w domu dwie panny, obie już nie pierwszej młodości, ale jak powiadam, matka ich była z domu Niemirska, a Pstrzykalscy są herbu Wczele z tą odmianą, że kładą na hełmie Topór, bo jeden Pstrzykalski ożeniony był z Ossolinską. O starszą, Otylię, starał się Piłowiecki z Bączyna, ten sam, co później był szambelanem i ożenił się z Krzyżtopornicką ze Zwalawy – młodsza, Klementyna, była trochę skrofuliczna i to odstręczało konkurentów, zwłaszcza gdy i posagu wiele tam nie było, bo stary nieboszczyk Pstrzykalski zaszargał majątek, a oprócz tych dwóch córek zostawił pięciu synów. Bądź co bądź tego roku, o którym mówię, w lecie, niejaki Leszczewski, którego dobrze znałem, poznał się u wód z Pstrzykalskimi i tak nadskakiwał Klimci, że to nie mogło być bez kozery. Ja miałem naówczas lat osiemnaście i mało mię obchodziły takie rzeczy, ale domyśliłem się, że coś się święci, bo ile razy pokazałem się u ciotki, pytała mię zawsze po parę razy co wieczora: – Nie widziałeś pana Leszczewskiego?
– Nie, ciociu.
Za chwilę zwracała się do mojego przyjaciela, Władysława Habdank Podborskiego, z tym… samym zapytaniem:
– Pana Leszczewskiego nie widziałeś pan?
– Nie, pani.
Trzy tygodnie ciotka bawiła już w mieście, a jeszcze nikt z nas nie widział Leszczewskiego; raz tylko na ulicy, gdy ciotka jechała powozem, spostrzegła go z daleka i kazała stanąć, ale skręcił w bok i znikł jak kamfora w przechodniej kamienicy.
Pewnego wieczora ciotka miała gości i rozmowa przy herbacie była bardzo ożywiona. Nie przeszkodziło to wszakże pani Pstrzykalskiej zapytać mię, siedzącego na drugim końcu stołu:
– Nie widziałeś pana Leszczewskiego?
– Nie, ciociu.
Po chwili przyszła kolej na Władysława:
– Pana Leszczewskiego nie widziałeś pan?
– Nie, pani – odparł i po chwili dodał z pewną emfazą:– Nie widziałem i nie życzę sobie widzieć pana Leszczewskiego.
– Mais pourąuoi? Cest un charmant jeune homme, panie Podborski!
– Człowiek, który się sprzedaje dla majątku, nie jest u mnie człowiekiem – odparł pan Władysław.
–– Jak to? Sprzedaje się? Co to ma znaczyć?
– A! – zawołała pani Gromczyńska, jedna z dam obecnych i matka pięciu dorosłych córek – pan Podborski ma słuszność. Comment, vous ne savez pas?
– Co? co? – zawołało dziesięć głosów na raz.
– Ależ ten pan Leszczewski jest po deklaracji z pann… Tu nastąpiła gwałtowna przerwa w rozmowie, ciotka moja bowiem zakrztusiła się herbatą, a Klimci z powodu gorąca zrobiło się tak niedobrze, że musiano odprowadzić ją do jej pokoju i nie pokazała się już więcej tego wieczora. Po tej przerwie dopiero dowiedzieliśmy się, że Leszczewski żeni się z panną
Willmajerówną, córką bogatego piekarza, autora rogalków, które jedliśmy z herbatą. Jeden okrzyk oburzenia rozległ się w całym pokoju. Gdyby przynajmniej ten jakiś Willmajer zwinął był interes i kupił był majątek ziemski, ale nie – piekł bułki i rogaliki! Najdobitniej wyrażał się o tym Władysław, który miewał napady poetyczne i sentymentalne i był wzorem szlachetnego młodzieńca rycerskiego stanu.
– Mniejsza o mezalians – mówił. – Je ne partage pas ces prejuges-la . Czas nam uwolnić się od nich. Mam zupełnie co innego do zarzucenia panu Leszczewskiemu. Panna Willmajer jest szpetna i bez wychowania, ale ma przeszło sto tysięcy posagu. Pan Leszczewski jest zrujnowany et vous comprenez le reste. Moim zdaniem mężczyzna, który żeni się dla chleba, popełnia infamię!
Niektórzy zaczęli zbijać tę skrajną opinię Władysława; byli to po większej części mężczyźni. Panie i panny przyznawały mu słuszność i wielbiły szlachetność jego uczuć. Panna Gromczyńska, trzecia z rzędu co do wieku, podała mu rękę i powiedziała mu, że jest un chevalier du moyen age. Władysław był kontent z siebie.
Tymczasem pan Leszczewski nie ożenił się z panną Willmajerówną. Stary Willmajer zbadał jego ekstrakt tabularny i przekonał się, że Leszczówka ma w stanie czynnym dwieście morgów pola, dwieście lasu, krzaków, łąk i nieużytków i trzysta dni pańszczyzny; w stanie biernym zaś trzydzieści pięć tysięcy długu, a oprócz tego sam pan Leszczewski obciążony jest drugą taką sumą tytułem pożyczek wekslowych. Piekarz oświadczył tedy kategorycznie, że z mariażu nic nie będzie. Pan Leszczewski zapomniawszy raz, co był winien swojemu klejnotowi, zapomniał się po raz drugi i wyzwał niedoszłego swego teścia na pojedynek.
– Pomykaj, hołyszu, pókim dobry! – zawołał Willmajer grzmiącym głosem i podkasując rękawy. Piekarnia była blisko, a w piekarni kilkunastu czeladników, dobrze karmionych. Nie było co robić – odwrót był rzeczą konieczną.
Nie dostawszy panny Willmajerówny i nie mogąc porąbać ani zastrzelić pana Willmajera, Leszczewski przypomniał sobie, że słyszał, co Władysław mówił o nim przy herbacie u p. Pstrzykalskiej. Jako były oficer od huzarów był pojedynkarzem z profesji i wskutek tego, nim jeszcze skończył się karnawał, Władysław otrzymał pewnego poranku wizytę dwóch panów, którzy mu oświadczyli, że p. Leszczewski dowiedziawszy, iż mu pan Podborski zarzucił infamię, żąda wyjaśnień lub satysfakcji honorowej.
Pojedynek jest rzeczą, z którą nigdy nie wypada żartować. Nabiera on szczególnej wagi, jeżeli nie mając jeszcze dwudziestu lat jest się wyzwanym przez człowieka, który ich ma trzydzieści i był oficerem huzarów. Rozumie się tedy samo przez się, że rozważyliśmy propozycję p. Leszczewskiego gruntownie. Jakkolwiek roztropność nakazuje w takich wypadkach wtajemniczać jak najmniej osób w toczące się negocjacje, podaliśmy sprawę pod opinię większego grona młodych i honorowych ludzi. Innymi słowy mówiąc, odbył się w moim mieszkaniu sejm walny, na którym po bardzo burzliwych i długich dyskusjach uchwalono, że ponieważ satysfakcja honorowa należy się tylko ludziom honorowym, ponieważ dalej p. Władysław Habdank Podborski zarzucił p. Krzysztofowi Leszczewskiemu infamię, ponieważ na koniec p. Władysław Habdank Podborski niekonsekwencji popełnić nie może, więc odmawia satysfakcji p. Leszczewskiemu. Jest to nie pierwsza odpowiedź tego rodzaju, która była dana w. Galicji i Liodomerii, nie pierwszy też raz następstwem odmowy był długi szereg najrozmaitszych poselstw, gróźb, oświadczeń i ambarasów różnego rodzaju. Oczywista rzecz, iż przyszło do sądu honorowego, który rozszedłszy się parę razy bezskutecznie, uchwalił w końcu sposób, moim zdaniem, sprzeczny z logiką, że opinia wyzwanego o wyzywającym nie jest wyrokiem, od którego by nie było apelacji do wyższego trybunału kul, szpad i pałaszy. Wskutek tej uchwały p. Leszczewski powtórnie i w wszelkiej formie zażądał wyjaśnień od p. Podborskiego i tym razem przez moje usta i przez usta wspólnego naszego przyjaciela, Olgierda Wacławskiego, otrzymał odpowiedź, że p. Podborski odmawia wszelkich wyjaśnień, a natomiast gotów jest do wymiany tylu strzałów, cięć i pchnięć, ile się p. Leszczewskiemu podoba.
– Muszę zwrócić uwagę pańską – rzekł mi sekundant przeciwnej strony – że p. Leszczewski strzela nadzwyczaj celnie i wybornie robi pałaszem. Jaskółki strzela w lot.
– Przyjaciel mój, Podborski, jest większy od jaskółki i nie lata, więc zadanie p. Leszczewskiego będzie znacznie ułatwione – odparłem z dumą i muszę wyznać, że w tej chwili czułem się wielkim, bohaterskim jak Cambronne pod Waterloo. Nic tak nie podnosi umysłu człowieka jak sposobność wygłoszenia rycerskiego sentymentu, zwłaszcza na rachunek przyjaciela.
– Jednakowoż ja sądzę – mówił dalej sekundant przeciwnej strony – rzecz dałaby się bardzo dobrze załatwić bez rozlewu krwi. Pan Podborski mówił ponoć na owym wieczorze u p.. Pstrzykalskiej tylko o infamii w ogóle… Niechajby więc oświadczył, że to, co mówił, nie odnosiło się do p. Leszczewskiego…
„Aha! – pomyślałem sobie – strona przeciwna jest w położeniu państwa, które trochę zbyt pośpiesznie zmobilizowało swoją armię i szuka sposobu wycofania się z honorem! Nic z tego nie będzie!” – Mój panie – odparłem głośno – p. Podborski upoważnił mnie tylko do oświadczenia, że tego, co powiedział, nie cofnie pod żadnym warunkiem i jako wyzwany, mając wybór broni, wybiera pistolety. Naszą rzeczą jest tylko oznaczyć czas i miejsce spotkania.
Takie było w istocie polecenie, które otrzymałem był od Władysława. Przy tej sposobności oświadczył on mi, jak pamiętam, po raz pierwszy, że jego zdaniem honor jest jak szkło, które się tłucze za najmniejszym trąceniem. Słowa te jego utkwiły mi w pamięci i od tej pory nazwaliśmy go „Szklanym
Człowiekiem". Co się tyczy samego porównania honoru z szkłem, muszę wyznać, że wydaje mi się ono niezbyt trafnym, nie słyszałem bowiem, ażeby się kiedy udało naprawić stłuczoną szklankę strzałem z pistoletu, podczas gdy widziałem już niejeden honor, który wytrzymał taką reperację i był potem „jak nowy”.